9.
(Mr L, did you take your meds?)




Przebudzenie było bolesne.

Być może wracał do świadomości przez dłuższy czas, trwając w jakimś letargu czy odrętwieniu, i dopiero teraz naprawdę się ocknął. Głowa pulsowała tępym bólem, pochłaniając… tłumiąc wszystkie pozostałe wrażenia – kiedy jednak zdał sobie z tego sprawę, zaczął odbierać także inne dolegliwości: przeszywające ukłucia w prawym policzku, dławiący ucisk w krtani i rozlewające się po lewym barku pieczenie. Powstrzymał jęk, ale to tylko podrażniło jego gardło, wywołując gwałtowny atak kaszlu i idące z nim uczucie, jakby jego głowa rozpękła się na pół.

Teraz naprawdę jęknął, mając wrażenie, że spada gdzieś w przepaść i nie ma żadnej kontroli nad swoim ciałem, które zdawało się rozpadać na kawałki. Usiłował jednak za wszelką cenę zachować przytomność – choćby jej utrata była ucieczką od całej męki, jakiej doznawał i jakiej miał jeszcze doznać – i powoli zawroty głowy minęły, a zdolność czucia powróciła. Już nie unosił się w obcej przestrzeni, ale leżał na łóżku; udało mu się wymacać jego brzeg… Pod nim był materac, pod głową poduszka… Zdawał sobie sprawę nawet z koca, którym był przykryty. To dawało poczucie bezpieczeństwa, taka świadomość własnego ciała. Cieszył się nią przez chwilę, nie robiąc nic innego – nie było sensu się ruszać, żeby nie prowokować dodatkowego bólu… Jakby na zawołanie, znów zadrapało go w gardle, jednak zdołał opanować kolejny wybuch kaszlu, choć przełykanie powodowało bardzo nieprzyjemne wrażenie.

Przy ustach poczuł brzeg szklanki.

– Napij się wody – powiedział głos, którego nie znał, ale któremu postanowił zaufać.

Chłodna woda, o dziwo, łagodziła pieczenie w gardle.

– Czy chcesz środek przeciwbólowy? – ponownie usłyszał głos.

Zastanowił się, co ma na to odpowiedzieć, a w końcu odparł:

– Tak – i zdziwił się, że jego słowa ledwo było słychać, choć przecież czuł je w krtani… Czuł aż za mocno.

Usłyszał odgłos rozdzieranego papieru, a potem stukot mieszania i szklanka została raz jeszcze przysunięta do jego warg. Wypił do dna, skupiając się na każdym łyku.

Skrzypnęło krzesło, ktoś najwyraźniej usiadł obok łóżka, gdziekolwiek się ono znajdowało… Josh pomyślał, że najwyższy czas otworzyć oczy i zorientować się w sytuacji. Ryzykując kolejne zawroty głowy albo inne nieprzyjemne sensacje, ostrożnie uniósł powieki. W pokoju było ciemno, paliła się jedynie nocna lampka. W jej świetle przyglądał się miejscu i wkrótce uświadomił sobie, że znajduje się we własnej sypialni. Coś w piersi zakłuło go ostrzegawczo, jakiś inny rodzaj bólu niż te, których dotąd doświadczał.

– Jestem u siebie – stwierdził cicho.

– Zgadza się – odparła osoba siedząca po prawej stronie.

Przygotowując się na kolejne dolegliwości – i starając się im zapobiec – Josh powoli odwrócił głowę. Przez chwilę usiłował w cieniu pomieszczenia wychwycić rysy twarzy, a kiedy mu się to udało, był zdziwiony – i znów poczuł to ukłucie w piersi.

– Pierre Roland – wyksztusił, a potem oblizał wargi.

– Też się zgadza – padła odpowiedź, w której dosłyszał ślad ironii.

Zamknął oczy i usiłował zebrać myśli, jakoś ogarnąć sytuację… żeby zrozumieć… przypomnieć sobie, co Pierre Roland robi w jego sypialni… Wydawało się to niemożliwe.

– Jak się czujesz? – pytanie zadano w neutralnym tonie.

– Fatalnie – odparł zgodnie z prawdą. – Ale chyba przeżyję.

– To dobrze – usłyszał. – Czy dasz radę usiąść? Albo chociaż trochę się podciągnąć w górę? Tak ci chyba będzie wygodniej. A środek pewnie zaraz zacznie działać.

Josh zastanowił się, a potem ponownie uniósł powieki.

– Mogę spróbować.

Miał wrażenie, że ból nie jest taki uporczywy – lek chyba rzeczywiście działał… Albo zdążył się już trochę przyzwyczaić. Pierre dołożył mu drugą poduszkę pod głowę, dzięki czemu Josh siedział trochę bardziej prosto, choć w dalszym ciągu bardziej leżał. Umysł miał wciąż niczym otulony watą. Ciężko było się skupić.

– Co mi się stało…? – zapytał, kiedy samodzielne próby wyjaśnienia własnego położenia zakończyły się niepowodzeniem.

– Nie pamiętasz? – w głosie Pierre'a brzmiało lekkie zdziwienie. – No tak, lekarz mówił, że to możliwe – dodał zaraz.

– Lekarz…? – Nie pamiętał żadnego lekarza.

– Żadnych złamań, nie obawiaj się – uspokoił go dziennikarz. – Lekkie stłuczenie lewego barku, powinno się zagoić bez powikłań. Twoja twarz… też wróci do siebie w ciągu kilku dni. Prawdopodobnie masz niegroźne wstrząśnienie mózgu, ale to tylko podejrzenie. Jak dla mnie wyglądasz całkiem nieźle.

– Skąd… pan to wszystko wie? – spytał Josh i zdał sobie sprawę, że zabrzmiało to dość nieprzyjemnie. W sumie było mu w jakiś sposób nieprzyjemnie.

– Przecież lekarz cię badał… Tego też nie pamiętasz?

Josh nic nie powiedział. Najwyraźniej było więcej rzeczy, których nie pamiętał. Na przykład tego…

– Gdzie jest Alain? – wychrypiał, czując nagłą obawę. – Dlaczego go tu nie ma?

Dopiero teraz przypomniał sobie o Alainie… po pięciu minutach rozmowy z niemalże obcym człowiekiem we własnym mieszkaniu. Widać rzeczywiście mocno uderzył się w głowę… Ale Alain… Czy powinien się martwić o Alaina? Czy powinien próbować sobie przypomnieć, co się wydarzyło, czy raczej zapytać, skoro Pierre wydawał się wszystko wiedzieć…? Ale jak by to wyglądało? No, najwyraźniej czuł się coraz lepiej, skoro zastanawiał się nad takimi rzeczami…

– Alain jest… w bezpiecznym miejscu – usłyszał w odpowiedzi. – Naprawdę niczego nie pamiętasz? W takim razie… – w głosie mężczyzny było zastanowienie. – Co pamiętasz jako ostatnie? Bo nie wiem… jak mam ci to wszystko powiedzieć.

To nie brzmiało zbyt dobrze. Josh nie chciał się poddawać, więc podjął próbę poskładania fragmentów pamięci, choć zajęło mu to dobrą chwilę, bo cały czas miał wrażenie, że najchętniej zapadłby w sen. On i Alain. Mieszkali razem w Paryżu od kilku miesięcy. Była wiosna, dopiero co minęła Wielkanoc. Josh był zajęty studiami, a Alain chorował i źle się czuł…

Szybkie bicie serca podpowiedziało mu, że jest na właściwej drodze, więc intensywnie myślał dalej. Teraz przychodziło mu to trochę łatwiej. Alain… długo siedział w domu, przestał wychodzić… Zamknął się w sobie, martwił się czymś… Miał kłopoty… Bał się!

Myśli powoli wskakiwały na odpowiednie tory. Alain bał się… że ktoś mu chce zrobić krzywdę… Jacyś nieznani krewni chcieli mu zabrać spadek po ojcu… Grozili mu, śledzili go. Kiedy… poszli we dwóch na koncert Georgesa Saphira… Alain był przekonany, że chcą ich zabić. Opowiedział wtedy Joshowi wszystko, to była ta niesamowita rozmowa przy świecy… tutaj, w tej sypialni… a potem, następnego dnia – czyli kiedy? – Alain rzucił się na… Francisa, którego podejrzewał o złe zamiary… podobnie jak Pierre'a Rolanda….

Josh ponownie uniósł wzrok na dziennikarza i przyglądał mu się przez moment. W półmroku łatwiej było patrzeć, z pewnością jego głowa nie zniosłaby ostrzejszego światła… Z jakiegoś powodu w ogóle nie czuł się zaniepokojony obecnością mężczyzny. Skrępowany, owszem – na ile zresztą mógł to odczuwać poprzez pewne zamroczenie, z którego ciężko było się wydobyć – ale nie zaniepokojony czy zagrożony. A przecież powinien, prawda? Wrócił myślą do swoich wspomnień.

– Była tu policja – powiedział cichym głosem. – Sąsiedzi wezwali policję, prawda? Po tym, jak Alain pobił Francisa… tak?

– Tak.

– Ale… Nie pamiętam. – Josh zamknął oczy. – Nie pamiętam, co się wtedy stało.

Nie mógł sobie przypomnieć, naprawdę nie mógł. Leżał w ciszy i zastanawiał się, czy kiedykolwiek sobie przypomni. W tym momencie było mu to prawie obojętne… Lek przeciwbólowy działał, ponownie sprowadzając miłe odrętwienie na całe ciało, a to z kolei powodowało odrętwienie psychiczne. Może dobrze byłoby teraz zasnąć i przespać to wszystko…?

Ale przecież miał się dowiedzieć o Alaina, nie mógł teraz spać… Alain…

– No cóż, hmm… – dobiegło po dłuższej chwili. – Policja odeskortowała Alaina… jak powiedziałem, w bezpieczne miejsce. Ale, hmm, w przebiegu… operacji nabawiłeś się lekkich obrażeń. To było jakoś pod wieczór, teraz jest druga nad ranem – poinformował Pierre. – Straciłeś na trochę przytomność, ale zaraz ją odzyskałeś, lekarz z pogotowia cię zbadał i ocenił twój stan zdrowia jako dobry. Nie było powodu, żeby cię wysyłać do szpitala, bo rozmawiałeś normalnie i nie miałeś żadnych niepokojących objawów, choć ewidentnie byłeś w szoku. Dał ci tylko zastrzyk uspokajający i spałeś aż do teraz. Powiedział, że w ciągu kilku dni wrócisz do zdrowia.

Josh doszedł do wniosku, że brzmi to zupełnie sensownie i wiarygodnie, być może też dlatego, że ton dziennikarza był rzeczowy i spokojny. To jednak ujawniało dalsze niewiadome i stawiało kolejne pytania.

– Panie Roland… Dlaczego pan tu jest?

– Wolałbyś Francisa? – spytał Pierre z przekąsem.

Josh popatrzył na niego z poczuciem, że go mdli, choć jednocześnie jakby trochę wracał do siebie.

– Nie…! – odparł z odrazą w głosie.

Dziennikarz sprawiał wrażenie, że po części go to bawi, po części drażni, kiedy kontynuował:

– Francis był aż nazbyt chętny, by przy tobie posiedzieć, ale niejako uświadomiłem mu, że pakuje się w sprawę kryminalną, więc raczej powinien się trzymać od ciebie z daleka. To go trochę przystopowało.

– Myślałem… Myślałem, że jesteście przyjaciółmi – stwierdził Josh z niepewnością. – Dawał to do zrozumienia… wczoraj…

– Ten chłopak ma za dużą wyobraźnię. – Pierre machnął ręką. – Raz go wpuściłem do mieszkania i od razu sobie ubzdurał jakieś głupoty. Przykro było zresztą słuchać jego zupełnie niespójnych wypowiedzi na twój temat. Wybacz, że o to spytam, ale wiesz, że się w tobie zadurzył? – zadał to pytanie, patrząc na niego bacznie.

– Tak – odparł Josh szeptem, zastanawiając, dlaczego zupełnie nie rusza go ta rozmowa, choć nigdy by się nie spodziewał, że będzie poruszał takie tematy z Pierre'em Rolandem.

– Tylko chyba sam nie był pewien, czego tak naprawdę w związku z tym chce – mówił dalej mężczyzna. – Wyobraź sobie, że przyszedł do mnie po poradę… jak ma cię… jak on to powiedział? Zdobyć? Choć jednocześnie nie ustawał w zapewnieniach, że zetrze cię na miazgę. To jakiś slang? W każdym razie potem już mu nie otwierałem. Artyści są naprawdę uciążliwi.

Josh myślał nad tym przez moment, ale potem doszedł do wniosku, że nie czuje się na siłach, by przejmować się Francisem Vidalem. Nie, naprawdę nie interesował go ten człowiek. Martwiło go za to co innego… choć może też nie to, co powinno…

– Panie Roland… Był pan przy tym, jak policja tu była…?

– Tak. To znaczy… głównie na korytarzu – uściślił Pierre. – Dopiero po wszystkim pozwolono mi wejść.

– Czy… czy to, co tutaj zaszło… czy to może zostać między nami? – poprosił Josh i czuł się głupio już wtedy, gdy mówił te słowa.

Dziennikarz milczał przez moment, aż w końcu zapytał z ironią:

– Masz na myśli… między nami i połową kamienicy?

Josh poczuł, że coś kładzie się ciężarem na jego piersi. Z jakiegoś powodu pomyślał, że ma za swoje. Gnębiło go poczucie winy, choć nie wiedział czemu… A może to było poczucie wstydu? W takim razie nie było innego wyjścia, jak iść dalej.

– Tak – odparł cicho – między nami i połową kamienicy. Nie chciałbym… żeby to się dostało… do gazet – wyszeptał.

Kątem oka zauważył, że Pierre wyprostował się na krześle.

– Zajmuję się polityką – rzucił trochę urażony. – Nie przemocą domową.

Josh popatrzył na niego… ale trochę za szybko odwrócił głowę, gdyż pod jego czaszką znów rozbłysło tysiące fajerwerków, sprawiając, że ogarnęły go mdłości.

– Co…?

Dotknął ręką policzka, wyraźnie opuchniętego i bolesnego… choć miał wrażenie, że nagły ból, który odczuwał w piersi, był znacznie silniejszy.

– Czy to… czy to Alain mi to zrobił? – wyszeptał i zdziwił się, że jest w stanie powiedzieć to na głos.

– Nikt inny nie mógł tego zrobić – padła dyplomatyczna odpowiedź. – Zwłaszcza w jego stanie.

Josh zacisnął ręce w pięści na kocu. Nie pamiętał… nie pamiętał tego w głowie… ale jego ciało pamiętało. Mimowolnie uniósł dłoń do gardła… i zdał sobie sprawę, że nie chce pamiętać. Nie chce. Nigdy.

Głos Pierre'a wdarł się w jego świadomość, kiedy już zupełnie zdążył o nim zapomnieć:

– Choć lekarz uznał, że twój stan jest zadowalający, życzył sobie, żeby ktoś przy tobie został. Dlatego tu jestem. Powiedział, że musisz odpoczywać i najlepiej, żebyś się nie ruszał.

Josh nie słuchał, zbyt był pochłonięty przez kłębiące się w nim emocje. Zobaczył, że jego ręce drżą. W głowie znów zaczęło szumieć. Nagle nie wiedział, co się dzieje, co się stało, nie rozumiał… Tylko jedna myśl była jasna.

– Muszę porozmawiać z Alainem – powiedział i spróbował usiąść, ale Pierre go powstrzymał, łapiąc za ramiona.

– Teraz przecież nigdzie nie pójdziesz.

Josh nigdy wcześniej nie nienawidził głosu rozsądku tak mocno jak teraz.

– Muszę… się z nim zobaczyć – szepnął, wiedząc jednak, że nie ma szans wygrać z mężczyzną.

– Teraz odpoczywaj – mówił Pierre z naciskiem. – W tym stanie nie doszedłbyś nawet do drzwi, rozumiesz to, prawda? Prześpij się. Najważniejsze jest odzyskać siły. Jeśli jutro… jeśli rano będziesz się czuł wystarczająco dobrze… zabiorę cię do niego – powiedział z powagą… i troską, której Josh nie chciał uznać. – W porządku?

Josh zdawał sobie sprawę, że nie ma innej opcji. Jakaś obawa – że Pierre może chce go tutaj zatrzymać, podczas gdy Francis robi coś… z Alainem – rozbłysła w jego głowie i zniknęła. Położył się z powrotem na poduszkach i zamknął oczy. Miał wrażenie, że wciąż się trzęsie.

– Czy czegoś potrzebujesz? – spytał dziennikarz.

– Nie – odparł Josh szeptem.

– W takim razie ja wracam na kanapę. – Pierre odsunął krzesło.

– Chce pan tutaj zostać do rana? – spytał Josh i zdziwił się, że jest w stanie odczuwać coś takiego jak zdziwienie.

– Myślę, że tak będzie najlepiej. Czy masz coś przeciwko?

Josh milczał przez chwilę, a potem zaprzeczył. Nie miał sił, by protestować przeciw czemukolwiek. Musiał się zdać na łaskę innych. A poza tym… czuł, że jest mu wszystko jedno.

– Wody masz pełen dzbanek tutaj. Jeśli będziesz czegoś potrzebował, zawołaj mnie. Nie martw się, mam lekki sen, na pewno cię usłyszę. I zostawię drzwi otwarte, dobrze?

– Tak.

Pierre zgasił lampę i wyszedł do salonu. Josh został sam ze swoim bólem. Ten fizyczny zresztą już minął, uśmierzony przez silny lek. Na ten w duszy nie było jednak lekarstwa. Z jakiegoś powodu łzy nie chciały płynąć, było tylko poczucie wielkiej pustki w środku. Spodziewał się, że na sen – mimo potwornego zmęczenia – poczeka długo… wystarczająco wiele wstrząsających rzeczy się wydarzyło, by mógł być spokojny… ale może to właśnie owa pustka, wchłaniająca wszystkie siły, ułatwiła zaśnięcie.


* * *

Rankiem Josh czuł się znacznie lepiej – w każdym razie na ciele. Środki przeciwbólowe działały skutecznie, w głowie też przestało mu huczeć, więc mógł się bez większego problemu ruszać. Był w stanie wstać z łóżka i doprowadzić się w łazience do jako takiego porządku. Lewy bark dokuczał przy poruszaniu ramieniem, jednak nie było to nic nie do zniesienia. Gorszy był widok, jaki ukazał się jego oczom w lustrze: spora opuchlizna na prawym policzku oraz sine cienie na gardle. Choć wciąż nic nie pamiętał, te znaki mogły mu mniej więcej powiedzieć, co się stało… Zaczesał włosy tak, żeby choć trochę ukryć ślad na twarzy, a w przedpokoju poszukał sobie szalika, żeby się nim potem owinąć.

Apetytu nie miał, ale wmusił w siebie trochę owsianki, którą zaserwował mu Pierre, mówiąc, że zdrowe jedzenie najszybciej go postawi na nogi. W świetle dnia okazało się, że dziennikarz istotnie spędził tę noc w jego mieszkaniu i jego obecność nie była sennym majakiem. Josh próbował pogodzić ze sobą te dwie – zdawałoby się, diametralnie różne – osoby: aspołecznego dziennikarza oraz troskliwego sąsiada, zwłaszcza gdy z tym drugim zamienił w ciągu kilku godzin więcej słów niż przez wcześniejsze pół roku… Ale, ach, ostatnimi czasy co i rusz mylił się w osądzie innych ludzi, nie powinien więc być zdziwiony, że kolejny człowiek okazał się zupełnie inny, niż mu się wydawało.

Kiedy udało im się zebrać i poszli do taksówki, Josh przekonał się jednak, że przynajmniej w ocenie jednego człowieka miał rację. Oto bowiem ledwo wyciągnął klucz z zamka, na klatkę wypadł Francis Vidal, jakby całe rano czaił się za drzwiami własnego mieszkania, i począł go nagabywać. Josh był zbyt przytłoczony, by w ogóle zareagować, i ledwo słuchał tego maniakalnego ciągu narzekań, obietnic, próśb i gróźb – jednak Pierre miał najwyraźniej znacznie mniej cierpliwości, ponieważ kategorycznie kazał muzykowi się ogarnąć i zacząć zachowywać jak mężczyzna, nie jakiś dzieciak. I żeby za nimi nie szedł, tylko lepiej zamknął się w domu i leczył twarz, ponieważ nikt nie chce być widzianym w jego towarzystwie z tak obitą gębą. Francis zaczął wykrzykiwać jakieś żale na temat ich przyjaźni, potem się obraził i rzeczywiście wrócił do siebie, zaś Pierre pokręcił głową i stwierdził z irytacją:

– On nie jest zły, on jest tylko niezrównoważony. Same świry tutaj.

Josh wzdrygnął się na tę ostatnią uwagę, ale postanowił skupić na schodzeniu z czwartego piętra, co przy wstrząśnieniu mózgu – czy nawet jego podejrzeniu – było swoistym wyzwaniem. Taksówka już na nich czekała. Pierre podał miejsce docelowe i pojechali. Josh siedział na tylnym siedzeniu ze spuszczoną głową i nie zwracał uwagi na otoczenie. Czuł się po prostu podle – zmęczony, obolały, zawstydzony. Pobity. Czuł się, jakby jego świat legł w gruzach, jakby wszystko straciło sens… a jednocześnie brakowało mu sił, by to w jakikolwiek sposób przeżywać. Jakby zniknęła cała jego energia, cała… żywotność. Nie wiedział, czy to otumanienie, w jakim znajdował się jego umysł, powoduje takie zmęczenie – czy na odwrót: niemoc fizyczna ułatwia odcięcie się od wszystkiego… Najbardziej, czego teraz chciał, to położyć się spać i już się nie obudzić.

Takie myśli były złe, zdawał sobie z tego sprawę. Cóż z tego, jeśli nasuwały się w pierwszej kolejności? "To normalne, że odczuwasz zawód, rozczarowanie. Nie odbieraj sobie prawa do smutku, złości czy frustracji. Pamiętaj jednak, że depresja nie jest ostatnią stacją. Zamiast zostawać w tym smutku, pomyśl o tym, co jest w twoim życiu radosne. Albo co w tobie jest radością dla innych. Pomyśl, jak znaleźć przeciwwagę dla rozgoryczenia. I pamiętaj o najważniejszym: jedno uczucie nie może przesłaniać całego obrazu."

Odetchnął głęboko i odważył się unieść głowę. Taksówka jechała wśród jasnej zabudowy Paryża. Oceniając po słońcu, kierowali się na południowy wschód. Radio cicho grało, taksówkarz nucił pod nosem. Pierre siedział obok i Josh dopiero teraz miał okazję przyjrzeć się sąsiadowi, z którym od dawna – nigdy? – nie miał do czynienia. Mężczyzna był szczupły, ubrany w zamszową marynarkę nieokreślonego koloru i spodnie. Miał brązowe, krótko ostrzyżone włosy i ciemne, bystre oczy. Twarz raczej zamknięta, bez śladu uśmiechu, teraz wyraźnie zmęczona. Josh mógł się domyślić, że nie pospał sobie na kanapie, i poczuł ukłucie winy. Już miał się odezwać – do człowieka, który mu przecież pomagał – kiedy rozległ się dzwonek telefonu i Pierre wyciągnął komórkę z kieszeni marynarki.

Rozmowa trwała krótko, a na koniec dziennikarz powiedział:

– Będę na miejscu w ciągu pół godziny – i przerwał połączenie. – Wzywają mnie pilnie do redakcji – wyjaśnił – więc tylko cię tam zaprowadzę. Zostawię ci pieniądze na powrót. – Wyjął z portfela banknot i wcisnął go Joshowi w rękę, zanim Josh zdążył zaprotestować. – I poproś kierowcę, żeby cię odprowadził do drzwi, zgoda? Ale już jesteśmy. Proszę na mnie chwilę poczekać – zwrócił się do taksówkarza – zawiezie mnie pan od razu na…

Josh wyjrzał przez okno. Rzeczywiście, w międzyczasie zajechali na miejsce… ale co to było za miejsce? Taksówka minęła zagrodzoną szlabanem bramę i jechała teraz przez… park, który prezentował swą wiosenną szatę w pełnej krasie. Josh widział zadbane trawniki i klomby, nie brakowało ławek i rzeźb… a oni wciąż jechali, kierując się ku budynkowi, którego nie można było inaczej określić jak pałac. Nie wyglądało to na komendę policji czy… więzienie, gdzie spodziewał się Alaina zastać. Samochód objechał wspaniały gmach i zbliżył się do mniejszego, który także był architektonicznym cudem – z dwubarwnego kamienia, wielopiętrowy, z łukowatymi oknami, kolumienkami i najróżniejszymi ornamentami – po czym zatrzymał się przed wejściem. Josh wysiadł, opanowując zawroty głowy, a Pierre wskazał mu drogę. Weszli do budynku i znaleźli się w przestronnym holu z czymś, co wyglądało na recepcję. Josh pozwolił dziennikarzowi załatwić sprawę, a w zamian przyglądał się wnętrzu – zdecydowanie bardziej nowoczesnemu, niż sugerował wygląd zewnętrzny – słysząc jedynie urwane słowa:

– Alain Corail… wczoraj wieczorem… Gdzie… Tak, rozumiem… Ale my tylko…

Kobieta za biurkiem zajrzała do dokumentów i po chwili dyskusji udzieliła żądanej informacji wraz ze wskazówkami, jak na miejsce dojść. Josh widział, jak gestykuluje ponad wysokim blatem w kierunku windy w głębi. Nie odzywając się od siebie, pojechali na trzecie piętro i wysiedli w korytarzu, który kończył się oszklonymi drzwiami. Pierre nacisnął dzwonek, podczas gdy Josh obojętnie wpatrywał się w napis nad wejściem: "Oddział trzeci". Po chwili czekania drzwi zostały otworzone przez słusznej postawy mężczyznę, który do piersi przypięty miał identyfikator z imieniem Damien.

– Ten pan do pana Coraila, który został wczoraj do was przyjęty. Proszę się nim zająć – powiedział Pierre, a potem odwrócił się do Josha. – Ja cię tu muszę niestety zostawić, więc…

– Panie Roland… dlaczego mi pan pomaga? – przerwał mu Josh, który myślał nad tym od pewnego czasu.

Dziennikarz popatrzył na niego zagadkowo.

– Dobre pytanie… Ale teraz muszę już le…

– Czy przyjdzie pan… później? – Josh ponownie odezwał się niemal wbrew własnej woli.

Teraz mężczyzna patrzył na niego z autentycznym zdziwieniem.

– A mam przyjść?

Josh kiwnął głową, spuszczając wzrok. Sam nie miał pojęcia, co o tym myśleć. Wiedział jednak, że nie chce być sam… a był zupełnie pewny, że nawet po spotkaniu z Alainem będzie sam.

– Nie wiem, jak długo mi dzisiaj zejdzie w redakcji… – odparł Pierre z rezerwą, ale Josh tylko ponownie pokiwał głową. – W takim razie… do zobaczenia.

Odwrócił się i niemal pobiegł w stronę windy. Josh wrócił spojrzeniem do… Damiena, który zaprosił go do środka. Drzwi zamknęły się za nimi z cichym trzaskiem. Josh znalazł się w kolejnym korytarzu, całkiem przestronnym, który ciągnął się aż do widocznego w głębi dużego okna. Miejsca było tu całkiem sporo, gdzieniegdzie tworzyły się większe przestrzenie ze stolikami i fotelami. Kolory ścian i mebli były jasne. Przede wszystkim dużo tu było mniejszych pomieszczeń – pokoi – za licznymi drzwiami. Josh uświadomił sobie, że nie czuje się tutaj dobrze, i przez chwilę zastanawiał się, co tutaj w ogóle robi. To miejsce, choć pełne światła i spokojne, robiło na nim przygnębiające wrażenie. A może to po prostu jego własne przygnębienie wpływało na jego ocenę? Tak, z pewnością było właśnie tak.

Damien wskazał mu miejsce w pomieszczeniu za oszklonymi drzwiami i zniknął, by wrócić po krótkiej chwili.

– Pan w odwiedziny, tak? No, z tym może być ciężko… Nawet nie tyle, że godziny odwiedzin mamy od czternastej – powiedział.

Josh zerknął na wiszący w pokoju zegar: dochodziło dopiero południe. Wrócił wzrokiem do całkiem jeszcze młodego mężczyzny, który potarł kark z zakłopotaniem, ale patrzył na niego z sympatią w niebieskich oczach.

– No… Te odwiedziny to w tej chwili nie są raczej możliwe… – objaśnił w sposób, który niczego nie wyjaśniał. – Ale najlepiej będzie, jeśli porozmawia pan z doktor Sellier. W porządku?

Josh kiwnął głową, bo co innego miał zrobić? Damien zaprowadził go do bocznego korytarza i zapukał do drzwi. "Doktor Colette C. Sellier" – głosiła tabliczka obok. Odpowiedzi nie było.

– Pewnie jeszcze nie wróciła z lunchu – domyślił się mężczyzna. – Proszę tutaj poczekać… tu, na ławce… za chwilę będzie. Zawsze przychodzi przed dwunastą – wytłumaczył, a potem sobie poszedł, zaś Josh nie mógł oprzeć się wrażeniu, że czyni to raczej z ulgą, że pozbył się kłopotu.

Zostawszy sam, przysiadł na drewnianej ławie i wbił wzrok w podłogę. Zastanawiał się, czy to fizyczne zmęczenie sprawia, że jest taki obojętny na wszystko… jakby nie miał kontaktu z otoczeniem… jakby wszystko widział przez szybę… Ale przecież już o tym wcześniej myślał, przypomniał sobie. Znów wrócił pamięcią do Pierre'a Rolanda, który z jakiegoś dziwnego powodu mu pomagał… i do swojej prośby, żeby dziennikarz później do niego przyszedł. Może spróbuje go jeszcze raz zapytać o powody takiego zachowania… Chociaż, czy to nie było wszystko jedno? Miał wrażenie, że nie jest w stanie skupić się na niczym, jego myśli krążyły bezładnie od jednej do drugiej sprawy… Może po prostu uciekał od czegoś, próbował zająć umysł czymkolwiek, żeby nie musieć zastanawiać się nad tym jednym, ale bez większego powodzenia…

Nie siedział długo, gdy na posadzce rozległy się ciche kroki. Uniósł głowę i przypomniał sobie, gdzie jest i co tu robi. W korytarz weszła niewysoka kobieta, przeglądając trzymane w ręce dokumenty.

– Doktor Sellier…? – zapytał z wahaniem.

Podniosła na niego wzrok i kiwnęła głową.

– Tak. O co chodzi?

Josh zbliżył się do niej, niepewny, co ma powiedzieć.

– Ja przyszedłem… Do Alaina Coraila. Powiedziano mi, że powinienem z panią porozmawiać… – Urwał, ale po chwili zebrał się na odwagę: – Gdzie on jest? Jak się czuje? Czy mogę go zobaczyć? Czy…

– Przepraszam, ale kim pan jest? – przerwała mu, przyglądając się uważnie. – Informacji mogę udzielać jedynie małżonkom i członkom rodziny.

Josh przełknął i znów spuścił wzrok. Nagle poczuł się bardzo źle.

– Jestem Joshua Or… Alain i ja… żyjemy ze sobą – odparł cicho, zastanawiając się, czy to, co robi, ma w ogóle jakikolwiek sens i czy teraz po prostu go stąd nie pogonią.

– W takim razie bardzo przepraszam – odezwała się kobieta, a ton jej głosu nie mógłby być bardziej szczery, wobec czego odważył się ponownie na nią spojrzeć. – Proszę wejść – powiedziała, otwierając drzwi i wsuwając się do gabinetu.

Josh podążył za nią i znalazł się w niezbyt dużym pomieszczeniu, pełnym książek, teczek i najróżniejszych papierów. Pokój był jasny i jak na lokal służbowy całkiem przytulny. Doktor Sellier położyła przyniesione dokumenty na biurku – tworząc tym samym kolejny stosik – i odwróciła się do niego, wyciągając rękę.

– Colette Sellier, jestem lekarzem na tym oddziale. Miło mi pana poznać.

– Joshua Or… Proszę mi mówić po imieniu – odparł cokolwiek niezręcznie, ściskając jej dłoń.

Kiwnęła głową i usiadła w swoim fotelu, wskazując Joshowi miejsce na krześle naprzeciwko.

– Prawdę powiedziawszy, bardzo chciałam pana… bardzo chciałam cię spotkać – oświadczyła, opierając łokcie na blacie. Josh poczuł zaskoczenie wywołane tymi słowami i była to pierwsza wyraźna emocja, jakiej doznał tego dnia. – No, może niekoniecznie ciebie osobiście, jeszcze chwilę temu nie wiedziałam przecież o twoim istnieniu… Po prostu kogoś, kto opowiedziałby mi więcej o tej sprawie. Znam jedynie kilka suchych faktów ze sceny zdarzenia, a to doprawdy za mało i…

– Pani doktor – przerwał jej Josh, wiedząc, że jest nieuprzejmy. – Czy mogę się zobaczyć z Alainem?

Nagle był zupełnie pewny, że nic się nie wyjaśni, jeśli nie porozmawia z Alainem… jeśli się z nim nie spotka. Wszystkie emocje, które dotąd dusił w sobie – strach, niepewność, poczucie opuszczenia i zagubienia, rozpacz, ból, i wiele innych – rzuciły się na niego z taką mocą, że miał ochotę krzyczeć. Zacisnął palce na materiale spodni, by nad sobą zapanować, i zmusił się, by patrzeć na kobietę.

Spojrzała na niego przenikliwie zza okularów, ale nie odrywał wzroku – jakby tylko maksymalną koncentracją mógł pozostać przy zmysłach… pozostać tutaj… dlatego przyglądał się jej równie skrupulatnie, choć jednocześnie był pewien, że po wyjściu stąd nie będzie w ogóle pamiętał jej wyglądu. Oczy miała przejrzyste, błękitne, pasujące do całości, twarz raczej okrągłą. Jasnobrązowe włosy nosiła upięte z tyłu głowy. Ubrana była w niebieski golf i rozpinany czarny sweter z broszką wpiętą po jednej stronie i identyfikatorem po drugiej. Z pewnością nie miała jeszcze czterdziestu lat.

– Nie mogę cię teraz do niego wpuścić – odezwała się po chwili wzajemnej obserwacji. – W nocy pan Corail uspokoił się trochę, jednak nad ranem znów mu się pogorszyło i musiał zostać w izolatce. Tam nie ma wstępu nikt poza personelem, przykro mi – powiedziała i sprawiała wrażenie, jakby istotnie tak czuła.

Josh spuścił wzrok i usiłował przetworzyć… zrozumieć jej słowa – a także wszystko, czego się dotąd dowiedział… doznał… zobaczył… od rana… właściwie już od wczoraj wieczorem, kiedy wraz z policją ich domu przyszedł lekarz. Nie mógł dłużej tłumaczyć się zmęczeniem czy szokiem… Nie było sensu dłużej uciekać przed rzeczywistością, jakkolwiek była bolesna. Zresztą… czy dotąd nie była?

– Pani doktor, co to jest za miejsce? – spytał, nie patrząc na nią. – To nie jest areszt ani… – Urwał, zdając sobie sprawę, że brzmi śmiesznie. Nie wiedział, jakiej odpowiedzi oczekuje. Nie wiedział też, jakiej by nie chciał usłyszeć.

– Jesteśmy na Trzecim Oddziale Psychiatrii Dorosłych w Szpitalu Świętego Maurycego – odparła spokojnie.

Josh znów odruchowo zacisnął pięści. Jakaś jego część przyjęła tę wiadomość zupełnie bez emocji, niczym potwierdzenie tego, o czym już od dawna sam wiedział; jakaś inna usiłowała protestować, choćby bezskutecznie i całkiem na próżno.

– Ale… dlaczego tutaj? – wykrztusił, wciąż wpatrzony we własne kolana.

Słyszał, że doktor Sellier sięgnęła po teczkę i poczęła przeglądać jej zawartość.

– Według informacji nam dostarczonych pan Corail od tygodni nie wychodził z domu – powiedziała wciąż tym samym rzeczowym tonem. – Zachował się agresywnie, wykrzykiwał pod adresem sąsiada oskarżenia, które nie miały podstaw. Kiedy go zatrzymano, był śmiertelnie przerażony i wierzył, że chcą go zabić.

– Były po temu powody – słowa wydobyły się z jego ust niemal wbrew woli. – Naprawdę grożono jego życiu i… – Umilkł; rozsądek mówił, że taka postawa jest niepoważna. Jaki powód mógł mieć Alain, by rzucić się na niego?

Po pięciu sekundach świat stał się sensowniejszy – i jednocześnie nie – za sprawą opanowanego głosu doktor Sellier:

– Mi to wygląda na klasyczny przypadek para… manii prześladowczej.

Słowa zawisły w powietrzu i dźwięczały Joshowi w uszach, choć od ich wypowiedzenia minęła już chwila.

– Paranoja? – zapytał w końcu szeptem, choć jednocześnie coś w jego głowie jedynie milczało ze zgodą. Nie żeby czuł się przez to lepiej. – Powinienem był się domyślić… Przepraszam…

– Za co mnie przepraszasz? – padło pytanie, którego nie oczekiwał.

– Powinienem był sam to zrozumieć… – wymamrotał. – Studiuję psychologię.

– Przecież nie siedzisz przede mną jako psycholog, tylko członek rodziny – stwierdziła oczywistość.

To go przystopowało. Josh poczuł, że słowo "rodzina" napełniło go niespodziewanym ciepłem – nikt wcześniej nie nazwał jego i Alaina rodziną…

– Tak czy owak – mówiła dalej – możemy się różnić w poglądach na sprawę, ale to nie powinno utrudniać naszej współpracy, prawda?

Popatrzył na nią ponad biurkiem. Przyglądała mu się uważnym spojrzeniem jasnych oczu. Coś skłoniło go, by pokiwał głową.

– To dobrze, cieszę się – odparła cokolwiek sztywno. – Może w takim razie opowiesz mi wszystko od początku? – zaproponowała przyjaźniejszym tonem.

– Od początku…? – Popatrzył na nią ze zmieszaniem. – To znaczy… jak chodziliśmy razem do szkoły…?

Może mu się tylko wydawało – może była to gra słonecznego światła, które zaczęło napływać do pokoju – ale kąciki jej ust zadrżały.

– Och nie… Po prostu… O tamtym też z chęcią posłucham, ale później. – Odchrząknęła, zakrywając usta dłonią. – W tej chwili chodzi mi bardziej o obecną sytuację, kiedy to się zaczęło… Bo przecież nie ciągnęło się chyba całymi latami…?

Josh pokręcił głową. Zbierając myśli, opowiedział – początkowo w sposób dość urywany, potem z coraz większą płynnością – o wydarzeniach ostatnich tygodni. O chorobie Alaina w marcu, długim zwolnieniu i powolnym wracaniu do zdrowia. O narastającej niechęci, by wychodzić z mieszkania, i lęku, gdy został do tego zmuszony. Wreszcie o podejrzeniach Alaina względem dwóch sąsiadów i przeświadczeniu, że krewni chcą się go pozbyć, żeby zagarnąć jego pieniądze.

Opowiadał dobry kwadrans, może i dłużej, z narastającym poczuciem, że łatwiej mu się myśli. Być może pomagał fakt, że mógł wyrzucić z siebie to, co dotąd trzymał jedynie w swojej głowie. Doktor Sellier słuchała go z uwagą, od czasu do czasu coś notując oraz zadając pytania dodatkowe bądź naprowadzając na główny wątek, gdy zdarzyło mu się od niego zbyt oddalić.

– Prześladowali go, pani doktor – mówił, chcąc, by mu uwierzyła, choć znów miał uczucie, że zachowuje się niemądrze. – Dzwonili do niego i grozili…

– Czy jesteś tego zupełnie pewien? – spytała tym swoim neutralnym tonem, który jakoś nie sprawiał przykrości. – Czy możesz to zweryfikować?

Josh nic nie powiedział. Czy mógł?

– A ci sąsiedzi… – kontynuowała. – Czy przypadkiem to nie oni zawiadomili policję? Obaj, zdaje się, byli na miejscu i bardzo się sprawą przejęli – powiedziała, ponownie zaglądając do dokumentów.

Zastanawiał się, czy słyszy w jej głosie naganę, czy to raczej jego wyrzuty sumienia… Prawda, teraz w ogóle nie był w stanie wierzyć, że Pierre Roland mógł mieć wobec Alaina i niego jakieś złe intencje… Odnośnie Francisa nie był taki pewny, zwłaszcza odkąd stracił dla niego całą sympatię, ale obiektywnie też skłaniał się ku opinii, że mężczyzna po prostu miał problemy z samym sobą i stąd takie, a nie inne jego zachowanie.

Powoli zaczęła do niego docierać prawda. Alain był… chory… poważnie chory i… To było jak kolejne uderzenie. Poczuł ogarniającą go rozpacz, ten okropny ból w piersi, który chwytał aż za gardło. Spuścił głowę.

– Powinienem był się domyślić – powtórzył szeptem, usiłując powstrzymać łzy. – Nie, tak naprawdę… chyba dawno temu się domyśliłem – przyznał. – Tylko… nie chciałem tego zaakceptować. Nie chciałem tego widzieć. Chciałem… – Nie mógł dalej mówić.

– Jesteście sobie bardzo bliscy, prawda? – dobiegł go jej życzliwy głos. Kiwnął głową. – A ty masz, zdaje mi się, wysoki poziom empatii. Jeśli cię to pocieszy… To nie jest aż tak niespotykane, że druga osoba jest w stanie wierzyć w… urojenia chorego człowieka, zwłaszcza jeśli istnieje między nimi silna więź.

Nie wiedział, czy go to pociesza; wiedział natomiast, że brzmi… sensownie, zrozumiale.

– Chciałem… chciałem go wspierać – wykrztusił. – Nie mogłem zakwestionować tego… co dla niego było prawdą.

– Bardzo ładnie to powiedziałeś – pochwaliła. – Bo zdajesz sobie sprawę, że dla niego to była prawda, czyż nie tak? Dla niego nie był to wytwór wyobraźni, tylko najprawdziwsza rzeczywistość, w którą wierzył. To tylko świadczy o tym, jak głęboko jesteście ze sobą związani: że nie odepchnąłeś jego lęków jako bzdurę, jak zrobiłoby wiele innych osób.

Była w tym jakaś otucha, owszem, ale jednocześnie…

– Tylko że… czy w takim razie nie pogorszyłem bardziej jego… choroby… kiedy uwierzyłem w to, co mówi, a co było… urojeniem? – zapytał z obawą. Ta myśl była nie do zniesienia.

– Nie sądzę – odpowiedziała z przekonaniem. – Jego stan był już zły na długo wcześniej. Gdybyś postąpił w inny sposób, być może eskalowałoby to szybciej… I mogłoby się skończyć znacznie gorzej – dodała ciszej.

Uniósł głowę, by na nią spojrzeć. Teraz miał wrażenie, że nie mówi mu wszystkiego.

– Gorzej?

Popatrzyła w bok.

– Cóż, teraz mamy chorą osobę w miejscu dla niej najbardziej odpowiednim… a wszyscy pozostali są cali i zdrowi – odparła, a kiedy nie spuszczał z niej wzroku, dodała: – W paranoi człowiek czasami jest w stanie zrobić coś, co ma nieodwracalne skutki. Musimy się cieszyć, że tym razem do tego nie doszło.

Josh mimowolnie uniósł rękę do szyi.

– On wierzył… że jestem przeciwko niemu – stwierdził powoli. – Wtedy, kiedy przyszła policja… Jeden z policjantów powiedział coś takiego… – usiłował sobie przypomnieć – jakbym był z nimi. Alain wtedy… był pewien, że go… zdradziłem… i…

Łzy ponownie napłynęły do jego oczu. Teraz pamiętał – wciąż jak przez mgłę – ale pamiętał. Ból w sercu nie mijał, przesłaniając ten w policzku, krtani i barku. Normalnie Alain nigdy by czegoś takiego nie zrobił… Nie zrobiłby.

– Czy on już taki zostanie? – zapytał, zdziwiony, że jest w stanie mówić, choć głos miał drżący.

– Nie, pod żadnym pozorem. To ci gwarantuję – padła stanowcza odpowiedź.

Ucisk w piersi jakby trochę zelżał. Josh uniósł wzrok na kobietę, ocierając oczy.

– Naprawdę…? – spytał cicho, nie mogąc powstrzymać uczucia nadziei, które wlało się w niego wielką falą. Ostatnio nikt mu niczego nie gwarantował, wszyscy tylko udzielali wymijających odpowiedzi.

Znów patrzyła na niego tym uważnym spojrzeniem.

– Wiesz, co to jest paranoja, prawda? – spytała.

– Właściwie… Tylko trochę. To mania prześladowcza, jak pani powiedziała, tak? Jeszcze nie mieliśmy na zajęciach o chorobach… psychicznych… – Jak trudno było to powiedzieć. – Tylko trochę czytałem… – wyznał przepraszającym tonem, a potem potrząsnął głową. – Proszę mi wyjaśnić.

– W takim razie najpierw wyjaśnię ci, co to jest psychoza – uznała doktor Sellier, kładąc ręce na biurku. – Mówiąc w skrócie, jest to stan, w którym dochodzi do zaburzenia poczucia rzeczywistości, zaś jego główne obawy to między innymi omamy i urojenia, o których mogłeś słyszeć. Omamy to są zaburzenia postrzegania i wiążą się z naszymi zmysłami, i tak rozróżniamy omamy wzrokowe, słuchowe, węchowe, smakowe i czucia. W omamach wzrokowych człowiek widzi coś, czego tak naprawdę nie ma, zaś w omamach słuchowych słyszy coś, co nie ma żadnego źródła. Przeważnie mówi się, że "słyszy głosy", być może zetknąłeś się z tym stwierdzeniem. Urojenia natomiast to zaburzenia myślenia, to znaczy myśli o treści niezgodnej z rzeczywistością, laik by powiedział: fantazje, wymysły. Człowiek, u którego stwierdza się urojenia, wyobraża sobie rzeczy, które nie istnieją, choć dla niego samego, jak słusznie sam zauważyłeś, są prawdziwe. Urojenia mogą być najróżniejsze, nie będę ci teraz wszystkich wymieniała, jednak w tym przypadku mówimy o urojeniach prześladowczych, czyli poczuciu i wierze w to, że ktoś, inni ludzie chcą człowieka skrzywdzić. Czy nie mówię zbyt skomplikowanie?

– Nie, pani doktor. – Josh pokręcił głową, słuchając tego wykładu w skupieniu. – Czyli Alain ma teraz… psychozę?

– Tak – odpowiedziała spokojnie. – Cieszę się, że to jest dla ciebie jasne… Teraz będzie nam się jeszcze lepiej rozmawiać – dodała z delikatnym uśmiechem.

Kiwnął głową.

– Teraz jeśli chodzi o paranoję… To gruncie rzeczy bardzo niekonkretne pojęcie, nawet w psychiatrii, nie równa się bowiem jednej, specyficznej jednostce chorobowej – mówiła dalej doktor Sellier. – Oznacza, ogólnie rzecz biorąc, taki sposób myślenia, w którym człowiek podejrzewa lub wierzy, że grozi mu krzywda, choć takiego zagrożenia tak naprawdę nie ma. Z paranoją spotykamy się w wielu chorobach… zaburzeniach psychicznych. Najłagodniejsza forma, choć jednocześnie najbardziej… uporczywa, to osobowość paranoiczna, w której człowiek wykazuje cechy… skłonność do postrzegania otoczenia w sposób mniej lub bardziej mu zagrażający. Ma problemy z zaufaniem drugiemu człowiekowi, ma wrażenie, że wszyscy są do niego negatywnie nastawieni albo chcą go wykorzystać, albo nie traktują go dobrze.

– O, to chyba Alain właśnie to ma – odparł Josh mimowolnie, słuchając uważnie.

Doktor Sellier pokiwała głową. Cała jej twarz wyrażała skupienie.

– Twoje informacje będą kluczowe, Joshua – powiedziała i uśmiechnęła się. – Już wiem, że dużo sobie porozmawiamy… Wracając do sprawy: osobowość paranoiczna to bardziej sposób życia i bycia niż stricte choroba, choć nie jest niczym niespotykanym, że człowiek z osobowością paranoiczną od czasu do czasu… w sytuacjach kryzysowych, stresowych, pod wpływem pewnych czynników zewnętrznych… może doznać epizodu psychotycznego, który zazwyczaj jest krótkotrwały i szybko ustępuje. Nie chcę ci tu niczego obiecywać, ale możliwe, że tak właśnie jest w przypadku pana Coraila, zwłaszcza gdy mówisz, że w jego osobowości są cechy paranoiczne. Nieco gorzej sprawia przedstawia się z zaburzeniem urojeniowym, w którym już występują ewidentnie objawy psychozy, czyli w tym wypadku wyżej wspomniane urojenia prześladowcze. Osoby z zaburzeniem urojeniowym są absolutnie przekonane o tym, że są śledzone, podsłuchiwane albo nawet że grozi im niebezpieczeństwo. Zazwyczaj jest to cały system urojeń, niemal cała opowieść, z wieloma osobami, z wieloma wątkami.

– To też brzmi znajomo… – stwierdził Josh z przygnębieniem.

– Przy czym zaburzenie urojeniowe występuje zwykle w wieku średnim, to nie jest choroba, która rozwija się u tak młodych ludzi – mówiła dalej doktor Sellier. – Oczywiście są wyjątki, jak zawsze… Zaburzenie urojeniowe zwykle nie powoduje jednak znaczącego spadku produktywności, te osoby funkcjonują raczej nieźle w rodzinie, społeczeństwie, chodzą do pracy i tak dalej, mimo że ich urojenia utrzymują się na stałym poziomie. Zaburzenie urojeniowe to jest przewlekła choroba, w której tylko czasami dochodzi do zaostrzeń. Uznajmy, że w przypadku pana Coraila jest to jedna z kilku opcji.

– Jakie są inne opcje? – zapytał Josh cicho, gdy umilkła.

– Najcięższym przypadkiem jest oczywiście schizofrenia, która często występuje pod postacią tak zwanego zespołu paranoidalnego, który również objawia się poczuciem zagrożenia. W schizofrenii jednak urojenia to zaledwie jeden z objawów, gdyż poza nimi pacjent prezentuje niemal zawsze omamy, czyli zaburzenia postrzegania, przeważnie słyszy głosy, same zaś urojenia są zwykle… jak to powiedzieć… dziwaczne. Pan Corail, jeśli dobrze rozumiem, był przekonany, że jego krewni chcą zawłaszczyć jego pieniądze i posuną się w tym celu do wszystkiego? Patrząc obiektywnie, jest to historia, która naprawdę mogłaby się zdarzyć, prawda? Urojenia schizofreniczne są jednak inne, o wiele bardziej… nieprawdopodobne… niemożliwe. Chory na przykład wierzy, że jest Bogiem albo posiada nadprzyrodzone zdolności, albo ma poczucie, że ktoś kieruje jego ciałem czy też oddziaływuje na niego laserem. Albo że jest porwany przez kosmitów. Rozumiesz różnicę, prawda?

Josh powoli kiwnął głową.

– O niczym takim Alain nie mówił… – stwierdził – Te jego… urojenia… były, jak pani powiedziała, prawdopodobne. Że ktoś go śledzi, podsłuchuje rozmowy telefoniczne, że ktoś chce go zabić. Nie było tam nic nadprzyrodzonego – uznał z przekonaniem, co doktor Sellier przyjęła skinieniem głowy.

– Tak więc nie nastawiamy się, że na pewno chodzi właśnie o schizofrenię, nawet jeśli ludziom zwykle się wydaje, że każdy człowiek, który doznaje omamów czy urojeń, choruje właśnie na to – oświadczyła z jakąś rezerwą. – Poza tym w schizofrenii rzadko spotyka się osoby, które do momentu zachorowania funkcjonowały na wysokim poziomie i były, kolokwialnie mówiąc, normalne. Schizofrenia to choroba, która rozwija się przez wiele lat, zanim dojdzie do pierwszego epizodu psychotycznego… Osoby chore na schizofrenię na długo wcześniej były inne, wycofane ze społeczeństwa, prezentowały słabe zdolności komunikacyjne, często miały problemy z nauką czy pracą, często miały objawy depresji i zaburzeń lękowych.

Josh milczał. Teraz już nie był zupełnie pewien, że Alain tej akurat choroby nie ma… Psychiatria najwyraźniej była znacznie bardziej skomplikowana… Doktor Sellier wydawała się czytać jego myśli, gdyż w następnej chwili powiedziała:

– W przypadku pana Coraila postawienie właściwej diagnozy będzie wymagać wielu badań i rozmów, także z tobą. Poświęcimy na to odpowiednio wiele czasu, w tej chwili jednak najważniejsze jest uspokoić go i doprowadzić do wyciszenia urojeń, innymi słowy: przywrócić mu poczucie rzeczywistości.

– Jak to się robi?

– Lekami.

– Lekami? Jakimi? Uspokajającymi?

Doktor Sellier pokręciła głową.

– Leki uspokajające jedynie uspokajają, lecz nie mają wpływu na objawy – wyjaśniła. – Używamy grupy leków, które dawniej nazywano neuroleptykami, teraz mówi się o nich: leki przeciwpsychotyczne. Choć wciąż nie wiemy, skąd psychoza się bierze, a przynajmniej nie znamy wszystkich jej przyczyn i mechanizmów, wiemy w każdym razie tyle, że omamy i urojenia wynikają z zaburzonej czynności mózgu… bądź też w omamach i urojeniach dochodzi do zaburzenia czynności mózgu. Dość powiedzieć, że te leki przywracają ową czynność do normalnego, zdrowego poziomu. Przywracają równowagę w centralnym układzie nerwowym. Osobę zdrową… wyleczoną poznajemy po tym, że, wybacz mi to obcesowe stwierdzenie, już jej do głowy nie przychodzą pewnego rodzaju myśli, jak to miało miejsce w psychozie. Jeśli leki zadziałają szybko… a biorąc pod uwagę jego wiek i to, że nigdy wcześniej ich nie otrzymywał, jestem w tej kwestii optymistyczna… to w ciągu kilku dni pan Corail powinien już nie doznawać żadnych urojeń. Podejrzewam, że jego pobudzeniu i agresji zaradzimy jeszcze szybciej.

Josh doszedł do wniosku, że nie brzmiało to tak źle… chyba że krył się w tym jakiś kruczek.

– Czyli… czyli kiedy Alain przestanie mieć urojenia, wówczas będzie zdrowy? – zapytał na poły z nadzieją, na poły z obawą.

Jego serce prawie się zatrzymało, gdy doktor Sellier pokręciła głową.

– Będzie wyleczony z psychozy… na teraz. Jednak nie ma żadnej gwarancji, że nie dojdzie kiedyś do nawrotu. W tej chwili jednak nie ma sensu takie spekulowanie. Jak powiedziałam, najpierw trzeba wykonać szereg badań i lepiej go poznać, w czym ty będziesz mi wielką pomocą; dopiero wtedy będzie można wydać diagnozę. Nie trać nadziei. Jak mówiłam wcześniej, może się okazać, że był to pojedynczy epizod, który nigdy więcej się nie powtórzy, i pan Corail będzie funkcjonował zupełnie normalnie, tak jak dotąd.

Josh siedział w milczeniu, przetrawiając wszystkie wiadomości ‐ i jednocześnie upewniając się, że jego zdolność koncentracji zupełnie wróciła do normy… Był w stanie słuchać doktor Sellier z zaciekawieniem i zrozumieniem. I naprawdę myślało mu się jakoś łatwiej.

– Naprawdę jest taka możliwość, pani doktor? – zapytał, potrzebując potwierdzenia, choć dotąd przecież nie powiedziała niczego, by go zmylić.

– Jest. – Kiwnęła głową. – Zwłaszcza w świetle tego, co już mi powiedziałeś o jego osobowości: że jest nieufny z natury i skory do podejrzeń. Kiedy został unieruchomiony w domu przez ciężką chorobę, to mogło pogorszyć jego kondycję psychiczną. Nigdzie nie wychodził, z nikim się nie kontaktował… Laik by powiedział, że miał aż nadto czasu, by sobie wyobrażać najróżniejsze rzeczy. Może nawet te wyobrażenia, urojenia, były swego rodzaju odskocznią od codzienności, którą ciężko znosił. Zanurzał się coraz bardziej w ten wymyślony świat, aż stał się dla niego prawdą. Niektórzy ludzie podświadomie czerpią z takich urojeń jakąś otuchę… jakieś przekonanie o własnej wyjątkowości…

Josh mrugnął. Otuchę…?

– Ale przecież Alain był naprawdę ogromnie przerażony…? – spytał z niedowierzaniem. Nie, nie mogło mu się to pomieścić w głowie.

– Dlatego powiedziałam "podświadomie" – odparła doktor Sellier. – Ludzki umysł to najbardziej zadziwiająca rzecz na świecie… Wciąż bardzo niewiele o nim wiemy, możemy się tylko domyślać… a z drugiej strony możemy także zakładać.

Zastanowił się nad tymi słowami… i wcześniejszymi. I przyszło mu na myśl coś jeszcze.

– Wcześniej, jeszcze w zimie, miało miejsce coś, co też mogło mieć swój udział w tej sytuacji – wyznał cicho. – Jeszcze zanim się rozchorował na zapalenie płuc… W lutym byliśmy razem w podróży… I on wtedy myślał, że ja… że zakochałem się w innej osobie – powiedział z pewnym wstydem. – Ale o nic nie spytał, tylko w samotności się tym gryzł. On taki właśnie jest, że wszystko trzyma w sobie i kiedy coś podejrzewa, nigdy się tym nie podzieli – dodał, jakby to miało być jakimś usprawiedliwieniem… jakby miało ukoić wyrzuty sumienia, które odezwały się w nim na myśl, że jego zauroczenie Chloe mogło przyczynić się do choroby Alaina.

– Możesz mieć rację – zgodziła się doktor Sellier, a potem zamyśliła się. – Nie mamy wiele czasu, za chwilę mam zebranie z personelem – oświadczyła, spojrzawszy na zegarek – jednak chciałabym cię zapytać o jedną rzecz, która mi przyszła do głowy.

Popatrzył na nią z zaciekawieniem.

– Proszę pytać.

Splotła ręce i oparła na nich podbródek.

– Mówiłeś, że jak długo się znacie… jak długo jesteście razem?

Jakieś ciepło rozlało się w jego piersi – jak zawsze, gdy wspominał tamte czasy.

– Chodziliśmy razem do liceum… Poznaliśmy się bliżej, kiedy miałem szesnaście lat… Alain miał dziewiętnaście. Tyle że wtedy… nic z tego nie wyszło. To znaczy… Uch, jak to powiedzieć… – Jak miał to streścić? – Ja byłem… zakochany i zależało mi na nim… i prawie doszło do… no, prawie nam się udało, ale wtedy on się wycofał i zniknął… – Zdawał sobie sprawę, że styl opowiadania jest okropny, ale nic nie mógł poradzić; miał tylko nadzieję, że zostanie zrozumiany. – Później powiedział mi, że przestraszył się, że zrobił ze mną coś złego, i dlatego uciekł… Spotkaliśmy się dopiero po trzech latach… rok temu latem. Najpierw był bardzo… Był w stosunku do mnie bardzo agresywny, oskarżał mnie o to, że… zniszczyłem mu życie, że przeze mnie nie jest normalny… Ale koniec końców wszystko dobrze się ułożyło. I od tamtego czasu jesteśmy razem – zakończył dość niezgrabnie.

Doktor Sellier patrzyła na niego przenikliwie zza okularów.

– Czyli można powiedzieć, że w waszej relacji było z jego strony wiele sprzecznych uczuć i przekazów? Och, nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało – zawołała szybko, widząc jego minę.

– Ale ma pani rację – zgodził się Josh, nawet jeśli cokolwiek niechętnie. – Była, mówiąc górnolotnie, i miłość, i nienawiść. Z jego strony – dodał. "Ja byłem beznadziejnie zakochany od samego początku." – Ale co to ma do rzeczy?

– Pytam o to, bo kiedy opowiadałeś o jego wrażeniach z tego prześladowania przez krewnych… wspomniałeś, że między innymi chcieli wykazać, że jest nienormalny… w odniesieniu do jego homoseksualności – zauważyła.

– Alain jest właściwie biseksualny – mruknął Josh.

Doktor Sellier zignorowała to.

– Zastanawiam się, czy nie możemy się tutaj doszukiwać jakiegoś podświadomego poczucia winy… Jeśli poznaliście się, kiedy miałeś zaledwie szesnaście lat… może wciąż sobie wyrzuca, że postąpił wobec ciebie, osoby niepełnoletniej, w taki sposób…? – zapytała retorycznie. – Nikogo tutaj nie mam zamiaru osądzać, nie obawiaj się, mówię tylko, jak pracuje ludzki umysł. Może w tym całym urojeniu prześladowczym wyrażała się jakaś potrzeba bycia ukaranym? I może, kiedy powiedziałeś, że wcześniej zimą był przekonany, że zainteresowałeś się kimś innym… Może teraz doszedł do wniosku, że w jakiś sposób wpłynął na twoje życie, choć nie powinien?

– Myśli pani, że to możliwe? – Josh nigdy nie rozważył takiej ewentualności.

Wyprostowała się na krześle.

– Dla umysłu nic nie jest niemożliwe – odparła mądrym tonem. – Ale to tylko takie spekulacje… jak prawie wszystko w psychiatrii – dodała z ironią.

Josh jednak wciąż zastanawiał się nad jej słowami.

– Wtedy w zimie… Podejrzewał, że jestem zakochany w kobiecie. Może rzeczywiście… może rzeczywiście czuł się winny… może myślał, że wtedy, w liceum, tak mi zawrócił w głowie, że mi się odmieniło i zacząłem się oglądać za chłopakami… – powiedział powoli. – Tak, teraz pamiętam, że zeszłego lata, kiedy rozmawialiśmy o tamtych wydarzeniach, mógł coś takiego powiedzieć, kiedy tłumaczył swoje odejście… – dodał z większą pewnością. – Dureń – stwierdził na koniec.

Od strony doktor Sellier dobiegł stłumiony odgłos, który przypominał parsknięcie, kiedy jednak Josh na nią spojrzał, wyraz jej twarzy był poważny jak wcześniej.

– Jest jeszcze inna opcja: może w głębi duszy ma problem z akceptacją swojej seksualności – zasugerowała. – Takie zaprzeczenie również może spowodować dość gwałtowne reakcje, z psychozą włącznie.

– W gruncie rzeczy już wcześniej miał z tym problem… Tak, to by było do niego podobne – zgodził się Josh, tym razem bez zastrzeżeń. – Dostawać psychozy, bo się pie… bo się śpi z drugim facetem – stwierdził z jakąś złością, która nie wiadomo na kogo była skierowana. – Pewnie uważa pani, że mówię okropne rzeczy?

Potrząsnęła głową.

– Nie uważam – odparła z uśmiechem.

Josh przeczesał palcami włosy.

– Wie pani, ja często w ogóle nie rozumiem, jak działa jego umysł i co mu siedzi w głowie. Naprawdę – wyznał szczerze.

Doktor Sellier wciąż patrzyła na niego ciepło.

– Ale na co dzień aż tak ci to nie przeszkadza…?

Pokręcił głową, nagle znów ścisnęło go w gardle. Dopiero po chwili był w stanie mówić.

– Pani doktor… – powiedział ze spuszczonym wzrokiem; nie miał dość odwagi, by patrzeć jej w oczy. – Nie uważa pani, że… że w związkach homoseksualnych jest z natury więcej agresji… przemocy… prawda?

– Nigdy w życiu tak nie uważałam – odparła spokojnie, a w jej głosie było zupełne przekonanie. – I, jeśli cię to uspokoi, badania naukowe również zaprzeczają takiemu twierdzeniu. Jedynie ktoś ograniczony może wysuwać takie wnioski i wydawać takie osądy.

Kiwnął głową.

– Ale teraz naprawdę muszę cię pożegnać – oświadczyła, wstając od biurka i zbierając kilka teczek. – Bardzo miło mi się z tobą rozmawiało.

– To ja powinienem to powiedzieć – odparł Josh, również wstając. – Dziękuję… Rozmowa z panią… bardzo mi pomogła – dodał, nagle zdając sobie z tego sprawę.

– Cieszy mnie to. Przyjdź jutro, proszę. Odwiedziny mamy dopiero od czternastej, jednak… – Zerknęła do kalendarza. – Jeśli ci pasuje, o trzynastej będę ci mogła poświęcić godzinę. Bardzo zależy mi na rozmowie z tobą, dla dobra pana Coraila…

– Oczywiście, jestem do pani dyspozycji… Będę o trzynastej – zapowiedział Josh.

– Dobrze. – Zaznaczyła sobie w kalendarzu, a potem znów na niego spojrzała, tym razem z troską. – Powiedz mi tylko, czy sobie poradzisz.

Popatrzył jej w oczy.

– Lekarz z pogotowia zostawił mi receptę na leki przeciwbólowe – odparł.

– Nie o to pytałam… Czy masz kogoś, kto się tobą zajmie? – spytała wprost.

– Sąsiad obiecał do mnie zajść.

– To dobrze, wsparcie bliskich jest bardzo istotne.

– Mógłbym… – Joshowi przyszło to właśnie do głowy. – Mógłbym też zadzwonić do mojego terapeuty… Mojego byłego terapeuty.

– To na pewno dobry pomysł – poparła go. – W takim razie do zobaczenia jutro – powiedziała, otwierając drzwi i wyciągając rękę na pożegnanie. – Poproszę, żeby pielęgniarz cię wypuścił.

– Do zobaczenia, pani doktor – odparł, wychodząc na korytarz.

Kiwnęła głową i skierowała się w drugą stronę, zaś Josh udał się do wyjścia. Kiedy jednak przechodził przez oddział, z zaskoczeniem ujrzał, że jest on wypełniony ludźmi. Wcześniej, kiedy tu przyszedł, było tak pusto… a teraz na licznych fotelach siedzieli pacjenci i personel, oglądając telewizję, grając w karty i rozmawiając. Jedni czytali gazety, inni malowali akwarelami przy stolikach. Na oszklonym tarasie stał rower treningowy, na którym jeden z pacjentów z zapałem ćwiczył… Oddział wydawał się pełen życia, nawet jeśli było to życie trochę inne niż za murami szpitala.

Jednak Alaina nigdzie nie było widać. Josh zastanawiał się, za którymi drzwiami była izolatka, w której go trzymano… ale teraz nie był już wcale pewny, czy chciałby go zobaczyć… dzisiaj. Znów uniósł dłoń do obolałego gardła i przełknął ostrożnie. Nie, nie dzisiaj… Ale jutro… Jutro na pewno.




Ayreon, "The Truth Is In Here"



rozdział 8 | główna | rozdział 10