10.
(on enää valokuvat kellastuneet)




W Poniedziałek Wielkanocny nie było już śladu po wcześniejszym załamaniu pogody: słońce świeciło coraz cieplej, a niebo było niemal bezchmurne. Przedpołudnie Josh spędził na świeżym powietrzu, z ostatnią książką, jaką miał do przeczytania przed końcem roku. Jutro może… może się pouczy słówek z angielskiego – to zawsze sprawiało mu najwięcej problemów przy nauce języka, więc może wykorzystać wolny czas na wkuwanie.

W południe odłożył lekturę na bok z irytacją. Strasznie głupia była ta powieść, a główny bohater niemożebnie frustrujący. Po co kazali im czytać takie bzdury? Przeważnie nauczyciel wybierał im naprawdę dobre książki, jednak tym razem zupełnie mu się nie udało. Ciekawe, w jaki sposób będzie omawiać lekturę na lekcji… Jak na razie morału Josh nie wyczytał żadnego – no ale miał za sobą dopiero trzecią część tekstu. Zawsze istniała nadzieja, że fabuła się poprawi – ale na poprawę głównego bohatera jakoś nie liczył.

Zapatrzył się w niebo nad głową.

Czy mężczyźni miewali takie problemy? Główny bohater, rzekomo czarujący i inteligentny, zaręczył się z panną z dobrego domu, ale w międzyczasie na jaw wyszedł jego romans z dziewczyną z niższych sfer, który miał miejsce wcześniej. I teraz ten pajac nie wie, co w ogóle powinien zrobić… Ze wstępu wynikało, że uwikłany w tak kompromitującą sytuację popełni samobójstwo. "Skoro na końcu i tak ma się zabić, to po co pisać o tym całą powieść?", pomyślał Josh z frustracją. "I jeszcze kazać nam to czytać."

Pomijając wszystko inne, Josh uważał samobójstwo za tchórzostwo. Nie tylko u tego konkretnego bohatera. Był zdania, że sytuacja nigdy nie jest tak beznadziejna, by nie było z niej wyjścia. Samobójstwo oznaczało rezygnację, a ta nie leżała w jego naturze. No a poza tym… Kiedy się umrze, nic nie zostaje. Odbiera się sobie szansę na przeżycie jeszcze jednego dobrego dnia i doświadczenie jakiegoś szczęścia. Wszystko się kończy. Nie, Josh nie potrafił czegoś takiego zrozumieć. Jak długo trwa życie, tak długo jest nadzieja.

Popatrzył na okładkę książki, zastanawiając się, czy chce mu się czytać dalej o życiowych rozterkach pana Z. – i doszedł do wniosku, że nie w tej chwili. W sumie miał wolny dzień – zarówno dziś i jeszcze jutro – więc może robić to, na co ma ochotę. A na co miał ochotę teraz? Hmm…

Dzwon wybił pół do pierwszej… Dzień był jeszcze młody. Dzwon, dzwon… Katedra… Spotkanie z Saphirem i Jade'em… Grace Corail. Właściwie miał ochotę się przejść… Na grób Grace. Sam, bez pośpiechu. Nie wiedział, skąd wzięło mu się to pragnienie, ale nie zastanawiał się dłużej. Zaniósł książkę do pokoju, złapał marynarkę i wyszedł do miasta.

Grace Corail… Naprawdę niewiele o niej wiedział, myślał, idąc ulicą niespiesznie. Jade mówił o niej w samych superlatywach, możliwe, że znał ją najlepiej. A Saphir z kolei wspomniał, że wszyscy porównywali go do niej, więc wyobraźnia Josha bez problemów kreśliła sylwetkę osoby równie anielskiej, eterycznej i uduchowionej. Definitywnie nie w jego typie… ale nie miało być o nim. Na pewno wywoływała opiekuńcze uczucia u nich obu, Alaina i Jade'a, nawet jeśli była starsza.

Hmm, ale przecież Georges Saphir nie jest takim aniołkiem, koniec końców… Łatwo można go wziąć za kruchego i świętego, tymczasem była w nim jakaś siła… Momentami wydawał się o wiele mocniejszy niż Robert Jade – może więc również Grace miała więcej charakteru, niż się wydawało? Miał ochotę się poczochrać z nadmiaru myśli. Naprawdę nic o niej nie wiedział – a domysły były psu na budę.

Skręcił za róg i jego oczom ukazało się wysokie ogrodzenie cmentarza. Od kwiaciarki handlującej przy bramie kupił bukiecik okrągłych stokrotek. Teraz jeszcze tylko musi trafić… Cmentarz nie był aż taki duży – za miastem znajdował się większy – jednak wystarczający, by się zgubić. Na szczęście Josh miał dobrą orientację w terenie, a poza tym był tu przecież wczoraj. Z głównej alejki w lewo, a potem kawałek prosto i na prawo…

Zatrzymał się w pół kroku, kiedy jego oczy pochwyciły wysoką sylwetkę. Jego serce wiedziało kto to, jeszcze zanim wiedział to umysł. Kiedy ponownie ruszył przed siebie, wbijając wzrok w plecy Alaina, usiłował uspokoić szaleńcze tętno.

Nie spodziewał się go, w ogóle. Co teraz miał zrobić? Znów się zatrzymał, niepewny. Opcji było kilka, z których dwie najważniejsze: odwrócić się i odejść albo zbliżyć się i przywitać. Ale ta druga zakładała wytłumaczenie, co w ogóle tu robi i dlaczego… Popatrzył na kwiaty w dłoni i przez głowę przeszła mu myśl, że został tutaj przywołany – bo jak wytłumaczyć impuls, by się tu znaleźć? Z drugiej strony… Znów spojrzał na Alaina, teraz widział jego profil. Alain stał ze wzrokiem wbitym w kamień nagrobny, na jego twarzy rysował się wyraz podobnego żalu, jaki zaledwie wczoraj w tym samym miejscu mieli Saphir i Jade. Przełknął na wspomnienie smutku, jaki go ogarnął, gdy uświadomił sobie, jak młodo zginęła Grace.

Alain nie wygląda na człowieka, który chce, by mu przeszkadzano, powiedział jego rozsądek.

Serce jednak protestowało przeciw zostawieniu Alaina sam na sam z jego smutkiem. Jade miał Saphira, Saphir miał Jade'a. Alain był tutaj w pojedynkę. "Nie bądź tchórzem, Joshua Or", powiedział sobie jak wiele razy wcześniej. Ścisnął kwiaty mocniej w dłoni i postąpił w stronę grobu Grace.

Alain musiał dostrzec go kątem oka, ponieważ odwrócił głowę – a potem przez jego twarz przebiegł cień zaskoczenia.

– Joshua…?

– Byłem tu wczoraj z Georgesem i Robertem – Josh postanowił zacząć od wyjaśnienia. – To od nich kwiaty. – Wskazał na dwa bukiety. – I pomyślałem, że przyjdę dzisiaj. Nie sądziłem, że cię tu spotkam – powiedział zgodnie z prawdą, podchodząc i stając obok.

Alain odwrócił się z powrotem w stronę nagrobka i nic nie powiedział. Przynajmniej nie wydawał się zagniewany obecnością Josha. Josh położył kwiaty na kamieniu i cofnął się o krok.

"Cześć, siostro Alaina", przywitał się. "Nie wiem, czy sama mnie tu nie wezwałaś… Jeśli tak, to dzięki." Uśmiechnął się. "Mogę to potraktować jako twoje błogosławieństwo?", zapytał w myślach. "Wiesz, chciałbym coś zrobić, żeby był szczęśliwy. Chciałbym sprawić, żeby był szczęśliwy…" Lekki wiatr rozwiał jego włosy. Odwrócił głowę i popatrzył w górę, na Alaina. Alain zamrugał powiekami, jakby świadomy jego spojrzenia. Nigdy bardziej jak w tej chwili Josh nie pragnął go objąć. Stali tak blisko, tuż przy sobie…

Ale, oczywiście, nie mógł tego zrobić. Odwrócił wzrok i ponownie spojrzał na imię dziewczyny, wygrawerowane w kamieniu. "Wiem, że wszystko zależy ode mnie… Ale nie obraziłbym się na niewielką pomoc." Cieszył się, że mogą tutaj być, razem, nawet jeśli Alain wciąż nie dopuszcza go do swoich myśli… Cieszył się, że może tutaj być – dla Alaina. Może kiedyś Alain to doceni.

– Dopiero niedawno zacząłem tutaj znów przychodzić – dobiegł go cichy głos Alaina. Znieruchomiał, by najmniejszym gestem nie zburzyć tej kruchej chwili. Możliwe, że Alain mówił sam do siebie, ale Josh bynajmniej nie zamierzał mu przeszkadzać. Miał nadzieję, że głośne bicie jego serca nie jest słyszalne. – Chyba się bałem, wtedy, kiedy Grace umarła… Że kiedy spojrzę na ten kamień, nie będę w stanie tego udźwignąć. Albo że będę tak wściekły, że spróbuję… zamordować Roberta.

– Musiała być dla ciebie bardzo ważna – szepnął Josh, mimowolnie, ale nie mógł jednak pozostać cicho.

Alain kiwnął głową.

– Teraz myślę… że najbardziej bałem się, że poczucie winy mnie przygniecie. Nie potrafiłem jej ochronić, choć chciałem.

– To nie była twoja wina – wtrącił Josh, choć nie miał przecież pojęcia. Ale było tak, jak powiedział panu Perle: nie ma prawd absolutnych o ludzkiej naturze.

– Dlatego znów tu przychodzę – powiedział Alain po chwili. – Georges pomógł mi to zrozumieć. Że powinienem sobie wybaczyć i żyć dalej.

Josh mrugnął na nagłą zmianę tematu – ale pierwsza jego myśl była zaskakująca nawet dla niego: "Dzięki ci, Georges". Saphir musiał być naprawdę kimś, jeśli udało mu się wydobyć Alaina z ciemności – jakkolwiek wzniośle by to nie brzmiało. Josh nie mógł mu nie być wdzięczny.

– Czy jesteś teraz szczęśliwy? – spytał nagle.

Alain wciąż wpatrywał się w imię Grace na nagrobku, a potem wzruszył ramionami.

– Nie wiem. Chyba nie… Nie zastanawiałem się nad tym.

– Czym jest dla ciebie szczęście? – zapytał cicho Josh, nie patrząc na niego.

Kiedy jednak nie doczekał odpowiedzi, podniósł oczy. Alain lekko potrząsnął głową. Najwidoczniej nie wiedział. Wtedy jednak czwartoklasista powiedział cicho, z wahaniem:

– Chciałbym… już nigdy nie stracić kogoś… kto jest mi drogi.

Dzwon na wieży ratuszowej wybił wpół do drugiej. Zawsze się spieszył o dwie minuty przed kościelnym – i jakoś nikt z tym nigdy nic nie zrobił. Alain drgnął i przeciągnął dłonią przez włosy, jego oczy przestały błądzić w oddali i skupiły wzrok na nagrobku u jego stóp.

Josh wrócił do głównej alejki i poczekał, aż Alain do niego dołączy. Idąc w stronę kampusu, zastanawiał się nad tym, co usłyszał. Nie chcę już nigdy stracić kogoś bliskiego – tak, to nadawało się na definicję szczęścia i Josh nie mógł powiedzieć, by tego nie rozumiał. Sam przecież dopiero co myślał o tym, jak bardzo pragnie kogoś, kto zostanie przy nim na zawsze. Nie spodziewał się, że akurat na tę kwestię mają z Alainem podobne spojrzenie. Wydawało mu się, że – patrząc przez pryzmat własnych doświadczeń – jest w stanie odgadnąć, jak musiał czuć się Alain po stracie Grace… Ale dowiedzieć się tego od niego samego było zupełnie czymś innym.

– Dziękuję za kwiaty – dobiegł go cichy głos Alaina.

Potrząsnął głową.

– Cieszę się, że nie masz nic przeciwko.

– Nie, czemu? – zdziwił się Alain, jego ton był niepewny.

Josh znów pokręcił głową.

– Jaka ona była? – odważył się spytać z nadzieją, że tym razem Alain zechce powiedzieć coś więcej.

Alain jednak milczał i Josh stłumił westchnięcie. Chyba będzie od niego wymagać więcej czasu zdobycie zaufania Alaina – a przecież w niektórych chwilach wydawało mu się, że już je ma. Jak przed chwilą… W następnych jednak Alain się wycofywał, jak teraz.

– Była… – Alain zaczął i urwał, marszcząc brwi.

Serce Josha podskoczyło, gdy zdał sobie sprawę, że tym razem chyba jednak nie chodziło o zaufanie – po prostu Alain nie wiedział, co powiedzieć.

– Czy była jak Georges? – zapytał, usiłując mu pomóc.

Alain zwolnił kroku.

– Ich twarze… I oczy. Owszem. Ale z charakteru… – Znów się zamyślił. – Myślałem… Widziałem ją w Georgesie. Ale Robert powiedział, że Grace była o wiele bardziej opanowana, mądrzejsza – powiedział jakby do siebie. – I miała silną wiarę. Tak, była silna.

Josh szedł bez słowa, po raz kolejny usiłując wyobrazić sobie Grace. Rzeczywiście, wydawała się o wiele bardziej złożoną osobowością, niż sądził. Tymczasem Alain mówił dalej:

– Ale, tak samo jak Georges, kochała wszystkich ludzi wokół. Wszystkim ufała i o wszystkich się troszczyła. – Uśmiechnął się lekko. – Ale nie dała sobie w kaszę dmuchać. Robert lubił jej dokuczać, ale zawsze miała dla niego odpowiedź.

Josh przypomniał sobie wyznanie Saphira o tym, jak kiedyś dał w twarz Jade'owi. Chyba jednak ci dwoje mieli ze sobą więcej wspólnego niż nie.

– Mogę pokazać ci zdjęcia… – zasugerował znienacka Alain, a serce Josha ponownie wykonało niezdrową ewolucję w jego piersi.

Popatrzył na Alaina, który szedł obok wpatrzony w płyty chodnika.

– Z przyjemnością obejrzę – powiedział cicho, z powagą w głosie. Może kiedy ujrzy twarz Grace… – Nie masz czasem… pokusy… by zbliżyć się do Georgesa? – zapytał bez zastanowienia, a potem miał ochotę odgryźć sobie język.

Alain ściągnął brwi, a potem powoli potrząsnął głową.

– Georges to Georges. On nie jest Grace – powiedział. – Poza tym on… i Robert… – Urwał.

– Są parą – dopowiedział Josh, czując, że jest mu lekko na sercu.

– Kiedyś… ja… – zaczął Alain cicho, ale nie dokończył, a Josh podejrzewał, że wie, co chciał powiedzieć.

Alain potrząsnął głową, a potem rozejrzał się. Josh gorączkowo zastanawiał się, jak zmienić temat, bo nagle zaniepokoił się, że Alain może się w sobie zamknąć… Nic mu jednak nie przychodziło do głowy, a zbliżali się już do bramy kampusu… Myśl, Josh, myśl.

– Która godzina? – spytał. – Chyba mi zegarek źle chodzi… – Przysunął tarczę przed oczy. Zegarek działał dobrze, ale Alain nie musiał o tym wiedzieć.

Alain zerknął na lewy nadgarstek.

– Dochodzi druga. Spieszy ci się?

– Och, nie… Ale widzę, że odebrałeś swój z naprawy. Już wszystko w porządku?

– Na to wygląda. To stary zegarek, często się psuje, ale za każdym razem mam nadzieję, że uda się go naprawić…

– Mhm.

Ruszyli w stronę skrzydła czwartoklasistów. Josh nie mógł powstrzymać ukradkowego zerkania, aż Alain spojrzał na niego pytająco.

– No wiesz, nie chcę przypadkiem wpaść na przewodniczącego samorządu… – wyjaśnił.

– Mówiłem ci, że nie powinieneś się tym dupkiem przejmować.

"Któryś z nas musi", pomyślał Josh z westchnieniem.

– Nie lubię go…

– A kto ci każe go lubić? Poza tym możesz być spokojny. Wyjechał na święta.

– O. Jak miło…

– Mhm.

– To może… Jeśli to nie kłopot… W przyszłości mnie poinformujesz, jak znów go nie będzie?

Alain wzruszył ramionami.

– Zawsze miałem cię bardziej za huncwota niż cykora – rzucił od niechcenia.

Josh przełknął zniewagę razem ze swoją dumą. "Zniosę to, zniosę", powiedział sobie. "A tobie jeszcze kiedyś udowodnię, jaki ze mnie huncwot, panie Corail. Tylko poczekaj…"

– Każdy się czegoś boi. Ja boję się przewodniczącego samorządu… Wiesz, chciałbym się postarać o stypendium na uniwersytecie – zmyślał na potęgę, a w każdym razie wykorzystywał ostatnią rozmowę z państwem Perle – a do tego potrzebne mi naprawdę dobre świadectwo.

– Bo już jakiś problem w drugiej klasie będzie miał wpływ na twoje świadectwo końcowe – zauważył Alain uszczypliwie i nie bez racji, a potem zmarszczył czoło. – Stypendium na uniwersytecie…? – powtórzył.

– Jeszcze nie wiem – pospieszył z wyjaśnieniem Josh. – Ale mówili mi, że mam szansę…

– Wysoko mierzysz – odparł Alain, a w jego głosie zabrzmiał ton, który niełatwo było Joshowi zidentyfikować.

– Mam jeszcze dwa lata. – Josh wzruszył ramionami. – A… ty? Co planujesz robić po… skończeniu szkoły? – Nie spodziewał się, że tak trudno będzie mu o to zapytać.

Teraz Alain wzruszył ramionami.

– Nie wiem, może poszukam jakiejś pracy…

– Nie żartuj. Powinieneś się dalej kształcić – zaprotestował Josh. – I nie mów, że powtarzałeś klasę. Domyślam się, że miało to swoje przyczyny… Jade w ogóle jest o dwa lata w tył, więc… No… to może nie był najlepszy przykład – skończył markotnie.

Alain jednak uśmiechnął się tym swoim nieśmiałym uśmiechem, który trafiał Joshowi wprost do serca.

– Nie wiem, co mógłbym studiować – powiedział z rozbrajającą szczerością.

– Hmm… hmmm… – Josh myślał intensywnie. – A czemu nie matematykę? – zasugerował. – Z matmy jesteś naprawdę dobry… Tak mi się wydaje…

Alain popatrzył na niego z wdzięcznością, ale pokręcił głową.

– Zastanowię się – powiedział, otwierając drzwi do pokoju.

– Naprawdę – przekonywał go Josh. – Pomyśl sobie, że skoro skończyłeś tak prestiżowe liceum, to o czymś świadczy.

– Jeszcze nie skończyłem…

– Oj tam, szczegóły. W każdym razie ja uważam, że szkoda by było.

Wszedł do środka, nie poświęcając okolicznościom ani jednej myśli, ponieważ zaprzątnięty był ideą przyszłości Alaina. Usiadł na łóżku i założył ramiona na piersi, kiedy jego wzrok padł na piłkę w kącie.

– O! – wykrzyknął. – A może wychowanie fizyczne?

Alain odwrócił się od regału i popatrzył na niego z rozbawieniem.

– Szybko mnie zdegradowałeś z profesora do wuefisty – stwierdził z błyskiem w oku.

Josh zaczerwienił się i spuścił wzrok.

– Nie… ja… – Ugh. Co za porażka. – Tak czy owak, edukacja do podstawa – powiedział, ale zabrzmiało to dość słabo.

Alain usiadł obok niego, trzymając w rękach album ze zdjęciami, i dopiero wtedy Josh uświadomił sobie całą sytuację: że znów jest u Alaina w pokoju, sam na sam z nim, i to w całkiem przyjemnych okolicznościach. Powstrzymał zawrót głowy i wbił wzrok w dłonie Alaina, który właśnie podawał mu książkę. Przełknął i wziął wolumin, starając się zapanować nad drżeniem rąk. Liczył, że Alain weźmie jego nagłe zdenerwowanie za wynikające z wcześniejszego tematu: Grace i jej śmierci.

Otworzył album, gotując się na wstrząs takiego czy innego rodzaju…

– Ożesz…! – Z pierwszego zdjęcia uśmiechała się do niego twarz Georgesa Saphira. – Niemożliwe. To jest Grace??

Popatrzył na Alaina, który w milczeniu wpatrywał się w zdjęcie, a potem przybliżył album do oczu. Te same zielone oczy, takie same jasne włosy… Wyglądała dokładnie jak Georges…! I na drugiej fotografii też… Przewrócił stronę, i następną, dalej, dalej… Dużo zdjęć. Pieczołowicie ułożonych, troskliwie posegregowanych według chronologii… Grace, coraz starsza, coraz ładniejsza… Ach, wreszcie miała długie włosy – kręcone! Georges nie miał kręconych włosów – ale to pewnie dlatego, że miał krótkie. Zresztą, kogo obchodził Georges? Josh chłonął widok Grace, nie mógł oderwać wzroku… Na niektórych fotografiach sama, ale przeważnie w otoczeniu innych – samych chłopaków. Tutaj Robert – a ponoć nie mogli się znieść, ha…! Ci dwaj to pewnie starsi bracia Roberta. Tak, ten pianista… Jak mu było, Laurent chyba… I ten drugi, ksiądz, który kiedyś był u nich na zastępstwie, Josh nie pamiętał imienia. Nawet dyrektor szkoły czasem mignął, niesamowite… A ten chłopiec… To przecież Alain! Jade miał rację, że Alain miał zawsze krótkie włosy!

Oderwał się od albumu i spojrzał w bok, na profil Alaina, tak blisko. Niemal się zaczerwienił. Nagle wydało mu się czymś niezwykle intymnym oglądanie zdjęć z przeszłości Alaina. A w następnej sekundzie poczuł się niemal zaszczycony, że mu pozwolono. Alain mrugnął dwa razy, a Josh już zdołał się zorientować, że źle znosi, kiedy ktoś mu się dłużej przygląda. Popatrzył ponownie na zdjęcia. Alain wydawał się na nich o wiele pogodniejszy niż teraz – chociaż wciąż uśmiechał się zaledwie tym swoim nieśmiałym uśmiechem – ale nie było w tym nic dziwnego.

"Chciałbym, by odzyskał ten uśmiech na dłużej", pomyślał Josh, przewracając strony i wciąż nie mogąc się napatrzeć.

– Piękne zdjęcia – powiedział w końcu, oddając Alainowi album z pewnym żalem. – Czy będę mógł jeszcze kiedyś na nie popatrzeć? – zapytał ciszej.

Alain spojrzał na niego zaskoczony, ale kiwnął głową, a potem odstawił album na półkę.

– Chyba też muszę zrobić porządek w moich – stwierdził Josh z ponurą świadomością, że aż tak wiele to ich nie ma. – Chciałbym ci się odwdzięczyć tym samym, ale… – Pokręcił głową; nie było sensu smęcić. – Najpierw kupię sobie album – powiedział stanowczo.

Alain usiadł z powrotem na łóżku. Zapadła cisza, w której słychać było ćwierkające za oknem ptaki.

– Jak właściwie zmarła Grace? – zapytał Josh cicho, kiedy uznał, że chwila na to pozwala.

Alain ledwo dostrzegalnie zacisnął pięści.

– Została potrącona przez samochód – odparł bezbarwnym tonem.

"Tak bezsensownie… Tak głupio…" – nasunęło się Joshowi na myśl w pierwszej kolejności. Żadna śmierć nie ma sensu, poprawił się zaraz, ale mimo wszystko…

– Dlaczego Robert się o to obwinia? Obwiniał?

Alain popatrzył w okno.

– Bo chwilę wcześniej mieli awanturę… – odparł cicho. – Ona wbiegła na drogę i nie zauważyła samochodu. – Josh poczuł, że zrobiło mu się zimno. – Ale to nie była jego wina – dodał Alain i wziął głęboki oddech. – To nie była niczyja wina.

Josh powstrzymał się w ostatniej chwili, by nie sięgnąć i nie położyć Alainowi dłoni na ramieniu w geście otuchy. Po pierwsze nie wiedział, jak Alain by zareagował, a po drugie… nie wiedział, jak zareagowałby on sam. Lepiej było nie kusić losu, nawet jeśli intencje miał jak najbardziej niewinne. Westchnął.

Ale tak też było dobrze, uświadomił sobie. Może nawet tak było lepiej… Jeśli zastanowiłby się, jak wyglądała ich relacja zaledwie dwa tygodnie temu, to musiałby uznać, że dokonał się w niej naprawdę ogromny postęp. Od poczucia, że Alain ledwo kojarzy jego twarz, po sytuację, w której Alain dopuszcza go do swoich bolesnych sekretów. Na tym przecież chciał budować ich… związek? Na przyjaźni, zaufaniu, wsparciu. Na pieszczoty, uściski i pocałunki jeszcze przyjdzie czas. "Powoli, Josh, powoli…" powiedział sobie, a potem się uśmiechnął.

Miał wrażenie, że od czwartkowej "randki" nie będzie już musiał wynajdywać pretekstów i kombinować, by się z Alainem zobaczyć. "Joshua Or, pierwszy etap masz chyba zaliczony." Jednak od poczucia sukcesu o wiele silniejsze było poczucie szczęścia, które wydawało się na dobre zadomowić w jego wnętrzu.

Później już tylko siedzieli w ciszy i Alain wydawał się nie mieć nic przeciwko. Ale teraz, pomyślał Josh, był bardziej obecny – bardziej tutaj, z nim. Nie jak jeszcze kilkanaście dni temu, kiedy mógł siedzieć obok, a jednocześnie zdawał się przebywać zupełnie gdzie indziej, zatopiony w swoich myślach i wpatrzony w swoje wnętrze.

Czas szybko minął i kiedy zegar kampusu wybił trzecią, Josh z wielką niechęcią – ale i nadzieją – pożegnał się. We czwartek mieli się znów zobaczyć. Już się nie mógł doczekać.




Yö, "Joutsenlaulu" (tłum: Są jeszcze pożółkłe fotografie)



rozdział 9 | główna | rozdział 11