Następnego dnia Josh obudził się w równie pozytywnym nastroju, w jakim szedł spać… a w każdym razie nie w szczególnie przygnębionym – wielkich powodów do radości przecież nie miał. Fizycznie czuł się także lepiej i właściwie przestał zwracać uwagę na dolegliwości bólowe; bark dokuczał mu tylko przy ruszaniu ramieniem, a pozostałe urazy najwidoczniej goiły się w tempie przyspieszonym. Po obfitym śniadaniu wziął wreszcie porządną kąpiel – dla orzeźwienia cielesnego i duchowego – stwierdzając przy okazji, że jego twarz wygląda jakby lepiej. Ugotował obiad na później i trochę ogarnął mieszkanie, po czym zaczął się zastanawiać nad dalszym przebiegiem dnia. Była dopiero dziesiąta, zaś do szpitala miał jechać na trzynastą, tak był umówiony z doktor Sellier… Ostatecznie zdecydował się odwiedzić dziekanat i zapytać, jak stała sprawa jego egzaminów… upewnić się, czy w ogóle może do nich podejść – tak na wszelki wypadek, bo ze studiami to nigdy nic nie wiadomo. W drzwiach, zgodnie z obietnicą, zastał kartkę od Pierre'a, z adresem szpitala, w którym leżała pani Bonnet… jednak nie czuł się jeszcze na siłach, by odwiedzić staruszkę. Może jutro… W sekretariacie dziekanatu, do którego dostał się – o dziwo – całkiem szybko, czekała go dość przykra niespodzianka. Okazało się, że z niektórych przedmiotów ma zbyt dużo nieobecności i że jeśli nie przedłoży prodziekanowi wyczerpującego uzasadnienia swojej absencji – a jeśli w grę wchodziła choroba, powinien załączyć także zwolnienie lekarskie – będzie musiał sprawę załatwiać indywidualnie z profesorami. Pani za biurkiem posunęła się nawet do komentarza, że to, że otrzymuje stypendium, nie powinno go skłaniać do lekceważenia studiów, wręcz przeciwnie, i że powinien pamiętać, że reprezentuje szkołę z tradycjami, co zobowiązuje do zachowania na poziomie; mówiąc to, patrzyła wymownie na jego twarz. "Co pani może o mnie wiedzieć?" – chciał Josh zapytać, jednak zrezygnował; nie było sensu kłócić się z urzędniczką. Zapytał tylko, jak wiele ma czasu, żeby to wyjaśnienie dostarczyć, i dowiedział się, że do jutra. Zacisnął zęby i wyszedł bez słowa. Teraz bardzo się cieszył, że coś go tknęło i tutaj przyjechał. Gdyby się nie dowiedział zawczasu, nie zostałby dopuszczony do sesji, bo nikt by go nie raczył o zaistniałym problemie poinformować. Niby student uniwersytetu był osobą dorosłą i powinien orientować się we własnych sprawach, niemniej jednak denerwowało go tak bezduszne podejście. Znów irracjonalnie zatęsknił za liceum, gdzie uczniami się przejmowano… Prodziekan? Kto to w ogóle był? Dochodziła jedenasta, więc miał jeszcze sporo czasu. Równie dobrze mógł się wziąć za pisanie tego papieru, zwłaszcza że i tak miał w planach pójście do biblioteki. Nie zwracając uwagi na ukradkowe spojrzenia rzucane mu przez mijanych ludzi, postarał się przy głównym stanowisku o notatnik i długopis i w kwadrans stworzył krótki tekst, w którym wyjaśniał, że członek jego rodziny (spodobało mu się to pojęcie, które na dobrą sprawę pokrywało się z prawdą) był ciężko chory, w związku z czym on, Joshua Or, zmuszony był wielokrotnie opuścić zajęcia z takich i takich przedmiotów, by przy nim być. Czy to brzmiało sensownie i przekonująco? Na wszelki wypadek dodał, że jest fascynatem psychologii i z zamiłowaniem oddaje się tym studiom, wobec czego bardzo mu zależy na zaliczeniu drugiego roku i kontynuacji nauki w terminie. Zwłaszcza że – czego już nie dopisał – na trzecim roku do programu wejdzie psychopatologia… Schował kartkę do kieszeni, planując w domu przepisać na czysto, po czym skierował się do półki z literaturą psychologiczną. Prawdę powiedziawszy, nie wiedział, czy nie lepiej było szukać w dziale medycznym, ale z drugiej strony niepotrzebna mu chyba była wiedza lekarska, zaś materiały dla psychologów z pewnością były napisane w sposób bardziej zrozumiały… Księgozbiór był mocno przetrzebiony – co pod koniec roku akademickiego zupełnie nie dziwiło – udało mu się jednak znaleźć jakieś starsze wydanie "Podstaw psychopatologii", które stało samotnie w dużej przerwie między książkami. Wrócił z nim do stolika, odganiając poczucie, że powinien się uczyć czegoś całkiem innego. Egzamin z psychologii rozwojowej miał za tydzień we wtorek, jednak z tego akurat przedmiotu czuł się w miarę pewnie, a poza tym do tego czasu jeszcze zdąży notatki sto razy przeczytać, więc chwilowo mógł się zająć czym innym, na swój sposób bardziej palącym. Przejrzał spis treści i przekartkował podręcznik do rozdziału, który mógł mu powiedzieć coś więcej na temat psychoz w ogóle i paranoi w szczególności. Zdołał jedynie przedrzeć się przez wstęp i zarys historyczny, kiedy zdał sobie sprawę, że dojazd do szpitala zajmie mu około godziny, a południe się zbliżało. Wypożyczył książkę i pobiegł na przystanek, zaś w metrze ponownie zagłębił się w lekturę – przez co prawie zapomniał się przesiąść. Dojeżdżając do stacji docelowej, wiedział już przynajmniej tyle, że książka mówiła prawdę, ponieważ zawarte w niej treści pokrywały się z tym, co usłyszał wczoraj od doktor Sellier. Napisana była zresztą dość przystępnym językiem, co nie było takie pewne w przypadku literatury akademickiej. A może to jego zainteresowanie tematem sprawiało, że był w stanie rozumieć, o co chodzi…? Idąc szybkim krokiem w kierunku szpitala – nie mógł się przecież spóźnić – zastanawiał się, czy może brać psychologię kliniczną pod uwagę jako ewentualną drogę dla siebie… Z pewnością była niezwykle ciekawa – jednak czy byłby w stanie pracować z chorymi osobami, na przykład w szpitalu psychiatrycznym? Chyba za wcześnie było na takie rozważania, musiał najpierw lepiej zapoznać się z dziedziną… i wszystkimi pozostałymi, które te studia obejmowały. Pewnie dopiero wtedy zdecyduje, czym się chce zajmować w życiu zawodowym… Oczywiście wpierw trzeba było skończyć studia, co nie wydawało się takie proste, pomyślał, przypominając sobie o piśmie, którego brudnopis tkwił w jego kieszeni. Doktor Sellier już na niego czekała – i to z dobrymi nowinami. Najpierw wskazała mu miejsce przy biurku, a kiedy je zajął, powiedziała: – Pan Corail czuje się na tyle dobrze, że nie było dłużej potrzeby trzymać go w izolatce. Przebywa już na oddziale, wraz z innymi pacjentami. Fizycznie jednak odpoczywa w swoim pokoju. Jest dość senny pod wpływem leków. – A jego urojenia? – spytał Josh, uznając, że to najważniejsza sprawa. – Prawdopodobnie się zmniejszyły – odparła doktor. – Przynajmniej nie wykrzykuje już żadnych gróźb ani nie sprawia wrażenia, jakby coś mu zagrażało, tyle mogę powiedzieć. Nie udało mi się z nim porozmawiać… nie odpowiada na moje pytania, prawdopodobnie z powodu sedacji… więc nie mogę powiedzieć nic pewnego na temat jego stanu umysłu – zastrzegła. Josh zastanowił się, czy powinien być zaniepokojony czy wręcz przeciwnie – ale nie wiedział. Cóż, z pewnością było pozytywną sprawą, że Alain się uspokoił. Choć jeśli za bardzo, to też chyba niedobrze. – Ale ta… sedacja… to minie, prawda? – zapytał. Doktor kiwnęła głową. – Tak. Gdy mamy do czynienia z gwałtowną psychozą, taką, w której dochodzi do pobudzenia psychoruchowego i agresji, zwykle stosujemy duże dawki leków, żeby jak najszybciej pacjenta uspokoić – wyjaśniła. – Wiążą się z tym pewne objawy uboczne… przy czym sedację można traktować zarówno jako działanie niepożądane, jak i właśnie pożądane. Josh pomyślał, że rozumie, co doktor ma na myśli. Najwidoczniej w psychiatrii też wiele zależało od punktu widzenia. Tak więc Alain już się uspokoił i nie musiał przebywać w izolatce, co oznaczało… – Czyli… będę mógł go już dzisiaj zobaczyć? – zapytał z nadzieją. – Jak najbardziej. Jak się z tym czujesz? – spytała bystro. – Cieszę się, oczywiście – odparł Josh z miejsca, a po chwili dodał: – Choć jednocześnie trochę się obawiam – wyznał. – Czy teraz, kiedy jego urojenia minęły… czy nie będzie mnie obwiniał, że doprowadziłem do jego choroby – wymamrotał. Doktor Sellier uniosła brwi. – Doprowadziłeś do jego choroby? – powtórzyła ze zdumieniem. – Skąd ci coś takiego przyszło do głowy? – Powinienem był poświęcić mu więcej czasu… wtedy, kiedy miał zapalenie płuc… i kiedy powoli wracał do zdrowia. Za bardzo się skupiałem na nauce i… My nawet przestaliśmy się ze sobą kochać, pani doktor – powiedział cicho, spuszczając głowę. – Hmm, no tak… Rozumiem, że możesz przyjmować taki punkt widzenia… zwłaszcza że zdajesz sobie sprawę, że czynniki zewnętrzne mają niebagatelny wpływ na zdrowie psychiczne… – stwierdziła doktor. – Jednak posłuchaj mnie: my na psychiatrii nie uznajemy czegoś takiego jak "spowodowanie choroby". Przede wszystkim jeszcze nie znamy wszystkich czynników, które przyczyniają się do wystąpienia zaburzeń psychicznych, wiemy jedynie, że jest ich bardzo wiele, zaś za wszystko i tak w pierwszej kolejności odpowiada indywidualna wrażliwość. Jeden w danej sytuacji nie rozwinie żadnych objawów, podczas gdy u kogoś drugiego pojawi się psychoza. – To nie zmienia faktu, że powinienem był lepiej zadbać o jego potrzeby – mruknął Josh ze wzrokiem wbitym w swoje kolana. – Skoro u niego takie objawy wystąpiły, to tym bardziej świadczy, że sytuacja była zła… że nie zająłem się nim we właściwy sposób. – Ejże, teraz to już popadasz w przesadne samooskarżenia – stwierdziła doktor z niezadowoleniem. – Wiem. – Josh stłumił westchnienie, a potem potarł czoło i uniósł wzrok. – Zapomniałem zadzwonić do mojego terapeuty. – Teraz sobie o tym przypomniał. Doktor patrzyła na niego uważnie, a potem powiedziała powoli: – Nie jestem twoim lekarzem, więc może nie powinnam tak mówić… Jednak wydaje mi się, że potrzeba ci obiektywnego spojrzenia na sprawę. Rozmowa z terapeutą na pewno dobrze ci zrobi – zgodziła się. – Natomiast to, co mówisz o swoich studiach… To naturalne, że poświęcasz im czas. Studiujesz na uniwersytecie, prawda? Studia uniwersyteckie to nie jest drobnostka, niestety… Nie można sobie pozwolić na zaniedbania, choćby się czasem chciało odpocząć i zająć czym innym. Nie możesz się obwiniać o to, że przykładałeś się do nauki, to by było zupełnie pozbawione sensu. Josh rozumiał, co chciała mu powiedzieć. Tym większa ogarniała go frustracja na myśl, że cała ta praca mogła być na nic… – No tak, ma pani rację… A tymczasem może się okazać, że w ogóle nie zaliczę roku… Dowiedziałem się dzisiaj w dziekanacie, że muszę przedstawić pismo wyjaśniające swoje nieobecności. Napisałem, że zajmowałem się chorym członkiem rodziny, ale nie wiem, czy im to wystarczy. Stara się człowiek przez cały rok, a oni pod koniec takie problemy robią… – Nie wiedział, po co jej to mówi. Może chciał w jakiś sposób rozładować swoją złość z tego powodu. Doktor zdawała się intensywnie myśleć. – Hmm… Mogłabym ci dać oświadczenie, które by cię w zawoalowany sposób usprawiedliwiało… – zaproponowała. – Hmm, na przykład coś takiego: "Pan Joshua Or uczestniczy w leczeniu członka rodziny, A.C., który w kwietniu bieżącego roku został hospitalizowany w Szpitalu Świętego Maurycego w wyniku długiej i ciężkiej choroby. Udział Pana Ora w procesie leczniczym jest bezwzględnie potrzebny i wskazany z uwagi na stan zdrowia A.C. To oświadczenie ma na celu usprawiedliwienie nieobecności Pana Ora na zajęciach z przedmiotów wskazanych w osobnym piśmie. Podpisano Colette Catherine Sellier, lekarz specjalista, numer identyfikacyjny 7273779, Paryż, 28.4.19XX" Jak to brzmi? Josh mrugnął, a potem podniósł na nią wzrok. Brzmiało… dobrze… i rzeczywiście było cokolwiek zawoalowane. Najwyraźniej doktor Sellier znała się na sztuce mówienia tego, co mogło w danej chwili przynieść największą korzyść. – Naprawdę mogłaby pani coś takiego napisać? – spytał Josh z nadzieją. – To żaden problem. Nie wiem tylko, czy rzeczywiście będzie z tego jakiś pożytek – dodała krytycznie. – Och, na pewno! – wykrzyknął. – To przecież bardzo oficjalny dokument, muszą coś takiego uhonorować… Nie wiem, jak pani dziękować. – Przeciągnął ręką przez włosy. Doktor pochyliła się nad biurkiem i popatrzyła na niego bystro. – Przestaniesz obwiniać się o chorobę pana Coraila – odparła przebiegle – i, oczywiście, opowiesz mi o nim więcej – dodała, sięgając po notatnik. Do tego Josh był bardziej niż chętny, toteż wkrótce zagłębili się w rozmowę z Alainem jako głównym tematem. Josh w miarę możliwości odpowiadał na pytania doktor o rodzinę Alaina i jego dzieciństwo, jak również lata szkolne ze szczególnym naciskiem na postępy w nauce. Opowiedział, że Alain nigdy nie znał swojego biologicznego ojca, gdyż jego matka – ponownie? – wyszła za mąż, kiedy był jeszcze małym dzieckiem. Opowiedział, że ojczym nadużywał alkoholu i zachowywał się agresywnie wobec członków rodziny – tak samo jak wobec rodzonej córki, przybranej siostry Alaina, zanim trafiła do domu dziecka. Opowiedział, jak Alain spotkał Grace i bardzo się do niej przywiązał. Jak stracił ją w tragicznych okolicznościach, kiedy był zaledwie w drugiej klasie liceum, i jak ciężko to przeżył. Jak zaczął się potem prowadzić: zadawać z delikwentami, pić alkohol i palić papierosy, opuszczać lekcje. Jak z powodu nieobecności musiał powtarzać ostatnią klasę liceum, choć z nauką radził sobie całkiem dobrze, jeśli się do niej przyłożył – co było widać na jego świadectwie końcowym, kiedy znów zaczął się uczyć. Potem opowiadał, jak wyglądały początki ich znajomości, jakie miał problemy z rozgryzieniem Alaina, ponieważ Alain był mistrzem w nieujawnianiu pozytywnych emocji i uczuć. ("Może miał problem z ich zrozumieniem… z rozpoznaniem, skoro w dzieciństwie odczuwał głównie negatywne?", zasugerowała doktor Sellier.) Jak spędzali razem czas, uczyli się wspólnie, lubili swoje towarzystwo. Jak Alain się "uspokoił" po wcześniejszym, trudnym okresie, poradził sobie ze swoją przeszłością. Jak to odkrył, że ma skłonność najpierw działać – albo po prostu akceptować to, co się dzieje wokół niego – a dopiero potem zastanawiać się nad tym i wyciągać wnioski. Jak okazywał Joshowi autentyczną troskę, choć nie zdradzał innych uczuć. Nad tym, jak Alain go zostawił i zniknął, wolał się nie rozwlekać – zwłaszcza że to była jego historia, nie Alaina – przeskoczył więc całe trzy lata i opowiedział o ich ponownym spotkaniu w Idealo w lipcu ubiegłego roku. Jak Alain się zmienił, jak straszne wrażenie robiło jego zachowanie – tak odmienne od tego, które Josh pamiętał. Co Josh słyszał o jego postępowaniu w międzyczasie – jak Alain niejako wrócił do tego "złego" ja z liceum. Tym etapem doktor Sellier była bardzo zainteresowana, więc Josh musiał dokładnie opowiedzieć swoje wrażenia z tamtego okresu. Zgodnie doszli do wniosku, że Alain wtedy psychozy nie miał, jednakże doktor przez dłuższą chwilę się zastanawiała, zanim pozwoliła mu kontynuować, i poczyniła trochę notatek na marginesach. Tego, jak się na nowo "zeszli" nie dało się opowiadać bez wzmianki o Joshowych popisach na wieży kościelnej, których jednak doktor nie skomentowała w żaden sposób, a Josh miał nadzieję, że nie uznała go za osobę mocno niezrównoważoną. W każdym razie chodziło o to, że Alainowi znów się "odmieniło" i na powrót był troskliwy i przejęty. Doktor kiwała głową, jakby wszystko się jej zgadzało, i czekała na ciąg dalszy opowieści. Ten był, zdaniem Josha, najnudniejszy – choć dla niego osobiście najwspanialszy – opisywał bowiem ich codzienne życie w Paryżu, kiedy to wynajęli wspólnie mieszkanie, a Alain znalazł sobie pracę, i wszystko było dobrze… aż do teraz. – Pani doktor… ale on wyzdrowieje, prawda? – spytał, usilnie pragnąc potwierdzenia i zapewnienia; wciąż jeszcze nie był tak do końca przekonany… i pewnie nie będzie aż do momentu, kiedy Alain na dobre opuści szpital. Doktor popatrzyła na niego z sympatią. – Mniej lub bardziej… na pewno. Ale teraz myślę, że chciałbyś go zobaczyć – powiedziała, zamykając notatnik. Josh popatrzył na zegarek i przeraził się: przegadał prawie dwie godziny. Słońce w międzyczasie zdążyło się schować za róg budynku i w pokoju panował miły cień. – Przepraszam… nie zdawałem sobie sprawy, że już tak późno… a pani miała dla mnie tylko godzinę. Pokręciła głową. – Zmieniłam trochę mój plan na dzisiaj. Chciałam, żebyśmy mieli wystarczająco dużo czasu, bo spodziewałam się długiej opowieści – odparła. – A potrafisz opowiadać naprawdę dobrze i zwracasz uwagę na odpowiednie szczegóły. – Mam nadzieję, że choć trochę się przydałem… – Nie "trochę", a "bardzo" – poprawiła. – Dostarczasz mi informacji, których znaczenia nie da się przecenić. Naprawdę. Uśmiechnął się nieśmiało. – Czy to pomoże Alainowi? – spytał; to było przecież najważniejsze. – Bez wątpienia – odrzekła. – Dzięki temu będę mogła z dużym prawdopodobieństwem postawić właściwą diagnozę. Ale to jeszcze nie koniec – zastrzegła, sięgając po kalendarz. – Czy będziesz mógł mnie odwiedzić jutro? Mam do ciebie jeszcze sporo pytań na temat ostatnich tygodni. Josh kiwnął głową. – O której będzie pani pasować? – zapytał, podczas gdy ona wpatrywała się w jutrzejszy rozkład dnia i przygryzała końcówkę długopisu. – Hmm… Hmmm… O jedenastej, jeśli zrezygnuję z lunchu… Nie, to niemożliwe – stwierdziła ironicznie. – Chyba że zmieszczę cię między lunchem a pacjentem o dwunastej… Pół godziny nam wystarczy. Wpół do dwunastej? Może być? – zaproponowała, wracając do niego spojrzeniem. – A czy będę mógł potem zobaczyć Alaina? – zapytał Josh, szybko myśląc. – Pytam, skoro odwiedziny są dopiero od drugiej…? – dodał niewinnym tonem. Zamknęła kalendarz i popatrzyła na niego przenikliwie zza okularów. – Masz moje pozwolenie, tylko za bardzo nie rozpowiadaj – odparła, a Josh poczuł się, jakby byli parą spiskowców. – W takim razie będę o wpół do dwunastej – potwierdził. – Dobrze, cieszę się. – Doktor wstała. – Chodźmy teraz złapać sekretarkę, zanim skończy pracę, żeby napisała to oświadczenie dla ciebie. Josh zdążył już zapomnieć o całej tej sprawie, więc z ulgą powitał jej przypomnienie. Sekretarka na szczęście jeszcze była na miejscu i raz dwa wystukała na maszynie – na oficjalnym blankiecie szpitala – dyktowane pismo, które doktor następnie podpisała i mu wręczyła. – Oby się przydał – rzekła z rezerwą. – Bardzo pani dziękuję. – Josh złożył kartkę na pół i wsadził do "Podstaw psychopatologii", żeby się zbytnio nie pogniotła. Od tego papieru, mówiąc z pewnym dramatyzmem, zależała jego przyszłość na uczelni, więc trzeba było o niego dbać. – To teraz do pana Coraila. Zaprowadzę cię – zaoferowała się doktor. – Naprawdę mogę się z nim zobaczyć? – zapytał Josh po raz kolejny, kiedy wyszli na korytarz. – Pójdziemy razem i wybadamy sytuację – odparła z uśmiechem, który odrobinę dodał mu pewności. Drzwi pokoju numer osiem nie wyróżniały się niczym szczególnym. Doktor zapukała, a potem weszła, zaś Josh wsunął się za nią – z gorliwością, ale i niepewny. Pierwsze wrażenie nie było jednak tak straszne: jednoosobowe pomieszczenie zalane było słonecznym światłem… które najwyraźniej nie przeszkadzało leżącej na wąskim łóżku postaci. Josh poczuł przypływ nagłej czułości, co nie mogło źle wróżyć, choć pozostałym swoim emocjom wolał się jeszcze nie przyglądać. – Panie Corail, ma pan gościa – powiedziała doktor, zamykając drzwi. Alain nie zareagował; być może spał. Leżał odwrócony od nich, bez przykrycia, w szpitalnym ubraniu. Doktor zbliżyła się do łóżka i delikatnie położyła dłoń na jego ramieniu. – Panie Corail – powtórzyła cicho, lekko nim potrząsając. Wtedy Alain poruszył się, bardzo powoli. Uniósł głowę z poduszki i rozejrzał się, a potem, jakby z trudem, przewrócił na drugi bok – tak, że teraz patrzył do wnętrza pokoju. Ledwo mógł utrzymać oczy otwarte. – Wciąż jest pod wpływem leków – wyjaśniła doktor, odwracając się do Josha, a potem z powrotem do Alaina. – Panie Corail, Joshua przyszedł się z panem zobaczyć. – Wskazała w jego stronę. Alain jednak przyglądał mu się tylko przez chwilę – a w jego wzroku nic nie wskazywało na to, że w ogóle go rozpoznał – po czym zamknął oczy i leżał bez słowa. Josh popatrzył na doktor niepewnie. – Nie obawiaj się, to mu przejdzie – uspokoiła go, biorąc Alaina za nadgarstek, żeby zbadać puls. – Inna sprawa, że jego organizm potrzebuje odpoczynku po tym, jak przez ostatnie tygodnie znajdował się w stanie nienaturalnego pobudzenia, więc niech odpoczywa, skoro ma okazję. Możliwe, że do wieczora trochę się ożywi, ale tego nie mogę zagwarantować. Josh kiwnął głową w rozkojarzeniu. Wyglądało na to, że z rozmowy z Alainem nic dzisiaj nie wyjdzie… Przełknął uczucie zawodu i pomyślał, że jeszcze zdążą porozmawiać. Najważniejsze, że Alain czuł się lepiej. I że Josh mógł go zobaczyć. Tym się powinien w pierwszej kolejności cieszyć. – Czy mogę tutaj zostać? – zapytał, nie spuszczając wzroku z nieruchomej postaci. – Nie widzę przeciwwskazań – odparła doktor. – Ale… gdyby coś się działo, zawiadom natychmiast personel, wiesz, gdzie jest dyżurka. A w ostateczności krzycz. Pamiętaj, że tutaj chodzi już nie tylko o twoje bezpieczeństwo, ale także innych pacjentów – podkreśliła. – Mówię to tylko na wszelki wypadek, nie sądzę, by coś się miało zdarzyć. – Josh machinalnie kiwnął głową. – W takim razie widzimy się jutro o wpół do dwunastej – przypomniała doktor i wyszła, uścisnąwszy mu wcześniej rękę na pożegnanie. Kiedy drzwi się za nią zamknęły, Josh rozejrzał się po pokoju. Wiele mebli tu nie było: łóżko, niewielka szafka w kącie oraz prosty stolik z jednym krzesłem. Przysunął je bliżej łóżka i usiadł, przyglądając się Alainowi, który leżał na materacu z zamkniętymi oczami, oddychając powoli. Nie sprawiał wrażenia, by coś mu dolegało, i to był zdecydowanie jakiś plus. Z drugiej strony… Jak to doktor nazwała? Sedacja. Josh naprawdę miał nadzieję, że to wkrótce ustąpi… Alain wydawał się taki… bez życia. Odrętwiały. Bez kontaktu. Jakże inny niż wtedy, kiedy Josh widział go po raz ostatni: wtedy życie było w każdej komórce jego ciała, w każdym ruchu, w każdym spojrzeniu i oddechu. Kontrast był tak uderzający, że Josh pomyślał, że to są dwie zupełnie różne osoby. Ale może rzeczywiście lepiej było patrzeć na to pozytywnie? – doszedł zaraz do innego wniosku. Wtedy życiem Alaina zawładnął strach, zmuszając do zachowań, które nie były dla niego normalne. Co z tego, że wtedy Alain był na nogach, ruszał się i odzywał, jeśli jednocześnie nie był zdrowy na umyśle i swoim działaniem krzywdził samego siebie oraz wszystkich wokół? Teraz był wreszcie czas, by temu zaradzić… by położyć temu kres… by to już nigdy więcej nie miało miejsca. Niech więc Alain śpi… niech prześpi ten zły sen, żeby obudzić się zdrowym… takim jak dawniej. Twarz Alaina była wychudzona, może była taka już wcześniej, ale nie zwrócił na to uwagi. Włosy miał potargane, pewnie od dwóch dni się nie czesał, o goleniu nie mówiąc. Josh będzie musiał zapytać, czy pacjenci dostają przybory higieniczne… Jeśli nie, to jutro przywiezie mu je z domu. Tak, to był pomysł. I trochę ubrań, bo te szpitalne chyba na nikim nie mogły wyglądać dobrze. A jeśli Alain miał problemy z poruszaniem się, Josh mógł mu nawet pomóc w zadbaniu o siebie. W zdrowym ciele zdrowy duch, tak mawiali; sam to zresztą uskuteczniał, nie dalej jak dziś rano. Alain na pewno poczuje się lepiej, kiedy będzie czysty i we własnej odzieży. Może już jutro? Doktor mówiła przecież, że szybko powinien wrócić do siebie. Josh musiał być optymistyczny – i wiedział, teraz już wiedział, że jest w stanie. Kiedy tu wszedł, chwilę temu, wypełniały go najróżniejsze emocje: wyczekiwanie, obawa, niepewność – co zastanie, co zobaczy, jak Alain go potraktuje, czy porozmawiają, czy coś sobie wyjaśnią… Jego serce biło mocno i wcale nie czuł się przekonany co do tej wizyty. (Cóż, nie sądził, by ktokolwiek czuł się pewnie, odwiedzając swojego kochanka w szpitalu psychiatrycznym). Być może podświadomie bał się, że Alain znów się na niego rzuci, będzie go oskarżać… Prawdę powiedziawszy, bardziej od cielesnych urazów bolało go tamto przekonanie Alaina o jego zdradzie. Nie mógł… nie był w stanie znieść nienawiści Alaina. Głupie, że to cały czas sprawiało tak nieprzyjemne wrażenie – nawet teraz, gdy wiedział, że ta nienawiść nie była prawdziwa… Ale gdyby Alain wciąż był do niego nastawiony w taki sposób, wtedy Josh prawdopodobnie rozleciałby się na kawałki. To, jak mocno kochał Alaina i jak bardzo potrzebował jego obecności w swoim życiu, było przerażające. Nic dziwnego, że spotkanie z nim napełniało go tak mieszanymi uczuciami. Teraz jednak, kiedy tu siedział, w tym pełnym słońca pokoju, kiedy był obok Alaina i patrzył na jego uśpioną twarz, teraz czuł, że powoli się uspokaja. Jakby w końcu był w stanie uwierzyć, że kryzys jest już za nimi, że cała ta straszna sytuacja minęła – a przynajmniej ma się ku lepszemu. Jakby opadała ta wielka fala, która mogła ich ze sobą porwać, ale jednak udało im się wyjść na bezpieczny brzeg… Odetchnął głęboko, zastanawiając się przelotnie, ile jeszcze takich kryzysów mieli przetrwać – a potem odpędził tę myśl. Takie rozważania do niczego nie prowadziły; trzeba było raczej czerpać z doświadczeń naukę i wzmacniać się na wypadek kolejnych. Ile to już razem z Alainem przeżyli? Uświadomił sobie – najpewniej pod wpływem rozmowy z doktor Sellier – że w tym miesiącu minął… rok, odkąd byli z Alainem. Śmieszne, biorąc pod uwagę, że ten rok rozpięty był na przestrzeni ponad czterech lat… Dwa miesiące w liceum – tak intensywne, tak niezapomniane, niczym baśń, która przytrafia się tylko nielicznym – i teraz ostatnie dziesięć miesięcy. Gdyby wtedy, w drugiej klasie, ktoś powiedział mu, że rocznicę będą świętować w psychiatryku, nie uwierzyłby… a jeszcze mniej, gdyby usłyszał to ubiegłego roku. Z drugiej strony… z pewnością były jeszcze gorsze miejsca, więc lepiej było się nad tym nie zastanawiać. Ale… tak, w ciągu tych dwunastu miesięcy doświadczyli niejednego. Obłędnego zakochania – i, jeśli wierzyć Alainowi, wcale nie jednostronnego – kiedy budziło się tylko po to, by znów zobaczyć tę drugą osobę, i kiedy rozpaczliwie próbowało się ją odgadnąć, by jak najbardziej ją uszczęśliwić i – przede wszystkim – zdobyć jej zaufanie, nie spłoszyć pochopnym gestem. Rozstania, które wynikło z niezrozumienia, z niedoskonałości… nie tyle uczuć, ile ludzi. Piekła samotności, z którą żaden z nich nie potrafił sobie poradzić. Powrotu, na który jeszcze nie było za późno… Wreszcie codziennego życia we dwóch, które było tak słodkie, tak pełne nadziei i radości, mimo nieustannych przeciwności losu. Wspierali się przez cały ten rok, w zdrowiu i w chorobie, w nauce i w pracy. A kiedy byli ze sobą, wtedy naprawdę nic nie mogłoby być lepiej. Josh pomyślał – choć pewnie było to egoistyczne – że teraz chyba nie zamieniłby z tego roku ani jednej chwili. To nie było tak, że wszystko układało się szczęśliwie, bo po prostu się układało. Nie, obaj mieli w tym swój równy udział – przez rozmowy, przez spojrzenia, przez uśmiechy, przez nocne namiętności. To było szczęście, które sami budowali, nawet jeśli nie byli stworzeniami doskonałymi – co najlepiej potwierdzała choćby obecna sytuacja, do której doszło przez problemy w komunikacji, przez niezdolność pogodzenia życia prywatnego z tym poza domem, przez wreszcie nieumiejętność przewidzenia, jak czynniki zewnętrzne mogą wpłynąć na ich życie. Może Josh rzeczywiście nie powinien się obwiniać o chorobę Alaina? Może raczej powinien uznać, że nie ma kontroli nad wszystkim, co się w jego – ich – życiu zdarza? Jak to powiedział wczoraj Pierre: "Nie żyjemy w próżni; wszystko ma wpływ na wszystko." Tak, każda akcja wywoływała reakcję i przeważnie nie było żadnej możliwości, by to kontrolować; takie po prostu było życie i lepiej było to zaakceptować, zamiast pogrążać się w bezproduktywnych żalach i oskarżać się o najmniejszy błąd. Może więc, co najważniejsze, powinien sobie powiedzieć, że nawet jeśli przytrafi się coś nieprzewidywalnego, trudnego, bolesnego, to zawsze są szanse na poradzenie sobie z tym? Tak jak teraz. Patrząc na Alaina, który spał spokojnie w promieniach słońca, pomyślał, że jest w stanie w to uwierzyć. Po jakimś czasie sięgnął po "Podstawy psychopatologii" i zagłębił się w lekturze. Alain przespał właściwie resztę dnia, choć zjadł popołudniowy posiłek, który mu przyniesiono. Wciąż zdawał się przebywać we własnym świecie i nie nawiązywał kontaktu z otoczeniem. Użycie łyżki i widelca sprawiło mu trochę trudności, jednak koniec końców sobie poradził, a po zjedzeniu znów się położył. Josh posiedział przy nim do szóstej i zdecydował, że pora wracać. Na pożegnanie uścisnął jego ramię, choć nie doczekał żadnej reakcji – Alain jedynie otworzył oczy i przez chwilę mu się przyglądał, po czym ponownie pogrążył się we śnie. W drodze do domu Josh zastanawiał się, co powinien jutro przynieść. Od personelu dowiedział się, że szczoteczka i pasta do zębów oraz przybory do golenia nie były złym pomysłem. Oprócz tego grzebień, trochę ubrań i jakieś owoce, do których nie potrzeba było sztućców… jabłka i banany nadadzą się najlepiej. Zrobi zakupy jutro. I znów zapomniał zadzwonić do pana Ageaisa, był naprawdę bez… W każdym razie jego pamięć pozostawiała wiele do życzenia, ale czy to było coś nowego? Chociaż całkiem nieźle pamiętał to, co wyczytał z książki – głównie o najróżniejszych psychozach… Nie była to przyjemna lektura – momentami wręcz straszna – niemniej czuł się w obowiązku wiedzieć, choćby tylko teoretycznie, co dolega Alainowi. No i będzie z tego jakaś korzyść na trzecim roku studiów… o ile oczywiście uda mu się zaliczyć ten… Wrócił myślą do kwestii uniwersytetu, choć po dzisiejszych przebojach w dziekanacie czynił to raczej niechętnie. Będzie tam musiał jutro, z samego rana, zawieźć pismo wraz z oświadczeniem doktor Sellier. Może nie było też taką głupią ideą porozmawianie z prodziekanem, kimkolwiek on był? Josh miałby przynajmniej poczucie, że to on osobiście załatwia swoje sprawy, a nie dokonuje się to przez jakieś świstki, które przecież mogą się zapodziać, i w ogóle. Jutro jego twarz powinna wyglądać lepiej, więc będzie się mógł pokazać władzom uczelni. Spał tej nocy bardzo dobrze, głębokim snem człowieka, który jest spokojny o przyszłość. Prodziekan do spraw kształcenia okazał się całkiem ludzką osobą, która bez słowa przyjęła jego wyjaśnienia ustne oraz pisemne. Mężczyzna przejrzał Joshową kartę ocen i uznał, że nie widzi przeciwwskazań, by Josh podchodził do egzaminów. – Na pierwszym roku mogłoby być lepiej – stwierdził – ale z drugiej strony rzadko kto ma zachwycające wyniki na pierwszym roku, najważniejsze, że pan zaliczył – dodał z zaskakującą szczerością. – Trzeci semestr był już o wiele lepszy w pana wykonaniu, a czwarty także wygląda nieźle. Widać, że przykłada się pan do pracy. Lubi pan psychologię? – zapytał przyjaźnie. – Tak – odparł Josh, a ponieważ prodziekan zdawał się czekać na więcej, dodał: – Szczególnie interesują mnie psychologia rozwojowa oraz psychopatologia. – Cóż, to była prawda; nawet w tej chwili miał w torbie "właściwy" podręcznik. Mężczyzna kiwnął głową z aprobatą. – Widziałem pana stopnie z kolokwiów z psychologii rozwojowej – powiedział. – Z psychologii osobowości też bardzo dobrze. A psychopatologia…? To przecież dopiero na trzecim roku…? Pewnie należy pan do koła naukowego…? Josh spuścił głowę, niejako w wyrazie skruchy. – Przepraszam… Nie znalazłem czasu, choć profesor Fleury mi proponował. Jak pan widzi, bliska mi osoba ciężko w ostatnich miesiącach chorowała… – wyjaśnił, wskazując na dokumenty, które prodziekan odłożył na biurko. – Nie dałem rady nawet chodzić na wszystkie zajęcia… – dodał ciszej. – Tak, przykra sprawa z tą chorobą – stwierdził mężczyzna współczująco. – Czy będzie pan w stanie skupić się na egzaminach? Jeśli zajdzie taka konieczność, możemy w ramach wyjątku ustalić inny termin, we wrześniu…? – zaproponował. Josh zastanowił się. To rozwiązanie pasowało mu najlepiej… jeszcze jakiś czas temu – teraz jednak chciał mieć ten drugi rok jak najszybciej z głowy. – Chyba nie ma takiej potrzeby… – powiedział powoli. – Wszystko już idzie ku lepszemu. Mój… mój bliski otrzymuje odpowiednie leczenie, jego stan się poprawia, więc czuję się o wiele lepiej. Nie muszę się już martwić. Poza tym… w sesji mamy tylko dwa egzaminy, więc powinienem sobie dać radę. – A jeśli mu się nie uda, zawsze będzie miał później możliwość poprawki; na ocenach aż tak mu nie zależało. – Ale bardzo dziękuję za propozycję – dodał, patrząc nieśmiało. – W takim razie życzę panu powodzenia. – Prodziekan wstał i wyciągnął do niego rękę; najwyraźniej nie był osobą, która traci czas na próżne pogaduszki. Josh pożegnał się i wyszedł. Miał wielką ochotę nagadać babie w dziekanacie – odpłacić za wczoraj – ale uznał, że szkoda jego energii. Musiała mu wystarczyć satysfakcja, jaką miał na widok jej miny, kiedy pół godziny wcześniej wkroczył do sekretariatu i zażądał spotkania z prodziekanem, z rozmachem kładąc teczkę z dokumentami na blacie. Teraz doszedł do wniosku, że miał prawdziwe szczęście, że prodziekan go przyjął – że był na miejscu i znalazł dla niego chwilę. No i, co było najważniejsze, udało mu się pomyślnie załatwić sprawę, a w dodatku usłyszał trochę miłych słów, i to od, zdaje się, profesora. Może te studia nie były jednak tak wielką pomyłką…? Pod gabinetem doktor Sellier był już po jedenastej, ale po prostu wyciągnął podręcznik i dalej czytał o psychozach. Miał wielką ochotę zajrzeć od razu do Alaina, ale nie chciał się kręcić po oddziale przed porą odwiedzin – co innego po spotkaniu z lekarzem prowadzącym. Doktor zastała go więc pochłoniętego lekturą. – I jak tam? Coś ciekawego? – rozległ się jej wesoły głos. Uniósł na nią oczy, a potem ponownie popatrzył na książkę. – Bardzo… Ale staram się nie tracić nadziei – odrzekł ironicznie. Roześmiała się i zaprosiła go do środka. – Pani dokument się przydał, dziękuję – powiedział, kierując się ku znajomemu krzesłu, podczas gdy ona zajęła swoje miejsce za biurkiem. – Choć mam wrażenie, że prodziekan w ogóle go nie czytał. – Widać, podobnie jak ja, uznał, że rozmowa z tobą miała większe znaczenie – stwierdziła. – Ale cieszę się, że załatwiłeś sprawę pomyślnie. W takich chwilach ostatnie, czego człowiek potrzebuje, to dodatkowe kłopoty. Josh kiwnął głową. – Jak się czuje Alain? – zapytał. – Cały czas lepiej – odparła – choć wciąż nie chce ze mną rozmawiać. Spróbowałam mu dzisiaj dać mniejszą dawkę leku, żeby nie spał cały dzień. Zobaczymy, czy będzie to miało dobry efekt. Josh nie był pewien, czy powinien się z tego cieszyć. – A jeśli… jego urojenia przez to nawrócą? Doktor poprawiła okulary, a potem odgarnęła włosy za ucho. – Zawsze jest takie ryzyko, ale i tak warto spróbować. Jeśli objawy nawrócą, wtedy zawsze można wrócić do większej dawki – wyjaśniła. No tak, to brzmiało sensownie, choć Josh pomyślał, że wolałby, by objawy nie nawracały, bo wtedy zdrowienie potrwa dłużej. Chyba lepiej było utrzymać dawkę, która Alainowi pomogła…? Ale wtedy Alain będzie cały czas spał, więc też niedobrze… Cóż, to ona była lekarzem, wiec lepiej będzie pozostawić ten dylemat jej; na pewno wie, co robi. Postanowił zatem skupić się na pozytywach, a takim był rychły i niewątpliwy powrót Alaina do zdrowia. – Pani doktor… Co będzie, kiedy Alain już się poczuje dobrze…? – spytał. – Kiedy już nie będzie miał objawów. Kiedy znów będzie taki jak dawniej. Co wtedy? – Wtedy, oczywiście, wyjdzie ze szpitala – odparła, opierając łokcie na blacie. – I wróci do domu? – To chyba zależy od ciebie – stwierdziła doktor z przekąsem, a Josh mimowolnie się uśmiechnął. – Nie o to mi chodziło. Do mnie Alain zawsze może wrócić – powiedział. – Ale co z tą napaścią na… sąsiada? On się odgraża, że pójdzie na policję… złoży zawiadomienie o przestępstwie. I że Alain dostanie wyrok. – Hmm… – Doktor wyprostowała na się na krześle. – W takich przypadkach policja zwykle żąda opinii psychiatry. A w opinii dla pana Coraila nie można napisać niczego innego jak to, że w chwili zajścia był niepoczytalny, to znaczy nie może odpowiadać za swoje czyny. Josh odetchnął z ulgą. Nie wiedział co prawda, czy Francis zrealizuje swoje groźby, niemniej jednak lepiej było wiedzieć, jak przedstawiały się fakty. Czyli Alain wróci do domu… To brzmiało cudownie. Nad tym, czy będą się musieli wyprowadzić z rue Keller, Josh wolał na razie nie myśleć. Doktor miała tylko pół godziny, więc opowiedział jej możliwie najdokładniej wydarzenia ostatnich dwóch miesięcy: od powrotu z Autrans pod koniec lutego, przez chorobę Alaina i Wielkanoc, aż do teraz. Doktor bardzo zależało na ustaleniu, jak długo Alain doznawał urojeń – czy była to kwestia dni, czy raczej tygodni albo miesięcy. Josh był w stanie powiedzieć przynajmniej tyle, że na początku marca wszystko było zupełnie w porządku i zachowanie Alaina było całkowicie normalne. Ponad wszelką wątpliwość ustalili też, że omamów Alain nie miał; jeśli zdawał się nasłuchiwać, to raczej dźwięków z klatki schodowej i zza ściany. Pewnych trudności nastręczało zakwalifikowanie informacji, które rzekomo otrzymał od nieistniejących krewnych: czego chcą, co zamierzają zrobić, ich gróźb i tak dalej – zwłaszcza że Alain, teraz Josh zdawał sobie sprawę, wydawał się sypać nowymi "rewelacjami" w miarę, jak rozmawiali na ten temat; rzucał kolejne komentarze, kiedy akurat pasowało je włączyć w rozmowę. Jednak nic w jego zachowaniu nie wskazywało, by słyszał jakiś głos, który by mu takie treści na bieżąco przekazywał – więc prawdopodobnie było to także urojenie. Josh wtrącił, że w telefonie nie było żadnych obcych numerów i że jedyną osobą, która do Alaina dzwoniła w ciągu ostatnich miesięcy, była jego matka, choć na tym etapie ta wiadomość nie była właściwie do niczego już potrzebna. Kiedy Josh skończył, doktor popatrzyła na niego z zadowoleniem, odsuwając od siebie notatnik. – Myślę, Joshua, że teraz już wiemy, na czym stoimy – powiedziała z przekonaniem w głosie. – Zrobimy jeszcze kilka badań… przynajmniej rezonans głowy. Chcę też, żeby wypełnił jeden kwestionariusz… Kiedy zobaczymy się następnym razem, będę mogła już z wami mówić o diagnozie. Ale będzie to miało miejsce dopiero po weekendzie. Jutro mnie nie ma w pracy, jestem na szkoleniu. O której będziesz mógł przyjść w poniedziałek? Josh potrząsnął głową. – Jak pani pasuje. Mam wolny dzień. – W takim razie ustalmy dwunastą. – Zakreśliła w kalendarzu. – Będziemy mieli spotkanie we trójkę: pan Corail, ty i ja. Porozmawiamy o jego stanie zdrowia, leczeniu, diagnozie i prognozach – zapowiedziała. – Dobrze, pani doktor – odparł Josh, wstając. – Do zobaczenia w poniedziałek! Myślę, że Alain będzie się wtedy czuł znacznie lepiej. – Taką mam nadzieję – powiedziała z uśmiechem, po czym wzięła się za przygotowania do następnego spotkania, a Josh udał się do pokoju numer osiem. U Alaina niewiele się zmieniło, tyle że już nie leżał i patrzył znacznie przytomniej, chyba więc zmniejszona dawka leku dobrze mu robiła. I zdecydowanie go poznawał. No, w gruncie rzeczy to była spora zmiana, doszedł Josh do wniosku, przypominając sobie, jak to wyglądało wczoraj. Uścisnął Alaina go na powitanie, ale nie został objęty. Cóż, nie został też odepchnięty, a to był jakiś plus. – Jak się czujesz? – zagaił z uśmiechem, jednak nie doczekał odpowiedzi. – Przyniosłem ci trochę rzeczy z domu – dodał, wypakowując z torby ubrania i pozostałe drobiazgi. – I owoce. Żebyś szybko wrócił do zdrowia. Położył siatkę na stole i usiadł obok Alaina na łóżku. – Słyszałem, że nie chcesz rozmawiać z doktor Sellier… – powiedział. – Wiesz, ona chce ci pomóc, więc dobrze by było, gdybyś jednak z nią pogadał. A w przyszłym tygodniu będziemy mieli wspólne spotkanie: ty, ona i ja. Pewnie będziemy już mówić o twoim wyjściu do domu. Alain siedział obok i przyglądał się własnym kolanom, sprawiając mocno zagubione wrażenie. Josh impulsywnie objął go i przycisnął policzek do jego szyi. – Ze mną też nie chcesz rozmawiać? Alain? – zapytał cicho. – Ja… – szepnął Alain. – Co ja tu robię? Josh odsunął się i znów na niego spojrzał. Alain wciąż wpatrywał się w jakiś punkt w podłodze, jednak myślami zdawał się przebywać gdzie indziej. – Byłeś chory… Nie pamiętasz? Alain niepewnie pokręcił głową. Tego Josh się nie spodziewał… ale może powinien był. Opanował swoje zaskoczenie i powiedział tak spokojnie, jak tylko potrafił: – Jesteś od dwóch dni w szpitalu. To Szpital Świętego Maurycego. Ale już się lepiej czujesz, prawda? Alain nie zareagował, a Josh pomyślał, że wszystko zaczyna mu się sensownie układać. Jeśli Alain nic nie pamiętał, to miał pełne prawo czuć się niepewnie. Trzeba mu tej pewności dodać… jakoś przywrócić poczucie bezpieczeństwa w zupełnie nieznanej sytuacji, w której musiało mu być bardzo nieprzyjemnie. – Myślę, że najlepiej będzie najpierw trochę cię ogarnąć – uznał, sięgając po grzebień. – W ten sposób poczujesz się jak rekonwalescent, nie jak chory. Mogę cię uczesać? – spytał najbardziej naturalnym tonem, na jaki było go stać. Alain nie zaprotestował, wobec czego Josh bez zwłoki wziął się do pracy. Nie było jej zresztą dużo, skoro Alain miał dość krótkie włosy – które po spotkaniu z grzebieniem zaczęły wyglądać nieco lepiej. Postanowił, że jutro spróbuje namówić Alaina do umycia głowy. – A nie miałbyś ochoty się ogolić? – zaproponował w następnej kolejności, pamiętając, że o tę kwestię Alain zawsze dbał. Alain mrugał przez chwilę, a potem kiwnął głową. – Ale to najlepiej zrobić w łazience – stwierdził Josh, wstając. Dotarcie na miejsce chwilę potrwało; Alain zdawał się mieć pewne opory przed opuszczaniem pokoju, zaś w korytarzu rozglądał się niepewnie dokoła, jednak Josh zachęcająco skierował go w stronę łazienki dla pacjentów. Tam Alain przez chwilę przyglądał się swojemu odbiciu w lustrze, a potem bez słowa wziął od Josha maszynkę – którą Josh zdążył już podłączyć do gniazdka – i począł doprowadzać swoją twarz do porządku. Josh stwierdził, że poruszanie rękami wychodzi mu nieporównywalnie lepiej niż wczoraj, kiedy miał problem z utrzymaniem sztućców, nie mówiąc o posługiwaniu się nimi. – Lepiej? – spytał Josh, gdy było po wszystkim, a Alain wycierał twarz w papierowy ręcznik. – Tak. Kiedy wracali do pokoju, Alain rozglądał się po oddziale z pewną dezorientacją. Było oczywiste, że w ogóle nie wie, gdzie jest i co tutaj robi. Przynajmniej jednak nawiązał kontakt z otoczeniem. Poza tym – uznał Josh – tak naprawdę większość ludzi byłaby zdezorientowana, gdyby nagle ocknęła się w takim miejscu. Sam widok pozostałych pacjentów – kursujących po korytarzu, zajmujących fotele i kanapy, stojących przy oknach – nasuwał rozmaite przemyślenia, o emocjach nie wspominając. Niektórzy wydawali się przebywać we własnym świecie, pozbawieni poczucia rzeczywistości. Inni prowadzili ożywione rozmowy, w czym zupełnie nie przeszkadzał im brak rozmówcy. Do ich dwójki podszedł mężczyzna w średnim wieku, ubrany w bawełniany szlafrok, i począł z przejęciem opowiadać o czymś, co rozumiał chyba tylko on sam; zaraz zresztą zajęła się nim pielęgniarka i odprowadziła grzecznie, ale stanowczo, na sofę. Pacjent na balkonie znów energicznie pedałował na rowerku, jakby od tego zależało jego życie. Tak, było to bez wątpienia dziwne miejsce – ale czego innego spodziewać się po szpitalu psychiatrycznym? Jednocześnie Josh nie miał wrażenia, by cokolwiek mu tutaj zagrażało – a przecież osoby z tego typu zaburzeniami często uważane były za niebezpieczne… zresztą sam był świadkiem, jak pod wpływem urojeń może się zachować zdrowy dotąd człowiek. Tutaj jednak wszystko wydawało się być pod kontrolą; pacjenci otrzymywali odpowiednie leczenie – a ci, którzy nie byli w stanie panować nas swoim zachowaniem i mogli zagrozić innym, trzymani byli w izolatce, najwyraźniej pod ścisłą obserwacją. W ten pogodny, wiosenny dzień pod koniec kwietnia oddział wydawał się najspokojniejszym, najbezpieczniejszym miejscem pod słońcem. – Co to za miejsce? – spytał Alain, kiedy znaleźli się w pokoju i ponownie usiedli na łóżku; być może zapomniał, co wcześniej usłyszał, a może chciał wiedzieć więcej. – Szpital Świętego Maurycego – powtórzył Josh cierpliwie. – Oddział… psychiatryczny – dodał z wahaniem, nie miało jednak sensu ukrywanie tego. Alain mrugnął – jeśli jednak był wstrząśnięty tą informacją, nie okazał tego w żaden sposób. – Co ja tu robię? – Chorowałeś – powiedział Josh, odgarniając mu z czułością włosy za lewe ucho. – Byłeś ostatnio chory… i to się tylko pogłębiało. W poniedziałek przyjechało pogotowie i cię tutaj przywiozło na leczenie. Wiesz, jaki jest dzisiaj dzień? Alain po chwili zastanowienia pokręcił głową. – Dzisiaj jest czwartek – wyjaśnił Josh spokojnie. – Dostałeś mocne leki, więc możesz nie pamiętać. Pewnie też… – Usiłował sobie przypomnieć, co pisali w podręczniku. Coś tam było takiego…. – Pewnie choroba była tak ciężka, że nie pamiętasz nic dokładnie. Teraz najważniejsze, żebyś przyjmował leki i słuchał zaleceń doktor Sellier. Na pewno szybko cię wypiszą, ale na razie jeszcze musisz tutaj zostać – powiedział stanowczo, mając niejakie wrażenie, że to doktor powinna tak z Alainem rozmawiać, nie on. – Chociaż – przysunął twarz bliżej jego ucha – chciałbym cię w domu jak najszybciej – szepnął. – Ja… nic nie pamiętam – odrzekł Alain, przykładając dłoń do czoła. – Byłeś ciężko chory – stwierdził Josh po raz kolejny. – Wiesz na pewno, że przy niektórych chorobach… na przykład przy gorączce… człowiek często potem niczego nie pamięta, prawda? Pamiętasz, jak miałeś zapalenie płuc w marcu? Wtedy miałeś wysoką gorączkę. Alain kiwnął głową. – A teraz… co mi jest? Co mi było? – zadał pytanie, którego Josh obawiał się chyba najbardziej. – Myślę, że o to… powinieneś zapytać doktor Sellier – odparł naturalnym tonem, mając nadzieję, że Alain nie uzna tego za ukrywanie przed nim jakichś informacji. W sumie mógł, z całą tą jego podejrzliwością. Joshowi zostało jedynie liczyć na to, że leki choć trochę tę cechę przytępią. – W poniedziałek będziemy mieli z nią umówione spotkanie, więc wszystkiego się dowiemy. Myślę jednak, że ta choroba zaczęła się już wtedy, od tego zapalenia płuc… i tak się ciągnęła prawie dwa miesiące – dodał ostrożnie. – Jaka choroba? Josh stłumił westchnienie. No cóż, powinien się cieszyć, że Alain najwyraźniej szybko odzyskiwał zdolność logicznego myślenia. – O to zapytaj doktor Sellier. Ja nie jestem lekarzem, przecież wiesz… Jestem tylko biednym studentem… i mam w przyszłym tygodniu egzamin – uznał, że pora zmienić temat. Oparł głowę na ramieniu Alaina i wsunął rękę pod jego łokieć. – Dzisiaj byłem na uniwersytecie załatwić jedną sprawę, żeby móc podejść do egzaminu. Ale wszystko się udało i… – Chcę iść do domu. – Nie możesz jeszcze – odparł Josh cicho. – Leczenie wciąż trwa… przecież nie możesz go przerwać. Pamiętaj, jak się to marcowe zapalenie płuc strasznie ciągnęło… No i będziesz miał jeszcze badania. Musisz dbać o siebie. – Nie chcę tutaj być. – Nie powiesz mi chyba, że Alain Corail… boi się szpitala? – spytał Josh niewinnie, nie podnosząc głowy. – Nie boję się – odparł Alain, a Josh dobrze sobie zanotował tę odpowiedź. – No tak, byłem głupi, że o coś takiego pytałem – niby się poprawił. – Nikt nie lubi siedzieć w szpitalu, to zrozumiałe. Ale na pewno zdajesz sobie sprawę, że przerwanie leczenia to nie jest dobry pomysł…? Nie chcę, żebyś znów był ponad miesiąc na zwolnieniu. Nie ma mowy. – Czuję się dobrze. – Lekarz o tym decyduje – odparł Josh, tłumiąc kolejne westchnienie i mając nadzieję, że Alain przynajmniej jeszcze dzisiaj nie odkryje, że drzwi oddziału są zamknięte. – Zgodzę się przyjąć cię do domu dopiero wtedy, kiedy doktor Sellier powie, że możesz już opuścić szpital – zapowiedział, stanowczym tonem, choć tak naprawdę nie wiedział, czy stawianie takiego warunku miało jakikolwiek sens. Alain w każdym razie nic więcej na ten temat nie powiedział, może więc dało mu to choć trochę do myślenia. Siedzieli w ciszy, a słońce ogrzewało ich plecy. Josh cieszył się tą chwilą intymności – jakże innej od tych, które pamiętał z domu. Teraz zresztą nawet tak niewielki kontakt wydawał mu się szczęściem, którego był pozbawiony od nie wiadomo jak dawna… Nie mógł powstrzymać uśmiechu – i optymizmu. Nie miał wątpliwości, że od teraz wszystko już będzie dobrze. Rozległo się pukanie i do pokoju weszła pielęgniarka z niewielką tacą, na której stały kubeczek z wodą i plastikowy pojemniczek. – Leki dla pana Coraila – powiedziała z uśmiechem, a potem podeszła bliżej i wyciągnęła tackę w stronę Alaina. Alain popatrzył na tabletkę i stwierdził: – Nie chcę. – Ależ co ty znowu opowiadasz! – zareagował Josh, zanim pielęgniarka zdążyła cokolwiek powiedzieć. – Przecież to normalne, że w szpitalu bierzesz leki. Przecież do tej pory też je przyjmowałeś… i wracasz już do zdrowia. Dzięki nim szybciej wyjdziesz do domu – dodał w przypływie inspiracji. – Do domu – powtórzył, kładąc dłoń na jego ramieniu w geście wsparcia i zachęty. Alain wciąż przyglądał się białej pigułce, a w końcu sięgnął po nią i włożył sobie do ust, popijając wodą. Nie wyglądał na szczególnie zadowolonego, ale może argument Josha przemówił mu do rozsądku. Pielęgniarka popatrzyła na Josha z wdzięcznością, po czym wyszła. – Myślę, że to jest odpowiedni sposób postępowania – mruknął Josh, ponownie się do niego przytulając. Postanowił jednak na tym zakończyć swoje wpływanie na Alaina, przynajmniej jeśli chodziło o dzisiaj. Alain może i był psychicznie chory, ale nie był idiotą; w którymś momencie się zorientuje, że Josh usiłuje przekonać go do pewnych decyzji, a tego należało uniknąć. Josh za nic w świecie nie chciał, by Alain uznał go za manipulatora… nawet jeśli była to najprawdziwsza prawda. Po leku Alaina szybko ogarnęła senność, więc położył się do łóżka, żeby odpocząć. Josh przesiadł się na krzesło i po jakimś czasie wyciągnął podręcznik, z którym zawierał coraz głębszą znajomość. Alain ożywił się dopiero na popołudniowy posiłek, nie nawiązał jednak rozmowy, zaś Josh nie męczył go jej próbami. Uznał, że jego obecność tutaj wystarczy i, prawdę powiedziawszy, nie czuł się z tym źle. To, że umiał milczeć z Alainem, poczytywał sobie za jedną z większych zalet. Kiedy wieczorem wracał do domu, doszedł do wniosku, że pierwszy dzień ze zdrowiejącym Alainem wróżył dobrze na przyszłość – Alaina, jego własną, ich wspólną. Znów był w stanie się uśmiechać i wierzyć, że uśmiech ten zostanie z nim na dłużej. Zen Cafe, "Lohdutan sua" (tłum: Pocieszam cię, gdy chorujesz i boisz się śmierci)
|