8.
(szczęście jak potok górski rwące było we wszystkim, na co spojrzałem)




Góry były latem dokładnie tak piękne, jak Josh sobie to wyobraził – być może nawet bardziej. Zdziwił go natomiast upał, jaki tu panował; spodziewał się, że na tej wysokości temperatury będą znacznie niższe, tymczasem słońce prażyło zupełnie tak samo jak wszędzie, w dodatku w otoczonej ze wszystkich stron dolinie pogoda panowała praktycznie bezwietrzna. Na szczęście David miał w samochodzie klimatyzację.

– Naprawdę nie musiałeś po nas wyjeżdżać – powiedział Josh, gdy już jechali znajomą drogą, która wyglądała jednak całkiem inaczej niż poprzednim razem. – Wzięlibyśmy taksówką.

– I tak musiałem zrobić zakupy – odparł David wesoło.

– To nie problem, że przyjeżdżamy latem? – spytał Josh cokolwiek poniewczasie, wciąż nie odrywając wzroku od widoków za oknem.

– Zupełny. Miło będzie was gościć.

Josh popatrzył na niego – a właściwie na jego głowę przed sobą.

– Tak? – zapytał.

Mógł tego nie robić, bo David swoim zwyczajem odwrócił się do tyłu. Ruchu tu praktycznie nie było, ale Josha i tak zawsze przechodziły ciarki, kiedy kierowca – choćby na chwilę – odrywał wzrok od drogi.

– No pewnie – odparł David ze zdziwieniem, a Josh zastanowił się, czy zapomniał o okolicznościach, w jakich rozstali się półtora roku temu. – Poza tym latem mamy mniej gości, więc każdy jest na wagę złota.

– Ale jakichś macie, prawda?

– Tak. Praktycznie przez całe lato odbywają się w okolicy różne wydarzenia artystyczne: koncerty, wystawy, targi lokalnej żywności, takie tam… więc na szczęście nie zostajemy jako miejscowość zupełnie zapomniani, jak tylko skończy się sezon narciarski. Sądzę co prawda, że dalibyśmy radę utrzymać się tylko z zimowych gości, no i mam pracę, niemniej zawsze to lepiej mieć jakieś oszczędności.

– Udało się wam wziąć do użytku pozostałe pokoje? – pytał dalej Josh.

– Ostatniej zimy. Było naprawdę dużo roboty, ale zatrudniliśmy dodatkową pomoc. Nie miało sensu, żeby Chloe się przemęczała.

Josh poczuł ciepło, które rozlało się w jego piersi, gdy usłyszał imię kobiety, którą z jakiegoś powodu uwielbiał… przynajmniej wtedy, kiedy był tu poprzednim razem. Nie utrzymywali w międzyczasie żadnego kontaktu, ale Chloe – jak wszyscy ludzie, z którymi coś go połączyło – zajmowała miejsce w jego umyśle, nawet jeśli na co dzień zupełnie nie poświęcał jej uwagi. Rozpierał go entuzjazm na myśl, że zaraz ją spotka.

– Zdrowie wam dopisuje? – zapytał.

– Jak najbardziej. Nie mamy powodów do narzekania. A jak u was?

Josh przez chwilę próbował opowiadać, ale nie dało się przecież streścić półtora roku w ciągu kilku minut – i właściwie nie był nawet pewny, ile David chce wiedzieć – na szczęście dolina znów się rozszerzyła i już byli na miejscu. Josh z nostalgią powitał znajomy pensjonat, który w bezśnieżnym otoczeniu wydawał się w zupełnie w inny sposób stapiać z otoczeniem. Generalnie okolica sprawiała całkiem odmienne wrażenie niż zimą – było przede wszystkim znacznie ciszej, kiedy ze stoków nie niosły się głosy mniej lub bardziej wprawionych narciarzy. Josh zastanowił się przelotnie, czy kiedy następnym razem przypnie narty, będzie jeszcze pamiętał, jak na nich jeździć. Co prawda Alain powiedział kiedyś, że tego się nie zapomina, jednak Josh był dość sceptyczny.

David zaprosił ich do środka i począł nawoływać żonę, jednak odpowiedziała mu cisza.

– Cóż, pewnie zaraz się pojawi – stwierdził, wracając z kuchni, gdzie zostawił zakupy. – Możecie w tym czasie się rozpakować i odświeżyć. Pokój ten sam co wtedy. Traficie?

– No jasne – zapewnił go Josh pogodnie. – Zejdziemy za chwilę na dół, dobrze?

David kiwnął głową, więc zaczęli się drapać drewnianymi schodami na trzecie piętro. Wszystko wyglądało tak jak wtedy – Joshowi wydawało się nawet, że pamięta ten zapach. Kiedy otworzył drzwi pokoju numer sześć, uderzyło go jeszcze większe rozczulenie i nie mógł powstrzymać uśmiechu – za to na widok zsuniętych łóżek Alain i on popatrzyli po sobie i obaj parsknęli z rozbawienia.

– Nasz pokoik – powiedział Josh, wchodząc do środka i okręcając się wokół.

Te same meble, te same dywaniki, ten sam obrazek na ścianie. Dobrze było tu wrócić. Okno było otwarte i wpadało przez nie pachnące latem powietrze. Josh wychylił się i z zachwytem spojrzał na góry. Pozbawione śniegu szczyty wydawały się jeszcze bardziej majestatyczne. Josha znów uderzyła mnogość kolorów – tak jak wtedy, gdy wysiadł z autobusu i zmrużył oczy w świetle popołudniowego słońca, wspomniawszy jednostajne barwy zimy. Była szarość i czerń, i biel także – śniegu, który nie topniał nawet latem. Były najróżniejsze odcienie zieleni i brązu, przemieszane z pstrokacizną kwiatów, jak tamten różowawy pas całkiem niedaleko pensjonatu. Tylko niebo nad głowami rozpościerało się tak błękitne jak wtedy, choć teraz na jego tle widać było szybujące majestatycznie orły czy inne jastrzębie.

– Pięknie – stwierdził, chyba nawet bardziej do siebie niż kogokolwiek innego.

Alain wyszedł z łazienki i wziął się za rozpakowywanie torby. Josh poszedł umyć ręce, a uśmiech nie schodził z jego twarzy. Cieszył się, że w ostatniej chwili przypomniał sobie, by spakować blok i pastele – teraz, kiedy tu był, nabrał przekonania, że chce narysować ten krajobraz. Kiedyś rysowanie wychodziło mu całkiem dobrze i miał nadzieję, że nie stracił zupełnie swoich zdolności artystycznych.

– Idziemy? – zapytał, odwiesiwszy ręcznik na haczyk w łazience.

Alain kiwnął głową. Zeszli na najniższe piętro, a Josh zdał sobie sprawę, że jego serce przyspieszyło. Już na schodach słyszeli głos Davida, więc Chloe musiała wrócić stamtąd, gdzie była. Drzwi do kwater prywatnych stały otworem i Josh w nie zapukał, kiedy zatrzymali się w korytarzu. Niemal natychmiast z kuchni wynurzyła się postać, na widok której Josha zakłuło w piersi słodko-gorzkim bólem.

– Witajcie, Joshua i Alain! Jak się cieszę, że was znów widzę!– zawołała Chloe pogodnie, podchodząc do nich i wyciągając ręce, jakby chciała ich objąć.

Josh jednak stał bez słowa i bez ruchu, zupełnie skamieniały, tylko na nią patrząc, chłonąc jej obraz. Czarne włosy i bardzo niebieskie oczy, radosny uśmiech i gwieździste spojrzenie. Miał ochotę śmiać się i płakać w jednej chwili, gdy wszystko zrozumiał, a w jego głowie tłukła się myśl: "Jestem taki głupi…"

Chloe zatrzymała się w miejscu i przestała się uśmiechać, za to ściągnęła brwi w wyrazie pytania i popatrzyła na Alaina. Josh ocknął się w momencie, gdy Alain szturchnął go łokciem i mruknął:

– Gapisz się.

Drgnął, potrząsnął głową i uśmiechnął się, a jej twarz znów się rozjaśniła.

– Przepraszam – powiedział unosząc ręce, które prawie nie drżały, kiedy go objęła. Kiedy ponownie się odsunęła, patrzył w jej twarz i naprawdę wydawało mu się, że ją kocha. – Przepraszam – powtórzył, a wiedząc, że należy jej się jakieś wyjaśnienie, dodał: – Poprzednim razem powiedziałem ci, że chciałbym mieć taką siostrę, pamiętasz?

Kiwnęła głową. Zaśmiał się krótko.

– Teraz już wiem dlaczego… I że to nie do końca tak. – Popatrzył na Alaina, którego mina wyrażała takie samo zagubienie jak jej, i ponownie skierował wzrok na Chloe. – To dlatego, że wyglądasz zupełnie jak moja mama.



Kiedy kwadrans później zasiedli we czwórkę do obiadu – Alain i Josh zostali zaproszeni na posiłek tak samo jak dawniej – David mruknął:

– Jednego nie rozumiem… Dlaczego dopiero teraz zorientowałeś się, że Chloe wygląda jak twoja mama? Przecież nie ma opcji, by ktoś zapomniał twarz własnej matki…?

Josh, który nie przestawał się uśmiechać, pokiwał głową.

– To jest trochę długa opowieść i nie chciałbym was zanudzać zaraz pierwszego dnia – odparł. – Wolałbym raczej usłyszeć, co u was.

– U nas zupełnie nic nowego – odpowiedziała Chloe stanowczym tonem, dając do zrozumienia, że też chciałaby poznać wyjaśnienie. – A obiad dopiero zaczęliśmy, mamy sporo czasu na rozmowę.

Josh zaśmiał się cicho. Tak naprawdę nigdy nie trzeba go było szczególnie namawiać, by opowiedział historię swojego życia, wzbogaconą o szczegóły, które poznał dopiero rok temu. Miał tylko nadzieję, że nie zanudzi Alaina, który musiał ją słyszeć już kolejny raz… Chloe i David przysłuchiwali się uważnie, co jakiś czas komentowali albo zadawali pytania, dziwili się i cieszyli, i tak upływał posiłek.

Kiedy Josh skończył, Chloe powiedziała, marszcząc czoło w udawanym, jak Josh sądził, niezadowoleniu:

– Ale ja nie mogłabym być twoją matką, Joshua. Mam dopiero trzydzieści siedem lat, więc raczej pozostanę starszą siostrą.

Josh roześmiał się.

– Zdumiewa mnie jednak, że pamiętałeś twarz matki, mimo że w ogóle jej nie pamiętałeś – stwierdził David. – Można to tak ująć?

– Dokładnie tak – zgodził się Josh, kiwając głową. – Pamiętałem jej twarz, mimo że jej nie pamiętałem zupełnie. Ale kiedy zobaczyłem jej zdjęcie, od razu wiedziałem, że to ona.

– Umysł ludzki jest zdumiewający – mruknęła Chloe, wstając, by zebrać puste talerze. – Cóż, dobrze, że się wyjaśniło. Nikt nie będzie miał powodów do zazdrości – stwierdziła z przekąsem, a Josh nie wiedział, czy mówiła o Davidzie czy Alainie. Może o obu.

– Narobiłem wam wtedy kłopotu – odparł Josh z zawstydzeniem.

– Oj tam, od razu kłopotu – żachnęła się Chloe, wracając z kuchni. – Ja akurat bardzo miło wspominam waszą wizytę, więc cieszę się ogromnie, że znów do nas przyjechaliście. Cieszę się już od momentu, kiedy zadzwoniliście.

– Chciałem zobaczyć, jak to miejsce wygląda latem – wyjaśnił Josh.

– I jak? Podoba się? – zapytała Chloe z błyskiem w oku, ponownie siadając przy stole.

– Jestem zachwycony.

– To dobrze – odparła ze śmiechem. – Większość ludzi Autrans interesuje tylko zimą. Zresztą tak pewnie jest ze wszystkimi kurortami narciarskimi.

– David mówił, że macie jednak jakichś gości poza nami…?

Kiwnęła głową.

– W tej chwili tylko małżeństwo z Walencji na drugim piętrze, ale w przyszłym tygodniu będziemy mieć pełne obłożenie, bo zaczyna się festiwal muzyki klasycznej, który potrwa do połowy sierpnia. Podejrzewam, że przez cały ten okres pracy nie będzie brakować, raczej przeciwnie. Ale to dobrze, bo już mi się trochę nudziło szycie obrusów i dywaników – powiedziała z pewną ironią. – Opowiedz lepiej, co u was. Wciąż mieszkacie w Paryżu, tak?

– Właściwie to…



Właściwie to w czerwcu podjęli decyzję o wyprowadzce do Tuluzy. Kiedy Joshua to wreszcie z wielką nieśmiałością zaproponował – po trzech tygodniach gryzienia się i namyślania – Alain odpowiedział: "Czemu nie?", nie zastanawiając się szczególnie. Od jakiegoś czasu podejrzewał, że tak to się skończy, a jemu naprawdę było obojętne, gdzie mieszka, jak długo był z miłością swojego życia. Choć, jeśli miał być tak zupełnie szczery, wolał jednak mieszkanie na południu, skąd podróże były znacznie krótsze – a oczywistym było, że Joshua odtąd chciałby składać wizyty nie tylko Lilian, ale też swemu wujowi w Tuluzie.

Majowe spotkanie w Idealo zmieniło Joshuowe nastawienie do Ghislaina Lavauda o sto osiemdziesiąt stopni. Chyba nareszcie zaakceptował – i przede wszystkim poczuł – że ten człowiek naprawdę jest jego rodziną i zależy mu na jego szczęściu. A skoro tak było, utrzymywanie bliższego kontaktu wydawało się teraz zupełnie oczywiste. Alainowi, który wiedział, jak wiele dla Joshui znaczy rodzina, ani było w głowie protestować. Do tej pory był dla niego jedyną rodziną – a przynajmniej starał się – i Joshui zdawało się to w pełni wystarczać, jednak odkąd jego partner znalazł swoje korzenie, nadało to jego życiu jakiejś stabilizacji, choćby na razie jedynie wewnętrznej. Po prawdzie Alain czuł pewną ulgę, bo czasami wielką niepewnością napełniała go świadomość, że Joshua skupia całą uwagę na nim. Było to, rzecz jasna, z jednej strony całkiem miłe, ale z drugiej niemal przerażało, bo – dokładnie tak, jak powiedziała jego matka – budowanie życia w oparciu o jedną jedyną osobę nie było dobre. Alain nie planował już nigdy więcej opuszczać jego boku, niemniej jednak lepiej było, jeśli Joshua będzie miał w życiu trochę więcej punktów zaczepienia.

Postanowili przeprowadzić się we wrześniu, bo rok akademicki w Tuluzie zaczynał się dopiero w październiku. Joshua napisał pracę licencjacką i po sesji egzaminacyjnej obronił się na najwyższą ocenę. Alain załatwił sobie wolne i towarzyszył mu, i widział, że tym razem jego partner był znacznie mniej zdenerwowany niż podczas poprzedniego występu przed publicznością. Na samym temacie się nie skupiał, ponieważ Joshua w domu przez cały poprzedni tydzień uczył się na pamięć swojej prezentacji, więc i on potrafiłby ją wyrecytować z pamięci – i prawie wszystko rozumiał. Jego prawdziwe zainteresowanie budziła rozmowa, która nastąpiła po prezentacji – rozmowa Joshui z członkami komisji, którzy zadawali mądre pytania i dostawali równie mądre odpowiedzi, a Alaina znów rozpierała nierozumna duma.

Tamtego dnia po powrocie do domu świętowali w swoim stylu – najpierw sernik na stole, a potem oni dwaj w łóżku. Właściwie nawet nie "potem", ale kto by się przejmował kolejnością? W tym samym miesiącu przedyskutowali sprawę wyprowadzki z Paryża i Joshua zaczął wyjaśniać kwestie związane z przeniesieniem się na inny uniwersytet. Jak można się było domyślić, uczelnia w Tuluzie przyjęła go na studia magisterskie z otwartymi ramionami, a jego jedynym zmartwieniem było to, że przepadnie mu stypendium. To zresztą zdążył omówić ze swoim wujem, który był bardziej niż chętny wesprzeć jego edukację w rodzinnym mieście. Ghislain nie przestawał powtarzać, że pieniądze należą się Joshui w takim samym stopniu jak jemu, choć przekonał go chyba dopiero argumentem, że skoro Joshua zgodził się na przeprowadzkę z Paryża i utracił tym samym stypendium, oczywiste jest, że on, jego krewny, musi mu to zrekompensować.

Jeśli chodziło o niego samego, to Alain nie wątpił, że uda mu się znaleźć jakąś pracę. O szczegółach ich mieszkania w Tuluzie mieli jednak rozmawiać dopiero przy okazji następnego "spotkania rodzinnego" w Idealo, pod koniec lipca, więc na dziś dzień nie zawracał sobie tym głowy, a zamian skupiał się na urlopie.

W sumie dobrze było wiedzieć, skąd wynikła ta wielka miłość, którą Joshua obdarzył Chloe Lacour z Autrans. Nie żeby Alain był zazdrosny, ale z pewnym zażenowaniem przyznawał, że wtedy naprawdę wierzył, że jego partner się w tej kobiecie zakochał – i to pomimo wszystkich zapewnień Joshui, że pociągają go jedynie mężczyźni. W tamtym jednak okresie Alain był znacznie mniej pewny siebie i ich związku – a więc bardziej podatny na wątpliwości – niż teraz. W tym miesiącu minęły dwa lata, odkąd rozpoczęli wspólne życie, a przecież każdy jego dzień go umacniał, o kuracji psychotropami nie wspominając.

– Alain, ty też coś powiedz, bo mnie już w gardle drapie – pełen pretensji głos Joshui przerwał jego rozmyślania.

– A na jaki temat rozmawiacie? – spytał Alain. – Bo się trochę zamyśliłem.

– Joshua uważa, że powinniśmy się reklamować jako pensjonat przyjazny osobom LGBT – poinformowała Chloe.

– Dobry pomysł – stwierdził Alain; Joshua miewał przeważnie dobre pomysły, więc mógł się zgodzić. – Osobom jakim? – zapytał następnie.

Joshua popatrzył na niego, marszcząc brwi, a Chloe wybuchła śmiechem. Nawet David wydawał się tłumić wesołość.

– Takim jak my dwaj – syknął jego partner. – Należącym do mniejszości seksualnych.

– No, dobry pomysł – powtórzył Alain i pokiwał głową. – Tylko że wtedy będzie więcej roboty z łóżkami, więc może zostawcie sobie ze dwa pokoje dla normalnych ludzi, znaczy się z osobnymi łóżkami, a pozostałych możecie używać, w zależności od zapotrzebowania, dla małżeństw, narzeczonych i tych… LTGV.

Joshua położył głowę na stole w wyrazie rezygnacji, ale zaraz zaczął się trząść od śmiechu i po chwili śmiali się wszyscy – poza Alainem, który pokręcił głową z niezadowoleniem.

– Wyskakujesz z jakimiś skrótami i myślisz, że będę wiedział, o co chodzi?

Joshua jednak wciąż zaśmiewał się do rozpuku.

– No nie mogę… Połączyłeś LGV… z TGV… – wykrztusił, ocierając łzy.

– Interesujesz się kolejnictwem? – zapytała Chloe wesoło, starając się panować nad głosem.

– Ale w gruncie rzeczy prawie wszystkie litery się zgadzają – zauważył David. – W dodatku w niektórych językach B i V wymawia się tak samo – pochwalił się wiedzą światowca.

– Ostatnio widziałem TGV, a w tym twoim było coś na L – wyjaśnił Alain Joshui, co wywołało kolejny atak śmiechu. I bardzo dobrze, bo Joshua powinien się dużo śmiać.

– W sumie to dlatego, że my właściwie nie rozmawiamy o tych kwestiach na co dzień – stwierdził jego partner, gdy już się opanował, niejako przyznając mu rację. – To przecież nie tak, że zapisaliśmy się gdzieś i zajmujemy się tym niczym działalnością klubową. Nie kupujemy gazet tematycznych, nie spotykamy się ze społecznością. Po prostu żyjemy swoje życie w zupełnie naturalny sposób, nie myśląc o tym, że jesteśmy osobami LGBT. Ale mimo wszystko mógłbyś chociaż znać ten skrót, Alain – zakończył w tonie wymówki.

– Nawet ja znam – wtrącił cicho David, unosząc nieśmiało rękę, a Alain pomyślał pół-żartem: "Ty zdrajco". Przecież poprzednio spędzali razem czas w lokalnych pubach, gdzie David przy wódce wypłakiwał mu swoje żale, które okazały się wyimaginowane. Znaczy się, ich powód.

– Teraz już na pewno będę znać – wycedził ze złością, która w dużej mierze była udawana. – Choć nie wiem doprawdy, do czego mi to się przyda.

– Cóż, przynajmniej się pośmialiśmy – odparła Chloe i wstała. – Chyba już zmieścimy deser?



Następnego dnia po śniadaniu wyszli pospacerować. David pokazał im najbliższą ścieżkę – szlak, jak fachowo nazwał – którą mogli wejść za wzgórze znajdujące się zaraz za pensjonatem, więc zaczęli się tam drapać, zaopatrzeni w kanapki i wodę. W prawdziwe góry nie było sensu iść, bo nie mieli ani odpowiednich butów, ani nawet doświadczenia, przynajmniej Josh, więc niewysokie wzgórze wydawało się dobrym początkiem. Była dopiero dziesiąta, ale temperatura już musiała wynosić przynajmniej dwadzieścia stopni, zaś słońce prażyło niemiłosiernie. Pogoda była piękna, a niebo bezchmurne, więc Josh z ulgą powitał cień drzew porastających okolicę, gdyż po kwadransie spaceru już był cały spocony. (Dobrze chociaż, że posłuchał rady Chloe i związał włosy w kitkę – a przynajmniej tyle, ile się dało zebrać. Poratowała go nawet kilkoma wsuwkami, żeby mógł sobie odgarnąć grzywkę z czoła i upiąć na skroni). Było to jednak niewielką niedogodnością i tak naprawdę czuł się tu wspaniale. Uwielbiał naturę, zaś las pachniał bardzo przyjemnie, a do tego ćwierkał i stukał.

– Ciekawe, czy w Tuluzie mają więcej parków niż w Paryżu – powiedział, ściskając rękę Alaina; szlak był na tyle szeroki, że mogli iść obok siebie, a przy tym zupełnie pusty. Ze swojej jedynej w życiu wizyty w rodzinnym mieście matki kompletnie nic nie pamiętał, poza może rezydencją Lavaud, w takim napięciu się wówczas znajdował.

– To mniejsze miasto, więc nawet jeśli nie mają więcej, to sądzę, że przynajmniej będzie do nich bliżej – stwierdził Alain, a Josh zachwycił się jego logicznym rozumowaniem.

– Cieszę się, że zgodziłeś się na tę przeprowadzkę – oznajmił z nieśmiałym uśmiechem.

– Jakoś tak przeczuwałem, że do niej dojdzie – odparł Alain i teraz on ścisnął jego rękę.

Josh popatrzył na niego z zaskoczeniem, ale koniec końców nic nie powiedział. Czyżby Alain domyślił się tego, co dla niego samego pozostawało jeszcze w sferze podświadomości… pragnienia, by być bliżej krewnych, mimo że jeszcze nie zdawał sobie z tego sprawy?

– Myślę, że to dobrze, że się tam przeniesiemy – dodał Alain. – Podjąłeś dobrą decyzję.

– Czemu?

– Do tej pory starałeś się radzić ze wszystkim w pojedynkę. Myślę, że to dobrze, że tym razem postanowiłeś oprzeć się na drugiej osobie.

– Przecież od dwóch lat opieram się na tobie – wytknął Josh. – I wystarczasz mi w zupełności.

– Mimo wszystko.

Znów zapadła cisza, wypełniona brzęczeniem owadów i ptasimi trelami. Josh zastanawiał się nad słowami, które właśnie usłyszał. Ani przez chwilę nie uważał – w każdym razie nie świadomie – że oparcie się na kimś innym mogłoby być dobre. Było tak, jak powiedział Alain: zawsze starał się radzić sobie sam. Poleganie na innych oznaczało niejako zdawanie się na ich łaskę i poddawanie ich wymaganiom, a Josh cenił sobie wolność. Z drugiej strony… Pamiętał, że doprowadziło to do sytuacji, gdy w ciężkich momentach nie miał się na kim oprzeć, bo trzymał ludzi na dystans, a do tego przyzwyczaił ich do świadomości, że zawsze się ze wszystkim upora w pojedynkę. To też wynikało z jego dziecięcej traumy… a więc w gruncie rzeczy było nieprawidłowe – czy też raczej: było wykształcone do tego stopnia, że przynosiło mu szkodę. Może więc rzeczywiście powinien zgodzić się na punkt widzenia Alaina i uznać, że decyzja o przeprowadzce świadczyła o jego wewnętrznym rozwoju…?

– Alain… A nie chciałabyś iść na jakieś studia? – zapytał impulsywnie, bo powyższa konstatacja sprawiła, że pomyślał sobie: "Alain jest taki mądry i często bardzo przenikliwy". – Na jakiekolwiek, po prostu żeby mieć jakiś zawód – dodał szybko.

Alain jednak nie wydawał się urażony, już prędzej ubawiony.

– Tak bardzo przeszkadza ci, że jestem człowiekiem od wszystkiego? – spytał żartobliwie.

Josh uśmiechnął się.

– Nie przeszkadza mi – odparł zgodnie z prawdą. – Ale wciąż uważam, że marnujesz swój prawdziwy potencjał. Myślę, że z powodzeniem mógłbyś zostać inżynierem.

– I pracować na przykład na kolei? Przy TGV? – padło kolejne pytanie, w którym pobrzmiewało rozbawienie.

– Niee… – Josh pokręcił głową, nie przestając się uśmiechać. – Bo wtedy wysyłaliby cię na LGV i nie widziałbym cię całymi dniami. A wolałbym cię mieć przy sobie.

Alain splótł jego palce ze swoimi.

– A gdzie ty byś chciał pracować? – zapytał.

– Pewnie w jakimś ośrodku dla dzieci – odrzekł Josh bez namysłu. – W sierocińcu.

– W Paco?

Josh popatrzył na niego i przez moment szli w ciszy.

– Możliwe – powiedział w końcu.

– Zatem musiałbym się dowiedzieć, jakich inżynierów tam potrzebują – odparł Alain ze śmiechem, choć Josh był zupełnie pewny, że mówi zupełnie serio.

Zatrzymał się i pocałował go. Nie przestawało go zdumiewać, że Alain potrafi mówić takie rzeczy tak po prostu. Czasem wydawało mu się, że Alain kocha go aż za bardzo.

– Przy tobie mam czasem wrażenie, że nie ja jeden zbudowałem sobie życie w oparciu o jednego człowieka – wymruczał, kiedy oderwał się od jego ust, jednak wciąż trzymał jego twarz w dłoniach i patrzył w zielone oczy. – Czemu zawsze się do mnie dopasowujesz?

– Bo jestem z tobą szczęśliwy – padła spokojna, dźwięcząca pewnością odpowiedź, a potem Alain złapał jego ręce i pocałował wnętrze każdej. – Chcę z tobą być, więc nie mam problemu z tym, że ustalasz warunki. Przeszkadza ci to?

Josh pokręcił głową w oszołomieniu, choć jednocześnie ogarnęło go ogromne wzruszenie.

– Nie, bo dokładnie tak samo wyobrażam sobie miłość między dwojgiem ludzi – szepnął.

Alain uśmiechnął się do niego, a potem ruszyli dalej. Zaraz za zakrętem spotkali się ze schodzącą z góry parę w średnim wieku, więc zeszli na bok, by ich przepuścić, ale nie rozdzielili dłoni. Kobieta uśmiechnęła się do nich, kiedy wymienili zwyczajowe powitania.

– Spotykam tylko dobrych ludzi – mruknął Josh, kiedy ponownie podjęli wspinaczkę.

– Widać działasz jak magnes – odparł Alain, na co Josh jedynie zachichotał.

Po jakimś kwadransie drzewa się przerzedziły – wyglądało na to, że zbliżają się do jakiejś polany. Kiedy jednak wyszli zza ostatnich pni, Josh nie mógł powstrzymać okrzyku zachwytu, gdyż widok, jaki ukazał się jego oczom, przebijał wszystko, co do tej pory w górach zobaczył. Rzeczywiście była to polana, jednak w jak okiem sięgnąć zapełniały ją wysokie rośliny o intensywnie różowych kwiatach, tworząc istne morze różu. To musiał być ten pas, który Josh wcześniej widział z okna pensjonatu – co oznaczało, że już całkiem sporo się wspięli, pomyślał z roztargnieniem, zanurzając się w wysokiej trawie i idąc w stronę łanu, który lekko kołysał się pod wpływem ruchu powietrza. Josh pierwszy raz w życiu widział na oczy tę roślinę i teraz zakochał się od razu.

Aby podejść bliżej, musieli wyjść z cienia i wydać się na pastwę prażącego słońca, jednak Josh uznał to za sprawiedliwą cenę. W miarę jak się zbliżali, wydobywał coraz to kolejne szczegóły, choć najpierw zwrócił uwagę na to, że poszczególne rośliny wydawały się identyczne, jakby natura skopiowała je w całości na wiele egzemplarzy. Ta piękność miała zupełnie prostą, połyskującą na czerwono łodygę, wąskie, soczyście zielone liście i jaskrawo różowe kwiatostany z fioletowymi akcentami, rozciągające się na długości kilkudziesięciu centymetrów. Kwiaty i liście tworzyły oszałamiający kontrast, ale jednocześnie róż i zieleń dziwnie do siebie pasowały. Rośliny niewątpliwie większy zachwyt wzbudzały w grupie, jednak Josh uznał, że nawet w pojedynkę śmiało mogą konkurować o tytuł królowej kwiatów, gdyż miały w sobie ogromny majestat, choć były zaledwie – cóż za marnotrawstwo! – polnym chwastem. Kiedy stał już na krawędzi łanu, uświadomił sobie, że sporo jednostek dorównywało mu wzrostem, a niektóre nawet go przewyższały. Miał ochotę zanurzyć się w tym morzu, jednak wówczas prawdopodobnie podeptałby niektóre rośliny, a tego nie chciał.

– Wiesz, co to jest? – zapytał Alaina, nie odrywając wzroku od falującego cudu natury, którego brzegiem ruszyli.

– Ja? Nie odróżnię róży od tulipana – odparł Alain.

– Nie no, teraz to chyba przesadzasz – powiedział Josh, tłumiąc śmiech, ale nagle przestało mu być wesoło, kiedy coś odkrył. Zatrzymał się w pół kroku i popatrzył na swojego partnera. – Alain… Dlaczego my nie mamy aparatu? – zapytał z żałością.

Alain wzruszył ramionami.

– Widać nie był nam do życia potrzebny, skoro dopiero teraz uświadomiłeś sobie jego brak – odparł, po raz kolejny udowadniając swoją zdolność racjonalnego myślenia, jednak teraz Joshowi było daleko do zachwycania się tym. Ponownie odwrócił się do kwiatów, przy których uwijało się zatrzęsienie trzmieli.

– Musimy kupić i jeszcze raz tutaj przyjechać – zadecydował i złagodziło do jego żal. – I właściwie trzeba będzie zrobić jakieś fotki Paryża, dopóki tam jeszcze mieszkamy – dodał, nagle zdając sobie z tego sprawę.

– Dobrze – powiedział Alain za jego plecami.

Josh odwrócił się do niego i objął, a Alain zamknął go w ramionach. Znów się pocałowali i tym razem pocałunek trwał znacznie dłużej, bo żaden nie zamierzał go przerywać. Wreszcie pod Joshem ugięły się nogi i osunęli się na ziemię, tonąc w wysokiej trawie, a potem wszystko zrobiło się bardziej rozkoszne, niż było do tej pory.

Kiedy ponownie otworzył oczy, jako pierwsze ujrzał grona różowych kwiatów kołyszące się miarowo na tle błękitnego nieba. Było tak spokojnie, jak potrafi być tylko w pełni lata, w środku zasłużonych wakacji i z dala od ludzkich siedzib. I całkowicie bezpiecznie.

– Pierwszy raz kochaliśmy się na dworze – odezwał się cicho. Alain nie odpowiedział, jedynie mocniej przycisnął się do jego pleców. – Dziękuję. Będę to pamiętać do końca życia.

– Powinniśmy byli zrobić to wcześniej – mruknął Alain; jego ciepły oddech połaskotał Josha w ucho. – Wtedy, pięć lat temu – dodał, zaskakując Josha; rzadko nawiązywał do ich wspólnej przeszłości w Świętym Grollo… – Chociaż nie, byłeś nieletni – zreflektował się.

– Tam chyba trawa była trochę za niska – stwierdził Josh, uśmiechając się do wspomnień. – Ale nie ma co żałować. Widać na wszystko przychodzi odpowiedni czas. – Odwrócił się do niego, a Alain otworzył oczy i spojrzał na niego z miłością. – Ale możemy sobie znów upleść wianki – powiedział z uśmiechem, wyjmując z włosów Alaina jakieś zaplątane źdźbło.

Alain objął go mocniej i pocałował, jakby nigdy nie miał go dość. Kiedy w końcu się od niego oderwał, stwierdził mniej romantycznym, a bardziej rozsądnym tonem:

– Ale najpierw zejdźmy z tego słońca.

Potem, kiedy po nasyceniu się sobą zaspokoili także fizyczny głód i pragnienie, a Josh zgodził się na rozstanie ze swoją prywatną królową lata, zagłębili się w las, by wejść wyżej na wzgórze. Widok, który rozciągał się z jego szczytu, sprawił, że ten dzień wydał się Joshowi jeszcze bardziej doskonały. Posiedzieli na górze dłuższą chwilę, by odpocząć po wspinaczce – Josh zdał sobie sprawę, że dwa lata mieszkania na czwartym piętrze bez windy przyniosły spodziewane owoce i wreszcie jego kondycja była taka, jakiej sobie od dawna życzył – i zjedli resztki prowiantu, a potem po prostu rozkoszowali się krajobrazem, komentując wszystko, co przed sobą widzieli: szczyty najróżniejszych kształtów, które nie wydawały się już tak przytłaczające, domy w dole – o wiele mniejsze niż normalnie – i tworzące fantazyjne wzory połacie lasu. Powietrze było tak świeże i lekkie, że kręciło się w głowie.

Kiedy światło słońca zrobiło się mniej jaskrawe, ruszyli w drogę powrotną. Josh powitał różowy łan jak dobrego znajomego, choć jednocześnie było to pożegnanie – ale tylko do następnego spotkania.

– Wrócimy tu – obiecał, ściskając Alaina za rękę, ale odpowiedziało mu tylko falowanie.

Kiedy po niespełna godzinie dotarli do pensjonatu, wprosił się do kuchni właścicieli, pragnąc w pierwszej kolejności wywiedzieć się o nazwę różowego cudu natury.

– Ach, to nasza wierzbownica – odpowiedziała Chloe wesoło, mieszając w garnku. – Albo wierzbówka, jak kto woli. Bo ma liście jak wierzba – dorzuciła wyjaśnienie.

– Trochę pospolite imię dla tak majestatycznej rośliny – stwierdził Josh, kręcąc nosem. – Ale trudno – dodał, powtarzając w myślach nowe miano. Wierzbownica. No, nie było takie złe.

– Podobała się wam? Prawda, że jest piękna? – spytała z entuzjazmem Chloe. – A to tylko chwast, choć całkiem przydatny… No właśnie, przecież muszę zrobić dżem. Dobrze, że mi przypomnieliście, dzięki. Wybiorę się tam w tym tygodniu, póki mam jeszcze czas.

– Dżem? – zapytał Josh i zmarszczył się, bo coś mu nie pasowało. – To roślina… owocowa?

– Nie, dżem robi się z kwiatów. Powinnam mieć jeszcze trochę z zeszłego roku, dam ci spróbować… – Odeszła od kuchenki, a potem otworzyła jedną z licznych szafek i zaczęła przesuwać znajdujące się w niej słoiki. – Jest – oświadczyła wreszcie, wyciągając szklany pojemnik, który mu następnie wręczyła. – Spróbuj – zachęciła.

Josh przyjrzał się wpadającej we fiolet, gęstej substancji, która zalegała na dnie. Wydawało mu się trochę profanacją przerabiać tę piękną roślinę na jedzenie, ale z drugiej strony… tak było nawet lepiej. Odkręcił wieczko i nabrał trochę na łyżkę, a potem włożył do ust. Dżem był strasznie słodki, ale pozostawiał na języku przyjemny posmak – nieporównywalny z niczym innym, co Josh do tej pory jadł. "Dżem z kwiatów wierzbownicy", pomyślał.

– Czyli zamierzasz tam kiedyś iść? – zapytał od niechcenia, oblizując łyżkę.

– Może nawet jutro tam wyskoczę – odparła Chloe, zdejmując garnek z gazu.

– Mogę iść z tobą? Pomogę ci zbierać – zaproponował. – Alaina też namówię… wtedy David nie będzie miał powodów do niepokoju. I uzbieramy trzy razy więcej, zrobisz spory zapas.



Następnego dnia Josh zebrał się na odwagę – a musiał takową niestety przywołać po niezobowiązującym pytaniu Alaina: "Nie ma tu żmij, prawda?", oraz radosnej odpowiedzi Chloe: "Nie powinno" – i rozpoczął obcowanie z wierzbownicą. Wszedł w różowy łan, z którego po dwóch godzinach wyszedł cały i zdrowy, i jeszcze szczęśliwszy niż wcześniej, bo miał przy sobie trzy obiekty, które kochał dziś najbardziej. Starał się być bardzo ostrożny i udało mu się nie podeptać prawie żadnej rośliny, a także skraść Alainowi kilka pocałunków pomiędzy delikatnymi płatkami, które przy tej okazji łaskotały ich policzki. Żmij nie było i nawet trzmiele, mimo wyraźnego konfliktu interesów, potraktowały ich wyrozumiale; miały przecież do dyspozycji nieporównywalnie więcej miejsc do ucztowania. Od Chloe dowiedział się, że jego najnowsza miłość była gatunkiem w całości jadalnym. Młode pędy i liście można było dodawać do sałatki, z kolei z suszonych liści dało się zaparzyć herbatę. Kwiaty oprócz dżemu nadawały się też na galaretkę, a poza tym były miododajne, czego sam się już zdążył domyślić. Po tych rewelacjach utwierdził się w opinii, że wierzbownica to byt doskonały.

Nazbierali trzy siatki różowo-fioletowych kwiatów – a ogołocili tylko niewielką część zagonu – z których jeszcze tego samego wieczoru Chloe przyrządziła dżem, by następnie wręczyć Joshowi jeden pokaźnych rozmiarów słój jako podziękowanie za niebagatelną pomoc.

– Można go dodawać do herbaty, jeść z pieczywem albo udekorować nim ciasto – objaśniła – tak jak każdy inny dżem. Tylko nie przesadź z ilością, bo szybko się zasłodzisz.

Wtedy Josh doświadczył nagłego wyłączenia się z rzeczywistości i zamarł ze słoikiem w rękach, kiedy spadła na niego wizja, która wyrzuciła go gdzieś w stratosferę: czy dało się zrobić sernik z dżemem z wierzbownicy – a jeśli tak, to czy smakowałby tak nieziemsko, jak mu się wydawało? Alain prawdopodobnie domyślił się, co mu chodzi po głowie – od jakiegoś czasu był w tym naprawdę dobry – jako że odwrócił się i wyraźnie tłumił śmiech. Z drugiej strony w tym konkretnym przypadku umiejętność czytania w myślach była zupełnie zbędna.



Na trzeci dzień – ich ostatni dzień tutaj, bo jutro przed południem mieli już wracać – Josh przypomniał sobie o rysowaniu. Ponieważ jednak nie miał ochoty po raz trzeci z rzędu ryzykować udaru słonecznego, usiadł w wiklinowym krześle na zacienionym balkonie – można było na niego wyjść z korytarza – i w takich wygodnych warunkach zabrał się za uprawianie sztuki. Alain postanowił mu towarzyszyć, aczkolwiek jedynie w siedzeniu.

– Jak sobie właściwie radziłeś z rysunku? – zapytał go Josh, kiedy już znalazł pozycję, która nie tylko była najwygodniejsza, ale też zapewniała najlepszy widok na oświetlony przedpołudniowym słońcem łańcuch górski, a pod nim także pole wierzbownicy.

– Nie pamiętam – odparł Alain w odpowiedzi leniwym tonem, ale zaraz potem zmarszczył czoło i otworzył oczy. – Chociaż nie… Powiedziano mi chyba, że powinienem raczej zająć się rysunkiem technicznym.

Josh zaśmiał się. Tak, bardzo dobrze potrafił sobie wyobrazić starego profesora sztuki, czyniącego taki komentarz pod adresem Alainowych umiejętności plastycznych.

– Jeszcze jeden dowód na to, że powinieneś iść na politechnikę – stwierdził swobodnie.

– Nie dasz mi spokoju, prawda? – mruknął Alain, ponownie zamykając oczy.

– Po prostu wydaje mi się, że skoro skończyłeś świetne liceum, a głowę masz nie od parady, szkoda byłoby to zmarnować – powiedział Josh, nie pierwszy zresztą raz. – Jeśli jednak ci to przeszkadza, nie będę więcej o tym mówić. To twoje życie i twoje decyzje, które akceptuję.

– Naprawdę uważasz, że mógłbym iść na studia? – zapytał Alain z jakąś niepewnością.

– Naprawdę. – Josh kiwnął głową, kreśląc na papierze linię gór. – Z przedmiotów ścisłych radziłeś sobie przecież bardzo dobrze. Poza tym co i rusz łapię się na tym, że strasznie mi imponuje twoja zdolność logicznego i racjonalnego myślenia. Wydaje mi się też, że bez problemu widzisz samo sedno problemu czy zagadnienia i szybko wyciągasz wnioski.

– Mhm.

– Muszę ci się przyznać, że kiedy wtedy… w drugiej klasie poprosiłem cię o korepetycje z matematyki, to tak naprawdę nie miałem z nią aż takich problemów – wyznał Josh. – Potrzebowałem wymówki, żeby się z tobą spotkać, a pomyślałem, że jako starszy uczeń będziesz mógł mi pomóc w nauce. Tymczasem okazało się, że masz to wszystko w małym palcu, więc szybko urosłeś w moich oczach do rangi autorytetu w tej dziedzinie.

Alain poczynił odgłos, który świadczył o jego rozbawieniu.

– Były jakieś inne akcje, którym przyświecał ukryty cel?

– Och, cała masa przecież! – zawołał Josh ze śmiechem. – Choćby ta z twoim portretem. Ona wymagała najwięcej wysiłku i cierpliwości… Prawie dwa miesiące cię namawiałem.

– Warto było?

Ręka Josha zatrzymała się nad papierem, gdy zastanowił się, jak odpowiedzieć.

– Na pewno z tego względu, że mogliśmy iść we dwóch na łąkę – stwierdził w końcu. – Co do rysunku… Został u profesora, nigdy go nie odebrałem – mruknął ciszej. – Nie byłbym w stanie na niego patrzeć… kiedy zniknąłeś…

Zaskrzypiało krzesło, kiedy Alain usiadł prosto, a potem pochylił się do przodu, opierając łokcie na kolanach.

– Przepraszam – powiedział półgłosem. – Wtedy…

– Daj spokój, przecież już przeprosiłeś, i to wiele razy – przerwał mu Josh, odwracając się do niego. – I wynagrodziłeś mi po tysiąckroć, może nie?

Po chwili namysłu Alain kiwnął głową. Josh ponownie wziął się za szkic, jednak następne słowa sprawiły, że niemal wypuścił ołówek – przede wszystkim ze zdumienia.

– Wpędziłem cię w chorobę… przez to, że cię wtedy zostawiłem, prawda? – szepnął Alain, patrząc w podłogę. – Sprawiłem, że od nowa musiałeś przeżyć to… co w dzieciństwie, kiedy straciłeś rodziców. To zadziałało jak czynnik, który aktywował tamtą traumę, prawda?

Josh zacisnął usta, postanawiając, że to był ostatni raz, kiedy ćwiczył prezentację przy Alainie. I może lepiej będzie nie zapraszać go na obronę pracy magisterskiej… choć Alain pewnie sam się wprosi. No, ale to dopiero za dwa lata.

– Skoro jesteś takim uważnym słuchaczem, powinieneś też pamiętać, o czym mówiłem później – powiedział cierpko – o czynnikach chroniących, pomagających sobie z taką traumą poradzić. Historia nie skończyła się przecież na tym, że mnie zostawiłeś, bo potem był dalszy ciąg, kiedy wróciłeś, nie? I jestem skłonny uznać, że każdy dzień z tobą niweluje jeden dzień bez ciebie. Czyli za rok osiągniemy stan wyjściowy, a potem to już będzie rosło tylko w górę.

– Jakaś arytmetyka się z tego zrobiła… – mruknął Alain.

– Bo mieliśmy mówić o tobie, nie o mnie – odrzekł Josh niecierpliwie. – Idź na studia matematyczne. Dobrych nauczycieli zawsze i wszędzie brakuje, a ty będziesz świetny, wiem z doświadczenia. Przecież byłeś w stanie wszystko mi objaśnić tak dobrze, że zostało mi w głowie, mimo że siedziałem tam tak podniecony, jak tylko może być szesnastoletni chłopak, i myślałem głównie o tym, żeby się na ciebie rzucić i pocałować. Na początek.

Alain kiwnął głową, a potem podniósł na niego spojrzenie.

– Nie znam nikogo, kto byłby w stanie tak nad sobą panować jak ty – powiedział.

Josh prychnął, ale potem jednak musiał się uśmiechnąć.

– To przypomnij sobie nasz pierwszy raz – odparł i parsknął śmiechem, a Alain, ku jego uldze, zrobił to samo i atmosfera się ponownie ociepliła. – Ale teraz weź się może za powtarzanie wzorów czy coś, bo ja mam obrazek do narysowania, a szkic dopiero w połowie.

Obrazek udało się skończyć ledwo-ledwo – bo kiedy Josh odjął rękę od kartki po ostatnim maźnięciu pastelem, na niebo zaczęły napływać ciemne chmury, a po niespełna kwadransie lało i grzmiało. Wtedy razem z Alainem siedzieli już w pokoiku, z dala od wilgoci i innych niebezpieczeństw; nawet okno zasłonili, by nie widzieć błyskawic. Alain trochę się w ciągu ostatnich lat wyleczył ze swojego strachu przed burzą – historia z wieżą kościelną najwyraźniej uświadomiła mu, że są w życiu straszniejsze rzeczy – jednak nie znaczyło to, że dobrze się podczas niej czuł, więc siedział teraz niemal przyklejony do lewego boku Josha, który nie miał nic przeciwko temu, a wręcz przeciwnie.

– Muszę jeszcze trochę poprawić kolory – stwierdził i ponownie otworzył pudełko z pastelami, by trochę bardziej pomazać jeden konkretny fragment, który go nie zadowalał.

– Nie wiedziałem, że lubisz różowy – mruknął Alain z podbródkiem opartym na jego barku.

– Ja też nie – odparł Josh ironicznie… a potem przejechał mu po nosie pokrytym miałką farbą palcem. – Pasuje do twoich zielonych oczu.

– Jak do oczu, to chyba nie trafiłeś… – burknął Alain, nie ruszając się z miejsca.

– Chciałbyś, żebym ci zrobił makijaż? – spytał Josh ze zdumieniem, zaglądając mu pod grzywkę. – Ty mnie nie kuś, bo naprawdę zaraz cię pomaluję…



Chloe pochwaliła talent plastyczny Josha – co sprawiło mu przyjemność – i nie miała wątpliwości, że na lokalnych targach jego praca od razu znalazłaby nabywcę.

– I nawet wierzbownicę namalowałeś – stwierdziła z radością.

– Ją musiałem w pierwszej kolejności – zaznaczył Josh. – Cieszę się, że przyjechaliśmy tu latem i mogłem ją zobaczyć.

Chloe oddała mu obrazek.

– Zatrzymaj go – odrzekł. – Przecież i tak nie zabiorę go do Paryża, rozmazałby się w podróży. – A potem dodał impulsywnie: – Jeśli chcesz, możesz go sprzedać na tych targach.

Pokręciła powoli głowę, ponownie zapatrzona w pracę.

– Mam lepszy pomysł – oznajmiła.

– Jaki?

– Oprawimy i zawiesimy w waszym pokoju.

– Jaki sens ma wieszanie widoku z okna w pokoju z tym oknem? – zapytał David, zaglądając jej przez ramię. – Znaczy, to jest rzeczywiście ładny rysunek, nie mówię, że nie można go powiesić… – poprawił się zaraz.

– Kiedy przyjadą zimą na narty i go zobaczą, zapragną znów ujrzeć ten widok. I przyjadą też latem – odparła z błyskiem w oku. – Może powinnam złożyć u ciebie zamówienie na całą serię takich…? Z każdego pokoju…? – zapytała, podnosząc wzrok na Josha, który nie był pewny, czy to żart czy na poważnie. – Oczywiście uwzględnię honorarium w cenie noclegu – dodała, więc chyba jednak mówiła serio.

– Wystarczy mi twoja pochwała – wymamrotał, nagle zdając sobie z tego sprawę.

– No pewnie, bo to ja płacę za wszystko – skomentował zgryźliwym tonem Alain, wywołując wybuch śmiechu.

Chloe przez chwilę patrzyła Joshowi w oczy, a potem bez słowa poklepała go po głowie.

– Jeśli go zaadoptujemy, nie będziemy mogli ich kasować za pobyt – przypomniał jej David z udawaną powagą. – Ale z drugiej strony będą nam musieli pomagać przy pensjonacie, więc stratni nie będziemy.

Znów wszyscy się roześmiali.

– Przyjedźcie zimą – powiedziała Chloe przyjaznym tonem, a potem w jej oczach znów pojawiła się iskierka humoru. – Tylko mam serdeczną nadzieję, że następnym razem nie uznasz mnie za swoją babcię, Joshua.




DAAB, "Patrząc w słońce"



rozdział 7 | główna | rozdział 9