3.
(świerki zapatrzone w horyzontu kres)




Alpy!

Josh nigdy wcześniej nie widział ich na oczy – w ogóle nie widział żadnych gór – a teraz stał w wypełnionej śniegiem dolinie i chłonął rozciągający się przed nim widok, który nie mógł się równać z żadnym innym. Wysokie ściany piętrzyły się wszędzie wokół, raz bliżej, raz dalej; trudno było właściwie ocenić dystans. Pokryte olśniewającą bielą śniegu, która pod lutowym słońcem i na tle błękitnego nieba wydawała się nieskazitelna, obejmowały ich ze wszystkich stron, zamykając w tej kotlinie, odgradzając przed resztą świata. Tak było w górze, kiedy zaś spuścić oczy, widziało się porastający wnętrze doliny świerkowy las, wiecznie zielony, choć tu i ówdzie przyprószony białym puchem. Otoczone tym lasem – czy raczej: współżyjące z nim – miasteczko, w którym w tej chwili stali, nie było duże, miało jednak własny kościół i szkołę, która teraz wyglądała na zamkniętą. Ludzi właściwie nie było widać, czasem przejechał jakiś samochód. Autobus, który ich przywiózł i zostawił w tej niesamowitej okolicy, odjechał chwilę temu.

Alain wciąż studiował odręczną mapę, która miała ich zaprowadzić do hotelu (a konkretnie wskazówki napisane na brzegu przez panią z biura turystycznego), wobec czego Josh znów podniósł wzrok, nie mogąc oprzeć się czarowi gór. Białe kopuły pod głębokim lazurem wyglądały niezwykle miękko, choć tu i ówdzie spod śniegu przebijały szaro-czarne skały – turnie to się chyba nazywało – o ostrych, nierównych krawędziach. Latem, kiedy znikał cały ten śnieg, miejsce musiało sprawiać jeszcze dziksze wrażenie, pomyślał Josh, oddychając głęboko świeżym powietrzem, tak innym niż paryskie. Musiał przed sobą przyznać, że jest zachwycony – i już ani przez chwilę nie żałował, że dał się namówić Alainowi na przyjazd tutaj. Co prawda z Alainem bez wahania pojechałby i na koniec świata, jednak czym innym było ot tak spędzanie czasu w dwójkę gdzieś poza domem, a czym innym konkretny wyjazd… na narty.

Kiedy Alain pod koniec stycznia zaproponował tę podróż, Josh zareagował mało inteligentnie, to znaczy powtórzył słabym głosem: "Na narty…?", po czym kontynuował gapienie się na Alaina niczym sroka w gnat. Miało to zresztą miejsce w dniu urodzin Alaina, w związku z czym nie potrafił odmówić – a potem czasami zastanawiał się, czy Alain nie zrobił tego celowo. Jednak czy mógł go o taką przebiegłość podejrzewać…? Cóż, pewnie mógł, kwitował z westchnieniem. Jeśli przebywało się dłużej w towarzystwie kogoś takiego jak Joshua Or, który niemal instynktownie postępował tak, by zawsze mieć z tego największą dla siebie korzyść, musiało się siłą rzeczy coś od niego podłapać… Tak czy owak, zgodził się na propozycję, choć jego znajomość… problemu (tak, to było właściwe słowo) ograniczała się do wiedzy, że coś takiego jak narty rzeczywiście istnieje. Nie chciał robić z siebie większego ignoranta, niż był – zwłaszcza kiedy Alain wydawał się zupełnie obeznany w temacie – więc nie dyskutował więcej. Pozostawił Alainowi pełną dowolność w ustaleniu szczegółów wycieczki – za wyjątkiem terminu, bo ten, rzecz jasna, musiał pasować do Joshowego planu zajęć na uczelni. Przerwę semestralną miał do dwudziestego lutego, więc po ostatnim egzaminie mógł sobie zrobić tydzień wolnego.

No a teraz tutaj był, w południowo-wschodniej Francji i dziwił się, jak taki krajobraz w ogóle był możliwy nie tak znów daleko od jego rodzinnych stron. Na pewno stąd było bliżej do Idealo niż z Paryża, niemniej ukształtowanie terenu zaskakiwało. No, oczywiście, pamiętał mniej więcej ze szkoły, jak wygląda mapa kraju, jednak czym innym było uczyć się z książek i atlasów, a czym innym zobaczyć na własne oczy. Nie, ani przez chwilę nie żałował. Przez ostatnie pół roku jedyną naturą, jaką widział, były mniejsze i większe parki w stolicy, a teraz mógł się napatrzeć na takie cuda. Był pewien, że do końca pobytu nie będzie robił nic innego, jak tylko wpatrywał się w te ośnieżone kopce i grę bieli z błękitem, nawet jeśli przyjechał tutaj, w zamierzeniu, zapoznać się z narciarstwem.

Alain tymczasem oderwał się wreszcie od mapy i począł przyglądać się otoczeniu, choć nie sprawiał wrażenia, że wie, gdzie powinni iść.

– Hmm? – zagaił Josh.

– Tutaj powinien stać znak – padła odpowiedź.

Josh rozejrzał się i wskazał na palik zaraz po drugiej stronie ulicy, do którego przyczepione były drewniane tabliczki z wyrytymi nazwami hoteli i odległościami do nich.

– Może ten?

Alain rzucił mu spłoszone spojrzenie, po czym poprawił torbę na ramieniu i podszedł do drogowskazu. Josh ruszył za nim, dochodząc do wniosku, że skrzypienie śniegu pod butami robi na nim całkiem przyjemne wrażenie. Zatrzymał się obok Alaina, który z uwagą studiował plansze jedną po drugiej.

– Jak się ten nasz hotel nazywa? – zapytał, pragnąc być pomocnym.

– Les Sapins.

Josh przyjrzał się kolejnym nazwom i wreszcie wskazał na najniższą, którą ciężko było odczytać – głównie z uwagi na to, że przekreślona była czarną taśmą. Wymienili spojrzenia. To nie wróżyło zbyt dobrze.

Josh poczuł, że jego wcześniejsza radość opada. Powinien się dotąd przyzwyczaić, że z planów ostatnio nic nie wychodzi… Nagle piękno doliny nie było już takie olśniewające, a głównym uczuciem, jakie w nim wezbrało, było zmęczenie po podróży. Kilka godzin w pociągu, dwie przesiadki i potem jeszcze dojazd tutaj autobusem… Ostatniej nocy w ogóle się nie wyspał, zbyt był rozentuzjazmowany wyjazdem… z którego miało nic nie wyjść?

– Myślę, że powinniśmy się tam jednak przejść – zasugerował Alain. – To niedaleko, w pół godziny będziemy na miejscu.

Josh kiwnął głową i nic nie powiedział. Przełożył torbę na drugie ramię, gotów ruszyć za Alainem, który już skierował się w stronę, którą pokazywała strzałka. Wtedy jednak zza ich pleców rozległ się przyjemny głos:

– Czy mogę w czymś pomóc?

Josh odwrócił się, a Alain zatrzymał. Zbliżał się do nich młody mężczyzna, najwyraźniej tubylec, przyglądając otwartym spojrzeniem niebieskich oczu. Ciemne, kręcone włosy wymykały się spod jego czapki, poza tym ubrany był dość lekko i raczej sportowo. Za jego plecami stał czerwony samochód – najpewniej mężczyzna przejechał koło nich i zatrzymał się. Być może ludzie tak tutaj reagowali na przyjezdnych.

– Pewnie szukacie hotelu? – domyślił się. – Może was podrzucić? – zaproponował, wskazując na ich bagaże, które wcale nie były takie lekkie. – W którym mieszkacie?

Alain stanął koło Josha i popatrzył na nieznajomego.

– Les Sapins – odparł krótko.

Uśmiech zniknął z twarzy mężczyzny, zaś jego czoło zmarszczyło się z zakłopotaniem. Josh pomyślał, że teraz pewnie dowiedzą się, że ich hotel spalił się poprzedniej nocy w pożarze… albo że zmiotła go lawina – czy jak to się nazywało… Pech.

– No, tam nie macie po co jechać – odparł tubylec zgodnie z przewidywaniami. – Od wczoraj mają totalną deratyzację, inspektor sanitarny zarządził… Musieli zamknąć. Nie poinformowali was?

Josh popatrzył na Alaina, który ściągnął brwi.

– Nie.

– Bardzo nieodpowiedzialnie... – Mężczyzna zafrasował się widocznie. – Powinni byli się skontaktować i zaproponować wam inny nocleg. Na pewno nie dzwonili?

– Na pewno – odparł Alain stanowczo.

– Przepraszam, to było niemiłe z mojej strony – padła pospieszna odpowiedź. – Po prostu człowiek zawsze źle się czuje, kiedy ktoś z jego okolicy nawala…

– Pewnie ta agentka w biurze turystycznym tak nagryzmoliła twój numer, że nie mogła go potem poprawnie odczytać – domyślił się Josh, który widział bazgroły na marginesach folderów reklamowych. – Podejrzewam, że jeśli się chcieli z tobą skontaktować, to właśnie przez biuro… I co teraz?

– Z daleka przyjechaliście? – zapytał uczynny człowiek.

– Z Paryża.

– No, czyli powrót do domu nie wchodzi w grę.

– Ale pewnie znajdziemy miejsce w jakimś innym hotelu? – zapytał Josh. – Po znaku widać, że nie brakuje ich tutaj – powiedział, machając ręką na drogowskaz.

Mężczyzna pokręcił głową i zmarszczył się jeszcze bardziej.

– W regionie dopiero co zaczęły się ferie zimowe, wszystkie hotele są przepełnione. Co prawda Les Sapins musieli was gdzieś ulokować… Chyba. Poza tym zawsze gdzieś zwalniają się pokoje, ludzie odwołują przyjazdy i tak dalej, tyle że to cała masa roboty, żeby dzwonić albo chodzić po wszystkich hotelach i się dowiadywać… Skoro o tym mowa… – Zamyślił się, pocierając dłonią o podbródek.

Josh przestępował z nogi na nogę, nie mogąc oprzeć się wrażeniu, że zostali na lodzie. Na pewno na śniegu, na którym stanie nie było już takie zabawne; jego stopy zaczęły marznąć. Przysunął się odrobinę bliżej Alaina, mając nadzieję, że ciepło jego ciała choć trochę go ogrzeje. Obcy w końcu uniósł spojrzenie i uśmiechnął się na nowo.

– Gdybyście nie mieli nic przeciwko… Prowadzimy z żoną pensjonat i właśnie zwolnił nam się pokój na tydzień. Goście z Lyonu nie mogli przyjechać, poinformowali nas wczoraj wieczorem, teraz sobie o tym przypomniałem. Gdyby wam to odpowiadało, zatrzymajcie się u nas, nawet jeśli warunki są skromniejsze niż w Les Sapins… – powiedział przepraszającym tonem, po czym dodał: – Ale niewiele. No i na pewno nie mamy szczurów. Zawsze mówiłem, że powinni byli wziąć kota, ale Marianne jest uczulona i nawet nie chciała o tym słyszeć. Przecież nie musiałaby z tym kotem spać! No i się doigrała… Ale, przepraszam za to ględzenie – zreflektował się.

Josh popatrzył na Alaina, który przyglądał się tubylcowi z typową dla siebie nieufnością, jednak nic nie mówił. Jeśli o Josha chodziło, propozycja brzmiała wspaniale, zwłaszcza że było mu coraz zimniej. Alain popatrzył na niego, a Josh skinął głową dla zachęty. Wtedy Alain odwzajemnił jego gest i Josh obdarzył go przelotnym uśmiechem, po czym wrócił wzrokiem do nieznajomego mężczyzny.

– Jeśli to nie kłopot, z wdzięcznością przyjmiemy pańską propozycję – odparł.

– Jestem David Lecour – odrzekł tubylec, wyciągając rękę, którą po kolei uścisnęli, również się przedstawiając. – Spadacie nam jak z nieba – mówił, kiedy już kierowali się w stronę zaparkowanego samochodu. – Dopiero się rozkręcamy z tym pensjonatem, Chloe i ja, więc każdy gość jest dla nas na wagę złota. Mamy tylko cztery pokoje, więc rozumiecie… Ale nie policzę wam więcej niż pół tej ceny, którą byście zapłacili w Les Sapins.

– Na to nie możemy się zgodzić – wtrącił niespodziewanie Alain; Josh był zaskoczony samym faktem, że Alain się w ogóle odezwał. No ale to on płacił za cały ten wyjazd, więc…

David zapakował ich torby do bagażnika i zachęcił, by wsiedli do środka.

– Nie mamy tak dobrej lokalizacji jak Les Sapins, właściwie to znajdujemy się daleko od centrum – tłumaczył, zapinając pas i włączając silnik. – Za nami są już same góry…

– A do stoku narciarskiego jest daleko? – zapytał Alain zupełnie jak na niego przytomnie.

David odwrócił się do nich ze swojego siedzenia kierowcy.

– Do stoku narciarskiego to jest akurat bardzo blisko – powiedział z szerokim uśmiechem.

– Więc nie ma problemu – odparł w odpowiedzi Alain.

– Co was właściwie skłoniło, żeby przyjechać do Autrans? – zapytał David, kiedy już toczyli się po czymś, co wyglądało na główną drogę miejscowości, zostawiając za sobą gęstszą zabudowę; miasteczko było naprawdę malutkie. – Chyba wcześniej tu nie byliście…?

Josh milczał, przyglądając się mijanym domom, zbudowanym w charakterystycznym stylu: na kamiennej podbudówce i z pochyłymi dachami. On zupełnie nie miał pojęcia, dlaczego przyjechali akurat tutaj; to Alain decydował. Dla niego Alpy to Alpy, narty to narty – pewnie wszędzie było tak samo. Chociaż… może był niesprawiedliwy. Podejrzewał, że gdyby zapytać o to Davida, potrafiłby przytoczyć dziesiątki różnic między poszczególnymi miejscami.

– W biurze turystycznym proponowali w pierwszej kolejności większe ośrodki – odpowiedział Alain, wciąż tym neutralnym tonem – Albertville, Chamonix, Grenoble… Dopiero kiedy dałem do zrozumienia, że chodzi mi o jakieś bardziej… kameralne miejsce, powiedziano mi o Autrans.

– Kameralne? – David znów odwrócił się do tyłu, choć Josh wolałby, żeby tego nie robił; sprawiał wrażenie, że nie do końca rozumie.

– Nigdy wcześniej nie jeździłem na nartach, więc… wolałbym nie mieć zbyt wielu świadków przy swoich pierwszych żałosnych próbach – Josh wypalił w przypływie inspiracji.

– Cóż, tego ci zagwarantować nie mogę – skomentował David, ponownie patrząc na drogę. – Zimą nie ma chyba we Francji takiego stoku, żeby nie było na nim ludzi. Ale nie masz się czego wstydzić, zawsze jest ten pierwszy raz. Osobiście jestem zdania, że lepiej się nauczyć jeździć na nartach późno niż wcale. Nie martw się – dodał uspokajającym tonem – mamy tam sporo stoków dla początkujących, jest też oczywiście ośla łączka.

– Ośla łączka? – zapytał zdumiony Josh.

– Miejsce, gdzie nauczysz się jeździć na nartach – wyjaśnił z uśmiechem David. – Postaram się dla was o karnet wejściowy na stoki, tak jest najbardziej poręcznie. Zresztą najlepiej będzie, jeśli dzisiaj przejdziemy się tam razem i załatwimy wszystkie sprawy praktyczne, żebyście jutro mogli już się tym nie przejmować, tylko od razu szusować po zboczu.

– Szusować? – spytał Josh, świadomy swej kompletnej ignorancji. "Szusować"… to brzmiało jakoś groźnie.

– No, zjeżdżać – odparł David, śmiejąc się. – Naprawdę nic nie wiesz o narciarstwie?

– Ty za to zdajesz się wiedzieć bardzo dużo – odrzekł Josh, kładąc po sobie uszy, a konkretnie ściągając czapkę i kładąc ją na kolanach. Nawet nie próbował ukryć swojego uznania dla nowego znajomego.

– Jestem instruktorem narciarstwa – dobiegło od kierowcy. – Pracuję na stoku. W sumie… Jeśli nie jesteście już umówieni z kimś innym, z chęcią zajmę się wami na czas pobytu.

Na nic nie jesteśmy umówieni – burknął Alain, wyraźnie nadąsany, co zdarzało mu się niezwykle rzadko. – Mieliśmy wszystko załatwić dopiero w hotelu…

– Więc jest dobrze – roześmiał się David. – Oczywiście to w cenie noclegu – dodał zaraz.

– Ale czy to nie będzie kłopot? – zapytał Josh, który z każdą chwilą lubił tego człowieka bardziej.

– Najmniejszy. Jak powiedziałem, zależy nam na naszych gościach. Choć generalnie wszyscy się tutaj lubimy, to jednak takie małe hotele jak nasz muszą się dwa razy bardziej starać o klienta.

– Ale przecież to my jesteśmy wdzięczni za pomoc – sprostował Josh.

– W takim razie potraktuj to jako regionalną gościnność – zasugerował David. – Nie wiem, jak to jest w Paryżu, ale my tutaj przeważnie troszczymy się o ludzi w potrzebie.

Josh nie wiedział, jak na to odpowiedzieć. W zasadzie uważał się za życzliwie nastawioną do świata osobę, jednak nie zawsze świat był życzliwie nastawiony do niego. Mieszkanie w wielkim mieście mogło trochę to wrażenie pogłębić… dlatego właśnie tak zareagował teraz na niespodziewaną serdeczność. Poszukał na siedzeniu ręki Alaina i uścisnął ją przelotnie, jakby próbując dodać sobie pewności w nagłym poczuciu zagubienia.

W miarę jak jechali, przyroda wychodziła na pierwszy plan, jednak ciągle tu i ówdzie pojawiało się skupisko tych zabawnych, ale ładnych domów. Przy niektórych były ogródki, przy innych pola – teraz jedne i drugie przykryte grubą warstwą śniegu. Po lewej stronie las iglasty zbliżał się niemal do samej drogi. Raz Josh dostrzegł w cieniu sarnę, przeważnie jednak las wydawał się spać snem zimowym. Josh zdążył się rozgrzać (tak naprawdę nie zdążył porządnie zmarznąć przez tę chwilę, kiedy stali na przystanku, a potem zastanawiali się, gdzie iść) i doszedł do wniosku, że znów zaczęło mu się tu podobać. Wydawało mu się, jakby znalazł się w innym świecie. Zima w Paryżu była naprawdę paskudna – do tego wniosku doszedł już przed rokiem i zdania nie zmienił, choć teraz jego życie w stolicy wyglądało zupełnie inaczej – z przenikliwym wiatrem wciskającym się pod płaszcz i zimnym deszczem, który zacinał w pochmurne dni… Na południu kraju zazwyczaj było pogodniej i najwyraźniej odnosiło się to także do tej pory roku.

– Bardzo tu ładnie – powiedział, nie odrywając wzroku od widoku za oknem.

– Nie ma na ziemi piękniejszego miejsca – odrzekł David, wyraźnie ucieszony z komplementu pod adresem rodzinnych stron. – A widziałam ich w życiu całkiem sporo, więc wiem, co mówię.

– Tak? – spytał Josh, odwracając się w jego stronę.

– W młodości sporo podróżowałem… Byłem sportowcem, brałem udział w zawodach… Tu i tam.

– Łooo… – powiedział Josh z podziwem, jednocześnie zastanawiając się, ile David może mieć lat; nie wyglądał na więcej niż trzydzieści.

– Ale, jak to mawiają, w domu najlepiej. Znacznie bardziej odpowiada mi życie w jednym miejscu i prosty sposób zarabiania na chleb. Kiedy za wszystko płaci związek narciarski, który nieustannie wymaga dobrych wyników, nie jest to takie fajne… Stare dzieje. Ale już jesteśmy,

Las znów uciekł o kilkadziesiąt metrów w bok, a przed nimi otworzyła się szersza przestrzeń. Do gór było stąd bardzo blisko. Josh popatrzył przez przednią szybę i dostrzegł ośnieżone zbocze, a na nim masę ludzi, którzy zdawali się mieć świetną zabawę, zjeżdżając w dół. Zakręciło mu się w głowie na widok ich prędkości…

– Alain, gdzie ty mnie przywiozłeś? – wymamrotał bezwiednie.

David zachichotał.

– Naprawdę nigdy nie miałeś nart na nogach?

– Tam, skąd pochodzę, nawet śnieg mieliśmy tylko od święta… – wyznał Josh słabo.

– Nie martw się, wszystko będzie dobrze – David usiłował dodać mu otuchy. – Patrz, tam jest stok do nauki – to mówiąc, wskazał na niemal płaską przestrzeń kawałek dalej. – Widzisz, jak dzieci dają sobie radę? Ty też raz dwa załapiesz.

– Nie mam nic przeciwko dzieciom – mruknął Josh – ale im zwykle takie rzeczy przychodzą znacznie łatwiej niż dorosłym.

– Mówię ci, żebyś się nie przejmował. A jak jest z tobą, Alain?

– Zjeżdżałem na nartach może raz czy dwa – padła nonszalancka odpowiedź.

– Co??! – Josh wbił w niego oszołomione spojrzenie okrągłych oczu.

Alain wzruszył ramionami i to był jedyny komentarz.

– Zaciągnąłeś mnie tutaj, a sam o narciarstwie wiesz prawie tyle co ja??!

– O raz czy dwa więcej – przypomniał mu Alain.

Josh założył ręce na piersiach i odwrócił się, urażony.

– Cały czas byłem pewny, że z nas dwóch przynajmniej ty masz doświadczenie…

David zaśmiewał się z nich do rozpuku, a Josh usiłował się uspokoić. Tak naprawdę przemawiał przez niego niepokój – dopóki był pewny, że Alain wie, co robi, czuł się bezpiecznie, a teraz…? Z drugiej strony… Gdzie Alain niby miał się zaznajomić z narciarstwem? I z kim? Popatrzył ponownie na śmigające po… oślej łączce dzieci. Jak mawiają, wszystko jest dla ludzi, ale… Potrząsnął głową dla dodania sobie animuszu. Joshua Or nigdy się nie poddawał, prawda?

David skręcił z głównej drogi wprost na podwórze przy całkiem sporym domu i wjechali w cień. Podobnie jak większość budynków w okolicy, i ten miał kamienną podmurówkę, a na niej ustawione raz… dwa… trzy… cztery piętra pod ukośnym dachem. Do najbliższych świerków było niedaleko. Dom sprawiał przyjemne wrażenie już od zewnątrz. David zgasił motor i wysiadł, więc Josh i Alain zrobili to samo. Josh odwrócił się i ujrzał stoki narciarskie – tak blisko, że w pięć minut było się na miejscu.

– To ma być kiepska lokalizacja? – zapytał z niedowierzaniem.

– Nie ma tu prawie żadnych sklepów ani restauracji. Ani dyskotek. Do centrum jest osiem kilometrów. Ludzie wolą się zatrzymywać tam, a tutaj przychodzić jedynie na stok – wyjaśnił David.

– Nam to odpowiada – odparł Josh, choć trochę na wyrost; nie sądził jednak, by Alain miał ochotę na chodzenie po dyskotekach.

Wyciągnęli torby z bagażnika i poszli za gospodarzem, który już im wskazywał drogę do drzwi wejściowych. Po drugiej stronie budynku stały dwa auta, najwyraźniej innych gości. Jakoś to Josha ucieszyło: że komuś tak sympatycznemu jak David wiedzie się na tyle, by był z tego zadowolony.

– Jeśli tylko będziecie potrzebować transportu do centrum, nie ma problemu. Chloe albo ja zawsze chętnie was podrzucimy – powiedział David, otwierając drzwi. – Poza tym jeździ tutaj bezpłatny bus co pół godziny, jeśli chcecie większej niezależności. Pokażę wam później, gdzie się zatrzymuje. Kochanie! – zawołał w głąb domu. – Mamy nowych gości!

Zatrzymali się w przedpokoju, patrząc po sobie w milczeniu, podczas gdy David ruszył na poszukiwania swej małżonki. Nie uszedł daleko, kiedy z pomieszczenia na końcu korytarza wyszła młoda kobieta, wycierając ręce w ścierkę. Gdy wysunęła się z cienia i zbliżyła, by ich powitać, Josh poczuł nagłe ukłucie w sercu, po którym pojawiło się absolutne przekonanie, że nigdy nie widział piękniejszej kobiety. W następnej chwili zamrugał, zastanawiając się gorączkowo, skąd mu do głowy przyszła taka myśl. Alain już podawał pani domu rękę, więc Josh zaraz pospieszył z przywitaniem, starając się nie gapić zbyt otwarcie, choć miał problem, żeby odwrócić od dziewczyny wzrok.

– Właśnie przyjechali z Paryża i nie wiedzieli, gdzie mają iść. Natknąłem się na nich przy przystanku… Mieli mieszkać w Les Sapins – tłumaczył David. – Ale wyobraź sobie, że nie zostali poinformowani o zamknięciu hotelu, więc zaproponowałem, żeby się zatrzymali u nas, skoro mamy wolny pokój. Ach, nie zapytałem was w ogóle, na jak długo przyjechaliście…? – Ponownie się do nich odwrócił z przepraszającym uśmiechem.

– Na tydzień – uspokoił go Josh.

Chloe popatrzyła na niego z sympatią, a Josh pomyślał, że pierwszy raz w życiu rozumie określenie: "mieć w oczach ma gwiazdy".

– Witajcie w "Świerkach". Może standardem nieco odbiegamy od Les Sapins… ale przynajmniej nazwa jest podobna* – powiedziała z humorem.

– Jeśli nie macie szczurów, to nam wystarczy – uzupełnił Josh, na co Chloe wybuchnęła śmiechem.

– To prawda. Zaś nasze koty nie powinny do was wchodzić na trzecie piętro, ale z nimi to nigdy nic nie wiadomo, więc na wszelki wypadek nie zdziwcie się, jeśli natraficie na któregoś nocą na korytarzu. Ach, nie ma co tu stać, chodźcie. Pokażę wam pokój. – Wskazała na schody. – A ty przypilnuj przez chwilę obiadu, dobrze? – zwróciła się do męża, który kiwnął głową.

Szerokimi, trzeszczącymi schodami drapali się w górę – a Josh dziwił się, że w tym budynku jest tak dużo drewna. Nie wiedział, że w górach budowano z tego materiału, teraz jednak przypominał sobie, że mijane przez nich domy, które widział z okna samochodu, miały drewniane ściany. Może nawet to było drewno świerkowe…?

– Tutaj znajdują się: jadalnia dla gości, łaźnia i suszarnia – powiedziała Chloe, gdy stanęli na pierwszym piętrze, wskazując na konkretne drzwi. – Śniadanie serwujemy od wpół do ósmej do dziewiątej, zaś obiad o siedemnastej trzydzieści. Czy to wam odpowiada? Dobrze. Przy stoku jest kilka lokali, w których można zjeść całkiem smaczny lunch, jeśli jednak chcecie coś obfitszego, radziłabym się wybrać do miasta. No, to idziemy dalej.

Korytarze na piętrach wyłożone były kolorowymi chodnikami, które robiły przytulne wrażenie. Na pokrytych listwami ścianach wisiały małe obrazki. Wszędzie pachniało drewnem i świeżością i Josh czuł, że coraz bardziej mu się tu podoba.

– Na drugim piętrze mamy rodzinny apartament oraz dwa pokoje dwuosobowe – mówiła gospodyni, kiedy osiągnęli następny poziom. – Każdy pokój ma własną łazienkę z prysznicem, jednak na pierwszym piętrze jest możliwość wzięcia kąpieli, choćby co wieczór. Wodę nagrzewamy już od południa, więc nie ma żadnego problemu – zapewniła.

Schody jako takie kończyły się na trzecim piętrze, choć Josh dostrzegł w suficie otwór prowadzący najpewniej na strych. Chloe minęła dwoje drzwi i otworzyła trzecie z numerem sześć.

– Tu jest wasz pokój – powiedziała, wchodząc do środka. – Pozostałe dwa są podobne.

Pokój nie był zbyt duży i miał dość niski sufit, jednak z jakiegoś powodu bardzo Joshowi przypadł do gustu. Także tutaj ściany wyłożone były boazerią, zaś w kącie stała całkiem duża szafa, również drewniana, do której mogli się rozpakować. Było tu przesłonięte białą firanką okno, za którym widać było góry, oraz szerokie łóżko.

Szerokie łóżko?

Josh zamrugał i wtedy Chloe najwyraźniej też to zauważyła.

– Ach, zapomniałam je rozsunąć. Mieliśmy mieć tu małżeństwo i zupełnie zapomniałam je rozdzielić, zaraz to zrobię… – Rzuciła się do łóżka.

– Nie ma potrzeby! – zawołali Alain i Josh jednocześnie, a potem przynajmniej Josh spojrzał z przerażeniem. – To znaczy… Nie ma sensu, żeby kobieta się z tym męczyła – powiedział z szerokim uśmiechem.

– Sami możemy to zrobić – dodał skwapliwie Alain. – Te łóżka wyglądają na ciężkie – stwierdził tonem fachowca, choć Josh podejrzewał, że Alain na meblach zna się tak, jak on sam na samolotach.

– Nie lekceważcie góralek! – roześmiała się Chloe, łapiąc się w żartobliwym geście za prawe ramię.

– Już i tak bardzo nam pomagacie – przypomniał Josh. – Naprawdę sami możemy się tym zająć.

Chloe dała za wygraną.

– W takim razie przyniosę wam później dwie kołdry i prześcieradła – powiedziała, zbierając z łóżka pościel. – Proszę, czujcie się jak u siebie.

– Na pewno będziemy – odparł Josh. – A jakich mamy… sąsiadów? Bo widziałem sześć pokoi, prawda? A David powiedział, że cztery wynajmujecie…

– Ach, prawda. Pewnie wspominał też, że dopiero drugi rok działamy jako pensjonat? No więc na razie wynajmujemy tylko cztery, żeby zobaczyć, jak nam pójdzie. Za jakiś czas planujemy wziąć do użytku także pozostałe dwa, ale sądzę, że to będzie za dużo pracy tylko dla nas dwojga, trzeba będzie zatrudnić kogoś do pomocy… W każdym razie w tej chwili w użyciu są jedynka, ten rodzinny, i trójka, piętro niżej, zaś na tym piętrze czwórka i szóstka.

Josh odetchnął bezgłośnie. Oznaczało to, że sąsiadów za ścianą nie mają.

– I pewnie w budynku jest raczej cicho? – dopytał.

– Och tak… – zapewniła – a przynamniej nikt się jeszcze nie skarżył. Ludzie z zasady wiedzą, jak się zachować w takim pensjonacie, nikt tutaj nie naprzykrza się innym. Dzieci z dołu mogą trochę hałasować, jak to dzieci, ale nie są już takie małe, więc raczej rozumieją, żeby nie przeszkadzać innym. Zresztą wieczorami wszyscy są przeważnie zbyt zmęczeni, by mieć siły na coś innego. Pod wami mieszka para młodych, podobnie jak pod czwórką. Pewnie poznacie się jutro przy śniadaniu… Ach, właśnie – stwierdziła nagle, jakby coś sobie przypomniała.

– Tak?

– Dzisiaj przyrządziłam obiad tylko dla obecnych gości… – powiedziała wyraźnie zmartwiona. – Czuję się fatalnie, mówiąc wam, że musicie iść do restauracji… Chyba że – podniosła głowę i popatrzyła najpierw na Josha, a potem na Alaina – zrobicie nam ten zaszczyt i zjecie razem z nami? Jemy dopiero o szóstej, ale mogę wam w międzyczasie przygotować coś lekkiego…?

– Bardzo chętnie skorzystamy z propozycji – odpowiedział Josh za nich obu, patrząc na kobietę z wdzięcznością; nie miał najmniejszej ochoty jechać gdzieś do restauracji, zwłaszcza że większą część dnia spędził na podróżach i wreszcie – o szesnastej! – byli na miejscu.

– W takim razie cieszę się niezwykle – odparła rozpromieniona Chloe, a Josh znów poczuł, jakby coś go trafiło w samo serce, i musiał odwrócił wzrok, choć nie pragnął niczego więcej jak patrzeć na tę radosną twarz. – Jeśli chcecie się odświeżyć, to w łazience znajdziecie ręczniki i wszystko… Rozpakujcie się w spokoju i przyjdźcie na dół.

– Mamy, zdaje się, jeszcze prowiant z podróży? – Josh popatrzył na Alaina, który kiwnął głową. – Wytrzymamy do szóstej. Poprosimy więc tylko o herbatę.

Chloe wskazała za siebie ręką.

– Na korytarzu, zaraz za ścianą, znajdziecie czajnik, puszkę z kawą i herbatę. Korzystajcie wedle chęci. Są tam też kubki i talerzyki. W takim razie widzimy się o szóstej na dole. Mam nadzieję, że będzie wam smakować – powiedziała, po czym zachichotała z zażenowaniem i uciekła z pokoju, zostawiając ich samych, choć Joshowi wydawało się, że jej śmiech wciąż wibrował w powietrzu.

Stał przez chwilę, rozglądając się po pomieszczeniu, a potem podszedł do okna i wyjrzał, odgarniając firankę. Za oknem znajdował się niewielki balkonik… wątpił jednak, by robili z niego użytek na tym zimnie. W tej chwili co prawda światło słońca wydawało się cieplejsze, łagodniejsze – jak zwykle, im bliżej było wieczoru – jednak nie dał się zwieść. W tym miejscu królowała zima. Popatrzył trochę w bok i dostrzegł najbardziej północne stoki narciarskie, po których z zapamiętaniem sunęli amatorzy nart. Znów próbował sobie wyobrazić, jak ten krajobraz wygląda o innej porze roku… I nagle ogarnęła go niezrozumiała chęć, by przyjechać tutaj latem, usiąść na tym tarasiku i rysować te wzgórza, zielone, pokryte lasem i łąkami.

– Podoba mi się tutaj – stwierdził, odwracając się do Alaina, który usiadł na łóżku.

– Jest w porządku – zgodził się Alain, choć w jego słowach była jakaś rezerwa. – Tylko że…

Josh przysiadł koło niego – notując z zadowoleniem, że łóżko nie zaskrzypiało – i oparł głowę o jego ramię.

– Tylko że…?

– W tamtym hotelu nikt by nas nie zapraszał na obiady ani podwoził do miasta. Bylibyśmy jednymi z wielu gości i nikt by się nami nie interesował.

Josh nic nie powiedział, tylko zastanawiał się nad jego słowami. Dobrze było być zapraszonym na obiady i podwożonym na miejsce… ale rozumiał, co Alain chciał powiedzieć: obawiał się, że tutaj – w tym pięknym, miłym i gościnnym, ale jakże przy tym ciasnym pensjonacie – zabraknie im intymności. Josh pomyślał jednak, że chodziło tylko o tydzień, a poza tym naprawdę polubił gospodarzy.

– Nie mamy sąsiadów za ścianą – przypomniał cichym głosem. – Nie musimy z nikim innym spędzać czasu. Poradzimy sobie – stwierdził optymistycznie.

Potem jednak przyszło mu do głowy coś innego: to był ich pierwszy wspólny wyjazd dokądkolwiek… i zastanowił się, jak właściwie ma się zachowywać. Jak się mają zachowywać. Uświadomił sobie, że dotąd właściwie było bardzo niewiele okazji, by pokazywać się ludziom na oczy. W wolne dni chodzili co najwyżej do parku, spacerowali, czasem, z rzadka, biorąc się za ręce i w żaden inny sposób nie ujawniając tego, co było między nimi – to było sprawą dziejącą się za ich zamkniętymi drzwiami, we własnym domu. Tak było naturalnie i na co dzień Josh w ogóle nad tym nie rozmyślał. Teraz jednak, kiedy znaleźli się z dala od domu, zupełnie gdzie indziej... teraz nagle złapał się na pytaniu, jak długo to potrwa. Rok? Dwa? Zawsze? Kiedy w końcu zaczną zachowywać się jak para i przestaną – jeśli ktoś ich zapyta, kim właściwie dla siebie są – może nie tyle kłamać, ile udzielać jakiejś wymijającej a zadowalającej odpowiedzi?

Josh nigdy nie ukrywał swojej natury – nie uważał, by była powodem do jakiegokolwiek wstydu – jednak w sytuacjach, gdy mogłaby zostać ujawniona… nie, gdy mogłaby zostać ujawniona w związku z Alainem, wtedy jakby się wycofywał. Czy to było normalne? Czy może powinien raczej zdobyć się na odwagę i odpowiadać wprost: "To mój chłopak", "Jesteśmy razem", "Żyjemy ze sobą". Może powinni tak właśnie postępować, bez względu na ewentualne reakcje? Problem w tym, że te reakcje mogły być najróżniejsze. Pewnie zdarzyliby się tacy, którzy z miejsca by ich zaakceptowali, ale z równym prawdopodobieństwem mogliby też narazić się na nieprzyjemne komentarze, zatrzaśnięcie drzwi czy nawet przemoc fizyczną. Nie wszyscy byli jak Erwin czy pani Bonnet, taka była smutna rzeczywistość. W takim przypadku rozsądniejsze było najpierw wybadać grunt, zanim się zaufa – ale przecież nie mógł tego robić za każdym razem, z każdym człowiekiem. Na ile się orientował, społeczna akceptacja dla związków homoseksualnych rosła z każdą chwilą, jednak może zamiast oczekiwać, aż coś się zmieni wokół niego, powinien sam zacząć to zmieniać…? Ale… Kiedy miał Alaina i wszystko było dobrze, miał też pokusę machnąć ręką na otoczenie i pozwolić mu być, jakim było.

– Śpisz już?

Uśmiechnął się.

– Nie, tylko myślę…

– Od myślenia herbata się nie zrobi – powiedział Alain tonem, który u kogoś innego mógłby zostać uznany za zrzędliwy.

Josh parsknął śmiechem i usiadł prosto, patrząc mu w oczy. Potem pocałował go przelotnie i wstał.

– Weź w tym czasie prysznic, jeśli chcesz – zaproponował, kierując się ku drzwiom. – Ja wezmę po tobie.

Alain kiwnął głową, wobec czego Josh wyszedł na korytarz, by przejrzeć zaopatrzenie herbaciane i przy okazji zerknąć na drzwi sąsiadów. Więc piątka pozostawała zupełnie wolna, zaś w czwórce mieszkała para młodych… Ciekawe, czy to tacy młodzi, którzy zupełnie nie będą się zastanawiać, co robią inni goście… Zerknął na drzwi ich własnego pokoju i zauważył na klamce tabliczkę z napisem "Nie przeszkadzać", wywieszoną na przyjazd tego małżeństwa, które odwołało wizytę. Przez chwilę patrzył na nią bez wyrazu, a potem z rumieńcem zastanowił się, czy gdyby pozwolić jej tam wisieć, gospodarze złapaliby aluzję? Może warto było spróbować…? Ale pewnie by uznali, że po prostu tak została i tyle… Ludzki umysł naprawdę zawsze wybierał najbardziej prawdopodobną – standardową – opcję i Josh nie był pewien, czy świadomość tego sprawia mu ulgę czy raczej drażni. Na pewno nie sprzyjała "zmienianiu sytuacji".

Zalał herbatę wrzątkiem i zaniósł do pokoju wraz z talerzami na kanapki. Alain pod prysznicem uwinął się bardzo szybko i już wychodził z niewielkiej łazienki, owinięty w dwa białe szaliki i z puchatymi kapciami na nogach. Najwyraźniej tutaj gość stał naprawdę na pierwszym miejscu i niczego nie mogło mu zabraknąć…

Ponieważ herbata wciąż była gorąca, Josh wskoczył pod prysznic i odświeżył się. W budynku było przyjemnie ciepło, więc włosy wyschną mu raz-dwa… Alain w międzyczasie wypakował zawartość swojej torby do szafy i brał się jego własną.

– Cieszę się, że tu przyjechaliśmy – powiedział Josh, przyglądając się od stolika jego pracy i nakładając kanapki, odrobinę zgniecione po podróży. – Dziękuję.

Alain zerknął na niego i uśmiechnął się krzywo. Odrobinę.

– Zobaczymy, czy jutro o tej porze też będziesz mógł to powiedzieć.

– Przypominam ci, że ty też na nartach jeździłeś "raz czy dwa" – zauważył Josh. – A tak, swoją drogą, kiedy to było?

Alain skończył układać ubrania na półkach i usiadł do stolika.

– Z Robertem… Z Onyxami.

– To musiało być… raczej dawno – wyraził swój sceptycyzm Josh. Nie chciał pytać, czy Grace też uczestniczyła w tych wyjazdach; ta wiedza była mu zupełnie niepotrzebna.

Alain – co zdarzało mu się rzadko – znienacka zwichrzył mu jeszcze mokrą czuprynę.

– Nie obawiaj się. Z nartami jest jak z jazdą na rowerze: kiedy raz załapiesz, nigdy nie zapomnisz.

– A-ha… – odrzekł Josh wcale nie pocieszony, zastanawiając się, kiedy ostatni raz siedział na rowerze. Chyba w podstawówce…

– Albo z… – zaczął Alain i nie skończył.

Josh popatrzył na niego pytająco, ale Alain tylko wyciągnął w jego stronę rękę w geście zaproszenia. Josh podniósł się ze swojego miejsca i obszedł stolik, żeby koniec końców usiąść mu na kolanach i zanurzyć się w jego objęciach. Alain pocałował go, delikatnie, spokojnie, i kanapki musiały trochę poczekać.

– Chciałbyś, byśmy mogli to robić… tak jak wszyscy inni? Gdziekolwiek? – zapytał Josh szeptem, nie mogąc wyrzucić z głowy wcześniejszych rozważań.

– Prawdę powiedziawszy, jest mi to zupełnie obojętne – mruknął Alain w odpowiedzi.

– Yhm… – Josh zastanowił się, czy powinien czuć się zmartwiony czy przeciwnie. – W takim razie… czy miałbyś coś przeciwko, gdyby ktoś nas widział tak jak teraz?

– Hmm… Nie sądzę.

– No to wyobraź sobie, że ktoś stoi tam teraz za oknem, na tym balkoniku na przykład, i nas widzi. I jak reaguje? Zaczyna stukać w szybkę albo krzyczy jakieś nieprzyjemne rzeczy.

– Policzyłbym się z nim później.

Josh uśmiechnął się mimowolnie.

– Bądź poważny.

– Jestem poważny.

Josh westchnął. Tak, Alain był prawdopodobnie zupełnie poważny, w tym problem… A z drugiej strony przejawiał tę swoją niefrasobliwość, która czasem Josha martwiła. Co prawda odkąd zamieszkali razem, Alain całkowicie wyzbył się swoich delikwenckich zwyczajów, niemniej pewien sposób myślenia mu pozostał… Och, ale nie miało być o tym, a o reakcjach innych. Na ile jednak Alaina znał, on rzeczywiście mógł się nie przejmować tym, co ludzie o nim myślą. Może nie przeszkadzałoby mu, gdyby czasem z Joshem… w parku czy na ulicy… Ale, przypomniał sobie, czy Alain był w ogóle człowiekiem, który obnosi się ze swoimi związkami? Odnośnie tego Josh miał wątpliwości. Nie potrafił sobie wyobrazić Alaina całującego kogokolwiek w miejscu publicznym… To były dwie różne sprawy. Alain mógł się nie wstydzić – i na pewno się nie wstydził – związku z Joshem, ale okazywanie uczuć w sposób bardziej otwarty… przed publicznością…? Nie, tego w ogóle nie widział. A więc, ach, nie chodziło już o szczegóły dotyczące ich relacji, tylko o sam fakt relacji.

Mimo to nie mógł odpędzić wizji, w której tacy jak oni mogli się przykładowo publicznie dotykać i nie wzbudzać żadnych komentarzy. Może jednak ta idea aktywnego wpływania na postawy otoczenia nie była taka głupia?

Alain, jakby odczytując jego myśli, szepnął mu do ucha:

– Nie starał się zmienić świata w pojedynkę. Nie staraj się zmienić wszystkiego, jeśli jest dobrze.

– A jest?

– A nie jest?

Josh oparł czoło o jego policzek i zastanowił się, jak to było, że Alain zawsze potrafił go zaskoczyć, mówiąc takie oczywiste i takie mądre rzeczy – rzadko, bo rzadko, ale to czyniło je jeszcze wspanialszymi.

– Chyba jest – odparł, a potem uśmiechnął się. – Jest.


* * *

Obiad był wyborny. Josh nie omieszkał kilka razy skomplementować zdolności Chloe, która promieniała. Być może zrobił to także dlatego, że tak zachwycał go jej uśmiech. Kiedy siedzieli we czwórkę przy stole – Josh właśnie naprzeciwko niej – zachodził w głowę, dlaczego wywierała na niego taki wpływ. Wcześniej, w holu, wydawała mu się najpiękniejszą kobietą na świecie, jednak teraz zdawał sobie już z całą pewnością sprawę, że nie chodzi o jej urodę, choć tej nie można było nic zarzucić. Z Davidem stanowili przyjemny widok i pasowali do siebie, oboje ciemnowłosi i niebieskoocy. Jej włosy były prawie czarne i nie tak kręcone jak u jej męża, zaś oczy – w przeciwieństwie do szafirowych tęczówek Davida – miała wpadające w turkus.

Tak, jej uroda robiła na Joshu wrażenie – i był to pierwszy raz w życiu, kiedy mógł to z całym przekonaniem przyznać – jednak bledła przy jej sposobie bycia. Po niespełna godzinie Josh już wiedział, że gdyby chciała, zostałby jej przyjacielem na całe życie – uczucie, którego nigdy tak świadomie nie doznawał w przypadku kobiety. Była w niej jakaś energia, jakaś nieskrępowana radość życia, która wydawała się zaraźliwa. Była w niej inteligencja i wiedza, która raz po raz przebijała zza jej śmiechu i żartów. Była miłość, którą roztaczała wokół siebie i którą dotykała wszystkich obok. Nie potrafił sobie wyobrazić, by ktoś mógłby nie pragnąć jej obecności.

Josh nie sądził, by na ten radosny nastrój miało wpływ wino, które gospodarze podali do posiłku. Chodziło po prostu o towarzystwo. Rozmowa, która się między nimi nawiązała, mogłaby trwać do białego rana. Rozmawiali właściwie o wszystkim. O jego studiach i jej wykształceniu. O psychologii i pedagogice. O dorosłych i o dzieciach. O górach i Paryżu. O domach w Autrans i kamienicach w wielkim mieście. O rozrywkach i sportach. O książkach i muzyce. O poglądach na życie, planach i marzeniach. Śmiali się, przekomarzali i wymieniali repliki. Żartowali i żonglowali wzniosłymi słowami. Treści poważne przeplatali z zupełnie trywialnymi, a żadne nie chciało pokazać, że jest mniej zdolne od drugiego. Josh nie pamiętał – nie pamiętał! – kiedy ostatni raz czuł taką przyjemność z rozmowy z drugim człowiekiem. Miał wrażenie, że spotkał pokrewną duszę – tutaj, w małej górskiej miejscowości, w której znalazł się niemal przez przypadek.

Dopiero kiedy zegar w sąsiednim pokoju wybił jedenastą, uświadomili sobie, że wieczór dobiega końca. Josh przywitał świadomość tego z żalem, wtedy jednak Chloe zaproponowała, by Josh i Alain jedli z nimi obiad każdego dnia przez cały pobyt. Josh był tak zachwycony, że przez chwilę rozważał ucałowanie jej obu rąk w wyrazie podziwu. Może jednak wypił trochę za dużo.

Kiedy wrócili do pokoju, rzucił się na łóżko. Był potwornie zmęczony, ale takim miłym rodzajem zmęczenia. Wiedział, że jeszcze musi się rozebrać, ale pozwolił sobie na chwilę błogości i próbował przetworzyć ostatnie kilka godzin.

– Ona jest wspaniała – powiedział rozmarzonym głosem.

Odpowiedziała mu cisza, ale tak naprawdę nie oczekiwał odpowiedzi.




"Bieszczady"



rozdział 2 | główna | rozdział 4