8.
(ei mitään hätää jos ei omat voimat riittäneet)




Po nocnej rozmowie Alain miał opory, żeby w ogóle wychodzić z sypialni – zupełnie jakby podejrzewał, że za drzwiami czai się płatny morderca, który może ich dopaść przez dziurkę od klucza. Dziurki od klucza zresztą nie było, ale drzwi były drewniane i gdyby ktoś chciał się włamać do środka, nie miałby z tym większych problemów. Josh jednak trzeźwo pomyślał, że gdyby rzeczywiście chciano ich dopaść, stałoby się to właśnie nocą, a nie za dnia, kiedy po klatce kręcili się mieszkańcy kamienicy, wobec czego postanowił ruszać się po mieszkaniu jak zazwyczaj i jakoś udało mu się przekonać Alaina, żeby zrobił to samo.

W świetle poranka opowieść Alaina wydawała się znacznie bardziej nieprawdopodobna niż w środku nocy przy blasku świeczki, jednak Josh wystarczająco wyraźnie odczuł strach, jaki sytuacja w Alainie powodowała, by podważać jej zasadność. Alain był śmiertelnie przerażony. I – co Josh uświadamiał sobie z pewnym słodko-gorzkim uczuciem – bał się właśnie o niego, Josh zobaczył to na własne oczy. Jak mógł w ogóle wątpić w jego uczucia??? Teraz nie znajdował dla siebie słów wymówki.

Były jednak ważniejsze rzeczy niż popadanie w samokrytykę – musieli znaleźć jakieś wyjście z tego trudnego położenia. Josh nie był typem, który w obliczu groźby poddaje się, i dlatego jego umysł nie ustawał w szukaniu rozwiązania. Przede wszystkim trzeba było ustalić, czy grozi im bezpośrednie niebezpieczeństwo. W pierwszej kolejności – choć Alain wyrażał swój sprzeciw – Josh odsunął zasłony w dużym pokoju i dokładnie przyjrzał się widokowi na zewnątrz. Nic nie zwróciło jego uwagi jako źródło potencjalnego zagrożenia: okna w kamienicy naprzeciwko były takie tak zawsze, na podwórzu bawiły się dzieci, zaś gołębie i wróble zupełnie normalnie krążyły nad budynkami. Okna nie otwierał, jednak na ile mógł dostrzec od wewnątrz, wszystko było z nim w porządku. Potem – choć temu Alain sprzeciwiał się jeszcze bardziej – podszedł do drzwi i w ciszy wyjrzał przez wizjer. Na korytarzu było pusto, zarówno na podeście, jak i na samych schodach – na ile mógł je widzieć. Awarię już naprawiono i światła znów działały. Sąsiadka z piątego piętra właśnie wracała ze spaceru z psem, który swoim zwyczajem obwąchiwał wszystkie drzwi, jednak w jego zachowaniu nie było nic odbiegającego od normy – zatem na klatce schodowej nie znajdował się żaden obcy, bo inaczej pies obwieściłby to głośnym szczekaniem.

Odetchnął z ulgą i dopiero teraz zorientował się, że wstrzymywał powietrze… Nie było co ukrywać; atmosfera spowodowana nocną rozmową mimo wszystko mu się udzieliła… Ale dobrze, korytarz był czysty – i Josh nie sądził, by ktoś niepowołany miał się na nim pojawić za dnia, co oznaczało, że do wieczora powinni być bezpieczni. Nawet nie pomyślał o tym, by iść na uczelnię, nie dzisiaj – zresztą zajęcia kończyły się w tym tygodniu, a w następnym zaczynała sesja egzaminacyjna… Ta refleksja jednak sprawiła, że Josh zatrzymał się w pół kroku. Uświadomił sobie, że kwestia jego studiów może się znacznie skomplikować… W tej chwili nie był nawet pewien tego, czy za tydzień jeszcze będzie w Paryżu. Poczuł nagłe ukłucie na myśl, że miałby opuścić ten dom… to mieszkanie, w którym przeżyli tyle dobrego z Alainem…

Potrząsnął głową dla orzeźwienia. Miejsce nie miało znaczenia, liczył się tylko Alain, z którym… z którym jeszcze wiele dobrego przeżyją. I nawet więcej. A studia zawsze zdąży skończyć później, jeśli rzeczywiście dojdzie do jakiejś przerwy. Udało mu się zaliczyć pierwszy rok, mimo że jego samopoczucie dalekie było od idealnego, a zatem uda mu się także w przyszłości, zwłaszcza z Alainem u boku. W tej kwestii naprawdę nie było czym się przejmować. Ściskanie w dołku jednak nie minęło i kiedy Josh się na nim skupił, zdał sobie sprawę, że… jest głodny. Cóż, było już dość późno, a ostatni raz jadł… wczoraj po południu. Wieczorem… w nocy żaden z nich nie miał do tego głowy, zbyt byli pobudzeni sytuacją, żeby w ogóle myśleć o jedzeniu, jednak teraz, kiedy poziom adrenaliny opadł do akceptowalnej wartości, przynajmniej organizm Josha domagał się pożywienia ze zdwojoną siłą. Skierował się zatem do kuchni, co niemal wywołało napad paniki u Alaina – jednak popatrzył na niego wymownie i powiedział z całą mocą:

– Nic nam nie grozi.

Co Francis Vidal mógł im zrobić przez ścianę i szafki? Nic. Nie chcąc jednak wzbudzać u Alaina większej obawy, niż była konieczna, przygotował śniadanie możliwie najszybciej, a wychodząc z kuchni, zamknął za sobą drzwi, czego prawie nigdy nie robili. Drzwi zaskrzypiały przeciągle, na co Alain wzdrygnął się, a jego oczy rozszerzyły się. Josh usiadł przy stole i wziął go za rękę.

– Nic nam nie grozi – powtórzył, próbując dodać mu otuchy. – Zjedz coś – dodał, podsuwając koszyk z chlebem.

Alain jednak wyraźnie nie miał apetytu, bo zjadł tylko jedną kanapkę, choć kawę wypił właściwie jednym haustem. Był spięty i małomówny, i ani trochę spokojniejszy niż nocą. Jeśli Josh spodziewał się, że odbyta rozmowa coś między nimi zmieni – może w końcu przywróci tę bliskość, jaka między nimi była – to się rozczarował. W zachowaniu Alaina zmieniło się jedynie to, że o ile wcześniej starał się trzymać Josha na dystans – prawdopodobnie bojąc się, że może go… stracić – o tyle teraz zdawał się niemalże do niego lgnąć, szukać u niego pomocy. W sumie nie było to takie niezrozumiałe: przez całe tygodnie męczył się w samotności z tym potwornym ciężarem, a kiedy w końcu wyjawił przyczyny swojego zachowania, musiał się poczuć, jakby w Joshu zyskał wspólnika… towarzysza w problemie. Josh nie miał nic przeciwko wspieraniu Alaina; uważał to za całkowicie naturalne – przecież na tym polegał związek dwojga ludzi. Było dla niego oczywiste, że przez trudności przechodzi się razem.

Późne śniadanie minęło bez zakłóceń, a Josh uświadomił sobie, że uczucie napięcia naprawdę w nim zmalało - prawdopodobnie stało się to już wtedy, kiedy upewnił się, że na klatce schodowej nie ma nikogo niepowołanego. Jakoś łatwiej było oddychać i mówić, i skupiać się na codziennych rzeczach, nawet jeśli sytuacja była tak niecodzienna. Nie znaczy to, że śniadaniu oddał się beztrosko i spędził nad nim godzinę; uwinął się raczej szybko. Wypił do końca herbatę i znów złapał Alaina – który od dłuższej chwili jedynie wpatrywał się we własny talerz – za rękę.

– Co zrobimy? – ponowił pytanie z poprzedniej nocy, patrząc mu z uczuciem w oczy.

– Nie możemy opu… – zaczął Alain, ale Josh mu z miejsca przerwał.

– Musimy stąd wyjść. Musimy iść na policję – powiedział po raz enty.

Alain ściskał jego dłoń tak mocno, że zadawał ból – jednak najwyraźniej nie był tego świadomy. W jego oczach pod zbyt długą grzywką był jedynie strach.

– Alain, powiedz mi: czego się tak boisz? – zapytał Josh cierpliwie, odgarniając mu włosy z czoła.

– Ich – wykrztusił Alain.

– Ich… tych two… tych krewnych twojego ojca?

Alain kiwnął głową.

– Czy uważasz, że są tutaj, w Paryżu?

Alain zawahał się, a potem znów potaknął, choć z większą rezerwą; najwyraźniej nie był pewien.

– A jeśli nie oni, to ich ludzie. Mogli… wynająć kogokolwiek – powiedział.

– Naprawdę przesadzasz – stwierdził Josh, starając się brzmieć spokojnie i rozsądnie, nie krytycznie. – To niemożliwe, żeby wynajęli kogokolwiek.

– Ale Rolanda…! I Vidala…!

Josh powoli kiwnął głową. To już ustalili: że Francis Vidal z pewnością nie jest osobą, której należy ufać. Josh przez chwilę nawet zakładał możliwość, że w pudle na wiolonczelę bynajmniej nie znajdował się instrument muzyczny, tylko inne… narzędzie. Ale żeby go użyć, Francis musiałby chyba wywiercić dziurę w ścianie, która oddzielała ich mieszkania, a to zakrawało na absurd. A z tego, co Josh widział, pseudomuzyk nie leżał też na dachu kamienicy naprzeciwko i nie celował w ich okna.

– Alain – odezwał się, wciąż ze spokojem w głosie. – Wczoraj wyszedłeś ze mną. Nic się nie stało – powiedział z naciskiem na każde słowo.

– Prawie nas dopadli – zaprotestował z miejsca Alain.

Josh stłumił westchnienie.

– Nie możemy być tego pewni – odparł. – Nie widzieliśmy nikogo na klatce… Zgoda, nie było światła… była awaria prądu. Była awaria prądu – powtórzył z naciskiem, kiedy Alain już otworzył usta, by zaoponować. – Nikt też nie próbował się dostać do mieszkania, choć w nocy przecież mogli to zrobić. Teraz też nikogo tam nie ma, ludzie chodzą normalnie po klatce. Myślę… Myślę, że w tej chwili nic nam nie zagraża. Myślę, że oni… nic jeszcze nie zaczęli… organizować. Może rzeczywiście ktoś nas obserwuje – powiedział i zdziwił się, że w jego słowach jest tyle sceptycyzmu – i może rzeczywiście są to Vidal i Roland, ale to jeszcze nie znaczy, że ktoś czyha na nasze życie.

– Dzwonili… grozili…!

– Te telefony na pewno bardzo cię wystraszyły… – zgodził się Josh – ale może to były tylko pogróżki? Takie puste groźby, za którymi nic nie stało? – podsunął. – Od pogróżek do czynów jest zwykle daleka droga, tak naprawdę mało kto ma dość odwagi, by zrealizować to, czym się odgraża.

– Ty… Nie słyszałeś, co oni mówili – rzucił Alain zapalczywie. – Co opowiadali… mówili, co ci… zrobią. – Zakrył twarz dłonią, zupełnie wyprowadzony z równowagi, i Joshowi znów ścisnęło się serce. – Powiedzieli, że będę na to patrzył… że nie przestaną… i… – Urwał i zagryzł wargi, by powstrzymać ich drżenie.

– Co mówili, że mi zrobią? – zapytał Josh prawie bez emocji.

Alain milczał przez chwilę i najwyraźniej zbierał siły… by potem zagłębić się w taką opowieść, że Joshowi dosłownie włosy stanęły na głowie. Alain mówił urywanymi zdaniami, po kilka słów, z przerwami, a Josh, słuchając go, zastanawiał się coraz mocniej, czy taka makabra była możliwa w dwudziestym wieku, bo bardziej pasowało to do jakiegoś średniowiecznego horroru. Ktoś naprawdę miał fantazję… Nic dziwnego, że Alain, który z kolei nie cechował się szczególnie bogatą wyobraźnią, był tak wstrząśnięty – on sam na pewno nie byłby w stanie czegoś podobnego wymyślić… Josh instynktownie wyciągnął rękę i położył ją w geście pociechy na jego ramieniu. Biedny, biedny Alain… Ale czy mogli istnieć ludzie, którzy by byli zdolni do takich rzeczy? Dla pieniędzy? No, ludzie naprawdę mogli posunąć się do wszystkiego, gdy w rachubę wchodziły bogactwa, niemniej jednak… Josh miał wątpliwości.

– Mnie to brzmi bardziej na chore wymysły kogoś ze zbyt wielką fascynacją grozą – powiedział powoli, kiedy Alain skończył na dobre.

– Ale oni… właśnie tacy są – odparł Alain, kręcąc głową.

– Alain, uważam, że powinieneś był im po prostu powiedzieć, że mogą się wypchać swoimi pogróżkami – stwierdził Josh kategorycznie. – Że nie będziesz słuchał takich bzdur. – Tyle że, doszedł w myślach do wniosku, mówienie czegoś takiego teraz nie miało już żadnego znaczenia.

– Ale przecież… Nie mogłem… Gdyby coś ci się stało… – Alain patrzył na niego błagalnie, jakby dziwił się, że Josh nie rozumie.

– Musimy to skończyć. – Josh nie przejmował się jego protestami, a w zamian wstał z krzesła. Miał tego wszystkiego już dość. – Idziemy na policję. Teraz.

Alain był szybszy: zerwał się i objął go od tyłu, unieruchamiając w uścisku.

– Alain – powiedział Josh, tracąc cierpliwość – nie zamierzam do końca życia siedzieć w domu w obawie, że ktoś mnie chce zabić.

– Nie możemy… nie możesz wyjść – wyszeptał Alain.

– Alain…

– Nie mogę cię stracić. Nie pozwolę im cię zabrać. Nie pozwolę im cię skrzywdzić.

Josh poczuł, jak ogarnia go frustracja… a potem z niechęcią pomyślał sobie, że wie, co to znaczy: tak ogromnie się bać, że przestaje się słuchać rozsądku i tylko jest się sparaliżowanym lękiem.

– Alain, jeśli mnie nie puścisz, nie będziemy…

– Nigdy cię nie puszczę.

Josh zamarł. A potem stwierdził, że ma ochotę płakać. Nie spodziewał się… Nigdy by się nie spodziewał, że te słowa… ta obietnica obróci się przeciwko niemu. I tego, że nadejdzie czas, gdy rzeczy, które tak bardzo chciał – zawsze, nieustannie – słyszeć z ust Alaina, będą akurat tak… nie na miejscu, tak nie pasujące, tak… wbrew rozsądkowi. "Nie mogę cię stracić. Nie pozwolę cię zabrać. Nie pozwolę cię skrzywdzić." Każda osoba pragnie, żeby jej coś takiego mówiono… Najwyraźniej Alain tak bardzo się o niego obawiał, że nie widział innej opcji, jak tylko bronić go własnymi rękami…

Tyle że to do niczego nie prowadziło… i Josh czuł, że nie ma pomysłów, jak z tej sytuacji wybrnąć. Nie był w stanie wyrwać się z uścisku Alaina – Alain był od niego o wiele silniejszy – a poza tym… dlaczego miałby to robić?

– Nigdzie nie pójdę – powiedział w końcu z rezygnacją, ale minęła dobra chwila, zanim Alain zwolnił uścisk i pozwolił mu się ruszyć.

Może to samo przejdzie, pomyślał z niechęcią. Może jeśli spędzą ten dzień w domu, bezpieczni, nie niepokojeni przez nikogo, zupełnie jak zawsze, Alain się uspokoi… zobaczy, że nic im nie grozi. Przecież dotąd pozwalał – co za paskudne słowo – Joshowi wychodzić na uczelnię i wszędzie… i zaledwie wczoraj sam wyszedł z domu. To tylko dzisiaj… dlatego, że wczoraj rozmawiali do późna o tych strasznych sprawach – dlatego ten strach Alaina tak eskalował. Jeśli dzisiaj nic… no, na pewno nic się nie zdarzy… Alain zrozumie, że nie ma powodów do obaw i zacznie postępować normalnie… i myśleć normalnie. Była to o wiele lepsza opcja niż jakiekolwiek rozwiązania siłowe. Josh przypominał sobie, że Alain ma w sytuacjach kryzysowych skłonność do dość nieracjonalnych zachowań, był więc w stanie traktować go z wyrozumiałością także teraz, choćby sam uważał, że powinno się tę sprawę załatwić zupełnie inaczej.

Południe przebiegło bez żadnych problemów, choć Alain wciąż podskakiwał na najmniejszy szmer dobiegający z korytarza. Josh starał się zachować swobodę i zajmować domowymi obowiązkami w sposób zupełnie naturalny – ugotował obiad z tego, co było w domu, rozmroził lodówkę (przydało się po wczorajszej awarii zasilania) oraz posprzątał kuchnię. Rozmowa im się nie kleiła, bo Alain nie był w stanie mówić o niczym innym jak aktualna sytuacja, podczas gdy Josh z kolei wolał tego tematu unikać, ponieważ wyraźnie pogarszał on samopoczucie Alaina, a sama dyskusja niczego w ich położeniu nie zmieniała, w każdym razie nie na lepsze.

Dochodziła piąta i Josh właśnie na nowo zapełniał lodówkę, kiedy rozległo się ciche pukanie. Alain siedział zamknięty w sypialni, najwyraźniej nie słyszał, może spał… Josh z wahaniem podniósł się z przysiadu, potem jednak zbliżył do drzwi i wyjrzał. Na klatce stała pani Bonnet, trzymając w rękach papierową torebkę i sprawiając zupełnie normalne wrażenie. No cóż, zapytał sam siebie, dlaczego miałaby nie sprawiać? Poza nią nie było widać nikogo innego, zaś korytarz oświetlony był jak zwykle za dnia.

Josh odsunął oba zamki.

– Dzień dobry, pani Bonnet.

– Dzień dobry, kochanie. Cieszę się, że cię zastałam – powiedziała w swoim typowym, gadatliwym tonie. – Nie widziałam, żebyś wracał z zajęć, więc nie byłam pewna, ale mam do ciebie pilną sprawę…

– Pani Bonnet, zanim mi pani o tym opowie… – Uniósł rękę, postanawiając wykorzystać okazję. – Czy widziała pani ostatnio jakichś podejrzanych ludzi w naszej kamienicy? – zapytał, licząc na jej zdolność obserwacji, dzięki której zawsze wiedziała, co się dzieje w budynku. Nie miał co prawda pojęcia, jak to robi, chyba że godzinami tkwiła przy wizjerze, niemniej jednak poziom jej poinformowania budził szacunek.

Sąsiadka zamrugała.

– Podejrzanych?

– No… obcych w sensie – uściślił Josh. – Czy ktoś się tutaj kręcił?

Pani Bonnet zastanowiła się.

– Mieliśmy święta, więc ruch był dość spory. Wielu lokatorów miało gości… – oznajmiła. – Ale kojarzę prawie wszystkich.

– A już po świętach? W ostatnim tygodniu? – dopytywał się.

Powoli pokręciła głową.

– Nie… Nie widziałam – odparła. – A dlaczego pytasz?

– Ach… A bo.. Tyle się ostatnio mówi, że w kamienicach jest niebezpiecznie – zmyślał na potęgę. – Słyszała pani o tej historii w czwartej dzielnicy… gdzie zamordowano kobietę w jej własnym mieszkaniu… ponoć tylko dla rabunku…

Pani Bonnet wpatrywała się w niego z miłym uśmiechem.

– Nie słyszałam – odparła spokojnie, a jej mina ewidentnie mówiła, że w takim wypadku dane wydarzenie albo nie miało miejsca, albo znaczenia.

– A-ha… – odparł Josh i zaśmiał się nerwowo. – Coś mi się musiało pomylić… Za dużo nauki, i w ogóle… A z czym pani przyszła? – zapytał, pragnąc rozpaczliwie zatrzeć złe wrażenie. – Mówiła pani, że to pilne…?

– A bo widzisz, znów chodzi o moją Anne… – powiedziała cichszym głosem. – I to nie jest rozmowa na korytarz… Czy mogę wejść? Przyniosłam rogaliki. – Uniosła torebkę i pomachała lekko w geście zachęty.

Josh zawahał się. W innych okolicznościach wpuściłby ją od razu, ale teraz…

– Pani Bonnet, z wielką chęcią bym z panią porozmawiał, ale… – Odwrócił się odruchowo do wnętrza mieszkania, w którym wciąż panowała cisza. – Alain się źle czuje – wyznał, wracając do niej spojrzeniem. – Naprawdę bardzo mi przykro…

– Och, w takim razie przepraszam. – Sąsiadka uniosła rękę do ust. – Zawracam ci głowę. Powiedz tylko, jeśli będę mogła jakoś pomóc.

Josh, który już zamykał drzwi, mrugnął. Pomóc. Tak, to było właściwie słowo w tej sytuacji, której powaga wróciła teraz do niego z podwójną mocą. To była jego szansa. Może staruszka mogłaby… Może mogłaby powiadomić policję? Josh sam nie mógł tego zrobić, ale mógł poprosić pani Bonnet. Miał do niej zaufanie i wiedział, że na pewno by mu pomogła najlepiej, jak była w stanie. Oczywiście, to mogło rozwiązać ich problem już dzisiaj. Otworzył usta, by przekazać jej wiadomość, zanim Alain mu przeszkodzi w rozmowie… i zaraz je zamknął.

Co miał jej właściwie powiedzieć? Że ktoś im grozi… czyha na ich życie? Mogłoby to ją niepotrzebnie przerazić. A przecież musiałaby podać policji jakiś powód. "Jeden z naszych lokatorów życzy sobie, byście go odwiedzili w mieszkaniu." Nie, przecież coś takiego by nie przeszło. Policjanci nie mogli chodzić po ludziach w celach towarzyskich, to było jasne.

Poza tym… Poza tym byłoby to nielojalne wobec Alaina. Alain miał do niego zaufanie i Josh pomyślał, że muszą razem znaleźć wyjście z tej sytuacji. Gdyby Josh zrobił coś takiego za jego plecami, Alain na pewno poczułby się zraniony. Nie, na pewno im się uda poradzić bez pomocy osób trzecich.

– Kochanie…? – Pani Bonnet patrzyła na niego pytająco.

Potrząsnął głową i wrócił do chwili obecnej.

– Dziękuję, pani Bonnet – powiedział z bladym uśmiechem. – Damy sobie radę. Alain musi po prostu trochę odpocząć.

– Czy na pewno wszystko u was w porządku? – zapytała staruszka, przyglądając mu się badawczo.

– Ależ tak!

– Wyglądasz na zmęczonego… Źle ostatnio sypiasz? – dopytywała się zatroskana i najwyraźniej nie zmylona jego zapewnieniami.

– A bo… Widzi pani… Ostatniej nocy… my… – Czuł się podle, zwodząc ją w tak paskudny sposób, ale nie widział innej możliwości, by zakończyć tę rozmowę.

Pani Bonnet wyraźnie się rozjaśniła.

– No chyba że tak… To rzeczywiście możecie być zmęczeni – zgodziła się. – W takim razie już o nic nie pytam. I cieszę się, że już się wam lepiej układa – dodała z błyskiem w oku.

– Przepraszam, że nie mogę pani dzisiaj przyjąć… Naprawdę przepraszam. Obiecuję odwiedzić panią, kiedy tylko sytuacja… Kiedy będę mógł – zaręczył, zastanawiając się, kiedy to w ogóle nastąpi.

– Tym się nie przejmuj – odparła sąsiadka, machając ręką. – Pozdrów ode mnie pana Alaina i… – Urwała, oglądając się za siebie.

Wtedy Josh też usłyszał kroki i w następnej chwili ponad ramieniem staruszki ujrzał Francisa Vidala, który wbiegał po schodach. Jego zmysły wskoczyły w stan najwyższej gotowości, a w głowie ostrzegawczo zapaliła się jakaś lampka. Wbiegał? Na czwarte piętro? Bez zadyszki? Jaki muzyk ma taką kondycję?

– Kogo ja widzę? Przecież to moja ulubiona sąsiadka, pani Bonnet! – zawołał Francis, wyciągając do niej rękę. – Moje uszanowanie.

Staruszka odwróciła się do niego z uśmiechem, a Josh zmartwiał. Miał wielką ochotę zatrzasnąć drzwi… ale przecież nie mógł zostawić jej – niewinnej osoby, a w dodatku tak mu bliskiej – sam na sam z tym człowiekiem, który mógł być… no, który na pewno nie był tym, za kogo się podawał…!

– Pani bułeczki były przepyszne – mówił dalej mężczyzna. – Pierre nie mógł się nachwalić… ale kiedy powiedziałem, że to od pani, zrobił taką minę, jakby żałował, że je zjadł. Jest pani dla niego zbyt okrutna, pani Bonnet! – dodał jakimś błagalnym tonem, teatralnie przykładając dłoń do piersi.

– Gdyby był uprzejmy dla innych, z pewnością traktowano by go inaczej – odparła z przekąsem staruszka, choć wyglądała na zadowoloną z komplementu.

– Ależ to bardzo miły człowiek! – zaprotestował Francis. – Z miejsca się zaprzyjaźniliśmy. No… prawda, na początku w ogóle nie chciał mi otworzyć, ale… Ale potem naprawdę mnie polubił. Teraz codziennie rozmawiamy… Ma olbrzymią wiedzę, tylko trochę problemów, żeby się otworzyć przed ludźmi. Nie na tyle jednak, by mu to przeszkadzało w pracy. – Popatrzył na Josha znacząco. – Z tego, co się dowiedziałem, w redakcji bardzo go cenią. Ale, pani Bonnet, pani wybaczy, mam sprawę do naszego uroczego przyjaciela… – Pochylił się i ucałował jej dłoń. – Przyjdę do pani wieczorem po kolejne smakołyki, jeśli można.

Staruszka zaśmiała się, najwyraźniej wcale nie zmartwiona tym, że jej wypieki lądują w żołądku jej "największego wroga", po czym kiwnęła głową w stronę Josha i poczęła schodzić na dół. Josh dostrzegł okazję i próbował zamknąć drzwi, jednak Francis był szybszy, wsuwając swoją długą nogę przed futrynę.

– Wynoś się – syknął Josh wściekle, na próżno szamocząc się z drzwiami.

– Najpierw opowiesz mi, jak było na koncercie Saphira.

Josh oniemiał. Francis zamierzał dalej grać w tę gierkę?!

– Jak mi powiedziałeś, zastanawiałem się, czego od ciebie chcę – odparł Francis groźnym szeptem, a Josh nagle zdał sobie sprawę, że mężczyzna jest od niego sporo wyższy. – Chyba najbardziej bym chciał, żebyś się stąd zabrał na dobre, bo skręca mnie od patrzenia na samą twoją buźkę… – "I wzajemnie", pomyślał Josh, rozważając, czy jednak nie wołać o pomoc. – Zresztą to już niedługo. Przecież sam nie będziesz tutaj siedział, a twój… kolega już dawno temu cię zostawił, prawda? Tylko nie chciałeś się do tego przyznać, co?

Josh popatrzył na niego jak na wariata. Co się temu człowiekowi uroiło?

– Chociaż… Niech mnie diabli – powiedział Francis, przysuwając się jeszcze bliżej do jego twarzy. – Nie mogę spokojnie na ciebie patrzeć. Niech mnie diabli – powtórzył jakimś niepewnym tonem.. – Jeśli naprawdę chcesz… możesz jeszcze… Możesz jeszcze do mnie przyjść…

– Wynoś się stąd! – zawołał Josh ponownie, tym razem głośniej, nie przejmując się już tym, że ktoś go może usłyszeć. Był przestraszony i zdenerwowany, i zły, i chciał się tego typa pozbyć raz na zawsze. Od dobrej chwili serce waliło mu jak oszalałe, w głowie huczało, a jego ręce słabły.

Francis, z twarzą wściekle wykrzywioną, wsunął bark w szczelinę i najwyraźniej zamierzał wejść siłą. Wtedy jednak Josh poczuł ostre szarpnięcie w tył, które sprawiło, że puścił drzwi, skutkiem czego Francis wpadł do mieszkania. Nie na długo zresztą, gdyż w następnej chwili Alain dosłownie wyrzucił go na zewnętrz, a Francis nie spadł ze schodów tylko dlatego, że instynktownie przytrzymał się żelaznej poręczy. Z oczami rozszerzonymi strachem popatrzył na zbliżającego się Alaina, który jednak nie zamierzał mu się przyglądać, tylko złapał za koszulę na piersi i uniósł drugą rękę, żeby zadać cios.

– Nie, Alain…! – krzyknął Josh.

Na próżno – pięść Alaina już spadła na twarz Francisa, a potem znów, przy wtórze gróźb:

– Zabiję cię! Zabiję cię!

Trzeci raz nie zdążył uderzyć, gdyż Josh przyskoczył do niego i złapał za ramię, co pozwoliło Francisowi uwolnić się z uścisku. Alain jednak nie zamierzał się zatrzymywać i kopnął mężczyznę w żebra, jednocześnie usiłując się wyrwać Joshowi, czemu Josh za wszelką cenę próbował zapobiec. Trzymał Alaina z całej siły, jak nigdy wcześniej, bo był pewien, że jeśli pozwoli Alainowi bić, Francis zostanie zmasakrowany… A choć był dupkiem, nie zasługiwał na to… Czy też raczej: Alain nie zasługiwał na to, żeby iść do więzienia za morderstwo…!

– Zabiję cię! – ryknął znów Alain, na twarzy mając istotnie wypisaną żądzę krwi. – Zabiję… was wszystkich…! Nie dostaniecie nas! Nie dostaniecie mnie!

– Alain…! Przestań! Przestań! Nie rób tego! – Josh próbował odciągnąć go od Francisa albo chociaż uniemożliwić mu ruch w stronę tamtego.

– Zabiję go! Skończę to wszystko! Nie pozwolę im nas dostać! – Alain nie ustawał w krzykach, a Josh wiedział, że lada moment uwolni się z jego uścisku.

Francis jednak zorientował się w sytuacji i korzystając z okazji, na pół spadł, na pół zszedł na półpiętro, byle dalej poza zasięg Alaina. Krew kapała mu z nosa, który niezdarnie starał się osłaniać. Wyglądał koszmarnie, ale przynajmniej żył, choć pojękiwał cicho. Na klatce tymczasem zrobiło się zamieszanie, słychać było tupot wielu stóp, ludzie wychodzili ze swoich mieszkań… Josh ujrzał, jak pani Bonnet staje na półpiętrze i usiłuje pomóc Francisowi, zaś w następnej chwili jego wzrok pomknął w górę, gdy kątem oka dostrzegł ruch na schodach na piąte piętro. To Pierre Roland schodził powoli w dół…

Alain też to musiał zauważyć, bo znieruchomiał i przez moment gorączkowo przenosił wzrok między Francisem a Pierrem – a w następnej sekundzie silnym szarpnięciem pociągnął Josha do mieszkania i zatrzasnął drzwi, w pośpiechu zasuwając zamki. Jego twarz była biała jak kreda.

Josh stał w przedpokoju, ciężko oddychając i próbując zebrać myśli. Już wiedział, że to się skończy kłopotami… Chociaż… Bez wątpienia lokatorzy zaalarmują policję… a pojawienie się władzy było przecież Joshowi na rękę. Prawie był wdzięczny Francisowi za sprowokowanie go… właściwie za sprowokowanie Alaina.

– Miałeś rację, nie musieliśmy wychodzić… – odezwał się, kiedy już zdołał opanować oddech. – Policja sama tu przyjdzie.

Alain popatrzył na niego wzrokiem, w którym gniew mieszał się ze strachem, a potem usiadł na krześle i objął głowę rękami. Josh podszedł do niego i położył mu dłoń na ramieniu.

– Wszystko będzie dobrze – powiedział cicho. – Jestem z tobą.

Alain złapał jego rękę i przycisnął do policzka.

– Nie pozwolę im cię skrzywdzić – wydusił. – Nie pozwolę im cię zabrać.

Josh pogłaskał go po włosach, zastanawiając się, na co teraz powinien się przygotować. Uświadomił sobie, że sytuacja nie rozwinęła się w sposób, jakiego by sobie życzył. Ale może tak rzeczywiście było lepiej…? Stał przy Alainie, z jego głową przytuloną do swojego biodra, i miał nadzieję, że wreszcie cała ta sprawa zostanie załatwiona. I oby jak najszybciej, gdyż ogromnie go wyczerpywała, choć – przypomniał sobie – dowiedział się o wszystkim zaledwie wczoraj, zaledwie ostatniej nocy… Miał jednak wrażenie, że już całe tygodnie żyje w tej niepewności, w tym napięciu… Cóż, na swój sposób to była prawda.

– Przyniosę trochę wody – zaproponował.

Alain przycisnął go do siebie, ale po chwili zwolnił ucisk. Josh nalał w kuchni wody do dwóch szklanek, z których jedną podał Alainowi. Alain wypił do dna, podobnie jak Josh. Zajście na schodach musiało wzburzyć ich obu… choć w przypadku Alaina była mowa raczej o jeszcze jednym zdarzeniu w całym ciągu zagrożenia. Josh przysunął sobie krzesło i usiadł obok niego, nie mogąc powstrzymać impulsu, by nie objąć go i przyciągnąć do siebie. Alain nie protestował, wyraźnie czerpał otuchę z kontaktu… a Josh być może w jakiś sposób rekompensował sobie ostatnie dni… tygodnie, kiedy był go niemal zupełnie pozbawiony. Ale teraz już wszystko będzie dobrze, wszystko będzie dobrze.

Siedzieli tak w ciszy, przerywanej jedynie najzupełniej normalnymi, zwyczajnymi odgłosami: gulgotanie rur, śmiech dzieci na podwórzu, gruchanie gołębi – choć przecież nic nie było normalnie. Josh czuł, że jest bardzo zmęczony… ale musiał dać radę dla Alaina. Musiał być dla Alaina. Znów uderzyła go nierealność tej sytuacji, jakby patrzył na nią od zewnątrz i widział wyraźnie, że wszystko jest zupełnie nie tak… Przez chwilę nie wiedział, co tutaj robi i na co właściwie czeka, co się miało wydarzyć i jak to się miało skończyć – wszystko wydawało się tak dziwne i zupełnie inne, niż powinno… Było coś, z czego dawno zdał sobie sprawę, ale przed czym wciąż uciekał… Czy mógłby to złapać? Czy chciałby to złapać? Teraz? Ale przecież… teraz trzymał Alaina w ramionach i była to jego jedyna rzeczywistość. Był z Alainem; nie istniała żadna inna opcja.

Wreszcie – zdawałoby się: po wieczności, choć od zajścia na klatce minęła zaledwie godzina – na schodach zadudniły kroki, wiele kroków, na dźwięk których Alain uniósł głowę i jakby ocknął ze snu. Josh ścisnął jego ramię, choć serce zabiło mu szybciej.

– Wszystko będzie dobrze – zapewnił uspokajającym tonem.

W następnej chwili rozległo się stanowcze pukanie do drzwi, a po kilku sekundach przerwy następne, poparte wezwaniem:

– Policja! Proszę otworzyć!

Josh drgnął, chciał wstać i odemknąć drzwi, ale Alain złapał go i przytrzymał. Josh popatrzył na niego – w te rozszerzone strachem oczy, ściągniętą napięciem twarz, drżące skrzydełka nosa – i powiedział z naciskiem:

– Alain, musimy to mieć za sobą.

Jednak Alain jedynie mocniej ścisnął jego ramię.

– Pospieszcie się, do cholery! Nie wiadomo, co się tam dzieje! – dobiegł zza drzwi głos Francisa, któremu odpowiedziano tak cicho, że nie zdołał usłyszeć słów.

Alain zadrżał i Josh pomyślał, że go rozumie. Co Francis tam robił? Jeśli był szpiegiem, który na nich donosił, powinien się trzymać z dala od policji… Jednak tak naprawdę, Josh zdał sobie sprawę, z jakiegoś powodu zupełnie go to nie ruszało.

Szczęknął klucz – Alain zacisnął ręce tak mocno, że Josh stłumił syk bólu – a potem jeden zamek stanął otworem, i zaraz po nim drugi. Drzwi powoli się uchyliły. Alain zerwał się na nogi, wpatrując się dzikim spojrzeniem w wejście. Nikt nie wkroczył, jednak za progiem widać było kilka sylwetek. Josh zmarszczył czoło, dojrzawszy, że funkcjonariusze ubrani są w pełne mundury bojowe.

– Tu policja, proszę nie wykonywać żadnych nagłych ruchów – powiedział stojący na czele mężczyzna, najwyraźniej kapitan jednostki.

Przez chwilę, zza progu, oglądał wnętrze mieszkania, skupiając się na widoku ich dwóch stojących w pokoju, na wprost drzwi wejściowych, a potem powoli wszedł do środka, za nim zaś wsunęło się dwóch kolejnych policjantów, którzy w rękach trzymali broń. Josh gwałtownie nabrał powietrza.

– Nie jesteśmy uzbrojeni – wyjąkał. – Czekaliśmy na was, przecież… – Urwał.

To chyba była przesada, żeby przychodzić tutaj z bronią… jakby mieli zatrzymać jakiegoś groźnego przestępcę, podczas gdy chodziło jedynie o sąsiedzką bójkę…

– To dobrze – odrzekł spokojnie dowódca ekipy, a potem gestem ręki zaprosił do środka jeszcze jedną osobę, której wygląd coś Joshowi przypominał.

Nieznajomy miał na sobie normalne ubranie w jasnych kolorach i sprawiał wrażenie cywila. Na tle umundurowanych policjantów bardzo się wyróżniał, choć twarz miał z rodzaju tych, które zapomina się po pierwszym spotkaniu. Zatrzymał się obok dowódcy i po szybkiej ocenie sytuacji powiedział do Josha neutralnie zachęcającym tonem:

– Podejdź tutaj, proszę.

Ręka Alaina zacisnęła się na jego ramieniu z mocą imadła.

– Ja… – Josh poczuł, że znów ma sucho w ustach. Przełknął i oblizał wargi. – Jesteśmy w tym razem. Ja i Alain – oświadczył stanowczo, choć z jakiejś przyczyny odczuwał straszny lęk.

Mężczyzna przyglądał mu się, a potem, nie odrywając od niego wzroku, powiedział:

– Tak, teraz to widzę, ale mimo to muszę cię prosić, żebyś tutaj podszedł. – Jego ton wciąż był spokojny, podobnie jak jego spojrzenie, którym zdawało się obejmował i Josha, i Alaina.

Josh się zawahał, nagle całkiem niepewny odnośnie tego, co powinien zrobić; coś w głosie mężczyzny nakłaniało go, by posłuchał, ale… Obejrzał się na Alaina, który obok niego wpatrywał się w przybyłych z obłędnym przerażeniem na twarzy. Oddychał szybko, mięśnie miał napięte do granic ostateczności, ściskał lewe ramię Josha tak, że było już zupełnie zdrętwiałe… i sprawiał wrażenie, że zaraz rzuci się… z gołymi rękami… na uzbrojonych policjantów…! Josh szybkim ruchem wyciągnął drugą rękę i położył na jego piersi, jakby chcąc go przed tym powstrzymać.

– Alain… nie! – szepnął z rozpaczą, czując, że zupełnie nie wie, co robić, że sytuacja go przerasta, że zaraz…

– Chodź tu, chłopcze – dowódca ekipy poparł prośbę drugiego mężczyzny. – Zrobiłeś, co mogłeś. Już wystarczy. Teraz my się tym zajmiemy, dobrze się spisałeś…

Mężczyzna w cywilnym ubraniu wydał syk, ale Josh ledwo go słyszał, gdyż wtedy Alain odwrócił się do niego i popatrzył tak, że Josh wiedział, że do końca życia nie zapomni tego spojrzenia, w którym trwoga zmieniła się w nagłe zrozumienie, potem w rozpacz, we wściekłość, w nienawiść…

…a w następnej sekundzie pomyślał, że może tego życia tak wiele przed sobą nie ma, bo Alain uderzył go w twarz, sprawiając, że Josh poleciał na ścianę i uderzył głową, aż łupnęło, a gwiazdy rozbłysły mu przed oczami… jęknął z bólu, jakoś utrzymał się na nogach, ale ledwo był w stanie unieść głowę, bo wszystko wirowało… w następnym zaś momencie dwie dłonie zacisnęły się na jego gardle i uświadomił sobie, że nie może złapać oddechu… przed oczami latały czerwone plamy, zaś w uszach słyszał narastający szum… a ponad nim krzyk, jeden wielki krzyk…

– To ty…! To wszystko twoja wina! Zdradziłeś mnie! Zabiję cię… Zabiję…!

Ciemność przyniosła wybawienie od męki.




Samuli Edelmann, "Ei mitään hätää" (tłum: Nie martw się, jeśli własne siły to za mało)



rozdział 7 | główna | rozdział 9