1.
(your promises, they look like lies)




Początek maja był wspaniałym okresem, w którym Josh cieszył się życiem dwakroć bardziej niż dotąd. Mógł na zawsze stracić to, co było dla niego najważniejsze, a jednak udało mu się to odzyskać. Choroba Alaina – i wszystko, co się z nią wiązało – po raz kolejny uświadomiła mu, jak kruche było jego szczęście. Wstrząsnęło to nim na tyle, że miał problemy z uwierzeniem, że kryzys był naprawdę już za nimi. Dopóki skupiał się na działaniu… na dążeniu do celu – a w tym wypadku było to wyzdrowienie Alaina – dopóty nie dopuszczał do siebie wątpliwości. Kiedy jednak Alain rzeczywiście do domu wrócił, cały i zdrowy, wówczas jakby wyczerpała się jego cała siła psychiczna. Po tym pierwszym wieczorze, przepełnionym namiętnością i oddaniem, Josh przebudził się w środku nocy i w ciemności sypialni gorączkowo poszukał ręki Alaina, bojąc się, że to był tylko piękny sen. Ulga, że Alain tam jest, obok niego, była tak silna, że wybuchnął płaczem – jakby dopiero teraz zeszło z niego napięcie, w którym żył od ponad tygodnia, a prawdopodobnie znacznie dłużej. Nie mógł nawet wytłumaczyć Alainowi tego ataku, gdyż mówienie przerosło jego możliwości, ale Alain chyba zrozumiał, ponieważ przygarnął go do siebie i trzymał w ramionach tak długo, aż Josh się uspokoił. Wszystko to było z jednej strony zawstydzające, z drugiej – bardzo słodkie, a z trzeciej… Cóż, musiał przyznać, że w ostatnich latach stał się nadwrażliwy. Nie żeby się tym zbytnio przejmował; z pewnością człowieka mogły w życiu spotkać znacznie gorsze rzeczy.

W każdym razie Alain znów tu był – w domu, w życiu, obok niego – i był zupełnie jak dawniej. Znów mogli ze sobą spędzać czas, niejako odebrać z nawiązką cały ten trudny etap, który szczęśliwie był już za nimi. Dużo wychodzili, ciesząc się wiosną – ich pierwszą wiosną, nie licząc tej w liceum. Alain nabawił się nowej opalenizny – ta z lutowego wypadu w góry zdążyła zniknąć w czasie choroby – i odwiedził fryzjera. Skontaktował się też ze swoim pracodawcą i powiedział, że wciąż jest na zwolnieniu, ale niedługo powinien wrócić do obowiązków. Jeśli chodziło o obowiązki Josha… to o sesji wolał nie myśleć, zwłaszcza że to był tylko jeden egzamin gdzieś w następnym tygodniu, zaś psychologię rozwojową miał zdaną z całkiem niezłą oceną. Skupiał się na tym, że jest z Alainem – wszystko inne, jak zawsze przy takich okazjach, schodziło na dalszy plan.

Dwa umówione spotkania z doktor Sellier przebiegły bez żadnych komplikacji. Alain co prawda pojechał do Szpitala Świętego Maurycego z pewnymi oporami – najpewniej obawiał się, że zostanie ponownie zatrzymany – jednak Josh wykluczał opcję, żeby mieli się tam nie pojawić. Bardzo sobie wziął do serca chorobę Alaina, więc chciał dopilnować, by leczenie zostało zakończone według planu, a poza tym uważał, że zobowiązania są po to, by ich dotrzymywać. Doktor była wyraźnie zadowolona ze stanu zdrowia Alaina, który Josh określił jako całkowicie normalny, oraz z podporządkowania się zaleceniom, to znaczy farmakologii. Josh zapewnił ją, że Alain leki zażywał zgodnie z ustaleniami – sam mu je na wszelki wypadek dawkował i pilnował, by zostały zażyte. Objawy, jak można się domyślić, w żadnym momencie nie nawróciły, toteż w poniedziałek doktor Sellier ogłosiła, że Alain zupełnie wyzdrowiał z psychozy i za miesiąc może odstawić tabletki. Podziękowała im obu za współpracę i życzyła wszystkiego dobrego oraz wyraziła nadzieję, że już się nie spotkają – a przynajmniej nie w warunkach szpitalnych. Josh też miał taką nadzieję, chociaż rozglądając się po oddziale, z którym zdążył się całkiem nieźle poznać, dumał, czy praca psychologa klinicznego nie była jednak warta rozwagi. Mógłby przynajmniej spróbować, odbyć jakiś staż czy praktykę, a to miejsce wcale mu się podobało. Na ile oddział psychiatryczny mógł się podobać.

Podczas piątkowego spotkania rozmawiali jeszcze trochę na temat diagnozy Alaina. Ta była zresztą ustalona, jednak doktor chciała uściślić kwestie stojące niejako w tle. Osobowości paranoicznej, koniec końców, u Alaina nie zdiagnozowano, doktor jednak zwróciła uwagę na coś, co określiła jako cechy dysocjacyjne. Pojęcie to nic Joshowi nie mówiło i nawet po wyjaśnieniu doktor nie był pewny, czy rozumie zagadnienie, chociaż psychologię osobowości już miał zaliczoną. Chodziło generalnie o to, że choć człowiek ma jedną psychikę, to u niektórych ludzi może dochodzić – przeważnie pod wpływem traumatycznych przeżyć – do pewnych zaburzeń w funkcjonowaniu jej poszczególnych części. Najbardziej drastycznym przykładem jest to, mówiła doktor, co kolokwialnie określa się rozdwojeniem jaźni, a więc gdy człowiekowi wydaje się – i poniekąd, ale tylko poniekąd, ma rację – że są w nim dwie lub więcej różnych osób, z których każda zachowuje się w inny sposób. Rodzajów zaburzeń dysocjacyjnych jest znacznie więcej i występują w różnym nasileniu, jednak ich wspólną cechą jest niemal w każdym wypadku mniej lub bardziej poważna amnezja.

W tym momencie Josh już domyślał się, o co chodzi – a jedno spojrzenie na twarz Alaina powiedziało mu, że nie był w tym osamotniony. Doktor powiedziała, że cechy dysocjacyjne również mogą usposabiać do psychozy i że najlepiej by było skorygować je za pomocą psychoterapii. Wysunęła hipotezę, że za problemem stoją Alainowe doświadczenia z dzieciństwa, które nigdy nie zostały przepracowane, i jak długo nie zostaną – i nie dojdzie do wzmocnienia mechanizmów spajających jego psychikę – tak długo istnieje ryzyko wystąpienia zarówno kolejnej psychozy, jak i nietypowych, pozornie niewyjaśnionych zmian w jego zachowaniu. Z drugiej strony, dodała łagodniej, ustabilizowana sytuacja bytowa, zdrowy tryb życia i umiarkowana ilość stresu działały jako czynniki ochronne, o czym także warto było pamiętać. W tej chwili nie miała w tej kwestii nic więcej do powiedzenia, jeśli jednak Alain czuł potrzebę, mogli do tego wrócić w poniedziałek. Alain potrzeby nie czuł, za to po wyjściu stamtąd skomentował:

– Teraz już naprawdę zrobiła ze mnie wariata – ale jego głos brzmiał cokolwiek markotnie.

Josh w zamyśleniu pokiwał głową, dochodząc do wniosku, że musi się o tej dysocjacji dowiedzieć więcej… jednakże zanim dotarł do domu, zdążył już o sprawie zapomnieć, ponieważ zdecydowanie bardziej pochłaniała go rzeczywistość z Alainem niż mocno hipotetyczne rozważania na temat jego osobowości.

Tak było zresztą w odniesieniu do wszystkiego. Pani Bonnet nie odwiedził w szpitalu ani razu i właściwie o jej istnieniu przypomniał sobie dopiero wtedy, gdy któregoś dnia ujrzał ją po drugiej stronie ulicy, najwyraźniej już zdrową. Ucieszył się na ten widok, ale jednocześnie ogarnęły go wyrzuty sumienia, że przez ostatni tydzień prawie w ogóle o niej nie pomyślał. Podobnie było z Pierre'em Rolandem, z którym nie spotkał się ani razu, mimo że dziennikarz tak bardzo mu wcześniej pomógł. Po prostu o nich na co dzień nie pamiętał. Jego życie kręciło się wokół Alaina. Alain przesłaniał mu cały widok i wszystkich innych ludzi. Tak było zawsze i… tak pewnie będzie zawsze; myślał o tym raczej obojętnie. Zdawał sobie sprawę, że, obiektywnie patrząc, taki sposób rozumowania… sposób postępowania nie jest dobry – pan Ageais często zwracał na to uwagę – jednak dla niego był najbardziej naturalny pod słońcem.

Skoro zaś o sąsiadach mowa… Właściwie cieszył się, że nie widywał nikogo ze "znajomych". Może to było zresztą z jego strony jakieś unikanie: cały czas podświadomie obawiał się, że usłyszy, że mają się stąd z Alainem wynosić i nigdy więcej nie pojawiać. Obawa ta była zupełnie irracjonalna, bo gdyby rzeczywiście miano im wymówić mieszkanie, odbyłoby się to przez administrację budynku albo właściciela lokalu… więc tak w istocie Josh prawdopodobnie obawiał się spotkania z sąsiadami i ich pytań, ciekawskich spojrzeń… Podejrzewał, że nie zadowoliliby się suchą informacją o tym, że Alain był w szpitalu, zwłaszcza że wiedzieli – "pół kamienicy" wiedziało – o jakiej natury leczenie chodziło, a o tym Josh nie chciał i nie zamierzał rozmawiać, bo to była sprawa Alaina i nikogo innego. Po kilku dniach doszedł jednak do wniosku, że to być może nie on unika sąsiadów, ale oni unikają jego – choć to też była raczej tylko jego nadwrażliwa intuicja; najwyraźniej nie mógł uwierzyć, by całe to zajście nie miało wpływu na życie innych mieszkańców, skoro miało na jego własne. Ale jeśli rzeczywiście inni trzymali się od nich z daleka, to nie mógł już nic poradzić. Pozostawało wierzyć, że sytuacja prędzej czy później wróci do normy. Było to zresztą jego jedyne zmartwienie w tych dniach niemalże doskonałej szczęśliwości.


* * *

W połowie miesiąca – w drugi piątek maja – Josh właśnie wracał ze swojego ostatniego egzaminu i usiłował uwierzyć w to, że wreszcie ma wolne. Co prawda czekała go jeszcze praktyka w czerwcu, ale to się właściwie nie liczyło. Z drugiej strony… dotąd cały jego maj wyglądał jak wakacje, więc zbytniej różnicy to nie robiło, niemniej jednak… Wreszcie nie musiał się niczego uczyć i to było cudowne uczucie! Miał nadzieję, że dzisiejszy egzamin uda mu się zdać… Odpowiedział na wszystkie pytania, choć na niektóre żałośnie mało. Siedział nad książkami do późnej nocy, bo wcześniej szkoda mu było czasu na naukę, ale na szczęście egzamin był dopiero na dziesiątą, nie pojawił się więc tak zupełnie nieprzytomny. A teraz było już po wszystkim!

Wskakiwał po schodach, przepełniony pozytywną energią, i zastanawiał się, jak mogli z Alainem uczcić ten początek wakacji – oczywiście poza ich normalnym sposobem. Mógłby na przykład ugotować coś dobrego… coś, czego dotąd nie gotował… Nie, to się chyba wzajemnie wykluczało, a poza tym jakoś nie wierzył swoim umiejętnościom. Miał wrażenie, że zapomniał wszystko, czego się od pani Bonnet zdążył nauczyć, a tego i tak nie było wiele… Może zatem powinni gdzieś wyjść? Wieczory były coraz dłuższe i cieplejsze, miło się spacerowało nad Sekwaną albo w parku… Tyle że ostatnio i tak ciągle spacerowali, więc szczególnej różnicy nie będzie… Osiągając czwarte piętro, Josh uznał, że najwyraźniej brakuje mu fantazji, ponieważ chwilowo nie mógł wymyślić nic innego. Inna sprawa, że było mu dobrze, jeśli tylko był z Alainem – sceneria nie grała większej roli.

– Wróciłem! – zawołał, zamykając za sobą drzwi.

Odpowiedziała mu cisza. Rozejrzał się po mieszkaniu; Alaina nie było. Pewnie wyszedł po zakupy czy gdzieś. Odkąd wyzdrowiał, nie miał już żadnych oporów przed spędzaniem czasu na świeżym powietrzu, co Josha bardzo cieszyło – a przy takiej pogodzie jak teraz wręcz należało korzystać z tej możliwości. Alain wciąż miał zwolnienie – doktor Sellier wystawiła mu je do końca miesiąca i kazała się zgłosić do przychodni, gdyby po tym terminie potrzebował więcej. Alain osobiście nie widział potrzeby zwolnienia – czuł się zupełnie dobrze – jednak Josh powiedział, że oczywiście zastosują się do zaleceń lekarza. Tłumaczył Alainowi, że psychoza to nie byle przeziębienie i że musi dać sobie czas na powrót do pełnej sprawności. Spojrzenie Alaina wyraźnie mówiło, że wie, w czym upatrywać przyczyny tej Joshowej troski, jednak nie protestował.

Tak naprawdę Alain być może rzeczywiście tego zwolnienia nie potrzebował – nie miał żadnych objawów, nie doznawał też żadnych skutków ubocznych lekarstwa (a tych mogło być wiele; po przeczytaniu całej długiej listy na ulotce Josh cokolwiek zwątpił w bezpieczeństwo stosowania leków… po czym przypomniał sobie, że dokładnie to samo miało miejsce z antybiotykiem w marcu, co go nieco uspokoiło), jedynie każdą noc przesypiał jak kamień, bo niewiele go było w stanie obudzić. Zresztą po zmniejszeniu dawki i to się poprawiło. Doktor chyba jednak wiedziała, co robi, i tym Josh usiłował zagłuszyć swoje wyrzuty sumienia, że wykorzystuje sytuację do własnych celów. Przynajmniej teraz, w maju, chciał pobyć z Alainem tak dużo, jak było to możliwe. A kiedy pójdzie na praktyki, wtedy niech i Alain wraca do pracy. Kiedy teraz o tym myślał, dochodził do wniosku, że naprawdę jest okropnym egoistą.

Nalał sobie w kuchni wody, bo po tym skakaniu na czwarte piętro – i przy temperaturze na zewnątrz – chciało mu się porządnie pić. Ledwo jednak zaspokoił pragnienie, usłyszał pukanie. Uniósł brwi, odstawiając pustą szklankę na blat. Kto to mógł być? Alain miał swój klucz, gości się nie spodziewali… Ponieważ jednak w tym nastroju – lato! wakacje! – mógł zdobyć świat i nie straszni mu byli nawet Świadkowie Jehowy, nie zastanawiał się więcej, tylko otworzył drzwi.

Świadków Jehowy ani innych domokrążców nie uświadczył, ujrzał natomiast panią Bonnet, z którą nie rozmawiał od… blisko trzech tygodni, policzył szybko w myślach. Zwrócił uwagę, że staruszka nie wyglądała dobrze: schudła, jakby skurczyła się w sobie. Widać atak choroby i pobyt w szpitalu dały się jej we znaki – nie była przecież młoda.

– Dzień dobry, pani Bonnet! – zawołał jednak wesoło i zdał sobie sprawę, że naprawdę cieszy się, że ją widzi. Wcześniejsze przemyślenia o sąsiadach uległy zapomnieniu. – Co mogę dla pani zrobić? Proszę, niech pani wejdzie – zaprosił ją do środka, a kiedy wyraźnie się wahała, wyciągnął do niej rękę.

Wpatrywała się w niego zaskoczonym spojrzeniem i jakby mimowolnie sięgnęła w stronę jego dłoni, a potem zastygła w pół ruchu. Josh ujął ją pod łokieć i delikatnie, choć stanowczo zaprowadził na kanapę. Nie, zdecydowanie nie wyglądała dobrze; wzrok miała jakiś przestraszony i ciężko oddychała. Najbardziej niepokoił go jej wyraz twarzy; nie przypominał sobie, czy kiedykolwiek wcześniej widział ją bez uśmiechu.

– Pani Bonnet, czy dobrze się pani czuje? – zapytał, a potem, nie czekając na odpowiedź, przyniósł jej szklankę wody. – Proszę się napić – powiedział z troską, przyglądając się jej niepewnie, i usiadł obok.

Jej ręka drżała, gdy uniosła szklankę do ust; wypiła dwa łyki. Josh był rad, że w mieszkaniu nie było jeszcze zbyt gorąco; słońce dopiero zaczynało wpadać ukośnie do pokoju, a okna były pozamykane. Czy miało to jednak wpływ na jej samopoczucie? Śmiał wątpić…

– Czy coś się stało, pani Bonnet? – spytał, gdy wciąż nic nie mówiła. – Nie powinna była pani wchodzić aż tutaj, nawet ja widzę, że jeszcze pani nie wróciła do siebie po chorobie… Czy może czegoś pani potrzebuje? Proszę powiedzieć, postaram się pomóc najlepiej, jak mogę…

Otworzyła usta, ale wydobył się z nich tylko szept. Josh musiał się nachylić, by ją zrozumieć.

– Musiałam tu przyjść… Pan Alain… – wykrztusiła, a Josh poczuł, że nagła trwoga zakłuła go w piersi. – Pan Alain… był u mnie dzisiaj… przed południem…

Ścisnął jej dłonie.

– Czy coś się stało Alainowi? – spytał, wbijając w nią wzrok; starał się brzmieć spokojnie, ale jego serce już biło bardzo szybko.

– On… powiedział, że musi odejść… – odparła staruszka z trudem, a serce Josha nagle stanęło. – Powiedział, że odchodzi… żebyś go nie… szukał… – Pani Bonnet gwałtownie nabrała oddechu.

Josh drgnął.

– Pani Bonnet… Pani Bonnet, co to znaczy? – zapytał z rozpaczą.

– Powiedział… że musi odejść – powtórzyła sąsiadka urywanym głosem, zaś w następnej chwili jej twarz wykrzywiła się, oczy uciekły w tył głowy i kobieta osunęła się bezwładnie na kanapę.

Josh siedział jak skamieniały i usiłował nad sobą zapanować. Jego myśli – jak zawsze w takich sytuacjach – rozbiegły się na wszystkie strony i świadomy był jedynie tego, że jego serce tłucze się boleśnie w piersi, w głowie huczy, zaś umysł za wszelką cenę stara się uciec od rozumienia i wyciągania jakichkolwiek wniosków… podejmowania jakichkolwiek decyzji. W następnej chwili drgnął, wracając do rzeczywistości, i skoncentrował wzrok na nieruchomej postaci przed nim. Pani Bonnet potrzebowała natychmiastowej pomocy; to jedno nie pozostawiało żadnych wątpliwości.

Zerwał się i zaraz już łomotał do drzwi Francisa. Kiedy po trzech sekundach nie otrzymał odpowiedzi, zaczął się dobijać do sąsiadów po drugiej stronie, państwa Bernardów. Otworzono mu od razu, a kiedy – jąkając się i potykając o własne słowa – wyjaśnił sytuację, szybko zadzwoniono po pogotowie. Sąsiadka – jak się okazało, emerytowana pielęgniarka – z jego pomocą ułożyła panią Bonnet na kanapie, jednak wszystko w jej postawie mówiło, że pośpiech był wskazany. Jej mąż zszedł na dół, by pokierować ekipę medyczną we właściwe miejsca. Ambulans przyjechał po kilku minutach, które Joshowi wydawały się wiecznością. Stał na środku pokoju, wyginając palce i zastanawiając się, czy tylko on ma takie wrażenie nierealności. Patrzył, jak jedna kobieta zajmuje się drugą, nieprzytomną, na jego kanapie, a potem jak grupa ludzi w uniformach służb medycznych wchodzi do jego mieszkania i sprawnie podejmuje akcję ratunkową… i czuł, jakby go tu w ogóle nie było… jakby oglądał jakiś film, który z nim samym nie ma nic wspólnego. Pani Bonnet została ułożona na noszach i zapakowana do ambulansu; w tym samym czasie jeden z członków ekipy notował informacje, jakich Josh był w stanie udzielić, choć wydawało mu się, że to mówi ktoś inny – ktoś, kto był tą sytuacją o wiele bardziej wstrząśnięty i przejęty.

Ekipa karetki dawno już zniknęła, także pani Bernard wróciła do siebie, a ręce Josha wciąż się trzęsły. Siedział przy stole, usiłując się uspokoić, ale na próżno. Umysł miał jak otoczony watą… jakby świat zewnętrzny przestał istnieć i było tylko to, co znajdowało się w nim. Serce, które biło o wiele za szybko. Płuca, którym brakowało tlenu. Mięśnie – tak napięte, że nie był w stanie zapanować nad drżeniem. Wnętrzności, które ściągnęły się w ciasny węzeł. I głowa, która za nic nie chciała pracować – odgrodzona od wszystkiego. Znał ten stan, podobnie jak uczucie bólu, którego nie chciał uznać, nie chciał zaakceptować – bo wtedy rozpadłby się na kawałki. Tak było zawsze, kiedy…

Przycisnął obie ręce do twarzy, ale nie zdołał opanować szlochu. Nie chciał tego… nie chciał mazgaić się jak dziecko… ale ten ból był silniejszy. To potworne poczucie osamotnienia, rozczarowania, porzucenia… Porzucenie było najgorsze, zdawało się wypalać dziurę w jego piersi i obezwładniało. Skulił się na krześle, usiłując powstrzymać płacz. Przez chwilę nie był nawet pewny, dlaczego chce płakać.

Jakiś głos w jego głowie próbował go uspokajać, mówił, że pani Bonnet była chora, doznała ataku choroby, nie powinien jej wierzyć, nie powinien brać jej słów na serio, że to było jakieś nieporozumienie, jakaś śmieszna sytuacja, która zaraz się wyjaśni… ale cała reszta, cała jego jaźń przylgnęła do tych słów, które usłyszał – i do prawdy, którą z sobą niosły. Rzeczywistości. Od początku wiedział, że to była prawda.

Dlaczego?

Co się stało?

Głowa go bolała, ciężko było się skoncentrować. Gdyby zdołał znaleźć odpowiedź na te dwa pytania, może mógłby zrozumieć… Dlaczego? Co się stało?

Alain odszedł.

Jego wargi znów zadrżały; zagryzł je mocno, prawie do krwi. Nie mógł się nad sobą roztkliwiać. Nie w tej chwili. Jeszcze nie. Nic mu to nie da… a były ważniejsze rzeczy. Tak. Nie mógł skakać do najgorszej ewentualności. Na pewno były inne powody, wytłumaczenie… Musiał skłonić umysł do współpracy. Bycie kłębkiem emocji w niczym tu nie pomoże – nawet jeśli tak naprawdę chciał się trząść, chciał płakać, chciał krzyczeć, ulec temu poczuciu samotności i zagrożenia… pogrążyć się w żalu i poddać świadomości, że myślenie tylko wszystko pogorszy, że nie miało sensu… Zacisnął palce na materiale koszuli, aż pobielały, i zmusił się do otwarcia oczu, a potem wpatrywania w jeden punkt, jakąś plamkę na dywanie, aż znów czuł, że jest tu i teraz, a nie wiruje gdzieś w pustce i ciemności… aż znów był w stanie formułować myśli, choć każda jedna była dodatkowym ukłuciem w sercu.

Dlaczego? Czy Alain był z czegoś niezadowolony? Czy Josh coś powiedział lub zrobił coś źle? Czy ich wspólne życie przestało mu odpowiadać? A może to nawrót choroby? Ale nie, wczoraj Alain zachowywał się zupełnie normalnie… i dzisiaj rano też. I leki przyjmował według zaleceń. Czy coś się stało, kiedy Josh był na egzaminie? Czy dostał jakąś nagłą wiadomość?

Choć kosztowało go to niewiarygodnie dużo sił, podniósł się z krzesła i poszedł do sypiali, zajrzeć do szafy. Wszystko było na miejscu… zupełnie jakby Alain wyszedł tak, jak stał. Czyli bardzo mu się spieszyło. Może naprawdę coś się stało… może coś z jego matką…

Josh zacisnął pięści. Ale dlaczego nie zostawił wiadomości? No, zostawił: u pani Bonnet. Jednak co to była za wiadomość? Niczego nie wyjaśniała… Ponownie przyciągnął ręce do piersi. "Powiedział, że musi odejść… Powiedział, żebyś go nie szukał." Ani słowa o tym, że coś się przydarzyło, jakiś wypadek, nagła sprawa. Ani słowa o tym, że… że wróci. Że się odezwie. Że cokolwiek.

Josh znów zagryzł wargi, a potem podszedł do okna i wyjrzał, choć tak naprawdę nic za nim nie widział – ani podwórza, ani gołębi, ani słońca. W następnej chwili zbiegał po schodach, a potem pędził do budki telefonicznej na placu. Drżącymi rękami wkładał monety i wystukiwał numer. Przez szum w uszach ledwo słyszał sygnał – jeden, drugi, trzeci… a potem nagle zajęte. Alain nie odbierał…! Nie chciał odebrać. Zaciskając zęby, wybrał numer jeszcze raz.

– Wybrany abonent jest niedostępny…

Josh zamknął powieki i stał przez chwilę ze słuchawką w ręce, usiłując uspokoić łomot w piersi, ale na próżno. Czuł się najnędzniejszą istotą we wszechświecie.

Alain nie chciał z nim rozmawiać… Może nie mógł, może akurat nie mógł, ale… Wyłączył telefon. Nie zgodził się na rozmowę z nim. Josh miał wrażenie, jakby ktoś przebił jego serce czymś długim i ostrym. Nie miało w tym momencie znaczenia, że Alain nie wiedział, kto do niego dzwoni; liczył się fakt.

W końcu otworzył oczy, choć wcale nie chciał oglądać tego świata – i wtedy jego wzrok padł na naklejkę obok klawiatury telefonu. Biuro numerów. Wystukał podaną kombinację cyfr bez niemalże udziału świadomości…

– Biuro numerów, w czym mogę pomóc? – odezwał się w słuchawce miły damski głos.

– Ja… – zaczął i przełknął. – Chciałbym się dowiedzieć o numer telefonu pewnej osoby. Czy to możliwe?

– Od tego tutaj jesteśmy – odparła telefonistka wesoło. – Poproszę o nazwisko i imię tej osoby. I adres zamieszkania.

– Corail. Lilian Corail. Ale adresu nie znam – powiedział cicho. – Wiem tylko, że mieszka w Esperanto…

– Popatrzmy… Esperanto nie jest duże. A Corail to nie jest popularne nazwisko… Mówi pan Lilian Corail? Jest numer. – Serce Josha, walące od dłuższego czasu, podskoczyło. – Czy ma pan gdzie zapisać?

Josh rozejrzał się gorączkowo i z ulgą dostrzegł ogryzek ołówka wciśnięty między aparat a blat poniżej.

– Mam, proszę dyktować.

Zapisał podany numer na półce – podobnie jak wielu desperatów przed nim – a potem podziękował i rozłączył się. Nie dał sobie czasu na zastanowienie, tylko od razu zadzwonił. Jego serce nie zwalniało.

– Corail – rozległ się w telefonie głos osoby, z którą nigdy więcej nie chciał mieć do czynienia.

– Pani Corail… Mówi Joshua Or… Nie wiem, czy mnie pani pamięta, rozmawialiśmy wcześniej… – wyjąkał.

– Kto? Ach, samozwańczy przyjaciel Alaina. O co chodzi? – rzuciła niecierpliwie i Josh przez chwilę nie wiedział, o co w ogóle chce zapytać. Zacisnął obie ręce na słuchawce i przełknął.

– Pani Corail… Czy… coś się stało? Alain nagle, nic nie mówiąc, zniknął i… martwię się o niego. Pomyślałem, że może coś się stało… w rodzinie… i dlatego tak nagle wyjechał i… – Urwał. Czuł się jak kompletny idiota i tak na pewno brzmiał.

– Nic się nie stało, nie mam pojęcia, o czym mówisz – odparła pani Corail oschle.

– A u pani… wszystko w porządku? Dobrze się pani czuje? – spytał Josh zupełnie mimowolnie.

– Czy ja się dobrze czuję? To już zakrawa na bezczelność z twojej strony, nie uważasz? – uniosła się. – Przecież my się w ogóle nie znamy…

Josh skulił się.

– Przepraszam… Nie chciałem… – wykrztusił. Co mu wpadło do głowy, żeby się na jej gniew narażać? Miała zupełną rację, nie znał jej… tyle tylko co ze słyszenia… a mimo to za nic nie chciał jej denerwować. Na pewno nie dzisiaj.

– U mnie wszystko w porządku – odpowiedziała niespodziewanie. – A o tego nicponia, mojego syna, się nie martw, on zawsze spada na cztery łapy. Po prostu ma skłonność do uciekania, kiedy tylko coś mu nie podpasuje. Nigdy nie zapomnę, kiedy uciekł z własnego ślubu… Ale dobrze się stało, tylko by zmarnował życie tej dziewczynie. Chciałabym zobaczyć taką, która by z nim wytrzymała. I wiesz co…? Może ty też lepiej trzymaj się od niego z daleka – stwierdziła nieoczekiwanie. – Chociaż teraz to już chyba za późno na takie rady – dodała z ironią. – Najwyraźniej postanowił…

Josh z hukiem odwiesił słuchawkę… Nie chciał tego więcej słuchać! Już mu było wszystko jedno, czy pani Corail będzie na niego zła czy nie… rozmowa z nią tylko pogorszyła jego nastrój. Po co w ogóle zadzwonił? Cóż, dowiedział się, że przynajmniej w kwestii rodzinnej nie było żadnego powodu, by Alain w wielkim pośpiechu wyjeżdżał… ale co mu to dało? Nic. W dodatku słowa pani Corail o tym, jak Alain lubi uciekać, kiedy coś mu się nie spodoba… Znów zakłuło go w piersi. Przełknął, a potem odgarnął włosy z czoła. Nie, nie będzie o tym myślał – chociaż czuł, że coraz bardziej popada w rozpacz.

Odetchnął głęboko. Nie, najpierw musiał… musiał się dowiedzieć. Musiał wiedzieć, co się stało… nawet jeśli jakiś głosik w jego głowie mówił mu, że to wszystko na próżno. Myśl, Joshua, myśl… Na pewno było więcej, tylko pani Bonnet nie zdążyła mu powiedzieć, na pewno tak było. A może… Nagła idea sprawiła, że jego serce podskoczyło. Może Alain zostawił wiadomość? Może gdzieś była, gdzieś spadła, dlatego jej nie zauważył… Zresztą przecież wcale jej nie szukał. Tak, najpierw musi wrócić do domu, rozejrzeć się porządnie… Wydawało mu się, że nagle przybyło mu sił, kiedy szybkim krokiem kierował się z powrotem na rue Keller i wbiegał po schodach, a potem oglądał komody i blaty, przetrząsał szafy i szafki, zaglądał pod łóżko i kanapę…

Niczego nie znalazł. Nigdzie. Żadnej karteczki, nawet małego świstka. Ani w kuchni, ani w salonie, ani w sypialni. Na żadnych drzwiach, na żadnej ścianie, ani na podłodze. Nie było informacji, nie było Alaina. Był jego ulubiony kubek do kawy, a w przedpokoju wisiała jego kurtka, którą zakładał w chłodniejsze dni. Pozostałe pary butów stały pod wieszakiem. W łazience był jego ręcznik i szczoteczka do zębów. Było wszystko – nie było tylko Alaina. Jakby wyszedł na chwilę, jakby zaraz miał wrócić…

"Powiedział, żebyś go nie szukał."

Powstrzymał kolejny atak płaczu, który już chwytał go za gardło. Było tak, jakby Alain w jednej chwili wyszedł z jego życia… nie zabierając niczego ze sobą, nie przejmując się tym, co zostawia, bo nie miało dla niego znaczenia.

Odjął rękę od ust. Pani Bonnet… na pewno wiedziała więcej. Musi się od niej dowiedzieć. Musi z nią porozmawiać. Na pewno była dalsza część wiadomości. Pojedzie do niej do szpitala, zapyta… Ekipa medyczna mówiła, do którego szpitala ją zabierają – to była zresztą ta sama placówka, w której leżała poprzednio, a gdzie Josh nigdy jej nie odwiedził…

Skupiony na swoim celu, bez przeszkód dotarł na miejsce i skierował się do pokoju, w którym według personelu na recepcji leżała staruszka – tam jednak zastał grupę ludzi. Domyślił się, że to rodzina… Para w średnim wieku to musieli być córka pani Bonnet z mężem… A tamte dwie panny to z pewnością wnuczka, Anne, i jej dziewczyna. Nagła determinacja go opuściła, ale kiedy stał niezdecydowany w drzwiach, został dostrzeżony przez jedną z dziewcząt. Jej pytające spojrzenie sprawiło, że także siedzący po drugiej stronie łóżka małżonkowie odwrócili głowy w jego kierunku.

– Przepraszam, przyszedłem w odwiedziny… – wyjaśnił zmieszany. – Nie chciałem przeszkadzać, jestem sąsiadem…

– To pan wezwał pogotowie? – spytała kobieta, podnosząc się z krzesła i ocierając łzy. – Jestem Sophie Moulin – przedstawiła się, wyciągając rękę. – Bardzo panu dziękuję, gdyby nie pan, mama by z pewnością… – Urwała i ponownie zakryła usta chusteczką. – Przepraszam – wydusiła. – Jestem panu bardzo wdzięczna, proszę wejść.

Josh nie miał wyboru; nie wypadało teraz wyjść. Przywitał się z pozostałymi członkami rodziny – poznał więc także Anne, która okazała się czarnowłosym chudzielcem z kolczykiem w wardze, oraz Fleur, blond piękność o bardzo niebieskich i bardzo bystrych oczach. Kiedy sam się przedstawił, dziewczyny wymieniły znaczące spojrzenia, a Fleur uśmiechnęła się do niego lekko, więc domyślił się, że jest im równie znany, co one jemu.

Pani Bonnet leżała nieruchomo na łóżku, jej twarz była bardzo blada. Do prawego ramienia miała podłączoną kroplówkę, z drugiej strony zaś stał monitor, który nieustannie pikał. Pielęgniarka zaglądała do niej co chwilę.

– Jej stan jest ciężki – powiedziała pani Moulin cicho. – Nie odzyskała przytomności. To drugi udar w ciągu miesiąca, dopiero co doszła do siebie po pierwszym. – Mąż pogłaskał ją po ramieniu. – Nigdy się na nic nie skarżyła, nie wiedzieliśmy, że była chora…

Josh nagle poczuł się bardzo źle. Miał wrażenie, jakby przygniótł go jeszcze większy ciężar – i jeśli dotąd odczuwał głównie piekący ból, tak teraz wydawało mu się, że w jego piersi rozlewa się lodowaty chłód. Nie sądził, że może być gorzej, niż było – a jednak okazało się to możliwe. Ile tego jeszcze zniesie…?

– To moja wina – szepnął głucho, wbijając wzrok w podłogę. – U nas w kamienicy… U mnie w mieszkaniu… działy się ostatnio złe rzeczy. Pani Bonnet musiała być bardzo wstrząśnięta, ona przecież tak dobrze się tam czuje… a tymczasem my, nowi lokatorzy… Ten pierwszy raz, kiedy zachorowała… widziała, jak mój… jak jednego z mieszkańców pobito… Wezwano policję… i… to było bardzo drastyczne. – Przełknął. – A dzisiaj… dzisiaj coś jej o tym musiało przypomnieć… i bardzo się zdenerwowała… i to dlatego… To moja wina…! – powtórzył i usiadł na wolnym krześle, zakrywając twarz dłońmi.

Nie miał już sił, chciał zniknąć, na dobre, na zawsze zniknąć z tego świata… żeby nie musieć już czuć się tak podle… W tym momencie nie wierzył, by jeszcze kiedykolwiek miał doświadczyć czegoś dobrego.

– Ależ… co pan mówi? – przez łomot w głowie dobiegły go ciche słowa pani Moulin.

– Udar mózgu to nie jest choroba, której można dostać od zdenerwowania się – rozległ się czysty, dźwięczny głos. – Oczywiście, skok ciśnienia może wywołać sam atak, ale nigdy nie wystąpi on u osoby, która wcześniej była zdrowa.

– Proszę jej słuchać – znów usłyszał panią Moulin. – Nasza Fleur kończy medycynę… wie, co mówi. Proszę się nie obwiniać, to… Tak nie może być. Już dość tutaj smutku.

– Nie sądzę, by babcia składała na pana winę – tym razem odezwała się Anne, a w jej lekko chropawym głosie pobrzmiewała jakaś ostrożność. – Tym mniej byłaby zadowolona, że się pan tak oskarża. Bardzo często o panu opowiada… Jest pan, zdaje się, jej ulubionym sąsiadem.

Josh jednak miał poczucie, że cokolwiek usłyszy, nie złagodzi to jego wyrzutów sumienia. Właściwie czuł się nawet gorzej – "ulubiony sąsiad" nie powinien sprowadzać na człowieka takiego nieszczęścia… Co prawda, gdyby być dokładnym, to Alain był tutaj głównym winowajcą… ale nie zmieniało to faktu, że Josh miał w tym swój udział… zwłaszcza kiedy Alaina nie było… i czuł się odpowiedzialny… I to tak bardzo bolało.

Wstał i otarł twarz rękawem, a potem raz jeszcze popatrzył na nieprzytomną panią Bonnet.

– Przepraszam – powiedział, choć mówienie czegoś takiego było nieporozumieniem. Przepraszał za to, co się stało, za swoje przyjście tu, za swój wybuch … tylko że przeprosiny nic nie zmienią.

Unikając spojrzeń zgromadzonych, wyszedł na korytarz. Nie miał tutaj nic do roboty, równie dobrze mógł zostawić tych ludzi z ich smutkiem. Dopiero schodząc po szpitalnych schodach, uświadomił sobie, że niczego się nie dowiedział… i jego przygnębienie jeszcze się nasiliło. Był już na samym dole, gdy poczuł dłoń na ramieniu. Odwrócił się i popatrzył w przejrzyste oczy Fleur.

– Proszę zaczekać, chcę z panem zamienić słowo… – powiedziała, zatrzymując się obok niego. Zauważył, że dorównywała mu wzrostem. – To pan wytłumaczył babci… to znaczy pani Amelii, jak się sprawa ma ze mną i z Anne, prawda? No, może nie tyle wytłumaczył, ile ułatwił jej zrozumienie…?

Josh kiwnął głową, choć była to ostatnia rzecz, o jakiej teraz myślał. Był zbyt zmęczony, chciał już tylko stąd wyjść…

– Ona od początku tego chciała, tylko zajęło jej to trochę czasu – odparł.

– Anne i ja jesteśmy panu bardzo wdzięczne. Naprawdę bardzo nam pan pomógł – stwierdziła, patrząc na niego z życzliwością. – Proszę powiedzieć, co możemy dla pana zrobić?

Josh odwrócił wzrok. Nie miał ochoty prowadzić tej rozmowy, jednak dziewczyna – właściwie starsza od niego kobieta – nie dawała za wygraną.

– Widzę, że coś pana dręczy…

Uznał, że miała niewiarygodną pewność siebie. To pewnie bierze się z wyglądu, pomyślał bezwiednie. Była wysoka, miała burzę jasnych włosów na głowie i niezwykle niebieskie oczy. Być może przyzwyczajona była do tego, że wszystko zawsze idzie po jej woli. A teraz dodatkowo była zakochana z wzajemnością i w tej miłości akceptowana.

– Chciałabym jakoś pomóc – nalegała.

– Nikt mi nie może pomóc – odparł trochę bardziej opryskliwie, niż zamierzał. – Przepraszam – dodał ciszej i spuścił wzrok, gdyż w jej oczach nagle pojawiło się zbyt dużo zrozumienia i współczucia, niż był w stanie znieść.

Odwrócił się, by odejść. Miał jej dość, była ostatnim człowiekiem, z jakim chciałby się zadawać. Jej szczęście, w którym była niemalże doskonała, sprawiało mu zbyt wielką przykrość.

– Tak czy owak, dziękujemy. Proszę dać znać, jeśli będziemy mogły jakoś się przydać – dobiegł go jej głos, ale ledwo go słyszał.

Nie wiedział, jak udało mu się wrócić do domu – nie pomylił linii, ani nie zapomniał się przesiąść, nie wysiadł też na złym przystanku – ale kiedy już w nim stał, kiedy drzwi zamknęły się za nim, poczuł, że wcale nie chce tutaj być… nie w tym pustym mieszkaniu, z którego zniknęło wszelkie życie. Gdzie jednak miał iść? Nie miał przecież żadnego innego miejsca… każde inne miejsce było równie dobre – i równie złe – jak to. Opadł na łóżko i zakrył twarz ramieniem. Wszystko wydawało się tak pozbawione sensu… Próbował jeszcze raz zebrać wszystkie fakty, znaleźć jakiejś rozwiązanie, jakieś wyjaśnienia, ale wszystko wirowało wokół jednej myśli.

Alain odszedł.

Ból był tak silny, że pozbawiał oddechu i wyciskał łzy z oczu.

Jak to było możliwe? Jeszcze kilka godzin temu, rano… wszystko było dobrze. A może tylko Joshowi wydawało się, że jest dobrze? Uświadomił sobie coś, co kiedyś byłoby nie do pomyślenia: teraz tak łatwo można go było oszukać. Kiedyś był zawsze czujny, nieustannie zorientowany w sytuacji i pilnujący własnej korzyści. Zawsze to jego było na wierzchu i nikt nie był w stanie go podejść. Teraz zaś… teraz zamykał oczy na wszystko, dopóki był szczęśliwy. Taka była prawda. Z Alainem u swego boku nie dbał o nic, nie przejmował się niczym. Być może Alain to… wykorzystał? Być może udawał przywiązanie, udawał miłość, udawał szczęście – żeby go zwieść, a potem zniknąć bez słowa? Josh nic by nie zauważył… nic nie zauważył, aż było po wszystkim.

Jednak nie mógł w to uwierzyć. Każdy inny mógł tak postąpić – ale nie Alain. Alain właśnie zniknąłby ot tak, bez żadnych zwodów, bez świadomego okrucieństwa, bez awantur, bez niczego, jeśli by mu "coś nie pasowało". Josh zacisnął powieki z całych sił. Pani Corail znała Alaina lepiej niż on – a przecież przez ostatni rok… i przez ostatnie lata liceum, kontaktowali się tylko przez telefon, i to pewnie rzadko, biorąc pod uwagę stosunek Alaina do domu rodzinnego. Ale matka to matka, ona go urodziła i wychowała, uczyła się go od dziecka… A Josh znał go tylko rok.

Dlaczego? Co w Joshu mu nie odpowiadało? Co mu nie pasowało? A jeśli nie pasowało, to dlaczego w takim razie nic nie powiedział? Dlaczego o nic nie zapytał? Nie zaproponował? Nie zaufał? Dlaczego wciąż nie było między nimi tego zaufania? Dlaczego Alain wciąż nie wiedział, że może powiedzieć Joshowi absolutnie wszystko? Przecież… robili ze sobą absolutnie wszystko. Alain powinien zdawać sobie sprawę, że Josh jest cały jego – i że akceptuje jego, Alaina, w całości. Dlaczego więc…?

Czy naprawdę już go nie chciał?

Jeśli tak, to obietnice typu "Nigdy cię nie puszczę" nie miały znaczenia. Jeśli przestajesz kogoś kochać… wtedy o wszystkim można równie dobrze zapomnieć. Wtedy nie ma co prosić i tłumaczyć, nie ma co proponować czy wymagać – wtedy już po prostu nie ma nic. Można wyjść z jednego życia i wejść w inne.

"Powiedział, żeby go nie szukać."

Josh wcisnął twarz w poduszkę i przełykał gorzkie zły.

Jego szczęście trwało rok. Jeden rok szczęścia w dwudziestoletnim życiu. Z pewnością niektórzy ludzie mieli gorzej… ale tym razem nie znajdował w tym dla siebie żadnej pociechy.

Leżał długo, bardzo długo, aż zapadła ciemność. Sen wciąż nie nadchodził. Może odpędzało go poczucie, że nawet jeśli się obudzi rano, jutro… to Alaina i tak nie będzie, nie wróci… Nowy dzień nie mógł przynieść żadnej zmiany, żadnej otuchy, żadnej ulgi… Tego problemu nie dało się przespać, a kiedy się obudzi, będzie on równie trudny i bolesny. Nie potrafił już wierzyć – jak być może wierzył kiedyś, kiedy był młodszy – że obudzi się ze złego snu i wszystko będzie dobrze.

Bał się tego pierwszego poranka.




30 Seconds To Mars, "Attack"



Część III | główna | rozdział 2