8.
(stumbling, falling, crawling, trying to reach for you)




W nocy Josh spał – co za niespodzianka – kiepsko, jednak nad ranem był tak rozemocjonowany, że nie zwracał uwagi na fizyczne zmęczenie. Poprzedniego dnia spacerował właściwie do wieczora, usiłując dojść do jakiegoś ładu z samym sobą. Podczas kąpieli ze zdumieniem uświadomił sobie, że minęło wiele czasu, odkąd był tak skupiony. Miał wrażenie, że przebudził się z długiego snu, w którym jego umysł owinięty był watą – odgrodzony od wszelkich bodźców i tym samym odzwyczajony od działania. Podczas nauki nigdy nie był w stanie tak się skoncentrować – zakuwał materiał, niewiele się nad nim zastanawiając i szybko zapominając – a teraz czuł, jakby tkwił we wnętrzu problemu i używał każdego dostępnego środka, by go rozwiązać. Jego mózg pracował na pełnych obrotach.

Było to niesamowite uczucie, o którym myślał, że już je zapomniał. Podobnie jak świadomość, że kiedyś uważano go za błyskotliwą osobę…

Problem zajmował go bez reszty – a przede wszystkim pragnienie, by się z nim zmierzyć. To też było nowe – i nie. Kiedyś było tak naturalne jak oddychanie – kiedy coś robił i do czegoś dążył, angażował się całym sobą – dopiero potem znikło… "Gdybym choć połowę tego entuzjazmu mógł przełożyć na naukę…" – pomyślał z przekąsem. Ale nie, nie zamierzał teraz myśleć o nauce. Nawet jeśli kiedyś – co mogło wydawać się abstrakcją – był czas, że Alain i nauka szli ręka w rękę. Josh zdusił parsknięcie, wyobraziwszy sobie, jaką minę zrobiłby Alain, gdyby mu przypomnieć ich wspólną naukę w liceum…

Było mu lekko na duszy. Wiedział, że jest nierozsądny, a jego zachowanie można odebrać jako niepoważne – ale nic nie mógł na to poradzić. Nie zamierzał przecież robić sobie wyrzutów z tego powodu, że spotkanie z Alainem, jakie by ono nie było, go uradowało. Już wystarczająco długo obwiniał się o wszystko i upewniał w przekonaniu, że nie ma w życiu żadnych szans. Była najwyższa pora, by to się zmieniło. Chyba mu się należało…?

Dzisiaj był jeszcze bardziej optymistyczny niż wczoraj.

Mimo to chwilę odczekał, zanim zapukał do drzwi, przez które wczoraj wybiegł w takim pośpiechu. Miał nadzieję, że dziś się to nie powtórzy. Jego serce biło prędkim rytmem, cały był napięty… Ale przyszedł tutaj w konkretnym celu, z którego nie planował rezygnować. Stuknął dwa razy – w zamierzeniu zdecydowanie, w wykonaniu… cóż. Ręka mu drżała. Odsunął się na pół kroku w tył i czekał, przez szum w głowie znów nic nie słyszał.

Naprawdę nic nie słyszał. Zmarszczył brwi. Czy naprawdę musi mieć takiego pecha we wszystkim, co robi? Albo Alaina nie było, albo… nie miał ochoty otwierać. Josh wiedział, która opcja jest bardziej prawdopodobna. "Może powinienem udać listonosza?", pomyślał nieledwie histerycznie, unosząc rękę, by zapukać drugi raz. Miał nadzieję, że klatka schodowa nie jest na tyle akustyczna, by sprowadzić tutaj życzliwych sąsiadów, zaciekawionych jego łomotaniem do lokalu… numer 8, jak głosiła tabliczka na drzwiach. Wtedy jednak drzwi otworzyły się gwałtownie, a Alain, który się w nich pojawił, wyglądał w pierwszej kolejności na niezadowolonego, zaś w drugiej – zaskoczonego.

Josh przełknął i opuścił rękę, starając się zapanować nad jej drżeniem. Znów patrzył w zielone oczy Alaina za długą grzywką – i znów brakowało mu słów. Wybaczył to sobie od razu, ale na chwilę – tylko na chwilę – uderzyła go beznadzieja całej sytuacji i jego planów. Jak mógł liczyć na… cokolwiek ze strony tego człowieka? Wziął się jednak w garść i odepchnął czarne myśli na bok, w zamian próbując jakoś usprawiedliwić swoje odwiedziny. Choć, doszedł poniewczasie do wniosku, czy usprawiedliwienia w ogóle były potrzebne? Miał śmieszne wrażenie, że on i Alain rozumieją się bez słów, bez zbędnej gadaniny – tyle że wcale nie było mu do śmiechu.

– Czego chcesz? – odezwał się wtedy Alain, a Josh nie pozwolił, by obcesowość tego pytania i wrogi ton go zaskoczyły.

– Chcę porozmawiać.

– Wynoś się stąd – odparł Alain, ściszając głos.

Josh patrzył mu prosto w twarz, więc nie mógł nie zauważyć cienia, jaki po niej przemknął, gdy Alain mówił te słowa. To było… mimo że Alain wciąż stał na progu… jakby nagle zrobił krok w tył. Cofał się.

– Przyszedłem porozmawiać – powtórzył Josh, wszystkie siły wkładając w to, by jego głos był mocny.

Teraz Alain cofnął się naprawdę, otwierając szerzej oczy – z pewnością nieświadomie. A potem bez słowa odwrócił się i wrócił w głąb mieszkania, zaciskając usta. Josh nie mógł być pewny w półmroku, jaki panował na klatce schodowej, ale zdawało mu się, że twarz Alaina pobladła. Kiedy jednak wsunął się za nim do pokoju, Alain zdążył już odzyskać swój zwykły grymas – ten drwiący uśmiech i to nienawistne spojrzenie. Sztucznie uprzejmym gestem wskazał mu krzesło, a sam usiadł po drugiej stronie stołu. Josh przełknął i zajął miejsce – z ulgą, do której się nie przyznawał, witając swoiste poczucie bezpieczeństwa, jakie taki rozkład powodował.

Alain patrzył na niego poprzez stół, uśmiechając się złowieszczo. Jego zielone oczy były zmrużone, plamka pod lewym ginęła między rzęsami, włosy zwieszały się luźno wzdłuż twarzy. Chyba się ogolił – wczoraj cień zarostu znaczył jego żuchwę…

Josh spojrzał w bok, bo nagle nie był w stanie patrzeć mu w oczy – pewnie przez ten wyraz twarzy, którego zaczynał mieć serdecznie dość. Kiedyś, pamiętał, chciał, by Alain się częściej uśmiechał… Ale nie chodziło mu o to! Z taką miną Alain wyglądał… przerażająco. I nie szło o to, co przekazywała: do czego Alain może być zdolny – tylko o to, jak bardzo nie pasowała do tego Alaina, którego obraz Josh miał w pamięci. Racja, przyszedł tutaj, żeby właśnie tamtego Alaina szukać.

Chyba oszalał.

Rozejrzał się po pokoju i zmarszczył czoło. Coś było inaczej i dopiero po chwili zorientował się, że pomieszczenie zostało sprzątnięte. Zniknęły leżące wszędzie ubrania, gazety i inne papiery zostały złożone na jedną stertę, a butelki… Obejrzał się. Wyglądało na to, że stały upakowane w siatkę w kącie przy kuchni. Mrugnął. Alain… posprzątał? Na jego przyjście? Dla… niego? – przeszła mu przez głowę głupia myśl.

Coś z tego musiało się odbić na jego twarzy, bo wtedy Alain powiedział:

– Nie pochlebiaj sobie. Po prostu uznałem, że na łóżku będzie wygodniej bez niepotrzebnych dodatków.

Josh gwałtownie odwrócił głowę i popatrzył na niego ze wzburzeniem, świadom, że się czerwieni. Alain… Nie mógł zakładać…! Jak mógł mówić…! Pomijając fakt, że w ogóle nie wyglądał na osobę, która myśli w tej chwili o czymkolwiek… intymnym.

– Albo gdziekolwiek indziej, jak wolisz – dodał Alain, wskazując dłonią wokół i uśmiechając się paskudnie.

Nie, jemu nie mogło chodzić o żadną "intymność", bardziej o jakiś zwierzęcy i prymitywny akt, w którym mógłby… zniewolić… zetrzeć na proch… Josh powstrzymał dreszcz. Musiał być ostrożny. Musiał bardzo się pilnować, by nie dopuścić… nie stracić, pod żadnym pozorem nie stracić kontroli nad sytuacją. Zachować spokój – nawet jeśli jego serce uderzało w górnych granicach normy, a w uszach szumiało.

– Nie przyszedłem tutaj cię… – zaczął i ugryzł się w język. – Nie przyszedłem tutaj po to.

– To jakaś nowina – odparł Alain gładko. – Bo kiedy niby nie przyszedłeś "po to"?

Co takiego??!

Josh powstrzymał się, by nie uderzyć pięścią w stół, i usiłował zdławić w sobie wściekłość, która zaczęła podchodzić do gardła. Zachować spokój, przypomniał sobie, za wszelką cenę. Nie pozwoli się wyprowadzić z równowagi… choć Alainowi najwyraźniej nie sprawiało to kłopotu i być może sam sobie z tego nie zdawał sprawy. Josh przelotnie zastanowił się, jak kiedyś spędził z nim całe dwa miesiące…

Nieważne. Co on powiedział? Że Josh niby sam chciał? Na jakiej podstawie…? Nawet jeśli Josh nie miałby nic przeciwko… uprawianiu miłości z Alainem, to przecież nie to było motorem jego działań….!

– Nie przyszedłem tutaj, żeby się z tobą przespać – powiedział chłodno, a przynajmniej starał się, by tak to zabrzmiało. – Ani teraz, ani nigdy wcześniej – podkreślił.

Alain zmrużył oczy.

– Pięknie kłamią te twoje usta. Wczoraj wydawało mi się co innego. Dzisiaj też mam sprawdzić? – zapytał.

Fala gorąca sprawiła, że Joshowi zakręciło się w głowie. Przez chwilę pożałował, że nie jest dziewczyną. Bez sensu… Ale przecież był ponad to, zawsze był. Z całych sił skupił wzrok na Alainie.

– Nic nie poradzę na to, że moje ciało tak reaguje. – "Nawet w tej chwili, niech to szlag." – Taki się urodziłem – odparł wprost, patrząc Alainowi w oczy, a potem dodał: – Jeśli mnie dotkniesz, dostaniesz w twarz. Jak wczoraj.

Alain przestał się uśmiechać. Może, odezwał się optymistyczny głosik w głowie Josha, tak z nim trzeba postępować? Trzymać go na dystans, nie okazywać uległości… Jeśli dobrze pamiętał, kiedyś wręcz onieśmielał Alaina – mógł spróbować, czy wciąż jeszcze tak na niego działa, nawet jeśli wydawało się, że teraz ma przed sobą kogoś zupełnie innego. Co miał do stracenia? No, owszem, mogło się okazać, że sprowokuje skutek zupełnie odmienny – z tym człowiekiem nie należało igrać… Ale co miał zrobić, żeby jakoś przeprowadzić tę rozmowę? Żeby jakoś iść naprzód…? Miał tysiąc możliwości, ale każda stawiała go przed niewiadomą – więc każda była równie dobra. Już się zresztą nauczył, że z Alainem Corailem nie ma co planować na zaś. Musiał błyskawicznie reagować, nie dać się zaskoczyć, zachować kontrolę… spokój. Wiedzieć, czego chce.

– Więc przyznajesz… – głos Alaina przerwał jego chaotyczne i wzburzone myśli i tym razem brzmiał, jakby mężczyzna nie był pewny, co naprawdę chce powiedzieć.

– Co takiego? – Josh niemal warknął, marszcząc brwi i przygotowując się na cios.

– Że jesteś… Jesteś pieprzonym pedałem…!

Trzask.

Tym razem jego szybkość zaskoczyła samego Josha. Wszystko stało się błyskawicznie i kiedy się zorientował, stał przy stole, ciężko oddychając, z dłonią uniesioną… zaś Alain wpatrywał się w niego szeroko otwartymi oczami – wyraz szoku na jego twarzy był ewidentny – a na jego lewym policzku czerwienił się ślad uderzenia.

Josh znów usiłował się uspokoić. Alain… nie powiedział niczego nowego… nawet nie powiedział niczego nieprawdziwego… Ale jakoś Josh nie mógł słuchać tych słów z jego ust. I to jeszcze… w takim tonie…! Odrazy, wyższości, potępienia… Nie mógł!

Jeśli jednak przy każdej odzywce Alaina będzie tracił kontrolę, to źle się to skończy. Przecież był przygotowany, że nie będzie łatwo. Prawda?! Usiadł powoli – głosik w jego głowie przypominał mu, że miał się trzymać na dystans – głęboko nabierając powietrza… Spojrzał na Alaina ponownie i zmrużył oczy. A więc tak będziemy rozmawiać, panie Corail?

– Przypominam ci, że to właśnie tego pieprzonego pedała próbujesz od wczoraj przelecieć, więc chyba nie jesteś najlepszą osobą, żeby rzucać kamienie – powiedział z wymuszonym opanowaniem, ściskając pod stołem ręce.

– Ja… – zaczął Alain i urwał. – To twoja wina – dodał niemal bezgłośnie, patrząc spod grzywki.

Josh miał ochotę wrzasnąć na niego, ale w zamian jedynie uniósł brwi. Że niby jego wina? Czy ten człowiek naprawdę nic a nic nie wydoroślał?

Możliwe, że nie.

– Co jest moją winą? – spytał, uzbrajając się przeciw kolejnej rewelacji, którą spodziewał się usłyszeć.

Alain przez chwilę gapił się w niego jak sroka w gnat, a potem wykonał nieokreślony ruch ręką.

– To. Wszystko.

– Czyli?! – Josh podniósł głos.

Teraz także Alain wydawał się stracić cierpliwość – najpewniej nie czuł się dobrze w roli zapędzonego w kąt – ponieważ uderzył pięścią w stół. Josh mrugnął i odchylił się na krześle. Nie zamierzał dać się przestraszyć… ale lepiej być poza zasięgiem Alaina, kiedy jest w takim stanie.

– Ty… Co ty ze mną zrobiłeś?

– Co z tobą zrobiłem? – krzyknął Josh niecierpliwie. – Możesz łaskawie choć raz mówić wprost?

– Ty… – Alain najwyraźniej mocno usiłował znaleźć odpowiednie słowa. – Opętałeś mnie! Chciałeś… Chciałeś… – Tutaj skończyła się jego elokwencja.

Josh patrzył na niego jak na idiotę. Opętał? Kiedy? Jak? Nagle miał wrażenie, że rozmawia z pięciolatkiem.

– Co takiego? Nie rozumiem, o czym mówisz – powiedział głośno i wyraźnie. "Wiem natomiast, że jeśli ktoś kogoś opętał, to prędzej ty mnie", pomyślał.

– Wtedy… Byłeś jeszcze dzieciakiem, ale… nie przeszkadzało ci to… zarzucić na mnie sidła… uwodzić mnie…

Josh mrugnął.

– Nie rób z siebie niewiniątka – odparł chłodno, świadomie ignorując prawdę zawartą w słowie "uwodzić". – Jesteś ode mnie trzy lata starszy – przypomniał. – Poza tym… Czy kiedykolwiek dałem ci do zrozumienia, że… – "chcę się z tobą kochać" – …chcę iść z tobą do łóżka? – "Nawet jeśli chciałem tego bardziej niż czegokolwiek…"

Alain wpatrywał się z niego nieufnie spod grzywki i przez chwilę nic nie mówił.

– Nie wierzę ci – powiedział w końcu, aczkolwiek dość niepewnie. – Cała ta nauka… przyjaźń – dodał z pogardą – to było… kłamstwo.

– To nie było kłamstwo! – przerwał mu Josh, ponownie zrywając się na nogi. Nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. A więc tak Alain to odbierał? Cały czas? Czy dopiero później? – Cieszyłem się każdym dniem spędzonym z tobą…! Cokolwiek robiliśmy, było… fajnie – zakończył słabo. – Naprawdę było fajnie… Dlaczego nie chcesz mi uwierzyć??!

– Pamiętam, co o tobie mówili. Pewnie chwaliłeś się, że udało ci się poderwać czwartoklasistę…

– Nie chwaliłem się nikomu! Poza tym… Jakie "udało"? Uważasz, że mi się udało? – Josh zapytał głucho. – Bo ja uważam, że… – Urwał. – Daj sobie spokój z tymi oskarżeniami. Przypomnę ci, że to ty mnie… pocałowałeś – szepnął, a potem zacisnął wargi i usiadł z powrotem.

– To była twoje wina – powtórzył Alain, spuszczając wzrok. – Każdy by zwariował na…

Nie dokończył, a Josh z nagłym zawrotem głowy zastanawiał się, czy Alain nie próbował powiedzieć mu czegoś, co można by uznać za komplement. "Skup się, Josh", nakazał sobie. "Nie zapominaj, co tutaj robisz." Alain tymczasem podniósł głowę i na niego spojrzał. Na jego ustach znów pojawił się ten ohydny grymas i Josh wiedział, że to, co teraz usłyszy, nie będzie przyjemne.

– Nikomu nie przepuścisz, prawda? – spytał Alain półgłosem, a odraza w jego głosie była ewidentna, choć, zdawało się Joshowi, mieszała się z jakąś makabryczną fascynacją. – Ledwo się tu pojawiłeś, zaraz złapałeś okazję…

Josh mrugnął.

– Ale najwyraźniej koleś wziął sobie do serca, co mu o tobie powiedziałem, bo już go więcej nie widziałem warującego pod twoim oknem.

Josh miał wrażenie, że otworzyła się pod nim przepaść, do której teraz spadał… Zacisnął dłonie na brzegu krzesła i przez chwilę usiłował przetrawić… nie, przyswoić to, co właśnie usłyszał. Za dużo… za dużo treści… wiadomości.

Powstrzymał chęć potrząśnięcia głową; nie mógł robić z siebie idioty. "Weź się w garść", warknął na siebie. Po kolei… po kolei. Alain najwyraźniej miał na myśli… Guillaume'a. Musiał widzieć ich razem, czyli… jednak musiał…

– Byłeś na ślubie Erwina – szepnął, starając się zapanować nad emocjami, jakie nim targały.

Alain sprawiał wrażenie, jakby się zmieszał – ale zaraz jego oczy błysnęły cokolwiek wyzywająco.

– Ciężko was było nie zauważyć – powiedział, jakby to coś wyjaśniało. – Nie…

– Co cię to obchodziło?! – Josh znów podniósł głos, czując ogarniające go wzburzenie. – Chodziłeś za mną?? Śledziłeś mnie?! Co cię obchodziło, z kim jestem? I gdzie w ogóle jestem… – "Skoro przez trzy lata cię nie obchodziło."

Oddychał głęboko, próbując coś z tego zrozumieć i ponosząc kompletną porażkę. Jego umysł wirował w pętlach, nie mogąc wyciągnąć żadnego wniosku – lepiej więc skupić się na tym, co wiedział.

Alain… To Alain był przyczyną, dla której Guillaume postanowił go pożegnać??? Ale zaraz, coś tu nie grało. Josh odpędził ból głowy, usiłując uporządkować wydarzenia ostatnich dni. Ślub był w sobotę, po nim wesele. Guillaume zaczął się zachowywać… dziwnie w czasie wesela, wcześniej był bardzo… entuzjastyczny. Jak to on. Ale dlaczego twierdził, że to Xavier Coś-Tam…? To nie miało sensu. Może to sobie wymyślił…? Nie chciał przyznawać się przed Joshem do… spotkania Alaina? A jeśli nie chciał się przyznać, to… Nie, to też nie trzymało się kupy. Guillaume był niemal tak wysoki jak Alain i znacznie lepiej zbudowany. Przecież Alain nie mógł go w żaden sposób przestraszyć.

Chociaż, oceniając szaleństwo Alaina, w którym ów zdawał się przebywać, nie należało go lekceważyć. Sprawiał wrażenie człowieka zdolnego do wszystkiego. Josh pomyślał, że musi być bardzo odważny – albo bardzo głupi – siedząc tutaj i usiłując prowadzić z nim logiczną rozmowę. Albo jedno i drugie.

– Co mu zrobiłeś? – zapytał, bo jakaś jego część chciała wiedzieć. – I kiedy?

Alain patrzył na niego spod grzywki i sprawiał wrażenie zadowolonego z siebie. Josh stłumił westchnienie.

– W niedzielę… wpadliśmy na siebie na mieście.

"Wpadliśmy", na pewno… W jakimś ciemnym zaułku pewnie. Ale nie, co Alain wcześniej sugerował? Że Guillaume wystawał…

– A nie pod... domem Erwina? – zapytał cokolwiek ironicznie.

Oczy Alaina znów się zwęziły, ale Josh czuł się bardziej zrezygnowany niż zagrożony.

Nie no, to już zakrawało na absurd. Poznał się z Guillaume'em zaledwie dzień wcześniej – nie mówiąc o tym, że dzień później już się "rozstali". To był tak… mały, tak nieistotny epizod w jego życiu, zapomniałby o tym już za kilka dni… Reakcja Alaina wydawała się… nieproporcjonalnie przesadzona. Przez trzy lata go nie ma, a potem nagle wkracza w życie Josha i zaczyna je po swojemu… ustawiać. Nie do uwierzenia.

– Dlaczego to zrobiłeś? – zapytał i był zdumiony, słysząc, jak bardzo obojętny jest jego głos.

Ale, stwierdził poniewczasie, Guillaume Azur naprawdę nic dla niego nie znaczył, więc nie było się o co awanturować. Poza tym… gdzieś głęboko w sobie – czy mógł się do tego przyznać? – czuł wobec Alaina nie złość, tylko… wdzięczność. Owszem, nie podobało mu się, na pewno mu się nie podobało takie ingerowanie w jego życie – zwłaszcza przez człowieka, który sam się z niego wypisał – ale… Ale nie mógł poradzić, że świadomość ta jednocześnie powoduje jakieś trzepotanie w jego piersi.

Uczucie to jednak szybko znikło.

– Nie mogłem… – Alain zaczął, jakby niepewnie… a potem zmienił ton. – Nie chciałem, żeby kolejny facet skończył jak ja. Ostrzegłem go, że powinien się trzymać od ciebie z daleka – wycedził z takim jadem, że serce Josha stanęło.

– C-co…? – wyjąkał.

Teraz Alain patrzył na niego zmrużonymi oczyma, jego twarz wykręcona nienawiścią, wargi wykrzywione… O ile wcześniej wyglądał jak szaleniec, o tyle teraz sprawiał wrażenie, że jest naprawdę niebezpieczny. Josh znów zacisnął palce na krawędzi krzesła.

– Próbowałem… Byłem… – Alain oddychał szybko, rozmowa już ewidentnie nie sprawiała mu przyjemności. Kiedy jednak zaczął, nie mógł skończyć. – Chciałem być normalnym facetem… Mieć kobietę… żonę… rodzinę… Jak inni. Próbowałem… tego chciałem. Ale ty…! Przyszedłeś… zawróciłeś mi w głowie… opętałeś mnie! Chciałem o tobie zapomnieć! Ale… nie mogłem. Nie wiem, co ze mną zrobiłeś. Zniszczyłeś mi życie…! To wszystko twoja wina.

Josh nabrał głęboko powietrza. Gdyby tak bardzo nie gniotło go w piersi, z pewnością doszedłby do wniosku, że było to niemal komiczne. Brakowało tylko, żeby Alain wycelował w niego oskarżycielski palec przy wykrzykiwaniu swoich żalów. Nigdy nie widział go w takim stanie i nigdy nie wyobrażał sobie nawet, że kiedykolwiek zobaczy. Jeśli Alain został do tego stopnia wytrącony z równowagi, to naprawdę musiał tak czuć… I pewnie jeszcze gorzej. Pewnie większości tego, co czuł, nie potrafił nawet wyartykułować.

Josh nie mógł zaprzeczyć, że słowa Alaina wywołują u niego wyrzuty sumienia, ale jednocześnie… Jednocześnie to było tak niesprawiedliwe, tak jednostronne, tak… dziecinne. Tak nie w porządku. Nie był w stanie tak po prostu słuchać pokornie tych oskarżeń. W jego życiu było za dużo rzeczy, za które czuł się odpowiedzialny, by jeszcze przyjmować na siebie nowe…!

– Rzeczywiście, zdaje się, że nawet miałeś się żenić – powiedział wypranym z emocji głosem, patrząc gdzieś w przestrzeń za Alainem. – Ale sprzed ołtarza też… uciekłeś – dodał szeptem.

– Zamierzasz mnie o to obwiniać?! – zawołał Alain.

Josh zamilkł. Czy naprawdę zamierzał? Gdyby ten ślub się odbył, prawdopodobnie nie byłoby ich tutaj, ale…

– Pomyślałeś kiedyś, co czuła tamta dziewczyna? – zapytał głucho, skupiając na nim spojrzenie.

Alain prychnął i teraz Josh miał ochotę uderzyć go dwa razy mocniej niż wcześniej.

– Nie uważasz, że powinieneś kiedyś dorosnąć i wziąć wreszcie odpowiedzialność za swoje czyny? – mówił dalej. – Nie uciekać. Tak jak… tak jak z Robertem i Georgesem, i Grace – szepnął.

Alain spojrzał na niego wściekle, w jego oczach zamigotało ostrzeżenie.

– Oni nie mają z tym nic wspólnego – powiedział cicho.

– Nie mają – zgodził się Josh. – Ale postępujesz tak samo… i obwiniasz innych. Tak jak mnie… teraz… – Przełknął. – To ty mnie wtedy pocałowałeś. I to ty mnie zostawiłeś – szepnął.

Alain wciąż na niego patrzył, choć Joshowi zdawało się, że ma problem z wytrzymaniem jego spojrzenia.

– Mógłbym powiedzieć, że to twoja wina. Tak jak ty teraz – powiedział cicho. – Że… tak, uwiodłeś mnie, zawróciłeś w głowie dzieciakowi… a potem zniknąłeś, wyrzuciłeś mnie ze swego życia, zapomniałeś… Jak to brzmi? – zapytał, jednak nie potrafił już przywołać żadnej ironii do swego głosu. – Ale to by nie była prawda. Ja… naprawdę cię kochałem i naprawdę chciałem… być z tobą, jakkolwiek było to możliwe… Ale nigdy, nigdy nie chciałem cię po prostu przelecieć – dodał szeptem, czując, że powoli wyczerpują się jego pokłady siły, tak pełne jeszcze chwilę temu, kiedy tu przyszedł. – Nie wiem, czy mi uwierzysz, kiedy powiem, że wciąż jestem… Jeszcze nigdy… z nikim… – Spuścił głowę. – Jeśli było to dla ciebie takie trudne, mogłeś mi powiedzieć… Na przykład: "Joshua, nie pasuje mi to" albo "Nie mogę". Albo: "Nie interesują mnie faceci". Zrozumiałbym, naprawdę. – Zrozumiałby. – Przecież nie oczekuję, że każdy się będzie we mnie od razu zakochiwał. – Nigdy nie oczekiwał. – Ale ty… wolałeś zniknąć… bez słowa… nawet nie bez przeprosin, po prostu bez pożegnania.

Przez chwilę miał wrażenie, że pokój faluje. Zamknął oczy. Czuł się źle. Powiedział wszystko, co chciał, od tak dawna… i czuł się gorzej niż wcześniej. Może miało to coś wspólnego z milczeniem Alaina… Wolałby, żeby Alain coś powiedział, cokolwiek… Nawet jeśli Alain prawdopodobnie powiedziałby coś strasznego, coś, od czego Josh poczułby się jeszcze gorzej…

Alain jednak milczał i cisza przedłużała się. Dlaczego…? Znów czuł się jak ostatni nędzarz. To było jak rozdrapywanie ran, które jeszcze nie zdążyły się zagoić. Dlaczego musiał się tłumaczyć ze swoich uczuć? Dlaczego Alain miał tak wykrzywiony obraz? Dlaczego nie mógł mu po prostu uwierzyć? Dlaczego musiał być tak cholernie nieufny?

Głosił w głowie Josha przypominał mu, że on sam też nie był najbardziej ufną osobą na świecie. To była prawda… ale jej świadomość nie poprawiała niczego. Wcale a wcale.

Co się stało z tym, co było między nimi? Josh nie potrafił zapomnieć tych chwil – które teraz zdawały się jedynie snem – kiedy Alain okazywał mu jakąś troskę. Jak wtedy, kiedy pomagał mu w nauce… albo odwiedzał go w chorobie… albo wtedy, kiedy Josh skręcił kostkę… I wiele innych, takich drobnych, ale jakże wspaniałych. Wtedy byli ze sobą – i było tak dobrze. Prawda? A teraz… słowa, które Alain do niego mówił, zadawały tylko ból – pełne nienawiści i pogardy…

Usłyszał, jak zaszurało odsuwane krzesło – Alain podniósł się ze swego miejsca, obszedł stół i zatrzymał się obok niego. Josh otworzył oczy w momencie, gdy silna dłoń wsunęła się pod jego brodę – ani delikatnie, ani brutalnie, raczej stanowczo. Alain uniósł jego twarz ku swojej, ale Josh z jakiegoś powodu nie był w stanie spojrzeć mu w oczy. Może bał się, co w nich zobaczy… A może bał się, co Alain może zobaczyć w jego? A może za bardzo kręciło mu się w głowie…

Wtedy jednak Alain powiedział cicho, ale wyraźnie:

– Nic, co powiesz, nie sprawi, że kiedykolwiek ci uwierzę.

Teraz Josh zogniskował na nim spojrzenie, świadom, że na jego twarzy musi się malować dziwna mieszanka strachu i bólu. Alain uśmiechał się tym uśmiechem, na który Joshowi tak trudno było patrzeć.

– Puść… – powiedział cicho, usiłując się wydostać z uścisku Alaina, ale Alain jedynie przesunął kciukiem po jego żuchwie i uśmiechnął się jeszcze szerzej. Wyglądał jak szaleniec.

– Ale… nie musimy sobie wierzyć, żeby być razem, prawda? – dodał szeptem.

Josh poczuł znajomy ból w piersi – o którym udało mu się na dwa dni zapomnieć. Nagle nie miał sił na nic. Wiedział, czuł całym sobą, że musi wstać, wyjść… zanim stanie się coś nieodwracalnego – ale nie mógł. Gdyby wyszedł… nie wróciłby już tutaj… a pożegnać Alaina, kiedy właśnie znów go odzy… spotkał… Nie był w stanie tego zrobić…

– Puść – szepnął ponownie, ale dłoń na jego podbródku zacisnęła się mocniej i mimowolnie zamknął powieki.

Wtedy jednak poczuł, jak ucisk zelżał, a palce – nawet delikatnie – odsunęły włosy znad jego oczu i czoła. Ponownie rozwarł powieki i odwzajemnił zielony wzrok Alaina, który przypatrywał się jego twarzy z jakimś zaabsorbowaniem.

– Diabelstwo… Nawet oczy masz jak czarownica – powiedział mężczyzna tonem, który w innych okolicznościach można by uznać za zafascynowany.

Josh nie zdołał powstrzymać jęku. Już sam nie wiedział, co czuje i czego chce. Jakaś jego część chciała, by zostawiono go w spokoju… podczas gdy inna domagała się dotyku… Nie, nie mógł… Musiał iść… Kręciło mu się w głowie, próbował wstać, ale Alain powstrzymał go. Josh uniósł ku niemu twarz… nie był w stanie widzieć dobrze…

– Puść mnie – powtórzył słowa, do których zdawała się zawęzić jego wola.

Uścisk dłoni na jego ramionach jedynie się zwiększył. Josh próbował skupić spojrzenie, wydawało mu się, że zaraz straci przytomność… albo kontrolę… potrzebował powietrza… otworzył usta… Alain nie słuchał… nachylił się ku niemu… Josh przekręcił głowę i wilgotne wargi Alaina dotknęły jego policzka… a potem zsunęły się na szyję…

– Puść mnie… – Josh szepnął, czując, że ogarnia go panika.

– Nigdy cię nie puszczę – usłyszał w odpowiedzi.

Albo tylko mu się wydawało. Szum w uszach, narastający od jakiegoś czasu, zagłuszał wszystkie dźwięki. Jego serce waliło jak oszalałe… trząsł się cały… Miał wrażenie, że się dusi… nie mógł się ruszyć… nic już nie widział, tylko pochłaniającą go ciemność… Czuł jedynie przesuwające się po jego szyi dłonie i usta, które znów odnalazły jego twarz…

Krzyknął. Właściwie chciał krzyknąć, ale z jego ust wydobył się tylko jęk. Taki jak w koszmarze, z którego człowiek chce się obudzić, a nie może – chce krzyczeć, a nie jest w stanie. Alain od niego odskoczył, coś mówił… Oddychaj, oddychaj… Josh nabrał powietrza, głęboko, jeszcze raz…

– Puść mnie – szepnął, a potem zdał sobie sprawę, że Alain już go nie trzyma, jak i z tego, że policzki ma mokre. Otarł je, próbując na powrót uporządkować świat wokół. Powoli zaczął rozróżniać szczegóły przed sobą. Jasna plama okna, na jej tle cień – sylwetka Alaina, kilka kroków przed nim. Pokój wypełniony szarą poświatą pochmurnego dnia. Wszystko wydawało się jak wcześniej… Tylko głowa bolała go mocniej i mocniej i czuł ucisk w piersi. Ale przestał mieć to przerażające wrażenie, że za chwilę straci przytomność.

Alain go puścił. Dobrze. Nic się nie stało. Łzy wciąż kapały z jego oczu, otarł je rękawem. Musiał stąd iść. Wstał, trzymając się oparcia – na wypadek, gdyby znów zakręciło mu się w głowie – ale już się nie kręciło. Chciał się stąd jak najszybciej wydostać. Wyszedł na korytarz i niemal po omacku ruszył w dół schodów. Przez łzy niewiele widział – i wciąż zastanawiał się, dlaczego płacze.

Może dlatego, że wiedział, że już nigdy tu nie przyjdzie.




Deine Lakaien, "Wunderbar"



rozdział 7 | główna | rozdział 9