Reszta weekendu upłynęła Joshowi głównie na lekturze i pisaniu eseju, aczkolwiek w niedzielę wyskoczył na miasto obejrzeć procesję palmową. W poniedziałek dokończył wypracowanie, a we wtorek miał długo oczekiwany test z trygonometrii, z którego wyszedł raczej zadowolony. Środa była dość lekka – oprócz porannej literatury miał tylko zajęcia z historii sztuki i malarstwa, a poza tym to był ostatni dzień przed feriami, więc w szkole panowała atmosfera rozluźnienia. Josh nie był aż tak przejęty wolnym jak koledzy, bo zbyt się skupiał na swoich problemach. Zgodnie z oboma postanowieniami i nie rzucał się w oczy przewodniczącemu, i "przypadkowo" wpadał na Alaina. To ostatnie planował zresztą także dzisiaj – a że już opanował rozkład jego zajęć, nie nastręczało szczególnych trudności. Alain we środy kończył o tej samej porze, więc "wpadli" na siebie w głównym holu. Na szczęście klasa przewodniczącego miała inny plan, więc mieli szanse pozostać niezauważonymi. Żywił nadzieję, że typ nie załatwił sobie szpiegów, którzy mieli mu donosić o posunięciach Josha i Alaina. "Nie, Joshua Or, zaczynasz wpadać w paranoję." – Wydaje mi się, że dobrze zaliczyłem test – oznajmił Alainowi, kiedy zmierzali do wyjścia. – To dobrze. – Alain kiwnął głową. – Odnośnie naszej umowy – kontynuował Josh od niechcenia – musimy zmienić plany. Możemy umówić się już teraz na konkretną godzinę, na miejscu? – Alain spojrzał na niego pytająco. – Wygląda na to, że moja obecność nie jest pożądana w waszym skrzydle – Josh wyjaśnił z westchnięciem. Alain zmarszczył brwi. – Kto ci coś takiego powiedział? – spytał, a przejęcie w jego głosie brzmiało na autentyczne. Josh uspokoił nagłe trzepotanie serca. – Przewodniczący samorządu. – A co ten palant ma do gadania? – zdziwił się Alain, prostując się na całą wysokość. Josh powstrzymał uśmiech oraz nagłą ochotę, by go wyściskać. W zamian potrząsnął lekko głową. – Jest przewodniczącym samorządu – odparł z niechęcią. – Poza tym już i tak nie zamierzałem ci więcej zawracać głowy, więc nie ma problemu. – Aha – było jedyną odpowiedzią Alaina i Joshowi wydawało się, że w jego głosie zabrzmiała jakaś uraza. Musiał się przesłyszeć. – To znaczy… Wiem, że masz dużo nauki, jesteś przecież w ostatniej klasie – pospieszył z wyjaśnieniem. – Doceniam to, że zechciałeś mi pomóc, naprawdę. Na pewno jeszcze z twojej pomocy skorzystam… Jeśli to nie problem – dodał prędko. – Po prostu nie chcę się narażać na nieprzyjemności. Alain znów kiwnął głową, ale jego następne słowa zaskoczyły Josha: – Myślę, że powinienem sobie porozmawiać z panem przewodniczącym. – Nie, naprawdę… – Nie lubię, kiedy ktoś czepia się tego, z kim chcę spędzać czas – ciągnął Alain z nieprzyjemnym błyskiem w oczach. Josh zaniemówił i przez chwilę tylko patrzył na niego, mrugając. To było, jakby Alain właśnie wyznał mu miłość – przecież przyznał, że chce z nim spędzać czas! To już był spory postęp! Josh będzie się cieszył tą świadomością przez następne dni… Jednak nie wolno było tracić czujności. Alain nie wiedział… – Wiesz, tu chyba chodzi o regulamin – usiłował odwieść Alaina od zamiaru, kiedy już odzyskał zdolność mówienia. Mina Alaina wyraźnie mówiła, że ma w nosie regulamin i zawsze miał. "O, moje słabe serce, uspokój się", pomyślał Josh. – Nie ma przecież sensu go łamać przed końcem roku. Nie był wprawdzie pewny, czy odwiedzanie się uczniów różnych roczników jest zabronione, ale w tym wypadku chyba nawet by sobie tego życzył. Jeśli przewodniczący samorządu ma takiego świra na punkcie przestrzegania reguł szkolnych – i w sumie powinien mieć – to tym bardziej opłacało się ich nie łamać, zwłaszcza w jego obecności, żeby nie dostarczać mu powodów do interesowania się nimi dwoma. Alain w końcu kiwnął głową na zgodę, choć nie wydawał się zbyt zadowolony. Ach, ta jego buntownicza natura… Josh przyznał w duchu, że trochę za nią tęsknił. Przez głowę przeleciała mu nagła myśl, że akceptował wszystkie strony osobowości Alaina – i tę nieufną, zamknięta w sobie, i tę przyjazną, ciepłą, i tę delikwencką… Miał ochotę się uśmiechnąć. – To jak się umówimy? Może być o osiemnastej? Za tydzień w czwartek – przypomniał. "Osiem dni", powiedział sobie. Alain znów kiwnął głową, jak to miał w zwyczaju. Nawet jego małomówność przestała Joshowi przeszkadzać, zwłaszcza że kiedy się odezwał, przeważnie mówił z sensem. "A ja tylko gadam głupoty", Josh westchnął w duchu. – W takim razie do zobaczenia wtedy! Ach! – przypomniał sobie o czymś. – Oddałeś zegarek do naprawy? – spytał, przekrzywiając głowę. – Owszem – odparł Alain. – Jutro ma być gotowy. Josh uniósł w górę kciuk. – Więc wszystko dobrze – wyszczerzył się. – Wesołych Świąt – dodał w przypływie inspiracji i pobiegł do wyjścia, za sobą słysząc ciche: "Nawzajem". Po czymś takim nie mógł pozostawać markotnym, nawet jeśli miał w perspektywie tydzień bez szansy, żeby choćby rzucić okiem na Alaina. Zajęć nie będzie, więc szkoła jako miejsce schadzek odpada, na dziedzińcu pewnie się nie miną, bo co by mieli tam robić, a do skrzydła czwartoklasistów ma zakaz wstępu, który sam sobie narzucił. Inna sprawa, gdyby przewodniczący wyjechał na ferie – ale czy Josh mógł na coś takiego liczyć? Trudno. Jakoś przeżyje. Będzie miał dużo czasu, powinien to wykorzystać na myślenie – o Alainie, rzecz jasna. A może powinien się oddać działalności twórczej i nadać swojej tęsknocie jakiś konkretny kształt? Ha ha. Jego jedyna działalność twórcza ograniczała się do robienia samolocików z zaliczonych testów… Szedł wolnym krokiem przez dziedziniec, zamyślony, gdy nagle od tyłu objęły go czyjeś ramiona. Instynktownie wbił napastnikowi łokieć pod żebra – nie za mocno. – Erwin, kopę lat – wymamrotał z niewielkim entuzjazmem. – Skąd wiedziałeś, że to ja? – Erwin wypuścił go z objęć i teraz patrzył na niego, udając zaskoczenie. – Wszyscy inni mają mnie za zboczeńca, do którego lepiej się nie zbliżać – odparował Josh wyzywająco. Erwin zmarszczył czoło. – Coś się stało? Nie powinieneś się przejmować, wiesz… – Wiem, wiem. – Josh machnął ręką. – Nie przejmuję się. Erwin wciąż patrzył na niego ze ściągniętymi brwiami. – Nie rozmawialiśmy ze sobą ostatnio. Byłem dość zajęty… – powiedział, spuszczając oczy z zakłopotaniem. – Cóż, wiosna to pora zakochanych – powiedział Josh zarówno wybaczająco, jak i bezlitośnie. – Co tam u Cecile? Erwin zaczerwienił się, ale jego oczy zaiskrzyły. Rozejrzał się ukradkowo, a potem nachylił niżej. – Wyobraź sobie, że zaprosiła mnie do siebie na święta! – powiedział półgłosem. – I to ma być jakaś tajemnica? – spytał Josh drwiąco. – Niee – krygował się Erwin. – Ale wiesz… Nigdy nie spędzałem świąt z dziewczyną. – Poradzisz sobie. – Josh klepnął go pocieszająco w ramię. – Och, widzę, że się cieszysz – zauważył z błyskiem w oku. – A i owszem. – Erwin wyszczerzył zęby. – Ale słuchaj, bo teraz będzie najlepsze. Ty też jesteś zaproszony – oznajmił z zadowoleniem. Josh otworzył szeroko oczy. – Ja? A z jakiej to racji? – spytał zaskoczony. – Przecież Cecile mnie nie cierpi. – Oj tam, oj tam. Oczywiście, że cię lubi. Przecież ciebie nie da się nie lubić – powiedział Erwin z rozbrajającą szczerością, a Josh poczuł, że robi mu się ciepło na sercu, nawet jeśli bezpośredniość Erwina była cokolwiek zawstydzająca. – Myślę, że wielu mogłoby się z tobą nie zgodzić… Ale nieważne. No więc czemu zostałem zaproszony? Erwin wyglądał na bardzo zadowolonego z siebie. – Wiesz, że chodzę tam do nich na niedzielne obiady, prawda? – Josh kiwnął głową. – Jej rodzice chyba mnie polubili, zwłaszcza matka. No i ostatnio zostałem zaproszony także na Wielkanoc. – Domyślam się, że popłakałeś się ze wzruszenia? – Nie no, aż tak to nie. Powiedziałem, że zawsze o czymś takim marzyłem, mieszkając w internacie i spędzając święta sam jeden. – Przecież ty zawsze jeździłeś do domu na święta – zauważył Josh. – Oj tam, szczegóły. Powiedziałem: "Każdy uczeń, który święta musi spędzać w internacie, pragnie czegoś takiego". Wtedy mama Cecile złożyła dłonie i spytała: "To nie pozwalają wam jeździć do domu?". A ja powiedziałem: "Nie wszyscy mają dom". Wtedy pani Perle prawie się rozpłakała, a w każdym razie zaczęła ocierać oczy. "No ale teraz już nie mieszkasz w internacie, syneczku", powiedziała, na co sprytnie dodałem: "Ach, mój najlepszy przyjaciel tam został, a on nie ma ani rodziców, ani innych krewnych". Wtedy pani Perle już nie kryła łez, tylko zawołała: "Przyprowadź go koniecznie ze sobą! Znajdzie się dla niego u nas miejsce". Josh zamrugał. Szczerość Erwina szokowała czasem nawet jego. – Tak więc jesteś zaproszony – podsumował jego przyjaciel, promieniejąc. Josh westchnął. – Czyli jako biedna sierotka mam tam iść i świecić oczami? – zapytał z przekąsem. – Oj tam, oj tam. Zobaczysz, będzie fajnie. – Erwin poklepał go po plecach. – A co na to Cecile? – Co masz na myśli? – Ot tak po prostu zgodziła się i nie protestowała? – Dlaczego miałaby protestować? – zdziwił się Erwin. – Może chciała cię mieć na własność? – zauważył uszczypliwie Josh. Erwin przestał się uśmiechać. – Dlaczego tak mówisz? Nie masz zamiaru przyjść? – spytał, znów marszcząc czoło. – Och, do diabła. Oczywiście, że przyjdę! – pospieszył z zapewnieniem Josh. Jeszcze tego brakowało, żeby sprawił Erwinowi przykrość. – Po prostu jestem… cokolwiek oszołomiony. Zupełnie się nie spodziewałem – wyjaśnił zgodnie z prawdą. Erwin sprawiał wrażenie, jakby nie wiedział, czy powinien się znów uśmiechnąć. Powoli pokiwał głową. – Myślałem, że się ucieszysz – powiedział. – Nie pomyślałem, że… – Dobrze, już dobrze. – Najwyraźniej jego zapewnienia nie rozwiały wątpliwości Erwina. – Erwin, znamy się od dawna. Przecież wiesz dobrze, że się cieszę z czegoś takiego. Minęło już wiele lat, odkąd spędzałem z kimś święta, pamiętasz? Erwin znów przytaknął, po czym uśmiechnął się nieśmiało. – W takim razie widzimy się w niedzielę o drugiej. Ach, czekaj, napiszę ci adres! – Sięgnął do torby i wyciągnął z niej kartkę i długopis, po czym nabazgrał nazwę ulicy i numer. – To całkiem blisko centrum miasta. A może się zobaczymy w kościele? – spytał, podając mu świstek. – Może… Ale pewnie będzie dużo ludzi – zauważył Josh. W następnej chwili ponownie znalazł się w objęciach Erwina. – Bardzo fajnie, że przyjdziesz – powiedział jego przyjaciel. Josh westchnął – ale nie mógł zaprzeczyć, że także jemu ta myśl sprawiała przyjemność. Erwin puścił go. – To ja lecę. Jestem umówiony – wyjaśnił, czerwieniąc się. Josh wywrócił oczami. – Pozdrów Cecile – rzucił od niechcenia. Erwin zaczerwienił się jeszcze bardziej. – Tak zrobię – wymamrotał i już go nie było. Josh pokręcił głową. Od kiedy Erwin był taki energiczny? Josh zawsze uważał go za flegmatyka, a tu proszę – tylko skrzydeł mu brakuje. Widać miłość coś takiego robi z człowiekiem. Josh mógł się zresztą wypowiadać z własnego doświadczenia – choć on akurat zawsze był energiczny i lubił być w ruchu. Co zaś do miłości… Cóż, przynajmniej tych jednostronnych trafiły mu się już trzy, a jeśli chodziło o aktualną, miał mocne postanowienie, by jednak przerodziła się w coś więcej. Odwrócił się, patrząc w miejsce, gdzie ostatni raz widział Alaina… Osiem dni. Może powinien zacząć skreślać w kalendarzu…? W miarę jak szedł do pokoju, usiłował opracować jakiś plan zajęć na najbliższy tydzień. Że też ferie trafiły się akurat teraz, kiedy miał tyle na głowie! Ale tego nie przeskoczy, więc bez sensu było się frustrować. Może spróbować przeczytać kilka książek, które mieli zadane do końca roku – będzie miał z głowy później. No, to nie jest taka głupia myśl. Problem leżał w tym, że nawet jeśli będzie czytać jedną dziennie, czasu wolnego zostanie mu aż nadto. Może zrobić z nich notatki, na przykład… Josh stanął w miejscu i zastanowił się, kiedy się z niego zrobił taki pilny uczeń. Widać miłość poprawiała także to. Książki, książki… W sumie mógłby zajrzeć do tych książek. Jeśli ma mocny plan – powiedzmy to wprost – uwiedzenia Alaina Coraila, to mógłby równie dobrze podszkolić się w tym właśnie aspekcie. Żeby nie być jak Robert Jade, który najwyraźniej dopiero po zabraniu się do rzeczy uświadomił sobie swoją ignorancję. Ludzie to nie mają wyobraźni, doprawdy… To mu przypominało, że chciałby się spotkać z Georgesem Saphirem i wypytać o jego przejścia z Alainem – ale czy będzie miał okazję? Może uda się go przyuważyć na mszy wielkanocnej i zagadać po? Nie ulegało wątpliwości, że świątobliwy Georges na nabożeństwie się pojawi. Pewnie będzie stał w pierwszym rzędzie i wznosił hymny. Ale wyglądało na to, że Saphir taki świątobliwy nie był, skoro Jade miał nagłą potrzebę wzbogacenia swej wiedzy w tym konkretnym zakresie… Nie żeby Josha to bardzo interesowało, ale czasem zastanawiał się, jak daleko zaszli. Jade mu oczywiście nie powie, ale też wcale Josh nie zamierzał go pytać. Nie mógł pozbyć się uczucia zazdrości, że ci dwaj robią coś, co dla niego pozostaje tylko w sferze marzeń. To było niemalże… nie fair. Z tego, co mówił Jade, chyba żaden z nich do tej pory nie zastanawiał się nad swoją orientacją – po prostu im się to… zdarzyło. Niektórzy to mają szczęście, pomyślał z urazą. Tymczasem on, pewny swojej seksualności już od czasów gimnazjum i wytrwale dążący do jej zaspokojenia, pozostawał w tej kwestii zupełnie niespełniony. Doprawdy, frustrujące. Kiedyś jednak ta zła passa musi się skończyć i już on się o to postara, by skończyła się z Alainem. Trzeba być optymistą, to podstawa. Skoro Alain nigdy nie miał dziewczyny, za to rzucił się na Georgesa Saphira w sobie tylko wiadomych celach, tym większe szanse Josha. Choć, Josh pomyślał cokolwiek niechętnie, gdyby do końca życia mieli tylko siedzieć i trzymać się za ręce, też by to zaakceptował. Chyba. Rzucił torbę z książkami na krzesło, a siebie na łóżko i wpatrzony w sufit zastanowił się nad swoimi uczuciami. Kochał Alaina, to było dla niego jasne – jak zawsze było jasne, kiedykolwiek tak czuł. Nigdy nie bał i nie wahał się przyznać do własnych uczuć. Niejaką pogardą – i zniecierpliwieniem – napełniało go, kiedy wszędzie wokół rówieśnicy i koledzy miotali się w ograniczonych klatkach swoich umysłów i potrzeb, nie będąc w stanie dostrzec samego sedna bądź nazwać rzeczy po imieniu. Jeśli Josh kiedykolwiek cokolwiek w sobie cenił, to właśnie szczerość z samym sobą. Ułatwiała bardzo wiele. Wracając jednak do Alaina… Cóż. Fascynował go, pociągał – i wzbudzał wiele czułości. Jak dzisiaj, kiedy ewidentnie przejął się problemem Josha, o którym nawet nie wiedział. Największym pragnieniem Josha było zbliżyć się do Alaina i dotrzeć do punktu, w którym nie będą osobnymi bytami – a w zamian będą razem. Josh chciałby wyrazić to na tak wiele sposobów. Obecnością, która dla Alaina będzie otuchą i uspokojeniem, i siłą, i wsparciem – powodem, żeby czuć się dobrze. Chciałby wyrazić to swoim uznaniem i podziwem, zrozumieniem i współczuciem – właśnie dlatego musiał się zbliżyć, poznać, dowiedzieć się więcej. Wreszcie chciałby dostarczyć tej fizycznej bliskości. Książki książkami, ale liczy się przede wszystkim własny zamysł. Był pewien, że wielką radość sprawiłoby mu okrywanie ciała Alaina, aż wreszcie znałby je całe, do ostatniego kawałeczka, i wszędzie zostawiłby swój znak, swoiste "Tu byłem". Jaką Alain miał skórę? Nigdy się nie dotknęli – a Josh najbardziej w świecie pragnął, by Alain dotknął go swymi dużymi dłońmi. Ujął w nie jego twarz, a potem zjechał w dół, na szyję, na pierś poprzez obojczyki, i niżej… niżej… Przełknął i zakrył twarz ramieniem. Z drugiej strony Wielkanoc może nie była najbardziej odpowiednim okresem na studiowanie tej tematyki. Josh dał sobie jeszcze pięć minut i zabrał się za sporządzanie bardziej przyzwoitego planu na ferie. Buzu Squat, "Nasze przebudzenie"
|