12.
(when I was a child, I had a fever)




W nocy Josh spał niespokojnie – łóżko to wydawało się za gorące, to za zimne – i w dodatku męczyły go irytujące sny z udziałem pana Z. Po obudzeniu się nie był wcale pewny, że się obudził. Światło poranka przeświecało przez szparę w zasłonach, budzik wskazywał siódmą, ale wszystko dziwnie falowało przed jego oczami, zwłaszcza kiedy usiłował usiąść. I do tego cholernie bolała go głowa. Przez szum w uszach nie słyszał nic.

Dopiero po chwili uświadomił sobie, że musi mieć gorączkę i stąd takie sensacje. Z jękiem opadł z powrotem na poduszkę. Musiał się zarazić od Erwina, cokolwiek męczyło jego przyjaciela.

Rzadko chorował i właściwie nie przypominał sobie, kiedy ostatni raz zdarzyło mi się złapać jakieś przeziębienie. Jako dziecko, owszem, miewał infekcje – dziadek zawsze troskliwie się nim wtedy opiekował, więc to było coś dobrego. Ale teraz, kiedy mieszkał w internacie, chorowanie nie było ani trochę przyjemne.

Pójście na zajęcia odpadało – był pewien, że w obecnym stanie dałby radę zrobić może trzy kroki. Żadna strata, jeśli zostanie dzień w łóżku. Do jutra na pewno mu się polepszy. Usiłował zmusić mózg do wysiłku i przypomnieć sobie plan dzisiejszych lekcji… Przyroda, matematyka… Nauczyciel miał oddać ostatni test…

Usiadł gwałtownie na łóżku – i ponownie jęknął, kiedy ból niemal rozłupał jego głowę na pół. Niech to wszystko jasny szlag, pomyślał ze łzami w oczach. Dzisiaj miał swoją wymarzoną – a na pewno wyczekiwaną – randkę z Alainem.

Zacisnął pięści na przykryciu, przełykając gorzką świadomość, że mimo swoich największych chęci, najszczerszych wysiłków i najgorętszych uczuć nie jest w stanie iść. To było tak cholernie niesprawiedliwe…

Może niespodziane spotkanie z Alainem w poniedziałek było nadprogramowym szczęściem, za które teraz przyszło mu zapłacić? Ale takie myśli sprawiały tylko, że czuł się gorzej, więc już lepiej było nie myśleć. Położył się.

Leżał chwilę, wsłuchując się w szybkie bicie serca – tym razem spowodowane gorączką – i próbując uspokoić szum w głowie. Oddychał szybko, jak po ciężkim wysiłku. To wszystko wina Erwina, pomyślał buntowniczo, ale to także nie poprawiało mu nastroju. Czuł się fatalnie.

Nie może tak po prostu nie przyjść. Nawet sobie nie wyobrażał, że Alain mógłby stać tam pod cukiernią i czekać na niego… a on by się nie pojawiał. Nie, nie i jeszcze raz nie. Joshua Or nie robi takich rzeczy. Nikomu.

Trzeba go jakoś powiadomić.

Pierwszy raz w życiu Josh przeklinał, że nie ma współlokatora. Wtedy wszystko byłoby zupełnie proste – poprosiłby go o przekazanie wiadomości w taki czy inny sposób. "Pójdziesz do czwartej A – dzisiaj plan mają taki i taki – i powiesz najprzystojniejszemu chłopakowi, że…"

Próbował się uśmiechnąć, ale tak naprawdę miał ochotę się rozpłakać.

Tak się cieszył na to spotkanie – może nawet wiązał z nim jakieś nadzieje, a może po prostu chciał spędzić z Alainem trochę czasu. Alain się zgodził, jeszcze w zeszłym tygodniu, i w ogóle… A teraz nic z tego.

Dawno nie czuł się taki samotny.

Przez chwilę leżał z myślami rozwianymi we wszystkich kierunkach, zanim znów je zebrał w jedno. Trzeba zadzwonić do Alaina. Jak odbierze, to dobrze. Jak nie odbierze – Josh porozmawia z jego automatyczną sekretarką, czy jak to się nazywało. Numer miał w szufladzie biurka, zaraz w lewym kącie. Zejdzie do telefonu na parterze. Może zajmie mu to pół godziny, ale powinien złapać Alaina przed lekcjami.

Powoli podniósł się do pionu i usiadł na krawędzi łóżka. Przez chwilę siedział, walcząc z zawrotami głowy. Chyba… chyba powinien coś na siebie włożyć… Albo pójdzie w tym, w czym śpi. Najwyżej się będą gapić, ale trudno. Kiedy tak jednak siedział bez przykrycia w cienkiej koszulce i bawełnianych spodniach, zaczął drżeć. Niech szlag trafi tę gorączkę, pomyślał, szczękając zębami. Sięgnął po sweter na oparciu krzesła i wciągnął przez głowę, co niewiele poprawiło sytuację, ale na razie musiał się tym zadowolić.

Jakoś udało mu się dojść do biurka i wyciągnąć potrzebny świstek. Wcisnął go do kieszeni i opierając się o meble, ruszył do drzwi.

Następny kwadrans czy coś pozostawił bardzo mgliste wspomnienie sunięcia ku czemuś z uporem, opierając się najpierw o ścianę, potem o poręcz schodów, a potem znów o ścianę. Że też zachciało mu się mieszkać na piętrze… Nikogo po drodze nie spotkał – pewnie wszyscy byli na stołówce – co poniekąd go cieszyło, a poniekąd przeciwnie… Kiedy dotarł do aparatu, czuł, jakby zdobył Biegun Północny albo przynajmniej Mt. Blanc. Nie przypominał sobie, kiedy ostatni raz zmuszony był podjąć taki wysiłek. Oddychał ciężko, przed oczami mu się mieniło, a szum w głowie był nie do zniesienia. Stał dobrą chwilę w miejscu, ciężar całego ciała opierając na ścianie, i marzył, by świat przestał wirować.

Obrócił telefon tarczą do siebie i podniósł kartkę z numerem Alaina do oczu. Cyfry co i rusz się rozmazywały, ale w końcu udało mu się wszystkie właściwie odczytać i wybrać. W słuchawce rozległ się odgłos połączenia… Jeden, drugi, nie odbierze, nie odbierze…

– Halo?

Serce Josha podskoczyło boleśnie. Nigdy nie słyszał głosu Alaina przez telefon, ale rozpoznał go momentalnie – może po tej nucie nieufności…

– Mówi Joshua. Joshua Or – powiedział, na wypadek gdyby Alain znał więcej Joshuów.

– Joshua? Co…

– Słuchaj… Nie mogę się dzisiaj z tobą zobaczyć – przerwał mu Josh, mówiąc to, czego najbardziej w świecie nie chciał mówić. – Jestem… chory. Nie dam rady.

– Aha – padła odpowiedź w stylu Alaina.

– Czy możemy się umówić kiedy indziej? – spytał nieśmiało Josh.

– Nie trzeba, w porządku…

– Ale ja chcę – powiedział Josh, czując sprzeciw wobec takiej odpowiedzi Alaina. – Alain… ja… – Urwał.

Nie mógł mu tego powiedzieć, nawet jeśli nagle zapragnął wyznać Alainowi swoje uczucia. Gorączka odbierała mu zdolność trzeźwego myślenia, doprawdy…

– Ja… muszę już wracać… do łóżka, bo zaraz… się przewrócę – szepnął z niejakim wstydem. – Przepraszam za… zawracanie głowy, ale chciałem cię uprzedzić.

– Dzięki – odparł Alain po chwili.

– To… cześć – powiedział Josh cicho i odłożył słuchawkę.

Musiał powstrzymywać łzy. Nagle czuł się najnieszczęśliwszą osobą pod słońcem. Powrót do pokoju wydawał się niewykonalnym przedsięwzięciem. Osunął się na podłogę przy telefonie i siedział skulony, usiłując zapaść się pod ziemię. Tak by było lepiej…

– Joshua?! Co ty tutaj robisz?!

Otworzył oczy, uświadamiając sobie, że chyba znów był odpłynął. Skupił wzrok. Kimbley Sard, kolega z klasy, zbliżał się do niego od strony stołówki, a za nim dwaj kolejni chłopcy.

– Źle się czuję – szepnął Josh w odpowiedzi. – Mam gorączkę… Możecie powiedzieć na zajęciach… że mnie nie będzie?

– Masz jak w banku. Ale, ale, tobie chyba potrzeba lekarza – zadecydował Kimbley, po czym odwrócił się do kolegów. – Bernie, zawiadom opiekuna o sprawie. Andy, ty mi pomożesz zaprowadzić Joshuę do pokoju. Mieszkasz na pierwszym piętrze, prawda?

Josh lekko kiwnął głową. Ogarnęła go wdzięczność, gdy dwie pary silnych rąk wsunęły się pod jego ramiona, pomagając mu wstać – nawet jeśli jednocześnie czuł się wyjątkowo żałośnie. Opierając się na kolegach, udało mu się wrócić do pokoju i zanurzyć w błogosławione objęcia łóżka. Miał wrażenie, że minie tydzień, zanim znów będzie w stanie z niego wstać. Serce uderzało jak po biegu, a w głowie huczało. Naciągnął przykrycie po sam nos, ale wciąż mu było zimno…

Po chwili pojawili się Bernie i opiekun internatu, który zaraz wysłał chłopców po coś do jedzenia dla Josha, a sam zadzwonił po lekarza, wcześniej otuliwszy go narzutą. Przyjmując z ulgą dodatkowe nakrycie, Josh jak przez mgłę pomyślał, że obecny opiekun ma głowę na karku, choć poprzedniemu, rzecz jasna, nie może dorównać…

– Chłopcy powiedzieli, że znaleźli cię na parterze. Pewnie chciałeś wezwać pomoc – domyślał się mężczyzna – ale na recepcji nikogo nie było?

Josh, któremu spod przykrycia wystawał tylko nos, mruknął jedynie, pozwalając opiekunowi na tę interpretację. Nie zamierzał nikomu tłumaczyć się ze swojej wizyty przy telefonie. Opiekun rozsunął zasłony i Josh wydał jęk sprzeciwu. Dla jego obolałej głowy półmrok był bardziej przyjazny…

A potem znów udało mu się odpłynąć.

Kiedy przyszedł lekarz – starszy pan z kozią bródką – Josh czuł się odrobinę bardziej przytomny. Doktor zbadał go, osłuchał, zajrzał do gardła i zmierzył gorączkę. Na widok liczby na termometrze zacmokał, najpewniej z niezadowoleniem.

– Dużo odpoczynku, chłopcze – zalecił. – Leżysz w łóżku przynajmniej do końca tygodnia. Tutaj masz aspirynę, zażywaj po dwie tabletki trzy razy dziennie. Weź od razu, tak, dobrze. Powinna pomóc na temperaturę i ból głowy, podobnie jak kompresy na czoło. Na razie płuca masz czyste, ale to może być zapalenie oskrzeli. Jakiś wirus szaleje na mieście, pewnie po tym nagłym ochłodzeniu z zeszłego tygodnia…

– Mój przyjaciel, z którym się wczoraj widziałem, był przeziębiony i kaszlał – czuł się w obowiązku poinformować Josh. – To pewnie od niego się zaraziłem.

Lekarz pokiwał głową.

– Całkiem możliwe. Ale masz silny organizm, więc szybko z tego wyjdziesz. Musisz jednak odpoczywać i dużo pić. I staraj się jeść, choć pewnie nie masz apetytu. Haroldzie – zwrócił się do opiekuna internatu – niech tu ktoś do niego regularnie zagląda.

– Oczywiście – pospieszył z zapewnieniem mężczyzna. – Proszę się o to nie martwić.

Lekarz znów pokiwał, tym razem z zadowoleniem, i wstał.

– Gdyby coś się działo, proszę mnie wezwać – zarządził. – Sądzę jednak, że choroba sama przejdzie. Nie wygląda to groźnie, mimo gorączki, ale trzeba pamiętać, że przez gorączkę organizm sam się broni przed patogenem – pouczył. – Zostawiam tu kilka tabletek na kaszel, gdyby się pojawił. Zajdź do mnie w poniedziałek na kontrolę, gabinet przy Kamiennej, przyjmuję od drugiej.

– Dziękuję – powiedział cicho Josh, z powrotem naciągając na siebie koc i narzutę.

– Zobaczysz, ani się obejrzysz, a znów będziesz na nogach – pocieszył go lekarz, choć poważnym tonem, a Josh lekko pokiwał głową.

Będzie na nogach i będzie się mógł znów umówić z Alainem na randkę…

Zmęczenie ponownie wzięło nad nim górę i zapadł w sen, którego jego ciało potrzebowało najbardziej. Duch potrzebował czegoś innego – właściwie kogoś – ale na to nie mógł mieć nadziei.


* * *

Dzień upłynął mu głównie na spaniu. Był zbyt zmęczony, by o czymkolwiek myśleć, i zbyt odrętwiały, by czuć rozczarowanie wynikające z odwołania spotkania z Alainem. Wszystko odpłynęło, co najwyżej widział kątem oka, przeważnie jednak przebywał w przyjemnym odurzeniu – zwłaszcza kiedy ból głowy trochę się uspokoił. Co jakiś czas się budził, a potem znów zapadał w płytki sen. Odpoczywał. Tylko do tego się nadawał.

Po południu przebudził się, gdy ktoś cicho pukał do drzwi. Wcześniej zachodzili do niego opiekun zmienić kompres na głowie oraz pomocnica z kuchni z posiłkiem, który zjadł tylko w połowie, a potem jeszcze Kimbley po zajęciach. Teraz pewnie znów mu przynieśli coś do jedzenia… Kiedy jednak nikt nie wszedł, a pukanie się powtórzyło, Josh zmarszczył brwi.

– Proszę – zawołał słabym głosem, nie będąc wcale pewnym, czy słychać go na korytarzu.

Najwyraźniej jednak było słychać, ponieważ drzwi uchyliły się… I wtedy Josh doszedł do wniosku, że majaczy w gorączce. Do pokoju bowiem wszedł nie kto inny jak Alain Corail.

Josh jedynie mrugał w oszołomieniu, przyglądając się z łóżka wysokiej sylwetce, która z tej perspektywy wydawała się jeszcze wyższa. Ubrany tak, jak przeważnie ubierał się do miasta. Włosy krótko obcięte i ta plamka pod lewym okiem, której Josh nie mógł widzieć, ale potrafił sobie wyobrazić. Alain w każdym calu – tyle że Alain nie miał tu nic do roboty, wobec czego Josh upewnił się, że wciąż śpi. Cóż, fajny sen.

Alain stał i tylko na niego patrzył. Tak zachowałby się prawdziwy Alain: przyszedł tu w sobie tylko wiadomym celu… i zupełnie stracił pewność odnośnie tego, co dalej. "Twój mózg jest niesamowity, Joshua Or", powiedział sobie Josh, zachwycając się tak idealnym obrazem wykreowanym przez swój umysł. Z drugiej strony… skoro to był sen, to Alain mógłby zrobić coś bardziej… ekstrawaganckiego? Na to chyba jednak Josh nie miał co liczyć.

– Może usiądziesz? – zaproponował cicho, zsuwając przykrycie z nosa.

Alain drgnął i usiadł na stojącym obok łóżka krześle.

I znów zapadła cisza.

– Przyszedłeś mnie odwiedzić? – odezwał się Josh, żeby coś powiedzieć. Skoro to był sen, równie dobrze mógł się nie przejmować, że palnie jakąś głupotę. Nawet sobie nie wyobrażał, że Alain mógłby przyjść się z nim zobaczyć, ale najwidoczniej jego podświadomość wiedziała swoje. Przecież nie tak dawno zastanawiał się, czy nie jest najbardziej opuszczoną istotą na świecie…

Alain kiwnął głową.

– Przez telefon nie brzmiałeś… dobrze.

– Czuję się… Czułem się fatalnie. Ale lekarz powiedział, że muszę tylko wypoczywać, a szybko minie.

– To dobrze.

Josh uśmiechnął się. Nawet głos Alaina brzmiał w jego śnie dokładnie tak, jak powinien.

– Rano okropnie bolała mnie głowa, ale na szczęście już przechodzi. Chyba aspiryna rzeczywiście działa. Dawno nie byłem taki chory… – wyznał z niejakim wstydem. – A ty? Często chorujesz?

Alain pokręcił głową.

– Złego diabli nie biorą – odparł z krzywym uśmiechem.

Josh wyszczerzył zęby.

– Chyba to jednak nieprawda – odpowiedział i cicho zachichotał.

– Może wyjątek potwierdza regułę? – zasugerował Alain, tym razem uśmiechając się szerzej i, jak zawsze, nieśmiało.

Josh poczuł, że wzbiera w nim fala ciepła. Choć to był sen, niezwykle przyjemnie było widzieć Alaina takim. Oczywiście, w rzeczywistości nie chciałby się z nim spotkać w taki właśnie sposób: leżąc w łóżku przykryty po szyję kocami, z gorączką i generalnie wybitnie chory. W rzeczywistości chciał być dla Alaina zdrowy, pełen energii i zdolny do wszystkiego… Cieszył się, że jego rumieniec można wziąć za gorączkowe wypieki.

Jeśli jednak to był sen… Mógł w nim zrobić, co tylko chciał – choć, najwyraźniej, we śnie też był chory. No ale przynajmniej powiedzieć mógł, co chciał. Jak by to zabrzmiało? Te słowa, które tyle razy powtarzał sobie w myślach? Dlaczego nie spróbować?

Uniósł głowę i podparł się na łokciu, wpatrzony w zielone oczy Alaina. Plamki wciąż nie było widać, ale wiedział, że tam jest.

– Alain, ja… – zaczął drżącym głosem. Odważy się? – Ja cię…

– Ach. – Alain najwyraźniej coś sobie przypomniał, bo rozejrzał się dokoła, a następnie podniósł siatkę, w której zdawał się mieć jakieś zakupy. – Przyniosłem ci coś… dla rekonwalescencji.

Josh mrugnął, oszołomiony. Widocznie będzie musiał poczekać na faktyczną okazję, by powiedzieć te słowa… Zaraz, co Alain mówił?

– Sok pomarańczowy, czekolada… – Wyciągnął jedno i drugie i postawił na stoliku nocnym. – Grace mówiła, że to najlepsze na chorobę – dodał cicho, ze spuszczonym wzrokiem. – No… i twoje ulubione.

Ulubione? Josh mrugnął ponownie, kiedy Alain wyciągnął z torby opakowanie i podał mu. Opierając się o ścianę, usiadł na łóżku – już mu się nie kręciło w głowie – i popatrzył z bliska. Logo Muszelki, a w środku… To nie mogła być prawda. No, jasne – nie była. To był przecież sen.

Sernik.

Dwa kawałki sernika. Na kruchym spodzie i z lukrem na wierzchu. Pachniał tak, jak tylko potrafił pachnieć sernik z Muszelki. Ślinka napłynęła mu do ust. Przez cały dzień nie miał apetytu, a teraz czuł, że mógłby połknąć ciasto w dwóch kęsach.

Alain przyniósł mu sernik. Przejął się nim na tyle, żeby zastanowić się, co by mu sprawiło przyjemność.

Nie przypominał sobie, kiedy ostatnio miał taki piękny sen.

Sernik i Alain. Alain i sernik. Dwie rzeczy, które uwielbiał najbardziej w świecie.

– Widzę, że masz ochotę – stwierdził Alain zadowolonym tonem. – Zdaje się, że mówiłeś, że go lubisz.

– Uwielbiam – potwierdził Josh. – I cały dla mnie? – upewnił się. Nie miałby nic przeciwko dzieleniu się, ale…

– Oczywiście.

Josh jeszcze raz powąchał ciasto, mrużąc oczy z rozkoszy. Z taką opieką wyzdrowieje zaraz, już się czuł lepiej… No ale to sen, przypomniał sobie, nieco markotniejąc.

– I co? Jednak nie jesz? – zaniepokoił się Alain.

– Jeśli zacznę jeść, sen się skończy – wyjaśnił Josh, tłumiąc westchnienie.

– Co?

Josh pokręcił głową. Nie było sensu psuć atmosfery. Alain tymczasem otworzył sok i nalał mu do szklanki. Cóż, zaryzykuje. Wziął ciasto w dwa palce i ostrożnie ugryzł. Smakowało wybornie: spód kruchy, lukier słodki, a masa serowa w sam raz. Przełknął i ugryzł kolejny kawałek, i kolejny… Alain podał mu szklankę, więc wypił duszkiem – gorączka robiła swoje – a sen wciąż trwał.

Josh czuł się jak w siódmym niebie.

– Czuj się więc zwolniony z obietnicy – odezwał się nagle Alain.

– Obietnicy? – Josh mrugnął, wycierając palce w serwetkę.

– Wyprawy do cukierni.

Josh zmarszczył czoło.

– Aż tak bardzo nie chcesz ze mną iść? – spytał.

Alain spojrzał na niego zaskoczony, a potem – po chwili – pokręcił głową.

– Nie to miałem… Nie o to chodzi…

– Słuchaj, jeśli nie podoba ci się, że taki gówniarz biega za tobą, powiedz to wprost.

Alain mrugnął. Josh dopiero po pewnym czasie zdał sobie sprawę, że powiedział to na głos. Ale przecież to był sen…

I najwidoczniej także we śnie atmosfera mogła zmieniać się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Jeszcze chwilę temu, jeszcze minutę temu czuł się tak błogo, szczęśliwy… a teraz mówił takie rzeczy. Położył się z powrotem, walcząc z pokusą nakrycia się po czubek głowy.

– Nie chciałem cię zdenerwować – powiedział niepewnie Alain. – Lepiej już pójdę…

– Nie idź – zaprotestował Josh, wysuwając rękę spod koca i łapiąc dłoń Alaina, chcąc go zatrzymać. – Nie idź… – dodał cicho. – Przepraszam. Nie wiem, co mówię. Mam gorączkę… – Czuł się podle, w taki sposób tłumacząc swój wybuch.

Dopiero po chwili uświadomił sobie, że pierwszy raz w życiu dotknął Alaina, i szybko cofnął dłoń. Zakręciło mu się w głowie, gorączka nie dawała za wygraną… a może to nie była gorączka?

– Naprawdę chcę iść z tobą do cukierni – szepnął. "Bo nie sądzę, byś zgodził się na coś innego." – W podziękowaniu za pomoc. – Uśmiechnął się, wspominając wcześniejszą wizytę Kimbleya. – Podobno dostałem z testu maksymalną ocenę – podzielił się rewelacjami.

– To dobrze… Cieszę się – odparł Alain z wahaniem.

Josh nie przestawał się uśmiechać. Znów mu było błogo – ciepło, miękko, łagodnie, spokojnie… Wcześniejsze wzburzenie minęło, już o nim zapominał…

– Zostań przy mnie trochę – szepnął, czując, że znów odpływa. Dziwne wrażenie. Czy można zasypiać we śnie?

– W porządku – głos Alaina dobiegł jakby z oddali.

Josh zapadł w sen z uczuciem, którego nie miał od dawna, a z którym nic nie mogło się równać: że ktoś nad nim czuwa.


* * *

Kiedy przebudził się ponownie, był już wieczór i w pokoju powoli zapadał zmrok. Gorączka zelżała, czuł się o wiele lepiej, po bólu głowy zostało tylko wspomnienie. Myślało mu się znacznie jaśniej. To pewnie przez ten sen… Dziwny sen, ale jakże przyjemny. Wydawało mu się, że wciąż czuje na języku smak sernika z Muszelki. Ludzki umysł to jest jednak niesamowity, pomyślał z roztargnieniem, po czym przypomniał sobie o wieczornej aspirynie.

Usiadł i sięgnął po lek i wodę na nocnym stoliku. Znieruchomiał i przez chwilę siedział na łóżku, usiłując uspokoić szaleńcze bicie serca – tym razem nie mające nic wspólnego z gorączką. Sok, czekolada i opakowanie z cukierni – czekały spokojnie na stoliku, aż je zauważy.

Poczuł wpełzający na twarz rumieniec. Szczypnął się w nadgarstek. Ponad wszelką wątpliwość… to nie był sen.

Alain był tu naprawdę??!

Miał ochotę nakryć się kocami i już nigdy spod nich nie wychodzić. O mój Boże. Nie, to nie mogło być prawdą. Och, Boże… Zachował się przy nim jak totalny idiota. Gadał głupoty, wyznawał dziwne rzeczy, zupełnie się nie kontrolował… A na dodatek Alain widział go w takim stanie – rozczochrany, spocony i w ogóle obraz nędzy i rozpaczy. Nie no, teraz to zupełnie nie ma co liczyć na jakiekolwiek cieplejsze uczucia z jego strony.

Rozległo się pukanie i do środka wszedł opiekun internatu. Josh znów był wdzięczny za wymówkę dla rumieńca, z którym go zastano.

– Sok i czekolada? – zawołał opiekun na widok podarków. – Powinienem sam był na to wpaść. Widzę, że masz troskliwych przyjaciół. To bardzo dobrze.

– Miałem… gościa – wymamrotał Josh.

– Dobrze, dobrze. Od razu widać, że się lepiej czujesz – wyraził aprobatę mężczyzna. – Niech cię częściej odwiedza.

Josh mruknął coś niezrozumiałego w odpowiedzi.

Kiedy później, w ciemności, leżał i czekał na nocny sen, zorientował się, że uczucie zażenowania odeszło. Pozostało ciepłe wrażenie sympatii i życzliwości, którymi Alain promieniował, siedząc przy jego łóżku i usiłując dodać mu otuchy. Dopiero teraz Josh był w stanie to dostrzec – i docenić.

Zasnął z uśmiechem – i ze świadomością, że w takich okolicznościach jego powrót do zdrowia przebiegnie błyskawicznie. A miał do czego wracać.




Pink Floyd, "Comfortably Numb"



rozdział 11 | główna | rozdział 13