6.
(open your heart, I'm coming home)




– Alain… A nie miałeś iść na terapię? – spytał Josh w połowie kwietnia.

Zbliżała się Wielkanoc, co przypominało, że w tym miesiącu mijał rok od tamtych przykrych wydarzeń, których mimo wszystko nie chciał nazywać kryzysem, bo przecież przeszli przez nie wspólnie i odnieśli zwycięstwo. (Kryzysem byłby skłonny nazwać tylko zniknięcie Alaina, które każdorazowo kompletnie rujnowało jego równowagę psychiczną). Alain czuł się dobrze i był przy nim, więc i Josh czuł się dobrze i nie miał powodów do narzekania… aż za bardzo. Miał paskudną skłonność do zadowalania się dobrą sytuacją i zapominania, że warto coś zrobić, by przykrości się nie powtórzyły, zwłaszcza kiedy istniało takie ryzyko. Także rozmowa z panią Lilian i jego obietnica, że będzie dbał o dobre zdrowie jej syna, przypominały mu o tym.

Alain popatrzył na niego znad gazety, którą następnie zamknął i odłożył na stół.

– Zamierzam – powiedział. – Tylko jeszcze nie wiem, czy jestem na to gotowy.

Josh uniósł brwi.

– Nigdy nie myślałem, że do terapii trzeba być szczególnie gotowym – stwierdził w zamyśleniu. – Ale może masz rację.

Alain przyglądał mu się dłuższą chwilę, zanim odwrócił wzrok.

– Boisz się, że znów ci coś zrobię? – zapytał cicho.

– Oczywiście, że nie! – natychmiast zaprotestował Josh. – Po prostu przypomniałem sobie, że kiedyś o tym wspomniałeś. Oczywiście, że się nie boję – powtórzył, a kiedy Alain ponownie na niego spojrzał, oświadczył z mocą: – Nigdy się ciebie nie bałem.

– Nawet kiedy…

– Nigdy – Josh nie pozwolił mu skończyć. – Jedyne, czego się zawsze bałem, to twojego odejścia – dodał ciszej, a potem odchylił się na krześle i zmarszczył brwi. Wbił spojrzenie w stół, choć tak naprawdę go nie widział, bo jego wzrok zogniskował się na jakimś odległym punkcie. – Tak naprawdę to rzadko kiedy czegokolwiek się w życiu bałem – stwierdził, jakby zdał sobie z tego sprawę.

Alain kiwnął głową i ten ruch sprawił, że Josh znów skupił się na nim.

– Zawsze zdumiewała mnie twoja odwaga – powiedział jego partner. – I zachwycała.

– Nie wiem, czy to odwaga – odparł Josh, wzruszając ramionami. – Raczej… Nie zamierzam pozwolić, by strach mnie ograniczał. Wolę zaryzykować i zrobić to, co chcę, zamiast się wycofywać. Nawet jeśli czasem może byłoby to rozsądne.

Alain przysunął się do krawędzi stołu.

– Ale wtedy… w liceum… nie zaryzykowałeś – mruknął.

Josh uśmiechnął się.

– Bo właśnie bałem się, że cię stracę. Kiedy przychodzi do ciebie, panie Alainie Corailu, robię się okropnym tchórzem.

Alain pokręcił głową, ale nie skomentował. W zamian powiedział:

– Co do terapii… to nie wiem, jak długo tu zostaniemy.

Josh zmarszczył czoło.

– A mamy się wyprowadzać? – spytał.

– Przecież twój krewny namawia cię na przyjazd do Tuluzy.

Josh wyprostował się na krześle.

– To, że mnie namawia, nie oznacza jeszcze, że zamierzam tak zrobić – odrzekł z miejsca i z pewnym niezadowoleniem. – Źle nam w Paryżu? Chciałbyś stąd wyjechać?

Alain pokręcił głową… ale to jego następne słowa sprawiły, że Josh przez chwilę nie był w stanie mówić.

– Jeśli mogę być z tobą, wówczas wszystko mi jedno, gdzie jestem – oświadczył, patrząc mu w oczy.

Josh odwzajemniał jego spojrzenie – przelotnie zastanowił się, czy jego serce jest w stanie znieść tyle radości – aż wreszcie powiedział:

– Ja też. – Kiwnął głową i powtórzył: – Ja też. – Nie żeby to było jakąś tajemnicą.

Wrócił w myślach do ostatniego listu, w którym Ghislain – jego wuj nie tylko nie zamierzał zostawić go w spokoju, ale wręcz zdawał się upierać przy wspieraniu go w każdy możliwy sposób – otwarcie przedstawiał mu różne propozycje, z których jedną była właśnie przeprowadzka do Tuluzy. W dodatku z Alainem. Josh musiał przeczytać ten akapit trzy razy, zanim naprawdę uwierzył, że tak tam jest napisane: "Gdybyście obaj zechcieli się tutaj przeprowadzić, oczywiście możesz liczyć na wsparcie materialne, jeśli tylko sobie go zażyczysz". (Wsparcie materialne było na razie jedynym, którego Ghislain mógł mu udzielić, i także tym razem przysłał sporą sumę pieniędzy – ale nie pytając, czy jego siostrzeniec sobie go życzy).

– Czyli co, przeprowadzamy się do Tuluzy, żeby żyć na koszt mojego obrzydliwie bogatego wuja? – rzucił z ironią. – Nie musiałbyś więcej pracować. Może nawet opłaciłby ci terapię… choć miejmy nadzieję nie taką, na której przywrócą cię do stanu idealnego heteroseksualizmu… – dodał z rozdrażnieniem, bo jakoś nie podobała mu się ta rozmowa. – Miałbyś w każdym razie tyle wolnego czasu, że mógłbyś iść na studia i realizować wszystkie inne marzenia…

– Chciałabyś tego? – przerwał mu Alain, co rzadko czynił. – Znaczy się, tego, żebym poszedł na studia…? – sprecyzował.

Josh zamknął usta i wgapił się w niego jak sroka w gnat. Nagle zupełnie zabrakło mu słów.

– Naprawdę tak ci przeszkadza, że starasz się o wyższe wykształcenie, a ja ledwo liceum skończyłem? – pytał dalej Alain, marszcząc czoło.

To było jak policzek.

– Oczywiście, że nie. Jak mogłeś coś takiego pomyśleć? – zawołał Josh, kręcąc głową. – Zawsze cię namawiałem na studia, ponieważ uważam, że jesteś zdolny i inteligentny – wyjaśnił zaraz. – Nie dlatego, że uważam wyższe wykształcenie za wyznacznik wartości człowieka. Nie uważam.

Alain patrzył na niego przez chwilę w milczeniu, a potem jego wargi drgnęły.

– Co? – zapytał Josh, maszcząc brwi.

– Po prostu zabawnie to zabrzmiało. "Wyższe wykształcenie wyznacznikiem wartości".

Teraz Josh miał ochotę się uśmiechnąć. W sumie to rzeczywiście brzmiało zabawnie… nawet jeśli dla wielu osób było zupełnie prawdziwe.

– W takim razie co uważasz za taki wyznacznik? – zapytał Alain wprost; rzadko okazywał taką bezpośredniość.

– Tutaj musimy rozdzielić ciebie od wszystkich innych ludzi.

– Więc do mnie stosują się inne standardy? – teraz w głosie Alaina była uraza, która jednak wydawała się Joshowi udawana.

– Jak najbardziej – odparł, kiwając z przekonaniem głową. – Jesteś przecież całym moim światem i nikt ci nie dorówna w żadnym aspekcie.

Teraz Alain wydawał się zmieszać; wesołość sprzed chwili znikła. Może uważał, że Josh się z niego naigrawa…?

– Po prostu, um… – Jak miał to powiedzieć…? Jakoś musiał wyjaśnić… tak, by nie brzmiało to jak: "wszystko mi jedno, jaki jesteś". – Alain, kocham cię takiego, jaki jesteś. Nie uważam, że powinieneś się wpasowywać w jakieś moje oczekiwania. Chcę, żebyś był sobą. Akceptuję cię ze wszystkim, co robisz. Przecież wiesz to…? Jesteś dla mnie najważniejszy na świecie… i liczy się to, że zadowalasz się mną – dodał ciszej.

Teraz to Alain wyprostował się i popatrzył wzrokiem, jakby został uderzony.

– Przecież… – zaczął i urwał, a potem pokręcił głową. – Jak możesz tak myśleć? Że… zadowalam się tobą? To brzmi, jakbyś… – Zamilkł i zmarszczył czoło, a jego wzrok stracił ostrość; wydawał się szukać właściwych słów. – Masz za niską samoocenę – mruknął w końcu. Josh kiwnął głową, co najwyraźniej zdenerwowało Alaina, bo wypalił: – Ktoś taki jak ty…!

– Po prostu mnie idealizujesz, Alain… – zauważył Josh, spychając w podświadomość konstatację, że trzy lata depresji niemal doszczętnie zniszczyły jego poczucie własnej wartości. – Ale nie miało być o mnie. O czym w ogóle rozmawialiśmy?

– O moich studiach. I przeprowadzce do Tuluzy – przypomniał Alain z rezerwą.

– Studia brzmią dobrze, przeprowadzka mniej – odparł Josh, a kiedy Alain wciąż na niego patrzył, dodał z niechęcią: – Ale to nie znaczy, że nie mógłbym jej rozważyć. Gdybyś mnie bardzo przekonywał – zaznaczył.

Tym razem Alain kiwnął głową.

– Okej – powiedział tylko. – A co do pieniędzy, to jeszcze sporo mi zostało, więc to nie jest tak, że pracuję, bo nie mógłbym nas utrzymać – dodał z jakąś godnością. – Nie musisz mnie uważać za biedaka.

Josh doszedł do wniosku, że nie może zachować powagi.

– Strasznie chaotyczna jest ta rozmowa – mruknął, choć w gruncie rzeczy było mu wesoło.

– No – zgodził się Alain i też wyglądał, jakby musiał tłumić uśmiech.

Josh wstał i obszedł stół, by przysiąść na oparciu jego krzesła.

– Myślę, że dopóki potrafimy się razem śmiać, jest…

Więcej nie powiedział, bo w tym momencie rozległ się trzask, a w następnej sekundzie obaj siedzieli na podłodze, na szczątkach sfatygowanego mebla, który nie wytrzymał ciężaru ich obu. W sumie prędzej czy później musiało to nastąpić – zwłaszcza biorąc pod uwagę, jak często Josh miał zwyczaj w taki sposób przysiadywać na podłokietniku.

Popatrzyli na siebie, a potem obaj wybuchnęli śmiechem. Śmiali się tak długo, że Josh musiał ocierać łzy i zaczęły go boleć boki.

– Co mówiłeś o śmianiu się razem…? – zapytał Alain, kiedy już był w stanie.

– Właśnie to – odparł Josh, usiłując powstrzymać kolejny atak wesołości, co było trudne. – Myślę, że właśnie dodaliśmy sobie kilka lat życia.

Alain kiwnął głową, a potem podniósł się i pomógł mu wstać.

– Tym bardziej trzeba kupić nowe – zadecydował – żeby następny raz przypadkiem nie odebrał tych kilku dodatkowych lat.

– Ale takie bez podłokietników – zasugerował Josh, a kiedy Alain spojrzał na niego pytająco, uśmiechnął się i wymruczał: – Wtedy będę mógł ci od razu siadać na kolanach.



Ostatecznie nie pojechali do Exato na Wielkanoc – pani Lilian powiedziała, że nie ma aż tyle urlopu, więc umówili się dopiero na drugi tydzień ferii. Nie świętowali jakoś szczególnie, ale i tak bardziej niż rok temu. Josh przygotował kilka potraw z księgi kucharskiej, którą otrzymał od pani Lilian, a która okazała się zawierać przepisy także na trochę bardziej świąteczne dania. Jako że wiosna była w pełni, często wychodzili z domu na spacery i generalnie Josh nie miał żadnych powodów do narzekania. W Poniedziałek Wielkanocny do ich drzwi zapukał jednak niespodzianie Pierre Roland i zapytał, czy nie wpadną na trochę do niego na górę po południu. Josh nie mógłby być bardziej zdumiony; na co dzień dziennikarz nie uznawał idei stosunków międzysąsiedzkich chyba jeszcze bardziej niż Alain. Może więc właśnie dlatego – oraz dzięki własnym doświadczeniom sprzed roku, kiedy od tego właśnie Pierre'a Rolanda otrzymał nieocenione wsparcie – namówił Alaina, by przyjęli zaproszenie.

Kiedy jednak weszli do mieszkania na piątym piętrze – podobnego metrażem do ich własnego – przynajmniej Josh miał ochotę z miejsca wyjść, ponieważ w środku poza gospodarzem zastał człowieka, z którym nie chciał mieć do czynienia, a mianowicie ich sąsiada zza ściany, Francisa Vidala, studenta muzyki. Pierre jednak już zamknął za nimi drzwi, zaś w jego wzroku była wyraźna prośba. Josh czuł się wobec niego na tyle zobowiązany, że zacisnął zęby i wszedł w głąb mieszkania, ale nic nie mogło go zmusić do tego, by przywitał się z Francisem, którego obrzucił bardzo niechętnym spojrzeniem. Ze swej strony Francis wcale mu się nie przyglądał, wpatrywał się bowiem głównie w Alaina, i to bardzo niepewnie. O dziwo najspokojniejszy wydawał się Alain – no ale on zupełnie nie pamiętał dramatycznych wydarzeń sprzed roku.

Atmosfera przez chwilę panowała napięta, a potem Pierre westchnął głośno.

– Dalibyście już sobie spokój – powiedział z lekką naganą i cokolwiek napastliwie. – Najwyższy czas skończyć z tą sąsiedzką wrogością.

Josh odwrócił się w jego stronę i odparł chłodnym tonem:

– Nie okazuję nikomu żadnej wrogości. Nie przypominam sobie nawet, kiedy ostatni raz widziałem pana Vidala.

– Okazujesz teraz. – Pierre znów westchnął, a potem wskazał im miejsca na kanapie. – Usiądźcie.

Josh usiadł na brzegu mebla, wyprostowany jak struna i niemal nie odrywając wzroku od Francisa, który jakby zapadł się w swój fotel.

– Nie widziałeś go, bo cię od roku unika – wyjaśnił Pierre, również siadając. – Chyba powinno cię to zadowalać…?

Josh popatrzył na niego z rezerwą i nic nie powiedział, bo dziennikarz miał rację.

– Francis się w międzyczasie zmienił na lepsze i chce cię przeprosić – mówił dalej Pierre, na co muzyk wydał oburzony okrzyk.

– Wcale nie…! Nie zamierzam…

– Oczywiście, że zamierzasz – stwierdził Pierre kategorycznie. – Powiedziałem, że pora skończyć z tą niedorzeczną wrogością.

Josh przypatrywał im się w milczeniu, czując, że trochę mięknie w nim serce. Obrócił się do Alaina, który tylko siedział grzecznie obok niego na kanapie.

– Ty też coś powiedz – zasugerował, trącając go łokciem.

– Wesołych Świąt – powiedział Alain.

Trzy pary oczu popatrzyły na niego z zaskoczeniem. Potem Pierre odwrócił wzrok, Francis wymamrotał coś pod nosem, a Josh stwierdził, że prawie chce mu się śmiać.

– Wina, herbaty czy kawy? – zapytał Pierre, wyraźnie zdeterminowany, by przeprowadzić to spotkanie.

– Herbaty – odparł krótko Josh, a Alain poprosił o to samo.

Pierre wyszedł do kuchni, zaś Francis wykorzystał okazję i umknął do łazienki. Josh popatrzył na Alaina i wywrócił oczami. Po prawdzie zawsze był bardziej skory do sympatii niż niechęci, więc nawet jeśli sąsiad zza ściany swego czasu zalazł mu za skórę, załagodzenie stosunków za pomocą Pierre'a mogło być dobrym pomysłem, szczególnie jeśli Francis rzeczywiście "zmienił się na lepsze". Powiedział sobie, że skoro w przyszłości ma być psychologiem, musi zainwestować w pogłębienie własnej wyrozumiałości, ponieważ niewątpliwie spotka na swojej drodze także ludzi, którzy nie będą wobec niego mili i których będzie mu ciężko ot tak darzyć życzliwością. A Francis Vidal z pewnością zaliczał się do osób, które kwalifikowały się do leczenia psychologicznego.

Pierre wrócił z kuchni z czterema kubkami herbaty, a potem wywołał Francisa z łazienki. Muzyk usiadł z powrotem na fotelu z bardzo naburmuszoną miną. Alain nałożył sobie na talerzyk rogalików i zaczął w spokoju jeść, wobec czego Josh także poczęstował się tym, co Pierre miał im do zaoferowania, w dalszym jednak ciągu nie spuszczał wzroku z Francisa. Jakąś satysfakcję sprawiała mu świadomość, że był tutaj górą, nieważne jak niskie to było.

– No, powiedz to – ponaglił Pierre Francisa, widocznie zniecierpliwiony przedłużającą się ciszą.

– No dobrze, dobrze! – wykrzyknął Francis, a potem odwrócił się do Josha, choć niezupełnie na niego patrzył. – Przepraszam – mruknął.

Josh postanowił jeszcze trochę go podręczyć, zanim włączy swoją wyrozumiałość. Nawet jeśli wiedział, że to właśnie Francis poniósł w tym wszystkim największą szkodę.

– Za co? – zapytał bardzo spokojnie.

Teraz Francis spojrzał mu w oczy i spurpurowiał.

– Jeśli nie pamiętasz, wówczas…

– Proszę mi przypomnieć – przerwał mu Josh z wyraźnym żądaniem, choć jego głos wciąż był perfekcyjnie spokojny.

– No już byś przestał – zawołał Pierre z irytacją. – Przeprosił, więc…

– Przestanę, jeśli mi odpowie – oświadczył Josh tonem, który nie pozostawiał miejsca na dyskusję.

Francis zacisnął pięści na kolanach, a potem je rozluźnił. Wciąż patrzył mu w twarz.

– Za to, że ci się naprzykrzałem… I naruszyłem twoją nietykalność osobistą. I mówiłem nieprzyjemne rzeczy – wymamrotał.

– Mojego partnera też przepraszasz? – spytał Josh. – Bo o nim też mówiłeś nieprzyjemne rzeczy.

Wzrok Francisa przeskoczył do Alaina, a Josha uderzyła nagła świadomość, że Francisowi najwyraźniej więcej problemu sprawiała relacja z nim, Joshem. W sumie miało to sens; Francis z Alainem praktycznie się nie znał – nawet jeśli to Alain go pobił – podczas gdy z Joshem próbował się zaprzyjaźnić… plus różne inne rzeczy.

– Ja nic nie pamiętam – wtrącił Alain pomiędzy kęsami ciastka. – Nie potrzebuję przeprosin. Poza tym to ja zachowałem się wobec niego agresywnie. Za co też przeprosiłem rok temu.

Josh wydał westchnienie, a potem wziął kubek i oparł się o kanapę.

– W porządku – powiedział. – Zatem zostawmy to za sobą. Jak powiedział pan Roland, trzeba skończyć z tą wrogością.

– Przy okazji skończ z tym panem Rolandem – rzucił z niechęcią Pierre. – Nie jestem aż tyle starszy od ciebie.

Josh kiwnął głową i popił herbaty.

– Ja w każdym razie dołączam do przeprosin Alaina – mruknął. – Bo prawdą jest, że na ciebie napadł i pobił, choć na to nie zasłużyłeś. Właściwie to dziwię się, że jesteś w stanie siedzieć z nim w tym samym pokoju… – dodał z niechętnym podziwem.

– Sytuacja wróciła do normy i chyba nikt nie ma powodu do strachu…? – oświadczył Pierre, jednak było to tak naprawdę pytanie, które przez jakiś czas wisiało w powietrzu i domagało się odpowiedzi.

Josh spojrzał na Alaina i ponownie kiwnął głową.

– Alain jest całkowicie zdrowy – powiedział. – Tamto to był nagły i krótki epizod, który na szczęście całkowicie minął. – "I oby się nie powtórzył", dodał w myślach.

– Czyli u was wszystko w porządku? – spytał Pierre, nakładając sobie na talerz bułkę z rodzynkami.

– W porządku, żadnych problemów – zapewnił Josh, a potem niespodziewanie się uśmiechnął. Zaraz jednak spojrzał poważnym wzrokiem na Francisa. – Wywarliśmy na tobie złe wrażenie, ale to nie jest tak, że w takich związkach jak nasz zdarza się więcej agresji niż w innych – dodał.

Miał nadzieję, że muzyk mu uwierzy… nie ze względu na Alaina i niego, tylko innych przedstawicieli mniejszości seksualnych. Nie chciałby, by Francis wyrobił sobie złą opinię na podstawie tego, czego był bezpośrednim świadkiem i uczestnikiem… choć na to mogło być o wiele za późno.

Francis jednak wzruszył ramionami.

– Nie jesteście jedyną gejowską parą, jaką znam – oświadczył, a jego ton wskazywał na to, że nie miał z tematem szczególnego problemu.

Z drugiej strony… sam kiedyś próbował Josha poderwać, a według Pierre'a był w nim wręcz zadurzony – choć wyglądało na to, że miał ten etap już za sobą – więc prawdopodobnie nie mógł być nastawiony zupełnie na anty. Josh jednak nie zamierzał pytać o jego preferencje ani w ogóle o życie prywatne.

– To dobrze – stwierdził jedynie.

Zapadła cisza, w której słychać było odgłosy jedzenia oraz gruchanie gołębi na parapecie. Milczenie przerwał Pierre.

– Jak twoje studia? – zwrócił się do Josha.

– A całkiem dobrze. Z roku na rok ciekawsze się robią.

– Miał już nawet swój pierwszy występ na sympozjum naukowym – wtrącił Alain, który lubił rozpowiadać takie rzeczy.

– Na sympozjum naukowym? – powtórzył Pierre z wahaniem, a oczy Francisa zrobiły się wręcz okrągłe ze zdumienia.

– Przez przypadek… W zastępstwie – powiedział szybko Josh, machając ręką. – Nic takiego.

Miny Pierre'a i Francisa wskazywały jednak wyraźnie, że nie uważali tego za "nic takiego".

– A jak twoje studia, Francis? – zapytał Josh, pragnąc oddalić temat rozmowy od siebie.

– Został mi egzamin dyplomowy – mruknął muzyk.

– Jak się właściwie zalicza studia muzyczne? – zainteresował się Josh, biorąc na talerzyk dwa kawałki ciasta.

– Na moich… to znaczy na instrumentalistyce… trzeba zdać pracę pisemną oraz oczywiście zagrać recital dyplomowy – powiedział Francis jeszcze ciszej.

– Wstęp dla publiczności wolny. Możecie wpaść – wtrącił Pierre, na co Francis znów wydał jakiś nieartykułowany odgłos. – Chyba że macie dość słuchania przez ścianę…

– Przez ścianę prawie nic nie słychać – odparł machinalnie Josh. – Kiedy jest ten recital?

– Za dwa tygodnie… Ósmego maja o trzynastej – poinformował dziennikarz.

– Poniedziałek, pierwszy dzień po feriach… – Josh przebiegł w myślach plan zajęć. – Chyba się nie uda… Chociaż… – Spojrzał na Francisa. – Gdzie znajduje się twoja uczelnia?

Francis wymienił lokalizację – tylko cztery stacje metra od jego uniwersytetu. Josh o trzynastej miał lektorat językowy, który mógł sobie śmiało odpuścić. Na poniedziałkowych zajęciach miał komplet obecności, ponieważ po nich odbywały się spotkania koła.

– Myślę, że powinno się udać – powiedział ostrożnie. – Tylko niczego sobie nie wyobrażaj. Przyjdę, bo lubię muzykę, a rzadko zdarza się okazja pójść na koncert – zastrzegł na wszelki wypadek. – Poza tym nie jesteś w moim typie – dodał.

Francis znów zalał się rumieńcem. Otworzył usta, jakby chciał się odciąć… a potem zamknął. Może uznał, że i tak nikt mu nie uwierzy, jeśli odpowie tym samym.

– Dlaczego miałby sobie wyobrażać? – zapytał Alain, który właśnie zjadł trzeciego rogalika.

Trzy pary oczu znów na niego spojrzały, a potem Pierre popatrzył na Josha, Josh popatrzył w swoje kolana, a Francis wyraźnie próbował stać się jednym z fotelem, na którym siedział. Prawda, przecież Alain w ogóle nie wiedział, że Francis się do Josha kiedyś przystawiał… wręcz napastował. Teraz mieli mu o tym powiedzieć…? Że też Josha podkusiło, żeby do tego nawiązać… Miał za swoje.

– Francis raz powiedział, że mu się podobam – wymamrotał, bo wszyscy czekali na jego odpowiedź. – Ale to było dawno temu i oczywiście nie miał na myśli nic poważnego. Wie, że mam ciebie. W każdym razie myślę, że uda mi się wpaść na twój recital – zwrócił się do Francisa, siląc się na spokojny ton. – Jak powiedziałem, bardzo lubię muzykę…

Zamilkł i przez moment mrugał w zaskoczeniu, a potem popatrzył na Alaina.

– Dlaczego właściwie nie chodzimy na żadne koncerty? – zapytał, marszcząc brwi. – Przecież moglibyśmy wybierać i przebierać w repertuarze.

– Jakoś nigdy o tym nie wspomniałeś, a mnie nie przyszło do głowy – odparł Alain bez emocji. – Zresztą… My przecież w ogóle mało gdzie chodzimy – zauważył, i miał niestety rację. – Ani do kina, ani do teatru, ani do muzeum, ani nigdzie.

Josh patrzył na niego przez chwilę, a potem pochylił głowę.

– Mieszkamy w mieście, które uważa się za centrum wszechświata, i w ogóle nie korzystamy z jego oferty kulturalnej – powiedział z niezadowoleniem. – W sumie równie dobrze moglibyśmy się do tej Tuluzy wyprowadzić…

– Do Tuluzy? – spytał Pierre. – Czemu?

Josh machnął ręką; nie miał ochoty o tym teraz opowiadać.

– Sprawy rodzinne – odparł tylko.

– Cóż, ty masz studia, które pochłaniają wiele twojego czasu – stwierdził Alain. – A kiedy mamy wreszcie wolne, to… Sam wiesz.

Josh zaczerwienił się i popił herbaty, by ukryć swoje zmieszanie. Prawda, kiedy mieli wreszcie wolne, woleli je wykorzystać na inny rodzaj sztuki…

– A w dodatku ostatnio, kiedy mamy urlop, to spędzamy go głównie u mojej matki – mówił dalej Alain i tym razem w jego głosie zabrzmiał pewien sarkazm.

Josh kiwnął na zgodę i nic nie powiedział.

– Gdybyście chcieli… – rozległ się niepewny głos Francisa – mógłbym czasem powiedzieć wam o jakimś koncercie, na który warto by się wybrać.

Josh poderwał głowę, by na niego popatrzeć, zupełnie zaskoczony. Nie spodziewał się takiej propozycji… takiego przejawu dobrej woli ze strony Francisa Vidala. Francis tymczasem odwrócił wzrok.

– Tak po sąsiedzku… Nie trzeba sobie nic wyobrażać – dodał mrukliwie.

Josh znów spojrzał na Alaina, który tylko wzruszył ramionami.

– Sam zadecyduj – skomentował, więc Josh ponownie zwrócił oczy ku muzykowi.

– Myślę, że… Że to by było bardzo miłe z twojej strony – oświadczył, dochodząc w duchu do wniosku, że Francis był jednak w porządku.

Wbił zęby w rogalika, dziwiąc się własnym odczuciom. Naprawdę był strasznie naiwny i dobroduszny… albo po prostu nie lubił nie lubić ludzi. Zastanowił się, czy były w jego życiu osoby, których naprawdę nienawidził, i uznał, że nie, na pewno nie na dobre, na stałe, na zawsze. Nawet jeśli zdarzyło mu się darzyć kogoś niechęcią czy wręcz otwartą antypatią – ponieważ dali mu powód – przeważnie nie zawracał sobie nimi głowy, gdy zeszli mu z oczu albo przestali robić problemy. Na przykład taki przewodniczący samorządu uczniowskiego w liceum – straszny był z niego dupek, Josh mu nawet raz przywalił po gębie, gdy ten obrażał Alaina, ale przecież nie zawracał sobie nim głowy; na co dzień w ogóle o nim nie myślał. Z Francisem było chyba podobnie. Wtedy, rok temu, gdy strasznie mu się naprzykrzał, czynił nieokreślone awanse i usiłował pchać się w jego życie… Wtedy Josh był jego zachowaniem strasznie rozdrażniony i – tak samo – trzasnął go po pysku na klatce schodowej. Jednak teraz, gdy muzyk nie tylko przeprosił, ale też wyraźnie starał się naprawić ich stosunki, teraz Josh uważał, że tamto było minęło, i w zamian skupiał się na pozytywach. Nie, zdecydowanie nie lubił nie lubić ludzi.

Pierre powiedział, że Francis się poprawił przez ten rok – może istotnie tak było? Dopiero teraz Josh zdał sobie sprawę, że dziennikarz najwyraźniej utrzymywał z muzykiem kontakt – choćby na początku traktował go jak zło konieczne. Pierre wydawał się szorstki wobec młodszego sąsiada – jak to kiedyś powiedział: "Takich trzeba krótko" – ale może właśnie tego Francis potrzebował. Josh jakoś instynktownie wyczuwał, że Pierre Roland, choćby tego po sobie nie pokazywał, potrafił być dobrym przyjacielem… bo przede wszystkim był dobrym człowiekiem.

– Więc jednak się zaprzyjaźniliście – zaryzykował przypuszczenie, przenosząc wzrok między nimi dwoma.

Otrzymał skrajnie różne reakcje: Francis rozpromienił się niczym słońce, natomiast Pierre skrzywił się, jakby zjadł cytrynę.

– Trudno było zostawić taką ofiarę losu samą – mruknął dziennikarz. – Kto wie, w jakie kłopoty by się wpakował… Choć przyjaźń to trochę za dużo powiedziane. On jest raczej jak młodszy brat, którym się trzeba zająć…

Josh popatrzył niego, mrużąc oczy, a Pierre na moment odwzajemnił spojrzenie. Josh pamiętał opowieść, którą przed rokiem od dziennikarza usłyszał: o jego młodszym bracie, który popełnił samobójstwo. Zastanawiał się, czy Francis także ją poznał… a potem uznał, że to nie była jego sprawa. Doszedł jednak do wniosku, że jeśli Pierre traktuje Francisa jak brata, to nie są przelewki. Złapał się na myśli, że Francis naprawdę miał szczęście.

– A jak twoja praca? – zwrócił się do dziennikarza.

– O tym akurat nie ma co opowiadać – odparł ów.

– To tak jak o mojej – wtrącił Alain, a Josh uznał, że czynienie takich sporadycznych komentarzy musi sprawiać jego partnerowi zabawę.

Parsknął śmiechem.

– Przez cały pierwszy rok rzeczywiście o niej nie opowiadałeś… Do tego stopnia, że nie miałem pojęcia, czym się w ogóle zajmujesz – przypomniał. – Skoro o tym mowa… Francis, masz już na oku jakąś posadę? Co się robi po studiach muzycznych? Gra w orkiestrze?

Francis kiwnął głową. Wydawał się trochę rozluźnić w trakcie tej rozmowy.

– Przeważnie, choć można też nauczać – odparł – ale to raczej nie dla mnie. Mam już prawie pewne miejsce w teatrze muzycznym – tu wymienił nazwę. – Podpiszemy umowę, jak tylko dostanę dyplom.

– Powodzenia – powiedział Josh, a Francis nawet się na to lekko uśmiechnął. – Ja mam przed sobą dwa lata studiów, nie muszę jeszcze myśleć o pracy…

– Zdziwisz się, jak to szybko zleci – wtrącił Pierre. – Ale podejrzewam, że w twoim zawodzie nie ma problemu z zatrudnieniem, raczej odwrotnie… A skoro już nawet dajesz wykłady na sympozjach naukowych, to można się domyślić, że pracodawcy będą się o ciebie bić…

Josh jęknął.

– To zupełnie nie tak…! To było naprawdę w zastępstwie, bo się pochorowali na kilka dni przed… Ja wcale nie zamierzam robić kariery naukowej – usiłował wyjaśnić, jednak spojrzenia pozostałych wyraźnie mówiły, że ich nie przekona.

– Zastępstwo czy nie, dobrze sobie z tym poradziłeś – skomentował Alain, potem jednak wybawił go z kłopotu, pytając: – Mogę jeszcze herbaty?

– A może chcecie czegoś innego? – spytał Pierre, wstając. – Mam wino.

– Tylko do czego byśmy je pili? – spytał Josh, po czym zorientował się, że jest niegrzeczny. – Znaczy się… Po słodkim przecież nie będziemy jeść obiadu – dodał ciszej.

– Dla mnie herbatę – powiedział Alain.

– Ja się mogę napić wina – stwierdził Francis.

– Ty na pewno nie – odparł Pierre. – Po pijaku jesteś jeszcze bardziej nieznośny, nie chcę tego więcej oglądać – wyjaśnił, na co Francis wyraźnie się obraził.

– Nie musisz mnie traktować jak dzieciaka – odparł, krzyżując ramiona na piersi.

Kiedy już siedzieli z kubkami napełnionymi nową porcją herbaty, Francis powtórzył:

– Nie jestem dzieciakiem – a teraz w jego głosie nie było już urazy. – Nie jestem tutaj nawet najmłodszy – zauważył.

Mina Pierre'a wyraźnie mówiła, że wiek na papierze to jedno, a dojrzałość to drugie.

– No tak, najmłodszy tym razem jestem ja – stwierdził Josh pogodnie.

– Tym razem?

– Mieliśmy jakiś czas temu spotkanie z rodziną pani Bonnet – wyjaśnił Josh, choć nie zamierzał się zagłębiać w szczegóły.

– I co słychać u naszej uroczej sąsiadki z drugiego piętra? – spytał Pierre, choć jego mina nie wskazywała na jakąkolwiek uroczość.

– Wszystko dobrze. Wygląda na to, że wróciła do zdrowia po… po tym, co się stało rok temu – odparł Josh ciszej, spuszczając wzrok, choć zaraz zerknął na Francisa. – Tobie też nic nie jest, prawda? – zapytał go… i w tym samym momencie zdał sobie sprawę, że przez rok nie zainteresował się tym, czy jego sąsiad nie nabawił się po ataku Alaina trwałych uszkodzeń. To, że nie chciał się z nim zadawać, nie było żadnym usprawiedliwieniem.

– Na szczęście wróciłem do pełni sił, choć mało brakowało, a zostałbym kaleką na resztę życia – powiedział Francis z pewną wyniosłością.

– Nie błaznuj, nic ci nie było – zganił go z miejsca Pierre. – Miałeś tylko kilka siniaków, nawet żadnego zęba nie straciłeś, o nosie nie mówiąc.

– A co z urazem psychicznym? – szepnął Josh, wciąż wpatrując się w muzyka. – Unikałeś nas aż do teraz, więc…

– Nie, zdołałem go przekonać, że sobie na to zasłużył – znów odezwał się Pierre i teraz Josh na niego spojrzał.

– Nie zasłużył – powiedział, kręcąc głową. – Nikt nie zasługuje na bicie.

– No dobrze, może nie zasłużył, tylko doigrał się… – poprawił dziennikarz z irytacją. – Gdyby cię nie nachodził, nic by się nie stało.

– Co ja poradzę na to, że… że straciłem dla ciebie głowę?! – wypalił Francis.

Pierre zakrył twarz dłonią w wyrazie rezygnacji, Josh się zarumienił, zaś Alain głośno odstawił kubek na talerzyk i na ten odgłos Francis niemal podskoczył w fotelu.

– Znaczy się… – dodał, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami. – Każdy by…

– Każdy by zwariował na jego punkcie, prawda? – dopowiedział Alain.

Josh odwrócił się do niego, marszcząc brwi. Przypomniał sobie, że już kiedyś to słyszał.

– Dlaczego ja? – zapytał jękliwie, wbijając spojrzenie w swoje kolana. – Ty mógłbyś mieć każdego, Alain… I ty pewnie też, Francis. Jesteś przecież muzykiem – powiedział, jakby to cokolwiek wyjaśniało.

Niezręczną ciszę, która zapadła, przerwało dopiero westchnienie Pierre'a.

– W przeciwieństwie do was mnie interesują wyłącznie kobiety – powiedział dziennikarz – ale jeśli chodzi o ciebie, to śmiało mogę powiedzieć, że jesteś jednym z najładniejszych chłopaków, jakich w życiu spotkałem, to po pierwsze… i gdyby ktoś miał cię oceniać tylko po wyglądzie. Jednak kiedy pozna się ciebie bliżej, wówczas można dowiedzieć się o twoich zaletach, które robią jeszcze większe wrażenie. Nie mówię zresztą, że znam cię jakoś szczególnie blisko, ale to też o czymś świadczy: że nawet nie znając cię blisko, wiem, że jesteś dobrym człowiekiem, na znajomości z którym nikt nie straci, wręcz przeciwnie. Masz jakąś wrodzoną zdolność szanowania i doceniania innych, traktujesz wszystkich życzliwie i dla każdego chcesz jak najlepiej, prawda?

– Prawda – odpowiedział za Josha Alain, a potem, zdumiewające, wyciągnął w jego stronę rękę.

– Dlaczego ja ostatnio słyszę same komplementy? – mruknął Josh, wciąż nie podnosząc głowy; dłoń Alaina ścisnął.

– Może dlatego, że na nie zasługujesz…? – podsunął Alain. – I może dlatego, że człowiek potrzebuje pięć razy więcej komplementów, żeby zrównoważyć pojedynczą krytykę…? On nigdy nie wierzy, kiedy mówi mu się coś dobrego – objaśnił pozostałym, a w jego głosie brzmiała, z pewnością udawana, pretensja.

Teraz Josh uniósł wzrok i popatrzył na niego, ściągając brwi.

– A skąd ty wiesz coś takiego? To, że potrzeba pięć razy więcej?

– Powiedziałeś kiedyś podczas nauki – odparł Alain, patrząc mu w oczy, i wydawał się z tego bardzo zadowolony.

– Zapomnijmy o pięciu razach… Pierre…! Ty mi nigdy nie mówisz nic dobrego! – Francis uderzył w płaczliwy ton.

– Czasem mówię – zaprotestował dziennikarz.

– Kiedy?

– Na przykład dzisiaj powiedziałem, że zmieniłeś się na lepsze.

– Nie wiem, czy to się liczy…



Pożegnali się po dwóch godzinach, na koniec jeszcze uścisnąwszy sobie dłonie w geście przyjaźni. Alain podejrzewał, że nie wyszedłby ze spotkania taki spokojny, gdyby pamiętał, co wydarzyło się przed rokiem, a w czym tych dwóch – zwłaszcza ich sąsiad zza ściany – brało udział. Ponieważ jednak nie pamiętał, a jedynie wiedział, rozmowa nie budziła w nim szczególnych emocji.

Prawdą było zresztą to, co jakiś czas temu Joshua mu powiedział: że zrobił się bardziej otwarty. Z całą pewnością całą zasługę można było przypisać właśnie jemu. Alain miał wrażenie, że im dłużej żyje obok niego, im dłużej dzieli z nim codzienność i pławi się w jego miłości i akceptacji, tym łatwiej mu z samym sobą. Nawet jeśli miał za sobą zły okres – i uczynki, których teraz się wstydził – Joshua mu wszystko wybaczył i wciąż chciał z nim być. To dodawało pewności, każdego dnia więcej, dodawało sił i odwagi, pozwalało śmielej podchodzić do życia i bać się coraz mniej, pozwalało odzywać się do obcych, nawet żartować. Bo Joshua z nim był, a on spotykał na drodze samych dobrych ludzi… albo po prostu wyciągał z nich same dobre cechy.

Alain znienacka przypomniał sobie Joshuową "ideę sernika". Jak to było? "Życie jest jak sernik: podstawa jest bardzo krucha, ale każdy kolejny dzień, nawet zupełnie zwyczajny, wszystko umacnia, zaś na samym wierzchu znajduje się słodycz tych niezwykłych chwil, dla których warto żyć." Do tej pory nie mógł pojąć, jak ktoś mógł wymyślić coś takiego… ale to był Joshua Or, człowiek pod każdym względem wyjątkowy.

– Jesteś wyjątkowy – powiedział cicho, obejmując go w przedpokoju, gdy zamknęły się za nimi drzwi.

– Nie jestem – mruknął Joshua w odpowiedzi, przytulając się do niego.

– Dlaczego tak trudno ci w to uwierzyć?

– To by było wpadaniem w pychę…

Alain prychnął.

– Chciałbym cię zobaczyć wpadającego w pychę – stwierdził z ironią. – Myślę, że wyszłoby ci to tylko na dobre. Nie rozumiem, dlaczego zawsze tak źle o sobie myślisz. Chyba nigdy tego nie pojmę.

Joshua tylko objął go mocniej.

– Może kiedyś uwierzę – mruknął. – Jeśli będziesz mi wystarczająco często mówił.

– Jesteś wyjątkowy – powtórzył Alain i poszukał jego ust, które otworzyły się dla niego, chętne, głodne…

Zanurzył się w nie, obejmując dłońmi twarz Joshui, który z kolei wsunął palce w jego włosy. Zastanawiał się, jak było możliwe, że wciąż nie miał dość tych pocałunków, a potem pomyślał, że ma całe życie, by się nimi znudzić…

– Jesteś wyjątkowy – szepnął mu do ucha, by następnie przesunąć wargi na szyję, a dłonie ponownie na jego plecy.

A potem znienacka wziął go na ręce – Joshua wydał przy tym okrzyk zaskoczenia, choć instynktownie przycisnął się do niego – i zaniósł do sypialni.

– Jestem za…

– Chyba wciąż nie doszedłeś do sześćdziesięciu kilo? – Alain nie pozwolił mu skończyć, a potem znów go pocałował, jednocześnie rozpinając mu koszulę.

Choć Joshua próbował się podnieść, przycisnął go do łóżka i dalej całował. Po ustach znów przyszła pora na szyję, potem na pierś, potem na brzuch – zawsze go zdumiewało, jak gładką skórę ma jego kochanek. Przypomniał sobie słowa Pierre'a Rolanda: "Jesteś jednym z najładniejszych chłopaków, jakich widziałem", i przyznał, że dziennikarz ma oko. Kochał każdy fragment Joshui, oczywiście jego twarz, ale też jego smukłą szyję i klatkę piersiową, w której mógł policzyć wszystkie żebra, i jego wąską talię, i płaski brzuch. I jego palce, które teraz, gdy znów całował jego usta, splatały się z jego własnymi, choć musiał je rozdzielić, by sięgnąć do paska i rozpiąć, i uwolnić z warstw materiału tę jego część, którą uwielbiał równie mocno jak wszystkie pozostałe. Joshua jęknął, ale Alain wciąż nie pozwalał mu przejąć inicjatywy… Potem już nie miał sił na protesty, jedynie zaciskał palce w jego włosach, napięty niczym struna, kiedy Alain zajął się tą konkretną częścią, aż było po wszystkim.

– Jesteś wyjątkowy – powiedział, kiedy już uspokoili oddechy.

– Bo jestem jedynym mężczyzną, z którym mógłbyś to robić…? – spytał Joshua z najlżejszym odcieniem ironii.

Alain pocałował go delikatnie, czule, choć nie mógł powstrzymać uśmiechu.

– Uznajmy, że w łóżku możemy zadowolić się tym właśnie wyjaśnieniem.

– Dobrze – odparł jego ukochany, patrząc mu w oczy. – Zatem jestem.




Pink Floyd, "Hey You"



rozdział 5 | główna | rozdział 7