Styczeń zbliżał się powoli do końca, gdy Joshua raz wrócił z uczelni – w poniedziałki zawsze był późno, ponieważ zostawał po zajęciach na zebraniu studenckiego koła naukowego – w stanie wskazującym na zdenerwowanie, zniechęcenie i ogólny żal do całego świata… a przynajmniej tak Alain zinterpretował sobie jego zachowanie, czyli rzucenie torby na kanapę, klapnięcie na krzesło przy stole i podparcie policzka ręką… i zamilknięcie na dłuższą chwilę. I nawet go nie pocałował na powitanie…! Dając jednak pokój pocałunkom – których Alain przecież wcale się nie domagał – nie był to jego typowy sposób bycia. Na co dzień Joshua promieniał wręcz absurdalną miłością do wszystkich ludzi, wydawał się najszczęśliwszą osobą pod słońcem i rzadko albo nigdy nie okazywał złości – co więc mogło wyprowadzić go do tego stopnia z równowagi? Ponieważ w najgłębsze zakamarki jego umysłu Alain nie miał wglądu, najłatwiej było zapytać. – Co się stało? Joshua podniósł na niego wzrok i zrobił minę, jakby miał się zaraz rozpłakać. – Niedługo są twoje urodziny – stwierdził. – No są – zgodził się Alain, choć wciąż nie uważał, by był to powód do płaczu. – Mieliśmy w sobotę je obchodzić – dodał Joshua jeszcze bardziej zbolałym tonem. – Ale nie będziemy…? – domyślił się Alain, siadając na drugim krześle. Teraz Joshua niemal wygiął usta w podkówkę. – Przepraszam… – powiedział zduszonym głosem, spuścił wzrok i ponownie zamilkł. – No to co się stało? – zapytał Alain po kolejnych kilku sekundach ciszy, widząc, że ciągu dalszego nie będzie. – Coś się poplątało z tym twoim sympozjum? Joshua znów na niego popatrzył, a teraz w jego wzroku odbiła się wdzięczność. – W piątek będę przy nim zajęty od rana do wieczora, bo nas do tego wyznaczono, ale w sobotę zamierzałem pójść tylko na ten jeden wykład przed południem, na którym nasze koło miało przedstawiać wstępne wyniki badań, i zaraz wracać do domu – odparł, a kiedy już zaczął, słowa popłynęły wartko. – Ale dziś okazało się, że szef koła i jego zastępca wylądowali w szpitalu zakaźnym z mononukleozą i prędko stamtąd nie wyjdą, i reszta ludzi jakoś uznała, że ja mam się zająć koordynacją wolontariatu i w piątek, i w sobotę. W dodatku wrobili mnie w tę prezentację, bo niby najwięcej przy tych badaniach pracowałem, choć to nieprawda, bo tylko kilka wywiadów przeprowadziłem, i tyle. Rozumiesz to? Mam przemawiać na sympozjum naukowym, przed kilkoma setkami psychologów, psychiatrów i Bóg wie kogo…! Grupa mnie wytypowała, bo uznali, że najlepiej potrafię się wyrażać i nie będę miał z tym problemu. A ja przecież dołączyłem do koła dopiero w tym roku akademickim – powiedział z pretensją, choć potem zaraz zmarkotniał. – To pewnie dlatego, że jestem z późniejszych roczników najmłodszy stażem… Alain słuchał tego wywodu, usiłując wyłowić najważniejsze. – Gratulacje – stwierdził wreszcie. – Twoja kariera naukowa będzie mieć świetny początek. – Jaka kariera naukowa? – zapytał Joshua, marszcząc czoło. – Alain, przecież ja zamierzam pracować jako najzwyklejszy psycholog, najlepiej gdzieś na prowincji…! – oświadczył, a Alain pomyślał, że pierwszy raz o tym słyszy. – Zresztą pal licho wykład, to tylko trzy kwadranse i mogę czytać z kartki. Mam gorącą nadzieję, że mi to przygotują… i że o dziesiątej rano mało kto tam jeszcze będzie, a już zwłaszcza na prezentacji wyników badań koła studenckiego. Ale że mam tam spędzić całą sobotę, znacznie mniej mi się podoba. Mieliśmy przecież plany i miało być tak fajnie… I tak się cieszyłem, i w ogóle… A teraz nic z tego – stwierdził ciszej i znów spuścił głowę. Alain przyglądał mi się dłuższą chwilę bez słowa, zastanawiając się, czy powiedzieć to, co w pierwszej kolejności cisnęło mu się na ust, kiedy Joshua wyraźnie odczuwał nagły zwrot wydarzeń jako tragedię – i zdecydował, że tak. – Przecież to nie jest koniec świata – mruknął. – Możemy przenieść nasze plany na niedzielę, żaden problem. – Ale na niedzielę też mieliśmy plany, więc wszystko wyjdzie nie tak – jęknął Joshua. – To zupełnie beznadziejne… Alain pochylił się nad stołem, by spojrzeć mu w twarz, którą w połowie zasłaniała grzywka. – To nie jest koniec świata – powtórzył spokojnym głosem, gdy Joshua na niego zerknął. – Zawsze chcesz, by plany udały się perfekcyjnie… A kiedy się nie udadzą, wówczas jest tak, jakby w ogóle się nie udały, prawda? Joshua uniósł głowę i popatrzył na niego ze zdumieniem, a potem odwrócił wzrok, jakby zmieszany. – Aż tak to nie… – mruknął. – Chyba. Alain poczuł, że drgnęły jego kąciki ust, ale nie chciał się śmiać w obliczu widocznego problemu. – Będziemy mieć jeszcze całą niedzielę – powiedział z naciskiem. – A jeśli nie będzie nam dość, zawsze jest następny weekend, panie perfekcjonisto. – Nie jestem perfekcjonistą – odrzekł Joshua, znów marszcząc czoło. Alain uniósł brwi i postanowił nie skomentować. – No dobrze, jestem – przyznał Joshua po jakichś piętnastu sekundach ciszy. – Trochę. – Trochę – zgodził się Alain poważnym tonem i ucieszył się, widząc, że z twarzy jego partnera zniknął wyraz absolutnej rozpaczy. – Naprawdę nie jesteś na mnie zły? – zapytał Joshua w następnej chwili, a to pytanie zaskoczyło Alaina chyba najbardziej z całej tej rozmowy. – Dlaczego miałbym być zły? Naprawdę nie widzę powodu, by przejmować się jednym dniem – odparł. – Mam cię dla siebie na co dzień – dodał ciszej. – Na jeden dzień mogę się tobą podzielić z psychiatrami i psychologami. We wzroku Joshui coś zamigotało, a potem jego usta rozciągnęły się w nieśmiałym uśmiechu. Wyciągnął do niego rękę, którą Alain od razu ujął. – Dziękuję – powiedział Joshua, a potem uśmiechnął się szerzej. – Choć z piątkiem to będą dwa dni. Alain wywrócił oczami, na co Joshua zaśmiał się cicho, a potem wstał, podszedł do niego i pocałował. – Dziękuję – powiedział jeszcze raz, kiedy Alain ściągnął go na swoje kolana… a potem zajął się wyrażaniem swej wdzięczności w sposób niewerbalny, który był przynajmniej równie przyjemny. W miarę jednak jak zbliżał się weekend, Josh robił się coraz bardziej nerwowy i zdążył zapomnieć, że "wykład pal licho". Perspektywa wystąpienia przed dużą publicznością okropnie go stresowała – nieważne ile powtarzał sobie, że na pewno nie będzie dużo ludzi. Nastroju nie poprawiał mu fakt, że praktycznie całe przemówienie musiał napisać sam – nadzieja, że szef koła miał je przygotowane, okazała się płonna. Na szczęście wyniki badania omawiali z grupą i opiekunem koła już wcześniej, a że temat trafiał całkowicie w jego zainteresowania (żeby nie powiedzieć: doświadczenia) – wpływ urazów psychicznych we wczesnym dzieciństwie na rozwój depresji w wieku dorosłym – dało się to zrobić. Josh dołączył do projektu w jego końcowej fazie, jednak z entuzjazmem podszedł do zleconych mu wywiadów. Był pewny, że będzie mógł wykorzystać opisy do własnej pracy licencjackiej, która dotyczyła tego samego zagadnienia. Jednak w czwartek – czyli dokładnie w urodziny Alaina, które spędził na pisaniu – późnym już wieczorem, kiedy wreszcie udało mu się skończyć, rzucił długopis na biurko i wstał gwałtownie z krzesła. – Nie, tak nie będziemy się bawić! – oświadczył ze złością. – Skoro już wrobili mnie w ten wykład, niech się sami zajmą wolontariatem w sobotę. Nie zamierzam odwalać roboty za całą grupę! Potem złapał za telefon i niepomny na porę wykręcił trzęsącą się ręką numer do znajomego z koła, któremu następnie oznajmił swoją decyzję, używając takich określeń jak: "przyzwoitość", "sprawiedliwość", "zrzucanie odpowiedzialności", "wykorzystywanie", "mam swoje plany, do cholery" oraz "nie przyjmuję odpowiedzi odmownej". Kolega po drugiej stronie nie zdołał nic powiedzieć na swoją – rozciągniętą kolektywnie na resztę grupy – obronę, przyznał mu tylko rację i obiecał, że jutro jakoś to skoordynują. Josh rzucił słuchawkę na widełki, a potem wrócił do biurka, oparł czoło na blacie i zaczął płakać, bo napięcie, w którym spędził ostatnie kilka dni, było nie do wytrzymania. Na szczęście Alain brał właśnie prysznic, więc Josh mógł sobie chwilę popłakać w samotności. Alain jednak musiał go usłyszeć, bo drzwi do łazienki otworzyły się gwałtownie. – Co się stało? – zawołał jego partner z obawą w głosie. Josh pociągnął nosem i wytarł rękawem oczy. – Nie chciałem ci przeszkadzać – wymamrotał, bo naprawdę tak się czuł; wystarczy, że Alain znosił jego humory wczoraj, przedwczoraj i w poniedziałek. Alain jednak wyszedł z łazienki, ociekając wodą, zbliżył się do niego i bez słowa potarmosił mu włosy. Josh impulsywnie objął go w pasie i przycisnął twarz do jego boku. – Chciałbym, żeby już było po wszystkim – mruknął, nie otwierając oczu. – Chcesz, żebym z tobą poszedł? – spytał Alain. Josh podniósł głowę i popatrzył na niego ze zdumieniem, a nagłe pragnienie, by Alain rzeczywiście tam był, rozgrzało go od środka. – Zamierzasz spędzić urodziny na sympozjum naukowym? – spytał jednak sceptycznie, choć wszystko w nim pragnęło krzyknąć po prostu: "Tak!". Alain uśmiechnął się krzywo. – Jakoś przeżyję – odparł. Josh znów się do niego przytulił, jeszcze mocniej go ściskając. – Zresztą zrobiłem nam popołudnie wolne – oświadczył. – Jeśli więc zechcesz dotrzymać mi towarzystwa i wspierać mnie duchowo, kiedy będę się produkował przed publicznością, to będę bardzo wdzięczny. A w południe już nas tam nie będzie. – Brzmi dobrze – odparł Alain, a w jego głosie brzmiał śmiech. – Kocham cię – oznajmił Josh i pocałował wilgotną skórę na jego żebrach, zanim dodał: – Przeziębisz się. – Jak mnie puścisz, coś z tym zrobię. Później, kiedy leżeli w swoich objęciach, Alain powiedział cicho: – Możesz sobie częściej popłakać. – Chcesz, żebym więcej płakał? – zapytał Josh z miejsca. – Wiesz, że nie o to mi chodzi – mruknął Alain z dłonią w jego włosach. – Po prostu nie musisz zawsze udawać, że wszystko jest w porządku. – Przecież tego nie robię. Poza tym zwykle wszystko jest w porządku. – Przypomniało mi się, że kiedy się poznaliśmy, cały czas się śmiałeś. I jak teraz o tym myślę, to nie miałem zielonego pojęcia, jak się naprawdę czujesz. Josh milczał przez chwilę. – To prawda, że przeważnie pokazuję po sobie tylko dobry nastrój – przyznał. – Znaczy się, kiedyś tak było. Ale teraz jest inaczej. – Na pewno? Josh nie odpowiedział. – W każdym razie – mówił dalej Alain – przy mnie nie musisz cały czas pokazywać, jaki jesteś silny. – Nie lubię pokazywać słabości – odparł Josh. – Nikt nie lubi. Ale każdemu zdarzają się chwile, kiedy potrzebuje wsparcia, prawda? Przecież ja wiem, że jesteś silny, i nic tego nie zmieni. Ale pozwól mi czasem być tym starszym i silniejszym. Bo kiedy mówisz, że nie chciałeś mi przeszkadzać… Wtedy czuję się zupełnie niepotrzebny. Josh uniósł głowę, choć w sypialni panowała niemal zupełna ciemność. – Przepraszam – powiedział. – Jesteś mi potrzebny do życia, i to bardziej niż powietrze. Wiesz to. – Wiem – odparł Alain. – To jest nasze wspólne życie, w którym chcę cię wspierać. Josh znów oparł skroń na jego piersi, w której słyszał bijące serce. Uśmiechnął się. – I że cię nie opuszczę aż do śmierci – stwierdził. – To za jakieś sześćdziesiąt lat – odparł Alain i także w jego głosie słychać było śmiech. Piątek minął Joshowi mimo wszystko całkiem przyjemnie, zaś uczelnia zagospodarowana na sympozjum naukowe sprawiała zupełnie inne wrażenie niż normalnie, wypełniona w miejsce studentów kilkoma setkami specjalistów z dziedziny psychologii i psychiatrii. Koło studenckie wydziału psychologii – wraz z innymi chętnymi – miało dbać o to, by goście trafili do właściwych audytoriów oraz sal z warsztatami, jak również czuwać nad przebiegiem wykładów, bo zawsze zdarzały się sytuacje, kiedy mikrofon albo rzutnik przestawały działać i trzeba było szybko wezwać obsługę techniczną. Josh, którego wyznaczono na osobę koordynującą cały ten wolontariat, miał tyle roboty, że przez cały dzień nawet nie myślał o swoim jutrzejszym występie – choć miał chwilę zwątpienia, ujrzawszy swoje nazwisko w folderze z programem – jednak za swe najważniejsze zadanie uważał wystaranie się o wejściówkę dla Alaina. Miał nadzieję, że zmęczenie dniem pozwoli mu szybko zasnąć, jednak kiedy wieczorem wreszcie dopełzł do domu, był tak podenerwowany, że sen wydawał się sprawą zupełnie nieosiągalną. – Musisz mnie zmęczyć, wprowadzić mnie w błogie rozluźnienie – oznajmił Alainowi wprost, rozbierając się. – I sprawić, że zapomnisz o całym świecie? – domyślił się Alain, powstrzymując śmiech. – Co ja bym bez ciebie zrobił…? – mruknął Josh, wyciągając do niego ręce. Ponieważ Alain przez ostatnie półtora roku rozwinął swój talent do sztuki miłosnej o kilkaset procent, efekt zamierzony udało się osiągnąć i Josh rzeczywiście zdołał się tej nocy wyspać lepiej, niż zakładał, a w dodatku obudził się w dobrym nastroju, który ugruntował seks o poranku. – Powinieneś częściej występować na konferencjach – skomentował Alain, kiedy już jechali metrem. – Same z tego korzyści. – Wieczorem będzie ciąg dalszy – odparł Josh z pełnym przekonaniem. – Albo i wcześniej. Dotarli na miejsce za kwadrans dziesiąta. Kiedy weszli do audytorium i Josh spojrzał na katedrę, niemal ogarnęła go panika. Ponieważ jednak nigdy nie chciał przegrywać ze strachem, zacisnął zęby i zszedł na dół, a Alain za nim. Na szczęście na sali nie było dużo osób – Josh miał na to nadzieję, bo to był zupełnie pierwszy wykład w sesji sobotniej – ale nie przyglądał się nikomu. Przywitał się tylko ze znajomym z koła, który miał w razie czego zapewnić wsparcie techniczne, a potem wbił wzrok w Alaina, który usiadł w pierwszym rzędzie tuż przed katedrą. Zamierzał przez całe wystąpienie patrzeć tylko na niego – rzecz jasna, wtedy, kiedy nie patrzył na kartki albo na ekran za swoimi plecami, na którym planował wyświetlać część materiałów. Dziesiąta przyszła o wiele za wcześnie, ale z drugiej strony lepiej było to mieć już za sobą. Drżącym głosem przywitał obecnych, przedstawił się, a potem pozostało przejść do rzeczy. Po kilku minutach zdenerwowanie minęło, kiedy skupił się na temacie, który przecież był mu bardzo bliski. Ani się obejrzał, minęły trzy kwadranse. W międzyczasie na sali pojawiło się więcej osób, co zarejestrował kątem oka, jednak większość miejsc pozostała pusta. Zadano mu dwa pytania, na które nawet udało mu się odpowiedzieć, a potem było po wszystkim. W audytorium zapanował gwar, gdy ludzie zaczęli wstawać ze swych miejsc i wychodzić, by wpuścić słuchaczy następnego wykładu. Josh zebrał notatki i już był gotów sam się ulotnić z Alainem, jednak nie dane mu było, ponieważ z trzech różnych stron zbliżyły się do niego trzy osoby i żadna z nich nie była jego partnerem, a potem odezwały się niemal jednocześnie. – Bardzo dobrze sobie pan poradził – powiedział męski głos. – Zrobiłeś porządną robotę – powiedział inny głos męski. – Niezwykle przystępnie przedstawiłeś temat, o którym zawsze trzeba pamiętać – powiedział głos kobiecy. Wszystkie trzy brzmiały dziwnie znajomo, więc Josh wreszcie uniósł głowę. Po jego prawej stronie stał profesor Villeneuve, natomiast przed katedrą znaleźli się Armand Ageais, psychoterapeuta, i Colette Sellier, specjalista psychiatrii, zupełnie jakby się zmówili. Tak jednak nie było, ponieważ wtedy cała trójka zaczęła się nawzajem przepraszać za mówienie w tym samym czasie. Sytuacja była na tyle komiczna, że Josh zupełnie zapomniał o zdenerwowaniu, choć przy tym dość niezręczna. Przez kilka sekund trzy pary oczu patrzyły to na niego, to na innych i Josh pojął, że musi coś szybko zrobić, bo najwyraźniej był tu jedyną osobą, która znała ich wszystkich. Gorączkowo zastanowił się nad kolejnością, ale przypomniał sobie tylko tyle, że kobiety stoją w etykiecie wyżej. – Dziękuję – powiedział cicho. – Pozwolę was sobie przedstawić. To jest profesor Villeneuve, prodziekan wydziału psychologii. To jest pan Ageais, a to doktor Sellier. – A potem, ponieważ nienawidził niedomówień, dodał: – Pan Ageais to mój były psychoterapeuta, doktor Sellier była lekarzem prowadzącym podczas hospitalizacji mojego partnera, który zresztą tam siedzi – to mówiąc, machnął na Alaina – zaś profesor Villeneuve bardzo mi pomógł na drugim roku studiów. Całej waszej trójce ogromnie dużo zawdzięczam. Po takim przedstawieniu trojgu specjalistów pozostało tylko uścisnąć sobie dłonie, aczkolwiek przywitanie profesora Villeneuve'a z doktor Sellier było dość nieformalne. – My się akurat dobrze znamy – stwierdziła doktor, uśmiechając się lekko. – Colette jest moją siostrzenicą – wyjaśnił profesor, kiedy Josh przeniósł między nimi dwojgiem pytające spojrzenie. – Czyli wszystko w rodzinie – mruknął pan Ageais, a wszyscy się roześmieli. Alain przywitał się z całą trójką. – Cieszę się, że widzę pana w dobrym zdrowiu, panie Corail – powiedziała serdecznie doktor, ściskając jego dłoń. Alain odmruknął coś w odpowiedzi. – A ja cieszę się, że mogę pana poznać – stwierdził pan Ageais – bo wiele o panu słyszałem. Znów zapadła cisza, w której słychać było gwar zapełniających salę osób, zaś teraz już cztery pary oczu skierowały się na Josha, jakby przekazując mu kontrolę nad sytuacją. Josh, który jeszcze chwilę temu pragnął tylko jechać do domu z Alainem i na resztę weekendu wyrzucić z myśli uczelnię i wszystkie sprawy z nią związane, uświadomił sobie, że ma ochotę spędzić z tą trójką znajomych ludzi trochę czasu. – Jeśli mają państwo chwilę, możemy usiąść w kafeterii i porozmawiać – zaproponował nieśmiało. – Przyznam, że przez cały ten stres zgłodniałem – dodał, co wywołało kolejny wybuch serdecznego śmiechu. Okazało się, że "państwo mieli chwilę", i wkrótce siedzieli z przekąską przy stoliku w uczelnianej kawiarni – dość pustej o tej porze, pomijając kilka osób wyglądających, jakby dopiero usiłowały się obudzić. – Co za przypadek, że wszyscy państwo pojawili się na moim wykładzie – stwierdził Josh nad swoim ciastem. – Znaczy się, rozumiem, że pan profesor… Doktor Sellier zmarszczyła czoło, zaś pan Ageais stłumił śmiech. – Nie wpadło ci do głowy, że przyszli specjalnie, żeby cię posłuchać? – mruknął Alain, który też wydawał się walczyć z wesołością. Josh otworzył szerzej oczy i zaniemówił na dłuższą chwilę, wpatrując się w trójkę gości, a potem spuścił głowę. – Przepraszam, ale… – wymamrotał. – To była przecież prezentacja koła studenckiego, nic istotnego… – Pan Or zawsze był taki skromny – powiedział profesor Villeneuve po chwili ciszy. – Aż za bardzo – dodał pan Ageais, co skłoniło nawet Alaina, by mruknąć w wyrazie zgody. – Nie zmienia to faktu, że poradziłeś sobie bardzo dobrze, bo wykład był nie tylko ciekawy, ale też jasny i zrozumiały – oznajmiła doktor Sellier. – Pewnie często robisz takie prezentacje w kole? – To była moja pierwsza – wyznał Josh. – W takim razie jesteś urodzonym mówcą – stwierdziła. – Też miałem takie wrażenie – dodał pan Ageais. Josh trochę zaczynał żałować tego, że zaproponował rozmowę, bo nagle – znów! – znalazł się w centrum uwagi i mimo że sympatia tej trójki była ewidentna, niezbyt komfortowo się z tym czuł. Właściwie wcale. – Alain zawsze mówi, że jestem gadułą – powiedział jednak, bo na myśl o Alainie zrobiło mu się lepiej, a poza tym nie mógł cały czas grać nieśmiałej panienki. Doktor stłumiła śmiech, a pan Ageais kiwnął głową. – Wracając jednak do tematu – odezwał się profesor. – Cieszy mnie, że zdecydował się pan dołączyć do koła naukowego. Wygląda na to, że dobrze się pan w nim czuje. I że poznano się na panu, włączając od razu do tak poważnego projektu. – Tak naprawdę ten wykład miał prowadzić nasz szef, ale obaj z wiceszefową ciężko się pochorowali i musiałem ich tu zastąpić, bo nikt w grupie nie miał na to ochoty. Ale wywiady, które przeprowadziłem jesienią, były bardzo ciekawe. Sporo się z nich nauczyłem. – Zdaje się, że szczególnie interesuje pana psychologia rozwojowa…? – rzucił profesor. – Tak – zgodził się Josh, unosząc głowę trochę wyżej. – I dlatego ten projekt od razu mnie zaabsorbował. Uważam za niezwykle istotną wiedzę o tym, w jaki sposób traumy z wczesnego dzieciństwa wpływają na rozwój psychiki i usposabiają do zaburzeń nastroju. Coraz mocniej rozważam pracę z dziećmi, które takich traum doznały, by choć trochę zmniejszyć ryzyko rozwinięcia się u nich w późniejszym wieku depresji czy zaburzeń lękowych. Dlatego do psychopatologii też się przykładam – dodał, uśmiechając się nieśmiało do profesora. – Myślę, że to zasługuje na pochwałę – stwierdziła doktor. – Na ile się orientuję, większość specjalistów woli pracować z dorosłymi. Bardzo brakuje nam psychiatrów i psychologów dziecięcych. Dzięki wam będziemy mieć mniej pracy – dodała cokolwiek ironicznie. – Nie wiem, czy tego doczekamy – wtrącił pan Ageais. – Jakoś nie wydaje mi się, byśmy w najbliższym czasie mieli zaobserwować spadek zachorowalności na, przykładowo, depresję, spodziewam się raczej wzrostu. A nawet jeśli nie chodzi o zachorowalność, to ludzi, którzy szukają pomocy u specjalisty, jest coraz więcej. W społeczeństwie rośnie świadomość zaburzeń psychicznych, mówi się o nich coraz bardziej otwarcie, nie stygmatyzuje chorych jak wcześniej. I jest to bardzo dobre, ale raczej wyklucza optymizm, że pracy będzie mniej. – Dobrze wiedzieć już w połowie studiów, że łatwo znajdę zatrudnienie – wtrącił Josh ze śmiechem. – Choć najpierw trzeba te studia skończyć. – Po pierwszym roku jest już z górki – stwierdził lekko profesor, a doktor Sellier i pan Ageais wydali pomruk oznaczający, że się zgadzają; najwyraźniej ta zasada odnosiła się do ogółu studiów wyższych. – Jeśli lubi się swoje studia, to już połowa sukcesu. A jeśli ma się wizję tego, co chce się po nich robić, wówczas zupełnie nie ma się czym przejmować. – Uważam, że ludzki umysł jest ogromnie fascynujący. Zawsze lubiłem się zastanawiać, dlaczego człowiek postępuje w dany sposób i jak wydarzenia wpływają na sposób postrzegania – powiedział Josh. – Ale dopiero w liceum zdecydowałem się na to, by studiować psychologię. – Cóż, tak jest chyba w przypadku większości ludzi – skomentował profesor. – Większy podziw budzi we mnie, że przyjechał pan tutaj z tak daleka. Oczywiście nasza uczelnia jest najlepsza w kraju, więc w sumie to rozumiem, niemniej jednak…? – Joshua ukończył z najwyższym wyróżnieniem najbardziej prestiżową szkołę w Esperanto i dostał indeks uniwersytetu paryskiego – poinformował Alain, który wyraźnie lubił się tym chwalić. Trójka specjalistów popatrzyła na Josha z takim uznaniem, że niemal się zawstydził. – W takim razie nie mam więcej pytań – stwierdził profesor po chwili ciszy. – Cieszę się, że mamy w naszym gronie tak wybitną osobistość – dodał z humorem, choć wydawało się, że mówił zupełnie serio, co wprawiło Josha w jeszcze większe zakłopotanie. – Nie jestem żadną osobistością – mruknął. – Zresztą poza tym zainteresowaniem tematem jest jeszcze drugi powód, dla którego chciałbym zająć się psychologią zawodowo. Straciłem rodziców we wczesnym dzieciństwie i znalazłem się w sierocińcu, więc wiem z autopsji, co oznacza uraz psychiczny… i jak wpływa na rozwój człowieka – dodał ciszej. – Ale kiedy byłem w zeszłe wakacje w Sainte-Jeanne, dokąd mnie pan profesor wysłał na praktykę, powiedziano mi, że nie jest to żadna przeszkoda, wręcz przeciwnie – oświadczył, wspominając słowa Madame Montagne. Cała trójka znów pokiwała głowami w pełnej zgodności. – Tak właśnie jest. Podejrzewam, że większość naszych studentów ma za sobą takie czy inne przykre doświadczenia, które ich ukształtowały – powiedział profesor. – I jakaś jedna trzecia psychiatrów… – mruknęła doktor Sellier. – Ale na mnie już pora – oznajmił profesor Villeneuve, zerknąwszy na zegarek, i wstał od stolika. – Raz jeszcze gratuluję udanego występu, panie Or. Miło było panów poznać, panie Corail, panie Ageais – powiedział, a potem uściskał doktor. – Cieszę się, że mogłem cię zobaczyć, Colette. Dawno nas nie odwiedzałaś, wpadnij kiedyś. – Naprawdę nie spodziewałem się, że jest pani spokrewniona z profesorem – stwierdził Josh po jego odejściu. – Połowa naszej rodziny to psychologowie – odparła doktor, krzywiąc się lekko. – Jestem niejako czarną owcą, ale o wiele bardziej odpowiada mi praca kliniczna. Zawsze uważałam, że w psychologii jest za dużo gadania, a za mało działania. Josh parsknął śmiechem i nawet pan Ageais się uśmiechnął. – Gdzie pani pracuje? – spytał psychoterapeuta. – W Szpitalu Świętego Maurycego, na oddziale psychoz. – Domyślam się, że widzi pani owoce swojej pracy znacznie szybciej niż my. – To prawda – zgodziła się doktor. – Leczenie ostrych psychoz przynosi efekty bardzo szybko, przeważnie w ciągu kilku dni widać u pacjenta poprawę. Tym bardziej doceniam wasz trud i zaangażowanie. Psychoterapia to przecież praca rozłożona na całe lata, a do tego potrzebny jest zupełnie inny rodzaj cierpliwości. – W psychoterapii kognitywnej pracuje się z pacjentem nie dłużej niż kilka miesięcy i efekty otrzymuje raczej szybko. Oczywiście rzadko pacjent jest wyleczony, jednak uzyskuje pewne narzędzia do radzenia sobie z objawami czy zmianami w samopoczuciu – odparł pan Ageais. Josh kiwnął głową. Wiedział z doświadczenia, że tak właśnie jest. – Wracając jednak do twoich planów zawodowych – psychoterapeuta zwrócił się teraz do niego. – Pamiętaj, by zachować odpowiedni dystans do problemów osób, z którymi będziesz pracował. To, że masz za sobą podobne doświadczenia, z jednej strony jest oczywiście z korzyścią, bo będzie ci znacznie łatwiej ich zrozumieć, ale z drugiej strony przesadna empatia zwiększa ryzyko wypalenia zawodowego, a wówczas nikomu nie pomożesz. Jest to szczególnie ważne w przypadku ludzi takich jak ty, którzy we wszystko angażują się stuprocentowo. W naszej dziedzinie musimy być trochę egoistami i nigdy nie zapominać o własnym zdrowiu i samopoczuciu. Jesteśmy takimi samymi ludźmi jak nasi pacjenci i nasze siły wewnętrzne nie są niewyczerpane. Dobrze jest wiedzieć, gdzie jest granica, której nie powinno się pod żadnym pozorem przekraczać. Dotyczy to nas wszystkich, prawda, doktor Sellier? – Sama bym tego lepiej nie ujęła – powiedziała. – Zresztą można to rozciągnąć także na lekarzy, niezależnie od dziedziny. Specjalistom bardzo łatwo zapomnieć, że nie jesteśmy niezniszczalni i że my także możemy zachorować. Dbając o siebie samych… wykazując, jak pan mówi, zdrowy egoizm, najlepiej pomożemy tym, którym chcemy pomóc. Josh kiwnął głową, a potem nagle się uśmiechnął, bo coś mu się przypomniało. – Pani doktor nigdy nie opuszcza lunchu w pracy. Doktor Sellier odpowiedziała uśmiechem. – Zgadza się. Głodnemu lekarzowi ciężko się skupić, a w każdym razie mnie – oświadczyła. – Ja też staram się przegryzać między pacjentami – dodał pan Ageais. – Skoro mowa o dbaniu o potrzeby cielesne, to aktywność fizyczna jest dobrą przeciwwagą dla naszego siedzącego trybu pracy. – Doktor mruknęła przy tym, że w jej przypadku lunch przynajmniej w połowie zapewnia dobre samopoczucie psychiczne. – Jeśli zaś chodzi o radzenie sobie z obciążeniem psychicznym… Nie można przecenić odbywania regularnych sesji z superwizorem, zaś dla osoby, która dopiero zaczyna karierę zawodową, jest to zupełny mus. Podejrzewam jednak, że jeszcze wiele razy o tym w czasie studiów usłyszysz. – Ale już w tym momencie dziękuję za te komentarze i sugestie, z pewnością je zapamiętam – odparł Josh. – Jest dokładnie tak, jak pan mówi: mam skłonność do pełnego angażowania się w to, co robię. Zwykle uważam to za zaletę, ale przyznaję, że czasem może to mieć negatywne efekty. I rzeczywiście dobrze widzę to ryzyko, że człowiek tak się poświęci pracy, że oddaje temu wszystkie siły. – Spojrzał na Alaina. – Sądzę jednak, że mi to nie grozi… – powiedział ciszej, kontynuując w myślach: "bo Alain jest dla mnie najważniejszy". Wrócił spojrzeniem do terapeuty. – Chociaż kiedy w zeszłym roku odwiedziłem sierociniec, w którym w dzieciństwie mieszkałem, praktycznie dałem sobie wejść na głowę tamtejszym dzieciakom. One bardzo pragnęły rozmowy z kimś innym niż opiekunki… z kimś, kto miał za sobą dokładnie takie same doświadczenia, w dodatku w tym samym miejscu. To tam pierwszy raz pomyślałem, że chyba najbardziej chciałbym się zająć pracą właśnie z takimi dziećmi. – A jak już raz sobie coś wbijesz do głowy, to zrobisz wszystko, by to osiągnąć – wtrącił Alain. Josh roześmiał się. – To prawda. W domu powiem ci, co sobie wbiłem do głowy, kiedy byliśmy w liceum – rzucił. Dzwon w pobliskim kościele wybił południe, co oznaczało, że przegadali całą godzinę. – Ja się w tym momencie już pożegnam, bo zaczyna się wykład, na który chcę iść – powiedziała doktor Sellier, wstając, więc pozostali też się zerwali z miejsc. – Naprawdę dobrze było cię ponownie zobaczyć, Joshua. Powodzenia ze studiami i przyszłymi planami. Cieszę się, że także pana mogłam tutaj spotkać, panie Corail – zwróciła się do Alaina, a Josh wiedział, że jej wypowiedź miała głębszy kontekst, zwłaszcza gdy przypomniał sobie słowa, którymi go pożegnała na koniec zeszłorocznej hospitalizacji: "Mam nadzieję, że więcej się tutaj nie zobaczymy". – Miło było pana poznać, panie Ageais. Wiele radości z pracy panu życzę. – I nawzajem – odparł psychoterapeuta. Po odejściu doktor ponownie usiedli przy stoliku, co oznaczało, że przynajmniej pan Ageais nigdzie się nie spieszył. Josh popatrzył na Alaina, ale Alain tylko pokręcił głową. – Mogę panu opowiedzieć, co się u mnie wydarzyło po tym, jak skończyłem terapię? – zapytał Josh. – Nie zajmę panu wiele czasu. – Z chęcią posłucham. To zawsze dobrze wiedzieć, jak sobie radzą byli pacjenci. – W zasadzie wszystko było dobrze… Znaczy się, jeśli chodzi o moje samopoczucie. – Czy mu się zdawało, czy pan Ageais obrzucił błyskawicznym spojrzeniem Alaina? No tak, obaj wiedzieli, że Alain jest Joshowi niezbędny do zdrowia psychicznego, przy czym terapeuta, w przeciwieństwie do niego, nigdy nie uważał tego za powód do radości. – Tylko Alain trafił po Wielkanocy do szpitala, wtedy sprawy się trochę pokomplikowały. Na szczęście doktor Sellier szybko go postawiła na nogi, ale przez to całe zamieszanie przepadła mi umówiona praktyka w Paryżu i, koniec końców, profesor Villeneuve wysłał mnie do szpitala w Sainte-Jeanne. – Gdzie to jest? – spytał pan Ageais. – Na południu, niedaleko Tuluzy, ale już przy granicy z Esperanto. Alain był w tym czasie u swojej matki. Bardzo mi się tam podobało, choć muszę przyznać, że tam także spędzałem cały czas na pracy… Ale kiedy jeden z pacjentów popełnił samobójstwo po hospitalizacji, zrozumiałem, że oddział psychiatryczny jest nie dla mnie – stwierdził ciszej. – Współczuję – powiedział terapeuta, a Josh tylko kiwnął głową. – Wtedy przełożona pielęgniarek… nawiasem mówiąc, świetna osoba… kazała mi zrobić sobie wolne, więc pojechałem do Esperanto, gdzie między innymi odwiedziłem sierociniec, tak jak wspomniałem. Ale potem stało się coś, czego nigdy bym nie przewidział… i w ogóle to cały czas wydaje mi się jakieś niemożliwe, bo zbyt wiele w tym było zbiegów okoliczności. Gdyby mi ktoś coś takiego opowiedział, nie uwierzyłbym. Udało mi się odnaleźć krewnych i poznać historię moich rodziców! Okazało się, że moja matka pochodziła z Tuluzy, zaś ojciec był z Esperanto, ale pracował jako pielęgniarz dokładnie w tym szpitalu, gdzie odbywałem praktykę…! To tam się poznali, bo moja matka leczyła się tam na depresję… Widzi pan, że od samego początku byłem obciążony genetycznie… A w dodatku dowiedziałem się, że urodziłem się jako wcześniak, więc już w ogóle. Moi rodzice zginęli w wypadku samochodowym w Esperanto, a ja cudem ocalałem. Nic z tego nie pamiętam, miałem wtedy dopiero dwa lata. W każdym razie mam jednego bliskiego krewnego, to brat mojej matki. Mieszka w Tuluzie, zajmuje się handlem i jest bardzo dobrze sytuowany… Pan Ageais przyglądał mu się dłuższą chwilę w milczeniu, zaś wyrazu jego twarzy nie dało się odczytać. – Mówiłem, że to historia nie do uwierzenia – powiedział Josh. – A jednak najprawdziwsza prawda. – Rzeczywiście, strasznie dużo informacji – stwierdził powoli psychoterapeuta. – Ciężko to tak nagle przyswoić. – Świetnie rozumiem to uczucie – zgodził się Josh. – I jak ci się układa z wujem? – zapytał pan Ageais. Teraz to Josh milczał dłuższą chwilę, zanim odpowiedział. – Na razie układa mi się tak, że przy tamtym spotkaniu miałem ochotę wyjść i nigdy więcej go nie widzieć na oczy. Ostatecznie dałem mu swój adres, więc od czasu do czasu do siebie piszemy – mruknął, patrząc w okno, za którym zaczął padać śnieg. – Wydaje mi się, że żyjemy w dwóch zupełnie różnych światach, i ciężko nam znaleźć coś wspólnego… – Wspólną macie krew – zaznaczył terapeuta. Josh wzruszył ramionami. – Moja matka została bardzo źle przez swoją rodzinę potraktowana, praktycznie wyrzekli się jej z powodu choroby i późniejszego małżeństwa z byle pielęgniarzem – powiedział cicho, wciąż patrząc na wirujące płatki śniegu za szybą. – Ale Ghislain… znaczy się, jej brat próbował ją potem całymi latami odnaleźć, tylko że wtedy już nie żyła. Więc w sumie byłbym podły, gdybym zniknął zaraz po tym, jak się wreszcie pojawiłem. Ale na razie utrzymujemy kontakt na odległość. Te siedemset kilometrów wydaje mi się na tym etapie odpowiednie. Kątem oka zobaczył, że pan Ageais kiwnął głową, jednak jego następne słowa sprawiły, że znów na niego popatrzył. – Uniwersytet w Tuluzie ma bardzo dobry wydział psychologii – oświadczył psychoterapeuta. – Gdybyś kiedyś zdecydował się być bliżej rodziny, na przykład robić tam magisterkę. – Nie sądzę, bym zdecydował się na to w ciągu zaledwie pół roku – odparł Josh. – To wymaga więcej czasu… i więcej listów. Pan Ageais uniósł brwi, ale nie skomentował, choć Josh wiedział, co mógłby powiedzieć: "Nawet sto listów nie zastąpi rozmowy". Nie czuł się jednak na to gotowy… ale może w wakacje mógłby rzeczywiście odwiedzić swojego wuja… Inna sprawa, gdyby zapałał do niego sympatią – jak to miało miejsce w przypadku Lilian Corail – ale Ghislain Lavaud, mimo że posiadał od niej więcej ogłady, wydawał mu się znacznie bardziej odległy. – Obecnie jestem na etapie poznawania matki Alaina – usprawiedliwił się. – Myślę, że na razie wystarczy mi zacieśniania więzów rodzinnych, bo kiedy w grę wchodzi pani Corail, wszystko robi się bardzo intensywne. – Moja matka jest absolutnie okropna – wtrącił Alain tonem wyjaśnienia. Pan Ageais przez chwilę przenosił spojrzenie między nimi dwoma, a potem kiwnął głową. – Cokolwiek postanowisz, życzę ci powodzenia – powiedział wreszcie z powagą do Josha, a potem wstał. – Dbaj o siebie. Miło było z tobą porozmawiać i zobaczyć, że u ciebie wszystko dobrze. Raz jeszcze gratuluję świetnej prezentacji, przyjemnie się ciebie słuchało. – Uśmiechnął się lekko, a potem znów popatrzył na Alaina. – Cieszę się, mogąc pana poznać, panie Corail. Życzę wam obu szczęścia. – Będę o niego dbał – odpowiedział Alain, zaskakując Josha. Pan Ageais tylko kiwnął głową, a potem odszedł. – Cieszę się, że będziesz o mnie dbał… ale odnośnie czego to było? – zapytał Josh. – Bo przez cały czas patrzył na mnie, jakby uważał mnie za największy kłopot świata. I chciałby sprawić, żebym zniknął. Josh parsknął śmiechem. – To nie tak… Pan Ageais po prostu nie podziela mojego przekonania, że nie potrzebuję do życia niczego poza tobą. Uważa, że nie powinno się uzależniać własnego szczęścia od jednego człowieka – wyjaśnił. – Ale musiał zaakceptować, że w moim przypadku tak właśnie jest… dlatego życzył nam tego, czego nam życzył. – Na to mogę powiedzieć tylko jedno: nigdy cię nie puszczę – mruknął Alain. – Wiem, że jestem okropny – odparł Josh, nie przestając się cicho śmiać. Alain popatrzył na niego i pokręcił głową z niezadowoleniem. – Cała ta trójka przyszła tu specjalnie dla ciebie i tyle cię chwalili, a ty dalej swoje. – A co ty uważałeś o moim… o mojej prezentacji? – zapytał Josh, bo tylko to go obchodziło. – Biorąc pod uwagę, że zrozumiałem większość tego, o czym mówiłeś, musiała być dobra. – Ale jednego w niej nie uwzględniłem – oświadczył Josh wypełniony łaskoczącą radością. – Że miłość może uleczyć z każdej depresji, nawet tej wywołanej przez urazy z dzieciństwa. – Bo to chyba nie jest naukowe stwierdzenie…? – Poniekąd jest – mruknął Josh. – Tylko trzeba je ubrać w znacznie bardziej napuszone słowa. Skoro mowa o ubieraniu… to chciałbym, żebyś mnie już rozebrał, więc wracajmy do domu. Pewnie jak i ja masz już dość siedzenia tutaj i rozmawiania z ludźmi. – Nie było tak źle – stwierdził Alain. – Poza tym ja wiele nie rozmawiałem, bo kiedy się milczy, łatwiej udawać mądrego. Choć może wolałbym, żebyś nie zapoznawał wszystkich swoich znajomych z moją historią choroby, bo ze swoją możesz, jeśli tak chcesz. – Przepraszam… Po prostu byłoby o wiele bardziej niezręcznie, gdybym nie mógł porządnie wyjaśnić, jak i skąd ich znam. A to są ludzie, do których można mieć zaufanie. Cieszę się, że mogłem spotkać pana Ageaisa. A ty pewnie cieszysz się ze spotkania z doktor Sellier. – Jasne, skaczę z radości… Joshua odwrócił głowę w bok i przez chwilę patrzył na niego w zadumie. – Ale wiesz co? Dopiero teraz zauważyłem, że zrobiłeś się bardziej otwarty – rzucił w końcu. – A w każdym razie podczas spotkań z innymi ludźmi nie sprawiasz wrażenia, jakbyś miał ochotę wstać i wyjść, tylko angażujesz się w rozmowę, nawet jeśli na swój oszczędny sposób. Wydajesz się wręcz dobrze bawić, oceniając po tych sporadycznych kąśliwych uwagach, które ujawniają twoje poczucie humoru. Kiedyś było to zupełnie nie do pomyślenia… – Może pobyt w wariatkowie i kuracja psychotropami mi pomogły – padła kolejna kąśliwa uwaga, po której jednak Alain dodał ciszej: – Albo to, co zalecasz ludziom po urazach. Josh popatrzył na niego z miłością i ledwo powstrzymał się, by go nie uścisnąć. – Jedźmy do domu – wymruczał, wstając z krzesła. – Cały ten koszmar już za mną. To nawet nie był tydzień, ale ja mam wrażenie, jakbym postarzał się o dziesięć lat. Nigdy więcej nie dam się wrobić w tego typu atrakcje, to zupełnie nie dla mnie. Nawet jeśli kiedyś lubiłem być na widoku i w centrum uwagi… w sumie jeszcze na początku liceum… to mam ten etap już za sobą. Alain nachylił się nad nim. – Ale byłeś wspaniały – powiedział cicho. – I naprawdę dobrze się spisałeś. Josh popatrzył na niego z wdzięcznością, choć teraz musiał się powstrzymać, by go nie pocałować, gdy twarz Alaina była tak blisko. – To jeszcze powiedz, że jesteś ze mnie dumny – szepnął. – Jestem z ciebie dumny – odparł z miejsca Alain. – Choć nie jestem twoją mamą ani tatą, ani nawet starszym bratem – dodał z przekąsem. – Jesteś jedyną rodziną, której potrzebuję – stwierdził Josh z uśmiechem. – No, może jeszcze twoją mamę jestem skłonny zaakceptować. Alain drgnął i odsunął się. – Nie musisz psuć nastroju, wspominając moją matkę – rzucił z dezaprobatą. – I to drugi raz. – Zatem nie będę – zapowiedział Josh. – I obiecuję, że w domu z całą pewnością uda mi się poprawić ci nastrój. A jak mam to zrobić, zanim tam dojedziemy? – Możesz opowiedzieć, co sobie wbiłeś do głowy w liceum. Josh uśmiechnął się szeroko. – To zupełnie proste: że zostaniesz moim chłopakiem. I popatrz, nawet mi się udało. Robert Gawliński, "Ogień i wiatr"
|