7.
(deine Hölle brennt in mir du bist mein Überlebenselixier)




Następnego ranka Josh skwitował ból głowy stwierdzeniem, że o ile w Idealo naprawdę czuł się lepiej niż w Paryżu, o tyle sypiał znacznie gorzej. Ale, uznał z pewną irytacją, w tym wieku raczej jeszcze nie umrze z niewyspania, więc mógł sobie darować jęczenie, zwłaszcza w zestawieniu z powodami owej bezsenności.

Jakoś przeżył poprzedni dzień, choć – kiedy patrzył na niego dzisiaj – miał wrażenie, że raczej unosił się w chaosie, niezdolny znaleźć żadnego oparcia. Kłębiły się w nim myśli i emocje, i uczucia, i żale… nadzieje i obawy… wątpliwości i przekonania… Nawet żadnych wniosków nie osiągnął – poza tym, że chce jeszcze raz spotkać Alaina.

To właściwie otwierało drogę wszystkiemu.

Nad ranem pomyślał, że było tego za dużo, by mógł zrozumieć i ogarnąć – i to spostrzeżenie było jednym z bardziej trzeźwych osądów, jakie popełnił w długim czasie. Bo jaki sens miało roztrząsanie ze wszystkich stron pytania, czy Alain w ogóle chce go widzieć? Jego umysł – gdyby mu pozwolić – od razu by wynalazł kilkanaście argumentów, że nie chce. Albo co mogło mu dać zastanawianie się nad tym, czego właściwie może po Alainie oczekiwać? Gdyby miał patrzeć przez pryzmat wcześniejszych doświadczeń, uznałby z miejsca, że niczego dobrego.

Chciał zobaczyć Alaina – tak mocno, że niemal go to przerażało. Wciąż nie odpowiedział sobie na pytanie, co czuje do tego człowieka. Kiedyś tak łatwo było przyznać się do kochania go – i tak trudno było o tym milczeć przy nim. I Josh bardziej niż ktokolwiek chciałby móc to teraz powiedzieć – z takim przekonaniem jak kiedyś – ale… nie wiedział. Kiedy myślał o Alainie, czuł – od wczoraj – nieokreślony ból w sercu i podniecenie w pozostałych częściach ciała.

Musiał go zobaczyć. Spojrzeć na niego. Usłyszeć jego głos. Zapytać… Przede wszystkim zapytać dlaczego… Dlaczego wtedy, dlaczego teraz… Tylko o przyszłość nie miał odwagi pytać – i nie wierzył, że kiedykolwiek będzie miał.

A potem znów opadało go zniechęcenie… obawa… Że po co? Co mu po tym? Jakie to ma znaczenie? I że pewnie się nie uda. Nie z Alainem. Nie z takim Alainem.

I tak w kółko. W końcu zaczął się poważnie zastanawiać nad jakimś zajęciem, ponieważ miał wrażenie, że zaraz oszaleje… i wtedy zadzwonił telefon. Tylko Erwin mógł, ze wszystkich ludzi, wpaść na to, by dzwonić ze swojej podróży poślubnej. Josh na wstępie powiedział, że wszystko w porządku, dom bezpieczny, a kot zdrowy, ale Erwin – jak on to robił? – zaraz wyczuł, że coś jest nie tak.

– A jak tam z Guillaume'em? – spytał pozornie niezobowiązująco.

Z Guillaume'em? Ach tak… Josh zdążył już człowieka zapomnieć – i jakoś nie miał o to do siebie większego żalu.

– Chyba jednak nie byłem w jego typie – powiedział z przekąsem. – Gdyby między nami coś zdążyło być, powiedziałbym, że mnie rzucił.

– Co??! – Erwin był oburzony, jak tylko on potrafił. Josh prawie się uśmiechnął.

– Ponoć słyszał coś na mój temat… i mu się to nie spodobało.

– Co?! Nie no… Nie mogę uwierzyć. Uważałem go za w porządku faceta. Przykro mi, Josh…

– Nie ma sprawy. Myślę, że lepiej, że to wyszło teraz niż później.

– Niby masz rację, ale… O co mu mogło chodzić? – dziwił się Erwin.

– Mówi ci coś nazwisko Xavier… eee…

– Chyba nie Xavier Grenat?

– Tak, właśnie on…

– Uczył się u nas. Co z nim?

– Może nie pamiętasz, ale był swego czasu przewodniczącym samorządu uczniowskiego w naszej szkole…

– No był. I co?

Josh stłumił westchnienie. Koniec końców, nigdy nie wtajemniczył Erwina w swoje przejścia z tym dupkiem – przede wszystkim dlatego, że nie uważał, by było warto o tym mówić.

– Miałem z nim na pieńku. Kilka razy się pożarliśmy w liceum… Nie mogłem go znieść. I z wzajemnością.

– I myślisz, że nagadał Guillaume'owi na ciebie? A to drań! Nie spodziewałem się… Ale że Guillaume mu uwierzył? To mnie bardziej zaskakuje. Powinieneś z nim to jakoś wyjaśnić, Josh…

Oburzenie Erwina było tak szczere i bezstronne, że Josh od razu poczuł się lepiej. Jeśli jednak chodziło o Guillaume'a…

– Erwin… Tak jest lepiej. Wiesz, my chyba jednak do siebie nie pasowaliśmy… – Odpędził myśl, że we własnej głowie uważał, że pasuje jedynie do Alaina. Jakkolwiek niedopasowani byli… – Więc chyba dobrze się stało.

– No ale…

– Naprawdę. Ale… – Czy mógł to powiedzieć? Ale jeśli nie powie, Erwin znów będzie się o niego martwił, a przecież nie mógł do tego dopuścić! – Erwin, wiesz… mam kogoś na oku… – dodał cicho, ściskając słuchawkę tak mocno, że pobielały mu knykcie.

W telefonie zapanowała cisza, jakby Erwin nie wiedział, co powiedzieć. Na pewno był zaskoczony. A może mu nie uwierzył…? Wtedy jednak jego przyjaciel rzucił ostrożnie:

– Szybki jesteś, Josh. To… uważaj na siebie. Będę dzwonić…

– Właśnie… W związku z tym może mnie nie być, jak będziesz dzwonić. Więc nie przejmuj się, jak nie odbiorę, dobrze? – Mógł jednocześnie załatwić sprawę rozmów, choć mówiąc to, czuł się jak dupek.

Ale… naprawdę nie miał ochoty rozmawiać z Erwinem, nie w obecnej sytuacji… Nie chciał mu kłamać, tymczasem czuł, że nie może mu powiedzieć o Alainie… jeszcze nie… Lepiej niech Erwin myśli, że Josh zajęty jest nową znajomością. W sumie był przyzwyczajony, że – nawet jeśli Josh nie do końca zmieniał obiekty swoich uczuć jak rękawiczki – to jednak nigdy nie zajmowało mu dużo czasu znalezienie nowego, gdy stary przestał być osiągalny. Ugh, i tak brzmiało to… paskudnie. Tak czy owak, Josh wolał swoje sprawy załatwiać samemu, a już tym mniej zwierzać się z nich na odległość. Naprawdę nie był wielbicielem telefonów…

– Ach, widzę listonosza z paczką! – zawołał. – Pewnie jakiś spóźniony prezent ślubny dla was… Właśnie, pozdrów Cecile! Trzymajcie się! Pa!

Odłożył słuchawkę – z nadzieją, że następna rozmowa, jaką odbędzie z Erwinem, będzie mieć miejsce w cztery oczy. I że do tego czasu jego życie będzie już trochę bardziej wyprostowane.

Otworzył szeroko oczy, cokolwiek zaszokowany. Kiedy to zaczął myśleć w tak optymistyczny sposób?

Usiadł na kanapie, machinalnie głaskając kota, który wskoczył obok i domagał się pieszczot. "Mam kogoś na oku…" No tak. Spędził cały poranek, rozmyślając o tym, że chce spotkać Alaina… Problemem pozostawało wykonanie tego postanowienia. Miał tak po prostu do niego pójść? Gdzie miał go szukać? Ostatnim razem… to Alain go znalazł – Josh był coraz bardziej pewien, że ich spotkanie w zaułku nie było kwestią przypadku. Poczuł, że robi mu się gorąco. Alain… wiedział, że Josh jest w mieście? I… dążył do sytuacji, w której się spotkają? Śledził go? Co to mogło oznaczać? – zapytał się słabo.

Przy całej swej frustrującej osobowości, Alain nigdy nie był durniem. Jeśli… Josh przełknął… Jeśli mu zależało, był w stanie z wielką logiką zastanowić się nad problemem i znaleźć rozwiązanie, a potem wprowadzić je w życie. Josh był pewien, że puszcza wodze fantazji, ale pozwolił sobie na wizję, w której Alain spodziewał się jego przyjazdu do Idealo… Mógł pamiętać, że Erwin – który z wielką pompą miał brać ślub – jest Josha najlepszym przyjacielem… Mógł zakładać, że Josh się pojawi… Może nawet był obecny na ślubie? I widział Josha w kościele…?

Josh wstał, nalał sobie szklankę zimnej wody i wypił duszkiem. Nagle zrobiło mu się bardzo gorąco, a musiał ochłonąć. Dopiero w następnej chwili zorientował się, że uparcie brnie w najbardziej optymistyczny scenariusz – a stąd już był niewielki krok do kolejnego rozczarowania. Nie mógł być taki głupi. Nie mógł zakładać czegoś takiego… Zwłaszcza że, przypomniał sobie, ze strony Alaina mógł się spodziewać czegoś nieprzyjemnego.

Do niczego co prawda nie doszło – "Jeszcze", przypomniał głosik w jego głowie – ale musiał być ostrożny. I nie tyle ostrożny z Alainem, ale z sobą.

Znów ogarnęły go wątpliwości, czy to, co zamierza zrobić, jest w ogóle rozsądne. Nie było, pod żadnym pozorem nie było. Nie mógł ufać Alainowi, ale w pierwszej kolejności nie mógł ufać sobie. I mimo to chciał się z nim spotkać. Oparł się o zlewozmywak i zamknął oczy, usiłując opanować zawrót głowy. Jakaś myśl tłukła się w jego umyśle, jakaś przekorna świadomość, że skoro od tak dawna niczego nie chciał… to teraz najwyższy czas spełnić swoje pragnienie. Jak to sobie powiedział? "Zaryzykuję ból."

Wrócił na kanapę w bawialni i popatrzył w okno. Wciąż nie rozwiązywało to problemu, jak ma znaleźć Alaina. Czy miał liczyć na to, że to Alain znajdzie jego? Czy lepiej byłoby pokręcić się tam, gdzie się ostatnio "zgubił"? Czy pójść gdziekolwiek… i liczyć na szczęście? Skrzywił się na to słowo. A jeśli… jeśli Alain, po tym jednym razie, przestał mieć ochotę? Jeśli znów się wycofał…?

"Nie pozwolę mu na to", pomyślał Josh i dopiero po chwili z zaskoczeniem to sobie uświadomił.

Nie pozwoli mu na to. Ta myśl była tak oczywista, że sam się nią zdumiał. Coś się zmieniło, jeśli tak uważał. Coś naprawdę było inaczej niż trzy lata temu, kiedy naprawdę pozwolił Alainowi odejść. Jasne, co mógł wtedy zrobić? Nic. Alain podjął decyzję i Joshowi przyszło się z nią pogodzić… Ale teraz? Teraz miał poczucie, pierwszy raz w życiu, że będzie miał tyle samo do powiedzenia co Alain. Koniec kluczenia, wyczuwania się, całej tej gry, która wtedy wydawała się koniecznością. Nie był już tamtym szesnastolatkiem, który mimo całej swej odwagi uważał, że porywa się z motyką na słońce. Teraz był dorosłym mężczyzną (zignorował myśl, że jeszcze kilka dni temu uważał, że czuje się jak dziecko) i jako taki zamierzał sprawę załatwić. Teraz był w stanie nawet uwierzyć, że to jego niedojrzałość – i brak odwagi, by powiedzieć rzeczy wprost – były przyczyną, dla których wszystko potoczyło się tak, jak się potoczyło. Nie, pewnie był niesprawiedliwy dla siebie, ale nie mógł oprzeć się wszechogarniającemu poczuciu, że najwyższa pora działać inaczej.

Pójdzie do Alaina Coraila i wprost mu powie… No, jeszcze nie wiedział, co mu powie. Potrafił jednak wyobrazić sobie siebie stojącego przed Alainem z podniesioną głową i oczekującego poważnego traktowania. A jeśli Alain nie będzie miał na to ochoty… Cóż, już jakoś Josh mu udowodni, że nie zamierza odchodzić z niczym.

Jego policzki wciąż płonęły, ale kiedy przejrzał się w lustrze, dostrzegł w swoich oczach blask, którego nie widział od wielu lat. Chwilę zajęło mu zidentyfikowanie przepełniającego go uczucia, które kiedyś było dla niego tak naturalne: że jest w stanie dokonać wszystkiego.


* * *

Książka telefoniczna Erwina miała szanse stać się prywatną biblią Josha, kiedy już drugi raz z rzędu pomogła mu w potrzebie. Jako osoba, która z telefonów w ogóle nie korzystała, nie pamiętał o jej możliwościach informacyjnych – i dopiero po jakimś czasie przyszło mu do głowy, by poszukać w niej adresu Alaina, jakkolwiek skrótowy mógł on być. Tymczasem adres był, całkiem zresztą szczegółowy – z ulicą i numerem domu – i chwilę później Josh sprawdzał jego lokalizację na mapie miasta. (Miał nadzieję, że Erwin wybaczy mu grzebanie w bibliotece). Wyglądało na to, że Alain mieszkał w samym centrum, zaledwie kilka uliczek od mieszkania Erwina i Cecile…

Teraz, kiedy Josh miał go niemal w zasięgu rąk, znów się zawahał. Czy naprawdę ma zamiar tam iść? Co zastanie? A jeśli… jeśli Alain nie będzie sam? Jakoś wcześniej w ogóle mu nie przyszło do głowy, że przecież Alain może… kogoś mieć. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że pogniótł mapę, kiedy mimowolnie zacisnął na niej pięści.

Nie, nie będzie czegoś takiego zakładał. Za późno było, by zawracać sobie głowę takimi ewentualnościami. Jeśli Alain będzie w towarzystwie, Josh ładnie przeprosi i wyciągnie go na rozmowę. Byłby się roześmiał na samą wizję tego – tyle że był śmiertelnie poważny. Nie przypominał sobie, by kiedykolwiek w życiu wykazywał się podobną determinacją.

Kwadrans później stał pod budynkiem – wysoką kamienicą – i patrzył w jej okna, usiłując powstrzymać łomot serca, który, miał wrażenie, był słyszalny na całej ulicy. Teraz, gdy już tu był… Nie, nie stracił odwagi… jednak czuł, jakby stopniała niczym śnieg w jedno wiosenne popołudnie. Był tutaj – i co teraz? Oceniając po rozmiarach, w budynku musiało być przynajmniej dwadzieścia kilka mieszkań. Przecież nie będzie pukał do wszystkich drzwi i pytał o Alaina Coraila… No, może mają tam listę lokatorów…

Stał jednak w miejscu, wzrok szeroko otwartych oczu wbijając w szary kamień budynku. Z tego otępienia wyrwał go dopiero dzwonek roweru i skierowana pod jego adresem uwaga o pomyleńcach. Zupełnie się nie przejął, zszedł jednak ze środka chodnika na bok… a potem kontynuował obserwację celu, niezdolny wymyślić, co powinien dalej zrobić. W sumie nigdzie mu się nie spieszyło, miał cały dzień… Może… może poczekać na Alaina – na pewno kiedyś dokądś wyjdzie… po gazetę… albo po… papierosy… Rozejrzał się. Jak na złość nie było żadnej ławki… Cóż, zostanie tutaj.

Odgarnął włosy do tyłu i odetchnął głęboko kilka razy. To prawda, miał cały dzień, niemniej jednak… wolałby go nie marnować na podziwianie architektury Idealo – zwłaszcza że w tym konkretnym przypadku niewiele było do podziwiania. Budynek, choć nie wyglądał na zaniedbany, najlepsze lata wydawał się mieć za sobą – przydałaby mu się przynajmniej odnowa elewacji i być może otynkowanie na jakiś bardziej żywy kolor. Kto wie, jak przedstawiało się wnętrze… które interesowało go znacznie bardziej. Stłumił westchnienie frustracji. Może jednak powinien zaryzykować i rozejrzeć się w środku za listą lokatorów?

Tym razem zdołał wyczuć ruch – obecność – jednak wciąż był zbyt wolny, by zareagować. Silna dłoń spoczęła – gestem pozornie przyjacielskim, w rzeczywistości zaborczym – na jego karku, a ciepły oddech owionął jego lewe ucho, gdy Alain szepnął:

– Zapraszam.

Josh przełknął, zamarłszy. Jakimś cudem Alain w tym jednym słowie, w dodatku tak cichym, zdołał zawrzeć tak wiele… Ostrzeżenie, jakąś złość, i nawet uśmiech – złowieszczy, drapieżny… Josh poczuł, że podnoszą się wszystkie włoski na jego ciele. Alain musiał go obserwować od dobrej chwili, a Josh znów popełnił omyłkę, która mogła okazać się fatalną, ponownie pozwalając mu podkraść się do siebie od tyłu. Następnym razem może nie mieć tyle szczęścia…

Kiedy zebrał siły, by odwrócić się i spojrzeć na Alaina, ów już go wyminął i poszedł w kierunku kamienicy. Josh zdążył zobaczyć jedynie jego barki – tak szczupłe, jak pamiętał, i podobnie przygarbione – i długie włosy, luźno związane na karku. Gdyby pomyślał, z pewnością zastanowiłby się nad tym, co robi, jednak jego umysł jakby zamarzł, wyłączył się z działania – i zaraz potem Josh, niemal bez udziału woli, zanurzał się w ciemność korytarza. Przez chwilę mrugał, usiłując przyzwyczaić się do nagłego mroku. Jedyne światło musiało wpadać przez świetlik w dachu – a do tego z parteru była długa droga… Jego serce biło tak szybko, jakby miało wyskoczyć z piersi, i musiał co chwilę przełykać ze zdenerwowania. Szedł jednak za Alainem, dokądkolwiek Alain go prowadził.

Na klatce schodowej – poza mrokiem i ciszą – panował chłód, a w powietrzu unosił się lekki zapach pleśni. Josh nie przyglądał się otoczeniu, zdążył jednak zauważyć, że na każdym poziomie jest pięć mieszkań. Nie sposób było powiedzieć, jacy ludzie mogą w nich mieszkać. Krętymi schodami wspięli się na drugie piętro, gdzie Alain otworzył drzwi i wszedł do środka, pozornie nie zawracając sobie nim głowy. Josh miał ostatnią okazję, by odejść… ale bez namysłu wsunął się za nim i zamknął drzwi. Miał wrażenie, że przez łomotanie w głowie za chwilę przestanie cokolwiek słyszeć. Nie powinien… Już wiedział, że nie powinien był tu przychodzić, ale… musiał spojrzeć mu w twarz… musiał popatrzeć mu w oczy… Bez tego wszystko będzie na próżno.

Usiłował się uspokoić, przynajmniej fizycznie. Alain zniknął w głębi mieszkania, Josh został w przedpokoju i oddychał głęboko, starając się zapanować nad drżeniem. Rozglądał się wokół, będąc pewnym, że i tak nie będzie pamiętał nic z tego miejsca, jeśli… kiedy już stąd wyjdzie. Maleńki korytarzyk przechodził – jak sądził – w główny pokój lokalu. Drzwi na lewo prawdopodobnie prowadziły do łazienki. Mieszkanie leżało pomiędzy dwoma innym, więc możliwe, że było najmniejsze na piętrze. Okna musiały wychodzić na wewnętrzne podwórze. Nic dziwnego, że w środku było tak ciemno – niewiele światła dziennego przedostawało się do wnętrza, a Alain najwyraźniej nie zamierzał zapalać lamp, mimo że dzień był od rana pochmurny.

Josh otarł twarz i przycisnął dłoń do piersi, jakby sprawdzając, czy serce wciąż jest na swoim miejscu. Pod palcami mógł wyczuć szybki puls – wiedział, że takim pozostanie przynajmniej do końca tej wizyty – ale przynajmniej przestał mieć wrażenie, że za chwilę straci przytomność. Powoli ruszył w stronę pokoju, przesuwając dłonią po ścianie, jakby dla pewności. Jakby chciał mieć jakieś podłoże w tym obcym miejscu, gdzie nie mógł się spodziewać niczego dobrego.

Pokój nie był duży, ale jednej osobie z pewnością wystarczał. W tle otwierały się drzwi do, Josh podejrzewał, niewielkiej kuchni. Sprzętów tu wiele nie było: prosta szafa, wąskie łóżko, stolik z krzesłami i komoda pod oknem. Nic nie wskazywało na to, by Alain miał jakieś towarzystwo – i tę świadomość Josh powitał z ulgą, do której ciężko mu było się przyznać. Bałagan, który panował w lokalu – nie jakiś straszny, niemniej ewidentny – również potwierdzał, że Alain mieszka sam. I na pewno nie było tutaj znać żadnej kobiecej ręki. Josh wyobrażał sobie – być może naiwnie, ale też jego doświadczenie w tej materii ograniczało się do Cecile – że każda kobieta sprzątnęłaby te bezładnie porozrzucane ubrania i gazety i zaniosła na ich miejsce, nie mówiąc o stojących bądź leżących tu i ówdzie butelkach…

– Nie spodziewałem się gości, więc… – dobiegły go ciche słowa, jakby Alain czytał mu w myślach, jednak ich ton bynajmniej nie wskazywał, by ich autor czuł się winny bądź przepraszał. Wręcz przeciwnie, pobrzmiewały sarkazmem.

Josh jednak nie zwracał uwagi na ton, kompletnie pochłonięty przez fakt, że wreszcie… po trzech latach… usłyszał coś więcej niż szept Alaina. To niewątpliwie był głos Alaina…! Nawet jeśli brzmiał zupełnie inaczej niż wtedy… Josh odwrócił głowę, by na niego popatrzeć, i zmrużył oczy. Alain stał przy oknie, jego twarz była niewyraźna w cieniu, z którego dopiero po chwili Josh zaczął wyławiać szczegóły. Powstrzymał odruch, by podejść i popatrzeć z bliska… Postawa Alaina nie zachęcała do zbliżania się – ręce miał założone na piersi i opierał się o ramę w sposób wyraźnie świadczący, że on jest tutaj górą. Z kolei Josh musiał być dla niego doskonale widoczny i… Josh pozwolił mu się przyglądać, choć każda komórka jego ciała wzywała go do ucieczki. Splótł nerwowo ręce.

Wreszcie Alain oderwał się od futryny i zrobił krok… dwa kroki w jego stronę.

– Zaproponowałbym coś do picia, ale obawiam się, że mam tylko mocne trunki – powiedział wciąż tym drwiącym tonem. – Na pewno nie Earl Grey…

Josh drgnął, ale poza tym nie ruszał się z miejsca. Jak urzeczony wpatrywał się w twarz, którą wreszcie widział wyraźniej. Była tak dobrze znana… i tak obca. Otoczona długimi włosami – spadającą na czoło grzywką i tymi, które wymykały się wiązaniu na karku – miała te same rysy, ale jakby ostrzejsze. Zielone oczy, do których nieśmiałego i może cokolwiek nieufnego spojrzenia tak się przyzwyczaił, teraz patrzyły z otwartą wrogością. Na wargach rysował się – zdawał się przyklejony – szyderczy grymas, który był jednocześnie ostrzeżeniem. W normalnych okolicznościach Josh by się cofnął… ale okoliczności nie były normalne, stał więc tylko i szeroko otwartymi oczyma chłonął wizerunek człowieka, którego kiedyś kochał całym sobą.

To był Alain Corail – i jakby dopiero teraz Josh to wreszcie zrozumiał. Jakby do tej pory nie wierzył albo to wszystko wydawało się snem, czymś nierzeczywistym… Alain Corail, który trzy lata temu zniknął z jego życia, Josh sądził, na zawsze – stał teraz przed nim, a serce Josha, które tłukło się w jego piersi, wypełnione było jedną jedyną myślą, jedną emocją: że skoro tu są – znów – obaj – to   w s z y s t k o   j e s z c z e   j e s t   m o ż l i w e.  Jego rozsądek krzyczał do niego w proteście, ale Josh zignorował go, nie poświęcając najmniejszej uwagi. Później się będzie zastanawiał i analizował – teraz skupiał się tylko na tej chwili. Czuł się słabo, ale jednocześnie tak silny, jak nigdy przedtem. Oddychał szybko, szaleńczy puls groził utratą przytomności i znów kręciło mu się w głowie – i miał wrażenie, że zaraz eksploduje z uniesienia, jakie go ogarnęło.

Wszystko jeszcze było możliwe.

Uświadomił sobie, że odkąd się tu znalazł, nie powiedział ani słowa. W głowie miał taki mętlik, że nie byłby w stanie sklecić zdania. Alain też nic nie mówił – ale on nigdy nie był gadułą. Josh otworzył usta… i zamknął, a potem zagryzł wargi. Co miał powiedzieć? "Cześć, Alain." "Fajnie cię znów widzieć." "Co u ciebie?" Niedorzeczne… Nerwowo uniósł dłoń i odgarnął włosy z czoła. Wciąż się trząsł.

– Ja… – zaczął i urwał, słysząc, jak ochrypły jest jego głos.

W oczach Alaina coś zamigotało, jakby ostrzegawczo… ale w obecnym stanie Josh nie miał szans, by zdążyć zareagować… i w następnej chwili uświadomił sobie, że leży na łóżku, przyciśnięty przez męskie ciało, unieruchomiony, a Alain się nad nim pochyla… wyraz jego twarzy dziki, zawzięty, okrutny… i sięga do jego ust…

To było, jakby gwiazda rozbłysła w jego głowie. Josh poczuł, że za moment, za pół sekundy… straci całkowicie kontrolę nad samym sobą – i jednocześnie wszystko w nim wrzasnęło w gwałtownym sprzeciwie. Nie…! Nie mógł na to pozwolić! Nie po to tu… przyszedł…! Musiał coś zrobić… musiał…!

Odwrócił głowę na bok, wydobywając się z ust Alaina i zachłannie łapiąc powietrze.

– Przyszedłem tutaj, żeby… porozmawiać…! – wydusił, na próżno usiłując się wyrwać.

Alain zaśmiał się cicho, prawie miękko, ale z jaką drwiną… a potem przesunął rękę niżej, na jego krocze, i pod powiekami Josha zapaliły się kolejne iskry, kiedy poczuł przez materiał spodni dotyk tej dłoni, niemalże przyjazny i zachęcający… Nabrał gwałtownie powietrza. Nie…! Nie mógł…

– Naprawdę? – spytał Alain niskim głosem, nachylając się nad jego uchem. – A wydaje się coś innego. Zastanawiam się, ilu facetów już przeleciałeś…

Josh nie zdołał powstrzymać okrzyku oburzenia, nawet jeśli jego głos był tak słaby… Nie, nie zamierzał pozwolić na to… Myśl, że Alain podejrzewa go o coś takiego, jakby rozjaśniła mu w głowie… Nie mógł tu zostać. Musiał się stąd wydostać… natychmiast…!

Zorientował się, że Alain zabrał był lewą rękę z jego ramienia i teraz trzymał go tylko prawą… To była jego okazja. Zamachnął się i z całej siły uderzył Alaina w twarz. Alain krzyknął z bólu i zaskoczenia – uśmiech zniknął z jego warg, a oczy rozszerzyły się – i odskoczył od Josha, wypuszczając go. Josh przekręcił się na łóżku, zerwał na nogi i wybiegł z mieszkania. Zbiegł po schodach, przeskakując po kilka naraz, a potem wypadł na ulicę i nie przerywał biegu, biegł i biegł, aż zabrakło mu tchu i musiał przystanąć i pochylić się, i łapać powietrze…

W miarę jak jego puls i oddech wracały do akceptowalnych poziomów prędkości, a ciemność przed oczami nikła, Josh usiłował złożyć się na nowo w całość, bo chwilowo miał wrażenie, że składa się z kawałków, które bezładnie wirują w chaosie, od czasu do czasu uderzając o siebie nawzajem. Głowa, ręce, nogi – miał je wszystkie, razem, na swoich miejscach. W piersiach bolało, w ustach czuł metaliczny posmak, bez wątpienia był sobą. Jeszcze jeden głęboki oddech, i jeszcze jeden, ile będzie potrzeba…

Co on… najlepszego zrobił? Jak mógł być taki… lekkomyślny? Nie spodziewał się… choć przecież powinien był. Mógł oczekiwać najgorszego… Prawda? Był zbytnim optymistą i popełnił kolejny błąd w ocenie, który mógł okazać się katastrofalnym. Niewiele brakowało, by stało się coś naprawdę złego…

Głos jego rozsądku milczał wymownie.

Wreszcie mógł się wyprostować. Dopiero teraz zauważył, że dobiegł aż nad rzekę – stał teraz przy wejściu na mostek, a skwir mew wypełniał jego uszy, które na nowo chwytały dźwięki otaczającego świata. Oparł się o balustradę mostu i popatrzył na połyskliwą taflę wody. Słońce przedzierało się przez chmury, rozjaśniając miasto i uspokajając jego mieszkańców, a powietrze jakby się odświeżyło po wcześniejszej duchocie. Starsza pani spacerowała z psem. Młode małżeństwo zatrzymało się na moście – chłopiec z ramion ojca wskazywał na coś w rzece, a dziewczynka w wózku trzymała lalkę. Wszystko było w porządku.

Mogło się stać coś złego… Ale się nie stało.

Josh z niejakim szokiem uświadomił sobie, że… nie żałuje. Jeszcze kwadrans temu był zupełnie pewien, że nie chce Alaina Coraila widzieć więcej na oczy… Że na cokolwiek miał nadzieję, było li tylko mrzonką, niemożliwą już do zrealizowania. Z takim Alainem rzeczywiście daleko nie zajdzie – miał wrażenie, że to była bardziej… dzika bestia… dążąca do zaspokojenia swoich potrzeb… nieprzywiązująca najmniejszej wagi do faktu, że on, Josh, był żywym człowiekiem. Josh wciąż pamiętał – czuł! – stalowy uścisk palców na ramionach, którym Alain przygwoździł go do łóżka. Pewnie zostaną siniaki… Doprawdy, miał szczęście, że udało mu się stamtąd wyrwać.

Nie, z takim Alainem rzeczywiście nie chciał mieć nic do czynienia. Ale tak samo, jak właśnie miał okazję przekonać się o najgorszej stronie Alaina – a przynajmniej zakładał, być może naiwnie, że to była najgorsza – wiedział, że Alain… ma w sobie także tę inną: łagodną, na swój sposób troskliwą. Pamiętał to przecież. Pamiętał tamten okres, który nie był wytworem jego wyobraźni – dwa miesiące, podczas których oglądał, jaki Alain potrafi być. Jaki był. Wobec niego. I choć ciężko było pogodzić ze sobą te dwa, tak różne, aspekty tej samej osoby – gdyby na własne oczy nie widział, z pewnością by nie uwierzył – to przecież miał po temu podstawy.

I, uświadomił sobie nagle, przez całe zajście ani przez chwilę nie czuł strachu. Czuł najróżniejsze emocje – wzburzenie, protest, złość, także wzruszenie i nadzieję – ale nie strach. Owszem, bał się tego, co Alain mógł mu zrobić, ale nie bał się samego Alaina. To pewnie znów była ta jego lekkomyślna i naiwna część, ale… tak naprawdę, głęboko w sobie, nie wierzył, by Alain mógłby mu coś zrobić. Jego okrucieństwo polegało i wyrażało się czym innym… ale tym Josh nie zamierzał sobie teraz zawracać głowy.

Jakoś będzie musiał wydobyć z tego Alaina tamtego Alaina: rozumnego człowieka, z którym da się normalnie porozmawiać i wyjaśnić sprawy. Który usłyszy i zrozumie, co dla Josha znaczył i jak go skrzywdził. Josh nie wiedział, czy chce usłyszeć od Alaina powody, dla których ów postąpił, jak postąpił… Co będzie potem, okaże się. Męska część Josha mówiła mu, że w najgorszym razie rozstaną się w przyjacielskich stosunkach i każdy pójdzie swoją drogą, niewiązany przez przeszłość. Ta część, która nie była tak silna i stanowcza, miała inne nadzieje… ale tych nie chciał formułować nawet przed samym sobą.

Wciąż pamiętał, co czuł, uświadomiwszy sobie, że to rzeczywiście Alain Corail przed nim stoi. W tamtej chwili, niepomny na wszystko, był gotów rzucić się w jego ramiona z wiarą, że go obejmą.

O dziwo, nawet teraz myśl ta nie wywoływała żadnych wyrzutów sumienia – bo co było w niej złego?

Czuł się jednak dumny z samego siebie. Tak niewiele brakowało, by… pozwolił Alainowi zrobić ze sobą to, na co Alain miał najwyraźniej ochotę. Nie mógł się już odwracać od faktów: pod dotykiem tego człowieka tracił jakąkolwiek władzę nad sobą. Nie było to takie dziwne. Przecież, jeśli dobrze pamiętał, jego zainteresowanie Alainem było w pierwszej kolejności fizyczne – Alain go pociągał jako mężczyzna. Uczucia, przynajmniej te świadome, narodziły się dopiero potem. Wtedy – wydawało się, w innym życiu – Josh pragnął Alaina jak najbardziej cieleśnie, nie miał problemów z wyobrażeniem ich sobie jako kochanków. Teraz, jeszcze chwilę temu, kiedy Alain pragnął siłą wziąć to, co Josh z chęcią dałby mu z własnej woli… Tak, wymagało od Josha prawdziwego wysiłku, by go odepchnąć.

Popatrzył na swoje dłonie.

Uderzył go. Mimowolnie, automatycznie, instynktownie. Bronił się. Był urażony. Był wściekły. Nie mógł pozwolić, by Alain mu to zrobił. By odbyło się to… w taki sposób. Josh mógł mieć temperament – a przynajmniej kiedyś uważał, że ma – ale nie dopuszczał żadnej, absolutnie żadnej przemocy względem sobie, a już na pewno nie w seksie. Bycie zdobywanym miało swój urok – ale zupełnie czym innym było bycie zniewolonym. Jakby to nie był on, tylko… ktokolwiek. Alain zachowywał się, jakby było mu wszystko jedno, kto tam jest – tak to mogło wyglądać, ale Josh był prawie pewien, że Alain dokładnie wiedział, że to on, Joshua Or.

Opuścił ręce i znów zapatrzył się we wstęgę rzeki, zupełnie jej nie widząc.

Dlaczego… Dlaczego Alain tak go potraktował? Nie wtedy… Teraz. Dlaczego był… taki? Zachowywał się, jakby go… nienawidził. Zakłuło go w piersi i przełknął. Pewnie jedyną opcją było zapytanie wprost – i na tę myśl czuł zarówno niepokój, jak i ulgę. Niepokój, bo… nie wiedział, jaka mogła być odpowiedź. Ulga natomiast wynikała z faktu, że wreszcie znajdowali się w okolicznościach, gdy mógł pytać wprost, nie musiał już kluczyć, czaić się i robić podchodów – co zresztą uświadomił sobie nie dalej jak dziś rano.

Tak czy owak, Josh nie znajdował żadnej przyczyny, dla której Alain mógł go nienawidzić. Albo więc ten powód pozostawał dla Josha nieuchwytny, albo… Alain coś sobie na jego temat… uroił.

Zrobiło mu się zimno. Nie, nie chciał o tym myśleć. Odepchnął się od balustrady i ruszył przed siebie, przez chwilę usiłując znaleźć jakąś wizję, która ogrzałaby jego wnętrze. Nie było to takie trudne… choć odrobinę perwersyjne, skoro robił to w biały dzień i na środku ulicy – ale nie przejmował się tym ani trochę. Po jakimś czasie szedł z rozpłomienionymi policzkami, zatopiony we wspomnieniu ust Alaina i dotyku jego dłoni… Z zastrzeżeniem, że wcale, wcale mu się nie podobała brutalność Alaina, mógł śmiało stwierdzić, że jego doświadczenie erotyczne zwiększyło się o dwieście procent w ciągu zaledwie kilku chwil… Raz na trzy lata? Nie było to może jakieś zachwycające tempo – na pewno nie mógłby się nim pochwalić takiemu Robertowi Jade'owi, który nie wiedzieć czemu przyszedł mu na myśl – ale nie zamierzał być wymagający.

Uświadomił sobie, że się śmieje na głos, dostrzegłszy przed sobą roześmianą twarz kilkuletniej dziewczynki, która wtórowała mu z typową dla dzieci w jej wieku radością życia. Popatrzył na jej matkę, która uśmiechała się do niego z ciepłem w oczach, a potem pogłaskał małą po jasnych włosach.

Nie przypominał sobie, kiedy ostatnio było mu tak lekko na sercu.




Falco, "Out of the dark" (tłum. Płonie we mnie twoje piekło. Jesteś moim eliksirem życia.)



rozdział 6 | główna | rozdział 8