12.
(yhdessä näin kun vanhetaan, ei rakkaus sammu milloinkaan)




Erwin miał na twarzy wyraz kompletnego zaskoczenia, kiedy już otworzył drzwi i ujrzał ich dwóch na korytarzu.

– Josh…? – zapytał niepewnie. – I Alain…?

– Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! – zawołał Josh radośnie, wręczając mu kupioną na mieście butelkę wina. – Choć to dopiero za trzy dni.

– Ale… – Erwin wciąż wydawał się całkowicie zdezorientowany i nawet ich nie zaprosił do środka. – Nie spodziewałem się… Nie wiedziałem, że jesteś w Idealo.

Josh przestał się uśmiechać.

– Jak to? Przecież napisałem, że przyjedziemy…? Na kartce.

– Na kartce…? – Twarz Erwina była jednym wielkim znakiem zapytania.

– Wygląda na to, że poczta znów nawaliła – skomentował Alain. – Dlatego wciąż uważam, że powinieneś sobie kupić telefon.

– O nie… – jęknął Josh, robiąc krok w tył. – W takim razie zwaliliśmy ci się na głowę zupełnie bez zapowiedzi… Przepraszam.

W oczach Erwina wreszcie pojawiło się jakieś zrozumienie.

– Nie no, skoro już jesteście, to wchodźcie – powiedział, cofając się w głąb mieszkania. – Przecież nic się nie stało. Wchodźcie, wchodźcie. – Uściskał Josha jak za dawnych lat, a Alainowi podał rękę. – Pójdę powiedzieć Cecile, że mamy gości. Położyła się na trochę.

Kiedy już siedzieli w jasnym salonie, a Josh dochodził do wniosku, że w mieszkaniu nic się nie zmieniło przez ostatni rok, który minął od jego poprzedniej wizyty – te same tapety, te same firanki i pelargonie na oknach – pojawiła się Cecile. Obaj z Alainem zerwali się z foteli.

– Wyglądam okropnie – powiedziała, trzymając się za brzuch. – Erwin pisał ci, że to mają być bliźniaki?

Josh uściskał ją ostrożnie, a kiedy przywitała się już z Alainem, pomógł jej usiąść na kanapie.

– Jeszcze miesiąc. Nie wiem, jak to wytrzymam… Już teraz ledwo mogę się ruszać – mruknęła z pretensją. – A najgorsze jeszcze przede mną. Bliźniaki…!

Erwin wyszedł z kuchni, niosąc tacę z poczęstunkiem, który wyłożył na stolik.

– Przecież będę ci pomagać. A twoja mama to chyba z nami zamieszka, tak się nie może doczekać wnuków… Nie pozwolimy ci się przemęczać – stwierdził i usiadł obok niej.

– No w porodzie to mi za bardzo nie pomożecie – odparła cierpko, choć z czułością, kiedy otoczył ją ramieniem i pocałował w skroń.

Josh patrzył na nich, jak zwykle zachwycając się ich miłością, okazywaną nie tylko słowami, ale też widoczną w gestach i spojrzeniach. Kiedyś im tego niemal zazdrościł – tego, że znaleźli się nawzajem i byli szczęśliwi we dwoje – ale te czasy odeszły do przeszłości. Wziął filiżankę i dalej im się przyglądał, popijając herbatę. Erwin był taki jak zawsze: z rozwichrzoną czupryną i skorymi do śmiechu ustami – wciąż wyczulony na nastroje innych i gotów do pomocy. Cecile, mimo zaawansowanej ciąży – a może właśnie dzięki niej – promieniała niczym słońce w pełni lata, a w jej niebieskich oczach wciąż widniała ta radość życia, którą chciała obdarować wszystkich przyjaciół.

– Wyobraź sobie, że Josh wysłał kartkę, w której zapowiedział swoją wizytę – mówił Erwin. – Tylko przepadła gdzieś po drodze…

– Cóż, to nie pierwszy raz. Mam wrażenie, że poczta coraz gorzej działa – odparła Cecile, a potem znów spojrzała na gości. – Ale Josh zawsze wie, że jest u nas mile widziany, prawda?

Josh kiwnął głową.

– Czyli dziecko… dzieci… Nie, nie wiedziałem, że będzie ich więcej – odpowiedział na jej wcześniejsze pytanie. – Mają się urodzić w październiku…? – upewnił się.

– Tak. Dzieci jesieni, jak ja i Erwin – odrzekła Cecile, uśmiechając się i gładząc po brzuchu.

Josh popatrzył na Erwina.

– Czasem ciężko mi jest ogarnąć, że w wieku dwudziestu jeden lat będziesz ojcem – wyznał. – A teraz się okazuje, że od razu dwójki. Ale potem sobie przypominam, że poznaliście się z Cecile, kiedy miałeś czternaście lat, więc już trzecią część życia jesteście razem. Pierwsze dzieci po siedmiu latach znajomości to jednak zupełnie przyzwoite…

– Ja to jeszcze nic – odparł Erwin z łobuzerskim uśmieszkiem. – Kojarzysz Henriego Quartza z mojej klasy? Ten już dwa lata temu miał swoje pierwsze… Dlatego zresztą nie mógł przyjść na mój wieczór kawalerski. W tej chwili jego żona jest już w trzeciej ciąży…

– Rany boskie, czy on traktuje ją jak klacz rozpłodową? – spytał Josh z zaskoczeniem i jakimś oburzeniem, a potem zmarszczył brwi. – Henri, Henri… Czy to nie ten elegancik syn lekarza?

– Dokładnie ten. – Erwin pokiwał głową. – Sam nawet studiuje medycynę… a właściwie próbuje, bo wydaje mi się, że z większą radością uczestniczy w życiu rodzinnym.

– Chyba życiu erotycznym… – mruknął Josh. – Można by pomyśleć, że przyszły lekarz tym ostrożniej powinien się obchodzić z własną żoną – dodał z niezadowoleniem.

– A może właśnie wykorzystuje medyczną wiedzę, według której dla kobiety najlepszy czas na ciążę to dwadzieścia–dwadzieścia pięć lat…? – wtrąciła Cecile ze śmiechem. – Tak się dowiedziałam od swojego lekarza.

– Nie, on to wyniósł z domu. Sam ma czterech braci – poinformował Erwin.

Josh wywrócił oczami.

– Jeszcze jacyś ojcowie się w międzyczasie pojawili wśród naszych dawnych kolegów?

– Kilku, ale pewnie ich nie pamiętasz. A Freddy się już zaręczył, więc pewnie niedługo sobie poczekamy na następcę następcy.

– Cóż – powiedział Josh, odwracając się do Alaina. – W przyrodzie musi być równowaga, ktoś musi wyrabiać za nas normę. – Ponownie spojrzał na Erwina i uśmiechnął się krzywo. – Uznajmy, że to drugie wasze będzie za nas dwóch. A drugie od Henriego za Georgesa z Robertem.

Wziął z tacy herbatników i ponownie napełnił filiżankę. Erwin i Cecile wymienili spojrzenia, po czym Erwin znów na niego popatrzył.

– Josh… A nie chciałbyś… – zaczął i urwał, przenosząc wzrok na Alaina. – Nie chcielibyście zostać rodzicami chrzestnymi?

Josh zakrztusił się herbatą i przez dłuższą chwilę kasłał. Alain poklepał go między łopatkami. Kiedy wreszcie udało mu się odzyskać oddech, wyprostował się i wbił w Erwina pełne całkowitego niedowierzania spojrzenie. Nie przypominał sobie, kiedy ostatni raz usłyszał coś tak niedorzecznego, Erwin musiał żartować… Jednak wzrok Erwina był dziwnie poważny.

– Nie mówisz serio… – wyjąkał. – Przecież… Przecież nas do kościoła nawet nie wpuszczą…! Nie kiedy według nich żyjemy w grzechu! – wypalił.

– W dwóch grzechach – wtrącił Alain, przegryzając ciasteczko.

– W dwóch? – zdziwił się Josh, patrząc na niego.

– Raz że ze sobą, dwa że bez ślubu.

Josh parsknął śmiechem.

– Sam widzisz – powiedział do Erwina wesoło. – Ale Henri pewnie będzie chętny. Skoro tak lubi dzieci, nie wątpię, że uszczęśliwisz go swoją prośbą. No chyba że bardziej lubi je robić, to też możliwe. Ale… – Urwał, a kiedy się ponownie odezwał, jego głos był miękki. – Dzięki, Erwin. To było bardzo miłe.

Erwin tylko kiwnął głową, mimo to Josh miał absurdalne uczucie, że go zawiódł.

– Może uda się, kiedy Frederic Argent zmieni prawo i umożliwi w Esperanto zawieranie ślubów parom jednopłciowym… – mruknął. – Ale sądzę, że dla Kościoła raczej nie będzie to mieć żadnego znaczenia – dodał z ironią.

– Freddy coś takiego planuje? – zapytał Erwin ze zdziwieniem.

– Nie, no skąd… – Josh pokręcił głową. – Tak tylko sobie z Georgesem ostatnio żartowaliśmy, że dla niego na pewno byłby gotów to zrobić.

Erwin chciał koniecznie wiedzieć, co słychać u jego dawnych kolegów z klasy – nie widział się z nimi od dość dawna – więc Josh chętnie podzielił się opowieścią o niedawnym spotkaniu i koncercie, którą Alain ubarwiał własnymi komentarzami. Erwin był wyraźnie zadowolony z tego, że Georges jest szczęśliwy. Kiedy w liceum on i Josh wylądowali w osobnych klasach, Erwin musiał znaleźć sobie nowy obiekt, któremu mógł okazywać swoją czułość, a do Georgesa idealnie pasowały określenia "słodki i uroczy"… nie mówiąc już o tym, że był wtedy niższy nawet od Josha. Oczywiście Georges miał w sobie wiele więcej niż tylko słodycz i urok – i prawdopodobnie Erwin wiedział to równie dobrze jak sam Josh – nie zmieniało to jednak faktu, że darzył pianistę szczególnym przywiązaniem. Nic dziwnego, że uradowała go informacja, że Georges świetnie sobie radzi. Josh bardzo w nim to lubił: bezinteresowną sympatię, którą obdarzał przyjaciół, i skłonność do cieszenia się ich pomyślnością.

– Gdyby w Esperanto umożliwili zawieranie małżeństw parom jednopłciowym, to byłoby naprawdę dobrze – Cecile wróciła do poprzedniego tematu, a Josh popatrzył na nią pytająco. – Nie musielibyśmy daleko jechać – wyjaśniła z uśmiechem. – Przecież obiecałam ci, że pojawimy się na twoim ślubie.

Erwin przeniósł spojrzenie z Josha na Alaina, a potem znów wrócił wzrokiem do niego i kiwnął głową. Josh poczuł ciepło rozchodzące się w jego piersi i musiał opuścić głowę, by opanować emocje. Nigdy nie miał i nigdy nie będzie miał takich przyjaciół jak Erwin i Cecile, którzy akceptowali go takim, jaki był – a teraz akceptowali także Alaina. Czy mógłby być bardziej szczęśliwy…? Jak wiele razy wcześniej, zastanowił się, jak wyglądałoby jego życie, gdyby wtedy, w gimnazjum, nie dostał Erwina za współlokatora… Ale może udało mu się spłacić ten dług wdzięczności, który miał wobec losu, gdy pchnął Cecile w ramiona Erwina, zupełnie dosłownie, niemal rozpoczynając ich historię, która trwała już trzecią część życia i miała trwać o wiele, wiele dłużej…

– Znów się wzruszył – stwierdził tymczasem Alain z udawanym wyrzutem. – Ostatnio ciągle to robi.

– Nie mogę? – Josh poderwał głowę, by spojrzeć na niego z oburzeniem, choć tak naprawdę miał ochotę się śmiać.

– Ależ możesz, jak najbardziej – odparł Alain. – Tylko że wtedy zawsze mam ochotę cię pocieszyć… – dodał, zniżając głos. – A przy obcych nie wypada.

– Nie jesteśmy obcy – skomentował Erwin z urazą.

– Ja też się ostatnio ciągle wzruszam – powiedziała Cecile i otarła kąciki oczu, choć w jej wzroku migały iskierki śmiechu… i po chwili śmiali się wszyscy.

– Erwin, opowiedz, co u ciebie – poprosił Josh. – Jak praca? Wciąż taka fajna?

Erwin w zeszłym roku zdobył dyplom i od ubiegłej jesieni pracował w jednej z miejskich szkół podstawowych jako nauczyciel nauczania początkowego. Gdy spotkali się w zeszłe wakacje, perspektywa rozpoczęcia kariery zawodowej napełniała go wielkim entuzjazmem, który – jak wynikało ze wszystkich dwóch listów, które udało mu się potem wysłać do Paryża – tylko się z czasem pogłębiał. Teraz opowiadał o swoich małych uczniach, a jego zielone oczy za okularami aż błyszczały. Josh słuchał go z uśmiechem na ustach, szczęśliwy, że jego przyjaciel znalazł swoje powołanie i pracę, która napełniała go taką satysfakcją.

– Jestem pełen podziwu dla twojej cierpliwości – skomentował, kiedy Erwin na chwilę zamilkł.

– Powiedział człowiek, który zamierza pracować w sierocińcu – dodał Alain.

– To co innego…

– Cóż, wydaje mi się, że mieszkanie z Joshem przez trzy lata w jednym pokoju wyrobiłoby cierpliwość każdemu – stwierdziła Cecile, która najwyraźniej wciąż lubiła mu docinać.

– Nie mówiąc o pięciu latach chodzenia z Cecile – odciął się z miejsca Josh. – Ale może ona ma rację… Z pewnością dałem ci niezłą szkołę – przyznał.

– Nie było tak źle – mruknął Erwin. – Poza tym ze mnie też był wtedy niezły łobuz…

Przez chwilę wspominali swoje największe wariactwa z okresu gimnazjum. Okazało się, że Erwin zupełnie zapomniał niektóre zdarzenia, ale z kolei pamięta takie, które Joshowi wyleciały z pamięci. Było przy tym dużo śmiechu i nawet Alain – oceniając po jego uszczypliwych komentarzach – wydawał się mieć zabawę, słuchając anegdotek z życia Josha, których dotąd nie znał.

– Mieliśmy dzisiaj tyle czasu, że przeszliśmy się pod szkołę – poinformował Josh. – Nic się tam chyba nie zmieniło… Tylko dzieciaki zrobiły się bardziej wyuzdane, mam wrażenie. Jeden chłopak, który nas minął, dosłownie rozbierał Alaina wzrokiem, za to mnie posyłał mordercze spojrzenia – powiedział z wyrzutem, choć zaraz potem się zmieszał. – Znaczy się, nie żebym go nie rozumiał… w kwestii Alaina, to chciałem powiedzieć, ale… Ja jakoś potrafiłem być miły nawet dla narzeczonej opiekuna internatu, na pewno nie pragnąłem jej śmierci… – Zamyślił się.

– Opiekuna internatu? – zdziwił się Alain. – A, racja, wspomniałeś o tym mojej matce…

– Ach, pamiętam tę wielką i dramatyczną pierwszą miłość Josha z gimnazjum – wtrąciła Cecile, a Josh miał ochotę ją udusić, jednak nie wypadało, więc pokrył zawstydzenie herbatą… choć tak naprawdę nie było się czego wstydzić. No i wszyscy o tym wiedzieli.

– Chyba powinienem się cieszyć, że zawiesiłeś na mnie oko – mruknął Alain – skoro byłem tylko trzy lata starszy…

– Czy my musimy mówić o moim życiu uczuciowym z czasów szkoły? – powiedział Josh z pretensją, odstawiając filiżankę na talerzyk, i popatrzył po nich wszystkich. – Dlaczego mam wrażenie, że nieważne w jakim towarzystwie się znajdę, zawsze jestem w centrum uwagi? – zapytał, nagle zdając sobie z tego sprawę.

– Może dlatego, że nie jesteś typem, który będzie siedzieć w kącie… A do tego świecisz własnym światłem…? – podsunęła Cecile, a Josh zapatrzył się w nią, nagle oniemiały. – Zawsze ci tego zazdrościłam… Że ludzie traktowali cię poważnie, niezależnie od sytuacji i okoliczności. Mnie z kolei zawsze brano za niepoważnego głuptasa, mimo że jestem starsza… – stwierdziła z żałością.

– No już dobrze, dobrze… – Erwin pogłaskał ją czule po włosach. – To nieprawda…

– Nawet tobie nie przyszło do głowy, że jestem starsza, kiedy się spotkaliśmy – wytknęła mu Cecile.

– To dlatego, że nie miałem żadnych doświadczeń z dziewczynami…

Cecile umilkła i sprawiała wrażenie zmieszanej. Erwin chyba nie zorientował się, że to, co właśnie powiedział na swoją obronę, musiało być w jej oczach zaletą – i przyznaniem, że była jego pierwszą miłością, pomyślał Josh z rozbawieniem.

– Potem zacząłeś nabierać doświadczenia w tempie ekspresowym, biorąc pod uwagę, ile razy Cecile przekradła się do naszego internatu – rzucił ze śmiechem, zadowolony, że teraz skupiali się na kimś innym. – Właściwie to wciąż mnie dziwi, że nigdy cię nie złapali. A przecież w żaden sposób nie dałoby się ciebie pomylić z chłopakiem…

– Wasze skrzydło znajdowało się bardzo blisko muru. No i mieliście pokój na parterze – wyjaśniła Cecile.

– Właściwie dziwi mnie już to, że byłaś w stanie wspiąć się na mur…

– Przecież wychowałam się na prowincji, a tam wszystkie dzieci uczą się chodzić po drzewach zaraz po tym, jak nauczą się chodzić na nogach. Myślę, że nawet teraz byłabym w stanie wspiąć się na tę akację, która rośnie przed domem… Znaczy się, uch, może nie dokładnie teraz… – Złapała się za brzuch.

– Cóż, jeśli nasze dzieci kiedykolwiek pójdą do Świętego Grollo, to z takimi genami będą mogły uczyć kolegów przełażenia przez mur – stwierdził Erwin ze śmiechem.

– Skoro o uczeniu mowa… – Josh przypomniał sobie. – Alain też planuje zostać nauczycielem.

– Właściwie ty to dla mnie zaplanowałeś – poprawił Alain. – Ale to prawda, za tydzień zaczynam studia matematyczne na uniwersytecie w Tuluzie – objaśnił, choć głos miał przy tym cokolwiek markotny.

– W Tuluzie?! – zawołali jednocześnie Erwin i Cecile.

Josh dramatycznym gestem klepnął się w czoło w wyrazie zawstydzenia.

– Bo wy jeszcze o niczym nie wiecie… My już od dwóch tygodni tam mieszkamy.

Zaczął opowiadać o przeprowadzce, ale to pociągnęło za sobą pytania o jego stosunki z wujem, więc musiał wspomnieć także o ich spotkaniach rodzinnych w Idealo i nawet o pani Lilian. Zrobiła się z tego dłuższa historia, ale Erwin i Cecile słuchali jej w skupieniu. Wiedzieli już wcześniej o jego cudem odnalezionym krewnym, jednak nie mieli pojęcia o tym, jak w ciągu roku zmieniła się ich relacja.

– Prawdę powiedziawszy, wciąż nie mogę uwierzyć, że to się dzieje naprawdę – wyznał z pewnym zażenowaniem.

– To fantastyczne, Josh…! – Erwin był wyraźnie pod wrażeniem. – Znalazłeś krewnego, który nie tylko jest bogaty, ale troszczy się o ciebie… Zależy mu na tobie, uważa cię za ważnego… może za najważniejszą osobę w swoim życiu…? Przecież nie mogłoby być lepiej, prawda?

– Ale kupowanie nam wielkiego, luksusowego mieszkania to jest przecież przesada…? Boję się, że mi się od tego wszystkiego przewróci w głowie i zrobię się zarozumiały… – mruknął Josh.

Nie rozumiał, dlaczego wszyscy nagle zaczęli się śmiać, Cecile nawet musiała ocierać łzy z kącików oczu.

– Chciałabym zobaczyć, jak ci się przewraca w głowie, Josh – powiedziała serdecznie, a Erwin kiwnął głową na znak, że zupełnie się z nią zgadza.

– Ktoś tak uczciwy i przejmujący się innymi jak ty miałby się zrobić zarozumiały? – rzucił z niedowierzaniem. – Brak ci obiektywizmu… jak zawsze zresztą.

– Dokładnie tak – wtrącił Alain, choć nikt go nie pytał o zdanie. – Zawsze myśli o sobie jak najgorzej.

– Widzicie? Znów jest o mnie… – burknął Josh.

– A powiedz, Alain… Bo tak sobie teraz pomyślałem, kiedy wspominaliśmy szkołę… – zapytał Erwin, całkowicie ignorując jego pretensję. Josh zauważył, że Alain nagle napiął się i nabrał czujności. – Pamiętasz, kiedy się poznaliście… Miałeś jakiś problem z tym, że Josh, młodszy przecież od ciebie kilka lat, zaczął się koło ciebie kręcić?

Alain odstawił filiżankę na stolik.

– Jedyny problem, jaki z tym miałem, to że nie mogłem pojąć, dlaczego ktoś taki jak on… wesoły, inteligentny i czarujący… kręci się koło kogoś takiego jak ja – odparł z pełnym przekonaniem, a Josh miał ochotę zapaść się pod ziemię.

Erwin pokiwał głową.

– Tak właśnie cały czas sądziłem, ale on się upierał, że to wykluczone. Chyba widział w tobie jakiegoś boga, który nie zawraca sobie głowy pospólstwem. Był zupełnie ślepy na swoje zalety i na wrażenie, jakie wywierał na wszystkich wokół…

– Co ja mam zrobić, żebyście przestali uważać mnie za ósmy cud świata? – jęknął Josh. – I przestali zwracać na mnie uwagę…?

Zapadła cisza, w której trzy pary oczu wpatrywały się w niego uważnie, aż wreszcie odezwał się Erwin.

– Hmm… Może polecieć na księżyc?

– No super…

– Dlaczego mielibyśmy przestać zwracać na ciebie uwagę? Jesteś naszym przyjacielem… albo nawet członkiem rodziny. To oczywiste, że o przyjaciołach i rodzinie chcemy myśleć jak najlepiej – stwierdził Erwin, marszcząc czoło. – Zwłaszcza kiedy są po temu powody.

– Ale ja… nie jestem nikim szczególnym – mruknął Josh, usiłując wcisnąć się głębiej w fotel.

Zapadła cisza, którą przerwało dopiero westchnienie Cecile.

– Najgorsze jest to, że on w to naprawdę wierzy, a nie tylko udaje – powiedziała z rezygnacją, a pozostała dwójka zgodziła się z nią. – A kiedyś pewnością siebie mógłby obdzielić pół Idealo.

– Może dorosłem…? – wycedził Josh, wciąż nie podnosząc głowy, bo wiedział, jakie spojrzenia zobaczyłby w ich oczach.

– Uznajmy zatem, że tak jest – stwierdził wreszcie Erwin ugodowym tonem. – Ja już powoli głodnieję. Co powiecie na to, żeby zamówić pizzę? Nie spodziewaliśmy się gości, więc…



Przy jedzeniu Alain powoli się odprężał, wreszcie będąc w stanie uwierzyć, że nie traktuje się go tutaj jak intruza czy wręcz wroga. Spotkania z przyjaciółmi Joshui zawsze napełniały go dyskomfortem, ponieważ oni – jedyni ludzie, którzy przed Alainem byli dla Joshui ważni, i jedyni, dla których on był ważny – wiedzieli najlepiej, jak wiele razy Alain przysporzył mu cierpienia. Cecile właściwie wybaczyła mu dość szybko, jednak Erwin potrzebował więcej czasu. Choć wydawał się człowiekiem przyjaźnie nastawionym do świata, o krzywdach wyrządzonych swoim bliskim potrafił pamiętać długo – i tak samo długo nosić urazę. Miało to zresztą sens: kiedy człowiek jest do kogoś przywiązany, wówczas dba o jego pomyślność i chce dla niego jak najlepiej, przeżywa jego ból i darzy niechęcią tych, którzy sprowadzili na niego rozpacz. Alain wiedział z jego opowieści, że dla Joshui Erwin od zawsze był kimś szczególnym i niezastąpionym – i z wzajemnością. Oczywiście, że w takim wypadku Erwin musiał uważać Alaina za wroga.

Alain wciąż pamiętał ich spotkanie przed dwoma laty, gdy nowożeńcy wrócili z podróży poślubnej i dowiedzieli się, że Joshua znów był z nim. Erwin wpadł we wściekłość i sprawiał wrażenie, że gotów jest rzucić się na Alaina i udusić go gołymi rękami, a Alain doskonale go rozumiał. Po miesiącu sytuacja poprawiła się na tyle, że Erwin – musiał wiedzieć, że Joshua jest uparty i nie da się nigdy przekonać do czegoś, czego sam nie chciał – poprosił Alaina na rozmowę, w której jasno zakomunikował, że jeśli Alain Corail jeszcze raz skrzywdzi Joshuę, wówczas on, Erwin Argue, uczyni z jego życia piekło, i w oczach Alaina wyglądał na wystarczająco zdeterminowanego, by to zrobić. Alain mógł tylko obiecać mu, że będzie dbać o Joshuę bardziej niż o cokolwiek innego na świecie – tak przecież czuł – i nie wspomniał, że właśnie życie bez Joshui byłoby dla niego piekłem.

To było ich ostatnie spotkanie – a teraz, po dwóch latach, siedzieli tutaj wszyscy przy pizzy i gawędzili o starych, dobrych czasach jak najlepsi kumple. Zupełnie nieprawdopodobne.

W ostatnim czasie życie wydawało się Alainowi lepsze niż przez cały wcześniejszy okres. Właściwie nawet nie "wydawało" – ono po prostu było lepsze. Przez całe dzieciństwo i dojrzewanie czuł się nie na miejscu, nie potrafił właściwie nawet odczuwać radości. Może tylko te kilka lat od poznania Grace i Roberta, przez gimnazjum, aż do początku liceum… wtedy potrafił wierzyć, że nie jest najgorszym człowiekiem na świecie. Później jednak wszystko się zawaliło, gdy Grace odeszła, sprawiając, że przyjaźń z Robertem przerodziła się w zapiekłą nienawiść i chęć zemsty. Robert wtedy wcale nie miał lepiej – wylądował z załamaniem nerwowym w sanatorium i spędził tam ponad rok – ale Alain nie chciał tego rozumieć, bo potrzebował kogoś, na kim mógłby skupić żal, rozpacz i wściekłość. Najbardziej winił samego siebie, że nie był w stanie ochronić własnej siostry, jednak nie potrafił żyć tylko poczuciem winy i odrazą do samego siebie, musiał się nim podzielić z kimś innym, oskarżyć kogoś innego…

Brzmiało cholernie znajomo.

Nie był pewien, czy w ciągu następnych dwóch lat udało mu się uzyskać jakąś równowagę – może po prostu przestał w każdej chwili myśleć o tym, co się stało i co się jeszcze stanie – jednak pojawienie się Georgesa Saphira w jedną chwilę zrujnowało całą stabilizację i na nowo rozpętało to piekło. Na nowo rozdrapało rany, które ledwie zdążyły się zasklepić, i rozdmuchało agresję, która w międzyczasie przygasła. Alain nie mógł zrobić nic, kiedy Grace zmarła – dlatego tym razem postanowił wziąć sprawy w swoje ręce, nie godząc się więcej na to, by być jedynie nieświadomym obserwatorem. Wszystko dlatego, że Georges był podobny do Grace, i dlatego, że stał się dla Roberta ważny.

Jakimś cudem jednak Georges ocalił ich obu, choć niewiele brakowało, by Alain naprawdę sprowadził na niego śmierć – tak jak kiedyś, nieumyślnie, Robert sprowadził śmierć na Grace. To wstrząsnęło Alainem tak mocno – to, do czego prawie doprowadził, i to, że wszystko skończyło się dobrze – że bardziej niż kiedykolwiek przeraził się samego siebie. Uświadomiło mu, że jeśli postąpi jeden krok dalej, wówczas stanie się coś nieodwracalnego. Przez następne tygodnie i miesiące robił wszystko, by cofnąć się z tej linii, za którą była już tylko zagłada – jego własna albo innych. Pomagało przebaczenie, które uzyskał od Georgesa, choć nawet nie był w stanie o nie prosić. Pomogła miłość, którą Georges obdarzył także jego – tak jak kiedyś Grace obdarzała miłością wszystkich wokół. Cofnął się z tej linii i starał się znaleźć nową równowagę w życiu. Wciąż myślał o sobie jak najgorzej, ale gdy patrzył na Georgesa i Roberta, miał w środku taką drobną, wątłą iskrę nadziei, że może jednak nie jest na zawsze stracony i że także jego spotka jeszcze coś dobrego.

A potem w jego życie wszedł Joshua Or o oczach jak płynne złoto z jego nazwiska. Po prostu nagle tam był – na korytarzu szkoły i na błoniach, pod internatem i na stołówce, gotów zamienić dwa słowa czy pośmiać się z dowcipu, przede wszystkim komentując wydarzenia i osoby wokół. Alain nie sądził, że zdoła się jeszcze do kogokolwiek przywiązać, dlatego traktował Joshuę bardziej jako element otoczenia niż kogoś szczególnego. Potem jednak cała ta pozytywna energia, która zdawała się Joshuę wypełniać od czubka głowy po czubki palców i promieniowała na zewnątrz, zaczęła go przyciągać i wpływać na niego. Pewnie nawet nie zorientował się, że w jego towarzystwie czuje się dobrze – ale czuł się, więc przyjął to towarzystwo i nawet zgodził na jego warunki. W ciągu zaledwie kilku tygodni Joshua stał się dla niego niezastąpiony. Jego obecność sprawiała, że Alain trochę lepiej o sobie myślał.

A potem go zostawił, co było prawdopodobnie największą głupotą w jego życiu. Gdy zdał sobie sprawę ze swego przywiązania, przeraził się, że zrobi mu krzywdę, bo nie wierzył, by mógł kogokolwiek uszczęśliwić. Przypomniał sobie o tej linii i tym jednym kroku, który dzielił go od otchłani – dlatego zatrzymał się, zanim splugawi jego niewinność, zanim zniszczy kolejną osobę, która na to nie zasługiwała. A potem uciekł. Myślał, że robi dobrze, myślał, że tym razem kogoś ocali – ale w zamian trafił do piekła. I w tym piekle, w tym szaleństwie, w tym morzu nienawiści znów – znów! – przerzucił odpowiedzialność i przerzucił winę. I znów prawie doprowadził do tragedii, której wspomnienie wciąż przejmowało go potwornym zimnem.

Joshua mu wybaczył. Wybaczył mu wszystko, objął go i zgodził się iść wspólną z nim drogą. Zostawił za sobą cały ból i cały żal, których Alain był przyczyną, zapomniał o ranach, które Alain mu zadał, zignorował całe zło, które w Alainie było. Uśmiechnął się i wyciągnął do niego rękę. Postanowił patrzeć tylko w przyszłość: z wiarą, nadzieją i miłością. Ocalił go. Dał mu kolejną szansę, nie przejmując się tym, że wszystkie wcześniejsze Alain zmarnował.

Od tamtej pory minęły dwa lata, a każdy dzień tych dwóch lat był nowym cudem – bo jak inaczej nazwać to, że Joshua każdego dnia okazywał na nowo, że jego największym szczęściem jest być z Alainem Corailem? Nie… Który okazywał, że życia bez Alaina Coraila nie uważa w ogóle za życie? A Alain robił wszystko, by już nigdy więcej go nie zawieść, bo wciąż był w nim strach, że to się skończy. Że Joshua kiedyś stwierdzi, że już wystarczy. Że zniknie z jego życia. Przecież na świecie grzesznych i słabych ludzi nie mogła istnieć bezgraniczna i nieskończona miłość, prawda?

Może Joshua był aniołem ocalenia, który został do niego przysłany. Jakby sama jego obecność to nie było już więcej, niż Alain kiedykolwiek wierzył, że może mieć – uzdrawiał i naprawiał wszystko wokół Alaina. Miał w sobie siłę i determinację, przed którą uginali się wszyscy, poddając się jego woli – nigdy wbrew sobie, po prostu idąc za jego światłem. Burzył niechęć, zmieniał poglądy, rozwiewał obawy, dodawał odwagi, nakłaniał do wysiłku. Nigdy się nie poddawał, nigdy nie rezygnował, nigdy się nie cofał. Podawał pomocną dłoń, sięgał do innych z uśmiechem.

Kiedy się śmiał, świat robił się doskonały.

Jakby sama jego miłość nie wystarczała – Alain mógłby się przecież w niej na resztę życia zanurzyć i zignorować wszystko inne – Joshua walczył też za niego. Nastawiał innych pozytywnie, nawet tych, którzy Alaina nie cierpieli, nawet tych, którzy Alainem pogardzali, nawet tych, którzy Alaina się bali, nawet tych, którzy o Alaina nie dbali. Jak Francisa Vidala, który padł ofiarą szału Alaina – a który dzięki Joshui zgodził się utrzymywać kontakty sąsiedzkie. Jak Ghislaina Lavauda, który darzył niechęcią wszystkich odstających od normy – a który dzięki Joshui przyjął go do rodziny. Jak Erwina Argue, który nigdy nie chciał wybaczyć Alainowi krzywd uczynionych jego najlepszemu przyjacielowi – a który dzięki Joshui potrafił go teraz prosić na ojca chrzestnego swojego dziecka. Jak Lilian Corail, matkę, która była odległa o całe lata świetlne – a która dzięki Joshui znów była w stanie na niego patrzeć i widzieć go, i dotknąć go, i powiedzieć mu dobre słowo.

Joshua powiedział, że potrzeba trzech lat szczęścia, by wyrównać trzy lata krzywd – i iść naprzód już bez żadnego ciężaru przeszłości. Alain zastanawiał się, czy rzeczywiście tak będzie – sądził raczej, że do końca życia pozostanie słabym i pełnym wątpliwości człowiekiem, który nie pozbędzie się strachu przed utratą tego, co było mu drogie. Jednak zdawał sobie sprawę, że Joshua powoli zmieniał przez te lata także jego – czynił go bardziej otwartym, dodawał śmiałości, pozwalał widzieć własne zalety. Czynił z niego kogoś, kto może kiedyś przestanie wstydzić się i nienawidzić samego siebie. Nawet jeśli Alain nigdy nie stanie się kimś, kto mu dorówna, to coś takiego nie było złym wynikiem.

Mógł mu dać swoją obecność. Dotykiem zapewniać, że jest przy nim fizycznie. Słowem i uśmiechem dodawać wsparcia duchowego. I nawet – co wydawało się abstrakcją – przypominać mu o własnych zaletach. Tak samo jak abstrakcją było, gdy Joshua mówił, że nie jest nikim szczególnym – i zakrawało na największą kpinę świata. Alain jednak wiedział, że Joshua, mimo całej siły i determinacji, jest też niezwykle kruchy i wrażliwy, ma zwyczaj stawiać dobro innych na pierwszym miejscu oraz przyjmować ból, jeśli mogło to komuś pomóc, i zawsze robi więcej, niż się od niego wymaga. To sprawiało, że Alain po dwakroć bardziej chciał przy nim być, by go chronić, wzmacniać i nagradzać. I czasem nawet sobie z niego pożartować, bo śmiech potrafił wszystko zneutralizować.

Kiedy mu się to udawało, miał uczucie wielkiej satysfakcji.



– …W każdym razie niewiele brakowało, by spotkanie przerodziło się w jakieś… sex-party – oświadczył Alain po piątym kieliszku wina.

– Co takiego? Chyba nie chcę o tym słyszeć – stwierdził Erwin z dość niewyraźną miną.

– A ja z chęcią posłucham – rzuciła Cecile z podekscytowaniem, choć ona akurat nic nie piła.

– Cecile! – zganił ją małżonek; on też pilnował się z alkoholem.

– Nie było żadnego sex-party, nie opowiadaj takich rzeczy, Alain! – ofuknął go Joshua.

– Nie było, bo musieliśmy jechać na koncert – wskazał Alain.

– Nie słuchajcie go, tylko się całowaliśmy – zaprzeczył Joshua z płonącymi policzkami, machając rękami na poparcie swoich słów. – Znaczy się… ja i on ze sobą… i tamci ze sobą – sprecyzował.

– I co było dalej? – dopytywała się Cecile.

– Przecież mówię, że nie było żadnego dalej! – odparł Joshua z irytacją.

– Bo musieliśmy jechać na koncert – przypomniał Alain, usiłując się nie śmiać.

– Naprawdę sądzisz, że miałbym ochotę na jakąś orgię? Za kogo ty mnie uważasz? – oburzył się Joshua.

Alain mrugnął.

– Jakoś nigdy nie pomyślałem, że to coś złego – stwierdził szczerze.

Joshua wpatrywał się w niego ze zdumieniem, a potem odwrócił wzrok i opróżnił kieliszek.

– Nie mówię od razu, że złego… – wymamrotał i ponownie nalał sobie wina. – Po prostu… to nie dla mnie. Nie chciałbym… dzielić się tobą z nikim. I nie chciałbym tego robić z nikim innym. Z nikim – powtórzył z naciskiem.

Erwin wyglądał, jakby miał ochotę zakryć sobie uszy, za to Cecile zachichotała.

– To brzmi, jakbyś miał jakieś doświadczenie w tej materii, Alain…? – rzuciła z ciekawością, a Joshua ponownie na niego zerknął, wyraźnie czekając na odpowiedź.

– Ale nie z mężczyznami – burknął Alain po dłuższej chwili; sam to na siebie sprowadził.

– Kiedyś powiedział, że jestem jedynym mężczyzną w jego życiu. – Joshua nagle znów był cały radosny; chyba już wypił więcej niż powinien, bo takie zmiany nastroju nie były dla niego typowe, jak nagle zdał sobie sprawę Alain. Potem jego chłopak popatrzył mu z uczuciem w oczy i dodał: – I nawzajem.

Erwin pokręcił głową.

– Wiemy, wiemy… Ale godzę się wysłuchiwać tego tylko dlatego, że w tamtym czasie od dawna nie mieszkaliśmy razem i nie miałeś się komu zwierzyć – zaznaczył.

"A co to za logika?", zdziwił się Alain, choć zaraz miał się dowiedzieć.

– Przez trzy lata gimnazjum musiałem wysłuchiwać ochów i achów pod adresem opiekuna internatu – mówił dalej Erwin. – Z pewnością było ci ciężko, że nie miałeś przed kim zachwycać się Alainem. Dlatego możesz to zrobić teraz – oznajmił mężnym tonem.

– Głupi jesteś? – Joshua na jego dobrą wolę odpowiedział szokującą bezpośredniością. – Myślisz, że w jeden wieczór streszczę ci zachwyty z kilku lat? A, nie – zreflektował się. – To były tylko dwa miesiące… – stwierdził smutnym tonem, zwieszając głowę, a Alain nagle poczuł się źle. – Potem uciekłeś i nigdy nie wróciłeś, a ja cały czas czekałem… Ale zniknąłeś. I nie było cię trzy lata. A w międzyczasie jeszcze chciałeś się żenić i to… i to w ogóle było najgorsze. – Pociągnął nosem. – Nigdy nie płakałem tak, jak wtedy – wyznał cicho, a od strony Erwina doleciało potwierdzające mruknięcie.

– Przepraszam… Nie chciałem… – wykrztusił Alain, nie wiedząc właściwie, za co przeprasza. Pewnie za wszystko, tylko że jedno "przepraszam" to było śmiesznie mało.

W piersi zakłuło go jeszcze mocniej, bo choć wiedział, że sprawił mu ból – wiele razy – zupełnie czym innym było usłyszeć to w szczególe. Joshua nigdy o tym nie mówił, ale teraz okazywało się, że wciąż pamiętał – bo dlaczego miałby zapomnieć? Alain zastanowił się, czy to nie jest dokładnie tak, jak było w jego dzieciństwie: był zupełnym ignorantem na temat tego, co działo się w jego domu, na temat tego, przez co przeszła jego matka, a później, gdy się o tym dowiedział, był wstrząśnięty – o wiele za późno. Jakoś krzywda wyrządzona innym stawała się bardziej konkretna, gdy ubierano ją w proste, celne słowa.

– Ale potem przyjechałem na ślub Erwina i Cecile… I potem już wszystko było dobrze – powiedział Joshua, podnosząc głowę, i uśmiechnął się do niego; zdecydowanie był pijany i Alain widział go w takim stanie pierwszy raz. – Kiedy do mnie przyszedłeś na wieżę…

Alain bez namysłu zamknął mu usta pocałunkiem, nie przejmując się publicznością; to nie była już chwila, w której mógłby się przejmować czymś takim. Nie mógł pozwolić, by Joshua przez przypadek wygadał się z tym, co przez ponad dwa lata starannie ukrywał przed przyjaciółmi – i nawet wymógł na nim, Alainie, obietnicę, że nigdy tego nikomu nie zdradzi.

– Tak, tak… Potem już żyliśmy długo i szczęśliwie – stwierdził, oderwawszy się od niego po dłuższej chwili. Joshua wpatrywał się w niego zamglonym spojrzeniem; na szczęście chyba zapomniał, co chciał powiedzieć. – My się już będziemy zbierać, bo Joshua ma dość.

– Wcale nie mam dość – zaprotestował Joshua, wyciągając do niego ramiona. – Opowiedz, co robiliśmy na koncercie, jak byliśmy sami w loży Laurenta… – zachęcił.

– Innym razem – odparł Alain stanowczym tonem, a potem zwrócił się do gospodarzy. – Jeśli mogę prosić, byście zamówili dla nas taksówkę…

– Przecież możecie zostać na noc – zaproponował Erwin, a Cecile go poparła. – To żaden problem, mamy wolny pokój. Gdzie niby pójdziecie? Do hotelu?

Alain właściwie przyjąłby ich propozycję, ale wydawało mu się, że Joshua rano czułby się okropnie, musząc spojrzeć przyjaciołom w oczy po tym, jak się upił u nich w gościnie. Choć to przecież nie było nic strasznego.

– Nie, dzięki… – mruknął. – Musimy wracać z samego rana. Prześpimy się w hotelu przy dworcu. Więc jeśli moglibyście wezwać samochód…

– To mi przypomina – odezwał się nagle Joshua, nie przestając się uśmiechać – jak na wieczorze kawalerskim Erwin się upił… i trzeba go było odwieźć do domu. Był tam taki jeden facet, Gui… Guillaume się chyba nazywał… Pomógł mi zabrać Erwina… Ale potem zniknął… On też… – Znów posmutniał.

– My też zaraz znikniemy, razem… Ale wcześniej może włożysz buty…? – rzucił Alain.

Joshua jakimś cudem zdołał podnieść się z fotela i buty rzeczywiście udało mu się włożyć, choć zawiązanie sznurówek zdecydowanie przekraczało jego możliwości. No, to akurat nie było niezbędne, Alain i tak zamierzał go cały czas trzymać, a w razie potrzeby nieść. Na razie, czekając na taksówkę, przysiedli w przedpokoju na brzegu szafki, a Joshua ponownie wyłączył się z sytuacji.

– Dzięki, że wpadliście – powiedział Erwin. – Fajnie było was zobaczyć. Przekaż mu to jutro, okej? Przyjeżdżajcie częściej, teraz macie przecież bliżej.

Alain kiwnął głową.

– Przepraszam za niego – mruknął.

– Nie żartuj – prychnął Erwin. – Ale że się upił… To chyba ta nalewka od teściów, ona szybko uderza do głowy… Nigdy wcześniej nie widziałem go pijanego… głównie dlatego, że praktycznie nigdy nie pił alkoholu.

– A wiesz, że ja też? – odparł Alain i uśmiechnął się krzywo. – Cóż, wybrał najlepsze miejsce i towarzystwo na swój pierwszy raz…

– Wcale nie jestem pijany – zaprzeczył Joshua z godnością, usiłując podnieść wzrok i popatrzeć na nich, ale głowa opadła mu na ramię Alaina. – No, może troszeczkę… – przyznał. – Sto lat, Erwin – powiedział w następnej chwili z szerokim uśmiechem.

Taksówka na szczęście podjechała szybko. Joshui jakoś udało się do niej samodzielnie – z asekuracją Alaina – wsiąść i nawet pomachał na pożegnanie, chociaż w drugą stronę. Zanim ruszyli, Erwin zajrzał do środka i powiedział:

– Dbaj o niego.

– Nie musisz mi tego mówić – odparł Alain z uśmiechem, w którym było teraz więcej ciepła. – Pamiętam naszą poprzednią rozmowę.

Podał kierowcy adres i pojechali. W samochodzie Joshua oparł się o niego, a Alain otoczył jego barki ramieniem z uczuciem bezgranicznej czułości. Zastanawiał się, czy podczas spotkania z przyjaciółmi Joshua nie próbował podświadomie odreagować wydarzeń z Exato. Alain był tak skupiony na samym sobie i na własnym wstrząsie, że o tym nie pomyślał, a – znając jego skłonność do przejmowania się innymi – Joshua mógł równie mocno jak on sam przeżyć to, co stało się w domu Lilian. Alain wyraził co prawda swoją wdzięczność ostatniej nocy – i to poprawiło nastrój jemu – ale może dla Joshui jedna noc to wciąż było za krótko… Z niezadowoleniem uznał, że ma przed sobą jeszcze długą drogę, zanim stanie się człowiekiem zdolnym wspierać go zawsze i wszędzie.

– Alain…? – usłyszał cichy głos w ciemności.

– Mhm?

– Nie znikniesz, prawda? – zapytał Joshua.

– Nie zniknę – zapewnił go Alain. "Nigdy więcej nie zniknę", obiecał mu w myślach. "Musieliby mnie siłą od ciebie oderwać, a podejrzewam, że nawet na to bym nie pozwolił."

– To dobrze – w głosie Joshui brzmiał uśmiech, ale Alaina coś zakłuło w piersi.

– Nie lubisz, kiedy ludzie znikają? – zapytał, choć była to najgłupsza rzecz, jaką powiedział w życiu, i zdał sobie z tego sprawę już w momencie, kiedy to mówił.

– Nie lubię – usłyszał w odpowiedzi. – Nie lubię nagłych zmian… Czuję się wtedy… niepewnie… jakbym był w niebezpieczeństwie…

Alain przypomniał sobie, że kiedyś już to od niego słyszał – pięć lat temu, podczas ich ostatniej rozmowy w Świętym Grollo. Wtedy Joshua to powiedział, odnosząc się oczywiście do faktu, że Alain skończył szkołę. A Alain był cholernym idiotą, bo go nie zrozumiał… bo nie chciał zrozumieć. Bo nawet nie pomyślał, że dla kogoś jego obecność miała znaczenie.

– Przepraszam – szepnął w jego włosy.

– Za co…? – spytał Joshua w jego ramionach.

– Za wszystko. Za to, że zniknąłem… tyle razy.

– Ale obiecałeś, że już nie znikniesz. – Joshua znów się uśmiechał. – Tylko to się liczy.

Przez chwilę jechali w ciszy.

– Dziękuję – wyszeptał Alain.

– Za co…? – zapytał Joshua.

– Za wszystko. Za to, że wciąż mnie chcesz.

– Nie chcę nikogo innego – odpowiedział Joshua, a w jego cichym głosie nie było wahania.

Alain czuł, że ma ochotę się rozpłakać, ale jednocześnie przepełniała go euforia słodsza, niż mogłaby ją wywołać nawet największa ilość wina.

– Kiedyś ci wreszcie uwierzę – wymamrotał. – Więc nie przestawaj mi tego mówić.

Myślał, że Joshua go nie słyszał – być może zasnął – jednak po dłuższej chwili nadeszła odpowiedź, prosta i doskonała.

– Dobrze.

Kiedy już znaleźli się w pokoju – Joshua jakoś dał radę dojść na własnych nogach, dzielnie opierając się grawitacji oraz opierając się na Alainie – posadził go na łóżku i pomógł się rozebrać. Było jeszcze wcześnie, ale z Joshuą w takim stanie mógł się równie dobrze położyć. Gdy po chwili wsunął się pod przykrycie, Joshua przycisnął się do niego i oplótł rękami i nogami jak bluszcz, jakby nigdy nie chciał go puścić.

– Nie znikaj – powiedział szeptem, a Alaina znów zakłuło w piersi.

Zapytał samego siebie, ile jeszcze razy będzie musiał zapewnić go o tym, że zawsze przy nim będzie, zanim Joshua wreszcie mu uwierzy… zanim pozbędzie się tego strachu, którego na co dzień nie ujawniał i który dopiero teraz, pod wpływem alkoholu, pojawił się na tej samej płaszczyźnie istnienia co Alain.

"Ach, jesteśmy tacy sami", uderzyła go nagła myśl, która wprawiła go w zaskoczenie i ucieszyła – odrobinę – choć jednocześnie nie było dobrze wiedzieć, że Joshua wciąż lęka się, że mógłby go stracić.

– Nie zniknę… – szepnął w odpowiedzi. – Jesteś całym moim światem, nigdy cię nie zostawię.

Potem spędził długie godziny, rozmyślając, w jaki sposób sprawić, by Joshua wyzbył się tego strachu na dobre, ale nie wyszedł z niczym nowym, jak zostać z nim do końca życia.




Neljä Ruusua, "Tahdon" (tłum: gdy razem się zestarzejemy, miłość nigdy nie zgaśnie)



rozdział 11 | główna | rozdział 13