Następny dzień był jednak taki jak zawsze. To znaczy, taki jak zawsze w ciągu ostatnich tygodni. Wstali rano, ubrali się, wymieniali drobne uwagi przy śniadaniu. Josh prawie że zapomniał o wydarzeniach poprzedniego wieczora i w zamian koncentrował się na tym, że ma wolne i że zbliżają się święta. Starał się skupiać na pozytywach, choć gdzieś w tle niepokój nieustannie szarpał jego świadomością: niepokój o samego siebie, o Alaina, o nich… I złość na własną osobę, bo nie potrafił na to zareagować w odpowiedni sposób, czyli wyjaśnić, o co chodziło. Gdzie się podziała ta śmiałość z okresu nastoletniego, kiedy był w stanie pytać o najbardziej niewiarygodne rzeczy…? Ale nie, przypomniał sobie. W kwestii Alaina to nigdy nie było tak. Przy Alainie zawsze ważył to, co powiedzieć, a co przemilczeć; co wyjawić, a co zachować dla siebie. Przy Alainie… na okrągło bał się, że jakimś nieopatrznym słowem czy komentarzem zrazi go do siebie, sprawi, że Alain nie będzie chciał go znać… Dopiero od ostatniego lata… kiedy wreszcie się do siebie zbliżyli… kiedy wreszcie byli ze sobą… dopiero teraz była między nimi otwartość i prawdziwa szczerość. Dopiero teraz Josh miał poczucie, że może mówić wszystko, co ma w sercu – i nie spotka go za to nic złego. Był pewny miłości Alaina i tego, że Alain zostanie, nie odwróci się i nie odejdzie, jeśli coś mu się nie spodoba. A teraz wrócili… wrócił do tego poprzedniego stanu, tego sprzed kilku lat. Przecież powinien teraz zapytać wprost: "Alain, co się dzieje? Czy coś się stało? Czy masz jakiś problem? Dlaczego nie rozmawiamy? Dlaczego mnie… nie chcesz?" Ta ostatnia myśl sprawiła, że jego gardło znów się ścisnęło. Tak, powinien o to zapytać, powinien wyciągnąć z Alaina powody jego chłodnego zachowania. A jeśli wina leżała po jego stronie, zrobić wszystko, by zażegnać ten kryzys – co za okropne słowo… Jednak ten strach przed odepchnięciem był silniejszy i Josh uświadomił sobie, że przez ostatnie cztery lata tak naprawdę nic a nic się w tej konkretnej materii nie zmienił. Strach przed utratą ukochanej osoby wciąż paraliżował go tak jak dawniej, odbierał mu siły do działania. Teraz, w tej chwili, Alain jeszcze przy nim siedział, jeszcze był, tutaj, w tym pokoju, nawet jeśli myślami wydawał się odległy o tysiące lat świetlnych. Jeśli alternatywą był kompletny brak Alaina… to Josh wcale nie musiał się zastanawiać nad wyborem. Jakiś głos w jego głowie mówił mu, że to na próżno, że prędzej czy później – jeśli szybko nic nie zrobi – sytuacja pogorszy się na tyle, że nawet tego nie będzie miał, jednak po prostu nie był w stanie nic zrobić… To było silniejsze od niego – i czuł się przez to naprawdę fatalnie. Nie minęło jeszcze południe, a już był kompletnie przygnębiony, choć przecież rano starał się myśleć pozytywnie. Mógł tylko w milczeniu przypatrywać się Alainowi – i to jeszcze bardziej pogarszało jego nastrój. Alain krążył po mieszkaniu bez żadnego zajęcia – to wracał do sypialni, by posiedzieć na łóżku, to przyszedł do dużego pokoju i dłuższą chwilę wyglądał przez okno. Potem znów usiadł na kanapie i patrzył po ścianach i suficie albo wstał i przeszedł się do przedpokoju. Po półgodzinie patrzenia na to Josha ogarnęło jakieś wewnętrzne poczucie sprzeciwu, bo to nie był ten Alain, którego znał. Czy tak wyglądały ostatnio wszystkie jego dni, kiedy Josh był na uczelni? Kiedyś by chociaż czytał, rozwiązywał krzyżówki czy robił coś w domu… na pewno nie snułby się tak bezsensownie z miejsca na miejsce. W takim razie dobrze, że po świętach wróci wreszcie do pracy, bo najwyraźniej siedzenie w domu mu nie służyło… Czy może taka swoista apatia i bezczynność wynikały… z Josha? Z tego, że tak naprawdę Alain wcale nie chciał tutaj być… nie chciał być z nim… nie widział żadnego sensu…? Josh spuścił głowę i przełknął… zanim ponownie podniósł wzrok i popatrzył na ukochanego człowieka, który znów podszedł do okna, żeby zza firanki wyglądać na podwórze. – Jeśli… – zaczął Josh i odchrząknął. – Jeśli chcesz, możemy wyjść. Jest przecież dość ładnie… – dodał, patrząc na zewnątrz. Pogoda była rzeczywiście całkiem znośna, jak zauważył, choć słońca niewiele było widać. Przynamniej nie padało. W parku musi już być zielono, na pewno i kwiaty jakieś kwitną. Naprawdę fajnie byłoby się przejść… W parku… Kiedy ostatni raz tam byli? Nie pamiętał, ale wiedział, że ponad miesiąc temu… Wtedy zima chyba dopiero się kończyła… a teraz była już wiosna, zupełnie inna pora roku. Josh był ostatnio tak zabiegany między uczelnią a domem, że w ogóle nie zwracał uwagi na otoczenie. Doprawdy, co się stało z jego życiem? Czy to była jego wina? – Alain…? Alain jedynie potrząsnął głową, a Josha znów opadło przygnębienie. Nagle zatęsknił za rozmową z kimś, kto by mu dodał otuchy, wsparł i może coś poradził. Erwin… Nie, dla Erwina temat Alaina wciąż był pewnie jak tabu… Nie należało go martwić żadnymi przykrymi szczegółami. Erwin powinien sądzić, że Joshowi wszystko świetnie się układa, nawet z Alainem Corailem. Gdyby Josh zwierzył mu się z aktualnych problemów – czy raczej: obaw – Erwin powiedziałby tylko: "A nie mówiłem?". No, pewnie by nie powiedział… ale dał do zrozumienia, a tego Josh by nie zniósł. A może… może po prostu miał opory przed zwierzeniem się Erwinowi z obecnej sytuacji nawet nie tyle ze względu na Erwina, ile na samego siebie…? Tak wierzył w swoje szczęście, że teraz, kiedy nagle się skończyło, odczuwał… wstyd? Poczucie porażki? Nie, nie mógł powiedzieć Erwinowi, że zrobiło się źle, że sielanka minęła, bo to by było jak przyznanie się do własnego… Czego? Błędu? Omylności? Zdawał sobie sprawę, że wciąż bardzo silnie – aż do przesady – tkwi w nim pragnienie, by zawsze mieć rację i postępować we właściwy sposób. Erwin zawsze uważał go za człowieka, który ze wszystkim sobie poradzi… Jeśliby teraz zaczął Erwinowi opowiadać, że w jego związku się popsuło, to… okazałby się gorszy, niż go widziano, prawda? Nie, nie mógł tego zrobić, ta opcja po prostu odpadała. Chloe? Chloe go nie znała tak jak Erwin, więc nie porównywałaby go z wcześniejszym okresem i z pewnością nie wyciągała tego typu wniosków…. Jednak z Chloe – choć wciąż tkwiła w jego pamięci niczym promień światła w pochmurny dzień – nawet nie nawiązał kontaktu po powrocie do Paryża. Teraz nie był pewny, czy kiedykolwiek to zrobi… Zresztą co ona mogłaby mu pomóc? No tak, miała większe od niego doświadczenie, była mądrą i ciepłą osobą, ale… Nie mógłby tak z marszu odezwać się do niej i nagle zacząć opowiadać o swoich rozterkach; tak się nie robiło. Pani Bonnet próbowała mu doradzić wczoraj, a tymczasem okazało się, że sprawy tylko się pogorszyły… Choć przecież nie mógł jej o to obwiniać. Tak najbardziej… Tak najbardziej, uświadomił sobie, chciałby porozmawiać z panem Ageaisem – jako osobą, która potrafiła spojrzeć z boku – ale jego terapia dobiegła końca… Przez jedną chwilę żałował, że nie zgodził się na jej kontynuowanie… potem jednak zdał sobie sprawę, że nawet jeśli pan Ageais podzieliłby się z nim jakimiś sugestiami, Josh pewnie i tak nie byłby w stanie ich wykorzystać, bo nie potrafił spojrzeć na siebie i swoje problemy z takiej perspektywy jak terapeuta – albo po prostu nie potrafił uznać jego punktu widzenia, trzymając się zębami i pazurami swojego własnego i uważając go za jedyny słuszny. Poczucie osamotnienia było tak silne, że prawie się skulił. Ale, jak zaraz doszedł do wniosku, sam do tego doprowadził. Skupiając wszystkie uczucia na Alainie, mniej lub bardziej świadomie odcinał się od innych ludzi. "Alain mi wystarczy." "Jak długo mam jego, nie potrzebuję nikogo innego." "Zależy mi tylko na tym, by być z nim." Tak, takie argumenty brzmiały bardzo znajomo. Pan Ageais mówił, że takie rozumowanie jest błędne, ale Josh sam sobie zakładał klapki na oczy. I w rezultacie siedział teraz we własnym mieszkaniu, z człowiekiem, którego kochał ponad wszystko, i czuł się najbardziej opuszczoną duszą na świecie. Nie, nie może płakać. Nie tutaj. Zerwał się z kanapy i pobiegł do przedpokoju, w pośpiechu wkładając buty, a potem uciekł na zewnętrz, gdzie jakoś udało mu się opanować łzy. Szedł jednak przed siebie ze spuszczoną głową i dopiero kiedy nogi zaniosły go nad akwen przy Placu Bastylii, odważył się unieść wzrok i rozejrzeć. Na dworze rzeczywiście panowała już wiosna. Josh nie marzł, choć był w samej koszuli, a słońce wciąż kryło się za chmurami. Krzewy i drzewa w niewielkim parku zieleniły się, nie brakowało też kwiatów… Ludzi za to nie było prawie wcale – cóż, w Wielki Piątek większość pewnie zajmowała się przygotowaniami do świąt. Josh usiadł na ławeczce i apatycznie przyglądając się zacumowanym łodziom oraz skaczącym po nich mewom, próbował się jakoś pozbierać oraz znaleźć rozwiązanie dla obecnego stanu rzeczy… jednak cały czas miał wrażenie, że chciałby jedynie płakać. Nie potrafił nic wymyślić, gdyż uczucie, że znów został odepchnięty, wydawało się zgniatać jego umysł, odbierając zdolność formułowania jakichkolwiek wniosków czy idei. Był naprawdę żałosny. "To nie ty jesteś żałosny", rozległ się głos w jego głowie. "Żałosna może być co najwyżej sytuacja. Ciężka. Przygnębiająca. Bez wyjścia. To naturalne, że nie zawsze od razu da się znaleźć rozwiązanie, ale to nie znaczy, że go nie ma. Człowiek zawsze dąży do tego, żeby znaleźć wyjście z trudnej sytuacji, to naturalny instynkt. I znajduje. Nawet jeśli wydaje się, że świat się zawalił, to nie jest prawda. Nawet jeśli wydaje ci się, że sam do tego doprowadziłeś, to nie jest prawda. Choć to może się wydawać przygnębiające, w życiu na większość rzeczy nie ma się tak naprawdę wpływu, jednak w gruncie rzeczy jest to pocieszająca świadomość. Branie całej odpowiedzialności na siebie to krzywda wobec siebie samego – i swoiste zarozumialstwo, z którego nic dobrego nie przychodzi. Zrobisz krok do przodu dopiero wtedy, kiedy nauczysz się rozumieć, że nie jesteś za wszystko odpowiedzialny. " Josh mrugnął. Kiedy pan Ageais to mówił, brzmiało to sensownie i nawet się zgadzał, jednak teraz… kiedy wszystko naprawdę się waliło, mógł myśleć jedynie o tym, że jest beznadziejny i się do niczego nie nadaje. To była jego wina. Coś musiał zrobić źle, skoro doszło do tego, że Alain już go nie chce… "W ciężkich chwilach łatwo jest popaść w samo-oskarżenia", głos nie dawał mu spokoju. "Wtedy zupełnie przestaje się widzieć wyraźnie, a wszystko zaczyna się kręcić wokół własnego – zazwyczaj urojonego – poczucia winy. Co zrobić, żeby przerwać ten ciąg bezproduktywnych zarzutów wobec samego siebie? W pierwszej kolejności przypomnieć sobie dobre rzeczy. Nikt z nas nie jest idealny, ale też nikt przecież nie jest zupełnie nic nie wart! Jeśli o coś się obwiniasz, pomyśl, za co mógłbyś sobie podziękować. Może to być fakt, że posprzątałeś mieszkanie albo poszedłeś na uczelnię. Że uśmiechnąłeś się do drugiego człowieka. Albo choćby że wstałeś z łóżka, żeby przeżyć kolejny dzień. Szybko się przekonasz, że takich rzeczy jest o wiele więcej niż negatywów." No tak, ale jakie znaczenie właściwie miało, że dzisiaj zrobił Alainowi śniadanie, a wczoraj przygotował posiłek świąteczny? Przecież takie rzeczy w ogóle się nie liczyły, nie miały znaczenia wobec… "Ludzie, którzy podobnie do ciebie mają skłonność do postrzegania wszystkiego na zasadzie czarne-białe, albo-albo", przypomniał sobie kolejne słowa terapeuty, "są szczególnie narażeni na popadanie w… cóż, mówiąc kolokwialnie, przesadę. Nie widzą form pośrednich. Albo jesteś doskonale szczęśliwy, albo zupełnie, całkowicie w rozpaczy, prawda? I w obu stanach nie zwracasz uwagi na nic innego. Euforia to rzeczywiście dobry stan i miło w nim przebywać – nie myśląc o niczym innym, a jedynie odczuwając przyjemność, będąc w gruncie rzeczy ślepym na jakiekolwiek minusy, choć do żadnych poważnych zagrożeń nie prowadzi. Jednak kiedy mówimy o sytuacji odwrotnej – o depresji – wówczas pojawia się niebezpieczeństwo. Dlatego niezwykle ważne jest, by wypracować w sobie zdolność dostrzegania szerszej palety, bo wtedy będziesz w stanie zatrzymać się, powiedzieć sobie STOP, zamiast zjeżdżać po równi pochyłej na samo dno przepaści… choć często właśnie zjeżdżanie wydaje się najbardziej naturalne i wymagające najmniej wysiłku, prawda? To nie jest żadne oskarżanie czy osądzenie, ale podejrzewam, że wiesz, o czym mówię. O tej niechęci, by w ciężkiej chwili spróbować zmienić swój sposób myślenia." Tak, Josh wiedział, o co chodzi – zarówno wtedy, gdy pan Ageais podniósł ten temat, jak i teraz. Że o wiele łatwiej było nurzać się w żalu, rozczulać się nad samym sobą, utwierdzać w przekonaniu o własnej beznadziejności, niż zmobilizować energię i przerwać ten bezcelowy tok myśli, nawet jeśli się doskonale rozumiało, co jest lepszym rozwiązaniem. Pan Ageais nie krytykował tego, bardziej stwierdzał fakt – że w takich chwilach uczucie, które ściąga w dół, jest silniejsze niż rozum, który próbuje wyciągnąć w górę – jednak, co było najistotniejsze, w żadnym wypadku nie odradzał nadziei. "Uważam, że człowiek jest panem samego siebie i w ostateczności to on zawsze decyduje. Nawet jeśli sposoby myślenia czy odczuwania wykształciły się w nieodpowiedni, błędny sposób, człowiek potrafi je zmodyfikować, jeśli będzie nad tym pracował. Nigdy nie jest za późno, by się tego nauczyć, by spróbować." I choć Josh nigdy dotąd tego nie praktykował, tym razem – może właśnie wiedziony tą nadzieją, którą terapeuta w nim pokładał – postanowił wydobyć się z dołka, w którym się teraz znalazł. Po coś na tę terapię chodził, prawda? Zupełnym bezsensem byłoby nie wynieść z niej żadnej nauki, mógł chociaż podjąć próbę. Przecież nie chciał spędzić całego dnia pogrążony w takiej apatii i zniechęceniu…? Naprawdę trzeba było otrząsnąć się z tej melancholii, nawet jeśli były po niej powody… A były? Z Alainem działo się coś niedobrego, ale czy to na pewno była wina Josha? Czy miał sobie coś do zarzucenia? No, owszem, miał – za dużo czasu poświęcał nauce, a za mało związkowi z Alainem; to był fakt, ale czy wyjaśniał wszystko? Poza tym przecież był kochający i opiekuńczy, troszczył się, prowadził dom. Uśmiechał się do Alaina i chciał przy nim być. Dbał o to, by ich codzienność była na tyle przyjemna, na ile to było możliwe. I… Nie sądził, że kiedyś to powie – właśnie on – ale w życiu naprawdę były ważniejsze rzeczy niż seks. Czy Alain nie potrafił tego docenić? Czy dla niego jakikolwiek związek oznaczał jedynie miłość fizyczną? Ale przecież wczoraj Josh chciał… a Alain… A może było już za późno…? Nie, takie rozważania tylko na nowo go przygnębiały. I dopóki trzymał wszystko w sobie, na pewno nie ruszy się ani na krok, doszedł do wniosku i była to najmądrzejsza myśl, jaka mu dzisiaj przyszła do głowy. Powinien to wyjaśnić z Alainem, powinien zapytać i dostać odpowiedź. A jeśli rzeczywiście doszło pomiędzy nimi do jakiegoś rozłamu… musi zrobić wszystko, by znów zbliżyli się do siebie. To nie było niemożliwe… i miał już przecież doświadczenie. Potrafił dotrzeć do Alaina… a Alainowi, jak dotąd, zawsze na nim zależało. Tego się powinien trzymać. Więc najpierw spróbuje wyjaśnić. I przeprosić. Za cokolwiek. Za wszystko. Przeprosiny zawsze były na miejscu. A jeśli to nic nie da, będzie musiał być cierpliwy. Nie było innej drogi. Gdyby… Przełknął na tę myśl, bo była ciężka do przyjęcia… Gdyby Alain na przykład zakochał się w kimś innym… to z pewnością już by go tutaj nie było, prawda? Jednak gdzie i kiedy miał się w kimś zakochać, skoro od miesiąca nie ruszał się z domu i nikogo na oczy nie widział? Nie, ta opcja wydawała się zupełnie nieprawdopodobna, a w takim razie Josh wciąż ma… szanse. A może Alain był takim typem, że co jakiś czas musiał się odsunąć? Może właśnie Josh… dawał mu za mało swobody, za bardzo dusił swoim uczuciem i obecnością? Może to, co odpowiadało jemu, nie odpowiadało Alainowi? A przynajmniej nie przez cały czas? Ale tego nie powiedział, bo nie miał w zwyczaju mówić takich rzeczy na głos…? A Josh zadowalał się wszystkim i o nic nie pytał – i dopiero teraz obudził się nagle zdziwiony, że sytuacja się zmieniła, podczas gdy zmieniała się pewnie przez wiele tygodni. Naprawdę był beznadziejny… Nie, stop. Wciąż mógł coś z tym zrobić, tak jak przed chwilą postanowił. Poza tym… jeśli już… to tak naprawdę obaj byli beznadziejni. Całe te wspaniałe słowa… a w każdym razie wszystkie te oznaki przywiązania… a jak przychodziło co do czego, to jeden nie mógł się drugiemu zwierzyć z własnych wątpliwości czy obaw. Josh tylko wyobrażał sobie, że jest pomiędzy nimi pełne zaufanie, a tak naprawdę – jak uznał pan Ageais – sam siebie oszukiwał… Jednak na pewno można było temu zaradzić, powiedział sobie z nowym animuszem. Jeszcze nie wiedział jak, ale coś wymyśli. Przed nimi całe życie. Na pewno rzadko która para nie napotykała w związku na najróżniejsze problemy, wynikające głównie z tego, że każdy z partnerów był osobnym człowiekiem: z własną psychiką, poglądami na życie, sposobem bycia i tak dalej. Romantyczne wierzenia o dwóch połówkach tej samej całości można było włożyć między bajki, bo relacja między dwojgiem ludzi tak naprawdę polegała na dopasowaniu się do siebie, a nie wzajemnym powielaniu własnego odbicia. Z pewnością nawet Erwin i Cecile – którzy w jego umyśle byli wzorem udanego związku – czasami trafiali na sprawę, która ich dzieliła. Doprawdy, nie mógł przy pierwszym niepowodzeniu cofać się i rozpaczać, i uważać, że spotkało go całe zło świata…! Skoro on i Alain napotykali trudności na płaszczyźnie komunikacyjnej – co zostało udowodnione – musieli pracować nad tym, by radzić sobie z nimi jak najefektywniej. Jeśli Alain miał problem z mówieniem o swoich sprawach, wówczas Josh musiał dołożyć starań, by je z niego wyciągnąć. Jednak nie będzie to możliwe tak długo, jak będzie się utrzymywał w przekonaniu, że wszystko jest w porządku. Tak, zawsze najłatwiej było przyjąć, że jest dobrze tak, jak jest… Teraz z tym koniec. Od tej pory musi mieć oczy szeroko otwarte, żeby nie przegapić rzeczy naprawdę ważnych. I dobrze też będzie podkreślać przy każdej okazji, że Alain może mu zaufać. Że skoro są razem, to przecież i na dobre, i na złe. Było bardzo możliwe, że Alain nie chciał obarczać go swoimi problemami, choć Josh z wielką chęcią by je przyjął. Jednakże zdawał sobie sprawę, że to nie jest takie oczywiste – to dzielenie się problemami… On sam też miał przecież tendencję, by ze wszystkim uporać się w pojedynkę, by nie składać swoich trosk na cudze barki… Tak, bardzo dobrze rozumiał, że Alain mógł tak postąpić. Byli beznadziejni. Josh podniósł głowę i popatrzył w niebo, które tu i ówdzie zaczęło się ukazywać między chmurami. Może i byli, ale tak naprawdę nie zamierzał tracić nadziei. Jak powiedział sobie wcześniej, mieli za sobą także gorsze chwile, ale zawsze jakoś udawało im się wyjść z trudności i osiągnąć szczęście. Dlaczego teraz miałoby być inaczej? Wracał do domu znacznie raźniejszym krokiem człowieka, który znalazł światło w tunelu i wie, dokąd powinien się kierować. – Zrobiło się ładnie – zawołał pogodnie od drzwi, kiedy Alain stanął w wejściu do przedpokoju. – Jest naprawdę ciepło. Moglibyśmy iść do parku… – Nikt za tobą nie szedł? Josh mrugnął. A co to było za pytanie? Zerknął odruchowo za siebie. – Chyba nie… – odparł i usłyszał, że gdzieś na klatce zamknęły się drzwi. – A może… Nie wiem. Zdjął buty i wszedł do bawialni, zerkając na zegar. Dochodziła druga… Aż tyle go nie było, a tymczasem pora zająć się obiadem. Alain wciąż stał w wejściu, na twarzy mając wyraz jakiegoś niezdecydowania. Josh podszedł do niego i przelotnie pogładził po policzku. – Alain, co się dzieje? – spytał, patrząc mu w oczy. Alain mrugnął. Josh stwierdził z roztargnieniem, że grzywka zaczyna mu wchodzić do oczu – no tak, ostatni raz był u fryzjera przed wyjazdem w Alpy… Odsunął brązowe włosy na bok, żeby móc spojrzeć w te zielone tęczówki, odganiając przy tym myśl, że patrzą na niego jak na zupełnie obcego człowieka… – Nie możesz mi powiedzieć? – zapytał cicho. Alain znów mrugnął i coś zamigotało w jego wzroku, może jakaś świadomość, emocja… Zamknął oczy, a potem znów je otworzył. – Ja… – zaczął i urwał. Josh czekał cierpliwie. – Przecież wiesz, że możesz mi zaufać – powiedział, wkładając w te słowa całe uczucie. – Możesz, prawda? Alain nic nie mówił. Cisza w mieszkaniu była tak głęboka, że słychać było szum wody w rurach, zaś zza okna dobiegało dalekie szczekanie psa. Josh patrzył Alainowi w oczy, ale Alain nie mógł już utrzymać jego wzroku. Josh pomyślał, że Alain naprawdę ma jakieś zmartwienie, jakiś poważny problem, z którym on, być może, nie może mu pomóc… Nie, nie mógł tak myśleć. Z każdym problemem można się uporać, zwłaszcza we dwóch. Jak mawiali, co dwie głowy to nie jedna. Otworzył usta, by powiedzieć: "Alain, nie musisz się z tym gryźć samemu, poradzimy sobie", ale w tym momencie gdzieś w głębi budynku, na ich piętrze, trzasnęły drzwi i Alain poderwał głowę, przerywając ten kruchy kontakt, jaki Josh zdołał z nim nawiązać. Odwrócił się i spojrzał w stronę sąsiedniego mieszkania, a potem bez słowa wycofał się do sypialni, zostawiając Josha z ciężkim sercem. Zamiast jednak popadać w rozpacz, Josh zabrał się za przyrządzanie obiadu, myśląc przy okazji, że choć na chwilę, na ułamek sekundy, udało mu się zajrzeć w głąb Alaina. To, co widział w jego wzroku: powątpiewanie, rozpacz, nawet strach… To nie napawało optymizmem. Po raz enty musiał sobie przypomnieć, że Alain też jest człowiekiem, zupełnie takim jak on – nie herosem, który był w stanie dokonać wszystkiego i ze wszystkim sobie poradzić. Choćby Josh chciał go widzieć jako kogoś silnego i pozbawionego wątpliwości – bo pewnie zawsze szukał kogoś, kto potrafiłby się nim zająć – rzeczywistość była inna. Alain miał kłopoty, pomyślał, obierając ziemniaki… To było teraz zupełnie jasne. Jakie to mogły być kłopoty? Finansowe? Zawodowe? Natury osobistej? Och, ależ Josh był zapatrzony w siebie, skupiając się tylko na własnym nieszczęściu. Doprawdy, on sam nie nadawał się do związków, skoro nie potrafił wyjrzeć poza czubek własnego nosa i dostrzec, że osobę, którą kochał, gnębi coś poważnego. Był takim egoistą, że… Stop. W porządku, był egoistą – co wcale nie było w porządku, ale nie o to chodziło – ale z tym nic teraz nie zrobi. Miał się zastanowić nad Alainem, nie nad sobą. W gruncie rzeczy przestawał się dziwić, że Alain ma problem, żeby mu o swoich trudnościach opowiedzieć. Jak mógł zaufać komuś takiemu…? Josh by nie zaufał osobie, o której by wiedział, że koncentruje się jedynie na sobie samej… Uderzył się ziemniakiem w czoło, i jeszcze raz, żeby jego myśli wreszcie wskoczyły na właściwy tor. Jakie kłopoty mógł mieć Alain? Odkąd zamieszkali razem, wydawał się prowadzić zupełnie normalne życie – jeśli chodziło o wolny czas, to Josh miał całkowitą pewność, że tutaj nie ma żadnych powodów do obaw. Wracał do domu po południu i nie wychodził wieczorem. Nie szlajał się po mieście w nieodpowiednim towarzystwie. Nie pił alkoholu. Nie wdawał się z nikim w awantury, w ogóle się z nikim nie zadawał. Nie, na tym polu nic takiego nie mogło mieć miejsca. Czy zatem w pracy działo się coś złego? O pracy Alaina Josh nie wiedział absolutnie nic – i może to był błąd? Musiała to jednak być regularna praca, bo Alain wychodził zawsze o tej samej porze i takoż wracał. Czy to tam napytał sobie jakiejś biedy? Jakaś nieprzyjemna sytuacja z innymi pracownikami? Może z szefem? Może z klientami? Może ktoś się na coś skarżył? Uff, ciężko było nawet spekulować, skoro zupełnie nie wiedział, czym, gdzie i z kim Alain się w życiu zawodowym zajmuje. Niemniej jednak to też mu się nie zgadzało… Przecież Alain od miesiąca był na zwolnieniu i o pracy mógł co najwyżej myśleć. A im więcej Josh się nad tym zastanawiał, tym bardziej dochodził do wniosku, że ich… trudności zaczęły się później. Chyba. Teraz miał ochotę rwać sobie włosy z głowy na własną bezmyślność i brak zainteresowania otaczającą rzeczywistością. I to on, który kiedyś uważał się za całkiem niezłego obserwatora i mało co umykało jego uwadze… Och nie, znów tu trafił! Chyba naprawdę potrzeba mu dalszej terapii, żeby przestać wszystkie wątki zawsze kierować ku sobie samemu. Pan Ageais powiedziałby, że jest istotne, by zdawać sobie sprawę z własnych myśli i uczuć, ale to zakrawało na szczyt przesady. I nie pozwalało mu skupić się na najważniejszym. A jeśli Alain wcale nie chodził do pracy? W każdym razie nie takiej, jaką zakładał Josh? Może zajmował się jakimiś… podejrzanymi interesami? Josh czuł się źle, już przypuszczając coś takiego… jednak musiał rozważyć każdą ewentualność, choć nie sprawiało mu to najmniejszej przyjemności. Swego czasu Alain nie prowadził się dobrze, obracał się z ludźmi, z którymi żaden uczciwy człowiek nie chciałby mieć do czynienia… Jeśli pomyśleć, że Alain na dobrą sprawę nie miał żadnego wykształcenia – tyle tylko co liceum skończył – z pewnością nie było mu łatwo znaleźć pracę, która dałaby mu godziwy zarobek… Przynajmniej taki, że stać go było i na mieszkanie niemal w centrum Paryża, i na urlop w Alpach. Joshowi zrobiło się zimno. Przez chwilę miał absurdalną ochotę rzucić to wszystko i wrócić do Idealo, które wydawało mu się oazą bezpieczeństwa – tam takie rzeczy nie mogły mieć miejsca. Zaraz jednak nakazał sobie koncentrację. Może… może na pracę Alaina składały się rzeczy, którymi nie mógł się nikomu pochwalić? I może kiedy się tak strasznie rozchorował i musiał zostać w domu, komuś ta przerwa była nie na rękę? Boże, a jeśli zaczął dostawać jakieś pogróżki…? Może pod nieobecność Josha przychodzili tutaj jacyś ludzie, żeby dać mu do zrozumienia, że nie będą tolerować takiego stanu rzeczy? Chociaż… nie, ktoś by chyba zauważył, choćby pani Bonnet, która zdawała się wiedzieć o wszystkim, co się działo w ich budynku. Na pewno by mu zwróciła uwagę, więc nie sądził, by tak było. Ale mogli przecież dzwonić i… Nie, to zakrawało na jakąś groteskę, stwierdził, mieszając zupę. Skąd mu przyszły do głowy takie rzeczy? Już prawie we własnej opinii zrobił z Alaina jakiegoś kryminalistę. I to tylko na podstawie tego, że nie wiedział, gdzie Alain pracuje i jak zarabia na ich życie. I na podstawie pewnych wydarzeń z jego przeszłości… A przecież była różnica między byciem delikwentem i piciem alkoholu w zaułkach a byciem przestępcą. Naprawdę tak mało znał Alaina, by móc podejrzewać go o coś takiego? Tego Alaina, który tak wiele razy okazywał mu swoje uczucie i troskę, i czułość? Czy ktoś, kto potrafił dotykać go w taki sposób, mógłby krzywdzić ludzi? Nie, tego się nie dało pogodzić. Poza tym, przypomniał sobie poniewczasie, Alain miał przecież pieniądze – kilka lat temu dostał jakiś spadek czy coś, więc z pewnością mógł sobie pozwolić na takie wydatki. Josh co prawda nie wiedział, czy z tych pieniędzy jeszcze coś zostało… Prawie przypalił obiad, ale jakoś udało mu się go w większości uratować. Mimo wszystko nie mógł wyrzucić z głowy tych ostatnich przemyśleń i kiedy już jedli, zapytał od niechcenia: – Czy mógłbyś mi opowiedzieć trochę o swojej pracy? Alain zamarł z łyżką w pół drogi do ust i popatrzył na niego badawczo. – Dlaczego o to pytasz? – powiedział, a w jego głosie była ostrożność. Josh miał wrażenie, że jego serce na chwilę przestało bić. – Bo nic o niej nie wiem – odparł, miał nadzieję, swobodnie. – Ciekawi mnie, czym się zajmujesz… – Dlaczego zaczęło cię to ciekawić akurat teraz? – spytał Alain wciąż tym nieprzyjaznym tonem. Josh przełknął. – Nie chciałem, żebyś miał poczucie, że o wszystko cię wypytuję. Ale ostatnio… Myślałem, czy nie masz jakichś kłopotów – odrzekł. – Może to… Może to taka praca, w której czasem jest więcej obowiązków, a czasem jest trochę… luźniej? Alain odłożył łyżkę, ale nic nie powiedział. – No wiesz, jak na moich studiach – ciągnął Josh, zdając sobie sprawę, jak rozpaczliwe są jego wysiłki, ale nie mając zamiaru się poddać. – Nie czujesz się czasem zmęczony? Nie wymagają od ciebie za wiele? Czy masz w porządku szefa? Alain popatrzył w bok. – Nie… Nie chcę o tym mówić – powiedział, a potem wstał od stołu, sprzątając pełny jeszcze talerz. – A o czym chcesz mówić? – zawołał Josh, odwracając się na krześle i patrząc na jego plecy. Alain nie odpowiedział, stał tylko w kuchni przyglądając się szafkom. – Alain, co się z tobą dzieje?! – wybuchnął Josh, bo nie mógł tego dłużej znieść. – Co się stało z naszym… z zaufaniem, które między nami było? Dlaczego nic mi nie mówisz? Do cholery, czy ty mnie w ogóle słuchasz? – zawołał i zerwał się na równe nogi, kiedy nagle wydało mu się, jakby w ogóle go tu nie było, nie dla Alaina. – Co ty przede mną ukrywasz? Przecież wiesz, że jestem tu dla ciebie. Chcę z tobą dzielić wszystkie sprawy, więc czemu je przede mną kryjesz? – powiedział już ciszej. Krzykiem niczego nie osiągnie. Alain wreszcie odwrócił się do niego, na twarzy miał jakiś znękany wyraz. – Niczego przed tobą… nie kryję – odparł. – Jestem… zmęczony – dodał i spróbował go wyminąć w drodze do sypialni, jednak Josh złapał go za rękę. – Jesteś zmęczony? W środku wolnego dnia? Ostatnio ciągle jesteś zmęczony i… – Urwał, otwierając szeroko oczy. Może Alain był chory? Tak naprawdę, poważnie chory? Może to było jego tajemnicą? Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślał? – Idziemy do lekarza – zakomunikował stanowczo, ale wtedy Alain wyrwał się z jego uścisku. – Nigdzie nie idę – odpowiedział, poprawiając rękaw. – Zostaw mnie w spokoju. – Alain, czy ty… – Nie dokończył, wpatrywał się jedynie w ukochaną twarz z coraz większym przerażeniem. – Wszystko jest w porządku – odrzekł Alain, znów patrząc w bok, i Josh pomyślał, że nigdy wcześniej nie słyszał tak oczywistego kłamstwa. – Alain, czy chcesz, żebyśmy wrócili do Idealo? – zapytał bez namysłu i nie był przygotowany na reakcję, jaką te słowa wywołały. Alain zbladł wyraźnie i popatrzył na niego z jakąś wściekłością i strachem, a potem rzucił się ku niemu i chwycił za ramiona. – Co…! Nie…! Skąd ci coś takiego do głowy przyszło?! – wykrzyknął, potrząsając nim. – W porządku, nie wrócimy… Ale powiedz mi, dlaczego ta myśl tak cię przeraziła – zapytał i sam był zdziwiony własnym spokojem, zwłaszcza że wewnętrznie był… no, może nie przestraszony, ile wstrząśnięty tą niespodziewaną zmianą w zachowaniu Alaina. Wtedy jednak Alain jakby uświadomił sobie, co robi, i puścił go, a potem cofnął o dwa kroki, jeszcze bledszy niż wcześniej. A potem odwrócił się i poszedł do sypialni, zatrzaskując za sobą drzwi, podczas gdy Josh stał oszołomiony na środku salonu. Stał tak kilka chwil, po czym potarł sobie czoło i usiadł z powrotem przy stole, opierając głowę na rękach. Odkładając już na bok własne uczucia, dowiedział się przynajmniej tyle, że Alainowy problem – coraz mniej podobało mu się to określenie – ma jakiś związek z Idealo. Ale co to mogło być? Jakieś stare sprawy? Grzechy przeszłości? Może coś się za nim ciągnie…? Może otrzymał jakąś wiadomość…? Może ktoś go szantażuje…? Pieniądze? Dziecko? Nie, w ten sposób do niczego nie dojdzie. Naprawdę musi skłonić Alaina, żeby mu powiedział, o co chodzi. Jednakże ani tego dnia, ani następnego nie udało mu się wydobyć z Alaina więcej niż pięć słów, którymi głównie były "tak" oraz "nie". Przez większość czasu Alain siedział w sypialni i wychodził z niej jedynie na posiłki. Josh nie zasypywał go kolejnymi pytaniami, jakby domyślając się, że nie sprowokuje go do odpowiedzi, a jedynie pogorszy jego wystarczająco złe usposobienie – miał jednak przygnębiające poczucie, że w ten sposób nie posunie się ani krok w stronę rozwiązania tej sytuacji. W Niedzielę Wielkanocną Josh obudził się z samopoczuciem, któremu daleko było do świątecznego. Prawdę powiedziawszy, w ogóle nie miał ochoty czegokolwiek obchodzić, wiedząc, że Alainowi i tak nie zrobi to różnicy, ale skoro już przygotował posiłek, trzeba było go zjeść. Na jakiekolwiek przystrojenie domu nie miał jednak nastroju, więc po prostu usiedli do stołu, w normalnych ubraniach, i w ciszy jedli śniadania. Alain wyraźnie nie miał apetytu, zjadł tylko trochę sałatki i jedno jajko, zaś pieczeń na talerzu głównie rozgrzebał. Josh właściwie też doszedł do wniosku, że jedzenie smakuje jak siano – i zrozumiał, że popada w apatię. Czy tak miały odtąd wyglądać ich dni? Bez wzajemnego kontaktu, bez słów, bez… niczego? W takim razie po co się starać, po co rano wstawać i gotować śniadanie? Po co sprzątać i robić pranie? Po co zajmować się… czymkolwiek? Owszem, wiedział, że po okresie euforii zawsze przychodzi codzienność, jednak czy to była codzienność? Nie mógł w to uwierzyć. Próbował sobie przypomnieć jakieś mądrości pana Ageaisa, które wskazałyby mu drogę w tym zagubieniu. "Nie staraj się znosić wszystkich trudności samemu. Kiedy sytuacja cię przerasta, poszukaj pomocy. Nigdy nie jesteś sam." Problem w tym, że nie miał pojęcia, gdzie szukać pomocy. Nikogo w Paryżu nie znał, a do Idealo… Nie, wciąż nie wyobrażał sobie, by miał dzwonić do Erwina. Nawet jeśli rozmowa z Erwinem poprawiłaby mu nastrój, to tylko na chwilę, bo nie sądził, by Erwin mógł mu coś w tej sytuacji doradzić… pomóc. Na chwilę ogarnęła go chęć, by zadzwonić do pana Ageaisa, ale potem przypomniał sobie, że przecież była Wielkanoc. Ach, zgodnie z wcześniejszym planem mógł iść na mszę. Do Katedry Notre-Dame. Przynajmniej to będzie jakaś odmiana, bo im dłużej siedział w domu i patrzył na zamkniętą, obojętną twarz Alaina, tym było mu gorzej. Oznajmił Alainowi, że wychodzi do kościoła, i zamknął za sobą drzwi, nie czekając na reakcję; był zresztą pewny, że żadnej by nie doczekał. Miał nadzieje, że msza choć trochę podniesie go na duchu – nie bez powodu od wielu lat bywał w kościele tylko przy okazji Wielkanocy, gdyż była to okazja wyjątkowa – jednak, koniec końców, zupełnie nie mógł się skupić na liturgii. Pieśni śpiewano tutaj nie te albo pod zupełnie inną melodię, niż był przyzwyczajony, co go frustrowało i pogłębiało uczucie przygnębienia. Choć świątynia była przepięknie przyozdobiona, a księża i ministranci ubrani w świąteczne szaty, zaś dzwony i dzwonki raz po raz obwieszczały radosną nowinę o zwycięstwie życia nad śmiercią, co potęgowało podniosłą atmosferę panującą w tłumie wypełniającym kościół, Josh nie mógł oprzeć się wrażeniu, że znajduje się nie tam, gdzie powinien być. Wracając do domu, zastanawiał się, gdzie właściwie jest jego miejsce. Gdyby ktoś go o to zapytał choćby tydzień temu, bez wahania odpowiedziałby, że przy Alainie. Czy jednak rzeczywiście tak było? Przecież Alain już go nie chciał. Traktował go jak przedmiot w otoczeniu i zupełnie nie zwracał uwagi. I ani słowem nie wytłumaczył, dlaczego to robi. Ile Josh jeszcze tego wytrzyma? W którym momencie Alain powie, żeby… żeby się wynosił? Oczywiste było, że Josh nic dla niego nie znaczy, skoro nawet nie poczynił choćby próby, by cokolwiek mu wyjaśnić. Może najlepiej by było, gdyby Josh zrobił pierwszy krok…? Josh stał dobry kwadrans na schodach, usiłując się uspokoić. Dopiero kiedy był pewien, że zdoła utrzymać klucz w ręce, otworzył drzwi do mieszkania i wszedł. Prawie się zdziwił, kiedy nie ujrzał Alaina w przedpokoju; zdawało się, że ostatnimi czasy Alain zawsze na niego czekał, kiedy Josh wracał do domu. Ale, ach, to pewnie też świadczy o tym, że jakiekolwiek uczucia, jakie kiedyś Alain do niego żywił, umarły. Nie, nie będzie płakał, choć ucisk w piersi sprawiał nieznośny ból. Po chwili jednak zorientował się, że Alain jest zajęty czym innym, kiedy do jego uszu dotarły fragmenty dialogu, najwyraźniej telefonicznego. – Kiedy wreszcie dasz mi spokój?! …Nie dzwoń do mnie nigdy więcej! Przecież ci mówiłem tyle razy – głos Alaina narastał w miarę trwania rozmowy – Co cię to obchodzi? Nie masz żadnego prawa ingerować w moje życie! – aż w końcu urósł do krzyku: – Nie, nigdy się na to nie zgodzę! Nie pozwolę ci…! Przestań mnie w końcu prześladować!!! Alain wyłączył telefon i odrzucił na łóżko, a potem odgarnął włosy do tyłu obiema rękami. Ramiona miał zgarbione. Josh zapomniał na chwilę o swojej apatii, kiedy nagły przypływ uczuć sprawił, że chciał się do niego rzucić i objąć. Wtedy jednak Alain odwrócił się i zobaczył go, a cokolwiek rysowało się na jego twarzy jeszcze chwilę temu, zniknęło. Josh zatrzymał się w pół kroku, a poczucie beznadziei ponownie zawładnęło jego sercem. Alain patrzył na niego jak na nieznajomego – z nieufnością, nawet wrogością. – Alain… Czy mam sobie pójść? – zapytał bezwiednie, choć nad tym właśnie zastanawiał się od dobrej godziny. Zdziwił się, że w jego głosie nie było żadnych emocji. Ach, może też wszystkie już umarły, pomyślał z jakąś bezsensowną złością… Ale nie, przecież jeszcze moment temu… nie pragnął niczego więcej, jak podbiec do Alaina, wziąć go w ramiona i pocieszyć. Pomóc mu, nawet jeśli nie wiedział z czym. Spuścił głowę i zacisnął pięści. Dlaczego jego szczęście trwało tak krótko i musiało się skończyć, zanim zdążył się nim porządnie nacieszyć? Dlaczego miał w życiu takiego pecha, że nigdy nie udawało mu się zatrzymać na dłużej tego, co było dla niego ważne? Dlaczego to wszystko było tak potwornie niesprawiedliwe? – Nie – usłyszał głos Alaina i choć w tym jednym słowie brzmiało niewiarygodnie wiele uczuć, między innymi niechęć, wstręt i wahanie, Josh poczuł, jak na nowo wezbrała w nim nadzieja. Postąpił krok ku Alainowi – może chcąc złapać go za ręce albo przytulić, sam nie wiedział – jednak w tym momencie rozległ się dzwonek do drzwi. Alain drgnął i cofnął się, by zniknąć w sypialni, a Josh zastanawiał się z poczuciem nagłej porażki, czy to, co chwilę wcześniej usłyszał, było w ogóle odpowiedzią na jego pytanie. Nie był w nastroju, żeby kogokolwiek widzieć na oczy, jednak poszedł otworzyć. Na progu stał Francis, który przyszedł złożyć życzenia i pochwalić się, że zaraz idzie grać na mszy w takim a takim kościele. Josh serdecznie mu pogratulował, choć nie był pewien, czy udało mu się włożyć w słowa jakikolwiek entuzjazm, ponieważ chwilę zajęło mu przypomnienie sobie, kim w ogóle jest ten człowiek. Być może zresztą Francis to zauważył, gdyż zmarszczył brwi i powiedział: – Nie wyglądasz zbyt dobrze. Źle się czujesz? Josh pokręcił głową. – To nie ja, to A… – Urwał w pół zdania. Co mu przyszło do głowy, żeby otwierać się przed tym mężczyzną? – Alain jeszcze nie wydobrzał? Ech, takie rzeczy mogą się ciągnąć za człowiekiem – stwierdził współczująco Francis. – Ale do przyszłej niedzieli chyba wyzdrowieje? Josh spojrzał na niego z dezorientacją. – Przyszłej niedzieli…? – No, mówię o koncercie Georgesa Saphira – odparł Francis, klepiąc go po ramieniu. – Przecież dostaliście bilety, prawda? Ależ z was szczęściarze… Josh patrzył na niego bez słowa i miał wrażenie, jakby widział go pierwszy raz na oczy. Dopiero teraz zaczęło mijać oszołomienie wywołane wcześniejszą rozmową – rozmową? – z Alainem i był w stanie myśleć jaśniej. I tak patrząc na jowialną twarz mężczyzny, przyszło mu nagle do głowy, że muzyk tylko po to tutaj zaszedł: żeby zapytać o bilety. Przez chwilę usiłował przekonać samego siebie, że nie mógł przecież podejrzewać go o taką przebiegłość, ale… – Wesołych Świąt, Francis. I udanego występu – rzucił, cofając się i zamykając drzwi, zanim sąsiad zdążył cokolwiek powiedzieć. – Nie wpuszczaj go – rozległ się w przedpokoju głos Alaina. Josh machinalnie pokiwał głową, z roztargnieniem myśląc, że w czymś jeszcze się z Alainem zgadzają. On też doszedł do wniosku, że coś mu się we Francisie nie podoba. Niby mężczyzna wydawał się życzliwy i uczynny, ale Josh nie mógł oprzeć się wrażeniu, że to tylko maska, za którą kryje się paskudniejsze wnętrze. Kiedyś uważał się za znawcę ludzkich charakterów… Może powinien zaufać intuicji? Tak, lepiej być ostrożnym, żeby nie wpakować się w jakieś kłopoty – zwłaszcza kiedy już miał ich całkiem sporo i uporanie się z nimi będzie wymagało od niego sporego wysiłku. Przypomniał sobie rozmowę telefoniczną, którą podsłuchał wcześniej… Była za krótka, żeby na jej podstawie wyciągać jakieś wnioski, ale jedno dało się zrozumieć: Alain miał z kimś jakiś zatarg i był przez tę osobę niepokojony. Josh mógł tylko spekulować, o co mogło chodzić… I tylko tyle mu zostawało, bo wiedział, że gdyby zapytał o to Alaina, nie uzyskałby żadnej odpowiedzi. Wydawało mu się, że reszta dnia upłynęła w odrobinę lepszej atmosferze niż dwa poprzednie. Najbardziej jednak zdziwił się wieczorem, kiedy leżeli już w łóżku, a światło było zgaszone. Alain objął go wtedy – czego nie robił od zbyt dawna – i przygarnął do siebie, wtulając twarz w jego włosy. Josh nie doczekał żadnej innej pieszczoty, ale też się nie spodziewał – czerpał jedynie otuchę z tego niezwykłego gestu… z tej chwili… której nie chciał zniszczyć żadnym nieodpowiednim słowem, więc milczał. Kiedy już zasypiał – znacznie szybciej niż przez ostatnie kilka wieczorów – usłyszał, jak Alain, wciąż przytulony policzkiem do jego skroni, szepce: – Nie pozwolę nikomu cię skrzywdzić. Pomyślał wtedy, że nigdy nie będzie w stanie go opuścić – i nie była to gorzka świadomość. Był z Alainem na dobre i na złe. Poniedziałek Wielkanocny minął bez żadnych zdarzeń, zaś we wtorek Josh pobiegł na uczelnię. Alain nie ruszył się z łóżka, jednak Josh pozostawił to bez żadnego komentarza, a jedynie zerwał się z dwóch ostatnich seminariów i wrócił do domu wcześniej. Jak się spodziewał – i obawiał – zastał Alaina tak, jak go zostawił kilka godzin wcześniej. Co prawda Alain był się ubrał i ogarnął, ale jednak był w domu i nie wyglądało na to, by gdziekolwiek wychodził. – Nie poszedłeś do pracy? – zapytał Josh w miarę neutralnie, odwieszając kurtkę. – Zadzwonili i powiedzieli, że nie muszę przychodzić – padła zaskakująca odpowiedź. – Co? – Josh odwrócił się do niego gwałtownie. – Nie musisz przy… Co to oznaczało? No, najwyraźniej nie to, że Alain był w mafii; Josh nie sądził, by organizacja przestępcza ot tak "wypuszczała" swoich członków. Była to pewna ulga, bo cały czas podświadomie męczył się tą ewentualnością, zwłaszcza po tamtym telefonie, który brzmiał jak próba szantażu czy innego zastraszenia. Tak czy owak… – Przecież już nie masz zwolnienia…? – bardziej stwierdził, niż zapytał, marszcząc czoło. – Powiedzieli, że nie było mnie miesiąc i nie muszę już przychodzić do pracy – odparł Alain wciąż tym samym, obojętnym tonem. Josh zatrzymał się na środku pokoju. – Znaczy się… Zwolnili cię??? Alain wzruszył ramionami, co widocznie miało oznaczać potwierdzenie. – Ale przecież tak nie wolno! – oburzył się Josh. – Jak mogą wyrzucić kogoś, kto był na zwolnieniu lekarskim? To wbrew prawu! Chyba… – Pracodawcy wszystko wolno – odrzekł bez emocji Alain. – Zresztą i tak nie chciałem tam wracać. – Uważam, że powinieneś… – Josh urwał w pół słowa i opuścił ręce, którymi gestykulował, przyglądając się Alainowi, który tą ostatnią wypowiedzią zupełnie odjął mu mowę. Alain rzeczywiście wyglądał, jakby mało się przejął zwolnieniem – siedział na kanapie i niemal bezmyślnie gapił się w kąt. Josh z miejsca uznał za niemożliwe przekonanie go, żeby coś w tej sprawie zrobił. – I co teraz? – zapytał, siadając w fotelu. Alain znów wzruszył ramionami. – Poszukasz sobie czegoś nowego? – Josh nie dawał mu spokoju. – Nie myślałem o tym – usłyszał w odpowiedzi, a ton Alaina wskazywał, że tak było istotnie. – Ale przecież… – Josh zaczął i nie skończył. Co miał powiedzieć? Jakie miał prawo decydować za Alaina? Sugerować coś i mówić mu, co powinien zrobić? Żadne. Jeśli Alain nie chciał iść do pracy, to była jego sprawa. Tylko co w takim razie z nimi? Z ich mieszkaniem? Kto zapłaci za czynsz? Za jedzenie? Czy mieli polegać na środkach Alaina, jak zeszłego lata w Idealo? Nie, na to nie mógł się zgodzić, zwłaszcza że nie wiedział, ile tego jeszcze zostało. Chyba że Alain dawał mu w ten sposób do zrozumienia, że nie zamierza już łożyć na ich wspólne życie… i była to bardzo przykra myśl. – Czyli ja mam iść do pracy? – rzucił w nadziei, że sprowokuje jakąś reakcję, ale Alain tylko uniósł brwi. – No, bo przecież żeby żyć, trzeba mieć pieniądze. – Tym się nie martw – odrzekł Alain, najpewniej chcąc go uspokoić, ale wywołał odwrotny efekt. – Jak mam się nie martwić?! – Josh niemalże wrzasnął. – Nie jestem pieprzonym motylem, któremu wystarcza pyłek kwiatowy i jakiś liść, żeby się pod nim schronić w deszczu! Alain usiadł na kanapie trochę bardziej prosto i jakby skupił na nim spojrzenie. – Motylem…? – Albo pająkiem, który łapie muchy w sieć, wszystko jedno. – Opanował nagłe pragnienie, by potrząsnąć Alainem i zmusić go do sensownego myślenia. – Alain, czy ty wiesz, co się wokół ciebie dzieje? Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę ze świata, który cię otacza? Bo czasem mam wrażenie, jakbyś żył gdzieś na bezludnej wyspie i za jedyne towarzystwo miał morskie fale. Co się z tobą dzieje? Alain drgnął. – Nic się nie dzieje – powiedział odpychającym tonem i wstał, a Josh stłumił westchnienie frustracji. Chwila, w której udało im się zamienić kilka zdań, minęła bezpowrotnie. Josh nie czuł się dobrze ani w domu, ani na uczelni. W domu było ciężko – z Alainem, który nic nie mówił i nic nie robił – więc z pewną ulgą wychodził rano na zajęcia. Na uniwersytecie jednak nie mógł się skupić, cały czas był zaniepokojony i podrażniony, myślał tylko o tym, co u Alaina, i chciał wrócić jak najszybciej. Koledzy z grupy zaczęli na niego patrzeć jak na jakiegoś dziwoląga – zresztą od dawna tak na niego patrzyli, jak teraz sobie to uświadomił. Cóż, sam im dał po temu powody, izolując się od reszty i trzymając się z dala. O kimś takim inni zawsze będą sobie wyobrażać niestworzone rzeczy. Prawdę powiedziawszy, zupełnie się tym nie przejmował, ponieważ miał poważniejsze problemy – jednak nie było niczym miłym spędzać kilka godzin z ludźmi, którzy jedynie dziwnie mu się przyglądali i nic nie mówili, co najwyżej szeptali miedzy sobą. Jednak, mimo tego paradoksalnego poczucia, że i tu źle, i tu niedobrze, Josh nie mógł oprzeć się wrażeniu, że i tak było odrobinę lepiej niż w czasie świąt. Może już się trochę… oswoił z tym osobliwym stanem Alaina? Może jakoś zaakceptował tę zmianę…? Może jednak uda się im przeżyć życie – trochę inaczej, niż Josh to zakładał, ale jednak razem? To na pewno nie było najgorsze, co mogło mu się przytrafić… Tylko z jakiejś przyczyny, kiedykolwiek dochodził do takiego wniosku, wydawało mu się, jakby zniknęły jego wnętrzności i nosił w sobie tylko lodowatą pustkę. Coś chwytało go za gardło i nie mógł oddychać – i dobrą chwilę trwało, zanim doszedł do siebie. Było piątkowe popołudnie. Wracał właśnie do domu, pogrążony w takich przemyśleniach, kiedy w bramie ktoś przyjaźnie klepnął go po ramieniu. – Czołem! – zawołał pogodnie Francis. Josh skupił na nim spojrzenie, zastanawiając się, czy sąsiad właśnie wchodzi czy wychodzi. Najwyraźniej wchodził, ponieważ razem z nim zaczął się drapać po schodach. Josh uświadomił sobie, że nie ma ochoty na jego towarzystwo, a tym mniej na rozmowę, muzyk jednak najwidoczniej nie odbierał wysyłanych przez niego przekazów podprogowych. – Jak tam Alain? Już zdrowy? – zagaił wesoło. – A… Właściwie… – Josh nie chciał na to odpowiadać, więc zachował milczenie. – Bo widzisz, ja się tak zastanawiałem… – mówił dalej Francis, niezrażony komentarzem Josha… czy też jego brakiem – czy nie pora na coś nowego. Josh zatrzymał się w pół kroku i popatrzył na muzyka, marszcząc czoło. – Obawiam się, że nie rozumiem. Francis, stojąc kilka stopni wyżej, nachylił się ku niemu… i zupełnie niespodziewanie pogłaskał go po policzku. Josh zbladł. – A ja myślę, że rozumiesz doskonale – powiedział muzyk z uśmiechem. Josh odwrócił wzrok i wyminął go, mając nadzieję, że w ten sposób zdusi ewentualne zapędy mężczyzny w zarodku. Niestety, wydawało się, że jeszcze bardziej je podsycił, gdyż wtedy Francis złapał go rękę i odwrócił ku sobie. – Co ty niby masz z tego… związku? – syknął. – Nie sprawiasz wrażenia szczęśliwego, ani trochę… – A co bym miał ze związku z tobą? – rzucił zimno Josh, choć wszystko się w nim kłębiło, patrząc mu prosto w oczy. – Co ty w ogóle o mnie wiesz? – spytał, wyrywając się. – Och, mógłbym ci dać bardzo wiele… za te bilety na koncert Saphira. Josh wpatrywał się w niego bez słowa, a szalejące w nim emocje uspokajały się. Wciąż miał nadzieje, że ktoś z sąsiadów pojawi się na klatce… może kochana pani Bonnet… albo nawet niemożliwy Pierre Roland… choć jednocześnie ogarniało go wrażenie, że poradzi sobie sam. – Czyli właściwie mam być tym, który daje czy dostaje? Bo, wybacz, w dalszym ciągu nie rozumiem, co ja bym z tego miał – powiedział wciąż w tym samym chłodnym tonie. Francis cokolwiek się zmieszał, ale wyraźnie nie zamierzał się poddawać. – Przecież takim jak ty wystarczy tylko… – stwierdził jakoś obleśnie. – A po tobie widać, że dawno nie czułeś w sobie… – Nie zdążył dokończyć, bo Josh uderzył go w twarz. Nie było to mocne uderzenie – Josh doskonale zdawał sobie sprawę z własnej siły fizycznej – ale też w pierwszej kolejności miało otrzeźwić tego człowieka. Muzyk był tak zaskoczony, że nie wiedział, jak zareagować; w następnej jednak chwili w jego oczach zapaliły się niebezpieczne iskry. – Jeśli mnie dotkniesz, zacznę krzyczeć – ostrzegł Josh cicho, zdając sobie sprawę, że to bardzo trywialna pogróżka, jednak może zadziałać. – Chyba chcesz trochę dłużej pobyć w tym domu? Mieszkam tutaj dłużej i mam dobre stosunki z sąsiadami – mówił nieco na wyrost, ale Francis nie musiał tego wiedzieć – więc jasne jest, kto by stąd wyleciał pierwszy. Muzyk cofnął ręce, które już był unosił w jego stronę, a na jego twarzy pojawił się wyraz odrazy. Splunął Joshowi pod nogi i syknął: – Sukinsyn… Pieprzony zbol…! Ale Josh nawet nie mrugnął. – Zastanów się, co to świadczy o tobie – rzucił bez emocji. – A tak w ogóle… Zrobiłbyś to? – zapytał w powątpiewaniem, usiłując spojrzeć muzykowi w oczy. – Naprawdę byś to zrobił? Panie Vidal? – Francis nie podnosił wzroku. – Bo mi się wydaje, że jesteś o jakieś tysiąc lat za młody… żeby mnie przelecieć… Więc idź się dalej bawić w swoje gierki, ale z kim innym. I uważaj, żeby się nie sparzyć. – Nie wiedział, co go podkusiło, żeby to powiedzieć, ale Francis spurpurowiał. – Nie dotknąłbym cię nawet kijem – powiedział z obrzydzeniem. – Tak też myślałem – odparł ugodowo Josh i odwrócił się, by iść na górę. – Ale i tak uważam, że ze mną byłoby ci lepiej niż tym… – Francis otrząsnął się oszołomienia i pobiegł, żeby go dogonić, choć już nie próbował go dotykać. Josh popatrzył na niego z niedowierzaniem, gdzieś w umyśle konstatując, że gdyby nie jego ogólna sytuacja, ta scena byłaby wcale zabawna. – Czego ty właściwie ode mnie chcesz? – zapytał, wiedząc dobrze, że powinien po prostu zakończyć tę rozmowę i sobie pójść. – Chyba sam tego nie wiesz, co? – dodał z irytacją. – Nie wiem – przyznał Francis z zupełną szczerością, która zaskoczyła pewnie jego samego. Przynamniej nie powiedział wprost, że biletów na koncert Georgesa. – To znaczy… – To może najpierw się zastanów… – zasugerował Josh. – Chociaż nie – poprawił się z miejsca. – Choćbyś się zastanawiał nie wiadomo ile, nie masz na co liczyć w związku ze mną – czuł się niedobrze wymawiając te słowa. – Ja mam Alaina – dodał jakoś niezgrabnie. – No właśnie, ten cały Alain… – Francis jakby coś sobie przypomniał. – Po co ci on? Nic nie robi, siedzi tylko w domu, do pracy nie chodzi, niczym się nie zajmuje… Od razu widać, że jakiś nie tego… – A co cię to obchodzi?! – Josh zatrzymał się w pół kroku i odwrócił do muzyka. Było mu obojętne, co myślą o nim, ale kiedykolwiek ktoś obrażał przy nim Alaina, nie wytrzymywał. – Chyba nas nie szpiegujesz?! – rzucił ze złością. – Odczep się. Poszukaj sobie dziewczyny… albo chłopaka, jak tam chcesz – powiedział, machając ręką. – Zostaw innych ludzi w spokoju! I nie waż się już mnie nachodzić, zapamiętaj to sobie! – Pogroził mu palcem. – Nie chcę cię widzieć na oczy. Przeskoczył kilka ostatnich stopni i był już na czwartym piętrze. Wyjął klucz i jakimś cudem udało mu się go nawet dopasować do zamka. Francis wciąż stał na półpiętrze, jakby o czymś rozmyślał, a potem podniósł na niego wzrok, w którym przede wszystkim gorzał gniew. – Jeszcze będziesz tego żałować…! Jeszcze do mnie przyjdziesz! Ja przynajmniej jestem normalny! Josh wychylił się z drzwi, żeby na niego wymownie spojrzeć i pokręcić głową ze sceptycyzmem, a potem wszedł do mieszkania. Doprawdy, jak nisko można upaść? Oparł się plecami o drzwi i próbował się uspokoić. Dopiero teraz dotarło do niego napięcie, które musiał czuć przez całe zajście. Jego ręce zaczęły drżeć i zdał sobie sprawę, że serce wali mu w piersi. No, to może akurat od biegania po schodach, ha ha… Tak czy owak, nie powinien się w takim stanie pokazywać Alainowi, bo… Przełknął uczucie goryczy. Alain i tak się nie przejmie. Pewnie nawet nie zauważy. Chociaż powinien przynajmniej coś słyszeć, bo pod sam koniec rozmowy krzyczeli dość głośno… Wtedy jednak Alain wyszedł z łazienki i nie powiedział absolutnie nic, jedynie skinieniem głowy przywitał Josha. Josh stłumił westchnienie i zdjął buty, po czym w milczeniu poszedł do kuchni. Nie było sensu rozmawiać o tym, co się stało. Najmniejszego. Millenium, "I would like to say something"
|