W niedzielę mieli iść na koncert. Występ zaczynał się o dziewiętnastej; na miejsce nie było daleko, więc mogli przygotować się w spokoju – przy czym przygotowania Alaina widoczne były głównie w tym, że od samego rana był spięty i wyraźnie się opierał, kiedykolwiek Josh wspominał o wieczornym wyjściu. Josh jednak był zdeterminowany, by się z Georgesem i Robertem zobaczyć. Miał nadzieję – być może płonną – że ci dwaj zrobią coś... cokolwiek!... z Alainem, jakoś wrócą go do jego dawnego ja… Poza tym ostatnie dni, prawie już tygodnie, były pod wieloma względami katastrofą, i tylko na ten koncert mógł się cieszyć. Wydawał mu się jakimś jaśniejszym promykiem w tej szarej egzystencji, przepełnionej obawą, smutkiem i poczuciem beznadziei. Pójdą tam, choćby miał Alaina zaciągnąć… No, to rzecz jasna było niemożliwe, myślał, przymierzając swoje wyjściowe ubranie i konstatując, że ostatnio znów schudł. W każdym razie zrobi wszystko, żeby Alain z nim poszedł. Przestał już co prawda grozić, że pójdzie z Francisem – na samą myśl o muzyku robiło mu się niedobrze – ale wyraźnie dawał do zrozumienia, że odmowa nie wchodzi w grę. Oczywiście, co mógł zrobić, jeśli Alain naprawdę powie, że nie idzie? Nic. Miał jednak wrażenie, że w tym tygodniu ich relacja trochę się poprawiła i Alain był przy nim jakby spokojniejszy – choć równie dobrze mogło to być z jego strony myślenie życzeniowe. Tak czy owak, on sam przestał czuć, że mieszka pod jednym dachem z kimś, kto go nienawidzi – a jedynie z kimś, kim trzeba się zająć. Nie był to stan idealny, ale przynajmniej lepszy od nieustannego użalania się nad sobą i płakania, że Alain już go nie kocha. Zwłaszcza że Alainowi wciąż zdarzały się gesty czułości jak tamten w Niedzielę Wielkanocną. Czasem uniósł rękę, by odgarnąć Joshowi włosy z czoła i na chwilę zajrzeć mu w oczy. Czasem szukał w łóżku jego dłoni i potem długo leżał, trzymając ją mocno. Czasem po prostu na niego patrzył, a w jego wzroku było tak wiele emocji, że serce Josha każdorazowo się ściskało. Jakże chciał mu pomóc… ulżyć w cierpieniu… ale nie mógł nic zrobić, jak tylko przy nim być. Żałośnie mało. Koncert odbywał się w Théâtre des Champs-Élysées, dokąd mieli niespełna pół godziny metrem. Josh chciał być odpowiednio wcześnie, jednak Alain oczywiście ociągał się do samego końca. Josh starał się nie przestępować z nogi na nogę i nie bębnić palcami o futrynę, obserwując jego poczynania. Wreszcie jednak udało im się wyjść, chociaż Alain sprawiał wrażenie, jakby fizycznie coś go w domu trzymało i nie chciało puścić. Josh przypomniał sobie, że Alain wychodził z domu po raz pierwszy od ponad miesiąca. Cóż, może nie powinien być dla niego zbyt surowy? Po tak długim okresie każdy by miał opory przed pokazywaniem się ludziom… Tak, tylko czyja to była wina? – odezwała się jego zadziorna część. Ile razy Josh próbował go wyciągnąć na spacer, kiedy Alain już wrócił do zdrowia? Prawie codziennie. A Alain zawsze odmawiał. Nie, Josh nie miał sobie w tej materii nic do zarzucenia… Ale, ach, nieważne. Powinien się cieszyć, że teraz ma Alaina obok. Że obaj wreszcie wyszli z domu i idą – razem – coś robić. Łatwo było uwierzyć, że teraz już wszystko będzie dobrze, i na tę świadomość jego pierś wypełniło ciepło, którego od dawna nie czuł. Przez chwilę było mu tak błogo, że miał ochotę oprzeć głowę na ramieniu Alaina, kiedy już siedzieli w metrze… Zwłaszcza że poza nimi nie było wielu pasażerów, a poza tym kto by się przejmował dwoma młodymi mężczyznami w niedzielny wieczór? Kiedy jednak zerknął na Alaina, zobaczył, że nastrój tego daleki jest od sielankowego. Alain wyraźnie źle się czuł w podróży – był spięty, wciąż nerwowo się rozglądał i niemal podskakiwał, kiedykolwiek ktoś wstawał ze swojego miejsca. Zanim dotarli na właściwą stację, Josh zdążył już dojść do wniosku, że Alain z dużym powodzeniem wypracował… jak to się nazywało… fobię społeczną. Josh uczył się, że czegoś takiego można się nabawić, kiedy się za długo pozostaje w domu. Może to było powodem, dla którego Alain tak się ostatnio zachowywał? Nie wyjaśniało wszakże, dlaczego w jakiś sposób odwrócił się od Josha… Chyba że się wstydził takiej słabości… Albo obawiał, że Josh będzie go namawiał do wychodzenia na dwór i zadawania się z ludźmi… To zresztą Josh istotnie zamierzał robić, wiedząc, że powinno najlepiej pomóc: taka obawa, wręcz strach, zmaleje w miarę, jak człowiek zacznie się oswajać z sytuacjami, które ów lęk powodowały… W każdym razie z cieplejszymi uczuciami uścisnął rękę Alaina już na trzeciej stacji i tak jechali do końca. Nie wiedział, czy to cokolwiek pomoże, ale przynajmniej Alain się nie odsunął, tylko odwzajemnił uścisk, więc być może wciąż był w stanie czerpać z kontaktu fizycznego jakąś otuchę. To był dobry znak. Dojechali na pierwszy dzwonek i nie mieli nawet czasu podziwiać wspaniale zdobionego wnętrza filharmonii, tylko od razu poszli zajmować miejsca. Josh nie wypuścił ręki Alaina przez całą drogę; w tym tłumie i tak mało kto by to zobaczył – a nawet jeśli, to co z tego? Miejsca mieli bardzo dobre – ale tylko z punktu widzenia odbiorcy: na środku parteru, nie za daleko od sceny. Cóż, jeśli Alain najwyraźniej wolałby jakieś ustronie? Na to jednak nie było najmniejszych szans… To znaczy, pewnie ktoś z dalszych rzędów chętnie by się zamienił, ale przecież nie mogli teraz chodzić i pytać, zwłaszcza że zabrzmiał już drugi dzwonek. Josh ścisnął więc dłoń Alaina jeszcze mocniej i pociągnął za sobą, przepraszając ludzi, którzy już się usadzili w ich rzędzie. Zanim zgasły światła, zdążył przeczytać w programie, że Georges wystąpi zaraz na początku – miał zagrać dwa koncerty: jeden solo, drugi z kwartetem smyczkowym. Cała impreza miała trwać ponad trzy godziny z dwiema przerwami. Josh liczył na to, że uda mu się porozmawiać z Georgesem i Robertem właśnie podczas przerwy, teraz jednak, patrząc na te ogromne rzesze ludzi wypełniające salę, wątpił, by miał taką możliwość, i zmarkotniał. Mógł się tego zresztą spodziewać, kiedy Francis powiedział, że bilety rozeszły się bardzo szybko… No coż, nie wolno mu tracić nadziei. Przecież Georges i Robert napisali, że chcą się z nim… z nimi zobaczyć przy okazji koncertu, więc pewnie jakoś go odszukają czy coś, nawet w tym tłumie. Ciekawe, czy wszyscy rzeczywiście przyszli tutaj dla Georgesa…? Pozostałe nazwiska na liście wykonawców nic Joshowi nie mówiły, więc zupełnie nie miał pojęcia, czy chodzi o jakieś wielkie sławy czy raczej wschodzące gwiazdy. Publiczność wyglądała jednak na koneserów, więc z pewnością będzie czego posłuchać. Josh rozglądał się w miarę dyskretnie, ale nie mógł dostrzec nikogo znajomego. Cóż, nie żeby obracał się w artystycznych kręgach Paryża… Prawdę powiedziawszy, trochę go deprymowało, że tutaj siedzi – w otoczeniu dam w pięknych sukniach i panów we frakach, którzy szykowali się na wspaniałe widowisko i duchową ucztę. Chyba i on sam zapomniał, jak to jest znajdować się pomiędzy ludźmi… Zerknął na Alaina, który sprawiał wrażenie, jakby chciał się stać niewidzialnym albo przynajmniej stopić z fotelem w jedno… Może… Może Josh powinien go zabrać do jakiegoś specjalisty? Alainowi z pewnością przydałaby się jakaś terapia. Przecież nie zamierzał chyba już do końca życia nie wychodzić z domu? Tak, porozmawiają sobie o tym… choć już przygotowywał się na ciężką batalię. Przekonać Alaina do czegoś, na co on sam nie miał ochoty, było równie łatwo, jak skłonić kota, by zeskoczył z czubka drzewa na ziemię. Cóż, zastanowi się nad tym później; na razie był zadowolony z diagnozy, którą postawił, choć jednocześnie wyrzucał sobie, że nie pomyślał o tym wcześniej. Tymczasem rozległ się trzeci dzwonek i lampy powoli przygasły, sprawiając, że wszystkie oczy skierowały się na scenę, na którą padał pojedynczy snop ciepłego światła. Wkrótce pojawił się także prowadzący, który powitał zgromadzonych i powiedział parę słów o charakterze tego koncertu. Później miał również prezentować kolejnych wykonawców – jak to w następnej chwili zrobił z Georgesem. Nie rozwodził się długo – ot kilka zdań na temat nie tak znów bogatej, ale jakże obiecującej kariery pianisty oraz pochwała jego talentu – Josh jednak zauważył, jak zmieniła się atmosfera na widowni. Tak, bez wątpienia cała rzesza ludzi przyszła tutaj, by zobaczyć i posłuchać właśnie dwudziestoletniego geniusza. Kiedy prezenter zaprosił Georgesa na scenę, wiele osób wychyliło się ze swoich miejsc, jakby miało to im pozwolić lepiej go dojrzeć. Prezenter usunął się za kulisy, zaś Georges stanął na środku i ukłonił się głęboko publiczności, a następnie bez słowa zasiadł przy fortepianie. Światło reflektora miękko przesunęło się wraz z nim, migocąc łagodnie na jego jasnych włosach i wypolerowanej płycie instrumentu. Josh uświadomił sobie, że wstrzymuje oddech. A potem rozległy się delikatne dźwięki, które z miejsca zaczarowały i jego, i resztę słuchaczy. Josh nie miał pojęcia, co to za utwór – zdążył już zapomnieć, co przed chwilą powiedział prowadzący – jednak nie miało to najmniejszego znaczenia, gdyż muzyka była przewspaniała, a Georges prezentował ją doskonale. Początkowo cicha i spokojna, słodka i kojąca, powoli nabierała tempa i mocy, wznosiła się i docierała coraz dalej w głąb duszy, poruszała. Josh zdał sobie sprawę, że ściska rękę Alaina coraz mocniej – być może bał się, że odfrunie do jakiejś innej krainy, w którą ta melodia zdawała się go zabierać. Na chwilę udało mu się zapomnieć o troskach i zmartwieniach, całkowicie zanurzyć w tej rozkosznej, oszałamiającej kaskadzie dźwięków, z których każdy zdawał się mieć własną barwę i opowiadał inną historię. Nie wiedział, jak to było z resztą widzów, ale przynajmniej jego muzyka pochłonęła do tego stopnia, że przestał zwracać uwagę na cokolwiek innego. Nawet pianista, który te przepiękne dźwięki powoływał do istnienia, zszedł na dalszy plan, choć Josh miał przed oczami jego sylwetkę, w której wyrażała się cała dynamika kompozycji. Musiał minąć przynajmniej kwadrans, zanim zdołał się wydobyć spod zaklęcia na tyle, że był w stanie tak naprawdę przyjrzeć się Georgesowi. I w pierwszej chwili zdziwił się, gdyż jasnowłosy artysta wygrywał ten niesamowity koncert z uśmiechem na twarzy. Josh mrugnął, gdy zupełnie bezwiednie skonfrontował ten niespodziewany widok ze wspomnieniem o Georgesie, kiedy ostatni raz widział go za fortepianem… Gdzie się podział tamten trwożliwy chłopaczek, który nie tak dawno temu podskakiwał, gdy upuścić przy nim szpilkę, i wpadał w zupełnie rozkojarzenie, jeśli zdarzyło mu się dopuścić do siebie jakąś myśl czy emocję? Nie było po nim śladu; ten Georges grał ze swobodą i pasją, z zaufaniem do swoich umiejętności i po prostu z przyjemnością. Był jednością z wykonywaną przez siebie muzyką i bardziej czuł melodię, niż ją odtwarzał. Właściwie tworzył ją na nowo, na swój sposób, tylko dla siebie – i tych dwóch tysięcy ludzi, którzy go w tej chwili słuchali. Choć Josh nie mógł tego widzieć, wyobrażał sobie, że jego zielone oczy promienieją dumą i radością, i wieloma innymi dobrymi odczuciami – i że na pewno nie ma w nich zarozumialstwa czy arogancji. Georges grał, by sprawiać przyjemność – sobie i innym – nie zaś dla potrzeby oklasków; na tyle Josh go znał. Oklaski były, rzecz jasna, nieodzowne. Kiedy pierwszy utwór dobiegł końca – znów łagodnie i uspokajająco, będący niczym słońce po burzy – i pianista zdjął ręce z klawiatury, teatr wypełnił się brawami i owacjami. Josh też klaskał, zachwycony i wstrząśnięty, choć wiedział, że klaskanie to śmiesznie mało, by wyrazić wdzięczność za taki popis… Kątem oka dostrzegł, że wiele pań i kilku panów ociera ukradkowo łzy z oczu, i wcale się nie dziwił, gdyż w grze Georgesa było tyle emocji, że niepodobna je wszystkie ogarnąć. Georges odsunął z czoła złote kędziory, a potem wstał i ponownie ukłonił się publiczności, wzbudzając jeszcze głośniejszy aplauz. Nie pozwolił sobie jednak na dłuższe pławienie się w tym deszczu oklasków, tylko zaraz poprosił na scenę muzyków, z którymi miał grać w drugiej części występu. Pojawił się też prezenter, który przedstawił grupę jako kwartet smyczkowy paryskiej szkoły muzycznej oraz zapowiedział następny utwór, którego nazwa nic a nic Joshowi nie mówiła. Uznał jednak, że nie będzie się własną ignorancją przejmować, tylko skoncentruje na muzyce, bo po to przecież tutaj przyszedł. Muzycy rozsiedli się na przygotowanych miejscach i przez chwilę stroili instrumenty. Georges ponownie zajął miejsce przy fortepianie i ustawił sobie właściwe nuty. Był rozluźniony, ale jednocześnie pełen szacunku dla towarzyszących mu artystów. Oni z kolei sprawiali wrażenie lekko podenerwowanych, które jednak minęło w trakcie przygotowań do gry i próbnych taktów. Kiedy rozpoczęli utwór, Josh zdumiał się, jak odmiennie fortepian brzmi przy wtórze innych instrumentów, tutaj konkretnie smyczków – wydawał się pełnić zupełnie inną funkcję, choć muzyka wciąż zachwycała. Dźwięki dobywające się spod palców Georgesa wspaniale komponowały się z rzewnymi tonami skrzypiec i głębszymi wiolonczeli i altówki, czasem je podkreślając, a czasem przeplatając; opowiadały tę samą historię z innego punktu widzenia i niemalże flirtowały. Klimat utworu też się zmieniał – to był radosny i niefrasobliwy, nasuwał na myśl białe obłoki pędzące po błękitnym niebie w pogodny dzień, to znów mroczniał, stawał się niepokojący i trącał jakieś, na co dzień głęboko ukryte, struny w ludzkim wnętrzu. Po kilku minutach wsłuchiwania się w tę harmonię Josh upajał się już kunsztem wszystkich artystów i ani przez chwilę nie miał poczucia, że paryscy studenci ustępują w czymkolwiek Georgesowi – przeciwnie, był pod wrażeniem tego, co robili ze swoimi instrumentami. No ale, domyślił się zaraz, byli z pewnością najlepszymi z najlepszych na swojej uczelni i, kto wie, być może talentem niejeden z nich dorównywał Georgesowi. Josh w pierwszej chwili był zdumiony, kiedy wyczytał w programie, że Georges będzie grał ze studentami, i dopiero teraz przypomniał sobie, że młody pianista sam był studentem, nawet jeśli okrzyknięto go największym muzycznym fenomenem obecnego pokolenia. Podejrzewał, że Georges, choćby jemu zdawał się artystą idealnym, ma przed sobą jeszcze długą drogę i wielkie perspektywy rozwoju. Jednocześnie zastanowił się, jak wielkie znaczenie dla jego kariery ma obecność Roberta… Z pewnością niebagatelne; to Robert sprawił, że Georges wyszedł ze swojej skorupy i teraz był w stanie tak hojnie obdarzać innych tym, co wcześniej tkwiło w jego wnętrzu, a czego w ogóle nie poznawał, z czego nie zdawał sobie sprawy. Kiedy Josh wspominał Georgesa z czasów liceum – gdy jeszcze Georges był w Świętym Grollo – widział przede wszystkim delikatnego, pełnego zahamowań chłopca, który nie potrafił naturalnie odnosić się do ludzi i który skupiał się jedynie na tym, by nikomu nie robić krzywdy i we wszystkim być doskonałym. Jego gra fortepianowa, choć niewątpliwie porywająca już wtedy, była pozbawiona spontaniczności, jakiejś otwartości… była jedynie odtworzeniem melodii, bez próby własnej interpretacji. Dopiero kiedy spotkał Roberta, udało mu się – przy wielkim udziale tego ostatniego – przełamać bariery i odkryć samego siebie, niejako uwolnić się z więzów, które sam sobie narzucił wiele lat wcześniej… tak wcześnie, że potem zupełnie nie zdawał sobie z tego sprawy, gdyż stały się dla niego czymś tak normalnym jak oddychanie. Wtedy też uwolniła się jego muzyka, a efekty było widać także teraz. Georges – uśmiechnięty, swobodny, szczęśliwy – grający dla dwóch tysięcy ludzi, którzy uwielbiają go bez reszty… a kolejne tysiące są dla niego w stanie zrobić absolutnie wszystko. I Josh zupełnie się temu nie dziwił, bo w jego oczach Georges był… stał się istotą całkowicie zachwycającą. Jeśli to nie było zasługą Roberta Jade'a, to Josh sam nie wiedział czym. Byłby się dłużej zastanawiał nad przypadkiem Georgesa Saphira – nie przestając w tym samym czasie rozkoszować się niezwykłą grą muzyków, która w tej chwili znów zeszła w okolice mroku i dramatyzmu – gdyby nie konwulsyjny ruch, jakim zacisnęły się na jego dłoni palce Alaina. Oderwał wzrok od sceny i popatrzył na Alaina pytająco. Spodziewał się, że siedzenie w ciemnej sali, będąc niemal niewidocznym dla innych, uspokoi go, tymczasem najwyraźniej było odwrotnie. Alain był jeszcze bledszy niż normalnie, a oczy miał szeroko otwarte. Wyglądał jak człowiek ogarnięty wielkim strachem, choć przecież tutaj nie miał się czego obawiać…? Poruszył się, jakby chciał wstać, jednak wciąż siedział na miejscu. Chyba zdał sobie sprawę, że Josh na niego patrzy, gdyż wyszeptał: – Musimy… Muszę stąd iść…! Josh otworzył usta – i zaraz je zamknął. Iść…? Ale przecież…? Teraz? Alain znów napiął wszystkie mięśnie i Josh automatycznie przycisnął jego rękę na oparciu fotela, jakby chcąc go zatrzymać. Przecież nie było powodu, żeby wychodzić…! Nie było powodów, by czegoś się tutaj bać…! Chciał to powiedzieć… wytłumaczyć… ale w tej sytuacji… tutaj nie mógł. Wystarczyło, że siedząca obok pani syknęła, by ich uciszyć. Co robić? Nie mogli wyjść tak w środku koncertu! Występ zaraz się skończy i będzie przerwa, z pewnością Alain mógł zaczekać te kilka minut…? Jednak jedno spojrzenie na twarz Alaina powiedziało mu, że prosi o zbyt wiele. Alain oddychał szybko i płytko i rozglądał się wokół jakimś zaszczutym wzrokiem. Nie było pewne, co zrobi w następnej chwili… Nie, lepiej było rzeczywiście wyjść już teraz, niż zrobić skandal… Do diabła, na pewno czasem ktoś się podczas przedstawienia czy koncertu źle czuł i musiał opuścić przedstawienie w trakcie! Świat się przecież nie zawali. Nie zawali się nawet ten teatr. Josh podjął decyzję i podniósł się z miejsca. Alain jakby tylko na to czekał; zerwał się na nogi i począł przesuwać wzdłuż rzędu. Na szczęście nie robił wiele hałasu; Josh też darował sobie przeprosiny, nie chcąc wywoływać jeszcze większego zamieszania, szedł tylko ze spuszczoną głową i pragnął jak najszybciej znaleźć się poza salą. W pustym holu natknęli się na woźnego, który popatrzył na nich groźnie. – Mój przyjaciel źle się poczuł – wyjaśnił Josh, czując, że się czerwieni. – I musiał wyjść. Surowe spojrzenie mężczyzny – tak pasujące do jego munduru – trochę złagodniało. – Tam znajdziecie automat z wodą – powiedział nie tak srogim głosem, wskazując na boczną część westybula. Josh podziękował mu i obejrzał się na Alaina… który był już w pół drogi do drzwi wejściowych. – Alain…! – zawołał zduszonym szeptem, a kiedy Alain nie zareagował, pobiegł za nim, starając się czynić jak najmniej hałasu na marmurowej posadzce. Dogonił go przed drzwiami i złapał za ramię, próbując odwrócić go w swoją stronę. – Alain… Gdzie idziesz?! Alain uciekł spojrzeniem w bok, jednak przynajmniej się nie wyrywał. – Do domu, to oczywiste. – Przecież… – Josh poczuł, że nie może pomieścić tego w głowie. – Przecież przyszliśmy tutaj na koncert. I zobaczyć się z Georgesem i Robertem…! Nie możemy… – Wtedy przypomniał sobie, że Alain wcale nie chciał tu przychodzić… Co miał mu powiedzieć? Jak go skłonić, by został? – Na pewno… Na pewno zaraz poczujesz się lepiej, zobaczysz. Proszę, poczekaj trochę…! Jednak Alain lekkim szarpnięciem uwolnił rękaw i znów się od niego odwrócił. – Idę do domu – powtórzył, jakby w ogóle go nie słyszał. Josh opuścił ręce i zadał sobie pytanie, co powinien zrobić. Wiedział jednak, że odpowiedzi – ewentualności – są bardzo ograniczone: nie mógł zrobić nic, by zatrzymać Alaina. Mógł oczywiście zostać… Tak bardzo chciał się spotkać z Georgesem i Robertem, ale… Ale Alain miał priorytet, do diabła. Będą jeszcze okazje, żeby się z nimi zobaczyć. Na pewno by zrozumieli konieczność, wobec której Josh stanął. Kiwnął głową, tłumiąc westchnienie. – Zatem chodźmy – powiedział i ruszył w stronę drzwi, które Alain już otwierał. Przez całą drogę Alain był bardzo niespokojny i sprawiał wrażenie, że jak najszybciej pragnie się znaleźć we własnym mieszkaniu. W metrze nie chciał usiąść, wcisnął się tylko w koniec wagonu i podejrzliwie przyglądał wszystkim wokół. Nic nie mówił i w ogóle nie zwracał uwagi na próby Josha, by nawiązać jakąś rozmowę. Kiedy wreszcie wysiedli na swoim przystanku, złapał go tylko za rękę i pociągnął w kierunku domu. Ściemniało się już, co w ich ulicy miało o tyle znaczenie, że nie było tu prawie żadnych latarni, zaś domy stały wystarczająco blisko, by w dole zalegał mrok. Alain raz po raz się odwracał, jednak najgorsze było to, że – gdy wreszcie dotarli do swojej kamienicy – prawie wpadł w panikę, kiedy nie udało mu się zapalić światła. Josh zastanowił się, czy to też należało do fobii społecznej, ale nie mógł sobie przypomnieć. Zaczynała go boleć głowa i ostatnie, czego teraz chciał, to myśleć o nauce i przyswojonym materiale… – Jakaś awaria prądu – powiedział, wychodząc z najbardziej sensownym wyjaśnieniem. – Albo korki się przepaliły. Alain przez chwilę stał niezdecydowany i sprawiał wrażenie, jakby ciemna klatka schodowa – okno w dachu był jedynym źródłem światła, przez co wieczorem na schodach panował zupełny cień – wydawała mu się większym zagrożeniem niż ulica. Najwyraźniej nie uznawał opcji Josha – albo nagle rozwinął też lęk przed ciemnością, wszystko było możliwe, pomyślał Josh z irytacją. Najbardziej go denerwowało, że niczego nie rozumie… Alain tymczasem tkwił tam, ciężko oddychając, aż w końcu oderwał się od ściany i wbiegł na schody, ewidentnie spiesząc się na górę, a Josh poszedł za nim. Zaczął dochodzić do wniosku, że ma ochotę na długą kąpiel, może ona uspokoi go na tyle, by mógł się odnieść do nieokreślonego problemu Alaina z wyrozumiałością… bo obecnie czuł się coraz bardziej rozdrażniony jego zachowaniem. Gdyby nie Alain, byłby teraz na koncercie i cieszył perspektywą spotkania z przyjaciółmi… Tak, gorąca kąpiel, pomyślał, pokonując na ślepo kolejne stopniach, które znał już na pamięć. Na drugim piętrze Alain jednak nieźle go wystraszył, zatrzymując się gwałtownie i łapiąc go za ramię. – Czy nikt za nami nie idzie? – wyszeptał. – Chyba kogoś słyszałem… Josha przeszedł dreszcz – najwyraźniej nie potrzeba było wiele, by udzielił mu się Alainowy nastrój – ale odpowiedział spokojnie: – Nikogo tu nie ma poza nami. Jestem tego pewien. Na klatce panowała zupełna cisza, dało się tylko słychać szybki i płytki oddech Alaina, a po chwili także odległe miauczenie kota. Alain stał przez chwilę w ciemności – Josh ledwo mógł go dostrzec i bardziej wyczuwał jego obecność – a potem ruszył w górę, już bez przystanków. Prędko otworzył drzwi i zniknął w mroku mieszkania, a kiedy Josh wsunął się do środka, w pośpiechu zasunął oba zamki. Tutaj światło też nie działało – najwidoczniej w całym budynku zabrakło prądu – choć dzięki oknom było odrobinę jaśniej, w każdym razie w salonie… Wciąż jednak stali w przedpokoju, Alain oparty o drzwi i nasłuchujący. Josh właśnie zastanawiał się, czy ma coś powiedzieć – i co właściwie – kiedy Alain dał mu znak, żeby był cicho. Potem, ewidentnie starając się nie wydawać żadnego dźwięku, przeszedł w głąb mieszkania, wskazując Joshowi, że też ma przyjść. Josh zdjął buty i cokolwiek skołowany zbliżył się do niego, nagle zdając sobie sprawę, jak mocno bije mu serce. Dziwne… – Jestem pewny, że ktoś za nami szedł… – szepnął Alain, znów patrząc w stronę wejścia. – Nie zdziwiłbym się, gdyby stał teraz za drzwiami. I słuchał. Josh pokręcił głową. – Nikogo tam nie było – powiedział, choć z jakiejś przyczyny również szeptem. – Przecież… Ale skąd miał wiedzieć? Na klatce było ciemno jak oko wykol. Gdyby… Gdyby ktoś rzeczywiście stał na schodach, na przykład powyżej ich piętra, z pewnością by go nie mogli dostrzec. Znów przebiegł go dreszcz, którego nie potrafił wytłumaczyć i nie czuł się z tym dobrze. – Zapalę świece – mruknął, by ukryć swoje zmieszanie, i skierował się do kuchni. Alain wydał jakiś stłumiony dźwięk – może w ramach protestu, a może jakiejś złości – po czym podszedł do okna. Josh, szukając w szafce świeczek, kątem oka dostrzegł, że Alain stoi przy futrynie i wygląda na zewnątrz, a po chwili dokładnie zasuwa zasłony. Josh też rzucił okiem na podwórze i przekonał się, że prądu musiało zabraknąć w całym kwartale, gdyż okna sąsiednich budynków były ciemne. Opanowało go jakieś niesamowite uczucie – nie tyle strach, ile podświadoma obawa, że teraz coś się wydarzy. Drżącymi palcami wymacał świeczkę i zapalił, po czym wstawił na spodeczek, ciesząc się blaskiem, jakie dawała. Z tym prymitywnym, lecz skutecznym, źródłem światła, wrócił do Alaina, który podniósł się z krzesła i poszedł wprost do sypialni, wcześniej jednak rzucając mu sugestywne spojrzenie. Josh przez chwilę stał niezdecydowany, a potem postanowił pójść za nim. Alain wyraźnie pragnął jego towarzystwa… a i sam Josh zaczął uważać, że nie powinien zostawiać go samego. Jego złość już znikała… Jak mógł się złościć na Alaina… zwłaszcza teraz? Zwłaszcza w taki wieczór… Zamrugał. Jaki taki? To, że w kamienicy wysiadło światło, niczego przecież nie oznaczało – bo to pierwszy raz się zdarzyło…? Musiał jednak przyznać, że nastrój był dzisiaj szczególny. Odwrócił się jeszcze raz, by spojrzeć z powątpiewaniem na drzwi wejściowe. Czy jeśli ktoś tam był, mógł widzieć światło? – naszła go niespodziana myśl i chęć, by osłonić świeczkę przed ewentualnym obserwatorem. Potrząsnął głową i wszedł do sypialni. Alain zaraz zamknął za nim drzwi, a potem usiadł na łóżku i popatrzył na niego wyczekująco. Josh odstawił świecę na komodę i przysiadł naprzeciw niego, przyglądając się, jak światło i cień grają na ukochanej twarzy, która czasem wydawała mu się tak obca… – Tutaj jesteśmy bezpieczni – powiedział Alain, wciąż cichym głosem, jednak już nie szeptem; najwyraźniej rzeczywiście czuł się pewniej. – Przed kim? – zapytał Josh, nie spodziewając się dostać żadnej sensownej odpowiedzi. Alain jednak zaskoczył go, ponieważ w tym momencie spojrzał na niego z ogromną czułością i wyciągnął rękę, by dotknąć jego twarzy. Josh poddał się pieszczocie, zamykając oczy i na chwilę zapominając o ostatnich tygodniach. Pomyślał, że ta cudowna chwila mogłaby trwać wiecznie, jednak wtedy przerwał ją głos Alaina – niepewny, nieufny, a jednak rozpaczliwie pragnący zapewnienia – przerwał ten cudowny moment: – Mogę ci zaufać… prawda? Powieki Josha poderwały się w górę, a jego serce podskoczyło w piersi. Czyżby wreszcie… czyżby w końcu miał usłyszeć o tym, co Alaina trapiło? O tym, co kładło się cieniem na ich relacji od wielu dni… tygodni… Odpędził obawę wynikającą z faktu, że Alain w ogóle pytał o takie rzeczy… Popatrzył na niego i kiwnął głową, a potem chwycił w palce dłoń, która wciąż dotykała jego policzka, i uścisnął, starając się w oba te gesty – podobnie jak w następne słowa – włożyć tyle przekonania, ile był w stanie. – Możesz. Oczywiście, że możesz. Alain nerwowo rozejrzał się po pokoju. – Jesteśmy tu bezpieczni – powtórzył Josh jego wcześniejszą wypowiedź, choć tak naprawdę jej nie rozumiał, raz jeszcze ściskając jego rękę. Alain wrócił do niego spojrzeniem i krótko skinął głową, a potem powiedział: – Nie pozwolę cię skrzywdzić. Josh powstrzymał westchnienie, przypominając sobie, że już kiedyś Alain powiedział coś takiego… Jednak Joshowi aż do teraz nie przyszło do głowy, że grozi mu jakieś niebezpieczeństwo. Oceniając po tym, jak Alain się zachowywał – ten dziwny niepokój, wręcz strach, który go dzisiaj gnębił… tę niechęć do opuszczania mieszkania – może rzeczywiście istniało jakieś zagrożenie? Wcześniej nawet o tym nie pomyślał, czemu dopiero teraz był w stanie uznać taką możliwość…? Jego serce znów uderzyło szybciej. – Dzisiaj już prawie nas dopadli – natarczywy głos Alaina wdarł się w jego rozmyślania. – Nie powinniśmy byli wychodzić. Josh odruchowo kiwnął głową, zanim złapał się na tym, co robi. – Kto nas dopadł? Alain, o czym ty mówisz? Alain ścisnął mocniej jego rękę… i nie odwracał wzroku, choć wcześniej – chwilę temu, wczoraj, przed tygodniem – z pewnością by tak zrobił. Może wreszcie zrozumiał, że naprawdę może Joshowi zaufać? To bolało – i jednocześnie było słodkie. – Myślę… Nie, wiem to na pewno – odparł cicho, jednak z naciskiem na każde słowo. – Ktoś… pewni ludzie chcą nam zrobić krzywdę. Josh poczuł nieprzyjemne łaskotanie, które przeszło przez jego plecy z dołu do góry – nie pierwszy raz tego wieczoru. Czym innym było jednak coś podejrzewać, a czym innym usłyszeć powiedziane wprost. – Kto…? – zapytał szeptem, nachylając się ku Alainowi. – Kto chce nam zrobić krzywdę? Alain złapał jego drugą dłoń i przez chwilę zgniatał w uścisku, nie przerywając jednak kontaktu wzrokowego. – Wiesz o tym, że mam pieniądze, prawda? – powiedział cicho. – Ten spadek po ojcu – dodał z jakąś goryczą. Josh pokiwał głową. Wiedział, oczywiście. Nie miał co prawda pojęcia, jaka to jest suma, ale podejrzewał, że spora… A w każdym razie była spora, kiedy Alain ją otrzymał, wnioskując po tym, że potem przez trzy lata żył sobie jak pan, nie kiwnąwszy palcem, to znaczy nie zajmując się żadną pracą. – Czy ta… sprawa, to niebezpieczeństwo… ma jakiś związek z tym spadkiem? – domyślił się. Alain krótko kiwnął głową. – Ostatnio… Dowiedziałem się, że pojawili się inni… inne osoby, które mają na te pieniądze ochotę. Josh mrugnął. – Ale przecież ta sprawa musiała zostać załatwiona już dawno temu? – zasugerował, wciągając obie nogi na łóżko, by było mu wygodniej. Teraz Alain pokręcił głową. – To nie ma znaczenia – odparł. – Oni się starają o zmianę decyzji sądu… I nie cofną się przed niczym. Josh nic nie mówił, tylko gorączkowo myślał, próbując odgonić nieprzyjemne uczucie ściskania w żołądku. Najwyraźniej w grę wchodziły naprawdę duże pieniądze… – Nie cofną się przed czym, Alain? – Przed niczym – odpowiedział szeptem Alain, blady jak ściana. Przez chwilę wyglądał, jakby miał się zerwać na nogi… ale jedynie ścisnął ręce Josha mocniej. – Dzwonili do mnie, wiele razy… Grozili… Oni chcą, żebym im te pieniądze oddał dobrowolnie, inaczej… Jego głos znów się urwał i Alain zdawał się zbierać myśli – podobnie jak Josh, który usiłował przetworzyć te rewelacje i wyjść z jakimś rozwiązaniem. On sam nigdy nie był pazerny na bogactwo materialne, jednak domyślał się, że u innych ludzi mogło to wyglądać zupełnie inaczej. Tak, wyobrażał sobie, że niektórzy dla pieniędzy byli w stanie… zabić… Zrobiło mu się słabo. – Nie możesz tego zgłosić… na policję? – podsunął. Alain wyraźnie drgnął. – Nie, policji w to nie można mieszać – stwierdził kategorycznie, a potem odwrócił wzrok. – Kiedyś… niektóre rzeczy z mojej przeszłości… Gdyby policja się o tym dowiedziała… To by się mogło źle… skończyć. Serce Josha podskoczyło w jego piersi, ale opanował ten nagły niepokój. – Przecież nic… nic ci nie udowodniono – wypalił, choć miał wrażenie, że nie wie, o czym mówi. – Prawda? – zapytał z pewną histerią. Alain, wciąż patrząc w bok, pokręcił głową. Josh nabrał głęboko powietrza i zastanowił się, co właściwie robi. Oto siedzi tutaj i zupełnie, całkowicie, bezpodstawnie oskarża Alaina o nie wiadomo jakie przestępstwa – tylko dlatego, że Alain był kiedyś delikwentem. Mrugnął. Zdaje się, że jakiś czas temu to przerabiał… I do niczego go to nie doprowadziło. Bo nie było do czego. Alain Corail był porządnym człowiekiem, nawet jeśli teraz zdawał się w to wątpić. – Zresztą… nawet nie znam ich danych, nie przedstawili się… – sceptyczny głos Alaina przerwał tok jego myśli. – Co?! – niemal wykrzyknął Josh, a potem rozejrzał się spłoszony i dodał ciszej: – Dzwonią do ciebie jacyś ludzie i ci grożą, a ty nawet nie wiesz, kto to? – Mówili, że są krewnymi mojego ojca… mojego świętej pamięci ojca, którego nawet nie znałem – powiedział z goryczą Alain. – Chyba rodzeństwem. Albo kuzynami. I że ten spadek należy się prawnie im i ich dzieciom. – Ale… – Co Josh mógł powiedzieć? Przecież w ogóle nie znał się na prawie. – Ale czy naprawdę mogą to zrobić? Podważyć decyzję sądu? – spytał z pewną bezradnością. Alain wzruszył ramionami; najwyraźniej nie miał większego pojęcia od niego samego. – Nie wiem… Ale spróbują to zrobić wszystkimi możliwymi sposobami. – Jego twarz znów się wykrzywiła. – Tak mi powiedzieli. Że pokażą, że nie jestem… że jestem… że na mocy prawa nie mam… nie należy mi się ten spadek, że nie mogę nim dysponować. Nie mogą udowodnić, że nie jestem dzieckiem tego człowieka, bo matka przedstawiła akt urodzenia, więc chcą… znaleźć jakiś powód, żeby sąd cofnął decyzję. Josh musiał przyznać, że nic z tego nie rozumie. Czuł się skołowany, ciężko było wyciągnąć z tego jakiś wniosek… ale powinien. Musi się zastanowić. Musi pomóc Alainowi. Alain obdarzył go zaufaniem, potrzebuje jego pomocy… Wrócił do usłyszanych przed chwilą słów. Powód… Udowodnić, że Alain nie może dysponować… Coś mu świtało… Czyżby Alain mówił o… – Coś jak… że nie masz czynności prawnych? – Tak to się chyba nazywało? – Czy to masz na myśli? Alain potaknął. – Co za bzdura! Jak niby mogą coś takiego wykazać? – Josh nie mógł tego pomieścić w głowie. Nie. W ogóle nie przyszłoby mu na myśl, by coś takiego sądzić o Alainie. – To jakiś idiotyzm. Przecież to dotyczy chyba… ludzi ubezwłasnowolnionych? Chorych psychicznie albo upośledzonych…? – Tak mu się przynajmniej wydawało. Jak można było zakładać coś podobnego? To zakrawało na absurd. Był rozdrażniony samą ideą. – Nie mają najmniejszych podstaw, nie przejmuj się tym! – zawołał z mocą. Alain odwrócił wzrok i zwolnił uścisk na jego dłoniach, jednak Josh szybko pochwycił jego ręce. – Alain…? Alain wciąż patrzył w bok; mówienie wyraźnie sprawiało mu trudność. Josh czekał cierpliwie, starając się spojrzeniem wyrazić całą miłość, jaką odczuwał wobec tego człowieka. Narzuta na łóżku zagrzała się od ciepła ich ciał. Zegar na komodzie odmierzał sekundy i minuty; świeca cicho skwierczała. Z rury za ścianą dobiegł szum wody, poza tym było cicho. Pokój zdawał się być jedynym miejscem we wszechświecie. Tak, pomyślał, gdyby teraz na świecie nie było nikogo innego poza nimi dwoma, nie mieliby takich problemów… Wreszcie Alain rzucił mu jakieś rozpaczliwe spojrzenie. – Oni uważają, że nasz… Że my… Że to, że jesteśmy razem, świadczy o mojej… nienormalności. I że mogą się na to powołać w sądzie. Josh wyprostował się. Miał wrażenie, jakby ktoś go uderzył w twarz. – Co takiego…? Przez chwilę w ogóle nie mógł zebrać myśli, tak był wzburzony. Że jak… Chcieli wykorzystać… znajomość z nim przeciw Alainowi??? W tak podły sposób…! Jak ktoś mógł tak postąpić? To było tak niskie, tak… prymitywne. Co ich obchodziło, z kim Alain był? Nie, po prostu nie mógł w to uwierzyć. Potem jednak pomyślał, że gdy w grę wchodziły pieniądze, najwyraźniej wszystko było dozwolone. Zrobiło mu się niedobrze. Wyobraził sobie Alaina, którego w sądzie pytają, czy to prawda, że sypia z mężczyzną… którego spotyka publiczne… no, może nie publiczne potępienie, ale krytyka, pogarda… za sam fakt, że nie jest taki jak inni. I że wydają na niego wyrok… decyzję, że w takim razie nie jest normalny… pozbawiają praw… Potrząsnął głową. Nie, takie sytuacje zdarzały się może kiedyś, ale przecież nie teraz. Nie w dwudziestym wieku w cywilizowanym kraju. Nie ma już dyskryminacji na tle orientacji seksualnej – przynajmniej w prawie, bo na ulicy to wygląda różnie, wiadomo… Nie wierzył, by sąd uznał to jako argument. Nie, absolutnie nie. Był zły na samego siebie, że coś takiego w ogóle zakładał. Powinien się opanować i myśleć trzeźwo. Ale że Alain się tym martwił…? Podniósł wzrok na człowieka, za którego oddałby życie. Czy Alain wstydził się tego… co robili? Tego, że byli razem? Może wolałby teraz być z kimś innym… z kimś, kto nie naraziłby go na podejrzenia o… nienormalność? Nie, stwierdził momentalnie. Ufał Alainowi – choć oczywiście nie chciał mu przysparzać kłopotów. Pod wpływem impulsu wyciągnął rękę i dotknął jego podbródka, sprawiając, że Alain popatrzył mu w oczy. Uśmiechnął się lekko – miał nadzieję, że z otuchą. – Żaden sędzia nie wyda wyroku na podstawie czegoś takiego – powiedział z pełnym przekonaniem. – Nie martw się tym. Poza tym… – Urwał, gdy coś przyszło mu do głowy. – Poza tym skąd oni mogą o nas wiedzieć? Przecież im nie powiedziałeś? Alain zmrużył oczy, a potem pokręcił głową. – Od ponad pół roku mieszkamy tutaj – mówił dalej Josh. – W Idealo byliśmy tylko dwa miesiące. Zresztą twój ojciec pochodził, zdaje się, skąd indziej? – Śledzą nas. Josh mrugnął, jego serce znów podskoczyło. – Gdzie? Tutaj? W Paryżu? – Zdziwił się, jak bardzo drży jego głos. Tym razem Alain kiwnął głową. Josh mimowolnie rozejrzał się dokoła, jakby miał zamiar wypatrzyć ewentualnych… szpiegów gdzieś w kącie… ale poza nimi dwoma w sypialni rzecz jasna nie było nikogo. Jedynie światło świecy pełgało po ścianach i meblach, tworząc fantazyjne cienie w zakamarkach pokoju. Zdusił niedorzeczną chęć odgarnięcia zasłon i upewnienia się, że nikt nie tkwił za oknem; mieszkali na czwartym piętrze, a lokale nie miały balkonów. Jeśli jednak Alain mówił… Wrócił do niego wzrokiem. – Oni… Przysłali kogoś, żeby mnie śledził… I dowiedzieli się o tobie – powiedział Alain szeptem, przysuwając się bliżej. – O nas. O wszystkim wiedzą. Josh wpatrywał się z niego osłupiały, próbując pozbierać myśli, które znów rozbiegły się we wszystkich kierunkach. – Kto…? – wyjąkał. Alain wskazał podbródkiem na ścianę i drzwi za nim. Josh odwrócił się, w pierwszej chwili nie rozumiejąc. Za drzwiami był salon, za salonem była kuchnia. Za kuchnią było… Popatrzył na Alaina, szeroko otwierając oczy. – Francis…? – spytał zduszonym szeptem. Alain znów kiwnął głową. – Niemożliwe – odparł z miejsca Josh. – Dlaczego… Jak… – Co chciał powiedzieć? Może to, że nie był w stanie pogodzić wesołego muzyka ze szpiegiem, nieważne jak Francis się z nim obszedł…? Może był dupkiem… i homofobem, ale… to po prostu… nie pasowało. – Dlaczego tak uważasz? – spytał, patrząc ponownie na Alaina. – Przecież tak się zachowuje… – odrzekł Alain z naciskiem. – Ciągle o wszystko wypytuje. Nie zauważyłeś? Chce wszystko wiedzieć, o tobie, o mnie… Ciekawią go szczegóły z naszej przeszłości. – Ale… – Tak chyba zachowywali się wszyscy sąsiedzi? Nie, nie wyobrażał sobie, by Francis miał za zadanie ich… szpiegować. I donosić na nich. Jeśli już… Jeśli już miał kogoś o coś takiego posądzać, to raczej… – Znacznie bardziej mi do tego pasuje Pierre… – Dopiero kiedy usłyszał te słowa, zorientował się, że powiedział swoje myśli na głos. Alain wyraźnie się zdenerwował i wbił w niego spojrzenie, które wywołało w Joshu jakieś nieprzyjemne uczucie. Nie żeby dotąd było mu szczególnie przyjemnie – od całej tej rozmowy co i rusz przechodziły go ciarki. – Roland… Dziennikarz? – zapytał Alain jakimś głuchym tonem. – Nie, tak tylko mi się wyrwało – pospieszył z korektą Josh. Doprawdy, czy zamierza podejrzewać wszystkich w kamienicy? Może jeszcze panią Bonnet, która tak była ciekawa jego pożycia z Alainem…? – Nie bierz tego na serio. Alain jednak wyraźnie brał to serio. Oplótł się ramionami, a jego wzrok stracił ostrość. – Też go do tego wciągnęli, oczywiście – powiedział w zamyśleniu. – Dziennikarz… kto by się lepiej nadawał? Tak, on może wiedzieć. Serce Josha nagle uderzyło mocniej. Przełknął i przypomniał sobie scenę, która miała miejsca na klatce schodowej na początku roku. Klatka schodowa… Mimowolnie zerknął w stronę drzwi wejściowych, a potem odruchowo poszukał ręki Alaina, kiedy wydawało mu się, że coś usłyszał. Nie, to tylko jego wyobraźnia. Tam nikogo przecież nie ma… Ponownie spojrzał na Alaina. Czy powinien mu powiedzieć o tym, co zaszło w styczniu? Bez wątpienia powinien, nie wolno było niczego ukrywać… – Ja… myślę, że on o nas wie – przyznał cicho. – Nie żebyśmy to jakoś szczególnie ukrywali, prawda? – dodał i chciał się uśmiechnąć, ale wyszedł z tego jedynie jakiś grymas. – On… – Wyjawił Alainowi, jak to Pierre zaskoczył go swoim komentarzem podczas rozmowy z panią Bonnet. – Wtedy myślałem, że on tylko tak to powiedział. Że chciał być złośliwy… ale może rzeczywiście się domyślił. Jednak… nie widziałem go od dawna, więc nie sądzę, by nas… szpiegował. – Zabrzmiało to dziwnie w jego ustach. – Pewnie pracuje na wieczornej zmianie… Poza tym on tutaj mieszka o wiele dłużej niż my. Alain pokręcił głową. – To nie ma znaczenia. Wciągnęli go do tego, tak samo jak Vidala. Pewnie Vidal go zwerbował. Tak, nie ma wątpliwości. – Ale Francis… – Josh wrócił myślą do sąsiada za ścianą. – Przecież on jest muzykiem – powiedział, jakby to miało czegokolwiek dowieść. – Nigdy nie słyszałem, żeby grał – padło w odpowiedzi. Popatrzył na Alaina z niedowierzaniem. – No co ty? Przecież nie raz słychać było, jak ćwiczy…? Musiałeś słyszeć – dodał, choć odruchowo zastanowił się, kiedy on ostatni raz słyszał muzykę sąsiada… i doszedł do wniosku, że nie pamięta. Alain wzruszył ramionami; wyraźnie nie chciał się kłócić. Zwrócił jednak uwagę na coś innego: – Nie wydaje ci się dziwne, że przeprowadził się tutaj akurat teraz? – Alain, chyba za dużo się w tym doszukujesz – zaprotestował Josh słabo. Nie podobał mu się kierunek, jaki obrała ta rozmowa. No, nie podobała mu się ona od początku, ale teraz nie mówili już tylko o nich dwóch, ale o osobach trzecich… I Josh czuł się z tym niekomfortowo. – Po prostu mieszkanie się zwolniło, i tyle. To normalne, że ludzie się przeprowadzają. A to jest dobra lokalizacja i… – Jeśli rzeczywiście gra na wiolonczeli, nie sądzisz, że powinien był wybrać inny dom? – przerwał mu Alain; w jego oczach, prawie czarnych w mroku sypialni, odbijał się płomień świecy. – Najlepiej z windą. Dlaczego zamieszkał na czwartym piętrze? Żeby codziennie znosić i wnosić taki ładunek? Przecież to ponad dziesięć kilo. Nie mówiąc już o tym, że szkołę ma na drugim końcu miasta. Kto by się przemieszczał kilkanaście kilometrów z takim ciężarem dzień w dzień…? Poza tym… – Rozejrzał się i ponownie ściszył głos, choć przecież nikt nie mógł ich słyszeć. – Dowiedziałem się, że poprzedni lokator wyprowadził się w wielkim pośpiechu. A mieszkał tutaj przecież bardzo długo… Moim zdaniem sprawa jest zupełnie jasna. Josh przypatrywał mu się, usiłując jakoś to ogarnąć… Nie mógł zaprzeczyć, że w tym, co mówił Alain… było trochę sensu. I aż nazbyt wyraźnie układało się w jakąś niepokojącą całość. Sam kiedyś pomagał Francisowi wnosić pudło z wiolonczelą i wiedział, że nie był to lekki bagaż. Jeśli to rzeczywiście była wiolonczela… I nigdy potem tak naprawdę ani razu nie widział muzyka z instrumentem, a natykał się na niego aż nazbyt często. Przecież jeśli był studentem muzyki, to powinien korzystać ze swojego narzędzia na co dzień, na uczelni, nie tylko w domu… Przełknął i opanował kolejny dreszcz. – Albo kiedy tak cię wypytywał o Georgesa, pamiętasz? – podsunął Alain. – Niby od niechcenia, a ty mu od razu powiedziałeś, że wszyscy znamy się ze szkoły. – No bo to muzyk! On zna Georgesa… niejako po fachu. I jest zachwycony jego muzyką – protestował Josh, choć dość słabo. – To naturalne, że chciał pogadać… – I tak sam się domyślił, że Georges przysłał nam bilety na koncert? A co jeśli otworzył kopertę i sam zobaczył? Josh nic nie powiedział. Prawda, jeśli Francisowi tak zależało na tych biletach, jak twierdził, to prędzej by je po prostu zachował dla siebie, skoro już trafiły w jego ręce… Otworzył szerzej oczy. – Myślisz, że on wyciągnął ten list z naszej skrzynki? – zapytał cicho, źle się czując z powodu samej idei. – Nie zdziwiłbym się – odpowiedział Alain bez emocji. Josh milczał. Im więcej się nad tym zastanawiał, tym bardziej dochodził do wniosku, że Francis Vidal rzeczywiście mógł nie być tym, za kogo się podawał. Przecież Josh już wcześniej miał jakieś wrażenie… że w sposobie bycia muzyka jest coś fałszywego. Znów przełknął, przypominając sobie piątkowe zajście na klatce schodowej, choć wciąż wywoływało ono mdłości. Francis – choć najpierw udawał, że ma na to ochotę – sprowokowany, wyraźnie dał Joshowi do zrozumienia, że brzydzi się ideą… spania z nim… i zdawało się, że to było jego prawdziwe oblicze. Josh był coraz mocniej przekonany, że tu wcale nie chodziło o bilety; one były tylko przykrywką… Powstrzymując uczucie obrzydzenia, opowiedział Alainowi o tym, co się wydarzyło dwa dni wcześniej – na ile był w stanie sobie przypomnieć. Na pewno największego znaczenia należało się dopatrywać w słowach Francisa niż jego czynach, które do niczego nie prowadziły… Przytoczył Alainowi wszystkie wypowiedzi sąsiada – z nadzieją, że Alain będzie w stanie więcej z nich zrozumieć niż on sam. Alain słuchał – twarz miał upiornie bladą, a jego źrenice wydawały się zajmować całe tęczówki – ściskając jego dłonie tak, że na pewno zostaną siniaki. Na koniec pokiwał głową, jakby wszystko mu się zgadzało. – Chcą cię ode mnie odciągnąć – powiedział głucho, a potem zamyślił się i dopiero po chwili ponownie podniósł na niego wzrok. – Tak, masz rację. W sądzie nic nie osiągną. Powiedziałem im to ostatnim razem… Wtedy zaczęli grozić… że c o ś c i z r o b i ą… – Głos mu się załamał i… jakby maska opadła z jego twarzy. Teraz Alain patrzył na niego z pełnym przerażeniem. – Że jeśli oddam im te pieniądze… jeśli się z tego wycofam… zostawią nas w spokoju… zostawią cię w spokoju. Że wybór należy do mnie… I już zaczęli…! O Boże… W jego oczach pokazały się łzy, a wargi zaczęły drżeć. Josh był wstrząśnięty tą nagłą zmianą w jego zachowaniu, tak gwałtowną, tak niespodziewaną… Był wstrząśnięty, że widzi Alaina w takim stanie… Nie mógł na to patrzeć. Poderwał się i objął go z całych sił. – Nic mi nie jest – szepnął z całym przekonaniem, na jakie go było stać. – Przecież nic mi nie jest, Alain. Alain otoczył ramionami jego plecy, jakby też już nigdy nie chciał go wypuścić, i tak siedzieli, nic nie mówiąc. Josh usiłował jakoś ogarnąć wszystko, co usłyszał, choć wydawało się to niemożliwe, kiedy jego serce tłukło się dziko w piersi, a powietrze było tak gęste, że nie dało się nim oddychać. Przytulił policzek do włosów Alaina i zacisnął powieki, próbując się uspokoić, bo przecież Alainowi potrzebny był jego spokój. Najmniej ruszało go niebezpieczeństwo, które mu rzekomo groziło – wydawało się abstrakcją, w ogóle nie był go w stanie odczuwać. Jeszcze nie – może za chwilę, za godzinę, może jutro stanie się bardziej realne, ale nie teraz. W tym momencie najbardziej przejmowało go cierpienie, którego – zdawało się – Alain musiał doznawać od wielu tygodni. Teraz w pełni rozumiał jego zachowanie w ostatnim czasie, naznaczone niepewnością, obawą, narastającym poczuciem zagrożenia… strachem. O siebie. I o niego. Przytulił go jeszcze mocniej, jakby chcąc mu przekazać całą swoją pewność. Że będzie dobrze. Że nic się nie stanie. Że sobie z tym poradzą. "Och, Alain, Alain… Dlaczego mi nie powiedziałeś? Razem byśmy się tym zajęli, razem stawili czoła… Nie musiałeś w samotności się tym martwić." To i wiele innych rzeczy chciał powiedzieć, jednak milczał, wiedząc, że takie słowa nie mają sensu. Trzymał go więc w ramionach i głaskał po włosach, i tylko w ten sposób usiłował dodać otuchy. Fobia społeczna, też sobie wymyślił… Nie miał najmniejszego pojęcia o męczarniach, które Alain znosił od tak dawna. Dopiero po chwili Alain był w stanie się odezwać, choć najwyraźniej ciężar, który go przygniatał, nie zelżał ani trochę. – Powiedzieli, że albo ty, albo ja – szepnął, wciąż w jego uścisku. – Nie wiesz, jacy oni są. Zrobią wszystko… Posuną się do największych… – Wyjedźmy stąd – powiedział Josh bez namysłu. – Jutro. Albo jeszcze dzisiaj. Zabierzmy tylko to, co nam potrzebne. I pojedźmy daleko stąd, gdziekolwiek. Choćby za granicę. – Oni nas znajdą – przerwał mu Alain. – Wszędzie nas znajdą – powiedział dziwnie obojętnym tonem, wypuszczając go z uścisku. Josh odsunął się i popatrzył na niego. – Co ty opowiadasz? Chcesz się tak poddać? – zapytał z trwogą. Alain zamrugał, a potem potrząsnął głową. – Nie, masz rację. – W takim razie co zrobimy? Alain znów spojrzał na drzwi za jego plecami. – A co możemy zrobić, jeśli oni tam są? Jeśli stoją na korytarzu i czekają na nas? – Jeśli… Przecież nie będą tam stać cały czas – zauważył Josh przytomnie. – Oni byli w operze. Widziałem ich. Josh popatrzył na niego okrągłymi oczami. – Gdzie…? Jak wyglądali? – zapytał; teraz każda wiadomość była na wagę złota. – Stali… w cieniu… na balkonie. Nie widziałem wyraźnie. Josh przełknął poczucie rozczarowania. – W takim razie… co zrobimy? – ponowił pytanie. Alain jednak nie wiedział, jak na nie odpowiedzieć. Siedział, wbijając wzrok w łóżko. – Alain… Myślę, że najlepiej postąpimy, idąc na policję – powiedział Josh powoli. – Nigdy tam nie dotrzemy – odparł szeptem Alain. – Dopadną nas… – W takim razie zadzwonimy – stwierdził Josh, sięgając po telefon i podając go Alainowi. – Nie! – Alain wytrącił mu przedmiot z ręki. – Oni słuchają rozmów. – Coś musimy zrobić – Josh poczuł, że ogarnia go zniecierpliwienie. – Jak to sobie wyobrażasz? Że siedzimy w tym mieszkaniu aż do śmierci? Alain drgnął i popatrzył na niego z przerażeniem. Ugh, to był rzeczywiście niefortunny dobór słów. Tak czy owak… Nie mogli się ukrywać w mieszkaniu nie wiadomo ile. Nawet jeśli opowieść Alaina mocno go wystraszyła – do tego stopnia, że nareszcie zaczął wierzyć w grożące im niebezpieczeństwo – to jednak nie zamierzał się poddawać strachowi. Chowaniem się nic nie osiągną. Choć jeśli Alain – ten Alain, który swego czasu zdolny był do największej brawury i guzik go obchodziło jakiekolwiek zagrożenie – był w tej chwili tak przerażony, tak niemalże… sparaliżowany strachem, to z pewnością miał po temu powody. Josh musiał to zrozumieć. – To może po prostu daj im te pieniądze? – przyszło mu do głowy jeszcze jedno rozwiązanie. – Damy sobie przecież radę. Ty znajdziesz pracę, ja mam stypendium… Będziemy żyć oszczędnie, jakoś przeżyjemy. Możemy przecież nawet przenieść się do mniejszego mieszkania. Jeden pokój nam wystarczy… To znaczy, przepraszam, to są twoje pieniądze, nie mam prawa nimi dysponować… Ale jeśli dzięki temu dadzą ci… dadzą nam spokój… Uważał, że to całkiem sensowna propozycja, jednak Alain pokręcił głową. – Nie dadzą nam spokoju – powiedział głucho, zaciskając palce na materiale narzuty. – Już nie. Teraz już się nie cofną. Za bardzo się odsłonili… żeby nas tak zostawić. Wiedzą, że jeśli teraz nas puszczą, obróci się to przeciwko nim. Na pewno nas dopadną. – Alain… z tego, co mówisz, wynika, jakbyś bardzo pragnął, żeby cię dopadli – stwierdził Josh ostrzej, niż zamierzał. – Takie myślenie przynosi nieszczęście. Naprawdę musimy coś wymyślić… Im szybciej, tym lepiej – dodał stanowczo. Ale Alain tylko objął go i przycisnął twarz do jego włosów. – Nie zostawiaj mnie… – wyszeptał. – Jeśli cię stracę… Nie mogę cię stracić… Josh z poczuciem bezradności pogłaskał go po głowie. – Nie stracisz mnie – odparł cicho. – Jestem przy tobie. Zawsze będę. Siedzieli tak przez dłuższy czas, zanim poszli spać, a potem w łóżku Alain przywarł do niego i trzymał w ramionach, jakby bojąc się, że jeśli go wypuści, Josh zniknie. Josh nie spodziewał się, że w ogóle tej nocy zaśnie… Nie mógł odpędzić wizji, że za drzwiami, na klatce schodowej, rzeczywiście może czekać morderca… Serce waliło mu mocno, a oddech co i rusz przyspieszał, i tylko na trochę udawało mu się uspokoić dzięki powtarzaniu sobie, że to niemożliwe. Że to tylko ciemność przywołuje tak makabryczne pomysły. Że ranem wszystko będzie wyglądać lepiej. Przez wiele godzin przetwarzał w głowie to, czego się dowiedział, i zastanawiał się nad wyjściem z sytuacji. Jednak nieważne jak długo myślał, wciąż jedynym sensownym rozwiązaniem wydawało się powiadomienie policji, czemu Alain tak się opierał. Josh nie miał innego wyjścia: musi go przekonać, że nie ma innej opcji. Być może to postanowienie uspokoiło go na tyle, że o świcie zdołał zasnąć, choć sny, które go męczyły w tych porannych godzinach, dalekie były od przyjemnych. Emily Bidinger, "Aura"
|