11.
(mit dir hab ich dieses Gefühl, dass wir heut Nacht unsterblich sind)




Ciepła ręka zniknęła z jego czoła, gdy otworzył oczy. Mrugnął. Jasne światło raziło. Musiał być poranek.

– Dzień dobry – spokojny głos wdarł się do jego świadomości jako drugie doznanie.

Przekręcił głowę w jego kierunku. Mężczyzna w białym fartuchu stał opodal jego łóżka i patrzył z lekkim uśmiechem. Łóżka? Josh mrugnął jeszcze raz, chwytając szczegóły miejsca, w którym się znajdował. Wszechobecna biel: na firankach, suficie i ścianach – nagich, ale uspokajających.

– Gdzie ja… – zaczął ochryple, ale wtedy już się domyślił.

Mężczyzna, najpewniej lekarz, podał mu szklankę z wodą. Pił łapczywie, nie zważając na ukłucie w prawym ramieniu, jednocześnie usiłując zmusić umysł do pracy. Szpital, był w szpitalu. Ale… jak się tu znalazł? Ostatnie, co pamiętał…

Zadrapało go w piersi i odkaszlnął. Odstawił pustą szklankę na stolik przy łóżku, stwierdzając, że jeszcze by się napił.

– Prawie się skończyło zapaleniem płuc – powiedział lekarz. – Na szczęście zdążyliśmy. Widzę, że czujesz się zupełnie dobrze, gorączka też spadła. Zbadam cię teraz. – Lekarz podszedł bliżej. – Spójrz tutaj. Ile widzisz palców? Dwa, dobrze. Boli cię głowa? Trochę? W porządku. Rękami możesz ruszać… Ach, to igła od kroplówki, zaraz ją usuniemy, nie będzie potrzebna. Siostro! A jak z nogami? Dobrze. Jakieś zaburzenia czucia? Nie? Wyśmienicie.

Josh bez słowa skupiał się na wykonywaniu poleceń lekarza, kiwając głową bądź odpowiadając, kiedy było trzeba. Jedna rzecz zwróciła jego uwagę.

– Kroplówka…? – zapytał cicho.

– Trzeba cię było trochę… dożywić – wyjaśnił lekarz. – Siostro, proszę usunąć wenflon – zwrócił się do pielęgniarki, która weszła do sali.

Kobieta pochyliła się nad Joshem i zajęła jego prawym ramieniem. Josh odwrócił głowę i popatrzył w okno, zupełnie go nie widząc.

Pamiętał już, co chciał zrobić… poprzedniego dnia? Nie miał pojęcia, ile czasu minęło. Większość rzeczy była zamazana, niewyraźna… ale to jedno pamiętał wyraźnie. Wspinał się na wieżę kościelną, żeby… Żeby złagodzić ból. Skończyć ze wszystkim. Świadomość tego przytłaczała, nagle zupełnie nie wiedział, co czuje. Pamiętał, że spadał… Ale był tu teraz, cały i prawie zdrowy. Co się stało? Tyle wrażeń, tyle myśli, tyle niewiadomych… Zacisnął palce na pościeli.

– Wyniki wskazały na wyczerpanie organizmu, a infekcja niczego nie polepszyła, wręcz przeciwnie – dobiegł głos lekarza, o którym zdążył już zapomnieć. Pielęgniarka zniknęła. – Wygląda na to, że nie jadłeś ostatnio za dużo. Mam rację?

– Nie miałem apetytu… – szepnął Josh, spuszczając głowę.

– A jak ze snem?

– Nie za dobrze…

Lekarz przysunął sobie krzesło i usiadł przy łóżku. Oceniając po szeleście, przeglądał kartę choroby.

– Zdaje się, że studiujesz na uniwersytecie…? – pytał dalej. – Problemy z koncentracją? Zmęczenie?

Josh mrugnął. Co to miało do rzeczy? - chciał zapytać, ale... W sumie wszystko było mu jedno. Skinął twierdząco.

– Długo to trwa?

– Przynajmniej… kilka miesięcy, może dłużej – odpowiedział szeptem.

– I teraz jeszcze to… Zdaje się, że sprawa jest jasna.

Josh podniósł głowę i popatrzył na lekarza. Jaka sprawa? Co było jasne?

– Pewnie nie powiesz mi, co robiłeś w czasie burzy na wieży kościelnej? – spytał lekarz, patrząc mu w oczy poważnie. Już się nie uśmiechał.

– Ja…

Josh przez chwilę tylko mrugał, nagle przestał dobrze widzieć. Z niejakim zdumieniem poczuł, że z jego oczu wypływają łzy i kapią na pościel. Dopiero teraz zaczęło do niego docierać, co… Poczuł, że drży. Czuł się tak źle, czuł się opuszczony przez wszystkich i doprowadzony do przepaści… Nie widział innego wyjścia, żeby raz na zawsze skończyć z bólem i nigdy, już nigdy nie cierpieć… Ale czy to był wystarczający powód? Nie wiedział. Nie wiedział nawet, czy cieszy się z tego, że żyje – czy jest zawiedziony. Nic już nie wiedział – poza tym, że, tak czy inaczej, jest mu wstyd.

Głos lekarza dochodził jak z oddali:

– …pewny, że się tam pobiliście, ale teraz myślę, że chodziło o, niekoniecznie zbiorowe, samobójstwo.

Josh mrugnął. Podniósł głowę i skupił wzrok, wciąż mrugając. Nagle chciał widzieć lekarza wyraźniej. Coś, co mężczyzna powiedział… Musiał się przesłyszeć.

– Co…? – wychrypiał, zaciskając dłonie na pościeli, aż pobielały kostki.

– Znaleźliśmy przecież was obu.

Znaleźliśmy przecież was obu.

Znaleźliśmy. Przecież. Was. Obu.

Obu.

Josh poczuł, że kręci mu się w głowie. Musiał… sobie przypomnieć. Kto…? Kto tam był? Nie pamiętał. Był tam sam… prawda? Przed końcem… widział coś. Zmarszczył czoło. I słyszał. Ktoś… go złapał? A potem spadali.

Spadali.

Alain.

Alain tam był. Na wieży. W burzy. Alain go złapał. I spadali. Razem. W dół. W górze biły dzwony…

Poczuł, że się dusi. Brakowało mu powietrza. Oddychał coraz szybciej, usiłując uciec od świadomości, która mu się objawiła, ale było za późno.

Dlatego był tutaj, w jednym kawałku i żywy po takim upadku. Alain…

Zabił Alaina.

Lodowate zimno podchodziło coraz wyżej – od nóg przez tułów, aż do gardła…

To nie mogła być… prawda.

– Alain…

– Myślę, że jeśli dasz radę wstać, możesz iść go zobaczyć, leży na laryngologii.

Świat się zatrzymał… a potem ruszył na nowo. Josh skupił spojrzenie na osobie, która to sprawiła zaledwie jednym zdaniem.

Josh dopiero później zdał sobie sprawę, że lekarz musiał mieć niezwykłą zdolność czytania z oczu pacjentów, biorąc pod uwagę, że w czasie ich krótkiej rozmowy odpowiadał na pytania, których Josh nawet nie potrafił sformułować.

– Chyba nie myślałeś… Och, spokojnie. Już. Spokojnie. Znaleźliśmy was przy schodach na wieżę. Oceniając po obrażeniach, musieliście z nich spaść – jeśli nie z samej góry, to przynajmniej z części… Nie, z góry się przecież nie da. W każdym razie wygląda na to, że twój kolega przyjął na siebie większość upadku. Ma lekkie wstrząśnienie mózgu, kilka złamanych żeber i skręconą kostkę. Nic mu nie będzie, kilka dni odpoczynku i wróci do domu. Największą szkodę wyrządziły dzwony. Chwilowo nie słyszy na jedno ucho, a na drugie słabo, ale mamy nadzieję, że to ustąpi.

Josh wpatrywał się w mężczyznę, próbując zapanować nad chaosem, który go wypełniał. Czuł, że jego wargi drżą. Złapał lekarza za rękę i przysunął się bliżej.

– Panie doktorze… Czy to prawda? To, co pan mówi? – wykrztusił.

Lekarz zmarszczył czoło.

– Oczywiście. Szybko was znaleziono i sprowadzono pomoc. Gdybyście zostali tam dłużej, mogłoby się to źle skończyć przynajmniej dla ciebie. Ale… – Lekarz zawahał się. – Czy czujesz z tego powodu ulgę? – spytał po chwili.

Josh przez chwilę wpatrywał się w swoje ręce na pościeli. Nagle zdał sobie sprawę, jak bardzo są wychudzone. Kiwnął głową.

– Tak.

Czuł. Teraz mógł to powiedzieć. Teraz był pewny. Przeżył. Wciąż żył. Wciąż oddychał i wciąż patrzył na świat. I Alain. Alain też żył.

– Uratował mnie.

– Na to wygląda – zgodził się lekarz.

– Ja… Ja nie czułem się dobrze – ciągnął Josh, bardziej do siebie niż kogokolwiek innego. Potarł czoło. – Tyle się zdarzyło… ale to mnie nie… usprawiedliwia – kontynuował, bo jak już zaczął, nie mógł przerwać. – Prawie zrobiłem coś, czego nigdy… nie wierzyłem, że mógłbym kiedykolwiek zrobić. My… mamy sobie jeszcze wiele do wyjaśnienia. Myślałem, że mnie… nienawidzi. Nie mogłem bez niego żyć – dodał szeptem. – Dlatego… Dlatego… – Zacisnął szczęki, nie był w stanie mówić dalej. Znów złapał za pościel, usiłując się uspokoić. – Ale on mnie… uratował – powiedział, jakby nagle zdając sobie z tego sprawę. – Przyszedł do mnie… w burzy… On… nie lubi burzy, a jednak… przyszedł do mnie. Uratował mnie – powtórzył szeptem i znów zagryzł wargi, ale na próżno. Nie był w stanie powstrzymać szlochu.

Płakał – i nigdy przedtem nie było to tak wspaniałym uczuciem. Ulga była tak ogromna, że był w jej obliczu zupełnie bezbronny. Zakrył twarz dłońmi, ale łkanie nie ustawało. Wiedział, że będzie go bolała głowa, gardło już bolało, w płucach też… ale ten ból witał z radością, bo świadczył o życiu. Obaj żyli. Nie zamierzał planować przyszłości, skupiał się tylko na chwili obecnej – a ta smakowała tak wybornie… I nawet te łzy nie były gorzkie.

– Musiało ci być ciężko – dobiegło od strony mężczyzny, kiedy płacz ucichł.

– Przepraszam – powiedział Josh, ocierając twarz rękawem, nagle zakłopotany, że zawraca głowę lekarzowi. – Nie chciałem…

Medyk uniósł dłoń.

– Wszystko w porządku. – Nie wydawał się urażony, wręcz przeciwnie, pokiwał głową ze zrozumieniem. – To tylko świadczy o napięciu, w jakim ostatnio żyłeś. Przyślę do ciebie specjalistę, będzie wiedział, jak ci pomóc. – Josh uniósł na niego wilgotne oczy. – Jeśli wyjaśnicie sobie wszystko ze swoim… przyjacielem, to dobrze, ale twoją depresją też trzeba się zająć.

– Ja nie… – zaczął Josh i zamilkł.

– Dobrze, dobrze – odparł lekarz uspokajającym tonem i znów się uśmiechnął. – Sam się przekonasz, że doktor Berni Hermina…

Do środka zajrzała pielęgniarka.

– Panie doktorze, proszą pana na salę numer trzy.

– Już idę. – Lekarz podniósł się z krzesła. – Zaraz dostaniesz coś do jedzenia – powiedział do Josha. – Tam jest łazienka, jeśli chcesz się umyć. Nie widzę przeciwwskazań.

Josh wbił wzrok w białą powłoczkę.

– Panie doktorze… Powiedział pan, że gdzie znajdę… Alaina? – szepnął, spuszczając głowę.

– Na laryngologii. Poproś pielęgniarkę, zaprowadzi cię. Masz jeszcze jakieś pytania?

– Nie. Dziękuję – szepnął Josh.

– Wiesz, komu powinieneś podziękować.

Josh kiwnął głową, wpatrzony w zaciśnięte na pościeli pięści. To musiał zrobić w pierwszej kolejności.


* * *

Chciał iść do Alaina choćby zaraz, jednak pielęgniarka była stanowcza: najpierw posiłek. Zupa mleczna, jasne pieczywo i owoce – same zdrowe pokarmy. Wyglądało smacznie i smakowało jeszcze lepiej, choć wciąż nie miał apetytu. Ucieszyła go jednak herbata, bo cały czas chciało mu się pić – wypił cały dzbanuszek.

W miarę jak jadł, malał jego entuzjazm… Nie, to było złe słowo. Zmniejszała się jego pewność odnośnie spotkania z Alainem. Chciał, oczywiście, że chciał go zobaczyć. Przekonać się na własne oczy, że nic mu nie jest. Podziękować… Ale… jak mógł mu spojrzeć w oczy po czymś takim? I… jak go Alain w ogóle potraktuje. Przyszedł do niego, uratował go – i na tę myśl jego serce przyspieszało – ale… Co nim kierowało? Może był to jakiś… kaprys. Może chciał Josha jeszcze więcej… dręczyć?

Przełknął, odsuwając od siebie tacę. Nie, nie mógł tak myśleć. Nie mógł być bardziej podły, niż już był. Alain uratował go, samemu narażając zdrowie i życie. To… o czymś świadczyło. Nawet jeśli jeszcze nie wiedział o czym.

Powiedział pielęgniarce, że chce się umyć, a ona przyniosła mu czysty komplet szpitalnej odzieży. Ręcznik i szlafrok znalazł w łazience. Kiedy siedział w wannie i polewał swoje chude ciało wodą, zorientował się, jak bardzo jest posiniaczony. Kiedy się ruszał, bolało go wszędzie, choć niezbyt mocno – na pewno nie tak jak wtedy, kiedy skręcił sobie kostkę wiele lat temu. Był cały poobijany. To miało sens… Lekarz mówił, że spadli ze schodów we wieży? Przecież tam było jakieś pięćdziesiąt metrów. Jeśli Alain przyjął na siebie uderzenie… to Josh wolał sobie nie wyobrażać, co on musiał czuć. Pewnie jakby każda kość w jego ciele była połamana.

Poczuł, że ścisnęło mu się serce.

Umył się najszybciej, jak mógł, a potem wziął się za rozczesywanie włosów. Ręce miał jak z waty, a grzebień wydawał się ważyć tonę – ale jakoś mu się udało. Twarz, która spojrzała na niego z lustra, była wychudzona, włosy zwisały wokół niej smętnie, obraz nędzy i rozpaczy… Jednak oczy – większe i większe za każdym razem, gdy się przeglądał – patrzyły teraz z jakimś błyskiem, którego od tak dawna w nich nie widział. Odłożył grzebień i ubrał się. Włosy zaraz wyschną. A jeśli będzie o siebie dbał, to i twarz mu się zaokrągli. Musi się trochę postarać, a szybko będzie wyglądał jak ludzie.

Spacer na oddział laryngologii trwał wieczność – głównie dlatego, że kąpiel pochłonęła większość mizernych sił Josha. A to było tylko drugie piętro! Pielęgniarka podała mu ramię, które przyjął z wdzięcznością, choć czuł się przez to jeszcze bardziej żałośnie. Po drodze zdążył mieć dwa ataki kaszlu, ale w końcu jakoś dotarli do celu. Siostra oddała go pod opiekę tutejszego personelu – "Ten pan w odwiedziny do pana Coraila. Odprowadźcie go potem na drugi wewnętrzny" – a po chwili stał już przed salą chorych i wiedział, że jego serce nie bije szybko jedynie z powodu wysiłku.

W sali były cztery łóżka, dwa z nich zajęte. Przy drzwiach, głośno chrapiąc, spał starszy mężczyzna. Alain leżał przy oknie, przez które wyglądał. Głowę miał zabandażowaną. Josh poczuł, że strach ściska jego wnętrzności. Ale… lekarz przecież mówił, że szybko wyzdrowieje.

– Gość do pana, panie Corail – zawołała pielęgniarka, zapraszając Josha, żeby wszedł.

Alain nie poruszył się. Josh zatrzymał się w pół kroku. Może spał, leżał tak spokojnie… Wtedy jednak kobieta dotknęła jego ramienia i Alain drgnął, a potem odwrócił się w ich stronę. Jego oczy rozszerzyły się, kiedy zobaczył Josha… A Josh na próżno usiłował opanować wzruszenie, jakie ogarnęło go na widok ten znajomej i tak bardzo kochanej twarzy.

Pielęgniarka wskazała mu krzesło.

– Porozmawiajcie sobie. Musisz mówić głośno, bo słabo słyszy – dodała, kiedy już usiadł, a potem zaciągnęła zasłonę, odgradzając ich od świata.

Josh poczuł, że ogrania go rozpacz. Porozmawiajcie? Słabo słyszy? Jedno i drugie wydawało się abstrakcją – jak mieli rozmawiać, kiedy Alain najwyraźniej nie słyszał nic? I to z jego winy… Spuścił wzrok, nie mając odwagi na niego patrzeć.

Alain usiadł na łóżku… i wziął się za ściąganie bandaża. Josh poderwał głowę.

– Nie powinieneś…

– Na prawe ucho słyszę całkiem nieźle – padła odpowiedź. – Nie mam pojęcia, po co mi je także zabandażowali.

Josh patrzył na niego bez słowa. Uderzyło go, jak blisko siebie byli – i jakże inaczej niż przez ostatnie dni. Otworzył szerzej oczy. Nagle tak ciężko było uwierzyć w to, co się między nimi wydarzyło. Alain patrzył na niego w zupełnie inny sposób… Josh zamrugał i przez chwilę usiłował przypomnieć sobie, skąd zna to spojrzenie. A potem jego serce ścisnęło się po raz kolejny. To było wtedy, wiele lat temu, kiedy leżał w szpitalu, a Alain siedział przy jego łóżku… Teraz role się odwróciły, ale to nie było ważne.

– Nic ci nie jest – powiedział Alain i zabrzmiało to, jakby przez dłuższą chwilę wstrzymywał oddech.

Josh kiwnął głową.

– Dzięki to…

– Ja… skrzywdziłem cię – szepnął Alain i odwrócił wzrok, ale zaraz znów na niego popatrzył, jakby nie mógł się oprzeć.

I wzajemnie. Josh chłonął każdy szczegół jego twarzy – zmęczonej i bladej, wymizerowanej jak jego i… tak spokojnej. Niepewnej, ale jakby pogodzonej. Zielone oczy patrzyły nieśmiało, z ciemną plamką pod lewym – tam, gdzie zawsze była. Bandaż na włosach, komicznie przekrzywiony. Powstrzymał się, by nie sięgnąć dłonią i dotknąć zapadniętego policzka.

Mrugnął. Co Alain mówił? Był tak zaabsorbowany… "Skrzywdziłem cię", powiedział. Znów mrugnął i popatrzył Alainowi w oczy. Otworzył usta… Chciał protestować. Mówić, że to nie ma znaczenia.

Pozostał cicho. Nagle sobie uświadomił, że to było potrzebne – im obu. Kiwnął powoli głową.

Alain odwrócił głowę i popatrzył w okno. Potem zakrył twarz drżącą dłonią. Josh nigdy nie widział go tak wzburzonego.

– Nie, Alain. – Nie mógł na to patrzeć. – Ja…

– Skrzywdziłem cię – powtórzył Alain zduszonym głosem. – Wiele razy. Ja… Przepraszam.

Josh zamarł. Nie spodziewał się tego. Jego serce biło szybkim rytmem, jakby miało wyskoczyć z piersi. Zacisnął palce na materiale szlafroka.

– Nic mi nie jest – szepnął.

Alain pokręcił głową.

– Ja… nie wiedziałem, co robię – powiedział ochryple. – Nie, to nie tak. Wiedziałem. To teraz… nie wiem, dlaczego to robiłem. Jakby… jakby mnie coś opętało. – Położył rękę na pościeli i spuścił głowę. Zamrugał. – To… Czasem się tak ze mną dzieje. Robię i mówię rzeczy, których… nie chcę. Których potem żałuję – wyznał cicho. – Nie mogę się powstrzymać… nie zastanawiam się. Wydaje mi się, że wszyscy są przeciw mnie. Że muszę się bronić. Ale to… mnie nie usprawiedliwia.

Josh nic nie mówił, słuchał tylko jak urzeczony. Rzęsy Alaina wciąż trzepotały w szybkich mrugnięciach. Jego dłonie zdawały się lekko drżeć.

– Joshua, ja… Co wtedy powiedziałeś… Nie wierzyłem ci. A ty… cały czas…

Teraz Alain wreszcie odważył się na niego popatrzeć – spod grzywki, nieśmiało, z obawą. Josh przełknął, gdy wzruszenie ścisnęło go za gardło. Tęsknił za tym spojrzeniem…

– Wtedy, w liceum… – zaczął Alain, a serce Josha podskoczyło. Czyżby Alain chciał…

Wtedy jednak Alain zagłębił się w opowieść, której Josh nigdy nie spodziewał się usłyszeć – i był w stanie jedynie słuchać, chłonąć każde zdanie i każdy ton jego głosu, z sercem uderzającym mocno w piersi, kiedy sam wspominał po kolei wydarzenia, które Alain teraz przywoływał. Alain, kiedy zaczął mówić, nie był w stanie skończyć – a Josh nie czuł potrzeby mu przerywać. Co jakiś czas Alain odwracał wzrok i patrzył w okno bądź przed siebie albo unosił dłoń i zakrywał oczy, albo zaciskał pięści na pościeli. Nie przestał jednak mówić, nawet wtedy, gdy słowa sprawiały mu trudność, gdy musiał się zmusić, by je powiedzieć – przechodząc ten swoisty rachunek sumienia, żal za grzechy i spowiedź, i pokutę w jednym.

– Wtedy w liceum… Byłeś wtedy w drugiej klasie, prawda? A ja kończyłem szkołę… Po całej tej sprawie z Georgesem… To było tak samo, zachowałem się wobec niego okrutnie… Dzięki Bogu, wszystko skończyło się dobrze. I miałem… Grace powiedziała kiedyś, że powinienem sobie wybaczyć. Myślę, że Georges powiedział mi to samo. To było jak… nowe życie, jak odkrywanie świata na nowo… po tym, jak tyle czasu widziałem go w krzywym zwierciadle…

– Wtedy się pojawiłeś. Nie wiedziałem, czego ode mnie chcesz. Nie miałem żadnych przyjaciół… a ty… po prostu byłeś tam. Nagle byłeś wszędzie. Ja… Zanim się obejrzałem, byłem po uszy zadurzony… I nawet sobie z tego nie zdawałem sprawy. Wiesz, nigdy nie byłem bystry w tych sprawach… Byliśmy razem i było… dobrze. Nie sądziłem, że ty też… Nawet nie zakładałem, że mógłbyś… Jasne, słyszałem, co o tobie mówią, ale nie dawałem wiary plotkom.

– A potem… Tamten wieczór po zakończeniu roku… kiedy się… pocałowaliśmy. Nie powinienem był tego robić, wiedziałem to, ale zrobiłem… I zaraz pomyślałem, że ci się narzucam. Że cię wykorzystuję. I byłem wstrząśnięty. Chyba dopiero wtedy uświadomiłem sobie, co czuję i czego chce… Nigdy przedtem… Raz, jeden raz, próbowałem… z Georgesem… Próbowałem zrobić coś… złego. Nigdy więcej nie chciałem tego powtarzać, pomyślałem sobie, że nie mogę ci tego zrobić. Akurat tobie. I… byłem wstrząśnięty, że mogę cię chcieć w taki sposób… mężczyznę…

– Bałem się. Wiedziałem, że nie mogę ci spojrzeć w twarz. Musiałem uciec. Wtedy… kiedy mi powiedziałeś, co czujesz… ja… nie uwierzyłem. Pomyślałem, że doprowadziłem cię do tego. Zawróciłem w głowie… i że to było złe. Myślałem, że lepiej będzie, kiedy odejdę. Byłem tchórzem. Po raz kolejny się nim okazałem.

– A potem… Joshua… to, co było potem, to był jakiś… obłęd. Nie mogłem cię zapomnieć, twoich… ust, twojej skóry, oczu… Próbowałem… Próbowałem sobie udowodnić, że jestem normalnym facetem. Ale żadna kobieta nie mogła mi dać tego, czego pragnąłem. W którymś momencie… nie potrafię tego wytłumaczyć, ale nie oczekuję też zrozumienia… W którymś momencie uwierzyłem, że to wszystko twoja wina. Nie miałem spokoju ani w dzień, ani w nocy, to było piekło… To nie było normalne. Trzy lata czegoś takiego… Myślę, że oszalałem. Uczyniłem cię winnym, żeby znaleźć ulgę w świadomości, że to nie ja… Nie ja, tylko ty. Tak łatwo było w to uwierzyć, skupić się na tym, odsunąć od siebie jakiekolwiek poczucie własnej odpowiedzialności i znaleźć winnego, na kim można skupić całą złość. Chciałem cię rozszarpać, zniszczyć, ukarać.

– A potem się zjawiłeś w Idealo. Nie myślałem o tobie. To już nie było myślenie, to było takie… uczucie, pod skórą, jakbyś zawsze gdzieś był przy mnie i nie mogłem się uwolnić. Wiedziałem, że się zjawisz. Na ślubie przyjaciół… I byłeś tam, w kościele, widziałem cię… z tamtym mężczyzną. Nie mogłem tego znieść. Następnego dnia… powiedziałem mu, że jesteś… jesteś mój… że ma się do ciebie nie zbliżać. Gdyby zaprotestował… jestem pewny, że byłbym go wtedy zabił. Niewinnego człowieka. Tylko za to, że był obok ciebie.

– Byłeś… inny. Starszy, wyższy… Już nie dzieciak. Tak bardzo pociągający. Twoja twarz mnie prześladowała cały czas. Chciałem cię dostać w swoje ręce, zetrzeć cię na proch, chciałem jeszcze raz dotknąć twojej skóry… znów cię całować…

– A ty sam do mnie przyszedłeś. Raz, drugi i trzeci. Tak niewinny… Nie chciałem cię słuchać, chciałem cię posiąść… Uciekłeś, znów uciekłeś… a potem wróciłeś. Sam wróciłeś i… To wtedy zrozumiałem, że nigdy cię nie będę miał. Choć dałeś mi wszystko… wtedy… to było jak uderzenie. I jak przebudzenie. Jakbym otworzył oczy i zrozumiał… że byłeś tam… dla mnie. Zawsze tam byłeś dla mnie. Tak blisko, że wystarczało sięgnąć i cię dotknąć. I nic więcej nie było mi potrzebne. Jakbym zatrzymał się w miejscu i rozejrzał wokół, i zobaczył, gdzie się znalazłem. Chciałem wrócić, bo sens był tylko tam, gdzie byłeś ty.

– Ale kiedy wróciłem, już cię nie było. Był tylko… rysunek. Ty… płakałeś, prawda? Tylko raz widziałem, jak płaczesz – kiedy ból był zbyt silny. I pomyślałem, pierwszy raz od dawna, pomyślałem o tobie. Przez trzy lata myślałem o sobie, a teraz pomyślałem o tobie. Gdzie jesteś, co robisz, co czujesz… Kiedy nie mogłem cię znaleźć… dopiero wtedy uświadomiłem sobie, co oznacza prawdziwe piekło. Musiałem cię znaleźć… i znalazłem… chociaż prawie… bym… nie zdążył… Joshua… Niewiele brakowało, a znów straciłbym drogą mi osobę. Z własnej winy.

Alain znów na niego patrzył i Joshowi nagle wydawało się, że oczy ma zaczerwienione i wilgotne i ledwo może wytrzymać jego spojrzenie.

– Doprowadziłem cię do… tego – powiedział Alain, a słowa te drżały.

– To nie twoja wina – przerwał mu Josh, dziwiąc się, że jest w stanie mówić. Ale musiał to powiedzieć. Nawet jeśli to była wina Alaina, trochę… teraz… nie miało to już znaczenia. – Uratowałeś mnie – szepnął zduszonym głosem.

– Powiedziałem, że nigdy cię nie puszczę, ale… znów cię zostawiłem – zauważył Alain, patrząc na niego z rozpaczą.

– Złapałeś mnie wtedy, kiedy było trzeba – odparł szybko Josh, kręcąc głową. – Czy teraz… czy teraz nigdy więcej mnie nie puścisz?

Alain milczał, spoglądając nieśmiało, spod grzywki, gotów w każdej chwili spuścić wzrok. Potem kiwnął głową. Josh wypuścił powietrze, które wstrzymywał.

Byli tylko ludźmi. Zranili się tyle razy… Na pewno jeszcze się zranią. Rozsądek mówił, że nie powinien ufać, ale…

Bez wiary nie ma życia. Jak długo się żyje, trzeba i można wierzyć.

Wstał z krzesła, cały drżał. Nachylił się nad Alainem i objął go. Zaszczypały go oczy, ale nie chciał płakać, to była szczęśliwa chwila… łzy jednak same przecisnęły się między jego rzęsami. Ramiona Alaina zamknęły się wokół niego, najpierw niepewnie, z wahaniem… a potem mocniej, jak zawsze tego pragnął.

– Nigdy cię nie puszczę – szepnął Alain, gładząc go po włosach, kiedy wstrząsało nim łkanie. – Jeśli wciąż mnie chcesz…

– Jeśli o mnie chodzi… nic się nie zmieniło – wydusił Josh, gdy już był w stanie, wtulając się w pierś Alaina i słysząc, jak szybko bije jego serce.. – Nigdy nie przestałem cię kochać. I… Dziękuję, że mnie uratowałeś.

Alain przycisnął usta do jego włosów.

– Ty mnie uratowałeś wcześniej – szepnął, nie rozluźniając uścisku.

Josh uśmiechnął się, po raz pierwszy od dawna, i pomyślał, że we dwóch jakoś będą w stanie przejść tę trudną drogę zwaną życiem.




Die Toten Hosen, "Unsterblich" (tłum. Przy tobie czuję, że dziś w nocy jesteśmy nieśmiertelni)



rozdział 10 | główna | rozdział 12