9.
(you're the one without fear)




W normalnych okolicznościach, mimo swej wewnętrznej pewności siebie, Josh na pewno byłby zdenerwowany wizytą na uroczystym obiedzie u ludzi, których nie znał – dzisiaj jednak myśli miał zaprzątnięte innymi sprawami, by przejmować się czymś takim. Chwilę stał przed drzwiami, uspokajając oddech po biegu, zanim zadzwonił. Poprawił na sobie ubranie i przeczesał palcami włosy, żeby wyglądać porządnie. Już by mu Erwin nagadał, gdyby pojawił się tutaj niczym jakiś flejtuch.

"Państwo Perle muszą być całkiem nieźle sytuowani", pomyślał, idąc za służącą w stronę głównego holu. Dom wydawał się spory, dwupiętrowy, udekorowany może nieco kiczowato rzeźbami w stylu antycznym, całościowo jednak robił sympatyczne wrażenie. Wszedł do bawialni, rozświetlonej słonecznym blaskiem i urządzonej w jasnych kolorach, i pierwsze, co napotkał, to wzrok Erwina, który obiecywał mu, że się z nim policzy później.

– Pan Joshua Or – zaanonsowała go służąca, po czym stanęła z boku.

Josh ukłonił się państwu Perle, aż włosy zafalowały wokół jego głowy.

– Proszę mi wybaczyć spóźnienie! – zawołał, prostując się. – Byłem… na cmentarzu… i nie zauważyłem upływu czasu.

– Och, to już ta pora? – pani Perle, korpulentna blondynka w jasnoróżowej sukni, zdziwiła się uprzejmie, choć przecież wielki zegar w kącie wyraźnie pokazywał, że było już dziesięć po drugiej. – Tak się zagadaliśmy z kochanym Erwinem…

"Kochany Erwin" usiłował ukryć krzywy uśmiech, a Cecile stłumiła parsknięcie. Pan Perle, szczupły wąsaty szatyn w szarym garniturze, podniósł się z sofy i podszedł do Josha, wyciągając rękę.

– Raymond Perle – przedstawił się. – To moja małżonka, Prune.

Josh uścisnął obojgu ręce, uznając, że wydają się sympatyczni. Ukłonił się w stronę Cecile, która choć raz nie patrzyła na niego wyzywająco, jak miała w zwyczaju. Przysunęła się jednak bliżej Erwina, a Josh stłumił westchnięcie. Przecież musiała wiedzieć, że Josh nie stanowi dla niej żadnego zagrożenia. Na pewno wiedziała. Erwin był zakochany w niej po uszy, ale widać było to dla niej za mało. Cóż, była dziewczyną.

– Dziękuję za zaproszenie – powiedział, zwracając się ponownie do państwa.

Pani Perle uniosła dłoń do ust – co, jak się miał później dowiedzieć, było jej nawykiem, kiedy tylko była czymś przejęta. Czyli praktycznie zawsze.

– Sugeruję, byśmy zasiedli do posiłku – odezwał się pan Perle głębokim tonem, podając małżonce ramię, które ona ochoczo ujęła.

"Szanują się", zauważył Josh, idąc za nimi do jadalni. "Może nawet wciąż kochają…" Cóż, po kimś Cecile musiała odziedziczyć stałość w uczuciach, pomyślał. To już dwa lata, odkąd ona i Erwin się poznali i – jeśli wierzyć obojgu – zakochali w sobie od pierwszego wejrzenia. Josh stłumił kolejne westchnienie, tym razem żalu. W ich przypadku to było takie proste – a on ile się musi natrudzić, w dodatku wcale nie będąc pewnym sukcesu?

Nie, stop, co to znów za wątpliwości? Dopiero co dowiedział się czegoś, co sprawiło, że jego szanse na sukces skoczyły w górę kilkakrotnie. Alain nie miał nic przeciwko mężczyznom i wydawał się go choć trochę lubić – to więcej, niż potrzeba, by mieć nadzieję.

Przy stole usiedli w sposób tradycyjny – a przynajmniej tak sądził Josh, który przecież nigdy wcześniej nie uczestniczył w normalnym rodzinnym obiedzie – państwo u szczytów, młodsi po bokach. Erwin siedział koło Cecile, Josh naprzeciw nich dwojga, za plecami mając drzwi do ogrodu. I potem zaczęli posiłek – niewątpliwie najbardziej wystawny, w jakim Josh brał udział. Dania były wyborne, ale tak naprawdę Josh nigdy nie był wybredny, jeśli chodziło o jedzenie, więc zjadłby wszystko, co by mu podano. Istotniejsza była atmosfera przy stole: wielcy państwo, piękne stroje, świetna zastawa… To wszystko mogło sprawić, że Josh czułby się niezręcznie. Nie uważał się za prostaka, ale gdzie mu tam do wyższych sfer? Wychowywał się w skromnych warunkach i na pewno nie był obyty z przepychem. Dziadek nauczył go dobrych manier, ale mimo wszystko…

Jednak ani przez chwilę nie miał wrażenia, że nastrój jest zbyt sztywny. Państwo Perle zachowywali się naturalnie, nikt nie czuł się skrępowany i posiłek przebiegał w takim relaksującym i niemalże leniwym spokoju. Nie było się czym denerwować i Josh poczuł, że się odpręża. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że rodzice Cecile musieli być generalnie przyjaźnie nastawieni do świata i ludzi: Erwina traktowali z życzliwością, a jego samego z uprzejmością – choć przecież był im zupełnie nieznaną osobą.

W sumie nie było to takie dziwne, skoro byli rodzicami Cecile. Dziewczyna, mimo swoich wad, była w porządku. Och, Josh i ona zawsze sobie dogryzali, ale świadczyło to tylko o sympatii, jaka między nimi panowała. Żadne z pewnością nie powiedziałoby tego na głos, ale wiedzieli, że mogą na siebie liczyć. Może i zawsze robiła niewybredne żarty na temat jego życia uczuciowego, ale wiedział, że to właśnie ona w pierwszej kolejności rzuciłaby się go bronić, gdyby zaszła potrzeba. Poczuł ciepło rozchodzące się w jego wnętrzu. W gruncie rzeczy była jedyną dziewczyną, z którą łączyła go taka zażyłość. Miała naprawdę wielkie serce. Cieszył się, że to właśnie ją Erwin wybrał. Albo to ona wybrała Erwina, jedno z dwojga.

Wróciły do niego słowa Georgesa o tym, że każdy ma w życiu ludzi, którzy są dla niego bliscy. Chyba mógł się z nimi zgodzić.

Na stole zmieniały się kolejne dania, które spożywali niespiesznie. Josha zwłaszcza fascynowało podane do posiłków czerwone wino. Pił jednak ostrożnie, nieprzyzwyczajony do trunku, który w internacie serwowano jedynie do niedzielnego obiadu.

– Oboje z żoną pochodzimy z prowincji – opowiadał pan Perle Joshowi. – Posiadam tam spore gospodarstwo, jednak rolnictwo nigdy nie było moją pasją. Bardziej interesował mnie handel, więc oddałem gospodarstwo w dzierżawę i wyjechałem do miasta, by spróbować sił w tej branży. Koniec końców jednak nie udało mi się odciąć od korzeni, z czego teraz się cieszę. Moja firma zajmuje się sprzedażą produktów rolnych w mieście, jak i szeroko pojętą ogólną współpracą z prowincją.

– Mąż naprawdę odniósł sukces – wtrąciła pani Perle. – Choć ja nie chciałam opuszczać wsi. Uważałam, że miasto nie jest odpowiednim miejscem dla małego dziecka. Dopiero po kilku latach zgodziłam się na przeprowadzkę do Idealo. Do tamtego czasu biedny Raymond stale kursował między miastem a wsią – dodała z czułym uśmiechem.

– Ale mama szybko polubiła miasto, prawda? – zauważyła Cecile.

– Idealo jest cudownym miejscem – zgodziła się pani Perle. – Miasto okazało się nie takie straszne, jak sądziłam. A Cecile odnalazła się tutaj jeszcze prędzej ode mnie. Zawsze była bystrym i żywym dzieckiem. I o wiele odważniejszym ode mnie – dodała z chichotem.

– Czasami tęsknię za wsią – przyznała Cecile. – W mieście cały czas trzeba się przejmować, co ludzie o tobie powiedzą. Na wsi można być bardziej spontanicznym.

"Bo już akurat ty się kiedykolwiek przejmujesz tym, co ludzie o tobie powiedzą", pomyślał Josh z przekąsem. Pod względem spontaniczności Cecile przebijała nawet jego, nawet jeśli teraz udawała małą damę. Za to też ją lubił: że zawsze mówiła wprost to, co myślała. Niewiele dziewczyn to potrafiło.

– A ty gdzie się wychowałeś? – zapytała pani Perle, zwracając się do niego. – Chyba też nie pochodzisz z Idealo…?

– Dorastałem w małym miasteczku, na południe stąd. Do Idealo przyjechałem dopiero do gimnazjum. Tu też poznałem Erwina. Przez trzy lata mieszkaliśmy razem w internacie.

– Erwin wspominał, że nie masz żadnych krewnych – rzekła pani Perle ze smutkiem, po czym uniosła dłoń do ust. – Wybacz, nie powinnam była tego mówić.

Josh pokręcił głową.

– Wychowywał mnie dziadek. Zmarł na krótki czas przed moim przyjazdem tutaj. To on postarał się dla mnie o miejsce w tej szkole. Jestem mu bardzo wdzięczny…

Był. Za wiele rzeczy. Wolał nie wyobrażać sobie, jak wyglądałoby teraz jego życie, gdyby zmuszony był zostać w sierocińcu…

– Zdaje się, że wspomniałeś, że byłeś na cmentarzu…? – dopytywała się, aczkolwiek łagodnie, pani Perle.

Josh znów pokręcił głową.

– Poszedłem z przyjaciółmi. Nie mam i nie miałem w Idealo żadnej rodziny – oznajmił.

– Czy zastanawiałeś się nad swoją przyszłością? – zapytał pan Perle poważnym tonem, jakby chcąc zmienić temat. – Jesteście już w tym wieku, że powoli musicie zacząć planować.

– Ja na przykład zamierzam zdobyć zawód sekretarki – wtrąciła Cecile. – Uważam, że kobieta powinna pracować. Poza tym nie sądzę, by Erwin był w stanie nas utrzymać za swoją marną nauczycielską pensję.

Erwin zakrztusił się, a jego twarz oblała się szkarłatem. Cecile poklepała go po plecach. Pani Perle uśmiechnęła się dobrotliwie, a jej małżonek również wygiął lekko wargi.

– O tym jeszcze nie słyszałem – powiedział Josh, powstrzymując złośliwy uśmiech. – O tym nauczycielstwie – dodał szybko, bo plany matrymonialne tej dwójki były najwidoczniej szeroko znane i wręcz akceptowane.

– Zamierzam… Zamierzam zdawać do kolegium nauczycielskiego – wyznał cicho Erwin, kiedy już odzyskał głos. – Pensja może nie będzie wysoka – dodał z delikatną urazą – ale dla nauczyciela praca zawsze się znajdzie.

– A ja będę z ciebie dumna – wtrąciła Cecile tak gładko, że nikt nic nie powiedział.

Josh przyglądał się im, mrugając. "Oni już zachowują się jak małżeństwo", pomyślał z oszołomieniem. Erwin mienił się na twarzy, ale wyglądał na zadowolonego, podczas gdy Cecile sprawiała wrażenie zupełnie naturalnej i odprężonej – i tylko przyspieszone trzepotanie rzęs wskazywało, że również jest poruszona.

Po raz drugi w krótkim czasie spotkał dwoje ludzi, którzy w pojedynkę byli po prostu dwojgiem ludzi, jednak prawda o nich objawiała się dopiero wtedy, kiedy byli razem. Wówczas promieniowali światłem, z którym nie mogło się nic równać.

Chrząknięcie pana Perle przerwało ten moment, który w innych okolicznościach mógł być niezręczny, jednak tu i teraz, z tymi ludźmi, wydawał się po prostu dodatkowym promieniem słońca w pogodny dzień.

– To dobrze, że myślicie o przyszłości – pan Perle wrócił do tematu rozmowy. – A ty, Joshua?

Josh drgnął.

– Ja… Jeszcze nie wiem. – To była prawda, nie zastanawiał się na tym, co będzie robić za kilka lat, skupiając się chwili obecnej. Może jednak ojciec Cecile miał racje?

– Josh jest zdolny – wtrącił Erwin, najwyraźniej zadowolony, że rozmowa oddaliła się od niego. – Zwłaszcza z przedmiotów ścisłych bardzo dobrze sobie radzi. Nie zdziwiłbym się, gdyby dostał stypendium na uniwersytecie.

Josh spojrzał na niego z wdzięcznością, choć sama idea, by miałby być studentem wyższej uczelni, wydawała mu się abstrakcją. Poza tym… To oznaczałoby wyjazd z Idealo, a przecież to właśnie w Idealo był… Nie, lepiej o tym nie myśleć.

Pan Perle pokiwał głową.

– To niewątpliwie godne pochwały – powiedział. – Edukacja do klucz do sukcesu. Gdyby mi dano drugą szansę, z pewnością rozważałbym studia.

Pani Perle popatrzyła na niego z czułością.

– A ja myślę, że gdybyś miał wtedy jeszcze studia, wówczas w ogóle nie miałbyś czasu na mnie – stwierdziła z urokiem nastolatki.

Tym razem to pan Perle zarumienił się lekko i podniósł serwetkę do ust. "Oni naprawdę są w sobie zakochani", pomyślał Josh ze zdumieniem, po czym spuścił głowę i usiłował odpędzić nagłą tęsknotę za podobną relacją. Saphir i Jade, Erwin i Cecile, rodzice Cecile… Wszyscy oni dostąpili czegoś, o czym on mógł tylko marzyć; czegoś, co znajdowało się poza jego zasięgiem – szczęścia bycia we dwoje i wzajemnego zaufania. Troski, czułości, zrozumienia

On stał z boku.

– A jak to wygląda u ciebie, Joshua? – dopytywała się życzliwie pani Perle. – Masz dziewczynę?

Cecile wydała odgłos przypominający stłumione kaszlnięcie. Erwin popatrzył na nią surowo. Josh pokręcił głową.

– Nie.

– Trudno mi w to uwierzyć – pani Perle nie kryła zdumienia. – Taki czarujący młody człowiek… No ale gdzie masz się cieszyć powodzeniem? Przecież nie w tej waszej szkole dla chłopców.

Cecile teraz ewidentnie walczyła ze śmiechem, a Erwin wyglądał, jakby rozważał dodatkowo zakrycie jej ust ręką. Tymczasem pani Perle, nieświadoma niczego, ciągnęła:

– Erwin miał doprawdy szczęście, że spotkał Cecile…

– Och, mamo! Powinna była mama powiedzieć, że to ja miałam szczęście, że spotkałam Erwina! – zawołała z wyrzutem dziewczyna.

– No, tak… oczywiście… – zmieszała się pani Perle. – Ale chodziło mi o to, że…

– Tak czy owak, zabrzmiało to niegrzecznie – upierała się przy swoim Cecile.

– No ale sama powiedz, czy Erwin byłby zadowolony, gdyby tylko siedział z chłopakami w internacie? – jej matka nie dawała za wygraną.

– Gdyby wolał chło… – wyrwało się Cecile, ale Josh jej przerwał:

– Ja wo… – jednak nie zdążył powiedzieć nic więcej, ponieważ pan Perle uderzył łyżeczką o szklankę, uciszając wszystkich.

– Uspokójcie się – powiedział łagodnie. – Mężczyźni przy was zamilkli – dodał, spoglądając na obie panie, które w zacietrzewieniu zapomniały o gościach. – Joshua, zdaje się, że chciałeś coś powiedzieć.

Josh zacisnął ręce na serwetce leżącej mu na kolanach. Jeszcze chwilę temu rzeczywiście zamierzał powiedzieć, że dziewczyny wcale go nie interesują – ale rzut oka na twarz Erwina odwiódł go od tego pomysłu. Erwin nie wyglądał na zadowolonego kierunkiem, jaki obrała rozmowa, i Josh uznał, że lepiej będzie niektóre kwestie zatrzymać dla siebie. Państwo Perle wydawali się sympatyczni i życzliwi, ale przecież tak naprawdę ich nie znał. Nie wiedział, jak zareagowaliby na takie rewelacje. Może byłoby im nieprzyjemnie, że zaprosili do siebie kogoś takiego. Albo że ich córka i przyszły zięć zadają się z kimś takim. Przełknął. Nie chodziło o to, że się wstydził – bo nie miał się czego wstydzić – jednak lepiej było tej jednej kwestii nie poruszać. Nie chciał robić Erwinowi przykrości.

– Ja… jestem pewien, że spotkam odpowiednią osobę – powiedział z uśmiechem. – Nie muszę się spieszyć.

– Widzisz, chłopakowi nie głupstwa w głowie – podsumował pan Perle zadowolony, a Josh pozwolił mu na taką interpretację własnych słów.

– Tato!

– Kochanie!

W głosach Cecile i jej matki brzmiało oburzenie.

– Co ja takiego powiedziałem? – bronił się pan Perle przed nagłym atakiem.

– Od kiedy miłość to głupstwa?! – Cecile aż wstała z krzesła, jej oczy ciskały błyskawice. – Josh! – zwróciła się do Josha, który prawie podskoczył w miejscu. – Masz sobie prędko znaleźć… ukochaną osobę! – Wycelowała w jego stronę niemalże oskarżycielski palec. – Żeby mój ojciec nie porównywał mnie do ciebie i mówił, że głupstwa mi w głowie!

– Ależ! Nic takiego… – żachnął się pan Perle.

Cecile usiadła z powrotem na krześle i skrzyżowała ramiona na piersi, naburmuszona. Josh przez chwilę tylko mrugał, a potem – niespodziewanie – uśmiechnął się.

– No, skoro Cecile mi coś takiego mówi… chyba nie mam wyboru – powiedział i wyszczerzył się.

Wszyscy wybuchnęli śmiechem, nawet Cecile, która nie potrafiła się długo złościć.

– Może powinieneś częściej wychodzić do miasta? – zastanawiała się pani Perle, która najwyraźniej nie porzuciła tematu. – Tak przystojny chłopak na pewno zawróciłby od razu w głowie…

– Oj mamo! Niech już mama da spokój! Josh nie jest dzieckiem! – zniecierpliwiła się Cecile. – Poradzi sobie. Prawda, Josh?

Kiwnął głową. W jej obecności nie sposób było być markotnym. Poza tym… miała rację: poradzi sobie. "Do randki z Alainem jeszcze tylko cztery dni", pomyślał przelotnie. "Połowa tego, ile było na początku." Ta myśl dodawała energii.

W tym właśnie momencie uderzyła go świadomość, z której wcześniej nie zdawał sobie sprawy. Erwin i Cecile tak naprawdę nie wiedzieli o jego uczuciach do Alaina. W pierwszej chwili wydawało mu się to tak nieprawdopodobne… Przecież Erwin zawsze wiedział o wszystkim… Tyle lat mieszkali razem, że sekrety Erwina były jego sekretami – i na odwrót. A teraz?

Kiedy to się zaczęło? Pewnie już wtedy, kiedy Erwin poznał Cecile. I potem, kiedy wyprowadził się z internatu… A w liceum on i Josh trafili do różnych klas. Siłą rzeczy spędzali ze sobą coraz mniej czasu. Ale nie potrafił być zły na Cecile. On sam pozwolił, by Erwin wyśliznął się z jego życia. Wciąż byli najlepszymi przyjaciółmi, ale… Ale Josh nauczył się samodzielności. Nie potrzebował mieć przy sobie Erwina, prawda? A Erwin miał swoje życie i swoją drogę. Kolejna tajemnica dorastania.

Prawie nie ukłuło.

Mimo wszystko chciał powiedzieć Erwinowi o swojej sytuacji. O tym, co u niego nowego. Erwin na pewno by go wysłuchał, jak zawsze. Jakoś skomentował, może coś doradził – albo po prostu by tam był, przez chwilę, i swoją obecnością okazywał Joshowi wsparcie. Bo teraz, kiedy Erwina już nie było, a Alaina jeszcze nie było, Josh czuł swoiste osamotnienie. Jeszcze nie był dorosły, jeszcze nie chciał stawać tak do końca na własnych nogach…

Skomplikowane.

– …Ale muszę przyznać – głos pani Perle wyrwał go z zadumy i poderwał głowę – że byłam zaskoczona, kiedy jesienią Cecile przyprowadziła Erwina do domu i powiedziała, że to jej przyszły mąż.

Oboje zakochani zarumienili się.

– Bo to on powinien był to powiedzieć – wypaliła Cecile, czerwona jak piwonia.

– Cecile… Przecież mając szesnaście lat nie mogę się o ciebie oświadczać – powiedział Erwin cicho.

– Nie musisz się oświadczać – odparła Cecile, uszczypliwie. – Ale chyba mogłeś to powiedzieć? A ty tylko stałeś jak kołek, więc na mnie spadło. A tak czekałam właśnie na twoje szesnaste urodziny, żeby powiedzieć rodzicom, że mam chłopaka.

– Ach, Raymond oświadczył się o mnie, kiedy miałam szesnaście lat – wspominała pani Perle z zachwytem w głosie.

– A ja mam już osiemnaście i muszę poczekać jeszcze przynajmniej dwa do ślubu – westchnęła Cecile. – Najlepsze lata życia przeciekają mi przez palce…

– Jestem pewien, że Erwin postara się o to, by jednak te po ślubie były najlepsze – powiedział cicho Josh.

Cecile najwyraźniej się zmieszała.

– No… tak… – mruknęła i nie marudziła więcej.

Erwin popatrzył na Josha z wdzięcznością.

– Kiedy Raymond przyszedł prosić o moją rękę, moi rodzice przegnali go na cztery wiatry… – zaczęła wspominać pani Perle. – Niewiele brakowało, byśmy razem uciekli.

– Och, uciekli! – ożywiła się na powrót Cecile.

– Kochanie, nie podsuwaj naszej córce niemądrych pomysłów – zwrócił żonie uwagę pan Perle. – A ty, moja panno, nie zapominaj, że nigdzie nie dadzą mu ślubu, jeśli nie udowodni, że ma osiemnaście lat.

– Nawet za granicą? – dopytywała się Cecile z błyskiem w oku.

– Nie zamierzam nigdzie się ruszać z Idealo – Erwin brutalnie położył kres jej mrzonkom. – Przynajmniej nie przed końcem szkoły…

– Zupełnie brak ci romantyzmu – Cecile naburmuszyła się na nowo. – Jestem pewna, że Josh z chęcią uciekłby ze swoim… no, gdyby musiał.

– A co z moją karierą uniwersytecką? – zapytał Josh, wykrzywiając się do niej złośliwie.

– Ależ wy wszyscy jesteście praktyczni! – zawołała Cecile z irytacją. – A ja ciebie, Josh, miałam za osobę, która ceni sobie uczucia!

– Co ma jedno do drugiego? – zdziwił się Josh.

– Właśnie. Raymond był taki we mnie zakochany, że jego firma niemal zbankrutowała, bo czasami zapomniał jej doglądać… – dolewała do ognia pani Perle.

Cecile, Erwin i Josh popatrzyli na nią, a potem na pana Perle, który odchrząknął. Potem wszyscy znów wybuchnęli śmiechem.

– Ale trzeba przyznać, że bardzo polubiliśmy Erwina – powiedziała matka Cecile, uśmiechając się życzliwie do przyszłego zięcia. – Prawda, kochanie?

Jej małżonek pokiwał głową.

– Wydaje się, że będzie potrafił utrzymać w ryzach kogoś takiego jak Cecile.

– Och, tato! Mówi tata, jakbym była nieposłusznym i krnąbrnym dzieckiem – dziewczyna poczuła się dotknięta.

– Albo małą rozbrykaną klaczką – dodał cichutko Erwin.

– To było podłe z twojej strony, Erwinie Argue! – zawołała z urazą, odwracając się do niego.

– Myślę, że Cecile jest wspaniałą osobą, której nie trzeba trzymać w ryzach – powiedział Josh, zanim się zastanowił. Ale tak naprawdę nie musiał. Oczy Cecile zrobiły się okrągłe, gdy popatrzyła na niego. Racja, jeszcze nigdy nie powiedział jej czegoś takiego, więc miała prawo być zaskoczona. – Erwin co najwyżej zrobi z niej damę.

Cecile mrugała przez chwilę, a potem uśmiechnęła się uśmiechem, który większości osób zmroziłby krew w żyłach.

– Uduszę się, Josh – powiedziała pogodnie. – Kiedyś to zrobię, zobaczysz.

– Kto powiedział, że bycie damą to coś lepszego? – Josh nie dał się zbić z tropu. – Uważam, że każdy powinien być sobą. – Cecile zmarszczyła czoło, ale słuchała go uważnie. – Ma się tylko to jedno życie, prawda? Przeżyć je, udając kogoś innego… Chyba nie o to chodzi. Każdy ma swoje dobre i złe strony – mówił dalej. – Każdy jest inny, na swój sposób unikalny. A czasem jest się ideałem tylko w oczach ukochanej osoby… – Cecile i Erwin spojrzeli po sobie. – Najważniejsze jest to, by akceptować samego siebie i nie starać się ze sobą walczyć.

– Chcesz powiedzieć – odezwał się pan Perle w zamyśleniu – że nie powinno się walczyć ze swoimi wadami, słabościami?

Josh popatrzył na niego i ściągnął brwi.

– Nie ma nic złego w chęci rozwoju i doskonaleniu się – powiedział w końcu. – Ale nie można zapominać, że to, co uważa się za wady, może być przez kogoś innego uznane za zalety – podkreślił. – Uważam, że jeśli chodzi o ludzką naturę, nie ma prawd absolutnych.

– Ale chyba oczywiste jest, że ludzie dzielą się na złych i na dobrych?

Josh patrzył na mężczyznę uważnie.

– O tym powinien pan dyskutować raczej z księżmi – powiedział. – Albo strażnikami więziennymi. Ale… "Kto sam jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamień." Powinniśmy być świadomi, że inni zawsze będą nas oceniać inaczej niż my sami siebie. Ale czy to znaczy, że inni mają rację? – zapytał. – Koniec końców, tylko od siebie samego człowiek nie jest w stanie uciec, więc chyba najważniejsze jest słuchać i akceptować samego siebie. Dlatego nawet jeśli inni uważają, że powinniśmy się zmienić, nie powinniśmy tego robić, jeśli jest to sprzeczne z naszą naturą. Nigdy nie będziemy szczęśliwi.

Zapadła cisza. Cztery pary oczu wpatrywały się w niego bez jednego słowa. Nawet panu Perle wydało się zabraknąć argumentów…

Josh poczuł się nieswojo. Chyba jednak powiedział coś, czego nie powinien był mówić. Poczuł ukłucie sumienia. Miał nadzieję, że Erwin nie będzie miał przez niego problemów… Spuścił głowę.

– Ja… Przepraszam…

– Chłopcze – przerwał mu ojciec Cecile, sprawiając wrażenie lekko ogłuszonego. – Powinieneś zostać filozofem. Albo… jak się nazywa ta nowa nauka o duszy… Psychologia. Tak.

Josh nieśmiało uniósł głowę. Cecile spojrzała na Erwina.

– Josh mówi, że mam być taka, jaka jestem, i cenić samą siebie... I że nie trzeba mnie trzymać w ryzach.

– Nawet bym nie śmiał – odparł cicho Erwin.

– No, mam nadzieję – odrzekła dziewczyna, choć głos miała niepewny. – Ale jeśli nie będziesz z czegoś zadowolony, to powiedz mi wprost – dodała.

Erwin popatrzył na nią. Siedziała zarumieniona, ze wzrokiem wbitym w stół przed sobą.

– Dobrze – odparł.

Uśmiechnęła się nieśmiało, a Josh zastanowił się, czy przypadkiem jego wypowiedź nie przyniosła rezultatu przeciwnego niż spodziewany. Ale tak też było dobrze.

Kiedy skończyli deser, zegar w bawialni wybił czwartą. Światło słońca, wpadające go jadalni, zrobiło się bardziej miękkie. Josh uświadomił sobie, że dwie godziny minęły niepostrzeżenie – przy smacznym posiłku i przyjemnej rozmowie w miłym towarzystwie.

Z drugiej strony czuł się cokolwiek zmęczony. Cieszył się szczęściem Erwina i Cecile, ale jednocześnie widok ich dwojga razem wywoływał w nim nieokreślone poczucie niechęci, na które nic nie mógł poradzić. Nie była to zresztą niechęć skierowana przeciw nim – jedynie jakaś taka przykrość, jakby wciąż przypominano mu, że w przeciwieństwie do innych on jest sam. A może po prostu tylko dzisiaj się tak czuł? Bo nie przypominał sobie podobnego wrażenia z wcześniejszego okresu… Może to była swoista niecierpliwość, by samemu zaznać takiej wspólnoty? Póki nie miał na widoku… Alaina, mógł przyglądać się im z pobłażliwością i optymistycznie czekać, aż i jemu przydarzy się coś podobnego. Teraz jednak był Alain… i Josh sam nie był w stanie powiedzieć, czy spełnienie jego marzeń jest bliżej czy dalej, kiedy ich obiekt stał się konkretną osobą z krwi i kości.

Czasem dochodził do wniosku, że za dużo myśli. Psychologia… Ha.

Kiedy odeszli od stołu i udali się do bawialni, Josh postanowił się pożegnać.

– Jeszcze raz bardzo dziękuję za zaproszenie. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz w tak miły sposób spędzałem święta – powiedział szczerze.

Pastwo Perle popatrzyli po sobie.

– Myślę, że możesz częściej do nas zachodzić – powiedziała matka Cecile powoli, a jej mąż pokiwał głową. – W tym dużym domu jest czasem nudno. Bardzo cieszymy się towarzystwem Erwina.

Josh poczuł ciepłe łaskotanie w żołądku.

– Jestem wdzięczny – odparł cicho. – Jeśli Cecile zechce przekazać mi raz na jakiś czas zaproszenie, przyjmę z radością.

Cecile pokazała mu czubek języka, stojąc za plecami rodziców. Miał ochotę odpowiedzieć jej tym samym, ale oczywiście nie zrobił tego. Uścisnął dłonie państwu i wyszedł.

Dzień nie był upalny, choć wiatr trochę ustał. Josh nie czuł jednak chłodu. Kiedy szedł powolnym krokiem w stronę kampusu, mijając spacerujących po świątecznym obiedzie mieszkańców, przepełniało go wrażenie ciepła – dawno, zdawało mu się, zapomnianego.

Choć wiedział – i trzymał się tej wiedzy jak pochodni – że to nie jest prawda, pozwolił sobie na iluzję, że wraca ze spotkania z rodziną.




Lohen & Lomax, "Live on"



rozdział 8 | główna | rozdział 10