8.
(Niech w święto radosne Paschalnej Ofiary)




Wielki Czwartek obudził Josha swoistą ciszą w internacie. Większość uczniów wyjechała na święta i kampus opustoszał. Nie żeby to było dla Josha coś nowego – odkąd zaczął naukę w tutejszej szkole, wszystkie święta i wakacje spędzał sam i potrafił sobie doskonale zorganizować czas – jednak tym razem patrzył na puste ogrody z pewną melancholią. Kiedy jesteś naprawdę sam, wówczas nie zwracasz uwagi na takie rzeczy – kiedy jednak jest ktoś, na kim ci zależy, to z nim chciałbyś spędzić takie chwile.

"Co to za depresja, Joshua Or?", spytał sam siebie, potrząsając głową dla dodania sobie animuszu. "Musisz się postarać, by następny raz był we dwoje."

No tak, ale właśnie nie miał okazji, by się starać. Alaina zobaczy dopiero za tydzień… Cały tydzień. Chyba nie wytrzyma.

Zamknął książkę i podniósł się ze swojego miejsca pod lipą, skąd miał widok na skrzydło czwartoklasistów. Nie wytrzyma. Ma w nosie przewodniczącego i jego wymysły. Pójdzie teraz do Alaina – tylko po to, by go zobaczyć, spojrzeć na niego, zamienić dwa słowa… Przecież to nic zdrożnego. Tak robią wszyscy ludzie, którzy się lubią, więc dlaczego on nie może? Tęsknota, by chociaż rzucić okiem na Alaina, była nie do zniesienia.

Zrobił krok – i zatrzymał się. A potem usiadł z powrotem z poczuciem rezygnacji.

Nie mógł. Nie mógł zepsuć wszystkiego przez swój egoizm. Musiał być cierpliwy. Cierpliwość nie była jego mocną stroną, ale musiał.

Z westchnieniem otworzył książkę w miejscu, gdzie skończył czytać. Dopiero teraz zauważył, że ścisnął ją był tak mocno, że pogiął okładkę. Przełknął i wziął się do lektury – z poczuciem, że w takim tempie szybko zostanie świętym.


* * *

W Wielki Piątek obudził go deszcz uderzający w szyby. W nocy nastąpiła zmiana pogody – jeszcze wczoraj było ciepło i słonecznie, tymczasem dzisiaj deszcz zacinał, a wiatr poruszał wierzchołkami drzew i gałęziami. "Odpowiednia pogoda na Wielki Piątek", pomyślał Josh, ubierając się.

Czyli z czytania na dworze nici – będzie musiał zostać w pokoju. Poczuł, że ogarnia go przygnębienie. Nie uważał siebie za szczególnie wrażliwego na wahania aury, jednak dzisiaj… jakoś… nie czuł się dobrze.

W pokoju było tak ciemno, że przez chwilę zastanawiał się, czy nie zapalić światła. W końcu podsunął krzesło pod okno i skulił się na nim z książką w ręce. Nie mógł się jednak skupić na lekturze, więc po jakimś czasie odłożył wolumin na biurko i zapatrzył się w szary krajobraz za oknem.

Kiedy zmarł jego dziadek… W dniu pogrzebu też padał deszcz i wiał mocny wiatr. Josh pamiętał to jak przez mgłę. Może dlatego dzisiaj czuł się tak osamotniony? Kiedy teraz o tym myślał… Tak, chyba tak. Teraz pamiętał, jak Erwin czasem narzekał: że nie dość że pogoda kiepska, to jeszcze Josh jest zupełnie niemożliwy. Kiedy padało, Josh zawsze starał się coś robić, czymś się zająć – jeszcze bardziej niż zwykle. Nic dziwnego, że Erwin nie mógł z nim wytrzymać. To musiało być cholernie uciążliwe. Z nauki nigdy nic nie wychodziło, to było z góry skazane na niepowodzenie – za to najdziksze pomysły przychodziły Joshowi do głowy właśnie wtedy, kiedy nie mógł wyjść na zewnątrz, i od razu brał się za wprowadzanie ich w życie, co przeważnie kończyło się na dywaniku opiekuna internatu.

Ha.

Może miał poczucie, że jeśli zatrzyma się i zacznie myśleć, nic dobrego mu z tego nie przyjdzie?

Położył ręce na parapecie i oparł na nich brodę. Nagle zatęsknił za tymi ludźmi – za dziadkiem, za opiekunem internatu. Odeszli na zawsze i zostawili go samego. Och, miał przecież Erwina, miał swoją miłość do Alaina… ale…. nie zmniejszało to tego przykrego ucisku w piersi. Jeśli kiedyś uda mu się być z Alainem, jakże chciałby z nim zostać do końca życia.

Nie byłby w stanie znieść kolejnego rozstania.

Nauczył się samodzielności i uważał, że świetnie sobie radzi bez pomocy innych – ale w głębi duszy rozpaczliwie pragnął kogoś, kto byłby tylko jego. I dla kogo on byłby kimś wyjątkowym. Teraz nie potrafił sobie jako tego "kogoś" wyobrażać innej osoby niż Alain Corail.

Postanowił sobie, że zbliży się do niego – ale co, jeśli mu się nie uda? Czy nie lepiej byłoby w takim razie pozwolić tej miłości zostać jednostronną? Na pewno rozsądniej i bezpieczniej. Móc tylko patrzeć z daleka i cieszyć serce każdym spojrzeniem na Alaina. Marzyć, ale tak naprawdę wiedzieć, że marzenia zawsze będą marzeniami – pięknymi, póki trwają. Jakie miał szanse? Jaką gwarancję, że jego plany i dążenia kiedykolwiek się ziszczą – skoro do tej pory wszystkie obróciły się wniwecz? Żadnej. O wiele prościej byłoby uznać Alaina za obiekt na zawsze dla niego niedostępny i zadowolić się samym jego istnieniem.

Ból w piersi nie chciał odejść.

Na to było już za późno. Mógłby sobie postanawiać cokolwiek, ale niezbitym faktem było to, że jego serce wyrywało się do Alaina Coraila, jak nigdy się nie wyrywało do nikogo. I nie tylko serce. Najbardziej w świecie pragnął znaleźć się w objęciach Alaina, odbijać się w jego oczach, dotykać… Stać się jednym. W głowie mu się kręciło na samą myśl, a jego ciało stawało w ogniu. Chciałby być przy nim na każdy sposób. Nie wyobrażał sobie innej ewentualności. Jego uczucia dawno już przekroczyły granice prostego zakochania – teraz były składową miłości, namiętności, pożądania, oddania… Rozsądek nie miał tu nic do gadania. Choćby miał zostać zraniony, choćby miał zostać odrzucony – nie mógł już zrezygnować z walki o Alaina. Jego życie sprowadziło się do tej miłości – jak zawsze przedtem i jakże inaczej.

Może to jest dorastanie?

Serce biło mu szybko. Miał wrażenie, że drży, i nabrał kilka głębokich oddechów. Zacisnął pięści i rozluźnił je. Powoli oszołomienie zaczęło odpuszczać. Po następnych paru chwilach był w stanie złapać za książkę. Cofnął się o kilka stron i zaczął czytać od początku rozdziału.


* * *

Wielka Sobota wciąż była pochmurna, ale już nie padało – co najwyżej od czasu do czasu trochę pokropiło. Josh wybrał się z rana na spacer wokół kampusu. Powietrze było rześkie i chłodne, więc zapiął kurtkę po samą szyję, a ręce wcisnął w kieszenie, czując mocny powiew na twarzy. Wilgotny wiatr rozwiewał mu włosy. Niebo było szare i krajobraz pod nim wydawał się równie bezbarwny, jednak Josh wyczuwał energię kryjącą się za tym nijakim widokiem.

Wczoraj zdawało się, że całe życie zniknęło z powierzchni ziemi – jedynymi ludźmi, których spotkał, byli koledzy na stołówce, równie przygaszeni jak on – dzisiaj natomiast odczuwał otoczenie zupełnie inaczej. Coś się budziło. Przez szum wiatru przebił się cichy śpiew ptaka z kępy drzew. Kwiatki tuliły się do siebie na klombach, ale Josha uderzyła ich wytrwałość, z którą przetrwały nawałnicę. Wciąż tu były – i jeszcze będą cieszyć oko w słoneczny dzień.

Skrzydło czwartoklasistów stało ciche. Czarny kot przemknął pod ścianą. Josh chwilę patrzył w okna Alaina, po czym odwrócił się i odszedł – wymijając kałuże z równą gracją co kot.


* * *

W Niedzielę Wielkanocną pojawiło się słońce. Wciąż mocno wiało. Jasne i ciemne obłoki pędziły po błękitnym niebie. Zrobiło się nieco cieplej, choć upał jeszcze nie powrócił. Josh zmierzał ku katedrze w wielkim tłumie, który udawał się na sumę wielkanocną. Nie uważał się za bardzo religijną – czy wręcz wierzącą – osobę, nawet nie brał udziału w cotygodniowej mszy szkolnej, jednak suma wielkanocna była czymś innym. Josh nigdy nie był w stanie oprzeć się uczuciu swoistego uniesienia, kiedy wchodził do przystrojonego kościoła, a potem brał udział w uroczystości.

Bazylika wypełniona była po brzegi, mieszkańcy Idealo ubrani w odświętne stroje, atmosfera podniosła… Promienie słoneczne co i rusz wpadały przez wysokie okna, rozświetlając ołtarz dodatkowym blaskiem. Chór na galerii wznosił hymny pochwalne, a największym dreszczem ekscytacji napełniała Josha śpiewana przed ewangelią Sekwencja wielkanocna… Dołączał wtedy do śpiewu i czerpał prostą przyjemność z faktu, że jest tu wraz z innymi. Czasem zastanawiał się, skąd bierze się to uczucie – przecież na co dzień doskonale sobie radził sam – i nigdy nie potrafił znaleźć odpowiedzi. Może w tamtej chwili łatwiej było uwierzyć, że jest jednym z dzieci, które Bóg trzyma w swojej dłoni? Jakieś to było… pocieszające.

Po nabożeństwie wydostał się na plac kościelny, gdzie ludzie składali sobie życzenia przy wtórze dzwonów. Radosny gwar dobiegał zewsząd, wiatr rozwiewał włosy i suknie, i płaszcze, unosił z sobą cichy śmiech i wyrazy szczęścia. Josh wypatrzył w tłumie kilka znajomych twarzy – w kościele mu się to nie udało z powodu wzrostu, z którego nie mógł zrobić użytku, ale tutaj było luźniej.

– Wesołych Świąt! – dobiegło zza jego pleców i w tym samym momencie ktoś klepnął go w ramię.

Odwrócił się, zaskoczony, i zmrużył oczy. Przed nim stali Robert Jade i Georges Saphir – tak różni i tak podobni. Promieniejący taką siłą, że tylko ktoś zupełnie tępy mógłby nie odczytać komunikatu: "Jesteśmy razem". Cóż, większość ludzi była tępa, pomyślał Josh. Zamrugał.

– Wesołych Świąt – odparł, nie bardzo wiedząc, co powinien powiedzieć.

Saphir uśmiechnął się łagodnie, a Josh poczuł nagłą i niespodziewaną ochotę, by się schować i tylko patrzeć z daleka. Anioł. "Prawdziwy anioł, jak zdrowie kocham", pomyślał, nie mogąc oderwać wzroku. Słońce właśnie ponownie wychyliło się zza chmur i rzuciło snop światła na szczupłą sylwetkę, dodając jej eteryczności. Jasne włosy, rozwiewane wiatrem, układały się niemal aureolą wokół tchnącej spokojem i łagodnością twarzy. Zielone oczy – jakże inne od oczu Alaina czy choćby Erwina – patrzyły z wyrozumiałością i przyjaźnią. Brakowało tylko skrzydeł, by dopełnić obrazu doskonałości. Josh poczuł się mały i niepozorny… A zaraz naszła go następna myśl: Jak Jade zdołał wyrwać kogoś takiego? I jak ktoś taki w ogóle zwrócił uwagę na Jade'a? Przez chwilę miał wrażenie, że patrzy na absolutne piękno i dobro.

– Robert powiedział, że chciałeś ze mną porozmawiać – odezwał się Saphir i wtedy Josh zrozumiał swój błąd.

Choć ton Saphira był życzliwy, a same słowa dość ciche, Josh w pierwszej kolejności usłyszał głębię, z jaką chłopak wymówił imię Jade'a. Może była to tylko jego wyobraźnia, ale nagle miał wrażenie, że za każdym razem, gdy Georges wypowiadał to imię, wyznawał jednocześnie pełnię swoich uczuć. Zakręciło mu się w głowie.

Nie, Georges nie był świętym aniołem. Prawdopodobnie nawet tu i teraz – po mszy wielkanocnej – wypełniały go takie emocje jak Josha, kiedykolwiek Josh myślał o Alainie. Oderwał wzrok od Saphira i popatrzył na nich obu. Stali tuż obok siebie, choć nie dotykali się. Nic w ich zachowaniu i sposobie bycia nie zwróciłoby uwagi postronnego człowieka – ale dla Josha było oczywiste, że gdyby nie ci wszyscy ludzie wokół, ramię Jade'a obejmowałoby szczupłe barki Saphira, jakby była to najbardziej naturalna rzecz na świecie. A Saphir byłby gotów zrobić jeszcze bardziej odważne rzeczy, gdyby trzeba było udowodnić łączącą ich więź.

Georges przestał się uśmiechać i popatrzył na Roberta pytająco, a Josh uświadomił sobie, że tylko stoi i się gapi. Niech to…

– Przepraszam…! Nigdy nie zostaliśmy sobie przedstawieni – pospieszył z wyjaśnieniem, wyciągając rękę. – Joshua Or. Z równoległej klasy… No i widzieliśmy się kilka razy na kampusie – przypomniał.

Georges uścisnął jego dłoń, uśmiech znów rozciągnął jego wargi, choć brwi wciąż miał lekko zmarszczone.

– Georges Saphir – odpowiedział z serdecznością. – Robert mówił mi, że ostatnio w czymś mu pomagasz… Co wy właściwie robicie? – Znów popatrzył na Roberta pytająco.

– Rozmawiamy o…

– Rozmawiamy o tym i o owym – wszedł mu w słowo Jade. Tym razem udało mu się nie zaczerwienić, co z jego strony było sporym wyczynem. – Joshua jest przyjacielem Alaina – dodał, jakby mu się przypomniało.

– Och – odparł cicho Saphir, znów patrząc na Josha, tym razem z pewną troską. – Co u niego? Dobrze się ma?

Josh przez chwilę nie mógł wyksztusić słowa. Jade ładnie to powiedział, trzeba mu przyznać, ale on sam nie uważał jeszcze, by jego znajomość z Alainem Corailem można nazwać przyjaźnią. Kiwnął głową.

– Miałem nadzieję, że uda mi się go dzisiaj spotkać. Może powinienem jednak odwiedzić go w kampusie? – zapytał Georges, bardziej samego siebie niż kogokolwiek z obecnych.

To, co czuli do siebie Saphir i Jade, było tak oczywiste i tak kłuło w oczy, że wszystkie wątpliwości Josha zostały rozwiane. Nie miał najmniejszych powodów, by być zazdrosnym o Georgesa Saphira. To była swoista ulga.

Saphir tymczasem patrzył na Jade'a, a Jade patrzył na niego – chyba zapomnieli o całym świecie i teraz Josh jasno widział, że w oczach Georgesa odbija się Robert. Cały ten spokój i anielska łagodność Saphira brały się z jego miłości – i z miłości, jaką Robert żywił do niego. Gdyby nie Robert, Georges być może byłby niepewny i zagubiony. Jak wtedy, kiedy on i Josh wpadli na siebie na kampusie pod skrzydłem czwartoklasistów, a Saphir wyglądał, jakby nie wiedział, gdzie jest dół, a gdzie góra.

Odchrząknął cicho. Jade i Saphir drgnęli, jednocześnie, i popatrzyli na niego. Na swój sposób było zabawne przyglądać się im – ale z drugiej strony wywoływało takie śmieszne uczucie w dołku. Jade przeczesał włosy.

– Joshua chciał z tobą porozmawiać właśnie o Alainie – powiedział, wracając do rzeczywistości.

Georges ponownie ściągnął brwi. Josh kiwnął głową.

– Nie zajmę dużo czasu… Chciałbym cię tylko o coś spytać. – Rozejrzał się. – Ale nie stójmy tutaj. Możemy iść tam? – to mówiąc, wskazał w stronę pobliskiego parku.

Saphir skinął głową. Udało im się znaleźć wolną ławeczkę – głównie dzięki temu, że większość ludzi spieszyła do domu na uroczysty obiad. Ach, i jego czekały odwiedziny u państwa Perle… Ale najpierw to.

Saphir i Jade usiedli, jednak Josh był zbyt zdenerwowany, więc został na stojąco.

– Jade, jeśli nie chcesz tego słuchać… – zaczął, uświadomiwszy sobie, że dla Roberta to może nie być przyjemna rozmowa.

Jednak Jade jedynie rzucił mu spojrzenie wyraźnie mówiące, że nie zamierza się stąd ruszać. To samo mówiła jego pozycja: siedział oparty niedbale, z prawym ramieniem od niechcenia na oparciu – za plecami Georgesa – i z nogami wyciągniętymi przed siebie.

Wzrok Georgesa był coraz bardziej pytający, może nawet zaniepokojony. Josh nabrał głęboko powietrza i wbił oczy w szmaragdowe tęczówki chłopaka.

– Wiem o Grace – powiedział wprost. – Że była twoją siostrą i przybraną siostrą Alaina. A także – wskazał na Jade'a – przyjaciółką Roberta. Wiem, że miałeś z tego powodu pewne… nieprzyjemności z Alainem. Nie musisz mi o tym opowiadać – dodał szybko, kiedy Saphir otworzył usta. – To wasza sprawa, w porządku. Chciałbym cię tylko zapytać o jedno i mam nadzieję, że mi zechcesz pomóc.

Georges czekał, wpatrując się w niego, i nic nie mówił.

– Wiem, że Alain raz stracił kontrolę nad sobą i… – Nie spodziewał się, że tak ciężko będzie mu o tym mówić, ale musiał dać radę. – I do czegoś między wami doszło. – Saphir rzucił szybkie spojrzenie na Jade'a i zdawało się Joshowi, że widzi w jego wzroku jakąś urazę. Och. – Wiesz, rozmawiamy sporo z Alainem, jesteśmy… przyjaciółmi – pospieszył z zapewnieniem, nawet jeśli nie było prawdziwe. Byłby świnią, wyjawiając, że wie o tym od Jade'a, zwłaszcza kiedy Jade na swój sposób starał się mu pomóc. Naprawdę nie był taki zły, ten Robert Jade. – Ale Alain nigdy mi nie powiedział, czego właściwie wtedy od ciebie chciał. A dla mnie niezwykle ważne jest znać jego motywy.

Georges siedział cicho, wzrok miał wbity gdzieś przed siebie. Dopiero po chwili uniósł oczy na Josha i popatrzył z niejakim bólem.

– Dlaczego chcesz to wiedzieć? – zapytał wprost.

Josh był przygotowany na to pytanie.

– Ponieważ go kocham – odpowiedział równie bezpośrednio.

Zielone oczy Georgesa rozszerzyły się i znów zapadło milczenie. Josh zdał sobie sprawę, że zacisnął pięści, i teraz je rozluźnił. Powiedział to na głos i nie brzmiało to tak źle. Może kiedyś zdobędzie się na odwagę, by powiedzieć to samemu Alainowi…

– Zależy mi na nim – powiedział ciszej. – Chcę się do niego zbliżyć. Chcę wiedzieć, czy mam jakieś szanse, czy on myśli o tobie, co tak naprawdę chciał z tobą zrobić, co…

Urwał, czując niespodziewany ucisk w gardle. Może dla Saphira i Jade'a to było głupie… Może uważali, że ich miłość jest wzniosła i uduchowiona, i może zresztą była taka… Ale dla niego ważne było także… Emocje wezbrały w nim z taką siłą, że nagle przeraził się, że zaraz się rozpłacze. Spuścił głowę i zamknął oczy. Nabrał kilka głębokich oddechów i owinął się ramionami, by się uspokoić.

– To było wtedy, kiedy poszedłem do Alaina, by z nim porozmawiać – dobiegł go łagodny głos. – Może powinienem być bardziej ostrożny, ale tak naprawdę nie wierzyłem, że mógłby mi coś zrobić. Zresztą nie zrobił. Do niczego nie doszło – powiedział Georges z naciskiem. Josh wciąż nie otwierał oczu, ale słuchał każdego słowa.

Szelest. Ktoś poruszył się niespokojnie.

– Może jednak poczekam pod kościołem – rozległ się niepewny głos Jade'a.

– Zostań – padła natychmiastowa odpowiedź Saphira. – Proszę.

Josh potrafił sobie wyobrazić, jak Georges złapał Roberta za rękę i powstrzymał przed odejściem. Ale nie spodziewał się, że w następnym momencie poczuje dotyk na ramieniu. Otworzył oczy i popatrzył prosto w życzliwą twarz Saphira.

– Joshua, usiądź – powiedział Georges i pociągnął go w stronę ławki.

Josh przycupnął na skraju, gotów w każdej chwili zerwać się – nie potrafił się uspokoić.

– Nie staraj się walczyć ze wszystkim sam – mówił Saphir cicho.

– Zawsze byłem sam – odparł automatycznie Josh.

– W to nie wierzę – padła rozświetlona uśmiechem odpowiedź. – Każdy ma przy sobie ludzi, którzy są dla niego ważni… No ale nie po to tu jestem, żeby ci prawić kazania – Saphir zreflektował się. – Wtedy do niczego nie doszło. Alain próbował… próbował mnie pocałować – oświadczył cicho. Od strony Jade'a dobiegło stłumione westchnienie. – Nie wiem dlaczego. Był wtedy nieszczęśliwy… zamknięty w swoim bólu… Chyba cały czas walczył, od tak dawna. Sam – powiedział z pewnym zarzutem. – Nie zamierzam go w każdym razie o nic obwiniać. Poza tym… Miałem wrażenie, że wtedy w ogóle nie widział mnie – spekulował ostrożnie. – Rozmawialiśmy wtedy o Grace, więc… Więc może Alain widział we mnie ją. – Odwrócił się do Jade'a. – Jak wielu przed nim i po nim.

Jade przez chwilę nic nie mówił.

– Joshua to kiedyś zasugerował – odezwał się w końcu, powoli dobierając słowa – i chyba mógł mieć rację… Kiedy teraz o tym myślę, wydaje mi się, że Alain rzeczywiście był w Grace… zakochany. W sumie wiele razy podkreślał, że nie są prawdziwym rodzeństwem… Ja wolałem na to nie zwracać uwagi, bo… Bo sam… lubiłem Grace. Wolałem widzieć Alaina tylko jako jej brata, bo tak było dla mnie… wygodniej. Ale taka dziewczyna jak Grace robiła wrażenie na każdym chłopaku. Była dobra i mądra, i silna, i wrażliwa… – Urwał, najwyraźniej zatopiwszy się we wspomnieniach.

– Czy to znaczy – zapytał Josh cicho – że Alain… zakochał się w Georgesie?

Saphir potrząsnął głową.

– Nie sądzę. Ani przez chwilę nie odniosłem takiego wrażenia – odparł z przekonaniem. – Poza tamtym jednym razem Alain nigdy nie zachował się wobec mnie w taki sposób. Zupełnie jakby zdał sobie sprawę, że ja to ja, nie Grace.

Josh usiłował wydobyć z tego jakiś wniosek, ale nie był w stanie. Jego myśli krążyły rozbiegane.

– Nie wiem, jak to by się potoczyło wtedy, gdybym nie uciekł – kontynuował Georges. – Czy Alain uświadomiłby sobie swój błąd? – Josh zacisnął palce na materiale spodni. – Nie ma sensu o to pytać. Podejrzewam, że on sam nie zna odpowiedzi. Możliwe, że w ogóle nie pamięta już całej sprawy.

Josh poczuł, że wrócił do punktu wyjścia. Wciąż nie wiedział, co kierowało wtedy Alainem… I po co było przechodzić przez to wszystko?

– Jednak jedno nie ulega wątpliwości – czysty głos Saphira wdarł się w jego myśli. – Wtedy, rok temu, w tamtej właśnie chwili, Alain Corail był gotów zrobić ze mną wszystko. Niezależnie od tego, czy byłem chłopakiem czy dziewczyną.

Josh popatrzył na niego, nie rozumiejąc.

– Co masz na myśli…?

Lekki rumieniec zabarwił policzki Saphira, ale odpowiedział Jade:

– Innymi słowy, drań był gotów cię przelecieć, tak? – Uderzył pięścią w ławkę. – A niech go!

– Robert!

Josh patrzył na nich obu okrągłymi oczami. Georges odwrócił się do niego i z przepraszającym uśmiechem powiedział:

– Miał ochotę to zrobić. Fizyczną – uściślił, jakby nie było to oczywiste. – Wtedy nie zwróciłem na to uwagi, ale potem stało się to dla mnie jasne. Jeśli więc chcemy ułożyć na podstawie tego jakąś opinię, to jedynie taką, że Alain nie ma nic przeciwko chłopakom. A o to chyba ci chodziło? – zauważył nadzwyczaj błyskotliwie.

Josh nic nie mówił, tylko wpatrywał się w niego, mrugając oczami i usiłując zaakceptować to, co właśnie usłyszał.

Więc jednak… Jednak miał szanse… Jednak Alainowi naprawdę było wszystko jedno… Zakrył twarz dłońmi, tym razem całkowicie pewien, że nie będzie w stanie powstrzymać łez. Nie spodziewał się… Nie spodziewał się, że to będzie taka ulga… Przez te ostatnie dni – przecież nie minęły nawet dwa tygodnie od jego nagłego objawienia – po prostu realizował swój plan, zamysł, cel… uparcie wierząc i wiarą jedynie się żywiąc… A teraz… Zagryzł wargi, czując, że zaczynają drżeć.

– Dziękuję – wyszeptał zduszonym głosem, odejmując ręce od twarzy.

Georges położył rękę na jego ramieniu i zajrzał mu w oczy. Jego uśmiech mógł oślepiać.

– Mam nadzieję, że sprawisz, że Alain będzie w końcu szczęśliwy – powiedział cicho. – Mi też na nim zależy. On jest prawie, no… prawie moim bratem – dodał jeszcze ciszej. Josh kiwnął głową. – Powodzenia. Zresztą wyglądasz na zdeterminowaną osobę, na pewno bardziej niż ja. Na pewno ci się uda – zachęcił.

– Dokładnie to samo mu powiedziałem – dobiegło od strony Jade'a, wypowiedziane dość nonszalanckim tonem, ale Josh i tak poczuł do niego wdzięczność.

– Dziękuję wam obu – wydusił, ocierając oczy. – Naprawdę dziękuję.

– Zdaje się, że Alain kończy w tym roku szkołę? – przypomniało się Georgesowi. – Musisz się pospieszyć i postarać…

– Spieszę się i staram od dwóch tygodni – przerwał mu Josh drżącym głosem. – Wszystko przez niego! – Wymierzył oskarżycielski palec w stronę Jade'a, ale nie mógł powstrzymać uśmiechu.

– Godne pochwały – skomentował Jade, znów wyciągając się niedbale na ławce.

– W każdym razie jestem pewien, że zajmie ci to mniej czasu niż… nam. – Georges zaczerwienił się ponownie.

– A jak to z wami właściwie było? – zaciekawił się Josh. Po łzach już nie było śladu.

– Na początku nie mogłem go znieść… A on mnie – odparł z ożywieniem Georges. – Ale potem on… ja… my… – zaczął się plątać i zrzedła mu mina, a na koniec się zaczerwienił zupełnie i zamilkł.

– Dość powiedzieć, że skończyło się dobrze – podsumował Jade. – Ale nie o tym miała być rozmowa. Właściwie trochę nam się spieszy i nie że cię wyganiam, ale chyba musimy już iść.

– Robert! – zawołał Georges z oburzeniem.

– Do obiadu została już tylko godzina – przypomniał Robert, zniżając głos. – A mieliśmy jeszcze… No i iść na cmentarz.

Georges zaczerwienił się po czubki uszu, a następnie wstał.

– Cieszę się, że porozmawialiśmy – zwrócił się do Josha serdecznie, wyciągając rękę.

– Ja również. Dziękuję. – Josh wstał i uścisnął podaną dłoń. Chwilę stał, zastanawiając się. – Czy… Grace jest pochowana w Idealo? – zapytał.

Georges spojrzał na Roberta, a potem jego oczy wróciły do Josha.

– Tak. Chcesz z nami iść? – zaproponował.

Josh kiwnął głową z wahaniem. Nie wiedział dlaczego, ale poczuł nagłą chęć spojrzenia na miejsce, gdzie spoczywała Grace. W jakiś sposób stała się dla niego ważną osobą, choć jeszcze dwa tygodnie temu nie miał o niej pojęcia. Może chciał się upewnić, że zasnęła na zawsze i nie wróci? Nie, to było bardzo podłe z jego strony – a przecież jeszcze chwilę temu rozkoszował się oszałamiającym poczuciem, że wszyscy na świecie są jego przyjaciółmi, a sam świat jest piękny i dobry.

Widocznie był złą osobą, skoro czuł zazdrość wobec Grace. Może jednak nie powinien…

– Wiesz, kiedy się o niej dowiedziałem, byłem zazdrosny – Georges wydawał się odczytywać jego myśli. Robert prychnął. – Wszyscy patrzyli na mnie i widzieli ją… Nawet Robert – powiedział z odcieniem uszczypliwości, na co Jade ostentacyjnie się odwrócił. – Musiała być wyjątkową osobą, skoro zawróciła w głowie i Robertowi, i Alainowi… – dodał z pewnym smutkiem.

– Była – potwierdził Jade bez ogródek. – Ale już jej nie ma. Więc z łaski swojej przestań marudzić.

Georges roześmiał się cicho.

– Nie marudzę…

Josh poczuł się prawie onieśmielony sposobem, w jaki ci dwaj się do siebie odnosili. Byli bezpośredni, żartowali, potrafili mówić rzeczy i łatwe, i trudne w tym samym czasie. Chciałby kiedyś móc tak rozmawiać z Alainem: nie uważać na słowa, nie kontrolować się cały czas – ufać jemu i ufać sobie. Na razie miał wrażenie…

– Georges… Czy ty też obchodziłeś się z Robertem jak z jajkiem? – zapytał, zanim zdążył się powstrzymać.

Obaj odwrócili się do niego, a potem spojrzeli po sobie i wybuchnęli śmiechem. Josh zarumienił się. Znów zrobił z siebie idiotę…

– Prawdę powiedziawszy… – Georges zamyślił się, kiedy już skończył się śmiać. – Od początku byliśmy wobec siebie bardzo bezpośredni – stwierdził. – Ale nie w taki sposób, jak myślisz – pospieszył z wyjaśnieniem. – Była między nami jakaś… Jak by to nazwać… Chciałem zostać jego przyjacielem, ale jednocześnie miałem wrażenie, że on robi z siebie mojego przeciwnika. Wtedy mówiliśmy sobie wiele rzeczy wprost, choć jak tak teraz myślę, to niekoniecznie były te rzeczy, które chcieliśmy powiedzieć.

– Ja tam zawsze mówiłem mu, co chciałem – wtrącił się Robert. – Najbardziej lubiłem go drażnić i wyprowadzać z równowagi.

– Udawało ci się to doskonale. – Georges rzucił mu szeroki uśmiech i wyglądało na to, że obaj znów zapomnieli o Joshu. – Ale to mi dobrze zrobiło. Od początku wiedziałeś o mnie więcej niż ja sam – dodał ciszej. – Ale ukoronowaniem naszej przyjaźni było, kiedy trzasnąłem go w twarz – wyznał, ponownie odwracając się do Josha.

– Co?!

Jade potarł się w lewy policzek i nie wyglądał na bardzo zadowolonego.

– Strasznie mnie wtedy zdenerwował – odparł Georges z anielskim uśmiechem.

W tym właśnie momencie Josh uznał Georgresa Saphira za najbardziej niesamowitą osobę pod słońcem. Jak inaczej mógłby pogodzić w sobie takie sprzeczności?

Zatrzymał się, usiłując pozbierać chaotyczne myśli.

Nie, oczywiście, że nie zamierzał bić Alaina – choć czasami rzeczywiście miał ochotę nim potrząsnąć, by wydobyć jakąś reakcję na własną osobę. Nie mógł jednak nie zastanawiać się nad tym, jaka tamtych dwóch musi łączyć zażyłość, jeśli są w stanie robić nawet takie rzeczy. No ale skoro ze sobą sypiali…

Zaczerwienił się i potrząsnął głową. Nie będzie teraz o tym myślał.

– Coś się stało? – Georges zatrzymał się i spostrzegł, że Josh został w tyle.

– Nie, nic – pospieszył z odpowiedzią Josh, usiłując odegnać złe wizje, i dołączył do nich.

Przed cmentarzem jego towarzysze kupili kwiaty – i chwilę potem stali już przed grobem Grace Corail.

"Miała tylko osiemnaście lat", pomyślał Josh, przyglądając się znakom w kamieniu. Kiedy już tu był, nie czuł żadnej zazdrości – jedynie smutek z powodu życia, które zgasło tak szybko. "Spoczywaj w pokoju, siostro Alaina. Zajmę się nim."

Popatrzył w bok. Georges i Robert stali w zamyśleniu i nigdy wcześniej nie wydali się Joshowi tak zjednoczeni jak teraz. Odwrócił wzrok, by nie przeszkadzać ich… żalowi? Domyślił się, że w historii Grace było znacznie więcej, niż mu powiedzieli. I niech to zostanie ich tajemnicą, zadecydował, tłumiąc westchnienie. Przez chwilę wydawali mu się o wiele doroślejsi od niego.

Zegar wybił drugą. Josh drgnął i przez chwilę zastanawiał się, dlaczego go to poruszyło. Ach! Obiad u Perle'ów!

– Muszę lecieć! – oznajmił towarzyszom. – Jeszcze raz dziękuję, Robert, Georges, za wszystko! – Kiwnęli głowami. – Wesołych Świąt! – zawołał, machając do nich.

Najszybciej, jak mógł, wydostał się z cmentarza, a potem pognał pędem na ulicę Bawełnianą, by nie spóźnić się bardziej, niż już się spóźnił.




Sekwencja Wielkanocna, Victimae Paschali laudes



rozdział 7 | główna | rozdział 9