Przeskakując po dwa stopnie, Joshua Or wbiegł na drugie piętro. Tutaj wszakże jego energia się wyczerpała – w każdym razie ta fizyczna – i resztę drogi przebył normalnym krokiem. Jego kondycja wciąż była daleka od dobrej, ale – jak powiedział sobie optymistycznie – przynajmniej był w stanie doskoczyć już do drugiego piętra. Im więcej będzie (z braku lepszego słowa) trenował, tym lepsze będą wyniki; to było oczywiste. I tak jego stan znacznie się poprawił w ciągu ostatnich miesięcy, wypełnionych nie tylko wchodzeniem po schodach, ale także innymi aktywnościami… Josh szybko jednak przestał o owych aktywnościach myśleć, kiedy potknął się o kolejny stopień, a siatka uderzyła go w kolano. Powinien bardziej uważać ze swoimi zakupami, skarcił się w myślach; skakanie też mógł sobie odpuścić. Był jednak tak rozentuzjazmowany…! Od jesieni doprowadzał do rozpaczy przynajmniej dwóch ludzi: cukiernika z końca ulicy oraz Alaina – ale z pewnością nie na próżno! Cóż miał poradzić na to, że w Paryżu za nic nie udawało mu się znaleźć sernika, który by mu smakował jak ten z Idealo? Ktoś starszy i mądrzejszy mógłby mu powiedzieć, że tak właśnie powinno być: że te jedyne w swoim rodzaju, szczególne rzeczy nie należą do codzienności i o ich wyjątkowości świadczy ich unikalność – ale tego Josh jeszcze nie pojął, choć doskonale rozumiał "ideę lukru". A przynajmniej tak mu się wydawało… Z drugiej strony, jaki człowiek uważałby zwykły sernik za coś wyjątkowego? Bądźmy szczerzy, nawet nie on. Tak czy owak, któregoś dnia w październiku – kiedy już wybadał, że ma z panem Clemente szanse powodzenia – rozpoczął realizację planu mającego na celu wprowadzania do oferty nowego rodzaju ciasta… Nowego – tego właściwego – rodzaju sernika. Alain zwykle odwracał głowę, jeśli zdarzyło mu się być przy tym obecnym, a w skrytości ducha najpewniej wzdychał, kiedy Josh odstawiał swój subtelny pokaz nonszalancji i jednocześnie uznania zmieszanego z pochlebstwem, z którego generalnie wynikało, że jak to możliwe, by w takim mieście jak Paryż nie było naprawdę dobrego sernika. Pan Clemente początkowo słuchał tego z pobłażaniem, później z zafrasowaniem, a w końcu z ciekawością – zaś Josh był bardziej niż chętny, by opisać wspaniałość tego przysmaku z południa kraju. Był już wtedy ulubieńcem wszystkich na ulicy, co zresztą skwapliwie wykorzystywał. Od czasu do czasu. Po kilku tygodniach pan Clemente był zupełnie pewien, że chce ten delikates przyrządzić – choć dla Josh nie było jasne, czy wynikało to z dumy zawodowej czy może raczej pragnienia, by wreszcie dano mu spokój. Od tamtej pory służył w cukierni "Bella" za pierwszego degustatora – dość chyba krytycznego, swoją drogą. Być może pan Clemente rwał sobie po kryjomu włosy z głowy, bo Josh na nowy sernik przeważnie kręcił nosem, niemniej nie miał zamiaru się poddawać, i tak ich współpraca trwała. Drugim degustatorem był Alain, bo Josh oczywiście przynosił do domu wszystkie próby pana Clemente w opracowaniu receptury idealnej. Przy czym od Alaina ciężko było otrzymać jakąś owocną opinię, gdyż jego komentarze ograniczały się do: "Dobre", "Smaczne", "Całkiem w porządku". Kiedy Josha ogarniał prawdziwie podejrzliwy nastrój, zaczynał powątpiewać, czy Alain w ogóle potrafi odróżnić sernik od innych ciast, bo zajadał wszystko z takim samym entuzjazmem. Z drugiej jednak strony Josh był wdzięczny, że Alain – podobnie jak pan Clemente – znosi jego… zachcianki. Ktoś inny z pewnością miałby dość już dawno temu, ale ci dwaj najwyraźniej mieli cierpliwość anioła. Josh wstawił dzisiejszy łup (wszystkie nowe serniki, jakie panu Clemente udało się stworzyć, dostawał na koszt firmy, niemalże jako współtwórca pomysłu) do lodówki i zamyślił się. Alain naprawdę miał cierpliwość anioła. Wciąż go to dziwiło – i to z dwóch względów. Pierwszym był sam Josh, drugim – Alain. Joshowi czasem trudno było pojąć, że ktoś może wytrzymać właśnie z nim; że ktoś może chcieć był akurat z nim. To było takie dziwne, takie… wciąż nowe i niezwyczajne. A z drugiej strony właśnie Alain – człowiek, który na pierwszy rzut oka i przez pryzmat swojej historii z pewnością nie wydawał się ucieleśnieniem cierpliwości. Czy chodziło o tę obietnicę, którą niejako złożył Joshowi zeszłego lata? Że nigdy go nie opuści? Może tak. Choć mogłoby się wydawać inaczej, Alain miał swój honor. Nawet jeśli swego czasu był delikwentem i prowadził się w sposób, który u osoby postronnej z pewnością wzbudziłby zastrzeżenia, to kiedy się do czegoś zobowiązał, trzymał się tego. Jednocześnie wyznawał dość konkretne i jasne zasady i – w przeciwieństwie do pewnej innej osoby – nie zastanawiał się nieustannie nad swoimi decyzjami. Gdyby Josh zapytał go o to, Alain pewnie jedynie popatrzyłby na niego wymownie i odpowiedział: "Przecież wiesz", nie widząc potrzeby kontynuowania tematu. Josh mimowolnie uśmiechnął się; każda myśl o Alainie wypełniała jego serce ciepłem. Był tak niemożliwie szczęśliwy, że czasami wydawało się to nierealne. Wciąż nie wiedział, czym zasłużył na to szczęście… Ale obecnie, kiedykolwiek jego myśli zaczynały zmierzać w kierunku zastanawiania się, że ta radość, której doznawał, z pewnością nie będzie trwać, nakazywał sobie zmianę tematu. Gdybanie i snucie czarnych wizji nie miało najmniejszego sensu, sensowne było natomiast przeżywanie tej radości w pełni – i to Josh jak najbardziej robił. Miał zresztą ostatnio wrażenie, że owo powodzenie w życiu osobistym przyszło za cenę szczęścia do wszystkiego innego. Przez dwadzieścia lat nie przytrafiło mu się tyle najróżniejszych – drobnych, głupich, niemożliwych – szkód, co w ciągu ostatniego pół roku. Dwa razy go okradziono. Przeziębiony był przynajmniej trzykrotnie, a raz pośliznął się na ulicy i potłukł boleśnie. Kilka razy paskudnie oparzył się i nieomal obciął palec przy gotowaniu. Do zaliczenia testu dwukrotnie zabrakło mu punktu, zaś z oddaniem ważnego eseju spóźnił się o jeden dzień, bo książka, której potrzebował, zniknęła z biblioteki, i musiał pisać jeszcze jedną pracę. Metro zepsuło się akurat w dniu egzaminu. Szansę na dodatkowe stypendium sprzątnięto mu sprzed nosa, kiedy zmieniły się kryteria jego przyznawania i już się nie kwalifikował. Rozerwał sobie nowy płaszcz o drzwi na dworcu i zgubił szalik, a innego dnia dokumenty. Sąsiad z góry zalał im mieszkanie, zaś telewizor któregoś dnia po prostu wybuchł… I tak dalej. Nie było tygodnia, by nie zdarzyło się coś nowego, nieprzyjemnego i Josh podświadomie zaczął już oczekiwać kolejnych "katastrof" – na zasadzie: "Co będzie następne?" Josh zdawał sobie sprawę, że dotąd jego egzystencja była bardzo uporządkowana i raczej przewidywalna – na co z pewnością sam miał w dużym stopniu wpływ jako osoba o silnym poczuciu celu oraz odpowiedzialności za samego siebie, co przekładało się na dokładność i uwagę. Teraz natomiast momentami łapał się na poczuciu, że zupełnie nie ma kontroli nad swoim życiem, które w innych okolicznościach można by określić mianem pechowego. Zawsze jednak, kiedy dochodził do takiego wniosku, mówił sobie, że jeśli ma wybrać między szczęściem w miłości a szczęściem w codzienności… to tak naprawdę nie ma żadnego wyboru. Co by mu było z powodzenia w innych sprawach, gdyby w jego życiu brakowało tego, na czym mu prawdziwie zależało? Wiedział doskonale, jak to jest: żyć bez miłości, sam jak palec, bez jednego bliskiego człowieka, z którym można dzielić radości i smutki. Tak, jeśli o niego chodziło, oddałby chętnie swój zapas szczęścia z całego życia – i kilku następnych – za Alaina. Zwłaszcza że we dwóch łatwiej było znosić wszystkie przeciwności. Kiedy opowiadał Alainowi o tym, co go znów spotkało i jak bardzo ma dość tego wszystkiego, a Alain reagował w taki czy inny sposób – czasem tylko spojrzeniem, czasem słowem albo jeszcze inaczej – to te troski jakoś szybko dawały się zapomnieć. Nie miało sensu przywiązywanie do nich większej wagi; trzeba było zaakceptować, że niepowodzenia też należą do życia – i tyle. Tym bardziej starał się wyłapywać i doceniać te pozytywne zdarzenia, pomyślał, wyrywając się z rozmarzenia, w którym trwał przez chwilę, i skupiając wzrok na lodówce. Jego uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej. Był już prawie pewien, że panu Clemente udało się wreszcie stworzyć sernik, który w niczym nie ustępował temu z Idealo – przynajmniej pod względem smaku – stąd jego dzisiejszy entuzjazm. Inna sprawa, czy Alain go podzieli, kiedy do obiadu znów dostanie znajomy wypiek, który komuś innemu by zwyczajnie obrzydł. Alain jednak najwyraźniej należał do tej grupy osób, które jedzą wszystko i nigdy nie narzekają – kolejna rzecz, która ich łączyła. Alaina nie było; nie wrócił jeszcze ze swojej wyjątkowo nieokreślonej pracy – ale też Josh dzisiaj wcześniej kończył zajęcia. Gdzie Alain pracował – i co robił – pozostawało tajemnicą, gdyż zupełnie nie chciał o tym mówić, a Josh nie naciskał, znając jego skrytość i chęć zachowania niektórych rzeczy dla siebie. Skoro Alain dzielił z nim codzienność – i conocność, trzeba dodać – Josh musiał pozwolić mu na jakąś prywatność. Jeśli miał się zastanowić, to przecież i on miał sprawy, o których Alain nie wiedział. Tak chyba było naturalnie; liczyło się wzajemne zaufanie, a do tego nie była przecież potrzebna zupełna znajomość drugiego człowieka ze wszystkimi jego aspektami i szczegółami jego historii osobistej, prawda? Josh pozwolił sobie na jeszcze jedną chwilę zamyślenia, zanim zabrał się do robienia obiadu. Z Alainem było im naprawdę dobrze. Po tamtym niesamowitym lecie w Idealo, wspomnienie którego wciąż wydawało się takie nierealne, wrócili razem do Paryża. Wynajęli mieszkanie na rue Keller niedaleko Placu Bastylii, w dość starej, ale przyzwoicie utrzymanej kamienicy. Czasami drapanie się na czwarte piętro doprowadzało Josha do białej gorączki, ale zazwyczaj motywował się korzyściami zdrowotnymi. Mieszkanie nie było duże, ale dwa pokoje z kuchnią i łazienką wystarczały im dwóm w zupełności. Choć okna wychodziły na wewnętrzne podwórze, to jednak światła było odpowiednio dużo, także dzięki obitym jasną tapetą ścianom. Alain początkowo kręcił nosem – możliwe, że miejsce zbytnio przypominało mu tamtą obskurną klitkę, w której gnieździł się w Idealo – jednak Joshowi mieszkanie przypadło do gustu od razu, więc zrobił wszystko, by Alaina przekonać, by tu zostali. Głównym atutem była dobra lokalizacja – do centrum i na uniwersytet było całkiem blisko, a jednocześnie wystarczająco daleko od zgiełku miasta – zaś czynsz jak na warunki zupełnie przyzwoity. Tego Josh na głos nie powiedział, ale kwestie pieniężne były dla niego naprawdę istotne, skoro za mieszkanie płacił Alain; Joshowe stypendium mogło co najwyżej wspomóc domowy budżet… Nie chciał więc narażać Alaina na wydatki większe, niż było to niezbędne, nawet jeśli Alainowi wydawało się, że posiada fortunę. Zresztą może się wcale nie wydawało, skoro jednak poszukał sobie pracy – a jeśli o niego chodziło, to mógł robić cokolwiek: od sprzątania korytarzy, poprzez stróżowanie, aż po udzielanie korepetycji z matematyki; Josh nie miał najmniejszych problemów z wyobrażeniem sobie Alaina jako człowieka od wszystkiego. Choć, jak się tak zastanawiał, te jego wyobrażenia nie zawsze były dla Alaina pochlebne. Potrząsnął głową i wziął się za obiad. Nieważne, czy Alain pracował fizycznie, czy umysłowo, tak samo potrzebował jedzenia. Josh uważał się za raczej kiepskiego kucharza, ale podstawowe dania potrafił przyrządzić – zaś jedną z jego głęboko skrywanych tajemnic była korespondencyjna nauka gotowania. Prawdę powiedziawszy, była to wcale zabawna – choć jednocześnie wstydliwa – historia, która miała swój początek jeszcze w Idealo zeszłego lata. Mówiąc w skrócie, to Cecile zaproponowała mu lekcje gotowania, kiedy tylko dowiedziała się o planach na najbliższą przyszłość, i była w tej materii tak entuzjastyczna, że Josh musiał wykorzystać cały swój rozum, by nie urazić jej odmową – a odmowę zalecił mu Erwin z miejsca. Koniec końców, to właśnie Erwin wybawił go z kłopotu, mówiąc żonie wprost, że najpierw sama powinna się podszkolić, zanim zacznie udzielać nauk innym. Trudno powiedzieć, czyim interesem kierował się w pierwszej kolejności, ale faktem pozostawało, że Cecile, której nigdy nie brakowało umiejętności spojrzenia na siebie krytycznie, przełknęła tę poradę bez słowa i zapisała się na kurs gotowania… zaś wszystkie materiały, po własnym wykorzystaniu i przyswojeniu, przesyłała Joshowi. Najwyraźniej czuła, że w tej konkretnej kwestii stoją po tej samej stronie barykady… Josh nie zamierzał przepuścić tej szansy i od czasu do czasu przyrządzał coś według przepisów, choć zeszyty serii "Doskonała żona" skrupulatnie upychał za podręcznikami i notatnikami, zastanawiając się przelotnie, co z nimi zrobi, kiedy pod koniec roku będzie musiał odnieść książki do biblioteki. Obiad stał już na gazie, kiedy Josh, zmywając naczynia, zamyślił się na temat dwójki przyjaciół, których ponownie zostawił w Idealo. Wspomnienie poprzedniego lata wciąż ogrzewało jego serce, nawet jeśli niektóre rzeczy pamiętał jak przez mgłę – w takim uniesieniu się znajdował (a chroniczne niewyspanie także robiło swoje). Początkowe zaskoczenie Erwina i Cecile, kiedy wyznał im, co się stało pod ich nieobecność. ("Ciebie naprawdę nie można zostawić na chwilę samego…"). Gniew Erwina, któremu żadne wyjaśnienia nie mogły zapobiec. ("Nigdy w życiu nie byłem tak wściekły z twojego powodu"). Uporczywe próby złagodzenia sytuacji i graniczące z upokorzeniem błagania, by Erwin jednak przebaczył Alainowi. ("Nie, nie i jeszcze raz nie. Nie mogę mu zaufać i dziwię się, że ty możesz"). To trwało przez całe wakacje i świadczyło jedynie, że ten łagodny i dobroduszny Erwin był naprawdę zły – bo tak bardzo się przejmował. Josh ani przez chwilę nie miał mu tego za złe – jakże by mógł?! – jednak pragnął, by ich stosunki wróciły do normy, zanim ponownie się rozstaną, i był równie uparty. Koniec końców, postawił na swoim, bo w ostatnim tygodniu sierpnia Erwin nie tylko przestał na niego krzyczeć, ale nawet spotkał się z Alainem i odbył z nim prawdziwie męską rozmowę, której treści Josh mógł się tylko domyślać. Zaś pożegnanie na dworcu było już w ogóle pokazem największej w świecie przyjaźni i oddania – w każdym razie byłoby, gdyby nie to, że Erwin i Alain starali się do siebie nie odzywać, a Cecile co chwilę chichotała w rękaw, przyglądając się tej komedii w wykonaniu trzech mężczyzn. Josh z niejaką ulgą opuszczał Idealo, choć wiedział, że zacznie za przyjaciółmi tęsknić, kiedy tylko wróci do Paryża. Tak zresztą było – jednak teraz tę tęsknotę dawała się bardzo łatwo znieść, skoro miał obok najważniejszego dla siebie człowieka. Przykręcił gaz i pobiegł ze śmieciami na dół. W drodze powrotnej spotkał mieszkającą na drugim piętrze panią Bonnet, która zatrzymała go na codzienną pogawędkę. Josh starał się utrzymywać z sąsiadami przyjazne stosunki, zaś pani Bonnet po prostu nie dało się nie lubić, gdyż pomimo gadatliwości była życzliwą i pomocną staruszką, tak więc i dzisiaj poświęcił jej chwilę, pomny jednak na gotujący się obiad. – Bo widzisz, kochanie, my się tak ciągle zastanawiamy, kim wy właściwie z panem Alainem jesteście – wtrąciła kobieta zaraz po komentarzu pogody i wzrastających cen warzyw. – Na braci nie wyglądacie… Dobrze pamiętam, że obaj przyjechaliście do Paryża z południa? Domyślam się, że tutaj drogo i nie każdego stać na wynajęcie stancji. No i zawsze to lepiej mieć na obczyźnie towarzystwo kogoś znajomego. Pewnie chodziliście razem do szkoły? Byliście kolegami już w rodzinnej miejscowości? Wydajecie się bardzo bliskimi przyjaciółmi… hmm? Josh otworzył usta, by odpowiedzieć, że w zasadzie tak właśnie jest, ale wtedy na schodach zadudniły kroki i w wielkim pędzie minął ich Pierre Roland, młody dziennikarz mieszkający na piątym piętrze, który nade wszystko nie lubił przesadnej ciekawości; musiał się spieszyć na wieczorną zmianę w redakcji. I zanim Josh albo pani Bonnet zdążyli go przywitać, wyrzucił z siebie z ponurą miną, nie zwalniając tempa: – Na pewno są kochankami, wścibska babo! Po czym zniknął na parterze i po chwili słychać było, jak trzasnęły drzwi wejściowe. Pani Bonnet pokręciła z niezadowoleniem głową, zaś dostrzegłszy oszołomienie na twarzy Josha, powiedziała z wyraźną pociechą w głosie: – Nie przejmuj się idiotami, kochanie. Plotą, co im ślina na język przyniesie. A ten to już w ogóle każdego dnia sprawia wrażenie, jakby wstał z łóżka lewą nogą. – Popatrzyła w dół schodów, a potem tonem, który zaskoczył Josha znacznie bardziej niż wcześniejszy komentarz dziennikarza, dodała: – Pewnie jest zazdrosny, ot co. Nie przejmuj się – powtórzyła i cofnęła się do swojego mieszkania. – Upiekłam dzisiaj babeczek z budyniem, weź trochę. – Ależ, kochana pani Bonnet – wykrztusił Josh, kiedy wreszcie odzyskał mowę – mamy już na dzisiaj deser… Sernik od pana Clemente… Nie możemy tyle się objadać słodyczami. – Ach, rozumiem – odparła sąsiadka z niejaką urazą – moje domowe wypieki nie mogą się równać ze smakołykami naszego drogiego pana Clemente… – Po czym mrugnęła, zanim jeszcze zdążył zaprotestować. – Uważam, że objadanie się słodyczami tylko wyjdzie wam na zdrowie. Obaj jesteście tacy chudzi. Pewnie jako studenci często głodujecie…? – Nie no, aż tak źle z nami nie jest. – Josh roześmiał się. – Nawet w tej chwili mam obiad na gazie. Właśnie, muszę już iść… – W takim razie przyniosę te babeczki później – stwierdziła pani Bonnet, a Josh stłumił westchnienie, zastanawiając się w duchu, czy Pierre jednak nie miał trochę racji; posiadanie sąsiadów bywało uciążliwe. Kiedy jednak pani Bonnet istotnie odwiedziła go jakiś czas potem, rozmowa, którą odbyli przy babeczkach, potoczyła się zupełnie inaczej, niż Josh zakładał. Przede wszystkim staruszka nie wypytywała go o żadne szczegóły dotyczące jego wspólnego mieszkania z Alainem, lecz opowiedziała o swojej jedynej wnuczce Anne, która kilka tygodni wcześniej, jeszcze przed Bożym Narodzeniem, oznajmiła rodzinie, że nie interesują jej chłopcy, zaś trochę później przedstawiła rodzicom swoją przyjaciółkę. – Dziewczynę – poprawił odruchowo Josh, zanim sobie zdał z tego sprawę. Pani Bonnet popatrzyła na niego uważnie, a potem z pewną rezerwą pokiwała głową i mówiła dalej. O tym, jak rodzice Anne byli zaskoczeni i zakłopotani. O tym, jak nie wiedzieli, jak się mają do tego odnieść. O tym, jak przygnębiona była sama Anne, choć także zdeterminowana, żeby uznano drogę, którą wybrała. O tym, że święta były w tym roku jakieś takie smutne, a atmosfera daleka od zwyczajnej. O tym, że ona sama nie miała pojęcia, jak z Anne rozmawiać i właściwie nie chciała jej widzieć – co bolało, bo kochała wnuczkę całym sercem. I że cały czas nie może się pozbierać. Josh słuchał tego w milczeniu i już zupełnie nie miał za złe sąsiadce tej wizyty. Jednak Pierre nie miał racji, posądzając wszystkich sąsiadów o wścibstwo; jak się okazało, mogło za nim stać znacznie więcej. Wreszcie pani Bonnet zakończyła swoją opowieść i popatrzyła na niego z jakąś bezradnością. Było oczywiste, że rozmowa wzbudziła w niej żal, a Josh zastanawiał się, jak może ją wesprzeć na duchu. – Ty i pan Alain też nie jesteście tylko przyjaciółmi, prawda? – spytała w końcu i Josh domyślał się, że to pytanie nie przyszło jej z łatwością. Wahał się tylko chwilę, po czym kiwnął głową, patrząc jej w oczy. Ukrywanie nie miało sensu – zresztą nigdy tak naprawdę niczego nie ukrywał; po prostu on i Alain nie należeli do osób, które się ze swoją relacją szczególnie afiszują. To, co inni mogli o nich pomyśleć, nie było ich sprawą. – Tak, pani Bonnet – powiedział. – Nie jesteśmy. Spojrzenie kobiety nie uległo zmianie – wciąż jedyną widoczną w nim emocją był smutek – co powitał z ulgą, ale też i pewnym zadowoleniem; od dobrych kilku chwil podejrzewał, że ze strony staruszki nie spotka go żadne potępienie, a teraz zyskał pewność. – A jak… jak zareagowali twoi bliscy, kiedy… kiedy się o tym dowiedzieli? – mówiła pani Bonnet cichym głosem. – Twoi rodzice? Inni krewni? Ukłucie w sercu było tak drobne, że niemal go nie poczuł. – Zostałem sierotą we wczesnym dzieciństwie – odparł łagodnie. – Nie mam żadnych żyjących krewnych… W każdym razie nic o nich nie wiem. Wychował mnie przybrany dziadek, który też od dawna nie żyje. Jestem jednak pewien, że gdyby żył… Urwał, zaskoczony, gdy pani Bonnet odruchowo uniosła rękę, jakby chciała pogłaskać go po głowie. Zaraz potem ją opuściła, być może uświadomiwszy sobie, że ma przed sobą dorosłego mężczyznę. – Nie wiedziałam… Wybacz mi – powiedziała. Pokręcił głową. – Mam za to dwoje wspaniałych przyjaciół, którzy są dla mnie jak brat i siostra i którzy wspierają mnie we wszystkim – odparł z uśmiechem; nie potrafił się nie śmiać na wspomnienie Erwina i Cecile. – No i mam Alaina… – dodał ciszej. Pani Bonnet wpatrywała się w niego z jakąś zachłannością, uważnie chwytając każde jego słowo. W mieszkaniu panowała cisza. Z kuchni dobiegało buczenie lodówki, z łazienki – odgłosy wody w rurach; przez okno wpadały dźwięki dzieci bawiących się na podwórzu. Na dworze powoli zapadał styczniowy wieczór. – I jesteś… jesteście szczęśliwi? – zapytała w końcu staruszka, jakby od poprzednich jego słów nie upłynęło kilka minut. – Ach, jesteście – zaraz odpowiedziała sama sobie. – Musicie być. To widać. Ktoś, kto patrzy wokół takim spojrzeniem i kto śmieje się w taki sposób, nie może być nieszczęśliwy. Josh mimowolnie znów się uśmiechnął. – Tak, właśnie tak! – mówiła dalej pani Bonnet. – Jakże chciałabym, żeby Anne tak się uśmiechała…! – W takim razie musi pani dalej traktować ją jak swoją ukochaną wnuczkę – powiedział Josh najbardziej oczywistą prawdę pod słońcem. – Anne tylko tego potrzebuje: wsparcia i akceptacji bliskich. Osoby takie jak ona czy ja często spotykają się z niechęcią ludzi, dlatego tak ważne jest, by mieć oparcie w tych, którzy są dla nas ważni; wtedy łatwo jest nie przejmować się tym, co myślą sobie obcy. Na pewno to pani rozumie…? Kobieta powoli pokiwała głową, a potem jej twarz rozjaśniła się; przez chwilę wyglądała bardzo młodo. – Mój mąż i ja… Zostaliśmy narzeczonymi wbrew opinii naszych rodzin i naprawdę mało brakowało, by rodzice odwrócili się od nas. Minęło wiele czasu, zanim uznali naszą decyzję… naszą miłość – powiedziała, ściszając głos i patrząc gdzieś w dal. – Wciąż pamiętam, jak ciężko mi było, kiedy moja matka przez długi czas nie chciała ze mną rozmawiać. Nie chciała mnie nawet na oczy widzieć… – Ponownie skupiła wzrok na Joshu i zmarszczyła brwi. – Tak, masz rację. Nikt nie powinien przez coś takiego przechodzić – przyznała. – Kiedy pomyślę, że Anne… Teraz widzę, że myślałam tylko o sobie, byłam samolubna. Ani przez chwilę nie pomyślałam, jak ona się czuje, że jej też jest ciężko. – Otarła łzy zbierające się w kącikach oczu, a potem sięgnęła po chusteczkę. – Pani Bonnet, nie stało się nic, czego nie można naprawić – pospieszył Josh z zapewnieniem. – Najważniejsze jest, że nikt się od Anne nie odwrócił. Jest wielu rodziców, którzy zupełnie odcinają się od swojego dziecka, kiedy dowiedzą się… że kocha osoby tej samej płci, choć na to przecież nie ma się samemu wpływu. Ani pani, ani rodzice Anne nie zrobili niczego takiego, prawda? Kobieta potrząsnęła głową. – Widzi pani – kontynuował Josh. – To naturalne, że była pani zaskoczona. Myślę, że to zawsze jest wstrząs dla rodziny – starał się mówić mądrym tonem przyszłego psychologa, choć o takich rzeczach nikt ich jeszcze na studiach nie uczył, więc w tym wypadku zawierzał po prostu własnej intuicji. – Zazwyczaj rodzice nie nastawiają się na to, że ich dziecko będzie… nienormalne. Pani Bonnet wzdrygnęła się. – Jakże okropnie teraz mówisz! – Ja też nie lubię tego słowa – stwierdził Josh. – "Normalne" w znaczeniu "powszechne, występujące w większości". Nie można odmówić bliskim możliwości odczuwania smutku, może jakiegoś zawodu. Wydaje się, że takie reakcje są nieuniknione. Ludzie rzadko mogą coś poradzić na swoje emocje… Wiek nie ma tu nic do rzeczy. I rodzice, i dzieci mają prawo do swoich uczuć, tak jak wszyscy. Ważniejsze jest jednak, by nie ranić się wzajemnie, celowo… Wybaczyła pani swoim rodzicom to, że tak panią potraktowali, kiedy wyszła pani za mąż wbrew ich oczekiwaniom? – Tak. Na początku byłam obrażona, że nie akceptują mojego wyboru, ale potem zrozumiałam, że to wszystko wynikało z ich troski. Chcieli dla mnie jak najlepiej i martwili się moją decyzją. Wiem, że chcieli mojego szczęścia. – Jednak wie pani również, że własne szczęście człowiek jest w stanie stworzyć jedynie własnymi rękami, nawet jeśli rodzicom może się wydawać inaczej. – Tak – powiedziała znów pani Bonnet. – Mój mąż i ja przeżyliśmy razem ponad czterdzieści lat i byliśmy naprawdę szczęśliwi. Jean zmarł dwa lata temu… – dodała ciszej i przez chwilę milczała w zamyśleniu, a Josh jej nie przeszkadzał. Dopiero kiedy zegar wybił piątą, powtórzył spokojnie: – Każdy tworzy własne szczęście samemu. Jestem pewien, że Anne też się to uda. Tak samo jak jestem pewien, że nie spotka jej ze strony bliskich żadna krzywda. Po prostu potrzeba wam wszystkim czasu, żeby przyzwyczaić się do jej wyboru. Choć to tak naprawdę nie jest żaden wybór… Pani Bonnet popatrzyła na niego, a potem zacisnęła ręce na materiale spódnicy. – Teraz wydaje mi się, że dość już czasu zmarnowaliśmy. Zadzwonię do niej jeszcze dzisiaj i zaproszę na sobotę na kawę. – Cały czas chciała to pani zrobić, prawda? – domyślił się Josh z uśmiechem. Staruszka przez chwilę milczała, a potem odparła: – Tak, chyba masz rację. Cały czas pragnęłam ją znowu zobaczyć, tylko nie wiedziałam, jak ją traktować… I wydawało się, że ta nowa… sprawa stoi między nami. – Teraz będzie pani łatwiej z nią rozmawiać? Pani Bonnet przytaknęła. – To moja jedyna wnuczka. Kocham ją od osiemnastu lat. Dlaczego teraz miałoby się to zmienić? Josh wyprostował się. – Gdyby pani wiedziała, ile osób potrzebuje właśnie takich słów… Najróżniejszych osób. Pani Bonnet znów otarła oczy. – Więc naprawdę wy… wy też możecie być szczęśliwi? – zapytała z jakąś nieśmiałością. – Oczywiście. Tak samo jak wszyscy. Ważne tylko, żeby trafić na tego właściwego człowieka. Z nami jest tak samo jak z innymi – podkreślił. – I nie ma potrzeby o nic się… obawiać? – A czy dziewczyna Anne to jakaś podejrzana osoba? – Ależ skąd! – obruszyła się sąsiadka. – Ponoć studentka i porządna dziewczyna. – No więc właśnie – odparł Josh, usiłując pozostać poważnym. – Tymczasem Alain był szkolnym delikwentem, a proszę, jak nam się teraz układa. Pani Bonnet zamrugała. – Nie słyszałam, żeby ktokolwiek się uskarżał. Raczej wszyscy was tutaj lubią, bo jesteście porządni. A w kamienicach to różnie bywa, czasem pijaństwo i awantury, burdy po nocach i tak dalej. U nas jest spokojnie, więc i atmosfera dobra. Pomijając tego z piątego piętra – dodała z przekąsem. – Na szczęście on zadowala się własnym towarzystwem. – W takim razie zastanawiam się, skąd pan Roland… – Josh urwał, zamyślony. – Przecież nic nie mógł słyszeć…? – O to się nie martw, w pionie dźwięki się w ogóle nie przenoszą – uspokoiła go z miejsca. – Co najwyżej przez ściany może coś być słychać, ale wasza sypialnia jest przecież przy ścianie nośnej. Niemożliwe, by sąsiedzi z drugiego budynku cokolwiek zauważyli… – Pani Bonnet…! – zawołał, czując, że się czerwieni. – O co chodzi? Przecież wy chyba nie siedzicie i nie trzymacie się za ręce? – spytała, a Josh nie miał pojęcia, czy jej zdziwienie jest udawane czy też nie. – Chyba pani za szybko przeszła od jednego do drugiego… – wymruczał, choć tak naprawdę miał ochotę się roześmiać. – Po prostu… – Teraz Pani Bonnet sprawiała wrażenie lekko zagubionej. – Postanowiłam myśleć o Anne i jej przyjaciółce… albo o tobie i panu Alainie… w tych samych kategoriach co o sobie i moim mężu. A my aniołami nie byliśmy, o nie… Powiem ci, że żyliśmy ze sobą aż do końca… – Zamyśliła się, najwyraźniej pogrążona we wspomnieniach. – Pewnie uważasz, że to, co mówię, jest nieprzyzwoite…? – zapytała, podnosząc wzrok i patrząc na niego z ukosa, choć cokolwiek wyzywająco. – Absolutnie tak nie uważam. Przeciwnie, myślę, że jest pani wyjątkową osobą – powiedział Josh z serca, a potem w końcu wybuchnął śmiechem i z zadowoleniem przyjął, że staruszka wreszcie się rozjaśniła. – Rozmowa z tobą bardzo mnie podniosła na duchu – wyznała. – Cieszę się, że się na nią odważyłam. – Zawsze może do mnie pani przyjść na rozmowę – powiedział Josh spontanicznie. – Zagadałabym cię na śmierć – odparła z autoironią. – Za dzisiaj naprawdę bardzo dziękuję. Chciałabym ci się jakoś odwdzięczyć… – Ależ o czym pani mówi, pani Bonnet? Pani jest bardzo silna. I podjęła decyzję znacznie wcześniej przed przyjściem tutaj, ja nic nie zrobiłem… – Zrobiłeś bardzo wiele, kochanie. Myślę, że teraz będę miała odwagę porozmawiać z córką i zięciem o Anne, bo dotąd unikaliśmy tego tematu, jakby nie istniał, a przecież żadne z nas nie mogło myśleć o niczym innym. Ach, zjedliśmy wszystkie babeczki! – zauważyła. – Przyniosę więcej. – Ale my naprawdę mamy jeszcze ten sernik… – usiłował protestować Josh. – W takim razie powiem szczerze, że chcę się bliżej przyjrzeć panu Alainowi – wyznała, patrząc na niego znacząco. – Delikwent mówisz… Mój Jean też był niezłym łobuzem za młodu, ale kiedy się pobraliśmy, sporządniał i został nauczycielem. Nie powiem, lubiłam ten jego zawadiacki błysk w oku i czasem za nim tęskniłam… Josh jęknął w duchu; pani Bonnet zaczęła go przytłaczać. – Alain jest naprawdę dobry z matematyki… – powiedział nie wiedzieć czemu, a potem skarcił się w duchu; czyżby jedyne, za co mógł chwalić Alaina przed obcymi ludźmi, były jego zdolności matematyczne? Na Boga, nie był już dzieciakiem… – O, to wiesz, może mógłby mi kiedyś pomóc przy prowadzeniu rachunków? – zawołała sąsiadka z ożywieniem. – Wzrok już mam nie ten i czasem sama nie ufam swojej pamięci… Josh ucieszył się, że Alaina tutaj nie ma. Najwyraźniej wszyscy wokół mieli skłonność do niedoceniania go, a Josh pierwszy… – Przekażę mu pani pozdrowienia. – Powiedz, że jest u mnie mile widziany na herbacie. Obaj jesteście. Albo sama mu powiem. Josh wywrócił oczami. – Dziękuję ci, kochanie. Jesteś naprawdę dobrym i mądrym człowiekiem. Josh pokręcił głową. – Jestem bardzo niedojrzały. Mówię tylko to, co myślę – odparł z pewnym zawstydzeniem, spuszczając oczy. – To jest czasem najlepszy sposób – stwierdziła staruszka. – W obecnych czasach ludzie zbyt często chowają się za pięknymi słówkami, a w sercach mają złość i zawiść. A może zresztą zawsze tak było, nie wiem… – powiedziała z roztargnieniem, a potem ponownie skupiła na nim wzrok. – W każdym razie tym dziennikarzyną się nie przejmuj. Powie cokolwiek, żeby mi tylko dokuczyć. Ale tym razem się przeliczył, haha! – Więc myśli pani, że on naprawdę nie…? – A czort go wie. Rozumu akurat nie można mu odmówić – przyznała niechętnie pani Bonnet – więc mógł się domyślić, skoro taka stara baba jak ja się domyśliła. Myślę jednak, że nie będzie z tego robił sensacji, to nie ten typ – stwierdziła, wstając. – Pani jest akurat wyjątkowa, pani Bonnet – powiedział Josh serdecznie, również się podnosząc i zastanawiając przelotnie, kogo mu staruszka przypomina… Odprowadził ją do drzwi. Na korytarzu odwróciła się jeszcze i zapytała: – Naprawdę chciałabym coś dla ciebie zrobić, kochanie. W tym momencie Josha uderzyła nagła inspiracja. Rozejrzał się po klatce schodowej, by upewnić się, że nikt inny ich nie słyszy, a potem dość cicho spytał: – Czy ma pani wolny czas? – Mam tyle wolnego czasu, że muszę się zajmować plotkowaniem, żeby go jakoś zapełnić – odparła z ironią. – To może… – Zawahał się, wiedząc, że to, co powie, zabrzmi głupio, ale skoro już powziął zamiar… – Może mogłaby mnie pani nauczyć gotować? Pani Bonnet uniosła brwi w zaskoczeniu, a potem poklepała go po ramieniu. – Żaden problem, kochanie – odrzekła z sympatią. – Zachodź do mnie, kiedy tylko będziesz miał okazję i ochotę. – Na pewno nie będzie to więcej niż dwa, trzy razy w miesiącu – odparł z pewnym zażenowaniem, jednak wdzięczny, że nie skomentowała jego dziwnej prośby w żaden sposób. – I tak będzie mi miło – zapewniła staruszka i naprawdę w to wierzył. – Dziękuję pani bardzo, pani Bonnet. Kobieta uśmiechnęła się do niego, a potem zaczęła schodzić po schodach. Josh zamknął drzwi do mieszkania i wrócił do pokoju. Patrząc na znajomą kanapę i fotel, gdzie przez dobrą chwilę siedzieli z sąsiadką, uświadomił sobie, że od dzisiaj jeszcze bardziej będzie czuł, że należy do tego miejsca. Rozmowa ze starszą panią naprawdę sprawiła mu przyjemność, choć jednocześnie przypomniała o czymś, nad czym nie zastanawiał się od dłuższego czasu: że na świecie żyją ludzie, którzy nie są przychylni takim jak on – i ta świadomość była prawie że gorzka, ale łagodziła ją pewność, że przynajmniej pani Bonnet się do nich nie zalicza. Josh uśmiechnął się, wspominając entuzjazm staruszki. Tak, niektórzy ludzie byli po prostu dobrzy z natury i troszczyli się o innych bez względu na wszystko. Dopóki mógł znaleźć takich w swoim otoczeniu, wszystko będzie dobrze. Teraz jeszcze bardziej się cieszył, że przekonał Alaina, by tutaj zamieszkali. Mogli trafić znacznie gorzej… Dźwięk obracanego w zamku klucza przerwał jego rozmyślania i sprawił, że jego serce podskoczyło. Alain wrócił do domu. Millenium, "The Circles of Life"
|