– Bardzo bym chciała, kochanie, byście z panem Alainem zaszli do mnie na herbatkę w następną niedzielę – powiedziała pani Bonnet pewnego dnia pod koniec listopada, gdy ona i Josh wpadli na siebie na klatce schodowej. – A może macie już jakieś plany? Josh przeleciał w głowie swój terminarz. Na uczelni było dość spokojnie, powinien być akurat po dwóch kolokwiach, a potem – przed samymi świętami – czekało go już tylko jedno. – Myślę, że się uda – odpowiedział. – A z jakiej to okazji, jeśli mogę spytać? Pani Bonnet uśmiechnęła się dość tajemniczo, jednak odpowiedziała wprost: – Chciałabym ci kogoś przedstawić. – Chodzi o pani wnuczkę? – domyślił się Josh. – Spotkałem się z nią w szpitalu, kiedy pani chorowała. – Jeśli tak, to od razu powiem, że będą obie z Fleur – oświadczyła sąsiadka. – Chcą z tobą porozmawiać. – A po co tam Alain? – zapytał Josh bez zastanowienia. – A co? Sam tak będzie w domu siedział? – odparła pani Bonnet z błyskiem w oku. Josh stłumił śmiech. Wiedział, że pani Bonnet zawsze miała słabość do Alaina, choć właściwie w ogóle go nie znała. – Zrobię wszystko, żeby go przekonać – obiecał. – Na którą mamy być? Ostatecznie umówili się na piętnastą, a Josh zaczął obmyślać, w jaki sposób zachęcić Alaina do udziału w tej wizycie. Jak przewidywał, Alain nie zapałał do pomysłu szczególnym entuzjazmem – generalnie nie przepadał za spotkaniami towarzyskimi, a sąsiedzi byli prawdopodobnie ostatni na liście ludzi, których pragnąłby w wolnym czasie oglądać. (Na ich klatce chyba tylko Pierre Roland przebijał go w tej materii). Cóż, nie wszyscy musieli być tacy sami, a Alain był, jaki był. – Po co mam tam iść? – zapytał wprost, kiedy Josh po obiedzie przekazał mu zaproszenie. – Bo dziewczyny chcą z nami pogadać – Josh postanowił nie owijać w bawełnę. – Dziewczyny…? – Wnuczka pani Bonnet i jej dziewczyna – wyjaśnił Josh. Mina Alaina wyraźnie świadczyła, że ten argument w żaden sposób nie wpłynął na jego chęć do spotkania. – No chodź, to tylko jedno popołudnie – namawiał Josh. – Nie będziemy tam przecież siedzieć do wieczora. – Znając ciebie, zaraz się z nimi zaprzyjaźnisz i z jednego popołudnia zrobi się co tydzień – mruknął Alain i jeszcze dodał: – A potem zaczniesz je tutaj zapraszać. Josh miał ochotę się zaśmiać; Alain naprawdę dobrze go znał. – O to się nie martw, nie zacznę – obiecał wesoło. Mieli zasadę niezapraszania nikogo do siebie, chyba że chodziło o jakieś nagłe wypadki (bądź niespodziewane a krótkie wizyty pani Bonnet pod nieobecność Alaina), i stosowali się do niej sumiennie. – Na pewno zostaniemy poczęstowani jakimś dobrym wypiekiem domowej roboty – wysunął kolejną zachętę. – Przynajmniej odpoczniesz od sernika. Teraz Alain popatrzył na niego z wyrzutem, jakby chciał powiedzieć: "Nie przekonasz mnie jedzeniem", potem jednak spuścił oczy, ściągnął brwi i jakby się zachmurzył. – Dlaczego nie chcesz iść? – zapytał Josh łagodnie, choć domyślał się prawdziwego powodu Alainowej awersji. Alain zerknął na niego, zanim ponownie wbił spojrzenie w stół. – Naprawdę też zostałem zaproszony? – odpowiedział pytaniem na pytanie. – Oczywiście. Pani Bonnet wyraźnie powiedziała, że chce widzieć nas obu. – Dlaczego? Josh pomyślał, że raczej nie wypada mówić, że Alain został zaproszony tylko jako jego towarzystwo – o ile sąsiadka naprawdę to miała na myśli, mówiąc: "Co będzie sam w domu siedział?". Chociaż… To też było dobre wyjaśnienie, jeśli ubrać je w odpowiednie słowa. – Przecież jesteśmy razem. Jesteśmy w związku. To oczywiste, że zaproszono nas obu. Alain znów milczał przez dłuższą chwilę. Ponieważ wyglądało, że ciężko jest mu wyznać to, co leżało mu na sercu, Josh postanowił mu jednak pomóc. – Chodzi o wydarzenia z wiosny? – zapytał spokojnie. Nie musiał precyzować; obaj dobrze wiedzieli, o czym mowa. Alain co prawda nigdy nie odzyskał wspomnień z dni poprzedzających jego pobyt w szpitalu, jednak dowiedział się z drugiej ręki, co za jego sprawą zaszło w ich normalnie spokojnej kamienicy – i prawdopodobnie wpłynęło na zdrowie pani Bonnet, która ostatecznie w ciężkim stanie znalazła się w szpitalu. Jeśli miał z tytułu tego wyrzuty sumienia, świadczyło to o nim dobrze jako człowieku. Alain kiwnął głową, nie odrywając wzroku od obrusa. Josh wyciągnął rękę i przykrył nią jego dłoń w geście wsparcia. – Jeśli czujesz się winny, to jest nas dwóch – powiedział cicho, ale z przekonaniem. – Jednak myślę, że nie ma sensu mówić o winie. Po pierwsze nikt nie jest odpowiedzialny za choroby innego człowieka, a po drugie… Żyjemy pomiędzy ludźmi i wszystko, co robimy, ma jakiś wpływ na innych, nic się na to nie da poradzić – dodał, przywołując na pamięć mądre słowa, które usłyszał wiosną od Pierre'a Rolanda. Może łatwo było tak mówić, jako że starsza pani wróciła po udarze całkowicie do zdrowia, a przynajmniej nie miała żadnych widocznych ubytków neurologicznych. – Ponieważ jednak pani Bonnet zaprosiła i ciebie, i mnie, jest to dla mnie wystarczającym powodem, by wierzyć, że nie ma nam niczego za złe. Poza tym traktuje nas tak jak wcześniej. Pominął to, że pani Bonnet – podobnie jak Alain, choć z innego powodu – prawdopodobnie w ogóle zapomniała o wydarzeniach z tamtych dwóch miesięcy i nie mogłaby ich winić, choćby nawet chciała. W to jednak wątpił całkowicie; przesympatyczna staruszka cechowała się życzliwością do świata i ludzi wokół, starała się zrozumieć także to, z czym nie miała doświadczenia, zamiast zrażać się zaraz na wstępie. Josh, który większość życia spędził na nieuświadomionym szukaniu dla siebie zastępczych krewnych, wiedział, że oddałby wszystko za taką babcię. Alain wreszcie na niego popatrzył, więc Josh obdarzył go uśmiechem. – W ostateczności możesz zachować się jak mężczyzna i przeprosić za wszystko – stwierdził wesoło, nie puszczając jego ręki. – Możesz być pewny, że będę cię wspierał. Alain wciąż nic nie powiedział, ale wydawało się Joshowi, że jego twarz zrobiła się odrobinę mniej posępna. Potem niespodziewanie nachylił się do niego nad stołem i pocałował, jakby wyrażając wdzięczność za to wsparcie… i zgodę na to, o co został poproszony, a Josh po raz kolejny zdumiał się tym, że jego partner niemal zawsze przystaje na jego propozycje, jakiekolwiek by one nie były. Kiedy tego samego wieczoru, gdy po seksie leżeli w swoich objęciach, Josh zapytał o to, usłyszał w odpowiedzi: – Nie mogę? – wypowiedziane zaczepnym tonem, którego Alain używał w chwilach największego rozluźnienia. – Kiedy się poznaliśmy, uważałem cię za kogoś, kto zawsze robi po swojemu i nie podporządkowuje się nikomu – odparł Josh, nie otwierając oczu. – Dlatego nie przestaje mnie zdumiewać, że tak często się ze mną zgadzasz. Alain milczał przez chwilę, choć Josh wiedział, że jego kochanek nie śpi. Sam czuł już senność, więc gdyby nie doczekał żadnego komentarza, też by było dobrze. Wtedy jednak Alain objął go mocniej i powiedział niewiele głośniej od szeptu: – To dlatego, że ci ufam. Wiem, że nigdy nie zamierzasz niczego złego. Josh pomyślał, że był to jeden z najpiękniejszych komplementów, jakie usłyszał w życiu. Zrobiło mu się jeszcze bardziej błogo i nie mógł powstrzymać uśmiechu. Przycisnął się mocniej do Alaina i wymruczał: – Dziękuję. Kiedy nadeszła ustalona niedziela, dwie minuty przed piętnastą zeszli na drugie piętro, by punktualnie o trzeciej zadzwonić do drzwi numer dziewięć. Pani Bonnet przywitała ich uśmiechem i zaprosiła do środka. Josh już tu bywał, gdy uczył się gotować, jednak Alain odwiedził sąsiadkę pierwszy raz. – Chodźcie do salonu – powiedziała gospodyni i ruszyła w głąb mieszkania, więc podążyli za nią. – Dziewczynek jeszcze nie ma, zadzwoniły, że spóźnią się jakiś kwadrans… Usiądźcie sobie – to mówiąc, wskazała na jedną z dwóch kanap przy niskim stoliku, a potem skierowała się do kuchni. – Dziewczyny…! – mruknął z pretensją Josh do Alaina, cicho, żeby pani Bonnet go nie słyszała. – Na pewno chcą zrobić wielkie entrèe albo po prostu robią się na bóstwa. – Dlaczego miałyby się robić na bóstwa dla nas? – odpowiedział Alain również przyciszonym głosem, a ta zdroworozsądkowa uwaga była tak na miejscu, że Josh musiał stłumić wybuch śmiechu. – Może któraś z nich lubi mężczyzn? Tak jak ty lubisz kobiety – zauważył, na co Alain tylko prychnął. – Poza tym my też się ubraliśmy bardziej elegancko niż zwykle. – Ty akurat zawsze nosisz białą koszulę – odciął się Alain. – Ale ty nie! Usiedli, starając się nie rozglądać zbyt nachalnie. Mieszkanie pani Bonnet było duże, ponieważ pierwotnie składało się z połączonych lokali numer osiem i dziewięć, więc de facto zajmowało pół piętra. Jego okna wychodziły zarówno na ulicę, jak i na podwórze na tyłach. Wystrój salonu był przyjemny i dominowały w nim jasne barwy. Pomieszczenie nastawione było na spotkania z większą ilością ludzi, gdyż poza dwiema sofami stało tu też kilka foteli, które wyglądały na równie miękkie. Josh pamiętał, że rodzina pani Bonnet składa się przynajmniej z córki, a ta ma męża i córkę. Nie wiedział, czy sąsiadka ma więcej dzieci – pamiętał tylko tyle, że Anne była jej jedyną wnuczką – jednak tak towarzyska osoba jak ona musiała posiadać spore grono znajomych. – Dziewczynki powiedziały, żeby na nie nie czekać z poczęstunkiem. – Pani Bonnet weszła do pokoju, niosąc tacę zastawioną między innymi sporym dzbankiem. Josh zerwał się, by jej pomóc. – Trzeba było mi powiedzieć, przyniósłbym to z kuchni – powiedział z lekkim napomnieniem, wyciągając ręce. – Nie powinna się pani przemęczać. – Nie traktuj mnie jak inwalidkę, kochanie – odparła miłym tonem, który nie dopuszczał sprzeciwu, choć tacę mu przekazała, po czym przysiadła na fotelu. Wspólnie ją opróżnili – na stoliku, obok stojącej już wcześniej misy z ciasteczkami i rzeczonego dzbanka z herbatą, znalazły się filiżanki, talerzyki i sztućce… a także wyłożony na ozdobny półmisek, smakowicie pachnący sernik. – Pamiętam, że lubisz sernik, kochanie – powiedziała pani Bonnet, wyraźnie z siebie zadowolona. – Mam nadzieję, że panu też będzie smakował – zwróciła się do Alaina. Josh wiedział, że za nic w świecie nie zdoła spojrzeć teraz na swojego partnera, choć podejrzewał, że ów jest bardziej ubawiony niż zły. – Ja jem wszystko – odpowiedział Alain spokojnym głosem. – Chwali się panu taka postawa – skomentowała pani Bonnet, składając ręce na kolanach i patrząc na niego z wyraźną aprobatą. – Znam wielu ludzi, którzy są strasznie wybredni w kwestii jedzenia, aż się w głowie nie mieści. Nie można się oprzeć wrażeniu, że najwyraźniej mieli za dobrze w życiu Ale ma potrzeby zawracać sobie tym głowy. Proszę się częstować. Herbata jest świeżo zaparzona, przyniosę mleka, bo może sobie życzycie. Mam jeszcze eklery domowej roboty – dodała i ponownie wstała, by udać się do kuchni. Josh nalał herbaty do dwóch filiżanek i wziął sobie na talerzyk sernika. Zauważył, że wszystkie naczynia należą do jednego zestawu z białej porcelany zdobionej złotym paskiem. Sztućce były natomiast srebrne, grawerowane w fantazyjne zawijasy i wyglądały na stare; pięknie lśniły w świetle i Josh był nimi zachwycony bardziej niż samym poczęstunkiem. Alain tymczasem zajął się już jedzeniem i kończył swój kawałek sernika, podczas gdy Josh zdążył dopiero nabrać na widelczyk pierwszy kęs. Pani Bonnet wróciła z kuchni, niosąc dzbanuszek z mlekiem i misę z eklerkami, jak zapowiedziała. – Cieszę się, że apetyt wam dopisuje – oświadczyła, ponownie siadając na fotelu, po czym zwróciła się do Alaina, który właśnie odstawił talerzyk na stolik. – Mówi pan, że je wszystko, ale z pewnością ma pan jakąś ulubioną potrawę…? Tak jak Joshua ma sernik. Josh był zdania, że nazywać sernik jego "ulubioną potrawą" było znacznym nieporozumieniem – chodziło raczej o zupełną obsesję – ale może pani Bonnet chciała być miła… albo uważała, że każdy w życiu ma prawo do jakiejś obsesji, co też było możliwe. – Przede wszystkim proszę przestać z tym panem – odpowiedział Alain, czym tak zdumiał Josha, że ten popatrzył na niego znad swojego talerzyka; nie spodziewał się, że jego partner mógłby chcieć skrócić dystans między sobą a starszą panią. Alain zresztą zaraz wyjaśnił przyczyny swej propozycji: – Niezręcznie się czuję, kiedy z nim jest pani na ty, a ze mną nie. – Ale my się aż tak nie znamy… – usiłowała protestować pani Bonnet. – Mimo wszystko nalegam – nalegał Alain, a Josh w duchu pogratulował mu odwagi. – Nie jestem wiele od niego starszy, więc nie widzę powodu, by traktować nas inaczej. – Też tak uważam – poparł go Josh, przełknąwszy kolejny kęs sernika. – To rzeczywiście jest niezręczne. – Jeśli tego sobie życzycie… – odparła pani Bonnet, choć jej zmieszanie było wyraźne. – Tylko że dla mnie był pan… byłeś od początku "panem Alainem", więc może mi być trudno tak nagle się przestawić. Alain jednak przyjął to ze spokojem i tylko kiwnął głową. Potem nałożył sobie na talerzyk eklerka w czekoladzie i ponownie zajął jedzeniem. Josh trącił go łokciem. – Nie odpowiedziałeś na pytanie – mruknął, a kiedy Alain spojrzał na niego ze zmarszczonym czołem, jasne było, że pytanie zdążył już zapomnieć. – O ulubioną potrawę. Alain przez moment jadł bez słowa, a kiedy przełknął, powiedział: – Wydaje mi się, że moją ulubioną potrawą jest ta, którą akurat jem. Proszę mi wybaczyć, ale nie przywiązuję aż takiej wagi do jedzenia. Mina pani Bonnet świadczyła, że mocno chce zapytać, do czego w takim razie Alain wagę przywiązuje, jednak w tym momencie rozległ się dzwonek u drzwi, przerywając rozmowę. Gospodyni poszła otworzyć, a Josh pospiesznie dokończył swój sernik, popił herbatą i otarł usta serwetką. Starał się nie zaglądać do przedpokoju, ale wyraźnie słyszał zamieszanie, które tam powstało: rozentuzjazmowane głosy, kiedy trzy kobiety gadały jedna przez drugą – także z łazienki – oraz powitalne całusy, które wymieniały. Powstrzymał się, by nie wywracać oczami – nigdy nie pojął, dlaczego płeć przeciwna tak bardzo lubi tego typu ceremonie – i spojrzał na Alaina, jakby w poszukiwaniu wsparcia, jednak Alain spokojnie zajadał eklerka i nie sprawiał wrażenia, jakby cokolwiek mogło zachwiać jego opanowaniem. Wreszcie rozgardiasz przycichł i pani Bonnet wróciła do salonu, prowadząc za sobą dwie dziewczyny. Josh i Alain wstali z kanapy, by się przywitać. – Dzień dobry! – zawołała Fleur. – Przepraszamy za spóźnienie. Za późno wyszłyśmy z domu, a dziś przecież niedziela i metro rzadziej jeździ. Chyba że uznamy, że to dyktowany etykietą złoty kwadrans. – Nic się nie stało – powiedział Josh przyjaźnie. – Dzień dobry. Pozostała dwójka również wymamrotała pozdrowienie, a potem w pokoju zaległa cisza, którą przerwała pani Bonnet. – No więc… Słyszałam, że już się znacie? – powiedziała z wahaniem, przenosząc wzrok między całą czwórką. – Ale chyba nie wszyscy? Odpowiedziało jej mniej lub bardziej energiczne kręcenie głowami. – Zatem najpierw przedstawię dziewczęta, bo to rodzina – zdecydowała. – To jest moja wnuczka, Anne Moulin, a to jej partnerka, Fleur Remy. – Josh zauważył, że jej głos nawet nie drgnął przy słowie "partnerka", i raz jeszcze zachwycił się starszą panią. – Tu zaś moi sąsiedzi z czwartego piętra, Joshua Or i Alain Corail. – Również "partnerzy" – dodał Josh z uśmiechem, choć było to wszystkim wiadome. Uścisnęli sobie dłonie, a potem dziewczyny zajęły wolną kanapę, zaś Josh z Alainem usiedli z powrotem na swojej. Fleur nalała sobie i Anne herbaty… a potem znów zapadła cisza. Pani Bonnet ponownie zniknęła w kuchni, więc nie było komu nawiązać rozmowy, ale może tak było w porządku, ponieważ obie strony mogły się sobie dokładnie przyjrzeć. Josh zdążył już zapomnieć, jaką pięknością jest Fleur, a teraz miał wrażenie, że w pokoju pojaśniało od jej wejścia. Oczywiście, była tu jedyną blondynką, jednak przynajmniej połowa jej blasku wynikała z charakteru i sposobu bycia. Miała najbardziej niebieskie oczy, jakie Josh kiedykolwiek widział – w takim niemal nierzeczywistym, elektryzującym odcieniu. Chmura złotych włosów otaczała jej głowę i spływała falami na plecy. Cerę miała bez jednej skazy, nos drobny, a usta pełne i przywykłe do uśmiechu. Wraz z bardzo zgrabną sylwetką – biała bluzeczka opinała się na jej sporym biuście, zaś wąska, niebieska spódnica podkreślała talię i krzywiznę bioder – stanowiła widok, za którym większość mężczyzn niewątpliwie obejrzałaby się na ulicy. Wielu uznałoby jej urodę za klasyczną, za kanon kobiecego piękna… jednak Joshowi wydawała się ona zbyt doskonała, zbyt idealna. Ale, przypomniał sobie zaraz, nie wszystko we Fleur Remy było klasyczne, doskonałe i idealne, na pewno nie według uznanych standardów. Jego wzrok przesunął się na siedzącą obok niej dziewczynę, która z kolei miała na sobie luźne, oliwkowe spodnie i bluzkę w wielokolorowe ciapki. Anne wciąż była takim chudzielcem, jakim ją zapamiętał, choć teraz poza kolczykiem w wardze przekłutą miała także lewą brew. Spojrzenie jej brązowych oczu za okularami było czujne, zupełnie jakby zewsząd wypatrywała wrogów, i w ogóle na jej twarzy rysowała się ostrożność i rezerwa. W porównaniu z pięknością obok mogła wydawać się brzydkim kaczątkiem, kopciuszkiem i kimś, kto w życiu znalazł się na gorszej pozycji… Dlatego Josh zdumiał się, gdy to właśnie ona przerwała ciszę. – Nie ma co nas porównywać – powiedziała tym swoim niedźwięcznym głosem, który Josh miał okazję słyszeć. – Przecież wiem, że przegrywam z miejsca. Josh jednak pokręcił głową. Dziewczyny wymieniły spojrzenia, wyraźnie zaskoczone, a potem znów na niego spojrzały z pytaniem w oczach. – Znaczy się… Ja się oglądam tylko za mężczyznami, więc moja opinia może być zupełnie bez znaczenia – zaczął dość niepewnym głosem, przenosząc wzrok między nimi dwiema. – I na pewno nie próbuję kogokolwiek urazić, ale przynajmniej tyle mogę powiedzieć… Wolę naturalne piękno od nadprzyrodzonego. Oczy ich obu rozszerzyły się w zdumieniu, a na ich twarze wpełzł dokładnie taki sam wyraz konsternacji. Znów popatrzyły po sobie, a potem Fleur odwróciła głowę i zakryła usta dłonią, wyraźnie próbując się nie śmiać, Anne natomiast wydawała się zawstydzić. – Aż trochę szkoda, że nie interesują pana kobiety – odezwała się Fleur, kiedy już udało jej się opanować atak śmiechu, i ponownie na niego spojrzała. – Z pewnością podbiłby pan serce każdej, bo sztukę komplementowania wydaje się pan opanować doskonale. Mało kto potrafi jednym zdaniem skomplementować dwie osoby. Choć widzę, że tak naprawdę przegrałam – dodała z rozbawieniem. Anne zerknęła na nią z ukosa, zanim znów popatrzyła na Josha. – Nie uważam się za piękną – oświadczyła z rezerwą. – Ale też nie jest mi to konieczne do życia. – A ja doskonale wiem, że mój wygląd wszystkich… odstrasza – powiedziała Fleur, jednak wydawała się tym nie przejmować. Wciąż patrząc na Josha, poszukała ręki Anne i uścisnęła ją. – Dziękuję za to, co pan powiedział. Rzadko słyszymy taką szczerość – dodała z naciskiem. Josh znów popatrzył na Anne, na twarzy której wciąż próżno było doszukiwać się uśmiechu, ale przynajmniej w jej oczach błyskało zaciekawienie. – Proszę mi… proszę nam mówić po imieniu – wysunął Josh. – Jesteśmy przecież w podobnym wieku… – Ach, to my powinnyśmy to zaproponować! – żachnęła się Fleur, a Josh zrozumiał swoje uchybienie. – Oczywiście, przepraszam… Fleur energicznie potrząsnęła głową. – Nie to miałam na myśli! – zawołała. – Uch, nie możemy być wobec siebie tacy niezręczni – dodała z niezadowoleniem, a Josh w duchu zgodził się z nią. Zanim jednak przeszło do mniej niezręcznej części spotkania, w salonie ponownie pojawiła się pani Bonnet. Ubrana była jak do wyjścia, a w ręce niosła torebkę. – To wy sobie w spokoju pogadajcie, a ja idę do kościoła – oznajmiła. – Co? Babcia wychodzi? – zdumiała się Anne. W oczach staruszki pojawił się psotny ognik. – Przecież nie potrzebujecie przyzwoitki – wskazała. – Młodzież powinna spędzać czas między sobą. – Pani jest młoda duchem! – zawołał Josh, na co pani Bonnet uśmiechnęła się szerzej. – Dziękuję ci, kochanie. Tak czy inaczej, wrócę za jakieś dwie godziny – powiedziała. – Jeśli zgłodniejecie na coś bardziej treściwego, to w lodówce jest sałatka z kurczakiem i migdałami. Josh zerwał się na nogi. – Pomogę pani chociaż płaszcz założyć – stwierdził, pragnąc pokazać się jako dżentelmen. Kiedy za starszą panią zamknęły się drzwi i wrócił do salonu, Fleur oświadczyła: – I poszła. – To bardzo do niej podobne – dodał Josh z uśmiechem. – Zatem musimy wykorzystać tę okoliczność, jaką nam umożliwiła, i porozmawiać otwarcie, czyż nie? – zasugerowała Fleur z błyskiem w oku. Josh zerknął na Alaina, który wyglądał, jakby nie tylko nie zamierzał rozmawiać otwarcie, ale w ogóle. Czyli jak zwykle w towarzystwie. – Alain jest małomówny – wyjaśnił dziewczętom. – Nie zwracajcie na niego uwagi. – Teraz sprowadziłeś mnie do roli mebla – skomentował Alain z urazą. – Odzywam się, kiedy uznam to za stosowne – oświadczył, a potem nałożył sobie na talerzyk drugiego eklerka i zajął się jedzeniem. Josh zachichotał, kątem oka widząc, że Anne spojrzała na Alaina z aprobatą – najwyraźniej wyznawała podobną zasadę – a potem nalał sobie herbaty. Atmosfera w pokoju nie była już tak sztywna jak jeszcze przed chwilą, na co pewnie wpływ miała nieobecność gospodyni. Anne wzięła sobie sernika na talerzyk i podciągnęła stopy na kanapę; miała na nogach urocze skarpetki w tęczę. Fleur tymczasem odstawiła filiżankę na stolik i przez moment przenosiła wzrok między Joshem a Alainem. – Bardzo się cieszę, że przyszliście – odezwała się wreszcie pewnym głosem. – Od dawna chciałam z wami porozmawiać, i to o wielu rzeczach. Aż nie wiem, od czego zacząć… Przede wszystkim pragnę podziękować za pomoc babci… znaczy się, pani Amelii. – Ja też – wtrąciła Anne, pospiesznie przełykając sernik. – Mam wrażenie, że to ona bardziej pomaga nam – odparł wesoło Josh. – Nawet jeśli, to sprawiacie jej wiele radości – dopowiedziała Fleur. – Praktycznie przy każdym spotkaniu z nami wspomina o was. Naprawdę bardzo was lubi. No i jeszcze ten incydent sprzed pół roku, kiedy zachorowała… Josh przestał się uśmiechać, zaś Alain obok niego też na moment zastygł w bezruchu. – To była nasza wina. Bardzo się wtedy przez nas zdenerwowała – powiedział Josh, spuszczając wzrok. – Przepraszam… Fleur pokręciła głową. – Mówiłam ci przecież, że to była choroba. Choroba nie jest niczyją winą – stwierdziła stanowczym tonem, a Anne jej zawtórowała. – Z naszego punktu widzenia babcia zawdzięcza ci życie, Joshua. Gdyby cię wtedy z nią nie było… Nawet nie chcę o tym myśleć, ale prawdopodobnie nie siedzielibyśmy tutaj i rozmawiali w ten sposób – dodała ciszej. Josh nie poczuwał się do żadnej zasługi, ale wiedział, że jakiekolwiek protesty nie zostałyby mile przyjęte. Pokiwał więc głową i powiedział w zamian: – Bardzo lubię i szanuję panią Bonnet. To oczywiste, że chcę jej pomóc, jeśli tylko mogę. – Tylko dzięki temu, że bardzo szybko znalazła się w szpitalu, zdołała wrócić do pełni zdrowia – mówiła dalej Fleur. – Wiemy jednak, że udary lubią nawracać, więc staramy się u niej bywać jak najczęściej i dzwonić codziennie. A właśnie… – Schyliła się i sięgnęła do torebki. – Zapiszę nasze numery telefonu, tak na wszelki wypadek. Gdyby coś się działo… – Przepraszam za wścibstwo, ale… – powiedział Josh, kiedy wręczyła mu kartkę z trzema numerami. – Mieszkacie razem? – Tak – odpowiedziały obie jednocześnie, choć Fleur radośnie, a Anne defensywnie. – Od zeszłego lata – dodała Fleur. – I za to też należą się wam podziękowania. – Ja nic nie zrobiłem – wtrącił znienacka Alain, a potem spytał: – O co właściwie chodzi? – O to, że rok temu odbyłem z panią Bonnet rozmowę na temat związków jednopłciowych – uświadomił mu Josh. – I na naszym przykładzie przekonałem ją, że nie jest to nic złego. I najwyraźniej pomogło to im – to mówiąc, wskazał na drugą kanapę. – Bardzo pomogło – dodała Fleur z naciskiem. – Gdyby nie to, pewnie zajęłoby znacznie dłużej przekonanie rodziców Anne, że… – Że my razem to też nic złego – dokończyła za nią Anne. – Ale było to możliwe tylko dzięki temu, że wy dwaj tutaj mieszkacie – powiedziała wprost. – Więc ty też masz w tym zasługę – stwierdził Josh, trącając Alaina łokciem. – Ciesz się. – Mhm – było całą odpowiedzią, a potem Alain zabrał się za następnego eklerka. – Za mało ugotowałem na obiad? – zapytał Josh, przyglądając się nieposkromionemu apetytowi swojego partnera. On sam był pełen po jednym kawałku sernika. – Nie, ale na słodkie zawsze znajdzie się miejsce – odparł Alain. Fleur parsknęła śmiechem i nawet kąciki ust Anne odrobinę się uniosły. – Dobrze to rozumiem. Kiedy jesteśmy w gościach, zawsze napychamy się na zapas, bo choć wstyd to przyznawać, żadna z nas nie umie gotować – wyznała Fleur. – Głównie jemy makaron. – Nie no, nie jest aż tak źle – wtrąciła Anne, najpewniej na widok miny Josha. – Babcia uczy mnie gotować. Poza tym zrobić kurczaka w sosie to nie jest wielka filozofia. – Ja nawet wodę na herbatę przypalę, więc wolę się trzymać z dala od kuchni – powiedziała dramatycznym półgłosem Fleur. – A ona mimo to chce ze mną być. Widać nadrabiam urodą. Teraz Anne parsknęła śmiechem – i jej twarz od razu wypiękniała. – W każdym razie babcia przekonała jej rodziców, że nic złego się nie dzieje, a po tym to już była sielanka – mówiła dalej Fleur. – A jak twoja rodzina się od tego odniosła? – zapytał Josh. – Dla moich rodziców najważniejsze jest to, że studiuję medycynę, i to w Paryżu, więc całą resztę mi wybaczają – odparła Fleur z ironią. – Zawsze tak było: jeśli tylko nauka dobrze mi szła, miałam pełną wolność. A tak na serio… Są lekarzami, nigdy nie mieli z tym problemu. – Mama Alaina też pracuje w służbie zdrowia. I też nie ma z tym problemu – rzekł Josh. – A twoja rodzina? – podpytywała go Fleur. – Nie mam – odparł, a potem przypomniał sobie, że nie do końca tak było. – Znaczy się… Mam jednego krewnego, ale powiedzmy, że on jest na etapie baaardzo początkowym, jeśli chodzi o akceptację tych spraw. Ale mieszka daleko i nie uczestniczy w moim życiu. Dziewczyny pokiwały głowami. – A jak się poznaliście, jeśli można wiedzieć? – zadała kolejne pytanie Fleur. – Przepraszam, jeśli jestem zbyt nachalna, ale… Tak naprawdę nie znamy nikogo w… jak to powiedziałeś, związku jednopłciowym. Więc jesteśmy bardzo ciekawe, jak to było u innych. My się poznałyśmy w klubie gejowskim w Le Marais. Czyli właściwie za rogiem. – Nawet nie wiedziałem, że gdzieś tu jest taki – odparł Josh ze zdziwieniem. Fleur popatrzyła na niego ze zdumieniem, a potem wymieniła spojrzenia z Anne. – Przecież Le Marais to praktycznie dzielnica gejowska. Wszyscy o tym wiedzą – powiedziała. – Nawet ja wiedziałam – mruknęła Anne. – Mieszkamy w Paryżu trochę ponad rok – wyjaśnił Josh. – No, ja właściwie ponad dwa lata. Ale, prawdę powiedziawszy, nie szukałem sobie tutaj chłopaka… – Widząc, że dziewczyny wpatrują się w niego zachłannie, kontynuował: – My się znamy ze szkoły. Obaj jesteśmy z Esperanto. Znaczy się, ja jestem pół na pół, ale wychowałem się w Esperanto. Poznaliśmy się w szkole dla chłopców w Idealo. – Szkoła dla chłopców… – powtórzyła Fleur z jakimś rozmarzeniem. – To musiał być raj. Znaczy się, dla was – powtórzyła ze śmiechem. – Czy ja wiem…? – zastanowił się Josh. – Z jednej strony tak, ale z drugiej… Tak zwani "normalni" mieli się bardziej na baczności niż w szkołach koedukacyjnych. – No ale wy dwaj się znaleźliście – stwierdziła Fleur z błyszczącymi oczami, a Josh uśmiałby się w duchu na tak romantyczne podejście… gdyby sam nie był strasznym romantykiem. – W drugiej klasie liceum – powiedział. – Znaczy się, Alain był wtedy już w ostatniej. Alain, ty też coś powiedz. Alain, który chwilowo nic nie jadł, oparł się wygodnie plecami o kanapę, założył nogę na nogę i splótł ręce, jakby zamierzał podjąć długą opowieść. – Poderwał mnie w drugiej klasie, potem ja go zostawiłem, a potem się zeszliśmy trzy lata później i od tamtej pory jesteśmy tutaj – stwierdził i zamilkł ponownie. – Koniec – dodał jeszcze, widząc, że czekano na resztę, a potem nalał sobie herbaty. – Żaden koniec, raczej początek – poprawił Josh. – Zwięźle i na temat – skomentowała Fleur. – W każdym razie… Poderwałeś Alaina w drugiej klasie liceum, Joshua? Czyli miałeś… Piętnaście-szesnaście lat…? – Zgadza się. Bardzo wcześnie zorientowałem się, że interesują mnie tylko chłopcy. – To u mnie było inaczej – odparła Fleur. – Prawdę powiedziawszy, przez większość czasu nie interesowały mnie sprawy sercowe, skupiałam się głównie na nauce, i w liceum, i na uniwersytecie… Zawsze lepiej się czułam w towarzystwie dziewcząt, ale odkryłam własną orientację dopiero na studiach, kiedy na trzecim roku zakochałam się na zabój w jednej wykładowczyni. Trochę trwało, zanim wreszcie odważyłam się iść do Le Marais. A najlepsze jest to, że spotkałam Anne zaraz za pierwszym razem, uwierzycie? – Ja byłam tam wcześniej już kilka razy, ale z nikim nie udało mi się sensownie pogadać – oznajmiła Anne, która wyraźnie już się oswoiła z gośćmi. – Nasze spotkanie właściwie zakrawa na cud, bo normalnie na pewno nie miałabym odwagi zaczepić kogoś takiego jak Fleur… Pamiętam, jak weszła do tego lokalu. Pomyślałam sobie: "Łał, co za piękność. Co ona tu w ogóle robi? Ktoś taki może wybierać i przebierać w ludziach". Ale im dłużej się jej przyglądałam, tym bardziej widziałam, że jest jeszcze bardziej zestresowana ode mnie, choć trudno w to było uwierzyć, bo jak ktoś z takim wyglądem mógłby być w ogóle zestresowany? W każdym razie powiedziałam do siebie: "Raz kozie śmierć", i poszłam ją zagadać. – A ja ci byłam ogromnie wdzięczna, bo cały czas walczyłam z pragnieniem, żeby stamtąd uciec – dodała Fleur ze śmiechem, a potem znów spojrzała na Josha. – Tak się poznałyśmy. To było rok temu wiosną, kiedy kończyłam czwarty rok studiów. Trochę wstyd, że dopiero w wieku dwudziestu dwóch lat weszłam w swój pierwszy w życiu związek, nie? Josh pokręcił głową. – Wiesz, kiedy byłem w gimnazjum, byłem pewny, że jak tylko przejdę do liceum, zaraz kogoś wyrwę i stanę się mężczyzną – powiedział poważnie. – A tymczasem stało się to dopiero po pierwszym roku studiów. W liceum między nami do niczego nie doszło – dodał, widząc pytający wzrok dziewcząt. – Więc musiałem się trochę naczekać…. ale było warto – podsumował, przesuwając rękę po tapicerce w stronę Alaina i uśmiechając się, kiedy Alain przykrył ją swoją. – Wiek nie ma nic do rzeczy. Ważne, żeby stało się to z właściwą osobą. – To ile teraz masz lat? – Dwadzieścia. Alain ma dwadzieścia trzy. – To tak jak ja – powiedziała Fleur. – Znaczy się, też mam dwadzieścia trzy. – Ja mam dziewiętnaście, czyli ze wszystkich tu zaczęłam najwcześniej – mruknęła Anne. – Chyba że Alain miał jakieś przygody przed tobą…? Alain pokręcił głową. – Nie miałem przygód z chłopakami ani przed, ani po nim – oświadczył stanowczo. – Za to wiele z kobietami – powiedział półgłosem i w tonie udawanej sensacji Josh. Dziewczyny przyjrzały się Alainowi, jakby widziały go pierwszy raz w życiu. – Innymi słowy, Alain jest bi – dodał Josh. – Miał się nawet że-… – Hej. – Alain ścisnął jego dłoń; wyraźnie nie chciał na ten temat mówić, co Josh uszanował. Na chwilę zapadła cisza. Potem Fleur odkryła, że skończyła się herbata, i udała się do kuchni zaparzyć świeżej, zaś Josh skoczył w międzyczasie do łazienki. Anne poszła otworzyć drzwi, do których ktoś zadzwonił, ale okazało się, że to Świadkowie Jehowy. Wkrótce cała czwórka ponownie zgromadziła się w salonie z nowym dzbankiem herbaty i tym razem nawiązywanie rozmowy nie trwało tak powoli i ostrożnie jak poprzednio. – A powiedz, Joshua, co w ogóle studiujesz? – zapytała Fleur, biorąc ciasteczko z tacy. – Psychologię, trzeci rok. – Skończył szkołę z wyróżnieniem i dostał stypendium – wtrącił Alain. – Wszystkim musisz o tym wspominać?! – prychnął na niego Josh z udawaną pretensją. – No co, nie mogę być z ciebie dumny? – usłyszał w odpowiedzi, która pozbawiła go słów. – Tak swoją drogą, ja powtarzałem klasę. I nie studiuję. Dziewczyny wydawały się ubawione ich wzajemną interakcją; znów wymieniły spojrzenia. – Ja jestem na drugim roku geografii – mruknęła Anne. – Psychologię… To musi być strasznie ciekawe – stwierdziła z zainteresowaniem Fleur. – Mieliśmy na trzecim roku fakultet z psychologii, ale on w zasadzie próbował nas nauczyć tylko tego, że człowiek ma umysł i osobowość, które kierują jego postępowaniem, czyli czegoś, co wie każdy, więc to była strata czasu. Tak naprawdę więcej o ludzkim umyśle nauczyłam się na psychiatrii rok później. – Fakt, niektóre przedmioty były strasznie mętne, przynajmniej na pierwszym roku – zgodził się Josh. – Sam przyznam, że pewnych rzeczy do dziś nie rozumiem, ale nie sądzę, by miały mi się kiedykolwiek przydać. Na drugim roku było już lepiej, bo mieliśmy psychologię rozwojową, a ja od jakiegoś czasu zastanawiam się, czy po studiach nie pracować z dzieciakami… Fleur rozpromieniła się jeszcze bardziej. – Uwielbiam dzieci! – zawołała z przejęciem, a Josh w sumie wcale się nie zdziwił. – Na piątym roku, kiedy mieliśmy kurs pediatrii, upewniłam się, że to moja specjalizacja. Strasznie mnie boli, kiedy widzę ich cierpienie, więc chcę im pomagać, jak tylko jestem w stanie. – Rozumiem cię całkowicie! – odparł Josh z entuzjazmem. – Ja z kolei nie mogę przejść obojętnie obok dzieci, które cierpią emocjonalnie. Sam mieszkałem przez jakiś czas w sierocińcu, więc wiem dobrze, jak to jest, kiedy nie ma się rodziny. I jaki to ma wpływ na psychikę. Fleur kiwała głową z zapałem. – Kiedy mieliśmy kurs pediatrii i zajęcia na oddziale, leżał tam przewlekle chory, dwuletni chłopiec, który nie miał rodziców – powiedziała. – Po prostu został porzucony w szpitalu. To było okropne. Zajmowały się nim pielęgniarki, ale przez większość czasu leżał sam w łóżeczku. Zaglądałam do niego każdego dnia, ale to poczucie bezsilności było straszne. Znajomi z grupy trzymali się z daleka, zupełnie nie wiedzieli, jak się wobec niego zachować. Nikt nas tego nie nauczył, a może właśnie na takie sytuacje… czy w ogóle na spotkanie z pacjentem… powinno się nas przygotowywać. Bo wychodzimy z tych studiów i zamiast ludzi widzimy choroby. Trochę przykre jest wierzyć, że tylko osoby, które same doświadczyły cierpienia, są w stanie zrozumieć innych w podobnej sytuacji. Myślałam sobie, czy rodzice porzuciliby to dziecko, gdyby otrzymali odpowiednie wsparcie, także psychologiczne… Ale jeszcze bardziej mnie uwierało, jaki wpływ na jego rozwój będzie miało to, co przeszedł w tych pierwszych latach, kiedy najbardziej potrzebował opieki, a nie było komu jej udzielić… Josh słuchał uważnie. – Albo te dzieci na onkologii dziecięcej – mówiła dalej Fleur. – W większości rodzice przy nich byli, ale często byłam świadkiem sytuacji, że nie potrafili z własnymi dziećmi rozmawiać o ich chorobie, leczeniu, prognozie… Zawsze się wtedy zastanawiałam, dlaczego nie ma tam psychologa dziecięcego, który miałby odpowiednią wiedzę na temat postępowania w takich sytuacjach i mógłby pomóc zarówno dzieciom, jak i rodzicom. Wiesz, jeśli kiedyś otworzę własną klinikę pediatryczną, a ty rzeczywiście wykształcisz się na psychologa dziecięcego, to zapraszam do pracy u mnie… Alain przysłuchiwał się ożywionej, intelektualnej dyskusji, w jaką zagłębili się Joshua i Fleur, wyraźnie zapominając o całym świecie. Joshua nawet przeniósł się na fotel bliżej kanapy dziewczyn, żeby nie musieć wołać ponad stołem, i siedział teraz tuż obok blond piękności, nachylony ku niej tak, że prawie stykali się czołami. Widać było, że znalazł pokrewną duszę, a na pewno doskonałego partnera do akademickiej konwersacji na tematy cierpiących dzieci. Sam Alain rozumiał z ich rozmowy najwyżej połowę. Zerknął na chudą brunetkę, która siedziała od niego po skosie i również przypatrywała się swojej towarzyszce, zaś wyraz jej twarzy wskazywał z jednej strony na uwielbienie, z drugiej na rozżalenie. Alain zastanowił się, czy ma taką samą minę. Powodowany jakimś niejasnym impulsem przesunął się na drugi koniec kanapy, tak że teraz siedział naprzeciw dziewczyny. Obróciła głowę w jego stronę, a w jej oczach pojawiło się pytanie. – Świecą się – powiedział tylko, a kiedy zmarszczyła brwi, dodał: – Oni dwoje. Anne ponownie popatrzyła na pogrążonych w rozmowie, zanim znów na niego spojrzała. – Własnym światłem – zgodziła się z nim. – Ale wiesz co? Nie jestem zazdrosna. Fleur jest cudowna: piękna, mądra i silna. Jest dla mnie niemal nadprzyrodzoną istotą, boginią. Nie mogę się z nią równać pod żadnym względem, więc czemu miałabym jej mieć za złe, kiedy znajduje kogoś zbliżonego do niej poziomem i ma z tego radość? Kiwnął głową; rozumiał ją dobrze. Nawet jeśli nie uważał się za gamonia, to kiedykolwiek porównał się z Joshuą, który skończył liceum Świętego Grollo z największym wyróżnieniem i najwyższymi ocenami ze wszystkich przedmiotów, a teraz studiował na najlepszym uniwersytecie w kraju – kiedykolwiek widział go pokazującego pełnię swojego intelektu – wydawał się sobie najbardziej przeciętną osobą na świecie i zastanawiał się, jak ktoś taki może chcieć z nim być. W takich chwilach przypominał sobie jednak momenty ich bliskości, które sprowadzały ich do tego samego poziomu. Wówczas znikały osiągnięcia, znikały tytuły, znikało wszystko poza nimi samymi: dwiema osobami, którym wystarczała po prostu wzajemna obecność. Nie nauczył się tego od razu – zajęło mu sporo czasu pojęcie, że tak właśnie jest – ale teraz już w to nie wątpił. Kiedy miało się tę pewność, życie było znacznie łatwiejsze. Dlatego teraz nachylił się ponad stolikiem i – wspominając uśmiech, którym zawsze rozjaśniała się twarz Joshui na jego widok – powiedział cicho: – A teraz pomyśl, co daje tej cudownej istocie największe szczęście. – Odczekał chwilę, aż w oczach dziewczyny pojawiło się zrozumienie. – Od razu robi się lepiej, prawda? Jej wargi drgnęły w uśmiechu i kiwnęła głową. Była o wiele bardziej rozluźniona niż na początku spotkania. – Cieszę się, że tutaj zamieszkaliście – powiedziała półgłosem i ledwo mógł ją słyszeć ponad dochodzącą z boku dyskusją, w której Joshua i Fleur gadali jedno przez drugie i wcale nie próbowali być cicho. – To pierwszy raz, kiedy mogłam porozmawiać z ludźmi takimi jak my. Nie spodziewałam się, że to wyjdzie tak fajnie… I w ogóle okropnie się stresowałam tym spotkaniem, z natury jestem nieśmiała… A tymczasem strasznie przyjemnie jest pogadać otwarcie o tych sprawach, podzielić się wrażeniami, wymienić doświadczenia. Doradzić sobie. To pozwala nabrać odwagi, że wszystko będzie dobrze, wystarczy, że człowiek będzie się otaczał odpowiednimi osobami. Tam, gdzie mieszkamy, nikt o nas nie wie. Myślą, że jesteśmy po prostu dwiema studentkami, które wspólnie wynajmują mieszkanie, żeby zaoszczędzić. Zresztą dwóm dziewczynom w ogóle łatwiej jest pod tym względem. Możemy chodzić, trzymając się za ręce, i nikt nawet nie zwróci na to uwagi. Tym bardziej podziwiam was, że zdecydowaliście się nie ukrywać swojego związku tutaj, w kamienicy. – Najlepsza zasada na życie to nie przejmować się cudzą opinią – mruknął Alain, cokolwiek przytłoczony tą przemową, w której Anne powiedziała więcej niż przez całą wcześniejszą rozmowę. – Choć z drugiej strony czasem dobrze jest jednak pamiętać o innych. Przykro mi, że nasze problemy sprowadziły krzywdę na twoją babcię – powiedział jeszcze ciszej. Anne pokręciła głową. – Cieszę się, że tutaj zamieszkaliście – powtórzyła. Potem zamilkła na dłuższą chwilę, a kiedy ponownie się odezwała, jej głos był mniej pewny. – Zorganizujemy znów takie spotkanie? – Na którym będzie można zjeść i pomilczeć? – zapytał Alain, powstrzymując uśmiech. Zachichotała. – Właśnie tak. Yōko Takahashi, "Zankoku na Tenshi no Tēze" (tłum: będę żyć, nie stając się żadną boginią)
|