Pod koniec września – wykorzystując ostatnie dni wakacji – pojechali do Exato. Alain co prawda marudził, że w ogóle nie uważa spotkania z matką za dobre wykorzystanie wolnego czasu, ale Josh zignorował jego narzekania. Chciał za wszelką cenę zobaczyć się z panią Lilian przed rozpoczęciem "nowego życia" w Tuluzie, niejako zamknąć ten jeden rozdział, rozpoczęty niemal rok temu. Miał też podświadome wrażenie, że zarówno pani Lilian, jak i jej syn czekali, by coś zrobił z tym wszystkim, czego się o nich dowiedział. Opowieść pani Lilian co nieco wyjaśniła, ale też stawiała wiele pytań, którym należały się odpowiedzi. Josh zawsze uważał się za niezłego w analizowaniu ludzkich zachowań i wyciąganiu z nich wniosków, a teraz w dodatku czuł się niejako do tego zobowiązany, mając już wykształcenie psychologiczne niższego stopnia. W Tuluzie w pierwszej kolejności zapoznał się z biblioteką naukową i przejrzał kilka książek poświęconych relacjom rodziców i dziecka. Przede wszystkim zależało mu na tym, by zrozumieć, jak wydarzenia z przeszłości wpłynęły na stosunki pani Lilian i jej syna – zresztą zapowiedział to już przy pierwszym spotkaniu z matką Alaina: że dowie się, czemu traktowała swoje jedyne dziecko w tak okropny sposób. Im dłużej Josh obserwował ich interakcje, tym bardziej go zastanawiał ten wzajemny antagonizm, ponieważ tak naprawdę nie wyczuwał w nim takiego ładunku emocjonalnego, jaki sugerowałyby słowa. Patrząc na nich, ktoś mógłby uznać, że zachodzi tutaj zjawisko: "kto się czubi, ten się lubi", i nie przywiązywać do tego większej uwagi, jednak Josh widział, że to nie było tak, że po Alainie wszystkie złośliwości spływały jak woda. Może to była zresztą jego własna interpretacja – że każde dziecko oczekuje od swojego rodzica dobroci, nie złości – ale jednak wydawało mu się, że tym razem naprawdę chodzi o coś zupełnie powszechnego. Zachowanie Alaina było łatwiej zrozumieć, gdyż najpewniej było po prostu odzwierciedleniem zachowania matki. Ogólnie rzecz biorąc, dziecko uczyło się sposobu reagowania w interakcji z rodzicem: na troskę odpowiadało troską, na czułość czułością, na radość radością – i tak samo w drugą stronę. Przeważnie odbywało się to w pierwszych trzech latach życia, w okresie najistotniejszym dla rozwoju emocjonalnego. Jeśli więc Alain odnosił się do matki z dystansem, niechęcią i agresją, było to odpowiedzią na jej dystans, niechęć i agresję – czy były one prawdziwe czy nie. Tu dopiero rodziło się właściwe, najważniejsze pytanie o przyczyny jej stosunku. Wbrew wszystkiemu, co Alain o niej mówił, Josh nie postrzegał pani Lilian jako szczególnie nieprzyjemną osobę, która po prostu lubi być złośliwa i ta skłonność dominuje w jej charakterze. W kontaktach z innymi ludźmi zachowywała się normalnie, stać ją też było na zupełnie ludzkie odruchy. Owszem, trzymała się na dystans i miała cięty język, jednak wcale nie uważał tego za wady. Ktoś mógłby uznać ją za egoistkę, która pogardza innymi i stawia własny interes na pierwszym miejscu, ale Josh nawet za to nie zamierzał jej krytykować, zwłaszcza po poznaniu jej przeszłości i dowiedzeniu o – pod każdym względem traumatycznym – małżeństwie z "panem Corailem". Po czymś takim każdy człowiek zasługiwał, by wreszcie zaznać w życiu trochę spokoju, a z drugiej strony nie dziwiło, że nie mogła więcej ufać innym. Wydawało mu się, że pani Lilian spotkała zbyt wiele – przynajmniej o dwie za dużo – osób, które wykorzystały ją, nic w zamian nie dając. Nie, był w stanie zrozumieć jej postawę w pełni. Jeśli chodziło o to, jak traktowała jego samego… Cóż, na tym polu nie miał najmniejszych powodów do narzekania. Zaprosiła go do siebie, bo chciała go poznać. Zaakceptowała go jako członka rodziny Alaina. Dopuściła go do prac domowych i uczyła gotować. Rozmawiała z nim, opowiadała mu o swojej przeszłości. Potrafiła się z nim nawet śmiać, a czasem – co już w ogóle wprawiało go w zachwyt – czyniła uwagi świadczące o tym, że uważa go za swojego drugiego syna. Josh mógł się przyznać do tego, że po niespełna roku znajomości uwielbia Lilian Corail i darzy uczuciem, jakim do tej pory nie darzył nikogo, bo też nie miał nikogo, kogo mógłby stawiać na pozycji matki. Tak naprawdę polubił ją już przy ich pierwszym spotkaniu. Jednak teraz, kiedy o tym myślał, dochodził do wniosku, że pani Lilian wydaje mu się znacznie młodsza, niż wskazuje na to jej wiek – nie tylko fizycznie. Było w niej coś takiego, co przywodziło na myśl raczej osobę nastoletnią, więc nawet jeśli Josh chciałby ją traktować jak matkę, częściej miał wrażenie, jakby była raczej jego dobrą znajomą. Brakowało jej pewnego autorytetu osoby dorosłej, nie rozsiewała wokół siebie atmosfery człowieka, który przeżył znacznie więcej i z latami wzmocnił się, nabrał pewności, swoistej godności oraz zaufania do siebie i własnych decyzji. I nie chodziło tutaj chyba o to, że Josh potrafił zaprzyjaźniać się z kobietami w różnym wieku, bo po prostu był otwarty i akceptował je takimi, jakie były, co ułatwiało budowanie relacji opartej na koleżeństwie. Wiedział przecież, że ludzie dojrzewają w różnym tempie – nie tylko w stosunku do innych, ale przede wszystkim wewnętrznie. Pewne elementy psychiki rozwijają się szybciej niż inne, co skutkuje tym, że w pewnych aspektach życia człowiek może być całkowicie dojrzały, zaś w innych czuć się zaledwie dzieckiem. Specyficzne wydarzenia – zwłaszcza zaburzające równowagę psychiczną – mogły zupełnie zahamować ten wzrost, choć jednocześnie mogły przyspieszyć dojrzewanie i wzmacnianie innych cech osobowości. Nie byłoby niczym dziwnym, gdyby wczesna ciąża, a później ciężkie małżeństwo uniemożliwiły pani Lilian rozwój pewnych umiejętności, na przykład w zakresie relacji międzyludzkich. Nie miało to jednak wpływu na jego podejście do niej. Może zresztą Josh zaczynał powoli przyjmować spojrzenie, jakim cechowali się ludzie pracujący na psychologii: że z czasem coraz ciężej jest złościć się na innych, ponieważ rozumie się, z czego bierze się ich postępowanie. Dość powiedzieć, że wyeliminował ideę, że pani Lilian źle się odnosi do syna, ponieważ w taki sam sposób traktuje wszystkich. Przez ten blisko rok znajomości z Lilian Corail i obserwowania tego, jak odnoszą się do siebie matka i syn, zauważył na przykład to, że między nimi nie było żadnego kontaktu fizycznego. Ani razu nie widział, by oni dwoje się dotknęli, choćby podali sobie ręce, o powitalnych uściskach czy pocałunkach nawet nie mówiąc. Nie było jednak tak, że po prostu nie lubili dotyku – przecież pani Lilian nie miała oporów przed podawaniem ręki jemu, Joshowi, nie miała też nic przeciwko kurtuazyjnym powitaniom Ghislaina; zresztą gdyby dotyk był dla niej problemem, nie pracowałaby jako pielęgniarka. Jeśli zaś chodzi o Alaina, to Josh najlepiej w świecie znał te duże ręce swojego ukochanego, podobnie jak jego usta i całą resztę; Alain uwielbiał go dotykać i czerpał z tego przyjemność, to nie ulegało najmniejszej wątpliwości. Jednak w przypadku pani Lilian i Alaina wydawało się, że ci dwoje są zupełnie obcymi ludzi – bardziej nawet: są istotami należącymi do dwóch odrębnych wymiarów, które nigdy się nie spotkają. Kiedy zapytał o to Alaina, dowiedział się, że ów nie ma żadnych wspomnień o tym, by matka kiedykolwiek go przytulała, całowała czy trzymała za rękę, jeśli zdarzyło się im gdzieś wyjść – a przecież coś takiego jest zupełnie normalnym elementem macierzyństwa. Czasem tylko, gdy chciała go wygonić z domu, czyniła to w sposób fizyczny. Josh potrafił sobie wyobrazić, że unikanie kontaktu fizycznego może być przejawem wstrętu. Kiedy się czymś brzydzimy, za nic nie chcemy się do tego zbliżać, wręcz nas to odpycha. Jedni tak reagują na pająki, inni na śnieg, jeszcze inni na pomidory – człowiek jest w stanie czuć awersję praktycznie do wszystkiego. Oczywiste jest, że tak samo dzieje się w przypadku ludzi – zwłaszcza że przeważnie jest znacznie lepiej umotywowane niż w przypadku wstrętu do, przykładowo, zwierząt. Gdyby pani Lilian naprawdę uważała Alaina za najgorszą osobę na świecie, wówczas można byłoby zrozumieć jej chęć niezadawania się z nim. Jednak to Josh wykluczył już dawno, bo po pierwsze zgadzała się na jego odwiedziny – w ostatnim roku bardzo częste – a po drugie sama zaprzeczyła, by nienawidziła swego syna, i Josh jej wierzył. Alain był przeświadczony o tym, że matka od samego początku widziała go jako niepożądany element i potem przez całe życie dawała mu do zrozumienia, że wolałaby, żeby się nigdy nie narodził. Zaszła w ciążę w bardzo młodym wieku i nie miała żadnego wsparcia rodzinnego, zaś ojciec Alaina ani myślał wziąć odpowiedzialność za swoje czyny i skazał ją na bycie samotną matką. Bez Alaina mogłaby ustabilizować swoją sytuację, znaleźć porządnego partnera i dopiero wtedy na spokojnie postarać się o dzieci – z takiego punktu widzenia Alain do sprawy podchodził i wysnuwał wniosek, wręcz wierzył, że zniszczył jej życie i stąd jej negatywne podejście do niego. Tę teorię Josh jednak od razu zarzucił, ponieważ pani Lilian zdecydowała się Alaina urodzić, choć równie dobrze mogła się tej ciąży pozbyć, gdyby rzeczywiście postrzegała ją jako problem nie do przeskoczenia. A nawet jeśli chciała, tylko nie zdobyła się na aborcję, mogłaby przecież oddać Alaina do domu dziecka, wyjechać i zacząć gdzieś życie na nowo. Mogłaby to zrobić nawet później, gdyby uznała, że nie jest w stanie wychować dziecka, a jednak trwała przy decyzji, by tworzyć z nim rodzinę, i poszła do pracy, by na jej utrzymanie zarabiać. Był jeszcze jeden argument na to, że Alain nie był niechcianym dzieckiem: rozmawiając o nim, pani Lilian bardzo często używała zwrotu "mój syn". Może robiła to nieświadomie, jednak nie zmieniało to faktu, że każdorazowo przyznawała się do istniejącego między nimi pokrewieństwa. Alain był jej synem i niezależnie od sposobu, w jaki go traktowała, nie zamierzała się tego wypierać ani twierdzić, że jest inaczej. Używała tej frazy zarówno w rozmowie z Joshem, jak i innymi ludźmi. Josh był całkowicie pewien, że gdyby darzyła Alaina prawdziwą niechęcią, mówiłaby o nim raczej "ten chłopak", tak jak o swoim mężu mówiła przeważnie "ten człowiek". Może powodów dystansu między nimi można się było doszukiwać w fakcie, że w czasie jego dzieciństwa pani Lilian spędzała z Alainem mało czasu. Wróciła do pracy, kiedy miał zaledwie rok, przekazując go opiekunce. Jeśli pracowała na dwunastogodzinnych zmianach, to przez pozostałą część doby najpewniej odsypiała, zaś z dzieckiem spędzała bardzo niewiele czasu. Coś takiego jak najbardziej mogło zaważyć na relacji z dzieckiem – jednak coś tutaj Joshowi nie pasowało, a mianowicie że przecież matka Alaina nie zdążyła pracować dłużej niż tylko kilka-kilkanaście miesięcy, kiedy pojawił się "pan Corail" i zabrał ją jako swoją żonę do Idealo. Z opowieści wynikało, że co najmniej przez rok pani Lilian była w domu, więc mogła cały czas przebywać z dzieckiem… z dziećmi, bo wspomniała przecież, że początkowo zajmowała się Grace – przynajmniej do czasu gdy zrozumiała, że im więcej uwagi poświęca pasierbicy, tym z większą agresją ojciec dziewczynki się do niej odnosił… I dopiero ten szczegół pchnął myśli Josha we właściwym – jak podejrzewał – kierunku… uświadomił, że raz jeszcze Grace była kluczem do wszystkiego. Był ostatni weekend września. Pogoda panowała wciąż piękna: dni były ciepłe i słoneczne, choć już nie upalne, deszcze padały sporadycznie, zaś na łąkach kwitło zatrzęsienie astrów, jak Alain dowiedział się od Joshui. Panowały ostatnie dni ich wolności, gdyż w następny poniedziałek obaj zaczynali rok akademicki. Kiedy otrzymali plany zajęć, okazało się, że – wbrew nadziejom – zajęć wcale nie będą mieć mało. Alain zastanawiał się, jak da radę znów godzinami siedzieć w szkole, skoro miał za sobą już trzynaście lat takowej, ale ponieważ zdecydował się pójść na studia, nie zamierzał się z tych planów wycofywać. Powiedział sobie, że przynajmniej materiał nie powinien mu sprawiać kłopotu, zaś Joshua – przyjrzawszy się dokładniej jego rozkładowi – dodał, że z całą pewnością jeszcze przynajmniej z jednego przedmiotu będzie mieć dobrą ocenę, a mianowicie z podstaw psychologii, z których wykład miał w każdą środę. Alain niezupełnie rozumiał, co psychologia robi w programie studiów matematycznych, ale Joshua jakoś się tym rozczulił, a przy okazji wyznał, że on też miał na pierwszym roku różne dziwne przedmioty typu logika. Najwyraźniej uważano, że student uniwersytetu powinien posiadać wiedzę wykraczającą poza własny kierunek, choć Alain – a Joshua właściwie się z nim zgadzał – uważał to za całkowitą stratę czasu. – Dobrze, zapamiętałem – stwierdził jego partner, oddając mu arkusz. – Co? Mój plan zajęć? – zdziwił się Alain. – Tylko tak pobieżnie, żeby wiedzieć, kiedy będziesz wracał do domu – wyjaśnił Joshua, a potem się uśmiechnął. – Już w liceum to robiłem. Żeby móc na ciebie wpadać przypadkiem. – Naprawdę masz pamięć bez dna – mruknął Alain. Wpadania przypadkiem w liceum już nie skomentował. Dziwnym mu się wydawało, że ktokolwiek mógłby poświęcić tyle energii i włożyć tyle wysiłku w coś związanego z nim. Z drugiej strony on nigdy nie był zakochany… czy też raczej: nie zauważył, że jest. Tak więc studia czekały ich już za tydzień, ale z jakiegoś powodu spędzali ten przedostatni weekend wakacji u jego matki. Po tym, czego dowiedział się poprzednim razem, Alain miał wrażenie, że przyjazd tutaj napełnia go większą niechęcią niż zazwyczaj. Pomijając fakt, że rozstali się raczej w nieciekawych nastrojach – Lilian przez cały ostatni rok nie była tak nieznośna jak wtedy – Alain jeszcze bardziej odczuwał, że matka nie chce mieć z nim do czynienia. Joshua jednak, jak zawsze, uparł się na przyjazd, a ponieważ Alain był od dawna owinięty wokół jego małego palca, inna opcja nie wchodziła w grę. Pierwsze dwa dni minęły bez większych incydentów, ale może właśnie dlatego jego zdenerwowanie cały czas rosło. Lilian była po swojemu nieprzyjemna, choć wydawało się Alainowi, że ona także przebywa w jakimś napięciu. Joshua natomiast był po swojemu radosny i szczęśliwy – dużo gadał, przesiadywał w kuchni i wyciągał Alaina na spacery po łąkach. Nic w jego zachowaniu nie wskazywało, że zamierzał wywrócić sytuację do góry nogami. Kiedy jednak na trzeci dzień, w piątek, skończyli obiad zrobionym przez Joshuę własnoręcznie deserem – musem malinowym z bitą śmietaną – ów powiedział spokojnym tonem: – Pani Lilian, może mi pani opowiedzieć o Grace? Lilian w jedną chwilę stężała i spojrzała na niego wzrokiem, jakby właśnie poprosił ją o zjedzenie pająka. – Dlaczego mam opowiadać o dzieciaku tego człowieka? – spytała wrogo, odrzucając włosy przez ramię. – Nie chcę nawet wspominać tego bachora. Alain zacisnął ręce na obrusie, ale Joshua pozostał spokojny. Wydawało się, że jej ton nie zrobił na nim żadnego wrażenia. – Grace nie zrobiła niczego złego, by o niej zapominać, mimo że od dawna nie żyje – napomniał łagodnie. – Nie wiem, czy Alain pani wspominał, że Grace miała młodszego brata…? Oczy Lilian pomknęły do Alaina, zanim znów popatrzyła na Joshuę. Nie, nie przypominał sobie, by kiedykolwiek jej o tym powiedział… Przecież oni dwoje nigdy nie rozmawiali o przeszłości. Wiedziała o śmierci Grace, wiedziała nawet o tym, że Alain ją odnalazł, jednak w żaden sposób tego wtedy nie skomentowała. Nie była zainteresowana, nie chciała nawet wspominać… "dzieciaka tego człowieka". – Jest w moim wieku. Chodził nawet z nami do Świętego Grollo – mówił Joshua dalej tym przyjaznym tonem. – Z tego, co wiem od Alaina, urodził się po tym, jak matka Grace uciekła od męża. Ona zresztą zmarła niewiele później. Wychowali go zastępczy rodzice, nic nie wiedział o swojej przeszłości, zanim w szkole nie zauważono jego ewidentnego podobieństwa do Grace… Kiedyś Alain pokazał mi zdjęcia Grace i mogę stwierdzić, że ich twarze są rzeczywiście identyczne. Jej brat ma takie same zielone oczy i takie same blond włosy. I ponoć jest tak samo dobrym człowiekiem jak jego starsza siostra… – Nie interesuje mnie to – stwierdziła Lilian. – Przykro mi tylko słyszeć, że ten człowiek spłodził jeszcze jedno nieszczęsne dziecko. Po nim nie powinno nic zostać. Nic! "Poza moim i twoim nazwiskiem", pomyślał Alain. Czuł, jak szybko bije jego serce. – Zatem nie wiem, czy to panią uspokoi, czy może raczej rozdrażni, ale brat Grace prowadzi bardzo szczęśliwe życie. Jest inteligentny, utalentowany i żyje z ukochaną osobą. To zupełny przypadek, ale spotkaliśmy się z nim zaledwie dwa tygodnie temu w Paryżu, więc jestem na bieżąco z jego sytuacją. Może w ten sposób los chciał coś wynagrodzić… dać szczęście chociaż jemu, skoro Grace go poskąpił… – Mnie nic do tego, nie chciałam się z nią zadawać, tylko kłopot z nią był – odparła Lilian. – To nie była moja wina, że musiała dorastać w sierocińcu, mimo że jej ojciec żył. – Kompletnie się z panią zgadzam – powiedział Joshua od razu i pokiwał głową, a potem jego wzrok zrobił się bardzo skupiony. – To nie była pani wina, ale… Pani Lilian, czy widzi pani sprzeczność w swoich słowach? – zapytał poważnym tonem. Alain mrugnął. Sprzeczność? Lilian wyraźnie dawała do zrozumienia, że nie cierpiała Grace. Sama mu przecież powiedziała kiedyś, po tym, jak przypadkiem usłyszał awanturę rodziców, a w niej imię Grace: "Oddaliśmy ją do sierocińca, bo nam zawadzała". Wierzył w to w pełni… wierzył w to przez całe życie, bo sam czuł się dzieckiem, które zawadza… Tylko że podczas poprzedniej rozmowy – miesiąc temu – jego matka powiedziała coś innego, zdał sobie nagle sprawę. Nie zwrócił na to uwagi, ale Joshua oczywiście musiał to wyłapać…! – Nie widzę żadnej sprzeczności – odparła Lilian tymczasem, mrużąc oczy, a Alain zastanowił się, czy naprawdę tak uważała. Joshua pokręcił głową. – Pani przekaz jest niespójny, pani Lilian – powiedział spokojnie. – Z jednej strony mówi pani o Grace w sposób bardzo negatywny: dzieciak, bachor, kłopot… Daje pani do zrozumienia, że dziecko tego człowieka było czymś z założenia złym i nie powinno żyć. Lilian zacisnęła usta, ale jednocześnie krótko kiwnęła głową. Ramiona skrzyżowała na piersi. – Ale z drugiej strony, pani Lilian… – mówił dalej Joshua. – Nazywa ją pani nieszczęsnym dzieckiem i czuje się winna za wysłanie jej do sierocińca. Poprzednim razem powiedziała mi pani, że początkowo starała się nią zająć, ale przestała, kiedy zauważyła, że to tylko powoduje więcej agresji u jej ojca. Powiedziała mi pani, że powinna była zabrać Alaina i Grace i odejść od tego człowieka. Powiedziała mi pani, że nie mogła nic zrobić, bo musiała chronić Alaina, kiedy ten człowiek stawał się agresywny. Powiedziała mi pani, że miała nadzieję, że sąsiedzi jak najszybciej zaalarmują odpowiednie władze, które zabiorą Grace z tego piekła. Lilian wpatrywała się w niego, wciąż zaciskając usta. – I co z tego? Jakie to ma znaczenie? – rzuciła, ale coś w jej głosie zadrżało. Joshua patrzył na nią i ani na chwilę nie spuszczał wzroku. – Wydaje mi się, pani Lilian – odezwał się po chwili ciszy, w której Alain zacisnął pięści tak mocno, że poczuł paznokcie wbijające się we wnętrza dłoni – że tak naprawdę przejmowała się pani Grace równie mocno co Alainem i chciała być dla niej matką. Że poczuwała się pani do odpowiedzialności za nią i uważała za członka swojej rodziny. Nie wierzę, że jako osoba, która zdecydowała się urodzić Alaina wbrew wszystkim złym okolicznościom, mogła się pani spokojnie przyglądać, jak innemu dziecku… małemu dziecku dzieje się na pani oczach krzywda. Lilian odwróciła wzrok i nic nie powiedziała. – To oczywiste, że w tamtej sytuacji nie mogła się pani zająć nimi obojgiem – powiedział Joshua, a teraz w jego tonie było wyraźne współczucie. – Była pani taką samą ofiarą przemocy ze strony tego człowieka jak Grace. To naturalne, że nie była pani w stanie obronić jej przed ojcem, skoro musiała chronić Alaina. I myślę… nie, jestem całkowicie przekonany, że tak naprawdę czuła się pani winna, tylko że… – Urwał. Alain miał ochotę krzyknąć, by mówił dalej, bo nagle miał wrażenie, że usłyszy coś, co wywróci świat do góry nogami – i że właśnie tego pragnie. – Tyle że człowiekowi ciężko jest żyć z poczuciem winy za to, że wyrządził krzywdę własnemu dziecku – stwierdził Joshua. – Być może jest to najcięższy rodzaj winy, jaki istnieje. Podejrzewam, że nie ma takiego rodzica, który byłby w stanie wybaczyć sobie, że zawiódł swoje dziecko, kiedy go potrzebowało. Pani jednak musiała żyć dalej… Po tym, jak wielokrotnie dopuściła pani do tego, że ten człowiek bił swoją córkę… I po tym, jak pozwoliła, by zabrano ją do domu dziecka. Musiała pani żyć, bo miała Alaina i była odpowiedzialna tak za niego, jak i za resztę rodziny. Sytuacja zmusiła panią do tego, by wybrać męża i poświęcić córkę. Myślę, że z czymś takim jest koszmarnie ciężko żyć, i nawet nie chcę sobie tego wyobrażać – dodał ciszej i znów zamilkł. Alain musiał się zmusić, by zostać na miejscu, bo czuł, że tak naprawdę chce się zerwać na nogi i potrząsnąć Joshuą, by na Boga mówił dalej, mówił do końca, powiedział wszystko, co ma do powiedzenia…! – Więc myślę, pani Lilian, że aby choć trochę złagodzić te wyrzuty sumienia… albo odciąć się od nich… podświadomie zaczęła pani myśleć o tym, że winę tak naprawdę ponosi Grace. Że była kłopotem, którego należało się pozbyć. Że jako "dzieciak tego człowieka" nie zasługiwała na troskę i czułość. W swoim umyśle uznała pani Grace za przyczynę wszystkich nieszczęść, które wydarzyły się u was w domu. Lilian strzeliła na niego oczami, nagle rozwścieczona albo przestraszona, albo oburzona. – Miałeś nie oceniać…! – zawołała głosem, którego Alain nigdy wcześniej u niej nie słyszał, w którym udręka mieszała się z poczuciem winy. – Nie jestem… Zerwała się z krzesła, ale Alain niemal bez udziału woli zrobił to samo i zmusił ją, by z powrotem usiadła. – Słuchaj…! – krzyknął, napierając na jej ramiona i nie pozwalając wstać. – Słuchaj, co on mówi…! Musisz… musimy to wiedzieć… – wykrztusił; miał wrażenie, że zaraz się udusi. – Rozumiesz? Musimy… – Pani Lilian, nie oceniam pani – odparł Joshua, oddychając szybko; już nie wydawał się tak spokojny jak na początku tej rozmowy, jednak zdeterminowany, by przeprowadzić ją do końca… równie zdeterminowany jak był Alain, by jej do końca wysłuchać. – Powiedziałem, że nie będę pani oceniał. Mówię o tym, do czego te wydarzenia mogły doprowadzić w pani umyśle, w pani podświadomości. A to jest ten poziom, który kieruje naszym sposobem postrzegania i zachowania. Dlatego jestem pewny, że choć tak naprawdę chciała pani dla Grace jak najlepiej, to poczucie winy, z którym musiała pani żyć, a które było nie do udźwignięcia, kazało pani zrobić z niej wroga. Alain czuł, jak napina się ciało pod jego rękami – a potem zdał sobie sprawę, że to on wbija palce głębiej i mocniej. Pewnie sprawiał jej ból, ale nie chciał jej puścić… aż wszystko nie będzie jasne. – Nawet jeśli tak było, to jakie to ma znaczenie? – zapytała Lilian, a jej głos był prawie że opanowany. – Nie wydaje się pani, że dokładnie tak samo było z Alainem? Alain zamarł zupełnie, ale nie miało to znaczenia, bo Lilian też znieruchomiała. Słowa Joshui wciąż wisiały w powietrzu, ale Alain ich nie rozumiał. Dokładnie tak samo było z nim? O czym Joshua mówił? – Może nie dokładnie – poprawił się Joshua – ale na tej samej zasadzie. Nie mogłem tego zrozumieć. Po prostu nie mogłem pojąć, dlaczego traktuje pani Alaina, swoje jedyne dziecko, jak najgorszego człowieka pod słońcem. Już pomińmy to, że Alain nie jest najgorszym człowiekiem pod słońcem… Żaden rodzic przecież nie myśli tak o swoim dziecku. Zwykle rodzicom zupełnie brakuje obiektywności, ale w drugą stronę: uważają swoje pociechy za ósmy cud świata, za najpiękniejsze, najmądrzejsze i najbardziej urocze stworzenia, jakie kiedykolwiek się narodziły. Z obiektywnego punktu widzenia coś takiego może drażnić, ale dla rodzica jest zupełnie naturalne. Jednak pani, pani Lilian, zawsze starała się w Alainie widzieć jego wady i krytykowała go za wszystko. Nie stało się to na którymś etapie, na przykład pod wpływem jakiegoś wydarzenia, na przykład gdyby Alain zrobił pani coś złego, co wywołałoby taką postawę. Nie, Alain powiedział, że tak było zawsze, odkąd pamiętał. Joshua oderwał wzrok od Lilian i popatrzył w górę, na stojącego nad nią Alaina, i uśmiechnął się, a jego spojrzenie było pełen miłości… jakby chciał tym zrównoważyć te wszystkie przykre rzeczy, które o nim mówił i miał powiedzieć. – Alain powiedział – Joshua ponownie spuścił wzrok na jego matkę – że traktowała go pani jak obcą osobę, jak zawadę. Prawie wcale pani z nim nie rozmawiała, nie bawiła się z nim, nie interesowała się jego szkołą czy kolegami. Nie przytulała go, nawet się do niego nie uśmiechała. Nigdy go pani nie chwaliła, a jedynie krytykowała. Nigdy nie powiedziała pani, że go kocha. Robiła pani wszystko, by go od siebie odsunąć. Kiedy próbował to rozumieć, racjonalizował, że była pani zmęczona pracą i zachowaniem męża i dlatego nie miała pani dla niego czasu ani sił. Oczywiście głęboko w sobie czuł się wszystkiemu winny, tak jak zawsze dzieci czują się winne za całe zło, jakie się dzieje w rodzinie. Prawie nie bolało – przecież żył z tym dwadzieścia cztery lata, nie było dla niego niczym nowym. Z jakiejś jednak przyczyny poczuł się niemal nagi… poczuł, jakby odsłonięto to, co miał w środku, a czego nikomu nie chciał pokazywać. Może poza Joshuą, bo jemu ufał i wiedział, że nic, co powie, nie zostanie wykorzystane przeciw niemu. – Ja myślę, pani Lilian, że zrobiła to pani, żeby go chronić – oświadczył Joshua po tym, jak odetchnął głęboko. – Widziała pani, że im więcej troski okazywała Grace, tym bardziej agresywny robił się ten człowiek w stosunku do niej. Dlatego przestała pani się Grace zajmować. I nie jest niczym dziwnym, że tak samo postąpiła pani w stosunku do Alaina. Na początku było to pewnie świadome działanie, a potem się po prostu tak utrwaliło i robiła to pani bez zastanawiania się nad tym. Przestała mu pani okazywać czułość, przestała mu pani okazywać zainteresowanie, przestała pokazywać, że jest do niego przywiązana… by ten człowiek, po stracie swojego ulubionego obiektu agresji, nie zwrócił uwagi na Alaina. Alain stał jak skamieniały. Oczekiwał czegoś takiego – po tym, jak Joshua "zajął się tym problemem", nie mogło się to skończyć bez jakiegoś wstrząsającego odkrycia – a mimo wszystko był zaskoczony. I w pierwszej chwili chciał protestować, bo wydawało mu się przekreśleniem całej krzywdy, której doznał. Jakby miał się po prostu zadowolić wnioskiem: "matka traktowała mnie źle, bo chciała dla mnie dobrze"… Zaraz jednak pomyślał, że mimo wszystko było to lepsze wyjaśnienie niż to, że traktowała go źle, bo go nienawidziła… – To dlatego, kiedy był już odpowiednio duży, wysyłała go pani z domu… na dwór, do kolegów – mówił dalej Joshua, a jego głos znów był spokojny, wręcz łagodny. – Załatwiała mu pani zajęcia dodatkowe, żeby jak najmniej spotykał się z tym człowiekiem. Wystarała się pani dla niego nawet o miejsce w internacie, co było prawdziwym wyczynem, biorąc pod uwagę, że jego rodzina mieszkała w Idealo. Zrobiła pani wszystko, co w jej mocy, żeby Alain nie podzielił losu Grace. Lilian już od dłuższej chwili siedziała bez ruchu na krześle. Alain cofnął dłonie, widział, że drżą. Nagle miał wrażenie, jakby wszystko, co do tej pory znał i w co wierzył, okazało się kłamstwem. Ale przecież sam chciał dowiedzieć się czegoś, co wywróci jego świat do góry nogami, przypomniał sobie… tylko świadomość tego ani trochę nie zmniejszała uczucia wstrząsu, w jakim teraz tkwił. Wrócił na swoje krzesło, pochylił się i objął głowę rękami. – Ktoś mógłby zapytać: "No dobrze, ale dlaczego w takim razie po śmierci tego człowieka nic się w ich wzajemnych stosunkach nie zmieniło? Dlaczego wciąż zachowywali się wobec siebie, jakby byli w najgorszym przypadku wrogami, a w najlepszym obcymi sobie ludźmi? Przecież nie było już potrzeby udawać" – kontynuował Joshua, a w jego głosie było coraz więcej ciepła. – Ale, jak powiedziałem, takie postępowanie stało się dla pani naturalne, nie zastanawiała się pani nad nim. I może przez te pięć, dziesięć, piętnaście lat zdołała pani przekonać samą siebie, że to wszystko, co mówiła pani Alainowi i o Alainie, jest prawdą… i może nawet uwierzyła pani, że skoro Alain jest taki zły, to tłumaczy pani zachowanie wobec niego… ten chłód, dystans, niechęć. Znów zaszło tutaj nieuświadomione przeniesienie winy na drugą stronę, pewien rodzaj projekcji, który miał na celu usprawiedliwienie własnej postawy. Coś, co jest zupełnie zrozumiałe i za co nie można pani winić. Alain nigdy nie uważał się za osobę, która mogłaby w coś takiego uwierzyć… Ale przecież przez ostatnie dwa lata żył obok człowieka, który posiadał umiejętność rozumienia takich rzeczy, niemal instynktowną. Mógłby nie wierzyć w nic innego, ale w to, co mówił Joshua, musiał wierzyć… nawet jeśli miało mu zająć całe lata zaakceptowanie tego na poziomie emocjonalnym. Czy jednak Lilian… czy jego matka w to uwierzy? Uniósł głowę, by na nią spojrzeć, dokładnie w momencie gdy otworzyła usta. – A jeśli powiem, że to wszystko są twoje wymysły? Że doszukujesz się usprawiedliwień tam, gdzie ich nie ma? – rzuciła głosem wypranym z emocji. – Jeśli zaprzeczę? We wzroku Joshui, gdy na nią patrzył, było teraz tyle współczucia, że Alaina ścisnęło w gardle. – Pani Lilian, myślę, że już najwyższy czas skończyć z zaprzeczaniem – powiedział łagodnie, pochylając się do przodu. – Już pani wycierpiała wystarczająco. Bo nie mam najmniejszych wątpliwości, że to pani miała najciężej. Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości… – powtórzył z naciskiem, kręcąc głową. Patrzyła na niego bez wyrazu; po wcześniejszym wzburzeniu nie było już śladu, jej twarz sprawiała wrażenie idealnie gładkiej tafli wody. Potem jednak coś w jej spojrzeniu pękło i odwróciła głowę. Zagryzła wargi, nerwowym ruchem otarła oczy, a potem zacisnęła powieki, ale Alain widział dwie łzy odrywające się od jej rzęs, zanim zakryła twarz dłońmi. Był tak zdumiony, może po prostu w szoku, że jedyną świadomością, jaka go wypełniała, było to, że nigdy nie widział, by płakała – nawet po najgorszej awanturze, nawet po tym, jak tamten człowiek uderzył ją w twarz. Przez jego głowę przeleciała myśl: "Ach, może to też przede mną ukrywała", i nagle poczuł, że to wszystko było tak strasznie nie w porządku. Joshua podniósł się ze swojego krzesła i objął ją drżącymi rękami, on też miał oczy pełne łez. – To już koniec – powiedział cicho, niemal szeptem, a potem powtórzył: – To już koniec, pani Lilian. Teraz może pani zacząć od początku. Alain przestał wyraźnie widzieć. Zwiesił głowę i zamknął oczy. Wiedział, że powrót do normalności zajmie mu trochę dłużej i będzie wymagać wysiłku. Zastanowił się, jaka to będzie normalność… Ostatnie słowa Joshui wciąż wisiały w powietrzu, skierowane także do niego. "Zacząć od początku." Kiwnął głową. Niczego nie straci, próbując. Oczywiście naiwnością byłoby oczekiwać, że pani Lilian i Alain nagle zaczną się do siebie odnosić z serdecznością – ich sytuacja była zupełnie inna niż Josha i Ghislaina, którzy tak naprawdę nie mieli czasu i sposobności, by poznać się wystarczająco, by wyrobić sobie o drugiej stronie jakąkolwiek opinię. Josh wiedział, że na to potrzeba czegoś więcej niż jednej rozmowy, więc postanowił być zadowolony z tych drobnych zmian, które od teraz miały powoli zachodzić. Jak choćby to, że następnego dnia atmosfera nie była tak pełna napięcia jak wcześniej, za to w powietrzu pojawiła się jakaś nadzieja. Jak to, że pani Lilian – choć w dalszym ciągu nie mówiła Alainowi niczego dobrego – przestała swojego syna krytykować, a Alain przestał jej odwarkiwać przy byle okazji. Właściwie, jak Josh sobie uświadomił, zaczęli się traktować jak nieznajomi, którzy dopiero się spotkali i jeszcze nie są gotowi ujawnić, że chcieliby się lepiej poznać. Po tamtej rozmowie Josh był tak roztrzęsiony, że musiał się przejść. Zostawił tamtą dwójkę ze sobą – z ich emocjami, wzruszeniami i uczuciami. Z możliwością wyjaśnienia sobie tego czy tamtego bez świadków. Nie był tam potrzebny, nie w tej chwili. Zrobił swoje… i chyba zrobił dobrze. Intuicja nie zawiodła go także tym razem, ale teraz czuł się zupełnie wyczerpany, bo był zaangażowany emocjonalnie. Będzie musiał uważać, by w pracy tego uniknąć… Ale to była przecież inna sytuacja, bo chodziło o sprawy prywatne, o bliskich ludzi, o rodzinę. Poza tym… jeśli jedyną ceną za sukces miało być jego zmęczenie, to mógł ją chętnie zapłacić. Na dworze powoli zapadał wieczór. Słońce wisiało nad zachodnim horyzontem, malując czerwienią wierzchołki domów i drzew. Niebo po przeciwnej stronie miało kolor głębokiego błękitu. Powietrze było wonne, odświeżające. Skierował się, jak wiele razy wcześniej, w stronę rzeki, jednak nie zamierzał dochodzić aż do promenady, tylko usiadł na trawie na brzegu i wpatrywał się w płynącą spokojnie wodę. Zatęsknił za Alainem – zaledwie po kwadransie – jednak miejsce Alaina nie było teraz tutaj. Naprawdę nie spodziewał się, że rozmowa tak nim wstrząśnie. Myślał, że po prostu przedstawi swój punkt widzenia, i tyle. Jednak w miarę jak mówił – jak wypowiadał na głos to, co wcześniej tkwiło tylko w jego głowie – coraz bardziej odczuwał wagę, jaką miały jego słowa. To nie były rzeczy dotyczące jakiejś nieznanej osoby, tylko konkretnych, żywych ludzi, którzy znajdowali się tam razem z nim – i którzy byli dla niego ważni. Nawet teraz, kiedy o tym myślał, łzy znów napływały mu do oczu. Oni oboje, Alain i jego matka, wycierpieli bardziej, niż chcieli to przyznać. Może powinien czuć się winny tego, że zburzył równowagę Alaina i pani Lilian… ale jednocześnie wiedział – to był jego rozsądek, który go w tej wiedzy wspierał – że to było niezbędne. Kiedyś usłyszał mądry cytat: "Aby poprawić dom, który został źle zbudowany, trzeba go najpierw rozebrać". Miał nadzieję… nie, był przekonany, że Alain i jego matka będą mogli na nowo zbudować to, co wiele lat temu powstało między nimi, skrzywione i wypaczone, i ostrymi krawędziami kaleczyło ich oboje przy każdym kontakcie. Zapytał jednak samego siebie, czy nie zrobił tego za wcześnie. Czy już teraz powinien był w taki sposób ingerować w ich życie, nie pytając o zgodę? Może nie byli na to gotowi? Na takie myśli było już o wiele za późno, ale nagle zatrwożył się, że będą mu mieć to za złe… i nie był pewien, czy wystarczy mu odwagi, by tam wrócić i stawić czoła własnym czynom i ich efektom. Może tak naprawdę tym, co przywiodło go tutaj, były strach i pragnienie ucieczki… Kiedy jednak siedział tak na brzegu – słońce coraz bardziej spadało w dół i na świat kładł się wieczorny cień, zaś chłód od rzeki stawał się z każdą chwilą wyraźniejszy – i poddawał się przekonaniu o własnej słabości, dwoje ramion nagle objęło go od tyłu, a potem Alain wcisnął twarz w jego włosy. Josh nawet go nie usłyszał, ale teraz wraz z ciepłem drugiego ciała spłynęła na niego ulga. – Zostawiłeś ją samą? – zapytał jednak, nie chcąc zatracić się we własnej przyjemności. – Położyła się – odparł Alain, przyciskając policzek do czubka jego głowy. – A ty? Jak się czujesz? – spytał Josh cicho. Alain nic nie powiedział. Josh odwrócił się w jego uścisku, objął go za szyję i ściągnął jego głowę na swoją pierś. Tulił go do siebie, pragnąc przeprosić, zapewnić, okazać wsparcie… Zawsze tak wiele od niego otrzymywał, teraz była jego kolej na dawanie. Wydawało mu się, że ostatni raz widział Alaina tak roztrzęsionym, kiedy dwa lata temu spotkali się w szpitalu po Josha pokazie głupoty na wieży kościelnej. Pomyślał, że raz na dwa lata to zupełnie akceptowalna częstość. Na niebie zapaliły się pierwsze gwiazdy, gdy Alain wreszcie uniósł głowę z jego kolan i popatrzył mu w oczy, a w jego wzroku było tyle uczucia, że Josha zakłuło w piersi. Spróbował się uśmiechnąć i nawet mu się udało. Alain jednak nie odwzajemnił uśmiechu, tylko objął go i przycisnął do siebie jakimś desperackim gestem, jakby już nigdy nie chciał go wypuścić z ramion. – Dziękuję – wyszeptał. – Dziękuję ci, Joshua. A Josh nie był w stanie powstrzymać łez i nawet nie próbował zrozumieć, dlaczego płacze. Planowali wyjeżdżać dopiero w niedzielę rano, ale w tych okolicznościach potrzebowali dla siebie chwili – czasu tylko we dwóch – więc zdecydowali się jechać już w sobotę po południu i spędzić noc w hotelu w Idealo. Sobota, jak zostało powiedziane, upłynęła spokojnie, jednak kiedy się żegnali, Josh był świadkiem, jak Alain wyciągnął do matki rękę, którą ona z wahaniem ujęła i ścisnęła, choć odwróciła przy tym wzrok. On sam czuł się już lepiej, choć wciąż musiał walczyć z chęcią zniknięcia i zostawienia ich samych – wiedział jednak, że Alain pragnie jego obecności. Nawet nie rozmawiali wiele, ale we wzroku Alaina było coś, czego nie widział wcześniej – albo widział bardzo rzadko – coś, co świadczyło o przebytym wstrząsie i niezupełnie jeszcze odzyskanej równowadze wewnętrznej. Ten Alain wydawał się bardzo kruchy i wrażliwy, podatny na zranienia – i Josh zamierzał go chronić, za wszelką cenę nie dopuścić, by spotkała go jakaś krzywda. Wzięli pokój w hotelu przy dworcu – dotarli już po zmroku, więc nie było sensu chodzić i szukać czegoś innego. Odgłosy pociągów, których nie były w stanie wygłuszyć nawet dźwiękoszczelne szyby – a może były to wibracje – nie przeszkadzały, a przeciwnie: wzmacniały poczucie pewnej izolacji, zupełnie jakby oni dwaj wyśliznęli się z normalnego świata do jakiegoś wymiaru, który istniał tylko dla nich. Josh usiadł na brzegu łóżka i dał znak Alainowi, by usiadł obok, a potem nakłonił go do położenia się na jego kolanach, bo Alain wyraźnie tego potrzebował. Zaczął powoli, kojącym gestem przeczesywać palcami jego włosy. – Wczoraj mi podziękowałeś, ale… naprawdę uważasz, że to, co zrobiłem, było właściwe? – zapytał cicho, kiedy upłynęła dłuższa chwila. Alain przekręcił głowę, by na niego spojrzeć. W jego wzroku wciąż widać było obawę i ostrożność, jednak w jego głosie nie było wahania. – Tak – odpowiedział po prostu. Josh odwrócił wzrok, choć nie przestał go głaskać. – Bo ja sam nie wiem… Może powinienem był poczekać, nie pomyślałem, że… – mruknął. – Dałeś nam nowy początek – przerwał mu Alain. – Sam tak powiedziałeś. Dobrze, że ten początek nadszedł prędzej niż później, więc jestem ci wdzięczny. Ona… ona też musi ci być wdzięczna – dodał ciszej. – Nie chcę, żebyś żałował tego, co zrobiłeś. Nie możesz tego żałować. Josh znów na niego spojrzał – teraz w oczach Alaina były prośba i oczekiwanie – i po chwili namysłu kiwnął głową. Alain uniósł się do pionu, a Josh z niechęcią powitał uczucie pustki, jakim nagle wypełniły się jego ręce… jednak tylko na chwilę, bo w następnej chwili Alain już trzymał jego twarz w dłoniach i całował go. Najpierw były to delikatne muśnięcia jego warg, pełne delikatności i czułości, powtarzane raz po raz, a po każdym następowało spojrzenie w oczy, aż Josh nie mógł znieść tej intymności i tej szczerości we wzroku Alaina, bo miał wrażenie, że jego serce zaraz eksploduje. Zacisnął powieki i otworzył usta, domagając się więcej… pragnąc skupić się na doznaniach fizycznych, które były bardziej znajome, bardziej pewne i nawet bardziej bezpieczne. Tej nocy Alain kochał go tak intensywnie – i tak szczodrze – że Joshowi wydawało się, że wystarczy mu tej rozkoszy przynajmniej na miesiąc. Sam nie był w stanie nic zrobić – jedynie powtarzać urywanym głosem jego imię – gdyż Alain zajął się nim… każdym jego skrawkiem i nie pozwolił na nic poza przyjmowaniem. A za każdym razem, gdy uczucie przyjemności roznosiło się po całym jego ciele, docierając poprzez nerwy aż do czubków jego palców, wydawało mu się, że było to jeszcze jedno "dziękuję"… jakby Alain uważał, że słowa to o wiele za mało, by go zapewnić o swojej wdzięczności. Pociągi już dawno przestały jeździć, kiedy wreszcie obaj poddali się wyczerpaniu – Josh uznał to prawie za zabawne, że otrzymywanie rozkoszy może tak bardzo pozbawiać sił – i rozdzielili, by pogrążyć we własnych snach. Był jednak pewny, że Alain będzie mu towarzyszył nawet tam. Kiedy się obudził, przez niezasłonięte okno wpadało światło słońca. Oceniając po kącie promieni, musiało być już dość późno – i rzeczywiście, zegar przy łóżku pokazywał wpół do dziesiątej. "Przepadło nam śniadanie", pomyślał z roztargnieniem, jednak nie czuł się z tego powodu ani trochę winny. Dobrze, że udało im się pospać – musieli być tak zmęczeni, że nie obudziły ich nawet poranne pociągi. Joshowi wydawało się, że czuje w każdej komórce ciała przyczynę tego zmęczenia. Nie mógł powstrzymać uśmiechu. Alain obok niego poruszył się i Josh odwrócił się w jego stronę – w sam raz, by ujrzeć, jak otwierają się zielone oczy, i wiedział, że jego twarz była pierwszym, co Alain zobaczył tego poranka. Pomyślał, że w Paryżu rzadko mogli doświadczyć takiej chwili, gdyż okna sypialni mieli przeważnie zasłonięte ciemnymi kotarami. Może w Tuluzie uda im się to zmienić, gdyż ich mieszkanie znajdowało się na najwyższym piętrze, a za oknami nie mieli żadnych domów w odległości kilkuset metrów… – Dzień dobry – powiedział cicho. Alain wsparł się na łokciu i pocałował go. – Dzień dobry – odpowiedział, a potem uśmiechnął się nieśmiało. Josh powitał ten widok z trzepotaniem serca. To był pierwszy uśmiech Alaina od trzech dni i Josh nawet nie wiedział, jak bardzo za nim tęsknił. Został on jednak szybko zdmuchnięty, gdy Alain zmarszczył czoło. – Nie przesadziłem w nocy? – zapytał z pewnym zakłopotaniem. – Ani trochę – odparł Josh z miejsca, a potem się przeciągnął. – Mam wrażenie, że dzięki temu wyspałem się za wszystkie czasy. Tylko śniadanie nam przepadło, ale chyba jakoś przeżyjemy – stwierdził wesoło, jednak w następnej chwili spoważniał. – A ty? Jak się czujesz? – Też się wyspałem za wszystkie czasy – odrzekł Alain i znów się uśmiechnął. – Dobrze mi to zrobiło. Dziękuję, że tu byłeś. – To teraz to moja zasługa? – zapytał Josh, unosząc brwi ze zdziwieniem. – Sam bym się na pewno tak nie zmęczył – stwierdził Alain z ironią i przekręcił się na plecy. Josh parsknął śmiechem. – Zatem cieszę się, że mogłem się przydać. Alain jednak popatrzył na niego z powagą. – Zawsze – powiedział, a potem wziął go w ramiona. – Zawsze, Joshua… Joshowi było rozkosznie, ale nie chciał, by znów ogarnął ich tamten wcześniejszy nastrój. – Zatem możesz zaprosić mnie na śniadanie – zażyczył sobie wyniosłym tonem. – Najlepiej do Muszelki, oni chyba serwują śniadania… A jak nie, to zawsze jest sernik. Chyba zadziałało, bo Alain prychnął śmiechem. – Kanapka z sernikiem, jajka z sernikiem, omlet z sernikiem… – zaczął wyliczać. – Ej no, omlet z serem to akurat zupełnie legalne danie – zaprotestował Josh, ale po chwili śmiali się obaj. Jednak godzinę później, kiedy zajęli w Muszelce "swój" stolik i zajrzeli w kartę – śniadania rzeczywiście podawano – już im nie było do śmiechu. Kelnerka bowiem, zamiast przyjąć zamówienie, powiedziała pogodnie: – A dla panów pewnie sernik, Earl Grey i kawa miętowa? Kiedy popatrzyli na nią ze zdumieniem, zakłopotała się zupełnie i uniosła dłoń do ust. – Przepraszam… Nie wiem, dlaczego to powiedziałam. Josh wymienił spojrzenia z Alainem, zanim znów uniósł wzrok na kobietę. – Widać nas pani zapamiętała – odrzekł wesoło. – Sernik, Earl Greya i kawę miętową też poprosimy… ale może dopiero po śniadaniu. Kiedy przyniesiono im smakołyki, jeszcze raz przeprosiła. – Przecież nic się nie stało. W ciągu ostatniego roku kilka razy tutaj zachodziliśmy… i zawsze braliśmy to samo. Pokręciła jednak głową. – Byłam trzy lata na urlopie macierzyńskim – powiedziała. – Dopiero w tym miesiącu wróciłam do pracy. – W takim razie… – Josh znów patrzył na Alaina. – Musi nas pani pamiętać z czasów, kiedy jeszcze byliśmy w szkole – oświadczył ciszej, ale zaraz się uśmiechnął. – Widać nie zmieniliśmy się przez te pięć lat aż tak, jak się nam wydawało. Po śniadaniu mieli jeszcze sporo czasu na spacery i Josh pociągnął Alaina w stronę szkoły. Podczas wcześniejszych wizyt w Idealo nigdy nie udało się tu przyjść. – Nie wpuszczą nas na kampus, ale chociaż obejdziemy sobie wokół. Już wkrótce szli Aleją Świętego Grollo, a Josh nawet ośmielił się wziąć Alaina za rękę. W niedzielne południe na ulicy nie było dużo przechodniów. – Tyle razy tędy szliśmy… – powiedział spokojnym tonem zadumania i uśmiechnął się do wspomnień. – Pięć lat… Wydaje się wieki temu. Tak bardzo byłem w tobie wtedy zakochany… Tak bardzo byłem wtedy szczęśliwy… – Spojrzał na Alaina. – Jak teraz. Alain uśmiechnął się nieśmiało i mocniej ścisnął jego rękę. Szli niespiesznym krokiem wzdłuż otaczającego szkołę muru, nad którym wznosiły się korony porastających kampus drzew. Minęła ich grupa roześmianych chłopców, w których Josh od razu rozpoznał uczniów Świętego Grollo, mimo że w dzień wolny od zajęć nie mieli mundurków. Pamiętał, jak sam w liceum po niedzielnej mszy biegł do miasta, by spędzić czas z Erwinem i Cecile albo po prostu pochodzić po uliczkach starego miasta, oderwać się od myśli o szkole. Pamiętał poczucie wolności, jakie mu w tamtych czasach towarzyszyło, poczucie nieskrępowanego szczęścia. Wtedy wierzył, że kiedyś jego życie będzie wyglądać właśnie tak, jak wyglądało teraz: nieważne, gdzie mieszkał i czym się zajmował, wystarczyło, że był z ukochanym człowiekiem. – Może rzeczywiście się nie zmieniłem – mruknął do siebie i pomyślał, że chyba tego nie żałuje. Główna brama była otwarta – jak zawsze w niedzielę – jednak nie wchodzili za nią. Stali tylko chwilę, patrząc na budynek szkoły i prowadzącą do niego lipową aleję. – W sumie mógłbyś zostać tutaj nauczycielem matematyki – powiedział Josh w nagłej inspiracji. – Nie sądzisz, że byłoby to pięknym rozwinięciem? Absolwent powraca do miejsca, z którego wyfrunął w szeroki świat… – stwierdził przesadnie rozmarzonym tonem. – Ale z samym licencjatem by cię chyba nie zatrudnili – dodał, wracając na ziemię, na co Alain parsknął śmiechem. – Myślisz, że po ośmiu latach spędzonych tutaj miałbym na to ochotę? – spytał. Minęła ich kolejna grupa chłopców, z których jeden zmierzył Alaina od stóp do głów, a potem spojrzał na Josha z wyraźną wrogością. Przez chwilę nawet szedł tyłem, rzucając Alainowi ewidentnie pożądliwe spojrzenia. Josh odwrócił się na pięcie i wznowił spacer wzdłuż muru, zakładając ramiona na piersi. – Nie, masz rację, to nie byłby dobry pomysł – oznajmił stanowczo. – Nie zniósłbym myśli, że uczniowie mogliby się w tobie zakochać. Kategorycznie zabraniam ci pracy w szkole dla chłopców. – To dziewczyny mogą się we mnie zakochiwać? – zapytał Alain ze śmiechem. Josh zerknął na niego. Poczuł, że jego wargi drgnęły. – Myślę, że jeśli to będzie podstawówka, to jakoś przeżyję. Millenium, "Loser"
|