10.
(Gott weiss ich will kein Engel sein)




Końcówka sierpnia upłynęła im na pakowaniu własności przed przeprowadzką. Nie mieli tego aż tak dużo – mieszkanie było przecież wyposażone – więc zabierali tylko rzeczy osobiste, które przywieźli bądź kupili, a też nie wszystkie. Nie było sensu wieźć na drugi koniec kraju łóżka i krzeseł – tam też raczej istniały salony meblowe – mogli je zostawić następnym lokatorom. Zupełnie inną sprawą były drobne przedmioty, których używali na co dzień – do tych Josh bardzo się przywiązał i nie zamierzał się z nimi rozstawać – takie jak zestaw puchatych ręczników, ulubione kubki czy stylizowany zegar, nabyty podczas targów rękodzieła. Ghislain załatwił wszystkie kwestie logistyczne, to znaczy wynajął firmę przewozową, która miała zabrać dobra materialne Josha i Alaina do Tuluzy.

Podczas pakowania Josh często zastanawiał się nad tym, jak szybko przystał na propozycję swojego wuja. To znaczy… może nie tyle szybko, bo prawie po roku… Ale kiedy już postanowił się zgodzić, stało się to w jednej chwili. Oczywiście wcześniej rozmawiał o tym z Alainem – nade wszystko w świecie nie chciał Alaina do niczego przymuszać – i dopiero po kilku tygodniach przekazał swoją decyzję Ghislainowi. Zdumiewające było jednak to, że wystarczyło jedno "spotkanie rodzinne", by całkowicie zmienił swoją opinię o wuju i zwyczajnie go polubił – i, co za tym idzie, zgodził się włączyć go do swojego życia. Jakby wtedy coś w nim zaskoczyło i zrozumiał, że ma rodzinę, krewnych, z którymi łączą go więzy. Jeśli zaś chodziło o samą przeprowadzkę…

To było trochę bardziej skomplikowane. Mógłby z powodzeniem dalej mieszkać w Paryżu, przynajmniej następne dwa lata. Miał przy sobie Alaina, z którym życie układało się najlepiej, jak mogło – a jak długo miał Alaina, nie potrzebował nikogo innego. Obecna sytuacja odpowiada mu w pełni: mieli swoje mieszkanko i dobrych sąsiadów, Alain chodził do pracy i zarabiał, a Josh studiował i mógł wspomóc domowy budżet otrzymywanym stypendium. Mieli swój mały świat, w którym byli szczęśliwi. Po uzyskaniu dyplomu Josh mógłby się zatrudnić, gdzie chciał – w Paryżu nie brakowało placówek pomagających osieroconym dzieciom. I w dodatku lubił Paryż.

Mimo to zdecydował się na przeprowadzkę do Tuluzy – na zmianę otoczenia, warunków życia, uczelni i kontaktów, na zaczęcie wszystkiego niejako od nowa i tylko Alaina mając za stały punkt zaczepienia. Coś w nim mówiło, że to była słuszna decyzja, a swojej intuicji mógł ufać bez zastrzeżeń. To coś było składową wielu uczuć i założeń, których może sobie przez te lata nawet nie uświadamiał: tęsknoty do rodzinnych okolic, pragnienia powrotu do korzeni, chęci pracy w Esperanto. I potrzeby oparcia się na kimś większym, starszym, zaufanym – bo nieważne jak kochał Alaina i polegał na nim, Alain był tylko trzy lata starszy od niego i miał wiele możliwości rozwoju przed sobą.

Zależnie od punktu widzenia ta przeprowadzka była porażką i zwycięstwem. Była cofnięciem się w tył, rezygnacją z własnej wolności i niezależności, zdaniem się na drugą osobę i przystaniem na jej warunki, a nawet uwłaczającym własnej dumie przyznaniem się do potrzeby wsparcia i pomocy – ale jednocześnie wszystko to mogło też być oznaką dojrzewania i psychicznego wzmocnienia. Poleganie w życiu tylko na samym sobie na dłuższą metę nie skutkowało niczym dobrym, a jedynie wyczerpywało siły i wzmagało dystans pomiędzy sobą a innymi. Zgoda na przekazanie chociaż części tej kontroli drugiemu człowiekowi – krewnemu – była krokiem ku normalizowaniu stosunków międzyludzkich, ku akceptacji więzi innych niż symbiotyczna więź z kochankiem, z partnerem życiowym. Wiedział to nawet Alain, pomyślał, wspominając ich rozmowę z Autrans.

Po wizycie w sierocińcu pojechali na kilka dni do Tuluzy, by ustalić szczegóły przeprowadzki. Josh już wcześniej zapowiedział, że zgodzi się na cały plan jedynie wtedy, jeśli będą z Alainem mieszkać we własnym mieszkaniu, nie w rezydencji Lavaud – tyle niezależności chciał zachować. Ghislain w pierwszej chwili wyglądał, jakby zabrano mu prezent, ale zaraz odpowiedział ze swobodą: "Oczywiście", dodając, że mieszkanie bliżej uniwersytetu ma znacznie więcej sensu. Jeśli jednak Josh spodziewał się, że nic go więcej nie zaskoczy, to był w wielkim błędzie. Oto bowiem Alain, który przez całe spotkanie wydawał się raczej robić wszystko, by upodobnić się do mebla – być może zbierał się na odwagę – wreszcie włączył się do rozmowy, a konkretnie ogłosił, że jeśli nie byłoby to problemem, postarałby się dostać na studia matematyczne.

Josh miał ochotę go wyściskać, jednak zachował powagę… znaczy się, próbował, ale generalnie do końca spotkania – i po nim – promieniał jak słońce. (Nagrodził go zresztą za tę odważną decyzję oraz wyraził wdzięczność jeszcze tego samego wieczora). Skomentował, że w jego wypadku starania ograniczą się prawdopodobnie do znalezienia drogi do dziekanatu i zawiezienia świadectwa z liceum (choć potem okazało się, że największym wyzwaniem będzie zdobyć to świadectwo, ale na szczęście znalazło się u pani Lilian). Jeśli dobrze pamiętał, Alain z matematyki miał najwyższą możliwą ocenę, więc nie było szansy, żeby się nie dostał. Podejrzewał poza tym, że studia matematyczne nie cieszą się wielką popularnością, a w takim razie z całą pewnością będą pod koniec wakacji robić drugi nabór.

Dopiero po chwili zorientował się, że jeśli Alain zacznie studiować, nie będzie mógł zarabiać na ich wspólne życie – to prawdopodobnie nazwał problemem – ale tutaj do głosu doszedł Ghislain, który po pierwsze wyraził pochwałę i podziękowanie za słuszną decyzję, a po drugie przypomniał, że o koszty utrzymania nie ma potrzeby się martwić. Josh już miał protestować, ale w porę przypomniał sobie, że tu nie chodzi o jego postanowienie, tylko Alaina, i to Alain mógłby w pierwszej kolejności mieć zastrzeżenia, a nie on. Z pewnością nie było mu łatwo zdać się na pomoc krewnego… w dodatku krewnego Josha, a jednak zdecydował się na to.

– To może jednak zamieszkamy tutaj – mruknął Josh, postanawiając wykazać dobrą wolę. – Nie ma sensu narażać cię na dodatkowe wydatki z powodu mojego widzimisię…

Ghislain w pierwszej chwili sprawiał wrażenie, jakby koniec końców otrzymał gwiazdkę z nieba, zaraz jednak pokręcił głową.

– Jesteście dorosłymi ludźmi, macie prawo do swobody – powiedział, a Josh zastanowił się, ile wymagała od niego ta decyzja. – Jeśli zaś chodzi o koszty… Joshua, mówiłem to już wiele razy, ale powtórzę jeszcze raz: fortuna rodziny Lavaud należy do ciebie w takim samym stopniu jak do mnie – oświadczył spokojnym głosem, a potem dodał ciszej: – Nie wiesz, jak to jest: mieć pieniądze i nie móc się nimi z nikim podzielić… nie mieć nikogo, na kogo można by je wydać.

To zamknęło Joshowi usta, ponieważ wiedział, że jeśli będzie się upierał, sprawi temu człowiekowi przykrość, a poza tym przypomniał sobie słowa pani Lilian: "Kłótnie o pieniądze zwykle wyglądają na obłudę".

Stanęło więc na tym, że Ghislain znajdzie im mieszkanie, które uzna za stosowne, czyli takie, żeby było w sam raz dla dwóch osób i żeby nie było z niego zbyt daleko na uniwersytet i może do jakiegoś parku, jak nieśmiało zaproponował. Głupio się czuł, przedstawiając takie wymagania, i nic na to nie mógł poradzić, ale Ghislain wydawał się być wręcz uszczęśliwiony jego prośbą.

We wrześniu miało się okazać, że Joshowi zupełnie zabrakło w tej materii wyobraźni – i jednak nie powinien był zostawiać tej kwestii w rękach wuja – bo kiedy weszli do przyjemnej kamienicy i pojechali windą na najwyższe piętro, by następnie otworzyć drzwi mieszkania numer dwadzieścia dziewięć, Josh w pierwszej chwili stwierdził: "Zły adres", i chciał wyjść. Okazało się, że to, co wziął za starą kamienicę, jest nowoczesnym apartamentowcem, zbudowanym w takim stylu, by pasował do reszty budynków. Samo mieszkanie musiało mieć jakieś sto metrów kwadratowych i kilka pokoi, było w pełni umeblowane i wyposażone – nawet taki laik jak Josh potrafił zauważyć, że zastosowano tu materiały najwyższej jakości – oraz posiadało spory balkon, z którego rozciągał się wspaniały widok na miasto. Kiedy natomiast Ghislain pojawił się jakiś czas później – z powodów służbowych nie mógł ich odebrać z dworca, wysłał natomiast samochód i człowieka, który przekazał im klucze – wręczył Joshowi dokument, który okazał się aktem własności lokalu, sprawiając, że Josh zaniemówił kompletnie i przez resztę dnia odpowiadał półsłówkami.

Z tego szoku wydobył go dopiero Alain, zajmując się nim w sposób, który zmuszał do rozluźnienia. Kiedy "ochrzcili" łóżko w sypialni, Josh poczuł się trochę lepiej, a kiedy wypakowali własne kubki i zrobili sobie herbaty, wówczas był już w stanie trochę akceptować rzeczywistość. Jednak dopiero gdy powiesił na ścianie przywieziony z Paryża obraz, poczuł, że to naprawdę jest ich nowy dom.

– Nie rozumiem tego – powiedział, rozglądając się bojaźliwie wokół. – Jeszcze niedawno byłem kimś, kto nie miał niczego poza tobą. I wcale nie byłem mniej szczęśliwy niż teraz.

– Na świecie są ludzie, którzy są szczęśliwi, uszczęśliwiając ciebie. Pozwól im na to – odparł Alain po drugiej stronie stołu, kiedy siedzieli w kuchni, i ścisnął jego leżącą na blacie rękę.

Josh patrzył na niego przez chwilę, czerpiąc otuchę ze spojrzenia tych zielonych oczu, które wydawały się jednym z bardzo niewielu znajomych i bezpiecznych elementów otoczenia.

– Ale… To przecież za dużo… – wymamrotał.

– Jesteś jego jedynym krewnym… synem zmarłej siostry, którego zupełnym cudem odnalazł po dwudziestu latach – zauważył Alain. – Nic dziwnego, że gotów ci nieba przychylić.

Josh wciąż na niego patrzył, a potem przekręcił dłoń, by spleść ich palce.

– Podoba ci się tutaj? – zapytał.

– Podoba – odparł Alain spokojnie.

Josh poczuł, że stać go już na uśmiech. I pomyślał, że może jednak niczego nie utracił.

– Dobrze.



Dla Josha początek września – okres przed przeprowadzką – był przepełniony bardziej nostalgią niż radosnym wyczekiwaniem. Przywiązywał się do miejsc i ludzi, więc – mimo że sam podjął decyzję o przenosinach do Tuluzy i nie zamierzał jej żałować – nie było mu tak łatwo opuścić Paryż. Już choćby wyrzucanie rzeczy, których nie potrzebowali, okazało się ciężkie, a co dopiero powiedzieć o pożegnaniach z panią Bonnet oraz Pierre’em Rolandem (i Francisem, bo ostatnio ci dwaj występowali w zestawie), a także sklepikarzami z ulicy. Z niezadowoleniem rozstawała się z nimi nawet właścicielka mieszkania, ponieważ byli wymarzonymi lokatorami: nie wywoływali żadnych kłopotów (najwyraźniej do pani Dufour nie dotarły informacje o wydarzeniach sprzed roku) i zawsze płacili czynsz o czasie.

Zdarzyło się jednak w tych ostatnich dniach także coś bardzo miłego, co poprawiło Joshowi nastrój na dłużej i być może wzmocniło jego ogólną determinację. Oto w tygodniu poprzedzającym wyprowadzkę, w piątek, do Alaina zadzwonił Robert Jade z informacją, że Georges i on pojawią się w Paryżu i z chęcią by się z nimi zobaczyli. Okazało się, że Georges został zaproszony w ramach nagłego zastępstwa za Laurenta Onyxa, który doznał ostrego zapalenia wyrostka robaczkowego zaledwie trzy dni przed planowanym w Paryżu koncertem i wylądował w szpitalu. Z tak krótkim wyprzedzeniem nie było możliwe załatwić zastępstwa i koncert trzeba by odwołać, jednak Laurent namówił Georgesa, z którym pozostawał w bliskim kontakcie i za którego karierę był niemal odpowiedzialny, by zgodził się wystąpić zamiast niego. Biorąc pod uwagę popularność Georgesa, mogło to przejść – a biorąc pod uwagę jego talent, publiczność nie byłaby zawiedziona, choć oczywiście zwrot biletów też wchodził w grę.

Dość powiedzieć, że Georges i Robert byli właśnie w drodze do Paryża, a koncert miał być nazajutrz o szóstej. Ponieważ w niedzielę rano Georges musiał wracać do Esperanto, jedyną możliwością spotkania było jutro w dzień, w paryskim mieszkaniu Laurenta, który wciąż przebywał w szpitalu. Rzecz jasna na koncert też byli zaproszeni.

– Ale nie będziemy przeszkadzać? – zapytał Josh, gdy Alain naświetlił mu sprawę i przekazał zaproszenie. – Przecież Georges na pewno będzie chciał się skupić przed występem…?

– Joshua pyta, czy nie będziemy przeszkadzać przed występem – oznajmił Alain do telefonu, a potem czekał na naradę i odpowiedź drugiej strony. – Nie będziemy, wręcz przeciwnie – oświadczył Joshowi i znów zwrócił się do rozmówców na linii: – Na którą mamy być? Południe pasuje. Tak, jemy wszystko, dzięki – powiedział, a potem złapał ołówek i na brzegu gazety zapisał adres. – Kojarzę, gdzie to jest. Dotrzemy bez problemu. Do jutra.

– To strasznie miło z ich strony, że pamiętali o nas – stwierdził Josh, przepełniony entuzjazmem. – Przecież po ostatnim razie mogli się śmiertelnie obrazić.

Alain usiadł przy stole.

– Nie widziałem się z nimi od lat… ale wcale tego nie czuję – mruknął.

– Też mam wrażenie, jakbyśmy rozstali się zaledwie kilka dni temu – odparł Josh z uśmiechem. – Ale są dla mnie… dla nas zbyt istotni, żeby o nich zapomnieć.

Alain spojrzał na niego z pytaniem w oczach.

– No bo to Georges pierwszy przekonał mnie, że mam szanse z tobą – wyjaśnił Josh ze śmiechem.

– Myślałem, że Robert…? Georgesa też w to wciągnąłeś? – zdziwił się Alain.

– Nie wciągnąłem, Robert sam zaproponował, żebym się z nimi spotkał. Zresztą Roberta też nie wciągałem, to on się do mnie wprosił… i wywrócił wszystko do góry nogami.

– No dobrze, Roberta jeszcze rozumiem, ale co miał do tego Georges…?

– Hmm, powiedział mi, że mieliście pewną bliską… hmm, interakcję… podczas której byłeś gotów go przelecieć.

Alain zbladł i odwrócił wzrok.

– To nie tak… – wymamrotał.

– Oj wiem przecież – zapewnił go Josh. – Ale gdybyście nie mieli, to bym nie wiedział, że nie masz nic przeciw chłopakom.

Alain ponownie na niego popatrzył i zmarszczył czoło.

– Nie łatwiej byłoby zapytać? Mnie, znaczy się…?

Josh parsknął śmiechem.

– Jasne. Miałem do ciebie przyjść i spytać, czy interesują cię mężczyźni? Wywaliłbyś mnie na zbity pysk i nie chciał mieć ze mną więcej do czynienia.

Alain wciąż przyglądał mu się ze ściągniętymi brwiami.

– Nie zrobiłbym tego – odparł.

– Tak czy inaczej, nie mógłbym z czymś takim wyskakiwać – oświadczył Josh. – Po pierwsze byłoby to nietaktowne, nie pyta się ludzi o takie rzeczy… Chociaż… hmm, może w szkole dla chłopców by to nawet przeszło…? Nie pomyślałem o tym – mruknął, choć zaraz potrząsnął głową. – Nie, nie mógłbym. Nie mógłbym zaczynać znajomości z tobą od erotyki.

Alain uśmiechnął się.

– No tak, najpierw romantyka, potem erotyka – stwierdził.

– Taki już jestem – odrzekł Josh, odwzajemniając uśmiech. – No i na złe nam to nie wyszło.

– Nie wyszło – zgodził się Alain, kiwając głową.

– Przynajmniej obaj mieliśmy świetne świadectwa i dowiedziałem się o twoim talencie matematycznym. Między innymi – wyjaśnił Josh, śmiejąc się. – Nie, na złe nie wyszło.



Apartament Laurenta Onyxa znajdował niezbyt daleko, zresztą Josh był zdania, że w Paryżu, mimo że to było ogromne miasto, wszędzie można w miarę szybko dojechać z uwagi na tak cudowny wynalazek jak metro. Chwilę zajęło im znalezienie właściwej kamienicy, jednak dokładnie w południe pukali do właściwych drzwi. Otworzył im Robert, lecz Georges stał zaraz za nim i to on pierwszy zawołał ponad ramieniem swego partnera:

– Dzień dobry! – a w jego głosie brzmiała nieskrępowana radość. – Wchodźcie!

– Chyba staliście tam i czekaliście, aż wybije południe, żeby zapukać – mruknął Robert, odsuwając się z drzwi.

– A żebyś wiedział – odciął się Josh, wchodząc, a potem wręczył Georgesowi bukiet kwiatów. – Zdaje się, że gwiazdom wręcza się kwiaty przy okazji występu, prawda?

Georges zaśmiał się – miał naprawdę piękny śmiech – i przyjął dar.

– Robert, poszukaj jakiegoś wazonu. A wy chodźcie do salonu, nie będziemy przecież stać w przedpokoju. Czego się napijecie? Pewnie czegoś chłodnego na początek? Ach, muszę was wcześniej wyściskać – zapowiedział i zaraz to zrobił, zanim Josh zdążył się otrząsnąć z zaskoczenia, a oceniając po minie Alaina, on również nie spodziewał się takiej wylewności.

Georges Saphir, który kiedyś nie dopuszczał do swojej strefy osobistej nikogo, teraz promieniał swobodą i wydawał się kochać wszystkich ludzi. Robert Jade zrobił wtedy dobrą robotę, pomyślał Josh bezwiednie, siadając na kanapie. Sam Robert był znacznie bardziej powściągliwy w powitaniach, choć także on sprawiał wrażenie, że cieszy się z ich wizyty. Ściskając ich dłonie, po kolei lekko klepnął każdego z nich w ramię serdecznym gestem.

Georges zniknął w kuchni, zaś Robert – zgodnie z poleceniem – wziął się za szukanie wazonu. Josh myślał o tym, że ci dwaj nie zmienili się od czasu, gdy widział ich po raz ostatni – w ogóle nie miał poczucia dystansu czy obcości, choć minęło kilka lat od poprzedniego spotkania – i na pewno nie zmieniła się łącząca ich więź. Mimo to absolutnie nieziemska, anielska uroda Georgesa zawsze go zaskakiwała – i za każdym razem musiał się napominać, że Georges jest jak on człowiekiem z krwi i kości. Nie było to takie trudne, jeśli tylko Robert był obok – spojrzenie, jakim Georges na niego patrzył, ton, w jakim wypowiadał jego imię, ruch palców, gdy go dotykał… W tym wszystkim było tyle zmysłowości, że Josh czuł zabawne łaskotanie w środku – i zastanawiał się, czy Alain i on też tak wyglądają.

Georges wrócił z kuchni z dzbankiem soku – schłodzonego, jak się zaraz okazało, kiedy Josh wziął napełnioną szklankę – i usiadł. Robert ustawił wazon z kwiatami przy stojącym w rogu salonu fortepianie i zajął miejsce obok niego na kanapie. Georges miał na sobie zwykły tiszert i płócienne spodnie, w których wyglądał bardzo szczupło – na pewno bardziej, niż Josh go pamiętał. Robert z kolei ubrany był w koszulę z krótkim rękawem i dżinsy. Cóż, na taki upał głupotą było zakładać coś grubszego. Alainowi i Joshowi, jako gościom, wypadało przyodziać się trochę bardziej elegancko, ale też skończyło się na cienkich koszulach.

– Strasznie cieszę się, że was widzę – powiedział Georges. – Z tobą, Joshua, widzieliśmy się trochę ponad dwa lata temu, prawda? Przy okazji ślubu Erwina… Ale z tobą, Alain… Ile to już będzie lat? Pięć… dobrze liczę? Naprawdę strasznie się cieszę, że was widzę – powtórzył.

– Ja również – odparł Josh. – Dziękujemy za zaproszenie. Całe szczęście złapaliście nas jeszcze. Za tydzień już nas tu nie będzie.

Georges oczywiście chciał o wszystkim wiedzieć, więc Josh opowiedział mu pokrótce o wyprowadzce do Tuluzy. Wtedy jednak okazało się, że ich gospodarze nie mają pojęcia o tym, co działo się wcześniej, toteż także ostatnie dwa lata trzeba było im streścić.

– Strasznie cieszę się, że was widzę – oświadczył ponownie Georges.

– Trzeci raz to mówisz – wtrącił Robert. – Twoja radość jest już dla nas wszystkich jasna.

– Ale w moim zdaniu nacisk idzie na "was" – odparł Georges z miejsca. – Przecież kiedy ostatni raz widzieliśmy się z Joshuą… – Urwał i spoważniał, jednak zaraz znów się uśmiechnął. – Dobrze, że jesteście razem. W życiu najlepsze jest bycie z ukochaną osobą.

Josh czuł, że się czerwieni. Coś takiego to on mógłby powiedzieć… kiedyś, dawno temu, gdy jeszcze patrzył na świat z bezgranicznym optymizmem i wierzył w swoje szczęście. Ale… Przecież je znalazł, więc czy było w tym cokolwiek zawstydzającego…? Nie było.

– To prawda – odrzekł więc, kiwając głową. – Ja też cieszę się, widząc was razem. Co u was? Z przykrością stwierdzam, że kompletnie nie jestem na bieżąco z sytuacją kulturalną…

Georges zaczął opowiadać o studiach muzycznych, koncertach i podróżach. O sławie, której zupełnie nie pojmował, i o nieustającej radości z grania. O tym, że coraz bardziej pragnie nauczać muzyki, by przekazać dalej, jak cudowną jest rzeczą, gdy można ją samemu tworzyć.

– A Robert? Ostatnim razem mówiłeś, że wszędzie z tobą jeździ i… nic poza tym?

Georges parsknął śmiechem, zaś Robert wyglądał, jakby miał ochotę się obrazić.

– Studiuje w Idealo zarządzanie kulturą, żeby być moim menedżerem. Tak jakbym do końca życia miał być gwiazdą… – stwierdził Georges uszczypliwie.

– Jeśli przestaniesz, to się przekwalifikuję – skomentował Robert, wzruszając ramionami.

– Mam sponsorów, więc o pieniądze nie musimy się martwić – wyjaśnił Georges.

– Hej, to zabrzmiało, jakbyś uważał mnie za zbędnego darmozjada – mruknął Robert.

Georges odwrócił się do niego i pogładził po policzku.

– Przecież wiesz, że to nieprawda – powiedział cicho, z uczuciem.

Kiedy Robert złapał dłoń Georgesa i pocałował jej wnętrze, Josh poczuł, że łaskotanie w środku tylko się nasiliło. Uświadomił sobie, że nigdy – nigdy! – nie widział męsko-męskiej pary w tak intymnej sytuacji. No, cóż, przede wszystkim nie znał żadnej męsko-męskiej pary poza tą dwójką – a to był pierwszy raz, gdy oni czworo widzieli się prywatnie…

– Jak twoje studia? – zwrócił się do niego Georges, wciąż z ręką w dłoni Roberta.

– W międzyczasie zaczęły mi się podobać. Zaliczyłem trzeci rok i coraz bardziej upewniam się, że z takim wykształceniem mogę zrobić coś przydatnego. – Josh opisał swoje plany pracy z dziećmi w sierocińcu, zyskując pełne podziwu spojrzenia po drugiej stronie stołu. – Ale to nic. Nawet Alain postanowił wreszcie zdobyć wyższe wykształcenie – dodał z uśmiechem.

– Tyle mnie o to męczył – rzucił Alain. – Pewnie wstydziłby się, że tylko liceum skończyłem.

– Co?! To już sobie sam wymyśliłeś – zaprzeczył Josh. – W każdym razie idzie na matmę.

Teraz to Alain został obrzucony wzrokiem wyrażającym szacunek.

– Ale nie spodziewaj się, że spędzę tam pięć lat – poinformował cokolwiek wyzywająco.

– Licencjat da ci wystarczającą podstawę do zatrudnienia – odparł Josh. – Ale naprawdę się cieszę. Już choćby z tego powodu dobrze było przyjąć propozycję mojego wujka. Polubił cię.

– Skoro o tym mowa… Rozumiem, że twoja rodzina wie o was…? – zapytał Georges.

– Zgadza się. Właściwie nie tylko rodzina… Także kilkoro sąsiadów, Erwin i Cecile, parę osób z psychologii… – wyliczył Josh. – I jeszcze trochę ludzi. No i mama Alaina.

Georges i Robert wymienili spojrzenia, zanim znów na niego popatrzyli.

– To wam zazdroszczę – powiedział Georges, a Robert ścisnął jego dłoń.

– Chcesz powiedzieć, że o was nikt nie wie? – spytał Josh.

– To nie tak, że zupełnie nikt… – mruknął Georges. – Tylko rodzina Roberta. I Henri, ale on zawsze wiedział. Nawet mojej mamie nie powiedziałem… – dodał ciszej.

– Myślisz, że by nie zrozumiała? – spytał Josh, choć nie sądził, by matka akurat Georgesa Saphira mogła być osobą, której coś takiego będzie przeszkadzać.

– Myślę, że mogłaby się za bardzo przejąć, a ma słabe zdrowie. Wolę oszczędzić jej takich wzruszeń. Wystarczy, że ojciec Roberta prawie dostał zawału…

– Wcale nie dostał – zaprzeczył Robert. – Jeśli się czymś zdenerwował, to tylko tym, że uznał, że sprowadziłem cię na złą drogę. Sam fakt, że… że okazałem się taki, w ogóle go nie ruszył. Przynajmniej tak mówił jego wzrok: że nie spodziewał się po mnie niczego dobrego.

– Teraz to już przesadzasz. Oczywiście, że się tobą przejmuje.

Robert wzruszył ramionami.

– W każdym razie nie było z tego sensacji. Co zaś do twojej mamy… Ona jest bardzo silna – stwierdził. – Poza tym jestem prawie pewny, że już dawno się wszystkiego domyśliła…

Georges uśmiechnął się do niego nieśmiało, a potem ponownie odwrócił się do nich dwóch.

– Tak czy inaczej, podziwiam waszą odwagę – powiedział. – Życie z sekretami jest ciężkie.

– Wiesz, wasza sytuacja jest mimo wszystko trochę inna – odparł Josh. – Ja już na początku gimnazjum wiedziałem, że interesują mnie tylko mężczyźni, i nigdy się z tym nie kryłem. Chyba więc przez te wszystkie lata wyrobiłem sobie myślenie, że związek dwóch chłopaków jest czymś normalnym. Poza tym ja i Alain… Zeszliśmy się dopiero jako dorośli, a to też ma znaczenie, u was natomiast… Wy jesteście razem już od liceum, to mogłoby sprowokować różne nieprzyjemne pytania albo wręcz zarzuty. Dobrze kojarzę, Robert, że twój ojciec jest dyrektorem w Świętym Grollo? Wielu z pewnością uznałoby za problematyczny związek syna dyrektora z innym uczniem. W dodatku Georges jest sławną osobistością i rozpowiadanie o tym, że żyje z mężczyzną, mogłoby mieć zły wpływ na jego popularność. Myślę więc, że jeśli przynajmniej rodzina o was wie, to wystarczy w zupełności, a Robert i tak może z tobą wszędzie jeździć jako twój menedżer.

Georges powoli pokiwał głową, jednak zaraz okazało się, że jego uwagę zajęło coś innego.

– Może powinniśmy podać do wiadomości publicznej, że jesteśmy razem…? – zapytał Roberta. – Wówczas moja popularność się skończy i nie będę musiał dawać koncertów.

Robert wywrócił oczami i westchnął.

– Myślę, że nie musimy się uciekać do takich ekstrawagancji, żebyś mógł skończyć karierę, jeśli tak bardzo tego pragniesz. Poza tym naprawdę nie sądzę, by spotkało cię za to publiczne potępienie. Musisz się bardziej postarać – powiedział kąśliwie, a Georges parsknął śmiechem.

– A właśnie. – Ponownie spojrzał na Josha. – Wybierzecie się na koncert?

– Z przyjemnością. Jak powiedziałem, bardzo się zaniedbaliśmy kulturalnie. Tylko… no właśnie. Naprawdę ci nie przeszkadzamy? Znaczy się, dzięki za zaproszenie, strasznie fajnie się z wami spotkać, ale nie powinieneś teraz jakoś przygotowywać się do występu…?

Georges uśmiechnął się promiennie.

– Zamierzam – odparł. – Jak tylko zjemy, zagram wam próbę generalną.

Ledwo to powiedział, rozległ się dzwonek do drzwi i dostarczono zamówiony lunch.

– Przepraszam, że tylko taki – powiedział Georges, gdy zajęli się nakrywaniem do stołu. – Żaden z nas nie gotuje, a w restauracji nie moglibyśmy sobie spokojnie porozmawiać.

– Przecież to żaden problem – odparł Josh. – Jak powiedział wczoraj Alain: jemy wszystko.

Apetyt mu dopisywał, a posiłek był smaczny i lekki, w sam raz na upalny dzień.

– A powiedzcie… Bo w sumie jeszcze o to nie spytałem. Wy w ogóle mieszkacie razem?

Georges i Robert spojrzeli po sobie.

– Nie – odrzekł Georges. – Znaczy się… Każdy z nas ma własne mieszkanie. Mój tydzień zwykle wygląda tak, że trzy-cztery dni jestem na uczelni, zaś w weekendy daję koncerty. Robert ma swoje studia… Ale w rzeczywistości większość wolnego czasu spędza u mnie. I oczywiście towarzyszy mi w wyjazdach, więc można powiedzieć, że jesteśmy nierozłączni – dodał, lekko się czerwieniąc.

– Dobrze, tak powinno być – stwierdził Josh ze śmiechem. – Chociaż mam nadzieję, że jednak uda się wam zamieszkać razem, bo to wielka frajda – to mówiąc, spojrzał na Alaina.

– Tylko wtedy jeden z was będzie musiał nauczyć się gotować – odparł ów.

Wszyscy się roześmiali, ale Georges spoważniał jako pierwszy.

– Oczywiście zawsze zamierzamy być razem – powiedział – ale nie wiem, czy w Esperanto moglibyśmy, tak oficjalnie. Mam wrażenie, że tam patrzy na nas zbyt wiele oczu.

– Dlaczego wiec nie wyprowadzicie się? Do jakiegoś dużego miasta, gdzie nikt was nie zna, choćby do Paryża? – zasugerował Josh. – Gdziekolwiek. I na nowym od początku będziecie parą, więc nikt się niczemu nie będzie dziwić. Jeśli rzeczywiście planujesz zakończyć karierę… choć byłoby szkoda… to najpóźniej wtedy. Przecież sam powiedziałeś, że w życiu najlepsze jest być z ukochaną osobą. Zupełnie normalne jest pragnienie, by mieć dom.

W oczach Georgesa pojawił się jakiś głód.

– Więc uważasz, że tacy jak my też mają do tego prawo? – zapytał.

Josh uniósł brwi z zaskoczeniem.

– Tacy ja my też są… też jesteśmy ludźmi. To, kogo kochamy… i z kim się kochamy, nie jest żadnym wyznacznikiem… nie określa nas, tak jak nie określa nas kolor włosów czy oczu, wykształcenie czy preferencje odnośnie jedzenia. Jest po prostu jedną z naszych cech, ale nie definiuje całego naszego życia. A przynajmniej nie powinno. Ludzie zbyt wielką wagę przykładają do seksualności… zwłaszcza cudzej – mruknął z przekąsem. – Za dwa-trzy pokolenia związki jednopłciowe nie będą budzić żadnych emocji, ale nie znaczy to, że powinniśmy tyle czekać. Lepiej jest aktywnie w tym celu działać.

Georges wciąż patrzył na niego z zachłannością.

– Jest tak, jak powiedział Robert – mówił Josh dalej. – Nie spotka cię za to żadne potępienie. Wyliczyłem wam ludzi, którzy wiedzą o mnie i Alainie. Oni wszyscy ustosunkowali się zupełnie normalnie, nawet jeśli niektórzy byli na początku zaskoczeni. Nikt się od nas nie odsunął, a niektórym nawet pomogło to popracować nad swoją tolerancją – oświadczył. – Oczywiście pewne osoby z miejsca uznały nas za siejących zgorszenie, ale to ludzie postronni, z którymi się nie zadajemy i których opinia nie ma dla nas najmniejszego znaczenia – dodał, wspominając Exato. – Ci, na których nam zależy, zaakceptowali nas bez problemu, niezależnie od płci czy wieku.

– Ja myślę, że w tym akurat wiele jest twojej zasługi – wtrącił Alain. – Jesteś osobą, którą wszyscy lubią i z którą chcą się przyjaźnić, a to wpływa na stosunek do nas. Kiedy ktoś cię pozna, wówczas oczywiście łatwiej zaakceptować mu wszystko z tobą związane.

Josh spojrzał na niego, cokolwiek oszołomiony. Alain właśnie powiedział mu piękny komplement… ale nie na tym powinien się skupić.

– To teraz popatrz na Georgesa i zasugeruj, że o nim nie da się powiedzieć tego samego – odparł bez wahania. – Myślę, że na świecie żyje nawet więcej ludzi, którzy go lubią i cenią sobie jego przyjaźń. Nie zrezygnują z niego tylko dlatego, że żyje z mężczyzną. Masz oczywiście rację, że sposób bycia wpływa na to, jak nas inni postrzegają. Gdybyśmy robili burdy i awanturowali się z sąsiadami, wówczas nikt nie byłby nam przychylny… I to samo miałoby miejsce, gdyby chodziło o kobietę z mężczyzną. Jednak powtórzę, że w przypadku Georgesa nie ma szans na to, by spotkał się z ostracyzmem. Przecież wszyscy go uwielbiają.

Georges wyraźnie się zawstydził.

– Zbyt dobrze o mnie myślisz… – mruknął, spuszczając oczy.

– W ostateczności, gdyby do tego doszło… – Josh doznał nagłej inspiracji. – Ty się chyba mocno przyjaźnisz z Frederikiem Argentem, nie? Myślisz, że pan hrabia i władca Esperanto pozwoli na jakiekolwiek niestosowne zachowania wobec ciebie? Przecież on gotów będzie ustanowić instytucję małżeństwa jednopłciowego, żeby tylko cię uszczęśliwić.

Robert parsknął śmiechem.

– Tak, potrafię to sobie wyobrazić – stwierdził, a Georges też się uśmiechnął.

– Może powinniśmy go o to poprosić – odparł.

– To my też poprosimy – dołączył się Josh, szczerząc się do Alaina.

Przez chwilę jedli w milczeniu, jednak nastrój stał się bardziej intymny.

– Joshua… Ja ci nigdy nie podziękowałem – przerwał ciszę Georges.

– Za co? – zdziwił się Josh. Za nic nie przypominał sobie, by zrobił kiedykolwiek coś, za co Georges Saphir mógłby mu być wdzięczny. Chyba że… – Za te lekcje erotyki, których udzielałem Robertowi? Mam nadzieję, że się przydały – wypalił bez zastanowienia.

Robert zakrztusił się i zaczął kasłać, Georgesowi natomiast wyraźnie zrzedła mina. Jedynie Alain zachował zupełny spokój i dalej opróżniał swój talerz.

– Co…? – spytał Georges słabo.

– To nie tak! – Josh zawołał jednocześnie z Robertem. – To było tylko w teorii! – dodał Josh.

– Głównie to mi pożyczał różne… publikacje tematyczne – zapewnił go Robert.

Georges przez chwilę przenosił spojrzenie między nimi dwoma, aż w końcu westchnął.

– Dobrze, wierzę wam. W takim razie za to też dziękuję. Owszem, przydało się – mruknął. – Ale mówię o czym innym. Robert mi dopiero później wspomniał, że to dzięki tobie wiedział, gdzie mnie znaleźć… kiedy pojechałem z Alainem do Verdy, żeby się dowiedzieć o swoją przeszłość. Gdyby mnie wtedy nie znalazł, prawdopodobnie nie byłoby mnie tutaj.

– Nie masz mi za co dziękować – odparł z miejsca Josh, wspominając tamte wydarzenia. – To był zupełny przypadek, że akurat miałem pojęcie, gdzie Alain mógłby być. Bo ciągle się przy nim kręciłem… Aż dziwne, że nie miał mnie dość, nawet numer telefonu mi dał…

Georges uśmiechnął się.

– To, co teraz powiem, zabrzmi głupio, ale… Widać byliście sobie od początku przeznaczeni, skoro już wtedy z waszego bycia razem wynikło coś dobrego. Z tego, że się przy nim kręciłeś.

– Tylko że mocno się targował, zanim mi te informacje przekazał – dodał Robert, a Josh poczuł ostrzegawcze ukłucie. Było jednak za późno, nawet nie zdążył zaprotestować, a poza tym sam to na siebie sprowadził. – Mianowicie domagał się ode mnie pocałunku.

Teraz Alain zareagował, a konkretnie upuścił widelec do talerza. Josh zasłonił twarz dłońmi.

– Nie chciałem, żeby Alain się o tym dowiedział – wymamrotał, czerwieniąc się.

– Ja nie chciałem, żeby Georges się dowiedział o naszych lekcjach – wytknął Robert.

– Ale jednak zrezygnowałem – przypomniał sobie Josh. Opuścił ręce i odwrócił się do Alaina. – Więc mój pierwszy pocałunek był z tobą. Pierwszy i każdy inny. Musisz mi wierzyć.

Alain popatrzył na niego, po czym wywrócił oczami. Zaraz jednak w jego wzroku zamigotała powaga, gdy spojrzał na Georgesa i powiedział cicho:

– Nie przestałem się obwiniać, że swoją głupotą naraziłem cię na niebezpieczeństwo. Dzięki Bogu, że Robert zdążył. – Wrócił spojrzeniem do Josha. – I tobie dzięki… pocałunek czy nie.

– Nie całowałem się z Robertem! – zawołał Josh z rozpaczą. – Tylko żartowałem…!

– Alain, ja sam z tobą pojechałem, bo chciałem się dowiedzieć – oświadczył Georges łagodnie, lecz stanowczo. – Wszystkie decyzje, jakie wtedy podjąłem, były moimi własnymi decyzjami. Nie musisz sobie niczego wyrzucać. Nie chcę tego. Grace też by nie chciała.

Alain tylko kiwnął głową. Reszta posiłku minęła na wspomnieniach okresu, który ich czwórka spędziła w Świętym Grollo. Josh usłyszał kilka zabawnych anegdotek i nastrój się poprawił. Wreszcie kiedy wybiła trzecia i jedzonko im się uleżało, Georges wstał od stołu.

– Pora rozruszać palce – powiedział pogodnie, podchodząc do fortepianu. – Nie będzie wam przeszkadzać, że usłyszycie dwa razy pod rząd to samo…?

– Mnie nie – odparł Josh, a Alain pokręcił głową. – Z powodu choroby ominął nas tamten koncert, na który przysłaliście nam bilety, więc uznajmy, że teraz to nadrobimy. Ale muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem. Do koncertu trzy godziny, a wcale się nie denerwujesz. Siedzisz tu w domowych ciuchach, gawędzisz z nami i dopiero teraz bierzesz się za próbę.

Georges zaśmiał się.

– Przecież zamierzam grać coś, co mam dobrze przećwiczone – rzucił. – A co do domowych ciuchów i pogawędek… To najlepszy sposób na odprężenie. Z całą resztą spokojnie zdążymy.

Josh z Alainem przenieśli się z powrotem na kanapę, zaś Robert usiadł na odwróconym krześle całkiem blisko fortepianu i przechylił się przez oparcie. Georges uśmiechnął się do niego, a potem zaczął grać. Świat wypełnił się cudnymi dźwiękami, które w jedną chwilę zaczarowały Josha. "To Chopin", pomyślał, kiedy zdał sobie sprawę z tego, jak bardzo skomplikowana była ta melodia, którą Georges wygrywał z ogromną, wydawało się, łatwością. Josh przypomniał sobie tamten koncert sprzed roku, z którego musieli wyjść w samym środku występu. Tak jak wtedy, Georges grał z uśmiechem, zupełnie jakby był jedynie medium, przez które muzyka przedostawała się do tego świata z jakichś wyższych, niedostępnych zwykłym śmiertelnikom sfer.

Nawet nie zauważył, kiedy podciągnął nogi na kanapę i oparł się o Alaina, który go objął i przycisnął policzek do jego włosów. Zastanowił się przelotnie, kiedy ostatni raz obcował z tak doskonałym pięknem – pięknem muzyki, pięknem człowieka, pięknem chwili… Cóż, przynajmniej pięknych chwil było w jego życiu już wiele, a większość związana z Alainem, który teraz trzymał go w ramionach, jeśli zaś chodzi o muzykę… Będzie musiał przekazać wujowi, by regularnie wyciągał ich na koncerty do tuluskiej filharmonii, to był chyba jedyny sposób. A potem znów zasłuchał się w boskie dźwięki, które wydawały się sięgać w głąb i dotykać samej jego istoty.

Georges grał przez dwie godziny bez przerwy, wydobywając z kompozycji tak wiele emocji, że wydawało się niemożliwe, by ktoś zdołał ich tyle pomieścić w dwóch fragmentach muzyki. Były w niej radość i smutek, szczęście i rozpacz, nasycenie i tęsknota, wdzięczność i duma, i najsilniejsza ze wszystkich miłość. Zasłuchany w ten prywatny koncert, Josh miał wrażenie, jakby dostąpił jakiegoś zaszczytu, którego nawet nie wiedział, że jest godzien. Najbardziej zdumiewające było poczucie wspólnoty z pianistą, który nie odfrunął gdzieś w rejony, gdzie tylko on mógł przebywać, ale był tutaj razem z nim, razem z nimi. Przypomniał sobie, co wcześniej Georges mówił o marzeniu, by po prostu nauczać gry: że pragnie pokazać innym, jak wiele radości daje możliwość obdarowania muzyką bliskich ludzi. Teraz rozumiał to w pełni. Georges Saphir nigdy nie grał dla siebie, dla zaszczytów i sławy; dla niego gra była jeszcze jedną więzią z tymi, których kochał, szanował albo po prostu akceptował jako współtowarzyszy w ziemskiej wędrówce.

Kiedy skończył, popatrzył na Roberta i uśmiechnął się tym razem do niego, a potem wstał. Robert też się podniósł… tylko po to, by w następnej chwili Georges sięgnął do jego twarzy i do jego ust, jakby chcąc przekazać emocje, które gra wyzwoliła także w nim. To nie był niewinny i przyjacielski pocałunek, tylko jak najbardziej namiętny wyraz uczuć, zwłaszcza gdy Robert objął go i z całych sił do siebie przycisnął. Nawet później, gdy ich usta już się rozdzieliły, tkwili przy sobie, stykając się czołami i nosami i patrząc sobie w oczy.

Josh chciał w pierwszej chwili odwrócić wzrok, jednak nie zrobił tego, przyjmując ten dar, który otrzymał, to zaufanie i tę otwartość. Wpatrywał się w nich dwóch, którzy w tym momencie najpewniej zapomnieli o całym świecie, i myślał, że nigdy wcześniej nie wydawali mu się tak doskonali – w parze, razem, tak blisko, że nie dało się ich rozdzielić. W piersi znów go połaskotało i dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że pierwszy raz w życiu widzi pocałunek dwóch mężczyzn.

– Piękne – powiedział i nie był pewien, czy mówi o muzyce czy o tym widoku… prawdopodobnie o jednym i drugim. – To było piękne.

Rozdzielili się i popatrzyli na niego, Georges zarumieniony i szczęśliwy.

– Zawsze chciałem to zrobić przed publicznością – oznajmił. – Dziękuję.

– Polecamy się na przyszłość – odparł Josh z szerokim uśmiechem, ten jednak został szybko wchłonięty przez usta Alaina, które w następnej chwili znalazły się na jego.

– Nie możemy być gorsi – stwierdził Alain z błyskiem w oku, kiedy już się od niego oderwał, zostawiając Josha w bezbrzeżnym zdumieniu i zupełnym oszołomieniu.

– To było… – zaczął Georges i urwał, choć zaraz dodał ciszej, choć z jakimś zachwytem: – Nawet nie wiedziałem, że chciałem to zobaczyć. Mam nadzieję, że też tak wyglądaliśmy.



Georges poszedł się przebrać, zaś Joshua zaoferował się, że sprzątnie ze stołu. Robert zamówił taksówkę, a potem też poszedł zmienić ubranie. Alain został w salonie, zbyt przytłoczony wszystkim, co się tutaj wydarzyło – jednak w większości wypełniały go pozytywne uczucia. Cieszył się, że mógł się z tą dwójką spotkać, przekonać się, że wszystko u nich dobrze. Zobaczyć na własne oczy ich szczęście. Dowiedzieć się, że ma swoje miejsce w ich życiu – miejsce, w które rzadko zachodził, ale które zawsze pozostawało dla niego dostępne. I upewnić się, że nie mieli mu niczego za złe.

Robert wrócił do salonu, już przebrany w garnitur, choć krawatu nie zawiązał.

– Za gorąco na to – mruknął, a potem usiadł obok Alaina na kanapie i oparł łokcie na kolanach. Przez chwilę patrzył przed siebie, zanim przekręcił głowę i na niego spojrzał. – Dobrze było cię zobaczyć – stwierdził z ciepłem w głosie. – I że u ciebie wszystko okej.

– Nawzajem – odparł Alain, a potem coś zmusiło go, by powiedzieć: – Georges powiedział, że mnie nie wini. A ty? – choć zastanawiał się, po co mówić o tym po pięciu latach.

Ale może dla Roberta tamte wydarzenia wciąż były tak samo żywe, bo pokręcił głową.

– To ja przysporzyłem mu najwięcej bólu – odparł. – Poza tym… Gdyby nie ty, być może nic by się nie wyjaśniło. Jego podobieństwo do Grace… Ja się na tym zafiksowałem i nie byłem w stanie nic zrobić, podczas gdy ty chciałeś się dowiedzieć, pchnąć to do przodu. Naprawdę nie mam cię za co winić. – Usiadł prosto i poklepał go po plecach. – I może coś jednak zrobiliśmy w życiu dobrze, skoro teraz jesteśmy szczęśliwi. – Uśmiechnął się krzywo.

Alain wbił wzrok w swoje ręce i pokręcił głową.

– Zostaliśmy ocaleni – powiedział z powagą. – Przez Grace, przez Georgesa, przez Joshuę. Pewnie na to nie zasłużyliśmy, ale zostaliśmy ocaleni. – Popatrzył na Roberta, który odwzajemnił spojrzenie i kiwnął głową. – Sprowadziliśmy na nich smutek, ale mamy całe życie, żeby im to wynagrodzić. – Nabrał głęboko powietrza, a następnie powoli wypuścił z płuc. Zrobiło mu się lżej na duchu i uśmiechnął się, a potem szturchnął Roberta łokciem. – Cieszę się, że lekcje mojego chłopaka się przydały. Nie byłoby dobrze zawieść oczekiwania Georgesa, skoro jakimś cudem udało ci się wyrwać taką piękność.

Robert prychnął, ale zaraz na niego zerknął.

– Ty też całkiem nieźle sobie poradziłeś. Choć u was więcej roboty zrobił chyba twój chłopak… – odparł. – Tak czy inaczej, jako twój niegdysiejszy najlepszy przyjaciel cieszę się twoim szczęściem – powiedział z ironią, choć Alain miał wrażenie, że mówi zupełnie serio.

– Nie żałujesz tego? Mam na myśli przyjaźni ze mną? – spytał impulsywnie.

– Żałuję w życiu wielu rzeczy, ale na pewno nie tego – odparł Robert stanowczo.

Rozmowę przerwali Joshua i Georges, którzy weszli do salonu, przyciągając ich spojrzenia.

– Muszę się jeszcze uczesać i będę gotowy – powiedział Georges.

– Ja też – stwierdził Joshua i obaj skierowali się do łazienki.

– Jak dziewczyny, które muszą sobie poprawić makijaż… – mruknął z ironią Alain, a Robert obok niego parsknął śmiechem.

Joshua wystawił język.

– Idziemy do teatru. Trzeba porządnie wyglądać – zauważył.

– Wejdziemy tylnym wejściem, a w loży Laurenta będziecie sami – odparł pogodnie Georges.

Alain odprowadził wzrokiem ich sylwetki, gdy obaj zniknęli w korytarzu, choć wciąż było słychać ich radosne głosy, a potem także chichoty.

– Zostaliśmy ocaleni – powtórzył, jakby nie mógł przestać się temu dziwić i tym zachwycać.

Robert znów klepnął go w okolice nerek, tym razem mocniej.

– Wystarczy już z tym podniosłym nastrojem – stwierdził. – Ty mi lepiej powiedz, czy Sir Freddy rzeczywiście mógłby wprowadzić w Esperanto małżeństwa jednopłciowe.

– Skąd mam wiedzieć? To ty chodziłeś z nim do klasy – odparł Alain. – Ale gdyby to zrobił, Esperanto byłoby pierwszym krajem na świecie, które to umożliwia – dodał, popisując się swoją wiedzą w zakresie sytuacji prawnej i społecznej osób LGBT.

– Hmm… – mruknął Robert, nieszczególnie pod wrażeniem, a potem uniósł prawą dłoń i popatrzył na obrączkę na palcu serdecznym. – Zaręczeni już praktycznie jesteśmy.

Alain opanował chęć zgrzytania zębami i w zamian powiedział sobie w duchu, że to był ostatni raz, kiedy Robert był w czymś od niego lepszy… ewentualnie szybszy. Tymczasem Joshua i Georges wyszli z łazienki. Alain wstał i podszedł do swojego chłopaka, ujął jego twarz w dłonie i pocałował. Nie przestawał być za niego wdzięczny losowi.

– Ja też chcę – zawołał Georges, wyciągając ręce do Roberta. – Na szczęście.

– Na szczęście – powtórzył za nim Robert z przekonaniem, gdy się rozdzielili. – Na szczęście.


Rammstein, "Engel" (tłum: Bóg wie, że nie chcę być żadnym aniołem)



rozdział 9 | główna | rozdział 11