Kiedy pod koniec lipca pojawili się w Exato, Lilian powitała ich – a właściwie Joshuę – wyrzutami i pretensją, i to już w przedpokoju: – Ten twój wujek z Tuluzy nie daje mi teraz spokoju! – Tak, dobrze znam to uczucie – odparł z uśmiechem. – Nie chcę, żebyś mi współczuł, tylko coś z tym zrobił – wytknęła mu Lilian. – Wydzwania do mnie i wypytuje o to i o tamto. Jakbym była jakimś ekspertem od spraw męsko-męskich! – To dziwne, przecież powiedział, że wszystkiego się już dowiedział od seksuologa…? – A może… – zaczął Alain, ale Joshua nie dał mu skończyć. – Cóż, spotkamy się za tydzień w Idealo, więc będzie mu pani mogła powiedzieć wprost, że nie życzy sobie z nim bliższych kontaktów – stwierdził. – Chociaż to bardzo miły człowiek. – Nie mam nic przeciwko niemu osobiście – zaznaczyła Lilian, krzyżując ramiona na piersi. – Po prostu nie lubię rozmawiać przez telefon. Alain, który właśnie schylił się, by zdjąć buty, wrócił do pionu i spojrzał na nią, oniemiały – kątem oka widząc, że Joshua zrobił dokładnie to samo, choć chyba z innego powodu. – No co? – zapytała po pięciu sekundach, wyraźnie stropiona przedłużająca się ciszą. – Pani Lilian, z tym na pewno nic nie zrobię, więc jedynie powiem, że dobrze panią rozumiem – oświadczył Joshua uroczyście a serdecznie, kiwając głową z przekonaniem. Alain natomiast ściągnął brwi i pokręcił głową. – Jeśli za niego wyjdziesz, to wtedy on i ja – wskazał na Joshuę – zostaniemy kuzynami. – Nie musisz się martwić, mamy przecież inne nazwiska – odparł Joshua. – Chyba że… – Na jego twarz wpłynął maślany uśmiech. – Chociaż wtedy w sumie tak się skończy… Alain zmarszczył czoło jeszcze bardziej. – Obawiam się, że nie nadążam za twoim tokiem myślenia – oświadczył. – No bo zobacz: jeśli przemianujesz się na Lavaud, a ja za ciebie wyjdę, wówczas przejmę twoje nazwisko, czyli de facto wrócę do rodziny, z którą w tej chwili nic mnie jeszcze oficjalnie nie łączy – wyjaśnił Joshua jednym tchem, wciąż się uśmiechając. – Mój wuj byłby wniebowzięty, gdybym jednak nosił nazwisko Lavaud. – Rzeczywiście, wszystko zostanie w rodzinie – skomentował Alain, gdy już odzyskał mowę. – Dlaczego nagle zaczęliśmy rozmawiać o ślubie? – zapytała Lilian. – Ślubach…? – No bo powiedziałaś, że go lubisz – przypomniał jej Alain. – Co?! Wcale tak nie powiedziałam. Powiedziałam tylko, że nie mam nic przeciwko niemu. – Zdajesz sobie sprawę, że w twoim przypadku oznacza to praktycznie wyznanie miłości…? Lilian zacisnęła wargi, gwałtownie odwróciła się na pięcie, aż podskoczyły jej loki, i poszła do kuchni, mamrocząc pod nosem: – Śluby są do niczego. Alain nachylił się do Joshui, którego – oceniając po minie – wciąż zajmowały piękne wizje. – Planujemy się pobrać…? – zapytał niepewnie, dochodząc jednocześnie do wniosku, że głupieje za każdym razem, kiedy spędza czas z tą dwójką naraz. Joshua spojrzał na niego promiennym wzrokiem. – Byłoby wspaniale – odparł natchnionym głosem, a Alain zupełnie nie wiedział, jak na to odpowiedzieć, bo przede wszystkim nie wiedział, czy to jakiś abstrakcyjny żart czy całkiem na serio. Doszedł tylko do wniosku, że musi się dowiedzieć więcej na temat LGBT… Kiedy jednak siedzieli już przy obiedzie, doszedł do wniosku, że Joshua miał rację. Byłoby wspaniale. – Pani Lilian, a dlaczego została pani przy nazwisku Corail? – zapytał Joshua następnego dnia, kiedy przygotowywali obiad. Alain skrzywił się do siebie, słysząc to pytanie. Jeśli był jakiś temat, na który jego antagonistyczna matka nie chciała rozmawiać, był nim jej świętej pamięci mąż. Miał nadzieję, że Joshua jakoś to intuicyjnie wyczuje, ale widocznie liczył na zbyt wiele. O ile oczywiście Joshua nie zrobił tego z pełną premedytacją, doszedł w następnej chwili do wniosku. Prawdą było, że przez te kilka spotkań – cztery, policzył szybko w myślach – dowiedział się o matce więcej niż przez całe wcześniejsze życie, bo Joshua umiejętnie ciągnął ją za język, a ona na to pozwalała… Wydawało mu się jednak, że na pytania o "pana Coraila" wciąż było za wcześnie – i to mimo tego, że jego ojciec… ojczym zmarł dobre dziesięć lat temu. – Co to za dziwne pytanie? – w głosie Lilian brzmiało niezadowolenie. – Byliśmy małżeństwem, więc przybrałam jego nazwisko. I takie mi zostało, kiedy owdowiałam. – Nie no, to jest zrozumiałe, po prostu… – Joshua zawahał się, co oznaczało, że zdawał sobie sprawę, że stąpa po cienkim lodzie. Jego mądry Joshua… – Jest oczywiste, że darzyła… darzy go pani… niechęcią. Alain zacisnął zęby. Niechęcią, dobre sobie. Jego matka nienawidziła swojego męża nawet bardziej niż jego… (Chociaż może jego wcale jednak nie nienawidziła, przypomniał sobie, skoro poprzednim razem zaprzeczyła, gdy ją o to spytano). I ta nienawiść z czasem nie zmalała ani trochę, może nawet się pogłębiła. Joshua z pewnością to rozumiał, ale pewnie nie chciał wyskakiwać z tak mocnymi słowami. – W takim wypadku nie byłoby niczym dziwnym, gdyby po jego śmierci wróciła pani do swojego nazwiska panieńskiego – kontynuował Joshua, kiedy nie doczekał komentarza. – Z pewnością przeszło to pani przez myśl…? Znów zapadła długa cisza – tak głęboka, że dało się w niej słyszeć nawet dźwięk, jaki robił nóż przy obieraniu ziemniaków. – Szczerze mówiąc, nie przeszło – odpowiedziała wreszcie niechętnym głosem. – I dobrze, że niczego takiego nie zrobiłam. Przecież to by było strasznie dużo problemów z papierami, a poza tym… – Znów zamilkła. – To było też nazwisko Alaina, a on już wtedy chodził do szkoły. Jak by go tam traktowali, gdyby nagle zaczął się nazywać zupełnie inaczej? Mógłby mieć problemy… Więc dobrze, że wtedy nic takiego nie przyszło mi na myśl. – Mhm… W sumie ciężko mi się o tym w jakikolwiek sposób wypowiadać, przecież niczego takiego nie doświadczyłem – stwierdził Joshua ugodowym tonem. – A może to świadczy o tym, że jednak pani trochę męża ko… Hałas, który zagłuszył jego słowa, sprawił, że Alain zerwał się z kanapy i wpadł do kuchni. Lilian stała oparta plecami o zlewozmywak – dźwięk musiał wydać ciśnięty do niego całej siły nóż – i wbijała rozwścieczone spojrzenie w Joshuę, który stał przy stole. – To było najgłupsze, co od ciebie usłyszałam, Joshua! – krzyknęła, oddychając szybko. – I obym więcej nie usłyszała! – Przepraszam – powiedział Joshua poważnym tonem. – Ma pani rację, byłem bezmyślny. Zaciskając usta, odwróciła się do zlewu; wciąż wyglądała na wyprowadzoną z równowagi. Odkręciła jednak wodę i zaczęła płukać obrane ziemniaki, choć złość wydawała się strzelać nawet z końcówek jej włosów. Dopiero po chwili uspokoiła się na tyle, by przepłukać warzywa oraz odwinąć wyciągnięty z lodówki schab. – Ty przygotujesz sałatę – oświadczyła Joshui, po czym odwróciła się do Alaina – a ty stłuczesz kotlety. Sytuacja wydawała się zażegnana, ale było oczywiste, że tego dnia nie będą prowadzić więcej poważnych rozmów. Po obiedzie, podczas którego wymieniali zdawkowe uwagi na temat jedzenia, Alain i Joshua poszli na spacer. – Nie przejmuj się, ona łatwo wpada w gniew – mruknął Alain, kiedy szli brzegiem rzeki. Joshua wyrwał się z zamyślenia, zerkając na niego, a potem znów zapatrzył się w dal. – Nie wydaje mi się – odparł i pokręcił głową. – Wcale a wcale. – Nie kochałam pana Coraila – powiedziała pani Lilian następnego ranka, a w jej głosie brzmiała tak wielka odraza, że Josh niemal się skulił. – Ani wtedy, ani nigdy. Siedzieli przy stole kuchennym, gdzie mieli zwyczaj pić poranną kawę. Alain jeszcze spał za ścianą; zwykle budził się w trakcie ich rozmowy, kiedy pani Lilian uznała, że najwyższa pora na śniadanie, i podnosiła głos. Teraz też nie mówiła jakoś cicho – najwyraźniej nie była w stanie o tym konkretnym człowieku rozmawiać szeptem. – Nie kochałam go – powtórzyła, patrząc Joshowi prosto w oczy. U kogoś innego takie zaprzeczanie mogłoby wydawać się próbą przekonania samego siebie, jednak w jej przypadku pod żadnym pozorem o to nie chodziło. Jedną z pierwszych rzeczy, jakie Josh się o niej dowiedział, było to, że Lilian Corail nigdy nie kłamała. – Ale gdybym go kochała, znacznie łatwiej byłoby zrozumieć niektóre moje decyzje – dodała ciszej, odwracając wzrok, i uniosła kubek do ust. – Jakie na przykład? – zapytał Josh po chwili ciszy, kiedy uznał, że może to zrobić. Wciąż patrzyła za okno, w milczeniu popijając kawę, a jej zielone oczy były zmrużone, czujne, nieufne. Josh dobrze znał to spojrzenie. – Na przykład to, że nigdy nie zdecydowałam się od niego odejść – odparła wreszcie z chłodem i odrazą w głosie, a potem zacisnęła usta, aż pojawiły się wokół nich bruzdy. Josh zastanawiał się, co powiedzieć, ale doszedł do wniosku, że jeszcze przynajmniej przez dwa lata nie powinien się bawić w psychologa. – Opowie mi pani o tym? – zaproponował przyjaznym tonem. – Ja będę tylko słuchać. Nie będę oceniać ani komentować, ani udawać, że rozumiem… choć będę się starał. Nie mam ani wystarczającej wiedzy, ani własnych doświadczeń. Ale chciałbym się dowiedzieć, więc… Jeśli pani zechce się tym ze mną podzielić… Znów upiła z kubka, ale kiedy go odstawiła na stół, popatrzyła Josha. Jej twarz odrobinę – ale tylko odrobinę – rozluźniła się. – Myślę, że czasem możesz skomentować – mruknęła, opierając się łokciem o blat i kładąc policzek na dłoni, po czym ponownie spojrzała na zewnątrz. – Nie będę już niczym rzucać. Josh kiwnął głową i postanowił uznać ten przejaw dobrej woli. – W takim razie proszę mi pozwolić powiedzieć, że… Przypomnę, nie oceniam. Mówię tylko, jak to widzę, i proszę tego w żaden sposób nie odbierać jako krytyki. Z mojego punktu widzenia rzeczywiście można się dziwić temu, że została pani do końca z człowiekiem, którego pani darzyła taką niechęcią. Uważam tak, ponieważ wydaje mi się pani bardzo silną… obdarzoną silną wolą osobą. Trudno mi wyobrazić sobie panią… podporządkowującą się komukolwiek, a tym mniej znoszącą złe traktowanie. Na jej ustach pojawił się ironiczny uśmiech, ale nic nie powiedziała, więc kontynuował. – Tylko że wcześniej powiedziała mi pani o tym, że kiedy była młodsza, brakowało pani pewności… A jeszcze wcześniej, że ma za sobą okres, w którym przejmowała się pani cudzą opinią. Z tego można wywnioskować, że dopiero z czasem nauczyła się pani stawiać na swoim, bronić własnych interesów i decydować o sobie. Dlatego mimo wszystko nie zamierzam dziwić się, że kiedyś mogła pani postąpić… postępować inaczej, niż postąpiłaby obecnie. Zerknęła na niego przelotnie, a potem obdarzyła krótkim kiwnięciem. Stłumił westchnienie ulgi. Zza okna dobiegł gwizd pliszki, a potem odgłos pociągu wjeżdżającego na stację. Pogoda panowała piękna, jak zazwyczaj latem w Esperanto. – Opowie mi pani o pa… o tym człowieku? – odezwał się Josh ponownie, tak cicho, że tylko ona mogła go słyszeć. – Chciałbym wiedzieć więcej. Od Alaina wiem tylko tyle, że nadużywał alkoholu i stosował przemoc, bo Alain prawie o nim nie mówił. Wreszcie pani Lilian zaczęła mówić, a wtedy popłynęła opowieść. Okropna, wstrząsająca, pełna cierpienia… ale przy tym niezwykle spójna, choć to Josh uświadomił sobie dopiero potem, kiedy matka Alaina wyjawiła, że nigdy wcześniej z nikim o tym nie rozmawiała. – Określenia "nadużywał alkoholu" i "stosował przemoc" brzmią bardzo górnolotnie… Pan Corail był po prostu pijakiem i po pijaku lubił tłuc. Z czasem nie potrzebował nawet alkoholu, żeby bić – powiedziała, a w jej głosie nie było teraz żadnych emocji. – Oczywiście nie miałam o tym pojęcia, kiedy go poznałam, bo starał się być czarujący. Alain miał wtedy dwa lata, ja pracowałam. To w szpitalu się spotkaliśmy… i przez pierwsze miesiące uważałam, że miałam wielkie szczęście – teraz w jej słowach brzmiała wyraźna gorycz. – Trafił tam z zapaleniem trzustki, co już powinno być dla mnie ostrzeżeniem. Wracał skądś do Idealo, ale poczuł się na tyle źle, że musiał przerwać podróż. Wezwano pogotowie i przywieziono go do nas, i spotkaliśmy się na moim oddziale. Twierdził, że to była miłość od pierwszego wejrzenia, ale tak naprawdę zawiesił na mnie oko, bo lubił blondynki, a kiedy dowiedział się, że w tym wieku jestem już samotną matką, to w ogóle musiał mnie uznać za idealną kandydatkę do prowadzenia mu domu i zajmowania się jego trzyletnim dzieciakiem. "Grace", pomyślał Josh i przełknął ślinę. W głosie pani Lilian brzmiała wyraźna niechęć… Przypomniały mu się słowa Alaina: "Matka powiedziała, że oddali ją do domu dziecka, bo im przeszkadzała." Zastanowił się jednak, czy na pewno tak było – i czy się tego dowie. – Alain mówił ci, że pierwsza żona od niego uciekła, bo ją tłukł? – spytała pani Lilian, obdarzając go przelotnym spojrzeniem, a kiedy kiwnął głową, ponownie wyjrzała za okno. – Mnie odmalował ją w czarnych barwach: jako złą kobietę, która porzuciła własne dziecko. Powinnam była wtedy coś podejrzewać, ale co ja wiedziałam o świecie? – rzuciła z agresją. – Tak samo powinnam była się domyślić, skąd się wzięły te sińce na rękach i nogach Grace, byłam przecież, do diabła, pielęgniarką…! Powiedział, że Grace łatwo się przewraca i wpada na przedmioty, a ja naiwnie mu uwierzyłam, zwłaszcza że nigdy się nie skarżyła. Była do niego nierozumnie przywiązana, nie chciała stracić także jego po tym, jak nagle zniknęła jej matka. Nigdy nawet nie pisnęła o tym, że on ją bije, nawet nie płakała, albo bardzo rzadko. Mimo wszystko powinnam się była domyślić – powtórzyła, mrużąc oczy. Wciąż patrzyła na zewnątrz poprzez lekko falującą firankę. – Tak naprawdę chyba postanowiłam być na wszystko ślepa i wykorzystać szansę. Byłam samotną matką małego dziecka, zarabiałam grosze, a tu nagle zakręcił się koło mnie przystojny muzyk, który wydawał się poza mną świata nie widzieć i który mógł mi dać stabilizację w życiu. – Skrzywiła się. – Historia powtarzała się, ale wcześniejsze doświadczenie na nic się zdało. Wciąż nie wyrosłam z głupoty i tym razem miałam tego żałować znacznie dłużej niż poprzednim. Położyła obie ręce na blacie i bezwiednie podążył wzrokiem za tym ruchem. Miała szczupłe palce, a paznokcie krótko obcięte. Przypomniał sobie, że nigdy nie widział, by nosiła pierścionki – ani w ogóle jakąkolwiek biżuterię – poza wyjazdem do Idealo w maju. Domyślił się, że praca odzwyczaiła ją od używania ozdób… jednak tak naprawdę wcale ich nie potrzebowała, podobnie jak makijażu. – Wzięliśmy ślub w Idealo i tam się z Alainem przeprowadziłam. Mój małżonek uznał, że mam zostać w domu i zająć się dziećmi, choć ubrał to w piękne słowa o tym, że nie muszę więcej pracować, ponieważ on nas utrzyma. Początkowo grał w orkiestrze, w filharmonii, ale wyrzucili go stamtąd po tym, jak kilka razy przyszedł do pracy pijany albo w ogóle się nie pojawił. Później zatrudniał się w innych miejscach, choć zwykle dał radę utrzymać się najwyżej kilka miesięcy. Mimo to ludzie jakoś chętnie dawali mu pracę, może dlatego, że w razie potrzeby potrafił pokazać się od najlepszej strony… albo po prostu dobrze grał, nie wiem. Zwykle już po tygodniu miał nową posadę. Dość powiedzieć, że podczas pierwszego roku, kiedy wracał w środku nocy pijany, uważałam to za normalne. Był artystą, a wiedziałam przynajmniej tyle, że oni za kołnierz nie wylewają. Ciągle mówił o przyjęciach po koncertach, w których przecież musiał brać udział. Splotła dłonie i zacisnęła usta, nie odrywając wzroku od krajobrazu za oknem, choć Joshowi wydawało się, że go wcale nie widzi. – Jednak tego, że w dzień, kiedy się obudził już trzeźwy, wyżywał się na Grace, nie powinnam była uważać za normalne. Krzyczał na nią, rzucał wyzwiskami, a czasem bił. Niby ją tylko szturchał, niby nic takiego, ale przecież ona była dzieckiem, a on dorosłym. Nie powinnam była tego uważać za normalne, ale… w tamtej sytuacji nic nie mogłam zrobić. Nic nie mogłam zrobić – powtórzyła, a potem spojrzała na Josha jakimś pustym wzrokiem. – Brałam Alaina i wychodziłam do innego pokoju. Rozumiesz? Josh po prostu kiwnął głową. Rozumiał, choć wyobrażanie sobie tego piekła, którym rodzinny dom Alaina się wydawał, nie było łatwe. – Och, na początku próbowałam jej bronić, przez jakiś czas naprawdę próbowałam, ale to się źle kończyło. Im więcej okazywałam jej troski, tym więcej ją bił, więc w końcu przestałam. Najgorzej było, kiedy po kolejnym zwolnieniu przez dłuższy okres był bezrobotny, przez kilka miesięcy przebywał w domu. Wtedy praktycznie nie trzeźwiał. Pieniądze się nam skończyły i musiałam jednak iść do pracy. Udało mi się znaleźć opiekunkę dla Alaina, u której przebywał w czasie moich zmian, ale Grace zostawała w domu z ojcem. A ja mogłam tylko modlić się, żeby ktoś ją jak najszybciej zabrał. Prawie cały czas trzymałam okno otwarte, czasem nawet zostawiałam uchylone drzwi na klatkę, żeby sąsiedzi… żeby ktokolwiek słyszał, co się u nas dzieje… żeby poinformował odpowiednie władze. Sama nawet nie pomyślałam, żeby to zgłosić. W ogóle mi to do głowy nie przyszło, bo przecież to była moja rodzina. Takich rzeczy nie robi się własnej rodzinie – mówiąc to, skrzywiła się. – Wreszcie po jakimś roku ją zabrali, a wkrótce sytuacja w domu nieco się uspokoiła, bo on znalazł pracę i przez jakiś czas nawet w ogóle nie pił. Wciąż byłam wystarczająco naiwna, by wierzyć, że zmienił się na lepsze i teraz będzie już dobrze. Odchyliła się na stołku i przeczesała włosy palcami, a następnie zgarnęła bujne loki do przodu, tak że teraz opadały po bokach jej szyi, zakrywały ramiona i większość dekoltu. Potem przez dłuższy moment wygładzała je jakimś kompulsyjnym ruchem. – Oczywiście nie trwało to długo, wkrótce wszystko znów się zawaliło i chwilami było nawet gorzej niż wcześniej, ale wtedy doszłam już chyba do wniosku, że tak wygląda moje życie i sama to na siebie sprowadziłam. Że nic się nie da z tym zrobić, trzeba się do tego dostosować… na przykład obciąć włosy i dbać o to, żeby zawsze były krótkie – rzuciła wrogim tonem, a potem zaśmiała się krótko, i to było jeszcze gorsze. – I jak najmniej przebywać w domu. Ja miałam pracę, Alain poszedł do przedszkola. Nie widywali się zresztą wiele, bo pan Corail wychodził do baru już w południe, a wracał nad ranem, potem odsypiał. Jak dobrze poszło, Alain mógł się z nim nie spotykać nawet kilka dni pod rząd, ja zresztą też. Najgorzej było, kiedy przychodziły okresy, w których ten człowiek zostawał w domu, a z upływem czasu było ich coraz więcej. Przeważnie siedział u siebie w pokoju i tam pił. Zakazałam Alainowi do niego wchodzić, mówiłam, że jego ojciec choruje, żeby go nie prowokował… Starałam się załatwić mu jakieś zajęcia pozalekcyjne, nieustannie wysyłałam na dwór, żeby jak najwięcej czasu spędzał poza domem. Josh pamiętał, jak kiedyś Alain powiedział, że nigdy nawet nie zorientował się, że jego ojciec był pijakiem, który znęcał się nad żoną. Prawdopodobnie pani Corail zrobiła świetną robotę, ukrywając prawdziwą sytuację – ale za jaką cenę…? – Jednak sytuacja stale się pogarszała, a pan Corail coraz słabiej nad sobą panował. Wcześniej, kiedy mnie tłukł, nigdy nie uderzał po twarzy, bo nawet w zamroczeniu alkoholowym jakoś wciąż pamiętał, że muszę chodzić do pracy, żeby utrzymać rodzinę – powiedziała i potarła lewe ramię, jakby bezwiednie. – Później jednak nawet na to przestał zważać i było kwestią czasu, kiedy zacznie się wyżywać także na Alainie, bo uzna, że chłopak go drażni. Nie miałam żadnych krewnych, nie mogłam Alaina odesłać z miasta… Jedyną opcją była szkoła z internatem. Alain nie był głupi, radził sobie na tyle dobrze, że przyjęto go do Świętego Grollo. – Przyjęli go do internatu w Świętym Grollo? Mimo że jego rodzina mieszkała w Idealo? – zdziwił się Josh. Pani Lilian przez dłuższą chwilę nic nie mówiła, skupiła się na oglądaniu swoich paznokci. – Napisałam podanie, w którym przedstawiłam sytuację w domu, choć oczywiście w innych nieco barwach, niż naprawdę wyglądała – odparła wreszcie tym pozbawionym emocji tonem. – Napisałam, że mój mąż jest chory, wręcz niepełnosprawny, więc żyjemy z mojej pracy w szpitalu i nie mam możliwości zajmowania się dzieckiem. Przyjęli go, w pierwszym roku dali nawet zniżkę na czesne i opłaty. Oczywiście to i tak był spory wydatek, a przecież trzeba było płacić też czynsz i rachunki, ale wtedy zaczęłam brać po prostu więcej zmian w pracy, co mi było nawet bardziej na rękę, bo w domu mogłam bywać rzadko. Josh usiłował to na szybko skalkulować. – W jakim systemie pani pracowała? – zapytał. – Bo w szpitalu, gdzie byłem rok temu na praktyce, personel pielęgniarski pracował na dwie zmiany. Ale to był szpital psychiatryczny, więc może w innych jest inaczej…? Kiwnęła głową. – Dokładnie tak samo: zmiana dzienna i zmiana nocna. – I brała pani "więcej" zmian? Jak można brać więcej, jeśli są tylko dwie? Chyba nie pracowała pani całą dobę…? – powiedział z niedowierzaniem i nieledwie przerażeniem. Odwróciła wzrok do okna, wzruszając ramionami. – Tylko przez jakiś czas – odparła. – Bo po kilku latach pan Corail wreszcie zapił się na śmierć… i życie nagle zrobiło się jakieś… lepsze. Zapadła cisza, opowieść była skończona. Josh usiłował to wszystko pomieścić w głowie… przetworzyć… wyciągnąć jakieś wnioski… I kompletnie nie był w stanie. Był naiwny, sądząc, że zrozumie. I zarozumiały. Jasne, spodziewał się nieprzyjemnej historii, jednak dowiedzieć się jej od osoby, która była uczestnikiem tego wszystkiego, po prostu nim wstrząsnęło. To, że pani Lilian mówiła przez większość czasu głosem, który był zupełnie pozbawiony emocji, niczego nie polepszało. Josh zdał sobie sprawę, że wierząc w ludzkie dobro, ma skłonność do myślenia, że na świecie nie ma zła – a jego idealistyczne spojrzenie na kwestie rodziców sprawiało, że świadomie zapominał, że nie wszystkie rodziny są szczęśliwe. Nagłą niechęcią napełniła go myśl, która pojawiła się w jego głowie: że jako psycholog z pewnością usłyszy znacznie, znacznie więcej takich historii… Cisza się przedłużała i gorączkowo myślał nad tym, co powinien powiedzieć. Przecież nie mógł zostawić tego bez żadnego komentarza, nawet jeśli nie zamierzał oceniać. – Pani Lilian… – Powinnam była od niego odejść. Wtedy, kiedy po raz pierwszy złapał mnie za włosy i uderzył. Kiedy pierwszy raz widziałam, jak bije Grace. Kiedy pierwszy raz krzyczał w złości na Alaina. Kiedy wrócił pijany, wydawszy w jeden wieczór całą wypłatę. A jeśli nie wtedy, to przy którymś kolejnym razie albo kolejnym, kolejnym… Zabrać Alaina i Grace i uciec, dokądkolwiek, poza jego zasięg, wystąpić o rozwód. Przez te ponad dziesięć lat miałam niemożliwie wiele okazji, możliwości, powodów. A jednak zostałam. Może bałam się opinii publicznej. Może czułam się zupełnie bezradna i nie wiedziałam, czy ktoś mi pomoże. Może czułam się winna i wierzyłam w te wszystkie obelgi, którymi we mnie ciskał. Może wydawało mi się, że z rodziną trzeba być do końca. Może byłam wobec niego przywiązana… tak jak Grace, dla której był jedynym punktem zaczepienia. Dopiero po jego śmierci, kiedy życie zrobiło się trochę bardziej normalne… kiedy uwolniłam się od jego wpływu, zrozumiałam, że powinnam była sama podjąć decyzję, a nie zdawać się na los. Popatrzyła mu w oczy, więżąc w zieleni. – Dopiero wtedy postanowiłam, że już nigdy nie będę się przejmować cudzym zdaniem. Że sama będę decydować o swoim życiu i tylko ja będę za nie odpowiedzialna. Że już nigdy nie pozwolę się uderzyć ani odebrać sobie wolności. Dziesięć lat za późno. Zostałam przy tym nazwisku, żeby nigdy nie zapomnieć, jaką byłam idiotką, że zostałam przy tym człowieku. I jako przestrogę, żeby trzeci raz się nie zdarzył. Josh poczuł, że ściska mu się serce, gdy nagle pojął, że cała niechęć w jej głosie i cały antagonizm, który wykazywała na co dzień, były w pierwszej kolejności skierowane na nią samą… kiedy instynktownie zrozumiał, że zawsze myślała o sobie gorzej, niż ktokolwiek inny mógł o niej myśleć. W obliczu tego nie mógł milczeć, nigdy by nie mógł. Nawet jeśli nie był w tej chwili – jeszcze nie – w stanie zrobić z tym niczego więcej, to mógł ofiarować przynajmniej pierwszą pomoc. – Pani Corail, zrobiła pani wszystko, co mogła – powiedział. – Zrobiła pani wszystko, co w tamtych okolicznościach mogła zrobić – powtórzył z naciskiem, choć wiedział z doświadczenia, że takie rzeczy trzeba usłyszeć setki razy, by móc w nie uwierzyć. – Nie ma potrzeby się tym więcej zadręczać, tak bardzo się katować. Przede wszystkim nie ma sensu, by człowiek, który odebrał pani te dziesięć lat i nic nie dał w zamian, w dalszym ciągu wpływał na pani życie. Nie jest pani mu nic winna, pani Lilian, wręcz przeciwnie… Nie jest pani nikomu nic winna. Więc niech naprawdę żyje pani tak, jak powiedziała: decydując o sobie samej i będąc wolna, ale po to, żeby się tym cieszyć, nie z brzemieniem winy. Nie w cieniu tego człowieka…! Patrzyła na niego, a na jej twarzy nie było żadnych emocji. Pochylił głowę. – Nie mówię, żeby przestała go pani nienawidzić albo czuć gniew, ma pani całkowite prawo do tych uczuć. Po prostu… – Ścisnęło go w gardle i musiał przełknąć… ale zaraz potem sięgnął i złapał jej dłonie, leżące na stole. Cieszyło go, że ich nie wyrwała. – Niech pani nie nienawidzi siebie samej… nie traktuje siebie źle, pani Lilian. Przeżyła pani, mimo wszystko przeżyła pani, a więc odniosła zwycięstwo. I jakąkolwiek cenę musiała pani za to zapłacić… niech to zostanie w przeszłości. Na to przecież już nic się nie poradzi. – Ponownie uniósł na nią wzrok. – Dziesięć lat to długo, ale przed panią przecież znacznie więcej… o wiele więcej lat, w których będzie pani wolna i szczęśliwa. Na nic nie jest za późno…! Coś w jej oczach zabłysło i uciekła spojrzeniem, a jej wargi drgnęły lekko, jakby chciały ułożyć się w wyraz drwiny. Tak, to też znał: to przekonanie, że już nigdy nie będzie się szczęśliwym. I może było to arogancją z jego strony, ale zdecydował się to powiedzieć. – Niech pani na mnie spojrzy, pani Lilian – poprosił, ściskając jej dłonie, i naprawdę to zrobiła. – Ma pani przed sobą człowieka, który spędził trzy lata w głębokiej depresji, aż wreszcie postanowił ze sobą skończyć, bo czuł się całkowicie pozbawiony nadziei i nie wierzył już w jakiekolwiek szczęście. Jednak wciąż tu jestem, i jestem szczęśliwy. I teraz widzę, że spotkało mnie nieporównywalnie więcej dobrego niż złego. Oczywiście, mam dopiero dwadzieścia jeden lat i nie mogę przecież wiedzieć, co przyniesie przyszłość, ale tak samo nie może wiedzieć pani. – Znów spuścił głowę. – Niech pani nie rezygnuje, proszę… Nigdy nie jest za późno – powtórzył zduszonym szeptem. Usłyszał ciche prychnięcie, a nagły ruch jasnych loków powiedział mu, że potrząsnęła głową. – To ci mogę zagwarantować, że przynajmniej nie zamierzam ze sobą kończyć – powiedziała kąśliwie. – A co do reszty, to się zobaczy – mruknęła, wyciągając dłonie z jego uścisku. – Przecież to nie jest tak, że ze wszystkiego zrezygnowałam. Trochę opacznie to zrozumiałeś. Josh jednak był przekonany, że zrozumiał właściwie – ale nie było sensu się kłócić. – W takim razie przepraszam – odparł cicho. – Moja wypowiedź była trochę nie na miejscu. Mimo to ciężko mi słuchać, że traktuje pani swoje życie jako jakąś pokutę za błędy przeszłości, zamiast raczej te błędy zaakceptować i skierować się w przyszłość. Westchnęła z irytacją i odrzuciła włosy z powrotem na plecy. – I co? Naprawdę uważasz, że powinnam wyjść za twojego wuja i być szczęśliwa? – rzuciła. Josh mrugnął i popatrzył na nią cokolwiek zagubiony. – Skąd się w tej rozmowie wziął nagle mój wuj? – spytał, marszcząc czoło. – Co on ma do tego? Zacisnęła usta i nic nie powiedziała. – Jakby co, ja nie miałbym nic przeciwko zmianie nazwiska – głos Alaina przerwał ciszę, która zapadła. Oboje poderwali głowy, by ujrzeć Alaina, stojącego w przejściu. Josh nawet go nie słyszał. – Głupiś. Jesteś pełnoletni, nie musisz już nosić takiego nazwiska jak ja – stwierdziła pani Lilian, podnosząc się od stołu, żeby nalać świeżej wody do czajnika. – Mam nadzieję, że to był żart na rozładowanie atmosfery. – Tak tylko powiedziałem – odparł Alain i wrócił do salonu. Josh poczuł, że pierwszy raz od dłuższej chwili ma ochotę się uśmiechnąć. – I zostalibyśmy wszyscy wielką, szczęśliwą rodziną – skomentował, również wstając i zbierając puste kubki. Pani Lilian rzuciła w niego ścierką. – Obiecała pani, że nie będzie niczym więcej rzucać – przypomniał ze śmiechem. – Bo zakładałam jakieś sensowne komentarze – mruknęła i odwróciła się do kuchenki, żeby zapalić gaz. – I tak przecież możemy zostać – dodała tak cicho, że ledwo ją słyszał. Znieruchomiał i zapatrzył się w jej plecy. Ciepło, które go wypełniło, łagodziło wcześniejszy smutek, i złość, i wstrząs, i ból. Miał ochotę podejść do niej i ją objąć, jednak powstrzymał się. Dzisiaj było na to za wcześnie. Przez resztę ich pobytu Lilian była absolutnie nieznośna, aczkolwiek Joshua chyba w ogóle tego nie zauważał – ignorował jako nieistotne – bo patrzył na nią pełnym czułości i miłości wzrokiem, choć przez większość czasu był bardzo zamyślony. Alainowi właściwie jej antagonizm był na rękę, bo przynamniej wykluczał rozmowę na tematy, na których omawianie nie czuł się gotowy. Jej opowieść słyszał niemal w całości i do tej pory nie otrząsnął się z tego paskudnego wrażenia, które w nim wywołała. Tego wrażenia też nie chciał analizować, żeby nie pogarszać sobie nastroju. Wiedział – a właściwie dowiedział się po fakcie – że w jego domu rodzinnym źle się działo. Jednak wiedzieć a usłyszeć w szczególe, jak źle się działo, to były dwie zupełnie różne rzeczy. Czym innym było usłyszeć, że "po wypiciu robił się agresywny", a czym innym słyszeć o szarpaniu za włosy czy biciu po twarzy. Kiedy matka powiedziała mu – już po śmierci męża – o tych problemach, zrozumiał, że przez wiele lat musiała to przed nim ukrywać. Pamiętał, że czuł się wtedy strasznie głupi: bo niczego nie zauważył i zadowalał się jej wyjaśnieniami. Kiedy mówiła, że ojciec jest chory i nie wolno go niepokoić, wierzył jej. Kiedy mówiła, że potknęła się i uderzyła w stół, wierzył jej. Potem nawet przestał pytać, unikał rozmów na ten temat, zadowalał się własną naiwnością – czyli pewnie podświadomie wyczuwał, że coś jest nie tak, ale wygodniej było trzymać się od tego z daleka. Czuł się winny, przez całe życie czuł się czegoś winny. Najpierw tego, że w ogóle się urodził. Później tego, że to z jego powodu matka zdecydowała się wyjść za człowieka, który potem całe lata źle ją traktował. A potem tego, że musiała pracować dwa razy więcej, żeby opłacić mu szkołę. Ona zawsze dawała mu do zrozumienia, że lepiej by było, gdyby się nie urodził – sprawiała wrażenie, jakby uważała jego obecność za nieprzyjemną. Nigdy go za nic nie chwaliła, nigdy się do niego nie uśmiechała, nigdy go nawet nie brała w ramiona. Rozmawiała z nim zmęczonym głosem, często była opryskliwa. Nie przejmowała się tym, jak Alain spędza czas, nigdy nie pytała o jego szkołę, nigdy nie pomagała mu w lekcjach. Prawdopodobnie była zmęczona i zestresowana. Bała się o siebie i o niego. W domu nigdy nie mogła odpocząć, musiała cały czas się starać, by o niczym się nie dowiedział – by nikt się o niczym nie dowiedział. To pewnie pochłaniało jej wszystkie siły, nie miała już energii, by zajmować się dzieckiem, które mogło się zająć samym sobą – i to dzieckiem, przez które spotkało ją w życiu tyle krzywd. Nie wiedział tego, zaledwie wyczuwał… wtedy, kiedy jeszcze mieszkał w domu. A kiedy już mieszkał w internacie, wierzył, że przynajmniej nie będzie jej więcej sprawiał kłopotu, choć jednocześnie czuł się zawiedziony i porzucony. To poczucie winy nigdy się nie zmniejszyło, choć nawet nie mógł przeprosić, bo kiedy próbował, w ogóle nie przyjmowała przeprosin. Jakby wszystko, do czego się przyczynił, zupełnie nie miało znaczenia. Zostawał więc sam ze swoimi wyrzutami sumienia, nigdy nie mogąc się od nich uwolnić. Nie nauczył się jednak niczego – później już świadomie postępował w sposób, który nowe wyrzuty sumienia powodował. Jak wtedy, gdy zawalił rok i zmusił matkę, by dłużej za niego płaciła. Jak wtedy z Georgesem, gdy prawie doprowadził do tragedii. Jak wtedy z Joshuą… raz, drugi, trzeci… Może tak się przyzwyczaił do życia w poczuciu winy, że potrzebował go na co dzień, potrzebował nowych przyczyn dla wyrzutów sumienia. Może tak mocno uwierzył, że jest w stanie na innych sprowadzać tylko krzywdę, że zaczęło to kierować jego postępowaniem. Joshua z jakiejś przyczyny widział to zupełnie inaczej… widział jego zupełnie inaczej. Mówił, że jest szczęśliwy, po prostu będąc z nim, i zdołał go przekonać. Przecież zawsze mu wybaczał całe zło i pozwalał do siebie wrócić – i Alain rozumiał to jako przejaw miłości. Po usłyszeniu historii matki zaczął jednak bać się, że może w grę wchodzi niedobre przywiązanie i nieumiejętność życia w pojedynkę. Przecież Joshua wiele razy powtarzał, że potrzebuje Alaina, a wtedy… dwa lata temu w Idealo… Wtedy pokazał, że jego obecność jest mu niezbędna do życia. Ponieważ jednak byli już na takim etapie, że gryzienie się w pojedynkę i poddawanie wątpliwościom nie wchodziło w grę – na etapie otwartości i zaufania, i odwagi, której jedno i drugie wymagało – zapytał o to. – To nie tak – odpowiedział Joshua spokojnie. – Jasne, pewnie jest tak, że przez to, że straciłem rodziców, kiedy byłem jeszcze małym dzieckiem, moja psychika i sposób odczuwania nie rozwinęły się tak, jak powinny… i dlatego potrzeba drugiego człowieka jest mi rzeczywiście potrzebna do szczęścia… Ale przecież to nie wszystko, bo gdyby tak było, mógłby to być ktokolwiek. A ja chcę być tylko z tobą. Im lepiej cię znam… im dłużej ze sobą jesteśmy, im więcej trudności razem przeszliśmy… tym bardziej chcę być tylko z tobą, bo uważam cię za najwspanialszego człowieka na świecie. Gdyby to mógł być ktokolwiek, to po twoim pierwszym zniknięciu znalazłbym sobie inny obiekt uczuć i wymazał cię ze swojej pamięci. Tymczasem wiem, że nikogo nie jestem w stanie kochać tak jak ciebie. Po prostu nie jestem w stanie, jest to całkowicie niemożliwe. Należysz do mnie, a ja należę do ciebie, czyż nie? Alain mógł tylko stwierdzić: – Tak – bo wzruszenie ścisnęło go w gardle, a jednocześnie wszystkie te słowa spływały balsamem do jego piersi, łagodząc niepokoje i wyrzuty sumienia i wzmacniając przekonanie, by zrobić wszystko, by Joshua mógł to powiedzieć za dziesięć lat, i za dwadzieścia, i za trzydzieści. Zawsze. Drugie "spotkanie rodzinne" w Idealo przebiegło jeszcze przyjemniej niż pierwsze, a Josh zauważył, że tym razem naprawdę się na nie cieszył. Ghislain ponownie zaprosił ich na wyśmienity lunch, choć tym razem do innej restauracji, po posiłku natomiast Josh niejako oprowadził go po mieście, a w każdym razie pokazał swoje ulubione miejsca. Jak gdyby nigdy nic zachęcił go nawet do wspięcia się na wieżę kościelną, by podziwiać panoramę miasta – jak nie teraz, to kiedy indziej. Ghislain wolał raczej zwiedzić sam kościół, w czym Josh mu nie towarzyszył, gdyż udał się na poszukiwanie Alaina, który do katedry miejskiej nie zamierzał się już nigdy zbliżać i odłączył się od grupy jakieś pół kilometra wcześniej. Po zwiedzaniu przyszła kolej na wystawny obiad – Josh miał potem wrażenie, że nigdy w życiu tak się nie objadł – oraz ciąg dalszy rozmów poważnych i wesołych. Dwie sprawy najlepiej zapisały się Joshowi w pamięci. Jedną z nich była prośba pani Lilian, by Ghislain do niej nie wydzwaniał, która ani trochę mężczyzny nie zdeprymowała, bo z miejsca stwierdził, że w takim razie będzie szczęśliwy, mogąc się z panią Corail od czasu do czasu spotkać, choćby w jej mieście. Drugą natomiast był dialog, w który Ghislain wciągnął Alaina, a którego tematem była przyszłość tego ostatniego, zakończony zapewnieniem, że jeśli Alain zdecyduje się na studia wyższe, nie musi się martwić o zaplecze finansowe, gdyż rodzina Lavaud pragnie jego i Joshuę wspierać w każdy sposób. – On już mnie traktuje jak syna – mruknął Alain w pociągu, kiedy późnym wieczorem wracali do Exato, a Josh stwierdził jedynie, usiłując się nie śmiać: – No. Pani Lilian była natomiast tak rozkojarzona, że nie skomentowała w żaden sposób, było jednak oczywiste, że osoba Ghislaina Lavauda nie jest jej niemiła. Może zresztą jej rozkojarzenie właśnie z tego wynikało. Po wizycie u pani Lilian mieli w planach dwutygodniowy pobyt w sierocińcu w Paco. Josh zamierzał tam pojechać już przed rokiem, jednak wyszło to inaczej, niż chciał. Madame Zircon z wielką radością przyjęłaby go w gościnę – jednak zupełnie inną kwestią było przyjęcie także Alaina; na to nie czuła się gotowa i chciała się dłużej zastanowić. Mówić, że Josh się obraził, byłoby przesadą, jednak jeśli miał do wyboru spędzać wakacje z Alainem albo bez, to nie było żadnego wyboru. Żeby jednak nie okazać się osobą, która nie dotrzymuje przyrzeczeń – przecież obiecał wszystkim, że wróci – wybrał się tam na tydzień w sierpniu, kiedy Alainowi skończył się urlop i rzeczywistość zagoniła go do pracy. Przez cały następny rok Josh utrzymywał z sierocińcem kontakt i w te wakacje sprawy przedstawiały się inaczej, to znaczy Madame Zircon w międzyczasie "zmiękła" – choć zaznaczyła, że jakiekolwiek przejawy czy choćby nawiązania do erotyki są na terenie placówki zabronione – a poza tym uznała, że to dobra okazja, by uświadomić dzieciom, że na świecie żyją nie tylko damsko-męskie pary, oraz generalnie uskutecznić jakąś edukację seksualną. Josh uważał, że wyjazd pomoże mu oderwać się od rozmyślań na temat przeszłości pani Lilian i Alaina, która w Exato pochłaniała go praktycznie cały czas. Analizował wszystko, czego się dowiedział, usiłował wyciągnąć wnioski i sformułować tezy, i zrozumieć – przede wszystkim panią Lilian. Codziennie coś nowego się z tego wykluwało, aż wreszcie uznał, że jego głowa zaraz pęknie od nadmiaru przemyśleń i teorii. Musiał się czymś zająć – czymś praktycznym – więc pobyt w sierocińcu był mu bardzo na rękę. Do następnej wizyty u pani Lilian mieli kilka tygodni, więc spokojnie zdąży sobie wszystko poukładać i może nawet wymyśli, co z tym zrobić. Jechał do Paco z entuzjastycznym nastawieniem, choć zastanawiał się, czy dzieciaki jeszcze go pamiętają; te starsze pewnie tak, ale maluchy niekoniecznie. O dziwo, tym razem bardziej zestresowany był Alain, który dwa czy trzy razy spytał Josha, jak się tam powinien zachowywać. Jego zdenerwowanie było w sumie zrozumiałe, ponieważ w ostatnich latach miał bardzo mało – albo wcale – kontaktów z dziećmi czy młodzieżą. Przed rokiem obiecał Joshowi swoją obecność podczas wizyty w sierocińcu i nie zamierzał się z tego wycofywać, jednak wtedy mógł być bardziej euforyczny… bardziej skłonny zgodzić się absolutnie na każdą propozycję, jaka od Josha wyszła – zwłaszcza biorąc pod uwagę problemy, których mu przysporzył. Josh zresztą wcale nie miał mu za złe tego zdenerwowania, gdyż świadczyło ono o tym, że Alain się przejmował i mu zależało: na tym, żeby nie zrobić złego wrażenia i tym samym zaszkodzić Joshowi, a także na tym, by swoim zachowaniem nie wyrządzić jakiejś krzywdy wychowankom sierocińca. Było to bardzo odpowiedzialne podejście, choć sam Josh – niepoprawny optymista – uważał, że nie ma się czym przejmować, bo wszystko będzie dobrze, i zachęcał go, by był po prostu sobą. I żeby go nie całował przy ludziach. Wszystko zresztą było dobrze. Dzieciaki były zachwycone Alainem niemal równie mocno co Joshem, niektóre nawet bardziej. Josh z kolei był zachwycony tym, że Alain wykazywał niemal anielską cierpliwość w stosunku do szaleństw, w które go wciągano. Przez ostatnie dwa lata przekonał się zresztą, że Alain potrafi być bardzo cierpliwy, przynajmniej wtedy, kiedy czuje się dobrze psychicznie. (Ta zasada odnosiła się właściwie do wszystkich ludzi, doszedł poniewczasie do wniosku). Te dwa tygodnie wypełnione były wieloma aktywnościami, choć głównie chyba wszelkiego rodzaju zabawą. Alain – co było do przewidzenia – został wykorzystany do najróżniejszych napraw i innych spraw technicznych, a część dzieci śledziła jego poczynania czy wręcz pomagała, jeśli było to możliwe. Kilkoro nastolatków nauczyło się więc, jak wbić gwóźdź, przykręcić śrubkę czy nawet przepiłować deskę, dowiedziało się też podstawowych rzeczy o wierceniu czy klejeniu tapet. Czasem dochodziło nawet do kłótni o to, kto ma podawać mu narzędzia czy materiały, ale zwykle Alain potrafił utrzymać ich w ryzach samym spojrzeniem. Drugim zadaniem, które na niego spadło, była nauka matematyki – a to za sprawą Josha, który przy którejś okazji wspomniał, że jeśli ktoś ma z tym problemy, to Alain wszystko chętnie wytłumaczy. Nie sądził, by w wakacje ustawiła się kolejka chętnych, ale kilkoro się znalazło, zaś Alain najwidoczniej okazał się dobry nie tylko z trygonometrii, ale też z ułamków i zbiorów. Trzecie, czym się zajął, to zrobienie boiska do koszykówki na tylnym podwórzu – tym bardziej aktualne, że w ramach prezentu przywieźli dwie piłki: nożną i właśnie koszykową. Z kolei Josh przede wszystkim rozmawiał z wychowankami czy może nawet bardziej słuchał – podobnie jak przed rokiem nie brakowało chętnych, by mu się zwierzyć z tego czy owego, zapytać o taki albo inny problem, poprosić o konsultację bądź pomoc. Josh w pełni doceniał swój naturalny sposób bycia, przez który wydawał się znacznie młodszy niż był – to niwelowało barierę, jaka zwykle istniała pomiędzy dzieckiem a dorosłym, i sprawiało, że łatwiej było się otworzyć. Tematy były naprawdę najróżniejsze: od konfliktów w grupie, pierwszych zakochań i doświadczeń z własną seksualnością, po problemy z samooceną, zmagania z uczuciem beznadziei czy koszmary nocne. Rozmowy z dziećmi były okazją, by ćwiczyć zdolność słuchania bez oceniania i komentowania. Z drugiej zaś strony potrafił także zadawać właściwe pytania – praca, którą wykonał przy badaniach koła naukowego, bardzo w tym pomogła, wyczuliła go na pewne kwestie, które kiedyś być może by przegapił albo pominął jako nieistotne. Było to szczególnie ważne w przypadku młodszych dzieci, które jeszcze nie potrafiły opowiedzieć o swoich emocjach i uczuciach, nie potrafiły same ubrać ich w słowa. Przez te dwa tygodnie Josh coraz bardziej umacniał się w przekonaniu, którego nabierał już od roku: że chciałby się zająć zawodowo pracą z takimi dziećmi. Chciałby na tym etapie ich życia pomóc im na tyle, by w wieku dorosłym nie musiały się borykać z problemami natury psychicznej – a nawet jeśli, to by były w stanie sobie z nimi jakoś radzić. Zawsze lepiej było zapobiegać, niż leczyć, to było dla niego oczywiste. Na razie były to dość niesprecyzowane plany – najpierw musiał przede wszystkim zdobyć dyplom, a potem dobrze byłoby też zrobić specjalizację z psychologii dziecięcej, choć tym mógł się zająć, jednocześnie pracując. Nie miał też pojęcia, czy jeden sierociniec byłby w stanie go zatrudnić, czy raczej więcej sensu miałaby praca z większą ilością dzieci, także w innych miejscowościach – ale takie rozważania mógł odłożyć na przyszłość. Wiedział natomiast, że do tego konkretnego miejsca zamierza w ciągu następnych dwóch lat przyjeżdżać częściej – z Tuluzy nie miał daleko, około dwie godziny pociągiem, a to było całkiem znośnie. W roku akademickim istniało na szczęście coś takiego jak ferie czy długie weekendy, a na ile się orientował, na studiach magisterskich było znacznie mniej zajęć niż na licencjacie. Pół miesiąca minęło bardzo szybko i już trzeba było się żegnać, co ponownie wzbudziło wielkie emocje u obu stron, choć po Alainie, jak zawsze, ciężko było poznać. Josh zapewnił wszystkich, że przyjedzie ponownie – i nie za rok, tylko znacznie prędzej. Alain nie zapewnił nikogo, ale Josh postanowił sobie w duchu jeszcze nie raz go tu wyciągnąć. Za bramą wzięli się za ręce – bo w końcu mogli – i udali się na pociąg, by przez Tuluzę wrócić do Paryża. – Dziękuję, że ze mną przyjechałeś – powiedział Josh, kiedy szli na dworzec. Po prawdzie dziękował już wiele razy, ale wciąż uważał, że to za mało. – I że wytrzymałeś dwa tygodnie. Alain uścisnął jego rękę. – Byłeś w swoim żywiole, przyjemnie było patrzeć. Josh uśmiechnął się do niego promiennie. – Podoba mi się to – odparł. – Czuję, że to ma sens. Że robię coś konkretnego. – A o własnych dzieciach nigdy nie myślałeś? Josha zaskoczyło to pytanie, jednak nie musiał się wiele zastanawiać nad odpowiedzią. – Musiałbym mieć tutaj – popukał się palcem w skroń – znacznie bardziej poukładane, niż mam. Ktoś taki jak ja nie kwalifikuje się na rodzica. A nawet kiedy byłem młodszy i jeszcze nie wiedziałem, że mam tak namieszane we łbie… Przecież ja w wieku dwunastu lat wiedziałem już, że nie pociągają mnie kobiety, a to wykluczyło jakiekolwiek myśli o potomkach. Nie, naprawdę wystarczą mi te dzieciaki, którymi się zajmę zawodowo. Alain nic nie powiedział i przez chwilę szli w milczeniu. – A ty? Chciałbyś mieć dzieci? – zapytał wreszcie Josh, zastanawiając się, co zrobi, jeśli usłyszy odpowiedź twierdzącą. Alain jednak pokręcił głową. – Kiedyś wydawało mi się, że chcę… ale teraz jestem pewny, że było to tylko takie bezmyślne, instynktowne pragnienie udowodnienia sobie, że jestem normalny – odparł, a Josh uświadomił sobie, że wie… pamięta, o czym Alain mówi: o tym złym okresie, gdy oskarżał go o zawrócenie mu w głowie i zniszczenie mu tym życia. – Wcześniej nigdy nie myślałem, że mógłbym mieć dzieci. Z innych powodów niż ty, ale jednak – odparł, a kiedy Josh patrzył na niego zachęcająco, dodał: – Nie miałem dobrych wzorców rodzicielskich. Teraz to Josh uścisnął jego dłoń w geście wsparcia. – Zatem będziemy musieli przeżyć życie tylko we dwóch – powiedział pogodnie. – Nikt się nami na starość nie zajmie, ale jakoś nie wydaje mi się, byśmy mieli szczególnie żałować. Alain popatrzył na niego i uśmiechnął się nieśmiało. – Mnie też nie – zgodził się, a potem stwierdził: – Poza tym do starości jeszcze nam daleko. Josh roześmiał się. Czuł się niewypowiedzianie szczęśliwy i chciałby się tym szczęściem podzielić z całym światem… żeby nikt nie musiał się czuć samotny i opuszczony. – Może chociaż uda się namówić twoją matkę i mojego wuja, żeby kilkoro zaadoptowali. Millenium, "Loser"
|