Kiedy pod koniec października pojechali do Exato – dokładnie rok po ich pierwszej wspólnej tam wizycie – pani Lilian powiedziała do Josha: – Chyba dobrze wybrałeś zawód. Josh ucieszył się z tej opinii, choć wciąż miał swoje wątpliwości. – Nie wiem… – mruknął, przysiadając na stołku. – Znaczy się, interesuje mnie ludzki umysł i mniej więcej wiem, jak działa… Rozumiem, o co w tym chodzi, ale… – Nie to miałam na myśli – przerwała mu, kręcąc głową, a w jej głosie brzmiała irytacja. – Chodzi mi o to, że umiesz słuchać. Starasz się rozumieć. I nie wydajesz osądów… w każdym razie nie o człowieku, tylko o jego zachowaniu. Tak chyba powinno być, nie? Josh milczał przez chwilę, a potem uśmiechnął się radośnie. – Dziękuję, pani Lilian – powiedział po prostu, postanawiając przyjąć jej komplement. – Bardzo mnie cieszą pani słowa. Dziękuję. Kiwnęła krótko głową i wróciła do wycierania naczyń. Przez cały miesiąc, który minął od poprzedniego spotkania, Josh zastanawiał się – i trochę obawiał – czy zachowanie pani Lilian względem niego… albo względem nich jakoś się zmieni. Za nic nie chciał utracić jej sympatii, którą dopiero co udało mu się zdobyć, a po tym wszystkim, co jej powiedział, tak mogło się przecież stać. Ludzie często nie lubili, gdy mówiło się im takie rzeczy… i raczej powinien przyjąć za swoją życiową zasadę niediagnozowanie bliskich, chyba że sobie wyraźnie tego życzyli. Kiedy jednak już przyjechali, zdał sobie sprawę, że martwił się na próżno. Atmosfera – oczywiście przede wszystkim w kontekście jej i Alaina – panowała taka jak wtedy, gdy wyjeżdżali: ostrożna, badawcza, pełna jakiejś nadziei… Rozmowa, którą odbyli we wrześniu, musiała dać pani Lilian do myślenia… i to właśnie na jej treści się skupiła, nie na człowieku, który tę treść przekazał. Te słowa, które mu dziś powiedziała: "Osądzasz zachowania, nie ludzi", można było w tej sytuacji odnieść do niej samej. Mimo to – może brakowało mu pewności siebie – nie mógł nie zapytać: – Pani Lilian… Nie ma mi pani za złe tego wszystkiego, co wtedy powiedziałem? Odwróciła się od zlewozmywaka z talerzem i ścierką w rękach. Jej wzrok był rozproszony, patrzyła gdzieś w dal… jednak po chwili skupiła spojrzenie na nim. – Nie mam – odpowiedziała głosem pozbawionym emocji, ale w jej oczach była jakaś niepewność. – Co jeszcze mogę dla pani zrobić? – zapytał bez zastanowienia. Wtedy jednak ponownie odwróciła się do niego plecami i potrząsnęła głową. Może nie wiedziała, a może nie chciała prosić. Musiał się tym zadowolić – podobnie jak tym, że definitywnie skończyła się między nią a Alainem jakakolwiek agresja. Możliwe, że oboje wciąż znajdowali się w jakimś szoku – ona, bo uświadomiła sobie, że nigdy tak naprawdę nie darzyła Alaina niechęcią, a on… bo uświadomił sobie dokładnie to samo. Nikt nie przejdzie ot tak do porządku dziennego, gdy nagle dowie się, że wszystko, w co wierzył i co kierowało jego postępowaniem, jest iluzją, prawda? Był to jednak zaledwie wstęp, z którego dopiero miał się narodzić nowy początek, a w tym Josh nie mógł im w żaden sposób pomóc. Wierzył jednak, że z czasem to się uda, musi być po prostu cierpliwy… Czasem naprawdę musiał, gdy ogarniała go chęć, by krzyknąć do pani Lilian: "No powiedz mu wreszcie, że ci na nim zależy!", albo pchnąć Alaina w jej stronę z poleceniem: "Idź ją przytulić!"… Jako człowieka, który wychował się bez rodziców, okropnie drażniła go ich powolność – ostrożność, rezerwa, obawa – i miał wrażenie, że tylko tracą czas. Alain prawdopodobnie czekał na jej znak, bo jego postępowanie zawsze było reakcją na jej postępowanie. Pani Lilian jednak nie było łatwo nagle zmniejszyć dystans między nimi dwojgiem i stać się troskliwą matką – pewnie nawet nie wierzyła, że jest w stanie, a może nie wierzyła, że ma jeszcze szansę. Po tamtym jednym okazaniu prawdziwych emocji na nowo przyoblekła się w spokój i założyła na twarz maskę niewzruszoności – to były przecież jej narzędzia, jej broń, jej styl, jej obrona przez ponad dwie dekady, a czegoś takiego nie da się po prostu odrzucić. Na nowo zamknęła się ze swoimi myślami, sama, nie dopuszczając do nich nikogo innego, nie dzieląc się nimi z nikim innym, bo nie była w stanie tak od razu zaufać, nawet własnym wyborom, nowym wyborom, gdyby takich dokonała. I choć Josh mówił o nowym początku, najpierw musiała przebaczyć samej sobie, a coś takiego mogło zająć całe lata. Może jednak to Alain powinien wykonać pierwszy ruch? Może on miał więcej elastyczności – był przecież młodszy – i łatwiej przyszłoby mu wyciągnąć rękę na pojednanie? Przez ostatni miesiąc Josh często widział go zamyślonym jak nigdy wcześniej… i podejrzewał, że raczej nie chodzi o zaabsorbowanie studiami. W ogóle nie wracali do tamtej wrześniowej rozmowy – co Josh witał z ulgą, gdyż uważał, że wykonał swoje zadanie, spełnił swoją rolę, a reszta należy do nich. Nie chciał się wtrącać bardziej, niż już się wtrącił… i wywrócił ich życie do góry nogami. Coś jednak chciał zrobić… i chyba naprawdę musiał, bo czas mijał, a nic się nie działo – tyle że potrzebne tu było odpowiednie wyczucie, a nie był pewny, czy ma go wystarczająco. Gdyby oświeciła go jakaś mądrość albo pojawił się anioł, żeby wskazać mu drogę… Myśli o aniołach jak zawsze przywiodły mu na pamięć Georgesa Saphira… a potem już wiedział. – Może wybierzemy się do Idealo i odwiedzimy cmentarz… pójdziemy na grób Grace? – zaproponował na trzeci dzień spokojnym tonem, choć tak naprawdę wypowiedzenie tych słów wymagało od niego wielkiej odwagi. Pani Lilian i Alain popatrzyli na niego z zaskoczeniem i obawą… a potem, nawet na siebie nie patrząc, oboje pokiwali głowami. Mimowolnie Josh znów pomyślał o istniejącym między nimi podobieństwie – z dnia na dzień znajdował go coraz więcej – jednak teraz jego skupienie było gdzie indziej, zwłaszcza że znów ogarnęła go obawa. Miał nadzieję, że wyjazd do Idealo nie zakończy się katastrofą… Jednak Grace – której nigdy nie poznał, a która znów mu przyszła z pomocą – wciąż była w stanie wpływać na losy żyjących, pomagać im i łagodnie, lecz stanowczo kierować we właściwą stronę. W pociągu wiele się do siebie nie odzywali, a napięcie między nimi było ledwo do zniesienia. Josh usiłował sobie z nim radzić, powtarzając w myślach wszystkie psychologiczne mechanizmy obronne wraz z przykładami, jednak nie miało to większego efektu, więc w zamian zaczął wspominać miejsca w nowym mieszkaniu, w których już się z Alainem kochali – i samo kochanie się. To zdecydowanie go rozluźniło…. ale teraz z kolei zaczął już tęsknić za chwilą, gdy ponownie będą tylko we dwóch. Pogoda w Idealo panowała wietrzna. Było pochmurnie, lecz na deszcz się nie zanosiło. Drzewa pokazywały swe najpiękniejsze, jesienne kolory. Dzieci, wygonione z domów przez ferie, zbierały na ulicach kasztany i żołędzie, gdzieniegdzie wręcz tocząc boje o te skarby. Zakochane pary spacerowały w parkach tak jak w każdej innej porze roku. W ogrodach kwitły późne róże, napełniając powietrze słodkim zapachem. Miasto wydawało się takie samo jak zawsze. Zdecydowali się najpierw iść do pierwotnego celu swej wizyty, a dopiero potem na lunch. Gdy zbliżali się do cmentarza, a sylwetka kościoła miejskiego rosła w ich oczach, Alain wbił spojrzenie w chodnik pod swoimi nogami, wyraźnie zdeterminowany nie przyglądać się otoczeniu. Josh wziął go za rękę, dodając otuchy. On sam patrzył na katedrę bez większych wzruszeń – bo choć była symbolem jego największej głupoty, była też miejscem, gdzie Alain wreszcie go złapał – ale rozumiał, że jego partner podchodził do sprawy inaczej i miejsce mogło go napełniać lękiem albo wstrętem. W gruncie rzeczy… Przypomniał sobie, że po odejściu Alaina w liceum doznał traumy na punkcie matematyki. Za bardzo mu się z nim kojarzyła – z czasem, który razem spędzili, gdy Alain pomagał mu rozwiązywać zadania – by mógł o niej choćby myśleć. Na lekcjach wyłączał się zupełnie, odcinał od tematu, trzecią klasę ledwo z tego powodu zaliczył… Tak, to była dokładnie taka sama reakcja, więc naprawdę nie mógł Alaina o nic winić. Przed bramą Josh kupił sporą wiązankę kwiatów – jego towarzysze wydawali się przebywać w innym świecie – i wkrótce szli całą trójką w kierunku grobu Grace: on pierwszy, oni za nim. Mijali wielu ludzi – w tej porze roku cmentarz zawsze miał bardzo dużo odwiedzających – a wiele pomników było przystrojonych świeżymi kwiatami i wieńcami. Wydawało się jednak, że Alain i jego matka zupełnie nie rejestrują otoczenia, jakby oddzielała ich od niego bariera, a Josh sam nie wiedział, po której jej stronie się znajduje. Im bliżej byli, tym zmniejszało się tempo pozostałej dwójki, aż ucichł stukot obcasów i pani Lilian zupełnie zatrzymała się na środku alejki. Alain odwrócił się do niej i przez moment stał niezdecydowany – Josh go w duchu mocno dopingował – aż wreszcie cofnął się i wyciągnął do niej rękę zachęcającym gestem. Patrzyła na niego dłuższą chwilę – jej twarz zdawała się zastygłą w wyrazie nienormalnej obojętności maską – potem kiwnęła głową i wznowiła krok, by się z nim zrównać. Dzwony wybiły pierwszą. Kiedy w końcu znaleźli się przy grobie, Josh położył wieniec na kamieniu, przykucnął i – jak to miał w zwyczaju – odezwał się do Grace. Nigdy jej nie spotkał, odeszła wiele lat temu, jednak jej osoba była tak ważna dla Alaina, że potrafił niemal wyczuć jej obecność. Czasem miał wrażenie, jakby zaraz miał usłyszeć jej śmiech. Nie był pewien, czy wierzy w Boga, ale z całą pewnością nie negował wiary w to, że dusze bliskich nie znikają z tego świata, tylko zostają, by czuwać nad tymi, którzy wciąż żyją. "Przyprowadziłem do ciebie twojego niemożliwego brata", powiedział do Grace, "i… twoją matkę. Nie wiem już, co mam z nimi zrobić, więc może zajmij się jakoś nimi, dobrze? Oni naprawdę potrzebują pomocy… i chyba tylko ty możesz im jej udzielić, bo wiesz o wszystkim. My, ludzie, jesteśmy niedoskonali, popełniamy błędy i często ranimy się nawzajem, jeśli jednak nie ma za tym chęci skrzywdzenia… wówczas można to wybaczyć, prawda?" Wstał i odszedł kilka metrów, by zostawić Alaina i panią Lilian samych – z Grace albo z jej grobem – jednak trzymał się na tyle blisko, żeby w razie czego interweniować… choć nie miał pojęcia, w jakich okolicznościach musiałby to robić. Przyglądał się ich sylwetkom, ich plecom… Alain stał lekko zgarbiony, z rękami opuszczonymi, jego włosy wydawały się tylko odrobinę jaśniejszą plamą koloru na tle ciemnoszarego ubrania. Jasne loki pani Lilian spływały kaskadą na zielony płaszczyk, zakrywając ramiona i sięgając do pasa, jedynie trochę poruszane powiewem wiatru. Stali osobno, nie dotykając się, jednak Josh nagle miał wrażenie, że coś ich łączy, jakaś atmosfera, jakiś nastrój, jakieś uczucie, choć do tej pory wszystko zdawało się ich dzielić. Uniósł twarz do nieba, które zasnuwały coraz ciemniejsze chmury. Nad pomnikami szybowały jaskółki w najbardziej przekonującej zapowiedzi deszczu. Zastanowił się, czy pani Lilian kiedykolwiek odwiedziła grób Grace – podejrzewał, że nie. Jeśli wyparła się jej i obwiniła w swym umyśle o wszystko, z całą pewnością nawet nie pomyślała, by kiedyś ponownie pokazać się pasierbicy… córce. "Grace, Grace… ale ty jej przebaczyłaś, prawda?", zapytał w myślach. Nie wiedział, ile minęło czasu, gdy stał tak zapatrzony w ołowiany nieboskłon nad sobą – może tylko chwila, może pół godziny – wtedy jednak usłyszał głos, w którym nie było emocji: – Nie byłam w stanie… – A potem zgrzyt, słowa urwały się nagle i zapadła cisza, jakby już nigdy nie miały zostać dokończone. Jednak rozbrzmiały na nowo, a wtedy był w nich ton, którego nie było wcześniej… głucha rozpacz, która chwytała za serce. – Nie byłam w stanie być dla niej matką. Tylko tyle, ale świat wydawał się po tym zupełnie inny. Josh zacisnął powieki, a potem je otworzył i popatrzył na dwójkę przed grobem – ludzi, którzy chcieli być dla spoczywaącej w nim dziewczyny rodziną, choć nie zdołali. Alain uniósł ramię i otoczył nim plecy matki, a potem przyciągnął do siebie. – Ja nie byłem w stanie być dla niej bratem – powiedział cicho. A potem odwrócił się i poszukał wzrokiem Josha. Kiedy go ujrzał, wyciągnął do niego drugą rękę. Josh podszedł i stanął obok niego, i pozwolił się objąć. Nagłe wzruszenie odebrało mu mowę i przestał widzieć wyraźnie. – Ale, Grace… Nigdy więcej nie zawiodę swojej rodziny – mówił dalej Alain i tym razem w jego głosie była determinacja, zupełnie jakby składał jakiś ślub. – Nigdy więcej nie pozwolę, by ktoś mi ich odebrał, ani nie pozwolę im odejść, jeśli tylko będę mógł temu zapobiec. Więc czuwaj nad nami. Coś mignęło złociście w polu widzenia Josha i poderwał głowę. Złoty płatek chryzantemy unoszony przez wiatr przeleciał nad grobem Grace i w tym samym momencie rozległo się bicie dzwonów. Joshowi jednak wydawało się, że słyszy w tym dźwięku śmiech, i poczuł, że ktoś jeszcze zamierza czuwać nad jego bezpieczeństwem. Czuł się w pełni przyjęty do rodziny Corail. Po tym wszystkim – to znaczy po powrocie do domu – pani Lilian i Alain urżnęli się. Po tym, jak miesiąc temu upił się u Erwina i Cecile, Josh nie tykał się alkoholu… choć poniewczasie zaczął tego niemal żałować, ponieważ atmosfera była ciężka, a jemu po pijaku – na ile pamiętał – było wyjątkowo wesoło. Na szczęście w którymś momencie spożyta ilość wina także obojgu Corailom poprawiła nastroje, zaś kulminację osiągnęli, świętując śmierć człowieka, który zmienił ich życie w koszmar. Do toastów: "Niech się smaży w piekle!", dołączył nawet Josh, robiąc wyjątek w swoim wyrozumiałym i życzliwym podejściu do ludzkości. Poza tym usiłował odgonić natrętną myśl, że zanim zagonił ich na grób Grace, powinien był im postawić na stole butelkę – podejrzewał jednak, że gdyby nie wizyta na cmentarzu, nie doszłoby do żadnego picia. Nad ranem Alain i pani Lilian nie byli w stanie spojrzeć sobie w oczy, jednak na przestrzeni następnych kilku dni Josh zaobserwował, jak coraz więcej ze sobą rozmawiają – właśnie rozmawiają, nie przerzucają złośliwościami – dotykają przelotnie przy mijaniu się, a nawet okazują emocje. Kiedy Alain pierwszy raz uśmiechnął się do matki – bojaźliwie, ostrożnie i bardzo nieśmiało – Josh czuł, że mógłby się wzbić w powietrze i ulecieć w niebo. Tam mu się jednak nie spieszyło, ponieważ na ziemi przeżywał chyba swój najlepszy okres. Kiedy po tygodniu musieli wracać do siebie, doszło do największego pokazu uczuć, choć także w tym wypadku Josh musiał im trochę pomóc. Oni dwaj stali już na klatce schodowej, a pani Lilian w drzwiach i żadne nie mogło się zdobyć, by powiedzieć: "Do zobaczenia", albo cokolwiek innego. Wreszcie Josh nie wytrzymał, tylko wyściskał panią Lilian, przypominając, że zobaczą się na święta. Potem szturchnął Alaina, by poszedł za jego przykładem – bo ryzykowali już spóźnienie na pociąg – i na szczęście Alain zachował się jak mężczyzna, to znaczy podszedł do matki, nachylił się i ją objął, a ona objęła jego, choć obojgu trzęsły się przy tym ręce. Kiedy wreszcie się rozdzielili i Alain z Joshem zaczęli schodzić w dół, na stopniach zatrzymał ich cichy, zduszony okrzyk: – Alain…! Spojrzeli w górę. Pani Lilian stała u szczytu schodów, sprawiając wrażenie, jakby miała ochotę do nich zbiec. – Kocham cię, synku…! – wykrztusiła z wyrazem przerażenia w oczach. Alain zastygł zupełnie, za to Josh uśmiechnął się szeroko. – My też panią kochamy, pani Lilian! – zawołał, a potem klepnął Alaina w ramię. – Prawda? Alain wpatrywał się w nią bez słowa, a na koniec tylko kiwnął głową, najwyraźniej niezdolny nic powiedzieć. Josh zdążył zobaczyć, jak jej twarz rozluźnia się, a potem na jej ustach pojawił się blady uśmiech, zanim nie odwróciła się i pobiegła do mieszkania, zawstydzona jak nastolatka. Albo dorosła kobieta, która pierwszy raz w życiu powiedziała swojemu dziecku, że je kocha. Josh złapał wciąż oniemiałego Alaina za rękę i pobiegli na pociąg. Przez całą drogę do Idealo Alain znajdował się w stanie kompletnego oszołomienia, które powoli zaczęło mu przechodzić w pociągu do Tuluzy. Kiedy wysiedli na peronie – o tej porze już był zmrok – nie przejmując się ludźmi wokół, ujął twarz Josha w dłonie i pocałował. Josh prawdopodobnie nie zemdlał tylko dlatego, że wyobrażał sobie, jak Alain podziękuje mu w domu. Znów była wiosna. – Uwielbiam wiosnę – powiedział Joshua tego poranka, gdy obudził się w promieniach słońca i przeciągnął na łóżku. W kwietniu, zaraz po Wielkanocy spotkali się we czwórkę w Idealo. Przed wyjazdem Joshua powiedział mu z rozbawieniem, że nie sądził, że jego wuj tak prędko przerzuci swoją uwagę z niego – cudownie odzyskanego krewniaka – na inną osobę, w tym konkretnym wypadku Lilian Corail. Tak naprawdę wcale mu to nie przeszkadzało, a czasem nawet czynił komentarze, że ci dwoje wyjątkowo do siebie pasowali. Alain nie był co do tego przekonany – wydawało mu się, że jego matkę i wuja Joshui dzieli znacznie więcej niż łączy – jednak nie zamierzał się kłócić. Jego matka miała prawo spotykać się, z kim tylko chciała, aczkolwiek był zdania, że Joshua i tak dopatruje się w tym więcej, niż było naprawdę. Owszem, Ghislain Lavaud kilka razy odwiedził ją w Exato, gdzie – na ile Alain się orientował – zabrał ją do restauracji, ponoć pod pretekstem rozmowy na temat posiadania w bliskiej rodzinie osoby reprezentującej mniejszości seksualne. Alain nie był pewny, czy jego matka rzeczywiście chciała zawracać sobie tym głowę, jednak nawet jeśli ci dwoje rozmawiali o czymś zupełnie innym, to nie była jego sprawa. Osobiście uważał, że jego matka właściwie nie ma pojęcia, czego ten człowiek w ogóle od niej chce, co nie przeszkadzało jej przyjmować jego zaproszenia. Widywali się teraz znacznie częściej – nie tylko dlatego, że nie dzieliło ich już kilkaset kilometrów. I choć studia okazały się zajmować więcej czasu, niż Alain by chciał, nie tak znów rzadko udawało się wyskoczyć do Exato choćby na weekend. Przestał na to zresztą narzekać, gdy po którymś razie Joshua stwierdził, że fajnie by było, gdyby "pani Lilian" w końcu przeprowadziła się do Tuluzy – w domyśle: jako żona Ghislaina. Wcześniej powiedział, że najwidoczniej członkowie rodzin Lavaud i Corail są ku sobie genetycznie usposobieni… Pomimo zaabsorbowania studiami – czy też raczej: pomimo że studia absorbowały dużo ich czasu – Alainowi podobało się życie w Tuluzie. Było tu znacznie spokojniej niż w Paryżu, a Joshua wydawał się bardziej rozluźniony. Uniwersytet wymagał od nich uwagi – zarówno pierwszy rok licencjatu Alaina, jak i pierwszy rok magisterki Joshui – jednak dzielili ze sobą codzienność (i "conocność", jak zwykł mawiać Joshua), więc było to zupełnie łatwo znieść. Alain zdziwił się, że nauka – czy raczej: rozumienie tematu – przychodzi mu bez trudu; może rzeczywiście miał umysł ścisły i talent do matematyki, jak mu to przez kilka lat wmawiano. Joshua natomiast zdawał się być w swoim żywiole, ponieważ teraz jego studia tyczyły się tematu, który go najbardziej interesował. Co jakiś czas jeździli do Paco, do sierocińca, gdzie zawsze byli przyjmowani życzliwie (przez personel) i z entuzjazmem (przez dzieciaki). Joshua zamierzał doświadczenia stamtąd wykorzystać w swojej pracy magisterskiej, choć oczywiście nie to było jego główną motywacją do składania tych wizyt. Kiedy Alain teraz o tym myślał, uważał za zdumiewające, że pomiędzy uczelnią i wizytami w sierocińcu, obiadami w rezydencji Lavaud i wyjściami do filharmonii, odwiedzinami w Exato i spotkaniami w Idealo, wciąż mieli z Joshuą czas dla siebie i nie czuli się przytłoczeni obowiązkami. Może kiedy człowiek jest naprawdę szczęśliwy w życiu, wówczas potrafi pogodzić ze sobą wiele elementów i jeszcze czerpać radość z tego, co jest dla niego najważniejsze. Może chodziło też o to, że przytłaczającą większość rzeczy – także tych wymienionych – robili razem. Razem studiowali, razem jeździli do Paco, razem odwiedzali Ghislaina, razem oddawali się kulturze, razem wpadali do jego matki i razem spędzali czas na rodzinnych spotkaniach. Joshua powiedział kiedyś, że tak sobie wyobraża miłość między dwojgiem ludzi: szczęście z bycia ze sobą. Alaina cieszyło, że mają na tę sprawę identyczny pogląd. Kwietniowe spotkanie w Idealo było przepełnione energią pełni wiosny. Temperatury panowały wręcz letnie, niebo było bezchmurne. Wszystko wokół kwitło i pachniało świeżością. Jego matka w jasnozielonej sukience ze srebrnym kwiatowym haftem wyglądała jeszcze młodziej, zwłaszcza kiedy zdarzyło się jej uśmiechnąć. Ghislain adorował ją wyraźnie i nie miał oczu dla nikogo innego. Kiedy po lunchu Joshua zapowiedział, że oni dwaj mają coś do załatwienia i wrócą za kilka godzin, jego wuj machnął ręką i odmruknął coś niezrozumiałego, nawet na nich nie patrząc. Joshua tłumił śmiech przez całą drogę do wyjścia z restauracji i dopiero na zewnątrz dał wyraz wesołości. – Mamy jakąś sprawę do załatwienia? – zapytał Alain. – Czy to była tylko wymówka? Nie żebym protestował… Joshua uśmiechnął się do niego promiennie. – Dziś są dni otwarte w Świętym Grollo. Chciałem, żebyśmy się tam przeszli. Alain przez moment zastanawiał się, czy pasuje to jego planom, i doszedł do wniosku, że jak najbardziej. Kiwnął głową. Wkrótce szli Aleją Świętego Grollo – drogą, którą obaj znali na pamięć – mijani zarówno przez uczniów szkoły idących do miasta, jak i rodziny, które planowały posłać swoje pociechy do najbardziej prestiżowej placówki edukacyjnej w Esperanto. W jeden z kwietniowych weekendów kampus zawsze otwierał swoje podwoje i przez te dwa dni każdy mógł bez ograniczeń spacerować pod jego terenie. Kiedy przeszli przez bramę, Alain miał wrażenie, jakby znalazł się w innym świecie. Nie uważał się za osobę szczególnie sentymentalną, a jednak teraz w jednej chwili poczuł się, jakby przeleciały kartki w kalendarzu, a czas cofnął się o kilka lat. Pamiętał słońce, którego światło tworzyło plamy cienia na głównej alejce. Pamiętał te kamienne płyty pod stopami, codziennie z rana zamiatane przez dozorcę. Pamiętał ten zapach świeżej zieleni, wypełniający zamkniętą murami enklawę spokoju. Pamiętał te mundurki, czarne, z czerwoną wstążką. Uniósł odruchowo rękę do szyi, a potem ją opuścił. Nigdy nie wiązał wstążki, to też pamiętał. – Tutaj wszystko się zaczęło – powiedział Joshua z uśmiechem, rozglądając się wokół z nostalgią i wzruszeniem. Jego radość była jednak oczywista, jakby chciał pamiętać tylko dobrze rzeczy. Alain też spróbował, choć wydawało mu się, że jest ich śmiesznie mało. Musiało minąć wiele lat, zanim w ogóle polubił tę szkołę, chociaż trochę. Na początku czuł się źle, że odesłano go z domu, by mieszkał w internacie – i czuł się winny, że matka płaciła wysokie czesne. Tylko przyjaźń z Robertem choć trochę w tamtym czasie pomagała. Popatrzył do góry na korony drzew, którymi wysadzona była prowadząca od bramy alejka. – Lipy – poinformował Joshua, który zawsze wydawał się czytać w jego myślach. – Latem pięknie pachną. Kiwnął głową i nic nie powiedział. Lipy. Miały bardzo zielone liście – takie, jakie mają wszystkie drzewa w pierwszych tygodniach wiosny. Słońce gdzieniegdzie przebijało się przez gęstwinę, rzucając plamki na twarz Joshui, który szedł obok niego. Wokół nich przechodzili ludzie, śmiali się i rozmawiali z ożywieniem, ale prawie nie rejestrował ich obecności. Obecnie w jego świecie był tylko Joshua. Zanurzył się ponownie we wspomnieniach. Kiedy choć trochę udało mu się polubić szkołę – chyba gdzieś pod koniec gimnazjum i na początku liceum – jego świat znów się rozsypał. Grace zginęła, Robert wyjechał, a on został tutaj. Nikt się nim nie przejął, nikt nie rozumiał tragedii, która się wydarzyła w jego życiu. Dla wszystkich w jego otoczeniu nic się nie zmieniło, więc robił tak jak oni, robił to samo co wcześniej: chodził na lekcje, pisał sprawdziany, spał w internacie. Coraz częściej wyrywał się do miasta, do swoich nowych kolegów, by jakoś odreagować, ale nic to nie pomagało. Uczucie, że nie ma z nikim kontaktu, jakby był oddzielony od pozostałych ludzi barierą nie do przebycia, nie malało ani trochę. Może zresztą robił to wszystko – na przykład upijał się z miejskim marginesem w zaułkach – by ktoś zwrócił na niego uwagę. By ktoś ustawił go do pionu… pokazał, że na nim zależy. Ale nikogo to nie obchodziło, zupełnie nikogo. Joshua złapał go za ramię i pociągnął na bok, żeby nie szli samym środkiem, zwłaszcza że tłum gęstniał. Wraz z licznymi odwiedzającymi zbliżyli się do głównego budynku szkoły. Jak tylko znaleźli się w środku, Joshua wskoczył na schody i szybko weszli na piętro, a potem na kolejne, i kolejne. Tutaj nie było prawie nikogo, gwar został na dole. Pachniało drewnem i pastą do podłóg. Słońce wpadało przez okna klas, do których zaglądali przez otwarte drzwi. – Uwierzysz, że kiedyś byliśmy tacy mali, żeby zmieścić się w takich ławkach? – zapytał Joshua ze zdumieniem. Szli labiryntem korytarzy, przemieszczając się między kolejnymi skrzydłami. Podstawówka, gimnazjum, liceum… Każdy rocznik miał osobne piętro, jednak nikt nie zabraniał uczniom różnych poziomów przebywać ze sobą. Alain pamiętał, że w pierwszej klasie liceum często zachodził do strefy gimnazjum, by okazywać Robertowi swoją wyższość… Druga i trzecia klasa liceum to był okres staczania się. Potem pojawił się Georges, który miał wszystko zmienić – dzięki niemu Alain zrozumiał, jak w najgorszym razie mogłoby wyglądać jego życie, i zdołał się w porę zatrzymać. To było, jakby spłynęła na niego jakaś łaska, łagodząc i lecząc wszystko, co wtedy najbardziej bolało. A potem był Joshua, który sprawił, że dwa ostatnie miesiące jego nauki w tej szkole były po prostu… fajne. Znaleźli się na drugim końcu budynku i zeszli do biblioteki, dziś wyjątkowo otwartej, choć tutaj mało kto miał się pojawić. Bibliotekarka spojrzała na nich podejrzliwie, jednak Joshua uśmiechnął się do niej i obiecał, że oni tylko na chwilę. Pachniało tu kurzem i starymi książkami, a Alain pomyślał, że także ten zapach pamięta. Zbliżyli się do stolika przy oknie, a Joshua przejechał dłonią po wysłużonym blacie, przy którym całe pokolenia uczniów spędzały swoją młodość. Nie przestawał się uśmiechać. – Tutaj się razem uczyliśmy – powiedział. – Nawet przy tak pięknej pogodzie jak dzisiaj, pamiętasz? Powiedziałeś kiedyś, że nie lubisz rozmawiać, więc musiałem wymyślić, w jaki sposób mógłbym spędzić z tobą czas w milczeniu. Wyszli na zewnątrz, na zalany słońcem tylny dziedziniec – największą płaską przestrzeń kompleksu – gdzie odbywały się wszystkie uroczystości i imprezy kulturalne szkoły. Przed jego oczami mignął na chwilę obraz z przeszłości… wspomnienie o tym miejscu zapełnionym krzesłami, oklaskach i wiwatach, przemowach i gratulacjach. To tutaj odbierał świadectwo zakończenia nauki w liceum Świętego Grollo, a nikt bliski nie uczestniczył w tym wydarzeniu. "Joshua uczestniczył", zdał sobie teraz sprawę, ale wtedy nie miał pojęcia, że miało to znaczenie. Za dziedzińcem znajdowały się dormitoria. Stały w pewnym oddaleniu od siebie – internat podstawówki najbliżej szkoły, internat gimnazjum najbliżej murów, internat licealistów najbliżej błoni, i to w stronę tego ostatniego Joshua Alaina pociągnął. Nie wchodzili do środka, obeszli jednak dookoła, a Joshua liczył okna. – Tam był mój pokój przez pierwsze lata, czwarte okno od prawej – oznajmił, w jego oczach znów była radość. – Tam mnie pierwszy raz pocałowałeś – dodał, odwracając się do niego. Wydawał się promieniować szczęściem, a Alain przypomniał sobie ten pierwszy pocałunek i przeszedł go dreszcz. Przez następne lata usiłował wyprzeć go z pamięci, ale nie mógł. Nie mógł zapomnieć, jak pod jego palcami drżało ciało Joshui. Jak pod jego wargami rozsunęły się wargi Joshui. Jak był jedną sekundę od pchnięcia go na łóżko i całowania aż do skończenia świata, albo chociaż do rana. – To dobre wspomnienie? – zapytał i zdziwił się, jak ochrypły jest jego głos. – Dobre – odparł Joshua bez wahania. Alain też chciałby tak powiedzieć, ale dla niego ten pocałunek – mimo oczywistej słodyczy – zawierał w sobie także gorycz rozstania. Bo w tym samym momencie, gdy pojął, że nie pragnie niczego poza Joshuą, zrozumiał też, że pod żadnym pozorem mu n i e w o l n o. Gdyby nie to, nie straciliby trzech lat, nie cierpieliby… Joshua położył rękę na jego ramieniu. – To dobre wspomnienie – powtórzył. – Niech takim zostanie. Podjął krok i po chwili stali przed skrzydłem czwartoklasistów – i tak samo jak wcześniej Joshua pokazał właściwe okno. Pamiętał lepiej od samego Alaina. Nic nie powiedział, tylko skierował się na błonia, w stronę samotnie rosnącego drzewa. – Często siadałem pod tą lipą i patrzyłem w twoje okno – wyznał bezwstydnie, a jego oczy świeciły własnym światłem. – No, przeważnie przychodziłem z książką – dodał, jakby czuł się w obowiązku wyjaśnić. – Tutaj też się nam zdarzało uczyć. Alain pokiwał głową. Lipa dawała przyjemny cień, a przecież nie można było spędzać całego czasu w bibliotece. Po prawdzie on tutaj częściej przysypiał, niż się uczył, pomyślał i uśmiechnął się – pierwszy raz, odkąd znaleźli się na terenie szkoły. Spacerowali po błoniach, a potem znów po parku, od czasu do czasu mijając uczniów oraz odwiedzających. Niektórzy powoli przechadzali się w parach pod błękitnym niebem, inni leżeli na trawie i wygrzewali się na słońcu, jeszcze inni spędzali czas grupami na wesołych piknikach. Kilku wytrwałych licealistów uczyło się pod gołym niebem, niepomni na dzień wolny oraz piękną pogodę. – Cieszysz się, że tu przyszliśmy? – odezwał się Alain, gdy ponownie znaleźli się w cieniu drzew, choć nie było potrzeby o to pytać. – Cieszę się. Mam ogromnie dużo wspaniałych wspomnień z tej szkoły – odparł Joshua. Alain kiwnął głową. O złe wspomnienia nie zamierzał się dopytywać. – A ty? – usłyszał. Milczał dłuższą chwilę, zastanawiając się, jak to powiedzieć, by nie wyjść na ponuraka. – Te dobre wspomnienia, które stąd mam, są warte pamiętania – odrzekł wreszcie, a Joshua nie pytał o nic więcej. Wrócili w okolice dormitoriów. Joshua z łobuzerskim uśmiechem pociągnął go w stronę muru, gdzie za kępą krzewów mogli usiąść na trawie i nikt ich nie był tutaj w stanie dostrzec. Ptaki ćwierkały nad ich głowami. – To było moje specjalne miejsce, gdy chciałem pobyć w spokoju – wyjaśnił Joshua. – Przeważnie nie przeszkadzał mi gwar… zwłaszcza że nie tak znów rzadko sam go powodowałem – to mówiąc, zachichotał. – Ale czasem miałam chwile, gdy potrzebowałem być sam, jak chyba każdy. – Na ile zrozumiałem, byłeś dość… energiczny? – rzucił Alain. – Byłem bardzo energiczny – poprawił Joshua. – Przynajmniej w gimnazjum. Ciężko mi było usiedzieć na miejscu, ciągle szukałem sobie zajęcia i wymyślałem najróżniejsze wariactwa. Nie żeby Erwinowi to szczególnie przeszkadzało… – Kiedy się poznaliśmy, odnosiłem wrażenie, że wszędzie cię pełno – przyznał Alain. – Pojawiałeś się i znikałeś… cały czas byłeś w ruchu, zwracałeś na siebie uwagę. No i nigdy cię nie widziałem zamyślonego, zawsze byłeś skupiony na sytuacji wokół ciebie, prawda? Joshua kiwnął głową. – Wtedy już chyba tak… Jeśli się zamyślałem, to tylko w samotności. Kiedy znalazłem się wśród ludzi, byłem wyczulony na nich. Zupełnie inaczej niż ty… – Wyszczerzył się. – Ty potrafiłeś się zamyślić tak, że wydawało się, że przebywasz w zupełnie innym świecie i niewiele do ciebie dociera. Do tego stopnia, że byłem przekonany, że zapominasz o mnie w momencie, gdy zejdę ci z oczu. Przynajmniej wtedy, już po tej historii z Georgesem. Alain zastanowił się, czy powinien czuć się urażony. – Aż taki zakręcony nie byłem – odparł z godnością. – Poza tym… Ciebie nie da się zapomnieć – dodał ciszej, a Joshua rozpromienił się jak słońce, co było o tyle dziwne, że od samego początku wydawał się niezwykle radosny. – Przez jakiś czas byłem zupełnie pewny, że podobają ci się takie eteryczne anioły jak Georges – odparł. – A ja… Nie skończył, gdyż Alain nachylił się do niego i pocałował. Kiedy oderwał się od niego, Joshua miał zarumienione policzki i szybko oddychał. Alain dotknął kciukiem jego dolnej wargi, a Joshua przymknął oczy. Był piękniejszy i bardziej pociągający niż ktokolwiek inny. – Powiem ci to tylko raz – mruknął Alain, ponownie się ku niemu nachylając. – Eteryczne anioły toleruję tylko w wersji żeńskiej – szepnął. – A jeśli chodzi o mężczyzn… Tylko ciebie. Joshua zagryzł wargi, a potem otworzył swoje bursztynowe oczy i w następnej chwili zarzucił mu ramiona na szyję. Całowali się długo, namiętnie, przyciśnięci do siebie tak, że nie było między nimi nawet centymetra luzu. Alain czuł, że ma ochotę na więcej – i Joshua też miał… ale przecież nie mogli tego zrobić tutaj. Mimo to nie przerywał tego pocałunku, który wypełniał jego krew płynnym złotem. Joshua wiercił się w jego ramionach i wydawał odgłosy frustracji, wyraźnie stracił rozsądek i zapomniał o otoczeniu. On byłby w stanie kochać się z nim nawet tutaj – na kampusie katolickiej szkoły – więc to on, Alain, musiał zachować przytomność umysłu. Podejrzewał, co prawda, że ta szkoła i ten park widziały już niejedno – pośród wielu pokoleń dorastających chłopców musieli się znaleźć tacy, którzy nie czuli potrzeby szukania towarzystwa poza szkołą, albo tacy, którzy przynajmniej nie mieli oporów przed eksperymentami z własną płcią, niezależnie od reguł, nakazów i przykazań… Takie myśli nic a nic nie pomogły na sytuację, w której oni dwaj się teraz znaleźli. Alain sam jeszcze by przeżył, ale ciało Joshui domagało się przyjemności i ciężko było to zignorować. Było zresztą coś bardzo symbolicznego w uprawianiu miłości w tym miejscu, gdzie kiedyś się poznali i zakochali w sobie. (I, pomyślał w następnej chwili, Robert i Georges na pewno tego tutaj nie zrobili). Kiedy oderwali się od siebie, by zaczerpnąć oddechu, Alain rozejrzał się, jednak nikogo w zasięgu wzroku nie było, nie słyszał też żadnych dźwięków wskazujących na obecność ludzi w pobliżu. – Zrobię to, ale odkręć się – wyszeptał. – I bądź cicho. Joshua patrzył na niego tak zamglonym wzrokiem, że nie było pewności, czy go w ogóle zrozumiał. W następnej chwili kiwnął jednak głową i wykonał jego polecenie, opierając się plecami o jego pierś. Wygiął szyję w tył, by spojrzeć do góry, wyciągnął ręce, by złapać jego twarz, i znów się całowali. Alain rozpiął jego spodnie i wsunął rękę pod pasek, a potem doprowadził do rozkoszy. Ani na chwilę nie przerwał pocałunku, wraz z powietrzem kradnąc wszystkie dźwięki, które Joshua mógłby wydać. Dopiero gdy było po wszystkim, pozwolił mu uspokoić oddech – i swój też. – Dobre wspomnienia… – mruknął Joshua, gdy był już w stanie, wciąż półleżąc na jego klatce piersiowej. – Więcej dobrych wspomnień dla ciebie. – Powinniśmy byli to… – Zrobiliśmy to teraz – przerwał mu Joshua, otwierając oczy i patrząc w górę. – Nie mamy czego żałować. A Alain tylko kiwnął głową i nie mówił już nic więcej. Joshua ponownie przymknął powieki. – Kwiecień to mój ulubiony miesiąc – powiedział. – Wiem. Lubisz wiosnę… – Nie, lubię wszystkie pory roku… Ale w kwietniu… – Joshua znów na niego spojrzał, a potem w jego oczach było światło, a na ustach uśmiech. – W kwietniu się w tobie zakochałem. Alain chciał powiedzieć: "Ja też", jednak milczał. Joshua wyciągnął rękę do nieba. – Tutaj, w tej szkole, sześć lat temu… – mówił dalej, wpatrzony w błękit nad ich głowami. – Nie, myślę, że zakochałem się wcześniej… ale w kwietniu sobie to uświadomiłem. – I ułożyłeś wielki plan zdobycia mnie – dodał Alain; miał ochotę się uśmiechnąć. – I ułożyłem wielki plan zdobycia Alaina Coraila – przyznał Joshua. – I zobacz, jesteśmy ze sobą już tyle czasu… Musimy do siebie pasować. Myślę, że wytrzymamy ze sobą na zawsze. Alain ujął jego dłoń, która wciąż błądziła w powietrzu, przyciągnął do ust i ucałował. "Na zawsze", rozbrzmiewało w jego głowie. – Dziękuję, że mnie wtedy wybrałeś – szepnął. Joshua zogniskował na nim spojrzenie, a potem podniósł się i usiadł prosto. Nagłe uczucie pustki, gdy gorące ciało oderwało się od jego ciała, zostało szybko ukojone, gdyż Joshua odwrócił się w jego stronę, sięgnął rękami i pocałował. – To była najbardziej romantyczna rzecz, jaką od ciebie usłyszałem, Alainie Corailu – powiedział z powagą; wciąż trzymał jego twarz w dłoniach i patrzył w jego oczy, niemal nie mrugając. – Będzie więcej – mruknął Alain i teraz Joshua zamrugał z zaskoczeniem, a Alain uświadomił sobie, jak prędko bije jego serce. – Ale posiedźmy jeszcze chwilę… Josh czuł się, jakby był w siódmym niebie. Cudownie było jeszcze raz wrócić do Świętego Grollo. Przejść się pod lipami i po błoniach. Ujrzeć dormitoria, który były jego domem przez siedem lat. Odwiedzić wszystkie miejsca, które miały dla niego znaczenie, bo spędził w nich czas z Alainem. Tak, jak powiedział: chciał pamiętać tylko dobre rzeczy, a tych było nieporównywalnie więcej niż złych. Cudownie było znów tu być z Alainem. Seksu na kampusie nie planował, ale kiedy było po wszystkim, uznał, że mogło to być wspaniałym zamknięciem tej przygody pod tytułem: "Alain, Joshua i Święty Grollo". Kiedyś miał nadejść czas, gdy Alain nie będzie mu się już z tą szkołą kojarzyć, jednak jak dotąd wciąż byli w jego umyśle nierozerwalnie ze sobą złączeni. To tutaj poznał Alaina i to tutaj zakochał się w Alainie. Przywiązywał się do miejsc, z którymi łączyły go dobre przeżycia. "Dziękuję, że mnie wtedy wybrałeś", powiedział Alain i była to najbardziej romantyczna rzecz, jaką Josh kiedykolwiek od niego usłyszał. A kiedy już wstali i otrzepali się, poprawili ubrania i przygładzili włosy, wówczas Alain wziął go za ręce i oparł czoło na jego czole. – Wiedziałeś, że w tym miesiącu w Holandii zalegalizowano małżeństwa par jednopłciowych? – zapytał, a Josh chciał odpowiedzieć, że nie wiedział… ale nie zdążył, bo Alain mówił dalej: – Co powiesz na to, byśmy się tam niedługo we dwóch wybrali? Co powiesz na to, byśmy… – Urwał i przełknął. Nabrał oddechu i kontynuował, gdy Josh stał z sercem bijącym tak szybko, jakby miało wyskoczyć mu z piersi: – Joshua Or, czy zechcesz mnie poślubić? Josh patrzył w jego zielone oczy, do których zawęziła się jego percepcja; wszystko inne znikło jako nieważne. Znikło ciepło słońca i powiew wiatru na skórze, został tylko dotyk dłoni na jego dłoniach. Znikły dźwięki miasta zza muru i ćwierkanie ptaków, słychać było tylko te słowa, cztery słowa, którymi Alain Corail udowodnił, że po tylu latach wciąż jest w stanie go czymś zaskoczyć. Na inną chwilę odłożył analizę wszystkich uczuć i emocji, które go teraz przepełniały, zostając tylko przy gorącej miłości. Na inną chwilę odłożył wspomnienie o wszystkich myślach i ideach, które mu teraz przemknęły przez głowę, wybierając tylko jedną: "Kocham cię". – Tak – odpowiedział i kiwnął głową. Alain uśmiechnął się nieśmiało. Uniósł jego dłonie i pocałował każdą po kolei, a potem nachylił się do jego ust, jakby wciąż nie miał go dość. Objął jego plecy i przycisnął do siebie, a Josh wsunął palce w jego włosy i przyciągnął jego głowę bliżej, bo on też nie miał dość i nie sądził, by kiedykolwiek miał mieć. – Zechcę cię poślubić – powiedział, gdy już miał wolne usta, a potem przestał wyraźnie widzieć, więc otarł niecierpliwie łzy. – I być z tobą na zawsze – dodał, obejmując go za szyję i ukrywając twarz na jego ramieniu. – I… Alain…? – Tak? – Dziękuję, że mnie chciałeś. – Nie chcę nikogo innego – odpowiedział Alain również szeptem. Kiedy już udało im się opanować wzruszenie, a zegar na kampusie wybił szóstą, postanowili wracać. Josh złapał Alaina za rękę, bo bał się, że ze szczęścia uniesie się nad ziemią i odfrunie, podczas gdy na ziemi czekało go znacznie więcej radości. Wyszli z gąszczu, mrużąc oczy w świetle popołudniowego słońca, które odbijało się złotem w oknach internatu. Przeszli przez dziedziniec i ominęli budynek szkoły, by lipową aleją udać się do bramy. Mieli do niej już tylko kilka metrów, gdy minęła ich grupka wracających z miasta licealistów. Rozległ się gwizd, a potem niedwuznaczny, choć nie wulgarny komentarz pod ich adresem. Josh jedynie uniósł rękę, by machnąć lekceważąco na dzieciaki, ale wtedy usłyszał: – Joshua Or…? Nie puszczając dłoni Alaina, zatrzymał się i odwrócił – zdumiony, że ktoś go rozpoznał. – To naprawdę ty – powiedział chłopak, na oko z trzeciej albo czwartej klasy, podchodząc o krok; jego koledzy trzymali się z tyłu, wyraźnie zaciekawieni nagłym rozwojem wydarzeń. – Znamy się? – zapytał Josh, bardziej z ciekawością niż rezerwą. – Byłem w pierwszej klasie, kiedy kończyłeś liceum – wyjaśnił chłopak, przedstawiwszy się. – Z powodów zdrowotnych musiałem opuścić jeden rok, więc dopiero teraz kończę. Josh kiwnął głową. – Ale dlaczego mnie kojarzysz…? – spytał, przygotowując się na coś nieprzyjemnego. – Trudno zapomnieć kogoś, kto z najwyższymi honorami kończył tu naukę – odparł czwartoklasista ze śmiechem, ale potem coś w jego wzroku mignęło i spojrzał w bok. – I w dodatku najładniejszego chłopaka w szkole… – dodał ciszej. – Choć wtedy nie wyglądałeś na tak szczęśliwego jak teraz… – ponownie na niego zerknął – bo Alain Co… Jego oczy rozszerzyły się i zrobił krok w bok, by przyjrzeć się Alainowi, a potem znów popatrzył na Josha i teraz w jego wzroku było zaskoczenie… i zachwyt. – Więc jednak jesteście razem – powiedział w jakimś natchnieniu. – Mogłem się domyślić, przecież uciekł sprzed ołtarza… Ale nie poznałem, widziałem tylko raz… Cieszę się… Josh usiłował się połapać w tej cokolwiek niekoherentnej wypowiedzi, ale zrozumiał tylko tyle, że ten chłopak raczej nie życzy im źle, wręcz przeciwnie. Uśmiechnął się. – Myślę, że tym razem nie ucieknie – stwierdził, ściskając rękę Alaina. – To znaczy… – Czwartoklasista zmarszczył czoło. – To na razie tajemnica, więc nie mów nikomu… – powiedział Josh ściszonym głosem, kładąc palec na ustach. – Chwilę temu mi się oświadczył i zamierzamy się pobrać. Na policzki licealisty wpełzł rumieniec, a potem jego usta rozciągnął uśmiech. – Najlepszy uczeń i największy delikwent – rzucił. – To brzmi dobrze. Chciałbym… – Urwał Josh spojrzał na Alaina. Takiej sympatii należała się nagroda, a dziś czuł, że mogą wszystko. – Pokażemy, jaki z ciebie delikwent? – spytał, a Alain tylko kiwnął głową, uniósł jego podbródek i pocałował go… wciąż na terenie szkoły, bo stali na środku głównej alejki. Tym razem żadnych reakcji dźwiękowych nie było, bo pozostałym czwartoklasistom dosłownie opadły szczęki. Z kolei wielbiciel ich dwójki wpatrywał się w nich z uczuciem tęsknoty wypisanym na twarzy, choć jednocześnie wydawał się bezgranicznie zachwycony. – Powodzenia! – zawołał za nimi, gdy już wyszli za bramę. – Tobie też – odparł Josh, a potem uśmiechnął się łobuzersko i dodał: – Też to kiedyś zrób. – Teraz już naprawdę nas tam nie zapomną – powiedział Alain, gdy szli do miasta. – I słusznie. Nasz romans zasługuje na to, by go pamiętać, zwłaszcza dobrze – Josh wciąż się śmiał. Wsunął dłoń pod ramię Alaina, przycisnął się do niego i wymruczał: – Kwiecień to mój ulubiony miesiąc. A teraz chodźmy na sernik. Jeszcze tej samej wiosny, nic nikomu nie mówiąc, polecieli do Amsterdamu, gdzie bez żadnej ceremonii zostali sobie zaślubieni. – Pobierzemy się drugi raz, kiedy będzie to możliwe w Esperanto – oświadczył Josh lekko. – I wtedy zaprosimy wszystkich, dobrze? – Dobrze – zgodził się Alain, tak jak godził się na wszystko inne. Josh uniósł dłoń do nieba i popatrzył na złotą obrączkę. Jego wygrawerowana miała imię Alaina, a Alaina jego. – "I że cię nie opuszczę aż do śmierci"… – powtórzył cicho słowa przysięgi. – Właśnie tak – odparł Alain za jego plecami. – Na zawsze? – Na zawsze. Josh uśmiechnął się. Może był chciwy, a może był niepewny, ale uważał, że im więcej ślubów i przysiąg, tym lepiej. A poza tym… Byli ze sobą trzy lata i coraz łatwiej było wierzyć, że będą i dłużej. Kiwnął głową. – Na zawsze. Millenium, "Loser"
|