10.
(niech będzie patronem zagubionych dusz)




Josh wrócił transportem miejskim; miał opory przed wydawaniem cudzych pieniędzy na taksówkę, zwłaszcza gdy okazało się, że niedaleko szpitala przebiega linia metra, która mogła go dowieźć niemal pod sam dom, a miał przecież bilet miesięczny. Czuł się zresztą wcale nieźle, zaś o tej godzinie pociąg był prawie pusty, więc z miejscem siedzącym nie było problemu. W podróży zastanawiał się nad wszystkim, czego się dowiedział. Szok spowodowany tym, że Alain był… chory psychicznie, został złagodzony przez rozmowę z doktor Sellier. Josh pomyślał, jak strasznie by się czuł, gdyby po prostu został postawiony wobec tej wiedzy i nie miał możliwości przedyskutowania jej z kimkolwiek… zwłaszcza z osobą, która wiedziała, co mówi. Tak, gdyby nie doktor Sellier, czułby się w tej chwili nieporównywalnie bardziej markotnie, a tak… Jak to ona powiedziała? "Nie trać nadziei." Chyba nie miał innego wyboru…

Tak więc Alain był chory. Była to gorzka i na swój sposób przerażająca wiedza… ale z drugiej strony wyjaśniała jego zachowanie w ostatnim czasie, a zawsze lepiej było znać przyczyny, niż pozostawać w nieświadomości. Jednocześnie nie mógł się oprzeć poczuciu winy, że swoim postępowaniem doprowadził do tej choroby Alaina. To bolało. Powinien był być bardziej uważny, powinien był więcej czasu poświęcać Alainowi, zamiast zajmować się tylko nauką… Choć doktor nie powiedziała tego wprost, z rozmowy jasno wynikło, że Alain popadł w tę… psychozę, ponieważ został mniej lub bardziej sam, w domu, odcięty od świata zewnętrznego. Nie, Josh naprawdę się nie popisał… Nie dość, że przyczynił się do tego nieszczęścia, to jeszcze w pierwszej kolejności podejrzewał Alaina o nie wiadomo co i skupiał na własnym problemie, który teraz wydawał mu się zupełnie nieistotny. Był beznadziejny i…

Mrugnął, przypominając sobie, że miał zadzwonić do pana Ageaisa. Najwyraźniej z terapii był przynajmniej taki pożytek, że fraza "jestem beznadziejny" automatycznie nasuwała mu na myśl osobę terapeuty oraz – co ważniejsze – mądre rzeczy, których się od niego nauczył. Teraz jednak dobitnie zdawał sobie sprawę, że przed nim jeszcze długa droga, zanim uda mu się "wyprostować" wszystkie błędne sposoby myślenia, które wciąż prezentował… I, tak, w tej chwili naprawdę potrzebował spojrzenia doświadczonego terapeuty na sprawę, wsparcia, którego nie mógł otrzymać od nikogo innego… Miał nadzieję, że pan Ageais znajdzie dla niego czas.

Myśl o znajdowaniu czasu trochę go zaniepokoiła i dopiero po chwili przypomniał sobie, że kończyły mu się zajęcia na uczelni… a w przyszłym tygodniu zaczynały egzaminy końcowe po drugim roku. Jego złe samopoczucie jeszcze się pogłębiło – sam pomysł, że miałby iść rozwiązywać jakiś test, wydawał się jak z kosmosu. Nigdy w życiu nie będzie się w stanie skupić… Tylko jakie ma inne opcje? Czy na uczelni przejdzie wyjaśnienie, że jego… partner jest ciężko chory i przebywa w szpitalu? Czy tam w ogóle ktoś przejąłby się czymś takim, i to na tyle, by pozwolić mu podejść do egzaminu w późniejszym terminie? Szczerze w to wątpił… Myśl o powtarzaniu roku była potwornie przygnębiająca… Ale, ach, zastanowi się nad tym później. Studia traciły na znaczeniu, kiedy w grę wchodził Alain… Szkoda tylko, że nie powiedział sobie czegoś takiego dwa miesiące temu…

Alain był chory. Nieważne ile Josh będzie się o to obwiniał, nie zmieni to faktów. Była w tym jednak pojedyncza pociecha. Josh przełknął, poprawiając szalik. To, jak Alain zachował się wobec niego… wczoraj wieczorem… Nie uczynił tego z prawdziwej nienawiści. Po prostu… nie wiedział, co robi. Tak, to było dobre określenie. Alain nie wiedział, co robi. Nie miał poczucia rzeczywistości. Doznawał urojeń… zaburzeń myślenia. Wyobrażał sobie coś, co skłoniło go do takiego zachowania. Gdyby był zdrowy… gdyby jego umysł pracował w normalny sposób… nigdy by czegoś takiego nie zrobił. To było oczywiste. Josh kochał go zbyt mocno, by mieć do niego żal… Zwłaszcza że przecież nic się nie stało. Te drobne skaleczenia zagoją się w ciągu kilku dni bez śladu… a Josh uczyni wszystko, by o wszystkim zapomnieć. Na dobrą sprawę prawie nie pamiętał samego zdarzenia, więc będzie nawet łatwiej. To był dobry plan.

Zadowolony, że udało mu się osiągnąć pozytywne wnioski chociaż w jednej sprawie, wysiadł na swoim przystanku. Wchodzenie na czwarte piętro dało mu się we znaki… Po drodze zastanawiał się, czy nie zajść do pani Bonnet, jednak zrezygnował. Nie chciał jej się pokazywać w takim stanie; mogłoby ją to zbytnio zdenerwować. Mimo całego jej optymistycznego nastawienia wątpił, by tak szybko zaakceptowała kwestię związków jednopłciowych. Gdyby w dodatku dowiedziała się – i zobaczyła – co Alain mu zrobił, zwłaszcza po wszystkich wcześniejszych zapewnieniach Josha na temat ich miłości, z pewnością poczułaby się niekomfortowo. Nie mógł jej tego robić. Może to było tchórzostwo z jego strony… a może jakaś chęć chronienia… siebie, Alaina, innych ludzi im podobnych. Minął drzwi jej mieszkania, starając się iść jak najciszej. Kiedy wreszcie osiągnął własne, mocno mu dudniło w głowie i przez chwilę stał, trzymając się poręczy, by przezwyciężyć wrażenie, że świat wiruje.

Zrobił sobie herbaty i usiadł przy stole w salonie, czekając, aż wystygnie. Jakże dziwny wydawał się ten dom bez Alaina… Trudno było uwierzyć, że jeszcze wczoraj siedzieli w tym samym miejscu, razem, nawet jeśli sytuacja była już zła. Teraz było tutaj tak pusto… Oparł głowę na blacie i zamknął oczy. Był zbyt zmęczony, by popadać w kolejny ciąg samooskarżeń bądź żalów wobec losu. Z pewnością jeszcze zazna wiele smutku… z pewnością będzie jeszcze wiele trudnych chwil… ale teraz chciał po prostu odpocząć…

Obudził go dzwonek telefonu. Przez chwilę mrugał zdezorientowany, zanim uświadomił sobie, że to dzwoni komórka Alaina. Oczywiście, Alain przecież nie miał telefonu przy sobie, kiedy go zabrano do szpitala… Denerwujący dźwięk nie ustawał, więc w końcu podniósł się od stołu – nieco zesztywniały, najwyraźniej spał dość długo – i udał na poszukiwanie telefonu. Znalazł go na komodzie w sypialni. Przez chwilę stał niezdecydowany, trzymając wibrującą komórkę w ręce, a potem odebrał i przyłożył do ucha.

– No wreszcie! Dlaczego ja zawsze muszę tyle czekać, aż raczysz odebrać? – odezwał się poirytowany kobiecy głos. – Przecież wiesz, jak zależy mi na tej sprawie! Naprawdę mógłbyś nie robić takich trudności! Tyle razy ci mówiłam…

Josh słuchał tego ataku agresji, który wcale nie był skierowany na niego, niemal sparaliżowany… niezdolny, by jakoś zareagować. Dopiero po chwili zorientował się, że w słuchawce zapadła cisza.

– Alain…? Jesteś tam? Słyszysz mnie? – rozległo się, teraz w słowach było więcej niepewności niż irytacji.

– Ja… Przepraszam… – wyjąkał.

– Halo? Kto mówi?! Chcę rozmawiać z Alainem!

– Alain nie może teraz rozmawiać… – rzucił ostrożnie.

– Nie może rozmawiać! – prychnęła kobieta. – Z własną matką nie może rozmawiać! Boże, jakiego ja mam okropnego syna! A kim ty jesteś?

Josh przełknął. Nigdy w życiu nie spodziewał się, że będzie rozmawiać z matką Alaina. I co miał teraz powiedzieć? Jakoś musiał się pozbierać, choć miał wrażenie, że jego mózg jeszcze się nie obudził.

– Jestem przyjacielem Alaina… – powiedział cicho, ściskając telefon.

– Alain nie ma przyjaciół – padła odpowiedź, która była jak uderzenie i sprawiła, że przez chwilę nie był w stanie wykrztusić słowa. – Nie bawmy się w te gierki i daj mi go do telefonu.

– Alain jest w szpitalu… pani Corail – uznał, że powinna to wiedzieć, a przy okazji było to wyjaśnienie.

– Co takiego?! – wykrzyknęła, jednak na próżno było szukać w jej głosie troski. – W szpitalu? Co ten chuligan znów narobił? Pobił się z silniejszym od siebie? W takim razie ma za swoje. Jest taki sam jak jego ojciec… Nawet jeśli nie jest jego synem.

Josh słuchał tego z narastającym gniewem, co przynajmniej pomogło mu się ożywić.

– Czy pani naprawdę nie obchodzi, że coś mu się stało?! – nie wytrzymał i krzyknął do słuchawki.

– Oczywiście, że mnie obchodzi – odpowiedziała z miejsca pani Corail, choć przynajmniej z jej tonu zniknęła ta odpychająca pretensja. – Jestem jego matką – mruknęła. – Tyle tylko że wiem, że Alain jest zrobiony z twardszej materii, więc ze wszystkiego wyjdzie. Skoro jest w szpitalu, to raczej nie ma powodu do zmartwień. Gdybyś mi powiedział, że jest na cmentarzu, wtedy by znaczyło, że sprawa była poważna.

Josh ponownie zaniemówił.

– Czyli nie mogę z nim porozmawiać? – Westchnęła. – W takim razie przekaż mu, żeby się ze mną skontaktował, kiedy tylko będzie w stanie. Chociaż… w co ja wierzę? – Ponownie westchnęła z irytacją. – Znów sama będę musiała wydzwaniać. No, obyśmy się już nie słyszeli, przyjacielu Alaina.

– Pani Corail…! Proszę chwilę zaczekać… – Josh postanowił wykorzystać sytuację, choć z chęcią zakończyłby tę straszną rozmowę. – Czy ta sprawa… Czy to chodzi o ten spadek? – wypalił.

– Co? Jaki spadek? – teraz w jej głosie było zdziwienie. – Nie, chodzi o… A zresztą nie będę rozmawiała z obcym.

– Pani Corail… – nie poddawał się. – Ale przecież była ta sprawa z krewnymi, którzy chcieli cofnąć decyzję sądu…?

– Jacy krewni? Nie ma żadnych krewnych. Alain dostał ten spadek dlatego, że nie było żadnych krewnych – powiedziała. – Co on sobie znów uroił? – rzuciła z rozdrażnieniem.

– Czy… czy to prawda? – spytał, ściskając telefon obiema rękami.

– Lilian Corail nigdy nie kłamie, zapamiętaj to sobie – stwierdziła kategorycznie, choć nie wydawała się na niego rozzłoszczona. – I… przekaż Alainowi, żeby szybko wracał do zdrowia.

Rozłączyła się. Josh odsunął telefon od ucha i popatrzył na wyświetlacz, usiłując się uspokoić. Serce biło mu jak szalone… Cóż, korzyść z tego była przynajmniej taka, że się na dobre rozbudził. Z jednej strony był wściekły i gdyby pani Corail stała w tej chwili przed nim, z pewnością by na nią nawrzeszczał. Jak matka mogła w taki sposób zachowywać się wobec własnego dziecka??? Nie mieściło mu się w głowie… i jednocześnie zupełnie się już nie dziwił, że Alain z taką niechęcią odnosił się do wszystkich spraw związanych z rodziną… Może nawet – Josh pomyślał w chwili nagłego olśnienia, a na pewno pod wpływem doktor Sellier i jej bystrego umysłu – ta niechęć była przyczyną, dla której jego urojenia obejmowały właśnie "krewnych", choćby nieistniejących? Będzie musiał o to zapytać jutro doktor…

Z drugiej strony miał wrażenie, że pani Corail… mogła znać Alaina lepiej od niego. I może rzeczywiście wykazywała jakąś troskę, choćby była ona mocno zawoalowana…? No cóż, na ile było mu wiadomo, tam w domu u Alaina nikomu nie było łatwo… Mimo wszystko mogłaby wykazać jakieś współczucie. Przecież nie musiała od razu wsiadać w pociąg i jechać do Paryża w odwiedziny! Mogłaby się chociaż przejąć, zapytać, co się stało, i w ogóle… Pytanie, czy gdyby zapytała, Josh powiedziałby jej, że Alain wylądował w szpitalu psychiatrycznym… Uświadomił sobie, że za nic nie chciałby tego robić… więc jakiś pożytek z jej ewidentnego egoizmu jednak płynął, nawet jeśli ta myśl była gorzka.

Wciąż trzymał telefon w ręce, a potem – niemal nieświadomie – otworzył zakładkę "odebrane połączenia" i przejrzał jej zawartość, a potem zacisnął szczęki. Jedyną osobą, która na przestrzeni ostatnich dwóch miesięcy dzwoniła do Alaina, była jego matka. Najwyraźniej miał w dłoni dowód na to, że wszystko, co mówił i w co wierzył Alain, było rzeczywiście wytworem jego umysłu. To była ulga… choć jednocześnie napełniała jakimś nieprzyjemnym uczuciem. Gdyby… Gdyby policja się nie pojawiła, by zabrać Alaina do szpitala… jak długo Josh tkwiłby w przekonaniu, że rzeczywiście grozi im niebezpieczeństwo? Może tak długo, aż sam by postradał zmysły… Siedziałby tutaj z Alainem, nie ruszał na krok z mieszkania, podskakiwał na każdy szmer… Przeszedł go dreszcz. Doktor Sellier powiedziała, że to się mogło skończyć znacznie gorzej… i teraz rzeczywiście to rozumiał. Naprawdę cieszył się, że Alain przebywał we właściwym miejscu… i otrzymywał leczenie. Za kilka dni na pewno mu się polepszy. I wróci do domu. Tak, wszystko będzie dobrze.

Dzwonek do drzwi przerwał jego rozmyślania. W pierwszej chwili pomyślał z niezadowoleniem, że jakoś nikt dzisiaj nie daje mu spokoju… a potem przypomniał sobie, że przecież sam poprosił, żeby Pierre Roland do niego przyszedł. Najwidoczniej dziennikarzowi udało się wcześniej wyjść z redakcji… W sumie Josh był zadowolony – mógł z nim porozmawiać, mając znacznie bardziej trzeźwy umysł niż w nocy czy nawet rano… Po otwarciu drzwi spotkał go jednak przykry zawód, kiedy na progu ujrzał Francisa Vidala.

– Jesteś w domu! Cieszę się, że cię widzę! Martwiłem się o ciebie cały dzień i całą noc! – Sąsiad zalał go potokiem słów i sprawiał wrażenie, jakby miał ochotę go uściskać, więc Josh cofnął się o pół kroku.

– Kiedy wreszcie dasz mi spokój? – rzucił z irytacją.

Uświadomił sobie jednak z zaskoczeniem, że już nie czuje do Francisa tej złości, jaką czuł zaledwie wczoraj. Może sprawił to poranny komentarz Pierre'a, który czynił z muzyka osobę godną raczej pożałowania niż nienawiści… a może po prostu ciężko było nienawidzić kogoś, kto wyglądał jak sto nieszczęść i został pobity przez twojego własnego chłopaka…? Tak czy owak, miał wrażenie, że jest w stanie sobie z Francisem poradzić i nie potrzebuje do tego niczyjej pomocy.

– Nie mów tak! – Francis poczuł się urażony jego komentarzem. – Naprawdę się o ciebie martwiłem!

– Jeśli dobrze pamiętam, wczoraj mówiłeś, że mnie nie znosisz – wytknął mu Josh, dochodząc do wniosku, że Pierre miał racje: ten człowiek był niezrównoważony.

– Tak naprawdę to nie znoszę twojego gacha – zawołał Francis, wykrzywiając się. – Ale już ja sobie na nim poużywam. Jak nic pójdzie siedzieć za taką napaść na człowieka – dodał z satysfakcją, wskazując na swoją twarz, przy której Joshowa mogła śmiało startować w konkursie na Mistera Paryża. – Zamierzam go oskarżyć! – oświadczył z triumfem.

– Jeśli to zrobisz – odparł Josh z miejsca – to szykuj się na to, że wylądujecie w jednej celi, bo ty pójdziesz siedzieć za napastowanie mnie. Możesz być pewny, że nie zawaham się opowiedzieć ze wszystkimi szczegółami naszych ostatnich spotkań, podczas których kilkakrotnie naruszyłeś moją nietykalność osobistą. Myślę też, że sąd potraktuje wczorajsze zdarzenie jako próbę wtargnięcia do cudzego mieszkania i uzna zachowanie Alaina jako usprawiedliwione, skoro nie chciałeś wyjść po dobroci… Wierz mi, jestem dobry w opowiadaniu i potrafię to robić bardzo przekonująco. Zaryzykujesz?

Francis zbladł.

– W jednej celi…? – wyjąkał.

– No, skoro już się znacie, na pewno nie będą was rozdzielać. Naprawdę nie wiedziałeś o tej praktyce? – zapytał Josh z udawanym zdziwieniem.

Francis zamilkł i odezwał się dopiero po chwili:

– No ale przecież ciebie też stłukł! Nie rusza cię to? Przechodzisz nad tym do porządku dziennego? – krzyknął, wymachując w stronę jego twarzy. – Może to lubisz, co?

Josh poczuł ukłucie w piersi, ale odpowiedział spokojnie:

– To, co się dzieje między mną a Alainem, to nasza prywatna sprawa.

Na twarzy Francisa odbiła się odraza. "Na pewno wziął mnie teraz za jakiegoś masochistę", uznał Josh, ale wiedział, że są gorsze rzeczy. Niech Francis myśli o nim, co mu się żywnie podoba, byle tylko wreszcie się odczepił… Chyba że teraz dojdzie do wniosku, że sam miałby ochotę Josha obić, skoro Josh lubi takie rzeczy, o zgrozo…!

Francis jednak, po chwili dosadnego milczenia, stwierdził:

– Naprawdę jesteście porypani – a czynił to tonem pełnym wstrętu.

Josh nie wyprowadzał go z błędu.

– Dlaczego pozwalasz mu wierzyć w takie rzeczy? – rozległ się na schodach głos Pierre'a, który właśnie wchodził na czwarte piętro, tak cicho, że go nie usłyszeli.

Na jego widok Francis wyraźnie się speszył – i słusznie zresztą, bo w następnej chwili dziennikarz zwrócił się do niego krytycznym tonem:

– Mówiłem ci chyba, żebyś się tu nie kręcił. Ile trzeba powtarzać? Poza tym on ma rację. Naprzykrzałeś mu się i napastowałeś, ja sam pierwszy w sądzie zaświadczę przeciw tobie, jeśli będzie trzeba, więc lepiej siedź cicho i się nie wychylaj. – Pogroził mu palcem. – Nie masz przypadkiem jakichś egzaminów, do których trzeba się pouczyć? No i ostatnio w ogóle nie słyszałem, żebyś ćwiczył… hmm? Już cię tu nie ma.

– Wszyscy są przeciw mnie! – zawołał Francis płaczliwym tonem i poszedł do siebie, zatrzaskując drzwi.

– Z takimi trzeba stanowczo – stwierdził Pierre. – Sądzę zresztą, że sam już to odkryłeś.

Josh kiwnął głową i zaprosił go do środka, a potem wstawił wodę na herbatę, żeby móc poczęstować gościa. Przeszukał szafki, ale znalazł jedynie trochę herbatników, które jeszcze nadawały się do spożycia… Wysypując je na talerzyk, doszedł do wniosku, że w drodze do domu powinien był zrobić jakieś zakupy, ale zupełnie o tym nie pomyślał. Typowe.

– Wyglądasz znacznie lepiej – skomentował dziennikarz, kiedy Josh wrócił z kuchni z tym mizernym poczęstunkiem. – I jak tam? Co udało ci się załatwić? – zapytał wcale przyjaznym tonem, sięgając po herbatę.

– Rozmawiałem z lekarzem. – Josh usiadł przy stole. – Z doktor, która się… zajmuje Alainem – dodał ciszej. – Nie pozwolono mi go zobaczyć.

– Ale dowiedziałeś się czegoś?

Josh kiwnął głową.

– Niedługo powinno mu się polepszyć… – powiedział i zamilkł. Uświadomił sobie, że nie usłyszał od doktor Sellier, co będzie dalej… już po tym, jak Alainowi się polepszy.

– To brzmi dobrze – stwierdził Pierre, wyrywając go z zamyślenia.

– Jutro znów tam pójdę, pewnie dowiem się więcej… Ach, oddam panu pieniądze. – Josh cofnął się do przedpokoju i wyciągnął z kieszeni kurtki złożony banknot. – Wróciłem metrem – dodał, uprzedzając pytania. – Jak pan powiedział, czuję się naprawdę lepiej. Świeże powietrze dobrze mi zrobiło… choć to był tylko spacer od stacji.

Pierre przez chwilę patrzył na pieniądze, a potem kiwnął głową i schował je do portfela. Najwyraźniej nie był osobą, która robi zamieszanie o wszystko – i w sumie za takiego Josh go miał. Siedzieli w ciszy, popijając herbatę, aż w końcu Josh nie wytrzymał.

– Przepraszam, że nie mogę pana poczęstować niczym więcej – powiedział.

Dziennikarz popatrzył na niego ze zdumieniem, po czym machnął ręką.

– Nie przejmuj się tym, jadłem dopiero co na mieście – uspokoił go. – Powiedz raczej, czy ty coś jadłeś.

– Nie, po przyjściu do domu głównie spałem… – odparł zgodnie z prawdą Josh. – Zaraz coś sobie zrobię.

– Mam wolny wieczór, mogę ci pomóc z zakupami albo coś – zaproponował dziennikarz swobodnie.

Josh przyglądał mu się chwilę w milczeniu, a potem włożył łyżeczkę do pustej szklanki i odsunął na bok.

– Panie Roland… dlaczego pan mi pomaga? – powtórzył wreszcie pytanie z przedpołudnia, tym razem mając nadzieję na bardziej konkretną odpowiedź. – Będę szczery: nie miałem pana za osobę, która bardzo się przejmuje innymi. Prawdę powiedziawszy, wydawał mi się pan dotąd człowiekiem, który sąsiadów uważa za zło koniecznie. Dlatego jestem zaskoczony… Chciałbym to wiedzieć… choć oczywiście nie chcę naciskać. Z pewnością ma pan powody. I nie musi ich nikomu ujawniać, jeśli nie ma pan ochoty.

Dziennikarz odwrócił wzrok i przez moment bawił się trzymaną w rękach szklanką.

– Chyba dlatego… że przypominasz mi mojego młodszego brata – odparł w końcu, wprawiając Josha w zdumienie. – Chociaż… to nie tak. – Potrząsnął głową. – Nie jesteś do niego podobny, ani nic takiego… wręcz przeciwnie. Po prostu… – Przejechał ręką przez włosy. – To nieciekawa historia, która ma początek już w moim dzieciństwie. Mam trzech braci, Paul był najmłodszy. Odkąd pamiętam, zawsze wpadał w kłopoty, już jako dziecko, a kiedy dorósł, wcale mu się to nie poprawiło… Nie, przeciwnie: pakował się w coraz większe tarapaty. Byliśmy tym w domu strasznie znudzeni… do tego stopnia, że odsunęliśmy się od niego, nie chcieliśmy mieć z nim do czynienia, ja i pozostali bracia, z których każdy zrobił niezłą karierę zawodową i do wszystkiego doszedł własnym wysiłkiem. Paul był dla nas taką kością w gardle. Mieliśmy powyżej uszu tego, że nie robi nic, żeby zmienić swoje postępowanie… żeby jakoś się ogarnąć. Nauczono nas, że każdy jest odpowiedzialny za siebie i swoje czyny. Niby to jest sensowne rozumowanie, wielu ludzi tak uważa…

Zamilkł na trochę, a potem podjął na nowo:

– Myśleliśmy, że on to robi celowo… No, w każdym razie świadomie. Kiedy myślę o tym teraz, jestem prawie pewny, że on nie był do końca zdrowy… że miał problemy, nie był taki zdolny jak nasza trójka, nie potrafił sobie radzić w sytuacjach, z których inni ludzie wychodzą bez szwanku. Tyle że u nas w domu nie mówiło się o takich rzeczach. Nasz ojciec… nie zniósłby nawet wzmianki, podejrzenia, że ktoś w jego rodzinie może mieć problemy tego rodzaju. Wszyscy musieli być zdrowi i silni. Idealni – powiedział z goryczą. – Paul nie wytrzymał, nie potrafił sobie dać rady z kolejnymi trudnościami i przeciwnościami, wpadał w nie coraz głębiej… i w końcu popełnił samobójstwo.

Josh drgnął; nie spodziewał się takiego zwrotu. Pierre patrzył teraz w swoje ręce na obrusie, a potem kontynuował:

– To było kilka lat temu… ale wciąż nie potrafię o tym myśleć bez poczucia wstydu. Zdałem sobie sprawę, że to my do tego doprowadziliśmy, ojciec, Pascal, Patrice i ja, swoją postawą… Że powinniśmy byli spróbować mu pomóc, zamiast się od niego odwracać. Nie wiem, jak moi bracia to odebrali… Możliwe, że są zdania, że dobrze się stało. My nawet nie utrzymujemy kontaktu, każdy poszedł w swoją drogę. Możesz sobie wyobrazić, jak wyglądał nasz dom rodzinny… Tyle że wtedy nikt się nad tym nie zastanawiał. Takie, a nie inne wychowanie, które otrzymaliśmy, wydawało się nam normalne. I każdy z nas patrzył na ojca jak na wzór do naśladowania, niech mu ziemia lekką będzie.

Zamilkł z ustami wykrzywionymi w grymasie drwiny i dopiero po chwili namysłu podjął na nowo wątek.

– Ja w każdym razie od tamtego czasu trochę zmieniłem swój sposób myślenia… swoje nastawienie. Ludzie powinni sobie więcej pomagać… pomagać zwłaszcza tym, których mają obok siebie… żeby nikt nie został sam ze swoimi problemami… Niestety, nasze społeczeństwo jest potwornie dwulicowe. Ludzie w twoim otoczeniu często udają przyjaciół, udają zainteresowanie, ale kiedy przyjdzie co do czego, kiedy naprawdę potrzebujesz pomocy, wtedy zostawiają cię samego, wolą się nie mieszać, nie robić sobie kłopotów. Nienawidzę takiej obłudy. To dlatego, jak powiedziałeś, traktuję sąsiadów jak zło konieczne, bo prawie zawsze za ich zainteresowaniem nie stoi nic więcej. Wejdą z butami w twoje życie, spróbują się w nim panoszyć… ale kiedy będzie ci potrzebne ich wsparcie, wtedy się okaże, że nikogo tak naprawdę nie ma.

Josh mimowolnie pomyślał o pani Bonnet, która od wczoraj nawet do niego nie zajrzała… Może istotnie coś było na rzeczy, skoro sąsiedzką pomoc otrzymał od człowieka, po którym najmniej się tego spodziewał… Ale nie, był niesprawiedliwy, przecież sam unikał pani Bonnet, więc był wdzięczny, że jej nie spotkał. Skupił spojrzenie na mężczyźnie.

– Przykro mi z powodu pana brata – odezwał się. – Ale nie wydaje mi się, że powinien się pan obwiniać o jego śmierć. Jak pan powiedział, wtedy nie zdawał pan sobie sprawy… ani pan, ani pana bracia, że coś jest nie w porządku. Postępował pan tak, jak pana nauczono. Bardzo ciężko jest ot tak zmienić swoje poglądy, sposób odczuwania… Potem się to panu udało. A ja jestem naprawdę wdzięczny za pomoc – powiedział z naciskiem.

Pierre machnął ręką.

– Ty chyba też w życiu nie zaznałeś zbyt wiele życzliwości…? – rzucił, patrząc na niego z przechyloną głową.

Josh zastanowił się, ale nie znalazł na to odpowiedzi.

– W każdym razie jestem osobą, która zawsze stara się poradzić sobie w pojedynkę… I ciężko jest mi prosić o pomoc – odparł w końcu. – To pan powiadomił policję, że tutaj… że Alain potrzebuje… specjalistycznej pomocy, prawda? – spytał. – I dlatego z policją przyjechał lekarz?

Dziennikarz kiwnął głową.

– Ambulans przysłali, policja miała za zadanie tylko zabezpieczyć miejsce. I, na Boga, dobrze, że tu byli. Potrzeba było czterech ludzi, żeby go od… żeby go odciągnąć i unieruchomić. Dopiero wtedy lekarz dał mu zastrzyk, ale chwilę trwało, zanim się uspokoił, więc trzymali go dalej. Lekarz w tym czasie mógł zająć się tobą.

Josh nic z tego nie pamiętał – i miał nadzieję, że tak zostanie. Ciekawiło go co innego.

– Skąd pan to wiedział…? Jak się pan domyślił? – spytał cicho. – Przecież widział pan Alaina tylko przez chwilę, wtedy na schodach… Nawet ja się nie zorientowałem, że on… potrzebuje pomocy… – Spuścił głowę.

– Czasem osoba z zewnątrz jest w stanie widzieć więcej niż bezpośrednio zaangażowani – rzucił Pierre truizmem – Złożyłem sobie w całość to, czego się dowiedziałem od innych… od Francisa, Amelii Bonnet… że od dawna nie wychodził z domu, z nikim nie rozmawiał… a wtedy na klatce zupełnie bez powodu zaczął wykrzykiwać groźby, że zabije… Zdrowy człowiek się tak przecież nie zachowuje… a wcześniej nie miałem go za szaleńca, był przecież zupełnie normalny.

– Pani Bonnet… – mruknął Josh, znów myśląc o sąsiadce. – Jak ja jej to wytłumaczę… Na pewno nią to wstrząsnęło… a taka była wobec nas dobra… – Naprawdę musi się porządnie przygotować na rozmowę ze staruszką.

– Będziesz musiał z wytłumaczeniem trochę poczekać – rzeczowy głos dziennikarza zakłócił jego plany. – I w sumie nie wiem, czy to w ogóle jest dobry pomysł, żeby z nią na ten temat rozmawiać.

– Dlaczego? – Josh popatrzył na niego.

– Pani Bonnet jest w szpitalu – odparł Pierre ponuro.

– W szpitalu… – powtórzył Josh szeptem. – Co…?

Mężczyzna znów popatrzył w bok. Sprawiał wrażenie niezadowolonego.

– Jak powiedziałeś, była bardzo wstrząśnięta tym, co się wydarzyło… – powiedział. – Nie znam szczegółów, ale to chyba coś neurologicznego.

Josh przyglądał mu się w osłupieniu przez dobrą chwilę, a potem spuścił głowę. Uczucie winy uderzyło w niego z ogromną mocą. Lista ofiar Ala… choroby Alaina rosła w zastraszającym tempie. A wcześniej mówił sobie, że skoro Alain otrzymuje leczenie, to nie ma się czym przejmować i nic złego się nie stało.

– Chyba powinniśmy się stąd wyprowadzić – wymamrotał.

– Niby czemu? – spytał Pierre ze zdumieniem.

– Francis pobity… Pani Bonnet w szpitalu… To nie miałoby miejsca, gdybyśmy tutaj nie mieszkali.

– Co ty opowiadasz? Takie rzeczy się zdarzają.

– Wolałbym, żeby nie zdarzały się przeze mnie – wycedził Josh.

– Nie gadaj bzdur – dziennikarz najwyraźniej był innego zdania. – Francis sam się prosił o to, żeby ktoś mu w końcu przyłożył. Może trochę go to nauczy zastanawiać się bardziej nad swoim zachowaniem… albo i nie – stwierdził zgryźliwie. – Co zaś do pani Bonnet… Nie możesz się czuć odpowiedzialny. Nie żyjemy w próżni, tylko wśród innych. To, co robimy, ma wpływ na innych, to po prostu nieuniknione… Jeśli nie potrafisz się z tym pogodzić, zawsze możesz się wyprowadzić na bezludną wyspę albo do puszczy równikowej – zauważył. – Albo zamknąć się w domu i nigdy z niego nie wychodzić. Chociaż, jak wiemy na przykładzie, to też się może źle skończyć – dodał z ironią. – Naprawdę nie powinieneś sobie robić z tego powodu wyrzutów. Jestem pewny, że to nic groźnego i że wkrótce wróci, żeby nas zamęczać swoją sąsiedzką życzliwością…

Josh pokiwał głową, ale jakoś nie potrafił czuć szczególnej otuchy.

– Panie Roland, raz jeszcze dziękuję za pomoc – powiedział, nie odrywając spojrzenia od stołu – ale jestem zmęczony… i chyba najlepiej będzie, jeśli się położę…

– Dlaczego czuję się, jakby mnie właśnie wypraszano? – spytał Pierre z przekąsem. Josh zacisnął palce na obrusie i nic nie powiedział. – W porządku… Powiedz tylko, czy zrobić ci jakieś zakupy. Będę wieczorem jeszcze wychodzić, więc mogę skoczyć do supermarketu.

Josh pokręcił głową. Pierre przez chwilę milczał, ale nie doczekawszy innej reakcji, w końcu powiedział:

– Widziałem, że lodówkę masz prawie pustą. Zrobię zakupy tak czy siak, postawię pod drzwiami. Od ciebie zależy, czy je weźmiesz, czy się zmarnują.

Teraz Josh podniósł na niego oczy i popatrzył z przestrachem.

– Nie mogę… – zaczął, jednak dziennikarz uniósł rękę, by powstrzymać jego protesty.

– Musisz o siebie dbać, żeby wrócić do zdrowia. Masz wiele na głowie, prawda? Nikomu nie pomożesz, jeśli zasłabniesz tak, że sam wylądujesz w szpitalu, to oczywiste. Jutro mam na rano, więc nie będę ci mógł zrobić śniadania – oświadczył i sprawiał wrażenie, że mówi jak najbardziej poważnie.

Josh otworzył usta, by odpowiedzieć… a potem je zamknął, zdając sobie sprawę, że w słowach mężczyzny jest sporo prawdy. I że sam zachowuje się żałośnie, użalając się i strojąc fochy. Jest dorosłym mężczyzną, naprawdę nie powinien tak się ośmieszać przed drugim człowiekiem…

– W takim razie… Jeśli byłby pan tak miły… Dam panu pieniądze – powiedział i sięgnął do torby po portfel.

Z roztargnieniem skonstatował, że jest w nim prawie pusto. No tak, kończył się miesiąc… Stypendium będzie dopiero w przyszłym tygodniu.

– Rozliczymy się później – odparł Pierre, wstając od stołu; być może widział jego zmieszanie. – Zamknij za mną – polecił, kierując się do drzwi. – Co prawda Francis został chyba unieszkodliwiony i myślę, że nie masz się czego obawiać z jego strony, jednak nie chciałbym, żeby ci się znów naprzykrzał… zwłaszcza że, jak powiedziałeś, ważne, żebyś odpoczął. Jeszcze by mu do głowy strzeliło, żeby tu przyjść i przekonywać cię, że jest twoim najlepszym przyjacielem, Boże broń. Hmm, może jeszcze do niego zajrzę na krótką pogawędkę…

Josh odprowadził sąsiada do przedpokoju, zaś po jego wyjściu położył się w sypialni, czując w pierwszej kolejności zmęczenie. Jeśli jednak sądził, że uda mu się zasnąć, to był w błędzie. Najwyraźniej wystarczająco dużo spał w ciągu ostatniej doby i jego organizm nie był jeszcze odpowiednio strudzony… Leżał więc tylko z zamkniętymi oczami, a jego myśli krążyły – oczywiście – wokół obecnej sytuacji. Rozmowa z doktor Sellier trochę go uspokoiła i nawet podniosła na duchu, wcześniej, ale teraz ponownie czuł przygnębienie. Było tak, jak powiedział Pierre'owi: swoją obecnością tutaj narobili kłopotów innym – a wszystko dlatego, że nie zorientował się, co tak naprawdę dolega Alainowi. I na co on studiował tę psychologię, jeśli nie potrafi nawet rozpoznać, że z psychiką jego ukochanego człowieka jest coś nie tak? Zupełnie się do tego nie nadawał…

"Nie siedzisz przede mną jako psycholog, tylko członek rodziny" – przypomniał sobie nieoczekiwanie słowa doktor… Natomiast pan Ageais przypomniałby mu, że psychopatologia wchodzi do programu zajęć dopiero na trzecim roku, więc skąd miał niby to wiedzieć? Prawda, miał zadzwonić do terapeuty i umówić się na spotkanie… A trzeci rok studiów… Znów wróciła do niego myśl, że ma przed sobą egzaminy… jednak wciąż była to świadomość tak nieprzyjemna, że zaraz odepchnął ją od siebie. Ma jeszcze kilka dni, żeby podjąć decyzję… A do pana Ageaisa zadzwoni jutro, przy stacji metra była budka telefoniczna; jeszcze trochę drobnych mu zostało, w sam raz wystarczy na rozmowę…

Miał nadzieję, że jutro uda mu się zobaczyć Alaina… choć musiał przyznać sam przed sobą, że trochę się tego spotkania obawia. Jak zareaguje Alain, kiedy go ujrzy? Czy wciąż będzie na niego zły? Czy wciąż będzie go oskarżał o… zdradę? Ścisnęło go w piersi. A może do tego czasu już mu miną te urojenia i wróci do siebie? Doktor Sellier mówiła, że leki powinny szybko zadziałać, choć Josh nie wiedział, co oznacza w tym przypadku "szybko"… Wspominała chyba o kilku dniach, jeśli dobrze pamiętał… Wrócił myślą do tej rozmowy. Doktor powiedziała, że diagnoza jest wciąż niejasna, że na razie można mówić jedynie o psychozie… Czy Alain był psychicznie chory? Nie teraz, tylko tak w ogóle…? Przewlekle? Czy miał którąś z tych chorób, o których doktor wspomniała? Co to było… Schizofrenia… i zaburzenie prześladowcze… nie, urojeniowe, zaburzenie urojeniowe. O schizofrenii słyszał trochę, ale nie wiedział tak naprawdę nic. Uświadomił sobie, że wie o chorobach psychicznych żałośnie mało… wyłączając, rzecz jasna, depresję… choć to bardziej z doświadczenia niż z książek. No cóż, chyba jutro przejdzie się do biblioteki i poczyta trochę, wyjdzie mu to tylko na dobre. Chyba. W każdym razie doktor Sellier nie będzie mu musiała wszystkiego tłumaczyć… choć jej tłumaczenia były akurat jasne i zupełnie zrozumiałe i Josh z chęcią ich słuchał.

Usiłował sobie przypomnieć, co wiedział o schizofrenii… Chyba że ma podłoże genetyczne. Czy u Alaina w rodzinie ktoś na to chorował…? Nie miał pojęcia, w ogóle nie mówili o rodzinie Alaina… i po dzisiejszej rozmowie z panią Corail wcale się nie dziwił. Z niechęcią jednak zdał sobie sprawę, że gdyby mógł się czegoś dowiedzieć na ten temat, to jedynie od niej. Alain nie pamiętał swojego prawdziwego ojca… Pani Lilian wywarła jednak na nim tak nieprzyjemne wrażenie, że w ogóle nie chciał mieć z nią do czynienia. W ciągu zaledwie kilku minut zdążyła powiedzieć o Alainie tyle przykrych rzeczy, ile Josh nie słyszał przez całe życie z ust innych ludzi razem wziętych. Można by pomyśleć, że nienawidziła swojego syna… a tego Josh w ogóle nie był w stanie pojąć. Rodzice powinni wspierać swoje dzieci, a nie krytykować je przy byle okazji. Może to dlatego Alain miał tak niskie poczucie własnej wartości…? I nie potrafił zaufać innym ludziom…? Jeśli w dzieciństwie ciągle słyszał, że jest… chuliganem… i że dobrze mu tak, kiedy wplątał się w kłopoty…? Żadne dziecko nie powinno słuchać takich rzeczy z ust rodziców. Josh pomyślał, że jego niechęć do pani Lilian rośnie z każdą chwilą.

Nie, lepiej o niej nie myśleć, bo jedynie pogarszał sobie nastrój, który i tak był już wystarczająco kiepski. Będzie jednak musiał wspomnieć Alainowi o jej telefonie… ale to nie teraz, najpierw Alain musi wrócić do zdrowia. I znów zaczął się zastanawiać nad diagnozą, aż w końcu uznał, że w ten sposób i tak do niczego nie dojdzie. Musi zaufać doktor Sellier i jej doświadczeniu, nawet jeśli sam chciałby, żeby wszystko było jasne, żeby wszystko się rozwiązało. To była ta jego okropna skłonność do jak najszybszego szukania wyjścia z sytuacji. Jasne, przeważnie się przydawała, ale w chwilach takich jak ta, gdy nie miał wpływu na wydarzenia, była jedynie utrapieniem i powodowała niepotrzebne udręki.

Na co jednak miał wpływ…? Na pewno były rzeczy, które zależały od niego. Tak, Pierre miał rację, że Josh powinien w pierwszej kolejności zadbać o siebie i odzyskać siły. I – to już była jego własna opinia – zająć się swoim życiem w sensowny sposób. Alain był w szpitalu, pod fachową opieką – Josh natomiast musiał wrócić do codzienności, leżenie cały dzień w łóżku i użalanie się nad sobą niczego przecież nie polepszy. Jasne, odpoczynek był istotny – zwłaszcza po urazach, których doznał – ale nie były one na tyle poważne, by go unieruchomić w domu. Jutro zadzwoni do pana Ageaisa, potem pojedzie do szpitala, żeby zobaczyć się z Alainem i porozmawiać z doktor Sellier, a po południu na uniwersytet, żeby trochę poczytać. Może przy okazji zdecyduje, co zrobić z egzaminami… Choć napawało go to niechęcią, zmusił się, by zastanowić nad tą kwestią. Rok powinien zaliczyć – zdążył oddać wszystkie wymagane prace, zaś obecność na zajęciach miał wystarczającą… I teraz właściwie dochodził do wniosku, że powinien zrobić wszystko, by być do przodu. Byłoby przecież nie do zniesienia, gdyby po tym wszystkim – spędzaniu całych dni na uczelni, nad książkami i referatami do tego stopnia, że wpędził Alaina w chorobę – miał powtarzać rok. Skoro z jego studiów przyszło tyle złego, to musi być chociaż jakaś korzyść. Nie może się poddać, bo wtedy naprawdę będzie żałosny.

Humor mu się zdecydowanie poprawił – i liczył, że tym razem utrzyma się taki dłużej. Nie mógł nie zauważyć, że od wczoraj przeżywa prawdziwe huśtawki nastrojów. No cóż, powiedział sobie optymistycznie, huśtawki oznaczały przynajmniej tyle, że nie jest źle cały czas. Trzeba tę nadzieję jakoś w sobie utrwalić, żeby przy byle problemie nie wpadał w rozpacz i zniechęcenie. Sprawy na pewno nie mogą się już przedstawiać gorzej, a zatem jedyny kierunek był w górę, ku lepszemu. Tego się trzeba trzymać.

Pierre zadzwonił do jego drzwi całkiem szybko – albo tak mu się tylko zdawało – by wręczyć sporą torbę z zakupami.

– Rachunek jest w środku – oświadczył. – Oddasz przy okazji.

– Dziękuję – odparł Josh, uśmiechając się do niego nieśmiało. – Dziękuję za to, co pan wcześniej powiedział. Czuję się dużo lepiej. I myślę, że sobie poradzę.

– W porządku. – Pierre kiwnął głową i sprawiał wrażenie zadowolonego. – Gdybyś czegoś potrzebował, to wiesz, gdzie mnie znaleźć.

– Dziękuję… A, panie Roland… – Przypomniał sobie. – Czy wie pan, w którym szpitalu leży pani Bonnet?

– Nie wiem, ale żaden problem się dowiedzieć. Wsunę ci informację przez drzwi, dobrze? – zaproponował.

– Dziękuję – powiedział Josh po raz kolejny. – Jestem panu naprawdę wdzięczny i…

– Wystarczy. – Pierre uniósł rękę. – Wypoczywaj. Dobranoc! – zawołał i pobiegł na swoje piętro.

Josh zajrzał do torby… i na widok pieczywa uświadomił sobie, że jest głodny – od śniadania nic nie jadł, a teraz był już właściwie wieczór… Doszedł do wniosku, że to dobry znak, i poszedł do kuchni przygotować sobie kolację. Później, kiedy siedział już na kanapie, zajadając bagietkę z serem i pomidorem, pomyślał, że nie jest niczym miłym jedzenie w pojedynkę w pustym mieszkaniu… Ale to tylko przypominało mu, że musiał się skupić i zrobić wszystko, by Alain jak najszybciej mógł tutaj wrócić.

A kiedy Alain wróci, wszystko już będzie dobrze.




Daab, "Do plasticka"



rozdział 9 | główna | rozdział 11