3.
(where the grass is made of gold)




O ile pierwszy wyjazd do Exato stresował Josha bez granic, o tyle perspektywa spędzenia świąt z matką Alaina napełniała go już tylko entuzjazmem. Josh nie był w stanie powiedzieć, czy cieszy się bardziej na Boże Narodzenie czy na panią Lilian. Ostatnie rodzinne święta miał okazję przeżywać z dziadkiem, ponad dziesięć lat temu. Co prawda zeszłoroczne spędzili we dwóch z Alainem, jednak wydawało mu się, że zupełnie czymś innym jest dzielić ten czas z szerzej pojętą rodziną. Najwyraźniej wciąż jeszcze nie dorósł, skoro potrzebował rodziców… ale nie zamierzał sobie z tego tytułu robić żadnych wyrzutów.

Alain z kolei, im bliżej było wyjazdu, tym bardziej markotny się robił, nie namawiał jednak Josha do zmiany planów. Poprosił tylko, by na Nowy Rok wrócili do Paryża, na co Josh oczywiście się zgodził – także dlatego, że zajęcia zaczynał już trzeciego stycznia. Potrafił jednak zrozumieć, że tydzień u matki mógł być dla Alaina absolutnym maksimum, przynajmniej na dzień dzisiejszy. W skrytości ducha miał nadzieję, że ten czas będzie się stopniowo zwiększał.

Nie znaczy to, że cały czas rozmyślał o wyjeździe. Na uczelni miał wystarczająco dużo roboty – zwłaszcza że wbrew wcześniejszym postanowieniom postanowił dołączyć do koła naukowego – zaś w domu też częściej skupiał się na Alainie niż na rozmyślaniach. Jednak w miarę jak na mieście pojawiało się więcej dekoracji bożonarodzeniowych, jego myśl coraz częściej biegła do Esperanto i wizji "rodzinnych świąt", których nie mógł się już doczekać. Bilety kolejowe – tak jak poprzednio – kupili z wyprzedzeniem, ponieważ w pociągach znów miało być tłoczno. Ferie zaczynały się już poprzedniego weekendu, jednak do Exato jechali dopiero dwudziestego drugiego, ponieważ Alain miał pracę. (Josh podejrzewał, że specjalnie się tak umówił ze swoim pracodawcą, żeby jechać do matki możliwie najpóźniej).

Wcześniej przyszła przesyłka z Tuluzy, trzecia z kolei. Ghislain Lavaud, jedyny żyjący krewny Josha, ewidentnie chciał zachować kontakt z cudownie odnalezionym siostrzeńcem – zależało mu na tym znacznie bardziej niż samemu Joshowi. Josh poniekąd potrafił to zrozumieć, choć nieco drażniło go, że w jego życiu pojawił się znikąd człowiek, który rościł sobie do niego prawa. Nie chodziło o to, że darzył Ghislaina niechęcią – po prostu nie był w stanie darzyć go sympatią, przynajmniej jeszcze nie teraz. Nawet jeśli Ghislain był bratem jego świętej pamięci matki, Joshowi jawił się jako przedstawiciel rodziny, która ją odrzuciła. Oczywiście, z rozmowy, którą oni dwaj odbyli zeszłego lata w Tuluzie, wynikało, że Ghislain "opamiętał się", naprawił swój światopogląd, uznał po latach swoją winę – niemniej jednak Josh nie czuł z nim żadnego pokrewieństwa. O wiele łatwiej było mu zaakceptować do rodziny matkę Alaina, cokolwiek sam Alain o tym myślał.

Tak czy inaczej, Ghislain pod koniec lata napisał do niego list, na który Josh odpowiedział, podobnie jak na drugi, który przyszedł w październiku. Jego wiadomości były dość oszczędne, jednak były – po prostu nie mógł zignorować dobrej woli, którą jego… wuj okazywał. Czasem, niechętnie, starał się spojrzeć na wszystko z jego punktu widzenia – człowieka, który przez dwadzieścia lat poszukiwał krewnych. On sam żył swoje życie w pojedynkę, zaakceptowawszy brak rodziny, jednak dla Ghislaina utrata siostry była czymś, co kładło się cieniem na jego egzystencji i nigdy nie zostało ukojone. Dlatego Josh podtrzymał ten kontakt, choć nie miał pojęcia, czy coś z niego wyniknie – nie miał nawet pojęcia, czy chce, by coś z niego wynikło. Na razie ignorował prośby Ghislaina o spotkanie, ograniczając komunikację do listów, w których pokrótce opisywał, co się u niego dzieje, nie darując sobie uwzględniania w opowieści także Alaina, i to za każdym razem.

Tym razem Ghislain oprócz życzeń świątecznych przysłał także pewną sumę pieniędzy w ramach prezentu gwiazdkowego. Josh w pierwszym odruchu chciał je odesłać, jednak po zastanowieniu się zrezygnował – z mocnym postanowieniem, że nie wyda ich na samego siebie. Jak się można domyślić, kupił za nie podarki świąteczne dla Alaina i pani Lilian, zaś pozostałą sumę miał zamiar wydać na przygotowania w Exato. Nie miało sensu, by pani Lilian nadwerężała dla nich swój domowy budżet. Do Tuluzy wysłał kartkę z życzeniami i podziękowaniem i miał nadzieję, że przez jakieś następne dwa miesiące będzie miał spokój.

– Co twoja matka chciałaby na prezent? – zapytał Alaina pewnego dnia na tydzień przed świętami.

Alain popatrzył na niego jak na kosmitę, a potem przybrał wyraz twarzy mówiący: "Skąd mam wiedzieć?".

– Słodycze? – podpytywał Josh.

– Będzie narzekać, że przytyje…

– Coś do ubrania?

– Przecież ona zawsze chodzi w bieliźnie…

– Jakiś kosmetyk?

– Ma tego całą łazienkę…

– Może książkę?

– Przyda się do podłożenia pod komodę, bo widziałem, że się trochę telepie.

Josh pokręcił głową z niedowierzaniem, a potem – wykorzystując ferie – ruszył w miasto, postanawiając zaufać swojemu instynktowi i samemu zadecydować. Ostatecznie nabył opakowanie czekoladek, butelkę białego wina, zieloną, jedwabną apaszkę, album ze zdjęciami paryskich zakątków oraz srebrny wisiorek na łańcuszku. Przy okazji kupił prezenty dla Alaina, choć te zamierzał dać mu po powrocie do Paryża, bo głupotą byłoby wieźć je na południe tylko po to, by potem przywozić je z powrotem. Nabył też drobiazg dla pani Bonnet, który wraz z życzeniami wręczył w przeddzień wyjazdu.

W Paryżu pod koniec grudnia było pochmurno i wilgotno – nieszczególnie nastrajająca do świąt pogoda – jednak w Esperanto panował lekki mróz, świeciło słońce, a śnieg cienką warstwą pokrywał ziemię. Im bliżej byli celu, tym większy entuzjazm Josh odczuwał, mimo że przeważnie podróże go cokolwiek męczyły. Dworzec w Exato nie był przystrojony tak bardzo jak ten w Idealo, jednak i tutaj znalazły się dekoracje, a na placyku przed budynkiem stała niewielka choinka, okręcona sznurami światełek.

Pani Lilian – włosy miała oczywiście rozpuszczone – przywitała ich tym razem w halce-sukience, którą najwyraźniej nosiła niezależnie od pory dnia i roku, jak zresztą słusznie wskazał Alain. Kiedy Josh wspominał jej ubranie przy ich pierwszym spotkaniu, wydawało mu się zupełnie nieprawdopodobne, że mogła mieć na sobie coś takiego… choć mimo wszystko wierzył, że do stołu wigilijnego nie siądzie w bieliźnie. Przywitania były oszczędne – Josh już wcześniej zauważył, że Alain i pani Lilian całkowicie unikają kontaktu fizycznego – a początki rozmowy przy obiedzie raczej sztywne, jednak powoli atmosfera się rozluźniła, gdy doszli do tematu świąt.

– Oczywiście pozwoli pani pomóc sobie w przygotowaniach – zasugerował z nadzieją Josh. – Proszę dysponować moją osobą wedle uznania. A Alain może pójść po choinkę, bo widzę, że jeszcze nie ma.

Pani Lilian przez chwilę przyglądała mu się w milczeniu, a potem kiwnęła głową.

– Część już sama zrobiłam, ale jeszcze wczoraj byłam w pracy, więc trochę roboty zostało – powiedziała z pewną rezerwą.

– Więc tym bardziej będę chętny pani pomóc – stwierdził Josh wesoło. – Chociaż… Przyznam się, że nie mam pojęcia o gotowaniu potraw świątecznych. Rok temu niemal wszystko mieliśmy kupne… Będzie więc musiała pani mówić mi, co mam robić.

Miał wrażenie, że pani Lilian cokolwiek się zmieszała, ponieważ odwróciła wzrok i ponownie zajęła się jedzeniem. Josh gorączkowo zastanawiał się, co powiedział nie tak, i dopiero po dłuższej chwili uświadomił sobie, że mieszkając w pojedynkę, Lilian Corail prawdopodobnie w ogóle nie obchodziła świąt. Możliwe więc, że także jej wiedza o przyrządzaniu wigilijnych dań była mocno ograniczona. Josh zupełnie o tym nie pomyślał – automatycznie założył, że "matka" równa się "potrafię wszystko ugotować" – i teraz zrobiło mu się nieprzyjemnie.

– Nie chciałem pani urazić, przepraszam – oświadczył z miejsca, czym zarobił sobie zdumione spojrzenie, gdy znów przekręciła głowę w jego stronę.

– Czym niby mnie uraziłeś? – zapytała, a jej zaskoczenie było słyszalne także w jej głosie. Kiedy nie odpowiedział, mruknęła: – Wiesz, wolałabym, żebyś mnie cały czas za wszystko nie przepraszał… Czuję się niezręcznie.

Josh ściągnął brwi. Nie wydawało mu się, by ciągle przepraszał. Postanowił jednak nie drążyć tematu, a w zamian skupił się na problemie.

– Które potrawy ma pani gotowe, a które musimy jeszcze zrobić?

Zaczęli rozmawiać w szczegółach o posiłkach na następne trzy dni i tak zleciały im następne dwie godziny. Josh zapowiedział na jutro swoje towarzystwo podczas zakupów, na które pani Lilian planowała wybrać się zaraz po śniadaniu. Alainowi została powierzona kwestia choinki i wina. Kuchnia była za mała, by jeszcze on miał się w niej kręcić, choć Josh ostrzegł, że może go wykorzystają do ukręcania, mielenia bądź łupania – innymi słowy, do wszystkiego, do czego była potrzebna siła w rękach. Alain nie protestował, w ogóle rzadko się odzywał, choć Josh nie odbierał tego jako niezadowolenie czy obrażenie – miał raczej wrażenie, że Alain po prostu chce uniknąć jakichkolwiek scysji z matką.

Wieczorem, kiedy już leżał w łóżku (to znaczy, na kanapie w salonie) i czekał na sen – Alain już od dawna cicho pochrapywał obok niego – zastanowił się nad tym, co powiedziała pani Lilian przy obiedzie: że przeprosiny sprawiają, że jest jej niezręcznie. Nie było nic dziwnego w tym, że człowiek przepraszany mógł się tak czuć, niemniej Lilian Corail nie wyglądała na osobę, którą krępowałoby coś takiego. Ktoś mógłby raczej pomyśleć, że wręcz oczekuje tego, że inni będą ją przepraszać – wydawała się silną kobietą, która patrzy na innych z góry i lubi dominować. Dlaczego więc? Josh nie przypominał sobie zresztą, by na każdym kroku ją przepraszał – może mu się raz czy dwa zdarzyło… Ewentualnie pięć.

Spróbował przywołać w pamięci sytuacje, w których matka Alaina sprawiała wrażenie, że lepiej się w jego towarzystwie czuje. To były te chwile, w których rozmawiali na różne poboczne tematy i odbywało się to naturalnie – przynajmniej Josh nie czuł przy tym szczególnego napięcia czy potrzeby uważania na słowa. W sumie nawet tamta konwersacja, którą odbyli pierwszego poranka po przyjeździe w październiku – mimo że poruszała tematy poważniejsze – odbyła się w takiej atmosferze, że Josh często do niej wracał, bo wyobrażał sobie (być może na wyrost), że wtedy zadzierzgnęła się między nimi jakaś nić sympatii. Byli wówczas wobec siebie – jak na pierwsze spotkanie – bardzo otwarci, mówili wprost.

Może więc Lilian Corail bardziej ceniła sobie szczerość niż uprzejmość? Można w sumie było się tego domyślić po tym, jak bardzo nie pasowała do niej tamta maniera grzecznej pani, oraz po tym, jakie spojrzenia rzucał jej Alain pierwszego wieczoru. A jeśli przywykła do tego, że jest szczera i z nią się jest szczerym, to może nie była przyzwyczajona do tego, że ktoś ją przeprasza…? Może większość jej kontaktów z ludźmi (przynajmniej prywatnie, choć Josh potrafił sobie wyobrazić, że nawet z pacjentami jest w stanie rozmawiać bez powściągania języka, co pewnie niektórym wychodziło na dobre) opierała się na brutalnej szczerości?

A kiedy zastanowił się nad tą myślą – nad kontaktami pani Lilian – doszedł do wniosku, że prawdopodobnie tak właśnie było między nią a Alainem. Wiele razy słyszał ich rozmowy telefoniczne, które bardziej przypominały awantury, i podejrzewał, że kiedy się ze sobą widzieli, było mniej więcej podobnie. Na ile Josh go znał, Alain raczej nie był nieuprzejmy czy skłonny do wulgaryzmów, ale sam widział interakcje tej dwójki, jak również to, jak bardzo pani Lilian była wobec swojego syna uszczypliwa, napastliwa i krytyczna. Przy czymś takim nawet święty by się zirytował. Jeśli więc ich relacje od dawna były właśnie takie, to matka Alaina miała prawo czuć się dziwnie, gdy nagle w jej domu ktoś zaczął się do niej odnosić uprzejmie czy nawet przepraszać, albo dziękować za cokolwiek.

To błyskotliwe odkrycie – choć nie wiedział, czy na coś mu się przyda – napełniło go taką satysfakcją i mile połechtało jego dumę przyszłego psychologa, że wreszcie udało mu się zasnąć, a była najwyższa pora, skoro rano miał iść na zakupy. Spał dobrze i obudził się w radosnym nastroju. Pani Lilian już była na nogach, zaś pogoda za oknem znów panowała piękna. Już po dziewiątej ruszyli na miasto, to znaczy na rynek, gdzie najłatwiej można było dostać świeże produkty, a tych mieli do nabycia sporo.

– Chciałbym się dołożyć do zakupów – powiedział Josh, gdy szli w stronę targowiska. Na mieście, mimo wczesnej pory, panowała krzątanina. – Skoro wprosiliśmy się na święta.

Pani Lilian popatrzyła na niego z zaskoczeniem – przynajmniej na czas wyjścia założyła na siebie coś więcej, to znaczy spódnicę i bluzkę, na wierzch zaś czerwony płaszczyk i wysokie kozaki na obcasie, dzięki którym ona i Josh zrównali się wzrostem – a potem tylko kiwnęła głową.

– Nie zamierzam się kłócić, jeśli tego oczekiwałeś – odparła uszczypliwie. – Choć nie miałam cię za szczególnie bogatego – dodała. – Poza tym to ja was zaprosiłam.

– Cieszę się, że nie ma pani nic przeciwko.

– Nie lubię się kłócić o pieniądze, bo to zwykle wygląda na obłudę – wyjaśniła, a Josh pomyślał, że rozumie tę postawę.

– Nie jestem bogaty – odniósł się do jej wcześniejszej uwagi. – Moje stypendium nie pokrywa nawet połowy naszego czynszu. Czasem jest mi aż głupio, że Alain zawsze za wszystko płaci – wyznał. – Otrzymałem nagły przypływ gotówki od krewnego z Tuluzy i chcę je wydać w sensowny sposób.

Spojrzała na niego, unosząc cienkie brwi.

– Nie słyszałam o twoich krewnych w Tuluzie – powiedziała neutralnym tonem, który wskazywał, że w ogóle nie jest ciekawa… prawdopodobnie celowo. – Mówiłeś, że jesteś stąd.

– Tak naprawdę jestem pół na pół. Dopiero pół roku temu dowiedziałem się, kim byli moi rodzice… i że mam żyjących krewnych.

Teraz popatrzyła na niego z wyraźnym zdumieniem, choć nie zwolniła kroku. Obcasy jej butów stukały na płytach chodnika.

– Co to znaczy? – spytała, tym razem z wyraźnym zainteresowaniem, które szczerze go ucieszyło. – Albo opowiesz mi później, teraz mamy inne zajęcia – zreflektowała się, widząc, że już doszli na miejsce. – Najpierw musimy iść na warzywny…

Na rynku – czego można się było spodziewać – ludzi było sporo, jednak nie na tyle, by oni dwoje musieli się przepychać. Tłumek mieszkańców przesuwał się pomiędzy straganami i budkami w sposób dość zorganizowany. W taki dzień jak dziś – tuż przed świętami – nie było tutaj maruderów, którzy przyszli jedynie popatrzeć na towar i pogadać ze sklepikarzami bez żadnego zamiaru robienia zakupów. Nie znaczy to bynajmniej, że zrezygnowano ze społecznej funkcji, którą rynek pełnił. Josha zewsząd atakowały rozmowy na takie tematy jak zdrowie, krewni i sąsiedzi, których wcale nie chciał słuchać… Natknęli się na kilkoro znajomych pani Lilian – zarówno pośród kupujących, jak i sprzedających – z którymi wymieniła ona pozdrowienia i życzenia świąteczne, a Josh miał okazję widzieć na jej twarzy prawdziwy uśmiech, choćby pojawiał się on na krótko. Nawet jeśli w jej słowach nie było szczególnej wylewności, to wyczuwał, że były szczere. Pomyślał wtedy do siebie: "Czyli Lilian Corail potrafi też być zupełnie po ludzku miła i traktować ludzi z sympatią".

Na targu warzywnym zrobili zakupy na kilku stoiskach – na swoim ulubionym pani Lilian nie znalazła wszystkich produktów – choć do ostatniego z nich podeszła z dość krzywą miną. Jej przyczyny Josh szybko się dowiedział, kiedy stojąca za ladą korpulentna sprzedawczyni, która przez cały czas zezowała w jego stronę, nie zdołała dłużej powstrzymywać ciekawości i zapytała:

– Nie widziałam wcześniej tego młodego człowieka w pani towarzystwie, pani Corail…?

Pani Lilian podała jej wybrane ze skrzynki pieczarki.

– To nie jest mój najnowszy kochanek, jeśli to sobie pani wyobrażała, pani Atroun – powiedziała z kamienną twarzą. – To rodzina mojego syna.

Pani Atroun z pewnością nie mogła być bardziej zaskoczona niż Josh, który z wrażenia niemal upuścił siatkę z dotychczasowymi zakupami – wszystkim dotąd został przedstawiony po prostu jako gość świąteczny – jednak zaskoczona była wyraźnie, żeby nie powiedzieć: zszkokowana. Przez chwilę przenosiła wzrok miedzy panią Lilian a Joshem, zupełnie zapominając o położonych na wadze pieczarkach.

– Ale jak to… rodzina…? – zapytała wreszcie.

– Ro-dzi-na. Żyją ze sobą – odparła pani Lilian z irytacją, co do której Josh nie miał pojęcia, czy była udawana czy nie. – Pani Atroun, nie mam całego dnia, więc proszę z łaski swojej skasować mnie za te grzyby.

Teraz na twarzy sklepikarki odbiła się ewidentna niechęć, zwłaszcza gdy raz jeszcze obrzuciła Josha spojrzeniem.

– Bójcie się Boga, pani Corail…! Że pani, to jeszcze rozumiem, ale że nawet pani syn taki…? – mruknęła pod nosem, zanim wreszcie zapakowała pieczarki i wymieniła sumę, którą pani Lilian uiściła, życząc sprzedawczyni wesołych świąt.

– Obawiam się, że zepsułam ci reputację – powiedziała, gdy szli w stronę następnych straganów. – Do wieczora pół miasta będzie o tym wiedzieć.

– Proszę się tym nie przejmować… Ja tu jestem tylko przejazdem – odparł Josh, wciąż oszołomiony. – Ale co z pani reputacją? I Alaina?

Pani Lilian wydała prychnięcie, które było mieszanką rozbawienia i zniecierpliwienia.

– Czas, w którym przejmowałam się tym, co ludzie o mnie pomyślą, skończył się bardzo dawno temu – odrzekła. – Zresztą im gorzej myślą, tym większy mam spokój. A co do Alaina… Myślę, że mój syn tak samo do tego podchodzi. Skoro związek z tobą jest czymś, z czym nie zamierza się kryć, dlaczego ja miałabym to robić…?

– Alain nie kryje się z tym? – spytał Josh.

– Wtedy, latem, powiedział mi o was niemal od progu – oświadczyła pani Lilian, a potem ponownie wyciągnęła z kieszeni płaszcza listę zakupów. – Teraz na nabiał.

Josh szedł za nią w milczeniu, przytłoczony tym, co właśnie miało miejsce. Po raz kolejny uświadomił sobie, że Lilian Corail nie była przeciętną osobą… i, tak naprawdę, wcale mu to nie przeszkadzało. A już jej słowa sprzed chwili ogrzewały go od środka. To był pierwszy raz, kiedy powiedziała coś, co napełniło go szczęściem.

– Pani Lilian… – odezwał się nieśmiało, gdy zbliżali się do stoiska z serami. – Naprawdę uważa mnie pani za rodzinę… rodzinę Alaina…?

Odwróciła się do niego i teraz w jej oczach widniało ewidentne rozbawienie.

– A za co mam cię uważać? – spytała z ironią. – Chyba nie za jego seks-zabawkę…?

Josh miał ochotę zapaść się głębiej w szalik, świadom rumieńca wpełzającego mu na twarz – oraz dziwnych spojrzeń rzuconych przez ludzi, którzy słyszeli słowa pani Lilian – jednak łaskoczące uczucie rozlewało się coraz bardziej w jego piersi.

– Kiedy przyjechaliśmy pierwszy raz – odezwał się, gdy z siatką pełną serów szli teraz na dział mięsny – i kiedy pani nazwała nas gośćmi, zrobiło mi się przykro. Wydawało mi się, że zamierza pani trzymać między nami dystans, jak między obcymi ludźmi. Jasne, było z mojej strony głupotą oczekiwać, że powita mnie pani z otwartymi ramionami, skoro przecież zupełnie się nie znaliśmy, ale… – Zamilkł, nie wiedząc, co właściwie chciał powiedzieć.

Pani Lilian popatrzyła na niego, marszcząc brwi.

– Nie wydaje ci się czasem, że za dużo myślisz? – rzuciła.

Josh parsknął śmiechem.

– Alain też mnie kiedyś o to zapytał – odrzekł wesoło.

Pani Lilian skrzywiła się; wyraźnie nie była zadowolona, że porównuje się ją do syna, ale nic nie powiedziała.

– Pani Lilian, dlaczego traktuje pani Alaina w taki sposób? – odważył się zapytać Josh, gdy z kilkoma siatami zakupów wracali do domu. Zegar na wieży kościelnej właśnie wybił jedenastą.

– Czyli jaki? – spytała, patrząc na niego z ukosa.

– Jakby był najgorszym człowiekiem na świecie. A przecież to pani jedyne dziecko.

Odwróciła wzrok.

– Nie jest okropnym człowiekiem? Co niby da się w nim lubić? – rzuciła z niechęcią.

– Mógłbym pani opowiadać godzinami co – odparł z miejsca Josh. – Ale mamy tylko kwadrans, więc musi na początek wystarczyć.

– Nie chcę…

– Jest uczciwy, nie ma w nim żadnego fałszu. Jest spokojny, nie wdaje się w burdy, ani nie pije. Nie ma żadnych problemów w pracy, więc musi być porządnym pracownikiem. Ma poczucie humoru, nawet jeśli bardzo głęboko ukryte. Jest lojalny wobec ludzi, do których się przywiąże, przejmuje się nimi i chce im pomagać. Z bardziej przyziemnych spraw, potrafi zrobić w domu większość rzeczy, ma umysł ścisły i przeważnie podchodzi do problemów z rozsądkiem, nie traci głowy, ani nie dramatyzuje. Nie brak mu jednak wrażliwości, a kiedy trzeba, potrafi okazać emocje. Jest wobec mnie bardzo czuły i na wiele sposobów udowadnia, że jestem dla niego ważny. Akceptuje mnie takiego, jaki jestem. Nie narzeka na moje gotowanie ani na to, że późno wracam z uczelni do domu. Przeprowadził się dla mnie nawet do Paryża i pokrywa większość naszych wydatków. Ma taki ciepły uśmiech i duże dłonie, i umie całować… No i raz uratował mi życie.

– Widzisz w nim same zalety – wtrąciła pani Lilian, gdy przerwał na chwilę, by nabrać oddechu.

– Za to pani wydaje się w nim widzieć same wady – odrzekł, jednocześnie przypominając sobie, że dokładnie to samo powiedział kilka miesięcy temu Alainowi, gdy rozmawiali o jego matce. Ci dwoje byli naprawdę niemożliwi. – Naprawdę tak by panią zabolało, gdyby okazała mu pani trochę uczucia?

Pani Lilian zacisnęła usta, wbiła wzrok przed siebie i nic nie powiedziała.

– Nie wierzę, że może istnieć matka, która nie kocha swojego dziecka – dodał Josh. – I nie przekona mnie pani, że jest wyjątkiem. Przecież wiosną, kiedy rozmawialiśmy o tym, że Alain jest w szpitalu… wówczas nie brzmiała pani tak, jakby się nim zupełnie nie przejmowała…?

Ponownie odpowiedziało mu milczenie. Było jasne, że pani Lilian nie ma zamiaru o tym rozmawiać. Josh musiał to uszanować, choć wcale nie czuł się, jakby przegrał – powiedział jej, co myśli, i być może dał do myślenia jej. Dopiero po chwili zorientował się, że pani Lilian nie zaprzeczyła, gdy chwalił jej syna – to też o czymś świadczyło.

Mieszkanie zastali puste.

– Gdzie on poszedł szukać tej choinki? Do lasu? – mruknęła pani Lilian z irytacją, zanosząc siatki do kuchni. – A może zasiedział się w monopolowym?

Alain wrócił niewiele po nich – bez choinki i bez wina, za to z siatką wypełnioną ozdobami.

– Nie znalazłem w całym domu żadnych dekoracji – odpowiedział, gdy matka zalała go wyrzutami – więc najpierw poszedłem po nie. Teraz idę po zakup właściwy.

– Tylko nie bierz za dużej, bo nie dam rady jej potem wynieść na śmietnik.

– To może wolisz sztuczną? Będziesz mogła złożyć i schować na szafę. I co roku tylko wyjmować.

– Przecież ja normalnie pracuję w święta. Wszyscy biorą wtedy urlopy, ja mogę siedzieć w szpitalu.

– Miałem nadzieję, że odtąd będziemy spędzać święta razem – wtrącił Josh, który przysłuchiwał się tej wymianie zdań.

Głowy Alaina i pani Lilian odwróciły się jednocześnie w jego stronę – a Josha znów uderzyło, jak ta dwójka jest do siebie podobna.

– O ile oczywiście zdecyduje się pani regularnie nas zapraszać – dodał, uświadamiając sobie, że prawdopodobnie posunął się trochę za daleko.

Pani Lilian nic nie powiedziała, odwróciła wzrok i poszła z powrotem do kuchni. Alain natomiast uznał, że czas najwyższy iść po tę choinkę, choć koniec końców nie ustalili, czy ma być sztuczna czy prawdziwa. Josh miał nadzieję, że jednak prawdziwa – uważał zapach drzewka bożonarodzeniowego za jedną ze składowych rodzinnych świąt.



Alain dziwił się samemu sobie. Zdroworozsądkowo nie był w stanie zrozumieć, dlaczego już trzeci raz w tym roku przyjechał do matki – to było więcej niż przez poprzednie kilka lat razem. Rozsądek nie miał tu jednak nic do gadania; prawda była taka, że Joshua już dawno owinął go sobie wokół palca i Alain był gotów zrobić wszystko, o co zostałby przez niego poproszony. Czasem zastanawiał się, czy Joshua zdaje sobie z tego sprawę – powinien, biorąc pod uwagę jego intelekt. Z drugiej jednak strony jego partner zawsze dawał mu do zrozumienia, że uważa go za swoje największe szczęście i wchodził w tę relację – w ich związek – bez żadnych kalkulacji, chęci odniesienia korzyści, a po prostu z całą swoją miłością. Nigdy nie wydawał się przyjmować go za pewnik – i nie dlatego, że Alain kilka razy go zawiódł. A Alain nie mógł się nadziwić, co ktoś taki jak Joshua Or w nim widzi.

Takie myśli były zresztą bez sensu, bo nie dało się tego pojąć rozumem, a Alain i tak nigdy nie uważał się za szczególnie skłonnego do mądrych rozważań. Trzeba było uznać, że w miłości tak się właśnie działo – najwyraźniej i w przypadku Joshui, i jego samego. Było już o wiele za późno, by protestować przeciw temu czy tamtemu, nawet jeśli nie miał na to wielkiej ochoty, a spotkanie z Lilian Corail znajdowało się bardzo daleko na liście rzeczy, którymi chciał się zajmować. To nie było tak, że jej nienawidził – była przecież jego matką – jednak jej sposób bycia był tak nieprzyjemny, że chyba tylko zupełny dureń mógłby się dobrze bawić w jej towarzystwie… Tak naprawdę jednak już dawno przyzwyczaił się do takiego zachowania – do jej ciągłych narzekań i niezadowolenia z niego – i znacznie bardziej stresowało go, kiedy próbowała być miła… jak poprzednim razem.

Kiedy jednak obserwował jej interakcje z Joshuą i widział, że na jego uprzejmość odpowiada… może nie sympatią, ale chociaż w sposób dość cywilizowany, zastanawiał się, ile z jej złości i krytyki brało się z tego, że sam odnosił się do niej ze złością i krytyką. Nawet nie próbował być wobec niej miły – nie, nawet o tym nie pomyślał – teraz jednak widział wyraźnie, że akcja powoduje reakcję. Jego matka naprawdę potrafiła komunikować się z ludźmi nie tylko za pomocą uszczypliwych docinków i otwartej pretensji… choć wciąż był zupełnie przekonany, że w przypadku ich dwojga coś takiego było niemożliwe, choćby nie wiem jak się starał.

Na razie więc ograniczał się do przyglądania, jak Joshua i Lilian rozmawiają, a sam odzywał się tylko wtedy, gdy było to absolutnie konieczne. Joshua dawał z siebie wszystko, by atmosfera panowała dobra, więc pod żadnym pozorem nie wolno mu było tych wysiłków zmarnować. Kiedy jednak tak się przyglądał, odkrywał, że jego partner – choćby pozornie okazywał dziecięcą wręcz ekscytację wspólnymi świętami – bardzo często zatrzymywał spojrzenie na Lilian, ewidentnie badając ją, analizując jej zachowanie, gesty, słowa… po prostu wszystko. Alain miał w życiu kilka okazji, by przekonać się, że umysł Joshui nieustannie pracował, zaś jego przenikliwość i umiejętność rozumienia zagadek ludzkiej psychiki nie miały sobie równych – cóż, trafił z kierunkiem studiów w dziesiątkę. Tak czy inaczej, wyglądało na to, że Joshua nie przyjechał tutaj tylko po to, by spędzić rodzinne święta.

Alain kupił choinkę – na tyle małą, że dało się ją postawić na komodzie – a potem wziął się za jej strojenie. Prędko okazało się, że nowo kupione lampki się nie świecą, jednak udało mu się znaleźć przepaloną żarówkę i zamienić na dodatkową, dołączoną do zestawu.

– Zawsze mnie zdumiewa, że jesteś w stanie tyle zrobić – powiedział z podziwem Joshua, kiedy problem został rozwiązany. – Pewnie w domu się tego nauczyłeś…?

– A gdzie tam – skomentowała Lilian z kuchni. – Jego ojciec nie wiedział nawet, do czego służy śrubokręt. Nie mówiąc już o tym, że rzadko bywał na tyle trzeźwy, by go utrzymać…

– Zatem od pani się nauczył…? – zapytał Joshua, wracając do krojenia warzyw.

– Czy ja wyglądam na specjalistę od techniki? Moje zdolności w tej materii kończą się na podniesieniu zagłówka łóżka szpitalnego. I wkręceniu żarówki. I wymianie korków. Kupiłam chłopakowi kiedyś jedną czy dwie książki o majsterkowaniu, bo się interesował…

– Mnie dziadek trochę podszkolił, ale byłem wtedy jeszcze bardzo mały. Potrafię wbić gwoździa… A właśnie, miałem pani opowiedzieć o moim krewnym w Tuluzie…!

Alain skończył okręcać lampki wokół choinki i wziął się za wieszanie ozdób, przysłuchując się dobiegającej z kuchni rozmowie. Znał już tę historię, jednak nie miał nic przeciwko usłyszeniu jej w całości po raz drugi – Joshua miał przyjemny głos, który zwłaszcza pełen entuzjazmu i emocji trafiał do serca. Alain zdał sobie sprawę, że stoi przy choince i uśmiecha się sam do siebie, więc czym prędzej na nowo przybrał poważny wyraz twarzy. Ciepłe uczucie – wywołane myślą, że w towarzystwie Joshui był w stanie się uśmiechać – nie chciało go jednak opuścić.

Choinka została ubrana, a Joshua był dopiero w połowie opowieści – co jakiś czas przerywanej komentarzami: "Ale może ja panią nudzę?", i "Chce pani słuchać dalej?", i "Znów straciłem wątek. Przepraszam, że tak się rozgadałem". Cóż, streszczał w niej wiele lat życia. Lilian wydawała się słuchać go uważnie, z zainteresowaniem, co też było niezwykłe – gdyby to Alain usiłował jej o czymś opowiedzieć, pewnie wytrzymałaby pół minuty, zanim zniecierpliwiona oświadczyłaby, że już jej wystarczy… Z drugiej strony na pewno nie zgodziłaby się na wysłuchiwanie tak długiej relacji tylko z grzeczności, więc prawdopodobnie rzeczywiście chciała się czegoś dowiedzieć o jego "chłopaku".

Alain dopiero po jakimś czasie złapał się na myśli, jak dziwne było to, że Joshua przy zaledwie drugich odwiedzinach u Lilian był w stanie opowiadać jej historię swego życia. Nie, to było bardziej niż dziwne – wręcz niepojęte. Oczywiście, Joshua potrafił bardzo szybko nawiązywać przyjaźnie – w przeciwieństwie do niego samego – jednak to już zakrawało na przesadę. Alain wciąż nie był w stanie pojąć, co w jego matce było takiego, że Joshua mógł się jej zwierzać jak gdyby nigdy nic.

– No więc mój wuj raczej nie żywi sympatii do takich jak ja, choć nie wydaje mi się też, by miał mną za to szczególnie pogardzać. Daleko mu jednak do pani otwartości. Sądzę, że nawet za dziesięć lat nie byłby w stanie przyznać publicznie, że jego siostrzeniec żyje w związku z mężczyzną, tak jak pani. Naprawdę wciąż jestem zdumiony tym, co pani dziś zrobiła.

Co??? Alain z wrażenia niemal wypuścił but, który właśnie miał zamiar włożyć – wybierał się przecież do monopolowego – a potem wrócił się do salonu, by słyszeć lepiej.

– Nie wiem. Może po prostu chciałam, żeby ta baba nie myślała, że wszyscy są tacy, jakimi ich sobie wyobraża. Teraz przynajmniej będę mieć wymówkę, by nigdy u niej nie kupować.

– To jakaś pokrętna logika, pani Lilian… Tak czy inaczej, chciałbym, żeby mój wuj kiedyś panią poznał. Mógłby się od pani wiele nauczyć.

Po tym nastąpiła długa chwila ciszy, w której słychać było odgłos siekania oraz bulgotania. Kiedy Alain stwierdził, że nie usłyszy więcej nic ciekawego, jego matka powiedziała:

– Czy ty się próbujesz ze mną zaprzyjaźnić? – a w jej głosie pobrzmiewały niepewność, podejrzliwość i ironia.

Alain stłumił parsknięcie, nie mógł się jednak powstrzymać, by nie zajrzeć do kuchni.

– Jesteś tak naiwna, że to aż do ciebie niepodobne – rzucił i sprawiło mu to satysfakcję. – Przecież on to robi od samego początku.

– Ty chyba miałeś iść po wino…? – odcięła się Lilian.

– Nie pójdę, zanim mi nie powiecie, o co chodziło z tym publicznym przyznawaniem się. Co wyście znowu wymyślili? Naprawdę nie można was na chwilę zostawić samych…

– O co chodziło? Dokładnie o to: opowiedziałam na rynku o tobie i twoim chłopaku – odparła Lilian z irytacją, odwracając się do garnka. – Głównie po to, by zatkać jednej babie gębę.

Alain powstrzymał westchnięcie. No tak, byłby naiwny, usiłując posądzać ją o dobre intencje. Joshua jednak był najwyraźniej innego zdania, gdyż rozpromienił się jeszcze bardziej.

– To było wspaniałe, pani Lilian. Naprawdę wspaniałe. Powiedziała, że należę do twojej rodziny, Alain.

Alain przez chwilę przenosił wzrok między nimi dwojgiem, ściągając brwi.

– Przecież należysz – stwierdził w końcu oczywistość, sprawiając, że Joshua niemal zaczął świecić własnym światłem. Potem pokręcił głową i ruszył do drzwi, mamrocząc: – Nie nadążam za wami. Wy chyba żyjecie w jakiejś innej galaktyce…

– Myślałem, że nie wierzysz w kosmos – usłyszał znienacka w lewym uchu, kiedy był już w przedpokoju, a potem Joshua cmoknął go w policzek. – Tylko tyle, bo mam brudne ręce.

Alain odwrócił się do niego, impulsywnie objął dłońmi jego twarz i pocałował. Mocno i porządnie. W tej chwili zrobiłby to, nawet gdyby Lilian ich widziała. Jakoś miał wrażenie, że było to po ostatnich rewelacjach bardziej niż na miejscu.

– Nie nadążam za wami – powtórzył, kiedy już oderwał się od miłości swojego życia.

Joshua uśmiechnął się aż po kąciki oczu.

– Nadążasz – powiedział wesoło. – Dziękuję.



Josh był absolutnie zachwycony tym Bożym Narodzeniem. Jego entuzjazmu nie zmąciło nawet to, że stopił się cały śnieg i przez następne dwa dni lało, sos do mięsa nie nadawał się do jedzenia po tym, jak zamiast soli wsypał do niego cukru, zaś w wigilię rano przyszła sąsiadka z parteru, by nagadać pani Lilian, że jej rodzina sieje zgorszenie. (Pani Lilian odpowiedziała, że ona przynajmniej ma rodzinę, kazała babie zająć się własnym życiem i wyraziła nadzieję, że pani Tombac nie będzie potrzebować w najbliższym czasie hospitalizacji).

– Nigdy nie rozumiałam ludzi, których głównym obiektem zainteresowań są prywatne sprawy innych – oświadczyła, zatrzasnąwszy intruzce drzwi przed nosem. – Wzięliby się do jakiejś roboty, jeśli mają tyle wolnego czasu.

– Jest tak, jak pani powiedziała: nie mają własnego życia – rzucił Josh, który z każdą chwilą coraz mocniej uwielbiał panią Lilian. – Ale nie chciałbym, by pani miała przez nas kłopoty.

– Hej, ja sama decyduję o tym, co mówię innym. Tobie nic do tego – zauważyła, wracając do kuchni. – Jeśli chcesz, możesz mi pomóc zapełnić ten kosz. Chcę zanieść trochę jedzenia dziewczynie z piętra niżej. Jej mąż zmarł kilka miesięcy temu w naszym szpitalu, została sama z trójką dzieci. Raczej nie sądzę, by dała radę przygotować w tym roku święta…

Josh ochoczo wziął się do dzieła, jednocześnie zastanawiając się nad kolejną cechą, której dowiedział się o pani Lilian. Im dłużej z nią przebywał, tym bardziej złożoną osobą się okazywała. Pamiętał, że przy ich pierwszym kontakcie – telefonicznym – uznał ją za samolubną kobietę i okropną matkę. Ten obraz przez dłuższy czas podtrzymywało to, jak ona i Alain odnosili się do siebie. W dalszym ciągu nie ulegało wątpliwości, że pani Lilian traktuje swojego syna absolutnie paskudnie – jednak od ich pierwszego spotkania Josh podejrzewał, że bynajmniej nie wynika to z jakiejś prymitywnej niechęci, niedojrzałej urazy.

Alain powiedział kiedyś, że matka zawsze dawała mu do zrozumienia, że jest dla niej największym utrapieniem na świecie i byłaby znacznie szczęśliwsza bez niego, ale Joshowi wydawało się, że nie chodzi o to. Owszem, przy bliższym poznaniu pani Lilian w dalszym ciągu jawiła się jako osoba egoistyczna, która w pierwszej kolejności dba o samą siebie – do tego stopnia, że innych traktuje z pogardą i wyniośle, wręcz niegrzecznie – ale teraz miał wrażenie, że jej zachowanie mogło być niejako mechanizmem obronnym. Z pewnymi ludźmi nie chciała się zadawać – ograniczonymi, skłonnymi do krytyki innych, zwłaszcza tych, którzy nie wpisywali się w utarty schemat "porządnego człowieka" – i Josh nie mógł powiedzieć, że jej nie rozumie. On sam darzył takie osoby niechęcią: mówiące innym, jak mają żyć, potępiające za wszystko, co odbiegało od normy, dyskryminujące i patrzące z góry na tych, których uważali za gorszych.

Tak czy inaczej, miał przecież okazję widzieć panią Lilian w sytuacjach, gdy nie tylko była miła, ale wręcz pomocna. Na mieście ze swobodą rozmawiała z ludźmi, których lubiła, teraz okazało się, że potrafiła pochylić się nad tymi, na których spadło nieszczęście. W dodatku pracowała w służbie zdrowia, a Josh nie potrafił sobie wyobrazić, by ktoś pozbawiony człowieczeństwa był do tego zdolny. I wydawała mu się pod każdym względem uczciwa. Zamierzał dowiedzieć się o niej więcej i kiedyś może dobrze zrozumieć. Nie było to łatwe, ponieważ – identycznie jak Alain – nie lubiła mówić o sobie, wycofywała się, gdy temat rozmowy jej nie odpowiadał, i ponownie odsuwała się na dystans. Musiał być cierpliwy.

Kiedy później rozważał podobieństwa pani Lilian do Alaina – czy odwrotnie – jedna rzecz przyszła mu do głowy.

– Alain…? – rzucił nieśmiało, stając w drzwiach między kuchnią a salonem, w którym jego partner właśnie zawieszał świeżo wyprane firanki. – Czy kiedy byliśmy w szkole, wiedziałeś, że nie interesują mnie dziewczyny? W sensie na początku naszej przyjaźni.

Alain odwrócił się do niego, a potem kontynuował wieszanie.

– Nie pamiętam… Chyba nie. Albo nie zwracałem na to uwagi, nie myślałem o tym.

– A gdyby ktoś ci wtedy powiedział wprost, że spotykając się ze mną, narażasz się na opinię… no, nienormalnego… Co byś wtedy zrobił? Zakończyłbyś wszystko?

Alain zszedł ze stołka i wyrównał firanki, nic nie mówiąc. Jasne było, że się namyśla.

– Raczej nie – odparł w końcu, ponownie na niego patrząc. – Powiedziałbym, że nikomu nic do tego, z kim spędzam czas. Nie przejmowałem się tym, co o mnie myślą. A potem to już chyba sam miałem na to nadzieję… że mógłbyś woleć chłopaków – mruknął.

– Ale przecież ostatecznie uciekłeś…?

Teraz przez twarz Alaina przemknął cień. Odwrócił wzrok.

– To nie o to chodziło – powiedział ciszej. – Uciekłem, bo bałem się, że zrobię ci krzywdę, nie dlatego, że nie chciałem z tobą być. To, że byłeś chłopakiem, nie miało żadnego znaczenia – dodał i, jakby na podkreślenie tych słów, pokręcił głową, po czym znów na niego spojrzał.

Josh uśmiechnął się do niego. Na tym etapie był w stanie nie żałować lat, które stracili – widać musiały się zdarzyć, żeby pomóc im w jakiś sposób dorosnąć.

Chwilę ciszy przerwał głos pani Lilian:

– Skoro już skończyliście, jeden może iść wyrzucić śmieci, a drugi wziąć się za nakrywanie do stołu. Albo ty, Joshua, zastąp mnie przy mieszaniu, a ja wszystko przygotuję. Mam nadzieję, że znajdzie się jakiś porządny obrus…

Kiedy na dworze zapadł już wieczór, zasiedli wreszcie do uroczystego, przygotowywanego przez kilka dni posiłku. Pani Lilian stwierdziła, że ma dość gotowania na jakieś pół roku i przynajmniej przez następne trzy dni nie zamierza wchodzić do kuchni. Do jedzenia przebrała się w bardziej odpowiednią sukienkę, Josh i Alain też założyli lepsze koszule. A potem zaczęła się trwająca wiele godzin uczta, przerywana wszakże miłymi akcentami typu słuchanie koncertu kolęd z radia czy wymiana prezentów. Tym ostatnim zdecydowanie panią Lilian zaskoczyli, choć innej reakcji po sobie nie pokazała. Wbrew jednak wcześniejszym zastrzeżeniom Alaina jego matka nie skrytykowała żadnego z otrzymanych podarków.

Josh uznał, że sam z pewnością jest nie mniej zaskoczony od niej, kiedy zarówno on, jak i Alain także zostali obdarowani drobiazgami. Alain – czy można się było spodziewać po matce innego prezentu dla syna? – otrzymał cały komplet bielizny, a do tego koszulę i sweter, i jeszcze wodę kolońską. Josh natomiast odwinął z opakowania książkę kucharską.

– Nie znam cię na tyle, by wiedzieć, co mogłabym ci kupić – powiedziała pani Lilian z rezerwą, a Josh spojrzał na nią zdumiony i zapytał sam siebie, jak kiedykolwiek mógł ją uważać za egoistkę. Jej słowa wskazywały na to, że gdyby znała go lepiej, zadałaby sobie trud znalezienia prezentu, który sprawiłby mu największą radość. Nie żeby z prezentami praktycznymi było cokolwiek nie w porządku.

– To jest fantastyczny prezent, dziękuję! – zawołał z entuzjazmem. – Bardzo się przyda.

Kiwnęła głową i wydawało się, że jej jakby ulżyło.

– To najlepsza w Esperanto książka kucharska – dodała. – Nie wiem, od ilu dziesięcioleci jest na rynku. Co jakiś czas ukazują się nowe wydania. Zawiera proste przepisy na smaczne dania, które są podstawą każdej kuchni. Sama taką sobie kupiłam, kiedy wyszłam za mąż.

Josh patrzył na nią bez słowa dłuższą chwilę, aż odwróciła wzrok, niemal zmieszana.

– Dziękuję, pani Lilian – powtórzył, tym razem ciszej i z większym naciskiem.

Ponownie kiwnęła głową i był jakoś dziwnie pewny, że wiedziała, za co jej dziękował. Znów wróciły do niego jej słowa sprzed kilku dni: "To rodzina mojego syna", i uderzyła go dziwna świadomość: nie pamiętał, kiedy ostatni raz był tak rozpieszczany.

Popatrzył na Alaina i powiedział:

– Cieszę się, że tu przyjechaliśmy.

Alain przez chwilę odwzajemniał jego wzrok, a potem odparł po prostu:

– To dobrze.



Kiedy Alain porównywał te święta do pamiętanych z dzieciństwa, wydawały mu się o wiele lepsze. Z drugiej strony nie był pewny, czy może ufać swoim wspomnieniom. Czasem zastanawiał się, czy przypadkiem wszystko to, czego po czasie dowiedział się czy zrozumiał na temat swojej rodziny, nie zabarwiło czy wręcz nie zniekształciło obrazów, które zapisały się w jego głowie. Jako dziecko nie zauważał bowiem wielu spraw – może po latach czuł się z tego powodu winny i zastąpił te całkiem normalne, powszednie fragmenty pamięci innymi, znacznie bardziej negatywnymi i gwałtownymi. Kiedy miało się za ojca alkoholika, który po pijaku potrafił tłuc własną żonę, życie rodzinne nie mogło się przecież układać bezproblemowo, prawda? Dlatego wyobrażał sobie, że z tamtych świąt pamięta nerwową atmosferę, zestresowaną matkę i uczucie, że zamiast się cieszyć, bał się, że zaraz stanie się katastrofa.

Te święta były jednak zupełnie inne. Jedyna katastrofa, jaka mogła się zdarzyć, to awantura z Lilian – nie żeby nie był do tego przyzwyczajony. Awantur jednak nie było, a jedynie zwykłe przycinki i krytyczne komentarze, które wpuszczał jednym uchem, a wypuszczał drugim. Te kilka dni upłynęło ich całej trójce najpierw na przygotowaniach, a potem na słodkim lenistwie – i wszyscy wydawali się dobrze bawić, choć każde na swój sposób. Lilian pierwszy raz w życiu przygotowała taką ucztę, Joshua dwoił się i troił, by jej pomagać, a Alain zajął się wszystkim innym. Poczucie, że robią coś razem – we wspólnym celu – było wyjątkowo przyjemne.

Oczywiście było to zasługą Joshui, który najpierw uparł się, by zaproszenie na święta przyjąć, a potem zdawał się cieszyć każdą spędzoną tu chwilą. Prawdopodobnie ta jego entuzjastyczna radość działała jak bufor – bez niego Lilian i Alain prędzej czy później skoczyliby sobie do oczu. Alain nigdy nie lubił wynajdywać między matką a sobą podobieństw, jednak teraz miał wrażenie, że oboje reagują na Joshuę w taki sam sposób, wiedząc, że jest to ktoś lepszy, bardziej prostolinijny i uczciwy niż oni dwoje. A kiedy człowiek zetknie się z taką osobą – która wydaje się promieniować nieskrępowaną miłością i życzliwością – czuje się niemal w obowiązku chronić to dobro, które mu się przytrafiło, chronić ten uśmiech i to szczęście, bez którego byłoby po prostu szaro i brzydko.

Joshua okazywał Lilian sympatię i był nią na swój sposób zachwycony. Po prawdzie ten zachwyt zakrawał niemal na zakochanie, ale to był właśnie sposób, w jaki odnosił się do kobiet, które z tego czy innego powodu uwielbiał. Alain nie sądził, by wynikało to z samej Lilian – raczej z faktu, że była jego, Alaina, matką. Podejrzewał, że Joshua chciałby z Lilian relacji jak najbardziej rodzicielskiej, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, z jaką egzaltacją reagował na wszelkie odniesienia do rodziny…

Może była najwyższa pora, by Alain zaczął w inny sposób patrzeć na tę kwestię… najwyższa pora zacząć doceniać fakt, że ma rodzinę – że poza partnerem, miłością swego życia, ma jeszcze matkę, która go urodziła, wychowała i starała się o to, by sobie radził…? Kiedy ma się coś za pewnik, człowiek zupełnie się nad tym nie zastanawia, ale kiedy zyskuje się perspektywę… Joshua, mimo że szczęśliwy w związku nim, musiał rozpaczliwie pragnąć jeszcze kogoś: rodzica – albo po prostu uważał, że kiedy się takiego posiada, wówczas powinno to wywoływać radość, nie stres. Z jego punktu widzenia kłótnie Alaina z Lilian musiały wydawać się niepotrzebne, a może wręcz niesłuszne.

Oczywiście Alain nie zamierzał zmieniać swojego stosunku do matki tylko dlatego, że jego partner był zdania, że tak by było słusznie – nikt nie był zdolny do czegoś takiego, w każdym razie nie ot tak, z dnia na dzień – jednak łapał się na tym, że w skrytości ducha ma nadzieję, że może Joshua zdoła coś między Lilian a nim uleczyć. Miał energię, której brakowało im obojgu, miał chęć działania, determinację, by spowodować jakąś zmianę. Biorąc pod uwagę, że Alain godził się na przyjazd tutaj – i teraz wiedział już, że tych przyjazdów będzie więcej – zaś Lilian nie tylko nie odmawiała im gościny, ale wręcz zapraszała do siebie, oboje musieli mniej lub bardziej świadomie wyczuwać, że Joshua może im przynieść jedynie korzyć. Alain odkrył to już dawno temu, jednak przez wiele lat uciekał od tej wiedzy – Lilian jednak musiała się zorientować w wartości Joshui od razu, może nawet jeszcze przed ich pierwszym spotkaniem. Pamiętał, co usłyszał od niej pół roku temu: "Skoro już znalazłeś kogoś, kto chce z tobą być, powinieneś go nosić na rękach", i zaraz potem: "Następnym razem przyjedźcie obaj".

Zastanawiał się, czy Joshua jest świadom tego, co może tutaj zdziałać – prawdopodobnie tak. Czy czuł się przytłoczony tą odpowiedzialnością? Raczej nie – przecież sam uparł się, by tu przyjechać, by poznać Lilian Corail… by ją polubić i postarać się wyciągnąć z tej humorzastej i złośliwej istoty matkę…?




Millenium, "Loser"



rozdział 2 | główna | rozdział 4