5.
(the grass was greener)




Josh opadł na fotel w jednym z przylegających pokoi i zamknął oczy. Usiłował uspokoić przepełniający go chaos, ale nie miał szans, skoro nawet podłoga się kołysała, jak najbardziej fizycznie. Tyle emocji, tyle wrażeń… Miał wrażenie, że od wielu godzin unosi się w oszołomieniu. Nie było sensu próbować to poukładać rozumowo, przed oczami przepływały bezładne obrazy z dzisiejszego dnia, nieskończony film uśmiechniętych twarzy, łez wzruszenia, słonecznych promieni migocących we włosach, falujących ubrań i wirujących w tańcu sylwetek… Wydawało mu się, że wciąż słyszy śmiechy, wiwaty… Muzykę. To wszystko minęło jak chwila – i wciąż trwało. Kolorowy kalejdoskop obrazów, które nigdy się nie powtarzają, a których nie jest się w stanie spamiętać – zostaje tylko wrażenie czegoś pięknego. Może jutro, kiedy się obudzi, świat będzie na nowo poukładany, a życie będzie się toczyć znanym torem.

Erwin i Cecile wyjechali prosto z wesela w podróż poślubną, nawet nie obejrzawszy prezentów. Cóż, będzie więcej radości, kiedy wrócą. Prezent od Josha stał w udostępnionym mu pokoju, nieodpakowany – kupiony od malarza nad Sekwaną obraz przedstawiający Paryż w chmurny dzień. Nagle zaniepokoił się, czy rysunek nie będzie zbyt ponury w jasnym domostwie przyjaciół. Wcześniej o tym nie pomyślał, obraz zachwycił go był od pierwszego ujrzenia – chyba komponował się z jego nastrojem – ale może państwo młodzi będą innego zdania? Może powinien coś sam namalować, coś bardziej radosnego i słonecznego…? Łąki wokół Idealo nadawały się znakomicie…

Nie, to niedorzeczne. Poczuł ukłucie w sercu na wspomnienie ostatniego razu, kiedy rysował… Tamten portret… został u profesora malarstwa i Josh go nigdy nie odebrał. Zapomniał, może zupełnie celowo. Prawie się z tego cieszył… a teraz, uświadomił sobie, właściwie nie był w stanie przypomnieć sobie twarzy Alaina Coraila. Gdyby miał ten rysunek… byłoby trudniej… prawda? Dlaczego myślał o tym właśnie teraz…? Ach, obraz dla Erwina i Cecile… malowanie…

Zapadł się bardziej w miękki fotel. Nagle poczuł, jak bardzo jest zmęczony. Towarzyszące mu przez cały dzień podniecenie opadało, pozostawiając go niemalże wyczerpanym. Kiedyś o wiele łatwiej znosił takie – albo porównywalne – okazje i wciąż miał siły na więcej. Teraz zdawało mu się, że zasypia na siedząco. Powieki miał ciężkie, nie dałby rady ich unieść. Trwał w tym przyjemnym stanie, kiedy ciało już śpi, a umysł jeszcze jest świadom, co się z nim dzieje, choć nie ma już żadnego wpływu…

Czyjeś palce delikatnie przesunęły się po jego policzku, a potem w dół, na szyję… Czyjeś? Tylko jedna osoba kiedykolwiek dotknęła go w taki sposób… jak zawsze tego pragnął…

– Alain…

Dłoń zatrzymała się na krawędzi kołnierzyka… z wahaniem…?

– Nie przestawaj – szepnął. – Nie przestawaj… Alain…

Dotyk palców zniknął. Miał wrażenie, jakby odsunęło się od niego czyjeś ciepłe ciało. A może tylko mu się zdawało…?

Drgnął i otworzył oczy. W pokoju świeciła się jedna lampka, drzwi powoli się zamykały, blask z korytarza zanikał… Czy ktoś tu był? Najwyraźniej Josh był zasnął…? Nie pamiętał. Przed chwilą tu przyszedł, usiadł… Musiał być zmęczony. Może lepiej iść się położyć do domu…? Wyprostował się i przeczesał palcami włosy. Było mu gorąco, a serce biło szybko… Co…?

Najwyraźniej wciąż się jeszcze nie dobudził. Potrząsnął głową dla otrzeźwienia. Czy coś mu się śniło…? Niemożliwe, nie w tak krótkim czasie. Nie pamiętał…

Wrócił do głównej sali bankietu, gdzie jeszcze kilkoro uczestników trzymało się na nogach. Rozglądał się za znajomą wysoką postacią, jednak nigdzie nie mógł dostrzec tej jasnej czupryny.

– Guillaume? – odparł zagadnięty przezeń kolega Erwina, którego Josh pamiętał z poprzedniego wieczora, a który wyglądał na w miarę jeszcze trzeźwego. – Wyszedł chwilę temu. Akurat byłem na papierosie, kiedy wsiadł w taksówkę i odjechał – poinformował usłużnie.

Wyszedł? Josh zmarszczył czoło. Czy coś się stało? Przecież jeszcze chwilę temu świetnie się bawili w swoim towarzystwie i Josh przeczuwał – był niemal pewny – że na tym zabawa się nie skończy… a tymczasem Guillaume… wyszedł? Bez pożegnania?

"Spokojnie, Joshua Or," powiedział sobie. "Znacie się od wczoraj i już spodziewasz się specjalnego traktowania?"

Racja. Przesadzał. Przecież nie był urażony czy rozczarowany… jedynie zaskoczony. Nic więcej. Może Guillaume'owi coś wypadło. "W środku nocy?" – zapytał złośliwy głosik w jego umyśle, ale Josh go zignorował. Właściwie… dopiero co miał ochotę iść spać, czemu więc nagle przejmował się nieobecnością Guillaume'a?

Josh poczuł, że kręci mu się w głowie. Przez chwilę już zupełnie nie był pewien swoich uczuć. Czy naprawdę liczył na coś w związku z Guillaume'em Azurem? Nie, bronił się w myślach, po prostu Guillaume dał mu do zrozumienia… A potem nagle znika bez słowa.

"Daj mu już spokój", zasugerowała z irytacją jeszcze jedna część jego umysłu. "Musiał mieć swoje powody. Idź spać i lepiej pomyśl o tym jutro."

Josh uświadomił sobie, że kolega Erwina – Benoit, tak, zdaje się, miał na imię – wpatruje się w niego uprzejmie zaciekawionym, choć odrobinę zamglonym wzrokiem. Kiwnął głową i podziękował, po czym wyszedł na zewnątrz. Trzy taksówki stały przed zajazdem – pan Perle zadbał o wszystko. Josh wsiadł do pierwszej z nich i w zamyśleniu podał adres, a kiedy już jechali, wpatrywał się w aksamitną czerń nocnego nieba, połyskującego diamentami gwiazd.

Później, kiedy już leżał w łóżku i bezowocnie czekał na sen, usiłował na różne sposoby wytłumaczyć sobie dziwne zachowanie Guillaume'a. Każdorazowo jednak dochodził do wniosku, że tylko tego powinien się był spodziewać.

Nie zasługiwał na żadne szczęście.


* * *

Następny dzień zawitał słoneczny i ciepły, jednak Josh nie miał serca do pogody. W nocy prawie w ogóle nie spał, co również nie poprawiało jego samopoczucia. W dzień, w opuszczonym przez gospodarzy mieszkaniu, mimo jasnego i radosnego wystroju, czuł się samotny i przygnębiony. Nie chciał jednak wychodzić – co tłumaczył sobie niewyspaniem, jednak tak naprawdę…

Tak naprawdę miał nadzieję, że Guillaume przyjdzie. Że zadzwoni. Musiał być na miejscu, prawda?

Dzień jednak mijał, a Guillaume ani się nie pokazywał, ani nie dzwonił. Josh w trakcie tych kilku godzin próbował rozwikłać swoje poplątane emocje, jednak wszystkie konkluzje, jakie osiągał, jedynie pogarszały jego nastrój.

Najbardziej w tym wszystkim nie podobało mu się to, że nie potrafił sprecyzować, jak się czuje. Pamiętał, jak czuł kilka lat temu – wtedy wszystko było jaśniejsze, ostrzejsze. Gorące. Teraz nie mógł oprzeć się wrażeniu, że jest zaledwie letnie. Tak jakby naprawdę nie był już zdolny do uniesień. "Ale przecież", bronił się w myślach, "wczoraj naprawdę to przeżywałem". Wczorajszy dzień był wspaniały i Josh czuł tę wspaniałość każdą komórką swego ciała…

Tamto jednak było coś innego. Coś, co nie dotyczyło jego samego. Najwyraźniej o wiele łatwiej było się wczuć w czyjąś radość, w czyjeś szczęście – kiedy jednak przychodziło do niego… Chciałby być urażony, rozczarowany, nawet zły – że człowiek, który wydawał się nim zainteresowany, odwrócił się bez słowa i zniknął. Tymczasem miał wrażenie, jakby… było mu wszystko jedno.

Niemal go to przerażało.

Do tej pory, kiedy mówił, że nic już nie czuje – tak naprawdę było to bardziej… mówienie na wyrost. Cierpienie na pokaz, przez samym sobą, coś, w co być może nawet nie wierzył. Teraz, kiedy w sytuacji, która naprawdę powinna go rozstroić, nie czuł nic poza obojętnością – teraz naprawdę był prawie wstrząśnięty, właśnie niewspółmiernością swoich reakcji. Nurzanie się we własnym nieszczęściu sprawiało jakąś masochistyczną przyjemność – tym większą, im bardziej zdawał sobie sprawę, że to tylko chwilowe – jednak tak naprawdę był pewien, że któregoś dnia uda mu się wrócić do jego dawnego "ja". Uświadomił to sobie teraz z niejakim obrzydzeniem – zawsze uważał, że jest szczery z samym sobą, a okazało się, że jednak nie…

Och, nieważne! Nie to było tutaj głównym problemem. Problemem było to, co czuł. A raczej… czego nie czuł. Czyżby tak mocno… umarł w sobie… że powrót do dawnego ja nie był już możliwy? Czy już na zawsze miał pozostać tą półżywą istotą, której zostało jedynie wspomnienie o tym, jak pięknie było kiedyś?

I dlaczego właściwie tak warował przy tym telefonie i raz po raz wyglądał na ulicę, pragnąc dojrzeć wysoką sylwetkę Guillaume'a Azura? Czy to jego podrażniona duma nie dawała mu spokoju? Właśnie nie. Nic bardziej błędnego i zupełnie na odwrót. Chciał, by Guillaume przyszedł… i tym samym okazał, że Josh coś dla niego znaczy, mimo całej marności.

Był żałosny. Na chwilę udało mu się o tym zapomnieć – ale rzeczywistość szybko mu przypomniała. Nawet nie znał Guillaume'a Azura – i chyba nawet nie chciał poznać. Wystarczało mu, że przystojny blondyn zwraca na niego uwagę. A kiedy przestał zwracać… Josh nawet się nie przejął.

Może tak było lepiej? I bardziej sprawiedliwie wobec Guillaume'a?

Nawet nie zauważył, kiedy się ściemniło, tymczasem siedział w ciemności od dłuższej chwili. Kot ocierał się o jego nogi, domagając się kolacji. Wstał, żeby zapalić światło i zasłonić okna, i wtedy przyszło mu do głowy, żeby sprawdzić pocztę. Był już w drodze do skrzynki przy furtce, gdy przypomniał sobie, że przecież jest niedziela. Przez ten wczorajszy ślub pomieszały mu się dni tygodnia… Odwrócił się, by wrócić do mieszkania, kiedy jego uwagę przykuł jakiś ruch. Zmrużył oczy, patrząc w stronę kamienicy naprzeciwko. W kręgu światła po drugiej stronie ulicy stała wysoka postać, która szybko wycofała się w ciemność – jednak Josh zdążył rozpoznać Guillaume'a. Przez chwilę stał jak wryty, w pierwszej kolejności zastanawiając się, czy mu się nie przywidziało. Cały dzień myślał o Guillaumie w różnych kontekstach, więc zrozumiałe byłoby, gdyby w końcu doznał omamów…

Dopiero potem zastanowił się, czy powinien za nim pójść, zawołać… ale… To wszystko było takie dziwne. Poczuł, że zaczyna go boleć głowa. Jeśli to rzeczywiście był Guillaume, to wyglądało, że go… unikał? Powodu Josh nie był w stanie znaleźć. Jednak… Jeśli go unikał, to po co tutaj przyszedł?

Dlaczego to musiało być takie skomplikowane i niezrozumiałe? Dlaczego nikt mu nic nigdy nie mówił wprost, wszyscy tylko kręcili się wokół niego ze swoimi zawoalowanymi prawdami i… sam nie wiedział czym jeszcze. A potem i tak go zostawiali.

Zagryzł wargi w nagłym poczuciu frustracji i wrócił do mieszkania – w sam raz, by usłyszeć dzwoniący telefon. Podnosił słuchawkę, zanim zdał sobie sprawę, że to robi.

– Halo?

– Mówi Guillaume – usłyszał znajomy głos, choć było w nim wahanie, którego nie poznawał.

Gdzie jesteś, uniesienie? Radości? Zadowolenie? Albo chociaż niechęć, rozgoryczenie, złości?

– Cześć…

Na linii zapadła cisza i Josh pomyślał z ironią, że muszą wyglądać jak dwa durnie, tak przyklejeni do słuchawek po dwóch stronach i milczący. Ale… Nie wiedział, jak i o czym mieli rozmawiać. Co on miał mówić.

– Nie wiem, jak to powiedzieć… Więc może powiem wprost, że jest mi przykro – odezwał się Guillaume, tym razem ze szczerością w głosie.

– Och, pewnie byłeś zajęty czy… coś – odparł Josh, miał nadzieję, lekko. – Rozumiem.

– Nie… Chodzi mi o… Powinieneś był mi powiedzieć.

Josh mrugnął.

– Co takiego? – spytał z autentycznym zdziwieniem.

– Słuchaj, nie musisz sie tłumaczyć. Wyszedłem na idiotę, ale jakoś to przeżyję. Zdarza się – Guillaume starał się brzmieć na rozbawionego, ale Josh był coraz bardziej zaniepokojony.

– Guillaume, o czym ty…

– Nie wiem, czy miałeś po prostu ochotę na coś nowego… W sumie to nie moja sprawa. Nie, nie mam do ciebie pretensji. Nie jesteśmy przecież babami. – Nerwowy śmiech. – Ale jedno nie dawało mi spokoju: że cię tak zostawiłem wczoraj w środku nocy. Wkurzyłem się. Dopiero potem ochłonąłem i wróciłem, ale cię już nie było… Przepraszam. W każdym razie… Fajnie było cię poznać. Naprawdę miałem nadzieję na coś więcej… tymczasem po prostu ci się narzucałem. Serio, powinieneś był mnie przystopować. Nie, czuję się jak ostatni głupek… Trzymaj się.

Josh przez chwilę stał i wsłuchiwał się w sygnał w słuchawce, usiłując zorientować się, co się właśnie zdarzyło – ale ciężko mu było zebrać myśli w sensowną całość. O czym Guillaume, do cholery, mówił? Jedyne, co wyłaniało się z jego chaotycznej wypowiedzi, to to, że zaszło jakieś potężne nieporozumienie co do osoby Josha. I że z tego powodu Guillaume nie chce się z nim zadawać. Generalnie Joshowi powinno być wszystko jedno… jak jeszcze przed chwilą… ale coś w jego wnętrzu burzyło się przeciw takiemu traktowaniu. Nienawidził nieporozumień względem siebie. Ludzie mogli myśleć o nim, jak chcieli, ale jeśli przez czyjeś mrzonki spotykały go nieprzyjemności jak ta… I najgorsza była świadomość, że nie ma pojęcia, o co tu w ogóle chodzi.

Odłożył słuchawkę i założył ręce na piersi, marszcząc czoło. Gdzieś w głębi czaszki tłukła się myśl, że Guillaume jednak był w porządku, skoro w ogóle zadzwonił – i przeprosił za wczoraj – i może jakiś żal, że tak się to skończyło… Bo Josh nie miał złudzeń, że cokolwiek między nimi było, jest skończone. Właściwie skończyło się, zanim się jeszcze zaczęło. Widać takie jego przeznaczenie…

Potrząsnął głową. W tej chwili nie pragnął niczego innego, jak wyjaśnić sprawę. A może… może Guillaume był prostu pijany? Ludzie po pijaku wygadują różne rzeczy. Ale nie brzmiał na upojonego, poza tym Josh miał okazję widzieć go po sporej ilości alkoholu i wciąż w miarę trzeźwego. Może zatem… coś sobie uroił? Josh poczuł ciarki na plecach, po czym odgonił także tę myśl jako niepoważną. Guillaume pod żadnym pozorem nie sprawiał wrażenia szaleńca – co najwyżej oszalałego na jego punkcie, ha ha… A i to do czasu.

Josh zagryzł wargę, jednocześnie stukając się palcem po nosie. Nie wiedział, dlaczego to takie dla niego ważne – przecież dopiero co borykał się z poczuciem obojętności… Tymczasem nie mógł znieść tego, że ktoś wyrabia sobie o nim opinię – jakąkolwiek – która nie ma związku z rzeczywistością. Wrócił w myślach do rozmowy… Co Guillaume w ogóle sugerował?

Znów zmarszczył czoło. Właśnie o to chodziło, że w ogóle nie rozumiał, co mężczyzna chciał mu przekazać. Najwyraźniej mówił o czymś, co dla niego było jasne – a dla Josha miało być? Sprawiał wrażenie, jakby Josh się z nim zabawiał – a nie brał znajomości z nim na poważnie. Ale czemu? W jakiej sytuacji Josh nie mógłby brać znajomości z nim na poważnie i tym samym stawiać go w niezręcznej sytuacji? "Powinieneś był mi powiedzieć", zarzucił. O czym? Kiedy zaloty Guillaume'a mogłyby być dla Josha "narzucaniem się"?

Josh głowił się nad tym i… nic nie mógł wymyślić. Napełniało go to złością. Och, jakże chciałby móc porozmawiać o tym z Guillaume'em – ale tamten się rozłączył i pożegnał, i nie zamierzał więcej się z nim zadawać. Josh zacisnął pięści. Gdyby mógł się jakoś z nim skontaktować… Nie zamierzał spędzić kolejnych dni na gryzieniu się, o co też mężczyźnie mogło chodzić. Co to to nie.

A właściwie… Popatrzył na telefon, a potem schylił się i wyciągnął spod niego książkę telefoniczną. "Może będzie numer", myślał, przewracając strony, zdecydowany zadzwonić do Guillaume'a i wyjaśnić sprawę, której nie rozumiał. Au, Av, Az… Jest! Azur, Guillaume. Stolarska 27. Wykręcił numer, czując, jak szybko bije mu serce. Nigdy nie przyzwyczaił się do rozmów przez telefon…

– Azur.

– Tu Joshua Or.

– Co…? – zaczął Guillaume, ale Josh tym razem nie zamierzał dać sobie przerywać.

– Wydaje mi się, że zaszło jakieś nieporozumienie – powiedział prosto z mostu – i zależy mi na tym, by je wyjaśnić.

– Nieporozumienie? Nie sądzę…

– Czy mógłbyś z łaski swojej wytłumaczyć mi, co miałeś na myśli w poprzedniej rozmowie? Męczyłem się nad tym kwadrans i wciąż nie mam zielonego pojęcia.

– Naprawdę musisz ze mnie robić jeszcze większego durnia? Oszczędź sobie…

– Nie robię z ciebie durnia! – Josh zaczął tracić cierpliwość. – Najpierw przysta… Najpierw okazujesz mi zainteresowanie, i to w bardzo sugestywny sposób, a potem nagle znikasz. I jeszcze dzwonisz z rzekomym wyjaśnieniem, które tak naprawdę wszystko komplikuje. Mam wrażenie, że z kimś mnie pomyliłeś – dodał z bezradnością.

– Och nie, okazało się, że Joshua Or jest w pewnych kręgach całkiem sławny…

– Co takiego? Guillaume, o czym ty mówisz?

– Nie graj niewiniątka, Xavier Grenat wszystko poświadczył…

– Xavier Grenat? – Brzmiało znajomo, ale za nic nie mógł umiejscowić… – Kto to, do diabła, jest?

– Zdaje się, że był waszym przewodniczącym samorządu, w liceum…

Josh poczuł, że robi mu się zimno.

Rzeczywiście, jak mógł zapomnieć? Chociaż… czemu miałby pamiętać? Ale… Co on miał z tym wspólnego – człowiek, którego ostatni raz widział trzy lata temu…?

– Trafiłem w sedno? – spytał Guillaume, a w jego głosie wzburzenie mieszało się z satysfakcją.

– Co takiego on niby mógł "poświadczyć"? – spytał Josh słabo. Nagle nie był pewien, czy chce usłyszeć odpowiedź.

– Twój związek z Alainem Corailem.

Josh poczuł, jakby go uderzono. Nagle miał wrażenie, że się dusi, i zastanawiał się, czy kiedykolwiek jeszcze będzie mógł oddychać.

Nie spodziewał się czegoś takiego. Słuchawka wyśliznęła się z jego rąk, choć nie upadła, bo sznur zaplątał się w jego palce. Jak z oddali słyszał jeszcze słowa Guillaume'a:

– I nie dzwoń do mnie. Nie życzę sobie tego. Żegnaj.

Opierając się plecami o ścianę, Josh zsunął się na podłogę, wciąż wpatrując się w jakiś niewidoczny punkt przed sobą. Nie był w stanie zebrać myśli, bo w głowie wciąż echem odbijały się słowa: "Twój związek z Alainem Corailem". Kot usiadł obok i zaczął się myć, ale równie dobrze mógł przebywać w innym świecie – bo ten, do którego zawęziła się świadomość Josha, wypełniony był mocnymi, bolesnymi uderzeniami serca i uczuciem chłodu.

Pierwsza myśl, jaką był w stanie złożyć, brzmiała: "Muszę stąd wyjechać". Zaraz potem przypomniał sobie obietnicę złożoną Erwinowi i Cecile i poczuł się jeszcze gorzej. Cóż, na pewno zrozumieją. Nie mógł tu zostać. Nie mogli od niego oczekiwać, by przebywał tutaj i na każdym kroku narażał się na coś takiego. Chciał zapomnieć o przeszłości, chciał wierzyć w przyszłość… ale tutaj to po prostu było niemożliwe. Jednak nie da rady. Na desensytyzację będzie czas później, na razie dawki były wciąż za duże.

Jego związek z Alainem Corailem???

Jego związek z Alainem Corailem zakończył się trzy lata temu! Od tamtego czasu Josh nie widział go na oczy, a to, co było w jego sercu, było wyłącznie jego sprawą – tak efemeryczną, że równie dobrze mogła nie istnieć. Na pewno nie dla innych. Jakim prawem Guillaume Azur i Xavier Jak–Mu–Tam–Było rzucają mu w twarz czymś, co nie jest prawdą?

Dlaczego nie zaprotestował? Dlaczego nie powiedział, że to wszystko bzdura? Dlaczego nie zapytał, jak Guillaume w ogóle w coś takiego uwierzył?

Pierwsza odpowiedź była oczywista: zbyt go to zaskoczyło. Wręcz wstrząsnęło. Pod nią była jeszcze druga, bardziej prawdziwa… Jego związek z Alainem Corailem. Przez jedną chwilę, przez jeden ułamek sekundy, Josh pamiętał, czym był ten związek. Nawet jeśli trwał tylko mgnienie – dwa miesiące – był czymś, czym nigdy nie będzie jakakolwiek relacja z Guillaume'em Azurem, to jedno stało się dla niego zupełnie jasne. W tamtym momencie Josh zrozumiał, że żadnych kompromisów w jego życiu nie będzie.

A potem znów ogarnęło go przygnębienie, z którym walczył – walczył? – przez ostatnie miesiące. Miał wrażenie, jakby jedno zdanie – i, pośrednio, stojąca za nim sytuacja – w mgnieniu oka zniszczyły kruchą równowagę, którą w ciągu tygodnia pobytu w Idealo zdążył zbudować. Objął ramionami kolana i ukrył twarz.

Co się stało z jego życiem? Wciąż nie potrafił tego zrozumieć. Jeszcze kilka lat temu… Miał plany, miał energię, był szczęśliwy. Zawsze potrafił znajdować pozytywne strony, zawsze szedł do przodu. Wyznaczał sobie cele i wierzył w siebie. Wierzył, że znajdzie swoje szczęście. A teraz był tutaj, żałosny i słaby, nie mając sił na nic więcej jak przeżycie kolejnego dnia i kładzenie się wieczorem do łóżka z ulgą, że dobiegł końca, i nadzieją, że może jest ostatnim. Jak człowiek może się tak zmienić w tak krótkim czasie? To chyba jednak nie chodziło o dorastanie… Wystarczy spojrzeć na Erwina i Cecile, którzy z każdym dniem rozkwitają. Albo na tych wszystkich ludzi, którzy chodzą ulicami, uśmiechają się, żyją…

Jak mógł sobie pomóc? Czy ktoś mógł mu pomóc?

Życie nie składa się z samych radości, to było oczywiste nawet dla niego. Każdemu zdarzały się trudne chwile – po prostu trzeba było się z nimi uporać, zaakceptować je… i iść dalej. Dlaczego on miał wrażenie, że jego życie zatrzymało się? Zupełnie jakby wciąż był małym chłopcem, który nie dorósł do tego, by brać się z życiem za bary. Nie, gorzej – przecież kilka lat temu czuł się zdolny stawić czoło każdemu przeciwnikowi… Uważał się za silnego – wystarczała sama wiara w to, że da radę. Teraz, kiedy tej wiary nie było… To napędzało samo siebie.

Ale dlaczego? Jak było możliwe, że jedno życiowe niepowodzenie tak go zmieniło? Prawda, zawsze uważał miłość za najważniejszą. Miłość była jego celem. Niczego nie pragnął tak mocno, jak znaleźć miłość – z wzajemnością. Nie powiodło mu się – ale czy to tłumaczyło wszystko? Nie rozumiał. Był przecież tym samym Joshuą Orem, miał te same ręce i nogi, te same oczy i nos… Czemu więc miał wrażenie, że wszystko obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni?

A może… może chodziło o to, czego nigdy nie chciał zaakceptować: że jednym pisany jest inny los niż drugim? Że jedni rodzą się pod szczęśliwą gwiazdą, podczas gdy innym przeznaczone jest cierpieć? Że jednym się ułoży, podczas gdy inni zawsze będą mieli źle? I nie można z tym było nic zrobić…

Zastanawiał się, czy byłby w stanie wyrzec się swoich marzeń – za szansę, by jego życie wróciło do równowagi. Takie rozważania nie miały sensu, ale… Czy potrafiłby zgodzić się na… normalność, stać się takim jak inni… i w zamian prowadzić normalne życie – bez uniesień, ale i bez cierpienia? Nad niczym się nie zastanawiać, ale za to skończyć studia, chodzić do pracy, mieć rodzinę…

Nie, nie wystarczało mu wyobraźni.

Podniósł głowę i otarł oczy. Siedzenie i użalanie się nad sobą nigdzie go nie zaprowadzi. Problemem było to, że nie wiedział, co by go mogło poprowadzić.




Pink Floyd, "High Hopes"



rozdział 4 | główna | rozdział 6