16.
(sheltering in doorways of Venice, Vienna)




Egzaminy końcowe czwartej klasy trwały, aż wreszcie się skończyły. Josh w międzyczasie zdążył napisać swoje testy oraz oddał większość referatów… i zupełnie nagle zabrakło im nauki. Była już połowa czerwca. Ci, którzy obijali się cały rok, mieli jeszcze tydzień na ewentualne poprawki, ale czwartoklasiści odbierali świadectwa już w następny weekend – na tydzień przed resztą szkoły. Zajęcia dobiegły końca i na twarzach czuło się już powiew wakacji, którego nie mogła przesłonić nawet ewentualna niepewność względem wyników. Dali z siebie wszystko i pozostało im liczyć na najlepsze.

W piątek po południu Josh i Alain spotkali się w zwykłym miejscu pod lipą – i żaden z nich nie miał z sobą zeszytu ani książki. Alain usiadł, oparł się o pień i zamknął oczy. Josh przycupnął obok niego.

– Nie wytrzymałbym ani dnia dłużej – odezwał się czwartoklasista. – A ty chcesz, żebym jeszcze coś studiował – dodał, bardzo jak na niego bezpośrednio.

– Nie myśl o tym – zasugerował Josh. – Myśl o wakacjach.

– Nigdy w życiu się tyle nie uczyłem – Alain najwyraźniej nie chciał porzucić tematu.

– Ja też nie – odparł Josh. – Myślę, że możemy sobie gratulować.

Alain kiwnął głową, nie otwierając oczu. Josh ostrożnie oparł się o pień obok niego. Przez chwilę siedzieli w ciszy – jak wiele razy przedtem. Cisza wypełniona była dźwiękami wczesnoletniego dnia i brzmiała idealnie.

Josh wrócił myślą do tamtego dziwnego popołudnia w poprzedni poniedziałek. Im więcej się nad tym zastanawiał, tym mniej był pewien, co się właściwie wydarzyło. Wtedy był prawie pewien, że Alain zobaczył go w inny sposób niż dotychczas… Że zobaczył to, co było w sercu Josha. Albo przynajmniej, że miał – mniej lub bardziej – ochotę na to samo co Josh. Potem jednak, następnego dnia, wszystko było jak zwykle. I we wszystkie następne dni również. Tyle tylko że Josh pilnował się dwakroć bardziej i na wszelki wypadek nie podnosił innych tematów niż nauka – co i tak nie miało znaczenia, skoro prawie w ogóle nie rozmawiali – zaś Alain już więcej nie zasypiał.

Cóż, może to o czymś świadczyło – a może nie.

Nie zmieniało to faktu, że wciąż tutaj byli – na takich samych relacjach jak wcześniej. Wciąż spędzali ze sobą czas, wciąż szukali swojego towarzystwa – albo uważali je za najbardziej naturalne na świecie. Na myśl, że miałoby się to skończyć, Josh miał wrażenie, że brakuje mu powietrza. Najgorsze było to, że wedle wszelkich prawideł miało się skończyć, i to bardzo szybko.

Mieli jeszcze tydzień.

Może Erwin miał rację? Może powinien powiedzieć Alainowi? Może powinien dać mu do zrozumienia, co czuje? I pozwolić Alainowi zdecydować? Co prawda coś w jego głowie mówiło mu, że zostawienie decyzji Alainowi to nie jest najlepsza opcja, a w gruncie rzeczy chyba najgorsza z możliwych – ale czy miał jakiś wybór? Przecież od samego początku rozchodziło się o to, czy Alain go zechce.

Może i chciał go jako przyjaciela, kumpla albo nawet… brata – ale czy coś więcej?

Im więcej Josh myślał nad słowami Erwina, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, jak bardzo były prawdziwe. Istniało dziewięć na dziesięć szans, że go straci, kiedy Alain skończy szkołę. Nieważne jak optymistycznie patrzył w przyszłość, był zupełnie pewien, że kiedy Alain trafi do "wielkiego świata", dla Josha nie będzie w jego życiu miejsca. Co sobie wyobrażał dwa miesiące temu? Że będą utrzymywać kontakt? Jakże naiwnie z jego strony. Mimo zażyłości, która ich teraz łączyła, Josh ani przez chwilę nie wyzbył się obawy, która była w nim od początku: że kiedy zniknie mu z oczy, Alain o nim zapomni. Póki byli tutaj razem, w szkole, w internacie, póty wszystko trwało, bo Alain nie miał innej rzeczywistości. Kiedy jednak znajdzie się gdzie indziej, wtedy pozna innych ludzi i na pewno nie będzie sobie zawracał głowy jakimś licealistą…

Josh musiał coś zrobić, inaczej po Alainie pozostanie mu jedynie wspomnienie. Nie miał nawet jednego zdjęcia…

Ach.

Odsunął włosy z czoła i popatrzył na błękit nieba poprzez liście lipy.

– Chyba mogę być zadowolony – powiedział od niechcenia. – Z większości przedmiotów będę miał wysokie oceny, a w każdym razie z tych, które kończę w tym roku. Szkoda tylko tego malarstwa…

Wydawało mu się, że Alain poruszył się niespokojnie, ale nie zareagował. Najwyraźniej Alain pamiętał o portrecie – i być może miał nawet jakieś wyrzuty sumienia w powodu odmowy współpracy w tej kwestii? Josh zamierzał to bezwstydnie wykorzystać. Nawet jeśli nie mógł dostać Alaina, zrobi wszystko, by została mu po nim jakaś pamiątka.

Ucisk w piersi nie chciał odejść, ale zignorował go.

– W sumie i tak nie miałem czasu się nim zająć, z całą tą nauką… – rzucił i znów zapadła cisza.

"Zgódź się, zgódź", błagał w myślach, zaciskając palce na źdźbłach trawy. Gdyby chociaż udało mu się mieć ten rysunek… Wtedy miałby namacalny dowód, że te dwa miesiące zdarzyły się naprawdę, a nie były jedynie wytworem jego wyobraźni, w co czasami wierzył.

– A teraz… już jest za późno? – Alain wreszcie się odezwał, a w jego głosie brzmiało wahanie.

Serce Josha przyspieszyło.

– Myślę, że gdybym po weekendzie oddał, jeszcze bym zdążył – odpowiedział spokojnie, choć miał ochotę krzyczeć.

– Mhm. – Alain znów się zamyślił.

Josh stłumił westchnienie. Odwrócił się do niego.

– Może jednak mógłbyś… się zgodzić? – zapytał. W tej kwestii naprawdę nie miał nic do stracenia.

Alain mrugnął – jak zawsze, kiedy Josh mu się przyglądał – a potem odwrócił głowę. Josh momentalnie popatrzył przed siebie. Siedzieli zbyt blisko, by mógł patrzeć Alainowi w twarz… Chociaż, pomyślał po chwili, czego się właściwie obawiał?

Jednak nawet tego "jeszcze jednego tygodnia" nie chciał ryzykować. Ani portretu – kiedy wreszcie pojawiła się na niego szansa. Przełknął.

– Ale nie muszę… pozować? – zapytał cicho Alain.

Teraz wszystkie Joshowe postanowienia wzięły w łeb i patrzył Alainowi w oczy, zanim się zorientował. Ale nie miało to znaczenia, bo teraz to Alain odwrócił wzrok. Josh energicznie potrząsnął głową.

– Nie musisz! Możesz czytać albo patrzeć w niebo. Albo nawet mieć zamknięte oczy – pospieszył z zapewnieniem. – Na pewno nie sprawi ci to kłopotu!

Alain kiwnął głową. Josh rozpromienił się z ulgi i przez chwilę miał ochotę go wyściskać. Czy mu się zdawało, czy policzki Alaina lekko się zaróżowiły? Och, chyba naprawdę nie lubił takich rzeczy… Ale się zgodził!

– Dlaczego nie podoba ci się ta idea? – spytał cichutko.

Alain wzruszył ramionami.

– Po prostu… dziwnie się z tym czuję – odparł, skrępowany.

– Ale przecież masz tyle zdjęć. Z nimi nie miałeś problemu.

Alain popatrzył na niego z ukosa i znów odwrócił wzrok.

– Nie wiem… To było dawno.

No, jeśli to miało cokolwiek wyjaśniać… Ale nie przejmował się tym. Alain się zgodził! Josh czuł, że za chwilę zacznie tańczyć z radości.

– To może… Pasowałoby ci jutro? – zapytał.

Wargi Alaina drgnęły.

– Lepiej mieć to szybko za sobą – odparł.

Josh wyszczerzył się.

– Cieszę się, że się zgodziłeś. Zwłaszcza że tego nie lubisz – powiedział. – To może… o jedenastej? Albo o dziesiątej. Trzeba jeszcze dojść.

– Dojść? A nie możemy tego zrobić tutaj?

– Masz zamiar pozować… yyy… no, pomagać mi w portrecie tutaj?

– Nie no… Myślałem, że w pokoju…

Josh zdecydowanie pokręcił głową.

– Światło nieodpowiednie. Trzeba to zrobić na zewnątrz. Myślałem, żeby iść w plener…

Alain popatrzył na niego w zamyśleniu, marszcząc czoło.

– Czy ty przypadkiem… – zaczął i urwał, a potem spojrzał w bok.

– Co?

Ale Alain patrzył na swoje dłonie i najwyraźniej nie miał zamiaru kończyć myśli.

– To może dzisiaj skoczymy na sernik? – zasugerował Josh nieśmiało, kiedy cisza przeciągnęła się. – Po drodze kupię odpowiedni blok. Dawno nie byliśmy w Muszelce, na pewno nie w tym miesiącu… – Nagle przeraził się na myśl, że może to być ich ostatnia wspólna wizyta w cukierni. Musiał przywołać wszystkie siły, by zapanować nad swoim głosem, gdy mówił dalej: – Uczcimy koniec nauki. Co ty na to?

Alain kiwnął głową, wciąż na niego nie patrząc. Josh przeczesał włosy dłonią i usiłował rozplątać węzeł, w który skręciły się jego wnętrzności. Odetchnął głęboko.

Wszystko będzie dobrze. Musiał się skupić na chwili obecnej.

Będzie dobrze.

Przynajmniej dzisiaj. I jutro. I jeszcze… w przyszłym tygodniu.


* * *

Znów było piątkowe popołudnie i znów siedzieli w Muszelce. Kelnerka uśmiechała się do nich, najwyraźniej zapadli jej w pamięć. Ale dzisiaj nawet sernik nie smakował Joshowi tak, jak powinien. Oczywiście, cieszył się z kolejnej "randki" z Alainem, tak samo jak z jutrzejszej wyprawy w plener – jednak nie mógł pozbyć się napięcia, które towarzyszyło mu już od tamtej rozmowy z Erwinem.

Z pewnym przerażeniem zdał sobie sprawę, że od kilku dni właściwie przygotowuje się w duchu na rozstanie z Alainem. Na samą myśl zrobiło mu się zimno. Erwin miał rację: do tej pory cały czas chodził w różowych okularach, z wrażeniem, że wszystko jest dobrze i nie ma żadnego problemu. Rozmowa z przyjacielem sprawiła, że przejrzał na nowo. Było zupełnie jasne, że jeśli czegoś nie zrobi, jego relacja z Alainem zakończy się. Jeśli istniała szansa, by do tego nie dopuścić, powinien ją wykorzystać. W ciągu najbliższego tygodnia powinien powiedzieć Alainowi o swoich uczuciach. Jeśli Alain ma tak czy siak odejść, to niech Josh będzie na to przynajmniej przygotowany. Niech ma tego świadomość. Przynajmniej zostanie mu złudzenie, że to on do tego doprowadził – a nie że znów był tym, którego zostawiono.

Zawsze uważał się za optymistę, jednak teraz odnosił wrażenie, że coraz więcej i więcej było w nim z realisty. Wolał być przygotowanym na najgorszy scenariusz – żeby nie dać się zaskoczyć i cierpieć. Nie lubił, gdy go zaskakiwano. Wolał mieć kontrolę nad swoim życiem.

Nie zmieniało to faktu, że na samą myśl o rozstaniu z Alainem ściskało go w piersi. W gruncie rzeczy taka racjonalizacja była psu na budę – bo miał cierpieć niezależnie od tego, co się stanie. Jeśli przygotowywał się na to, co miało nadejść, to nie potrafił się cieszyć tym, co miał – choćby jutrzejszym spotkaniem. I tak źle, i tak niedobrze. Niesprawiedliwie.

Wiedział, że jedyne, co mogło go uszczęśliwić, to gdyby Alain odwzajemnił jego uczucie. Erwin sugerował, że to możliwe, ale Josh nie mógł w to uwierzyć. Wydawało mu się, że jeśli w coś uwierzy, a potem jego nadzieje zostaną zawiedzione, to… nie zniesie tego.

Wszystko więc sprowadzało się do wybrania mniejszego zła. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie jest najbardziej przeklętym człowiekiem na ziemi.

– …Joshua?

Drgnął. Alain najwyraźniej coś do niego mówił. Skupił spojrzenie na twarzy czwartoklasisty, w której odbijał się niepokój.

"Tak bardzo cię kocham," pomyślał z rozpaczą.

– Tak?

– Wszystko w porządku? Zamyśliłeś się…

Josh pokręcił głową i spróbował się uśmiechnąć.

– I ty mi to mówisz… Ile razy mam wrażenie, że przebywasz we własnym świecie, z którego ciężko cię wyciągnąć? – zapytał.

Alain mrugnął.

– Dużo… ostatnio myślałem – przyznał. – Przez trzy lata myślałem zupełnie nie o tym, o czym powinienem, więc teraz może… próbuję to nadrobić – dodał, jego wargi drgnęły. – Myślałem, że może… moglibyśmy wracać?

Josh spojrzał na zegarek. Dochodziła piąta – rzeczywiście się zasiedzieli. Zresztą… zrobiło się jakoś ciemno. Kiedy wyszli na ulicę, zauważył, że mocno się ochłodziło. Ciemne chmury pędziły po niebie, zakrywając słońce. Chyba zanosiło się na burzę… Tak, w oddali słyszał grzmoty. I wiało coraz mocniej. Szybkim krokiem ruszyli w stronę kampusu.

Nie uszli dwóch uliczek, kiedy zaczęło padać. Burza dotarła nad miasto. Pioruny biły coraz częściej i bliżej. Josh wcisnął blok pod koszulę, ale było oczywiste, że przed ulewą nie zdążą wrócić do internatu. Zatrzymali się w jakiejś bramie, żeby przeczekać nawałnicę. Nie minęło wiele czasu, a potoki wody płynęły ulicami. Ludzie zniknęli – pochowali się w domach bądź, jak oni, w tymczasowych schronieniach.

Temperatura spadła tak bardzo, że Josh trząsł się w cienkiej i miejscami przemoczonej koszuli. Za plecami czuł ciepło, jakim promieniowało ciało Alaina. Nagle zdał sobie sprawę, że Alain stoi bardzo blisko niego – znów tak blisko, że prawie się dotykali. Zdusił jęk i zagryzł wargi. Najbardziej w świecie marzył o tym, by móc wtulić się w Alaina i poczuć jego ramiona wokół siebie. Ciepło Alaina odegnałoby przenikający go chłód – nie tylko fizyczny, ale przede wszystkim ten, który rozlewał się w jego wnętrzu i sprawiał, że wszystko przestawało mieć sens.

Powinien powiedzieć Alainowi…

Musi mu powiedzieć.

Czemu nie teraz? Tutaj, w tej ciemnej bramie, ze strugami wody lejącymi się wokół nich… miał wrażenie intymności, której na próżno szukać w internacie. Tutaj wydawało się, że cały świat zniknął – i że są tylko oni dwaj. Tutaj miałby dość odwagi, by powiedzieć to, na co nie mógł się zdobyć wcześniej, kiedy świeciło słońce i kiedy wszystko było ciepłe i miękkie.

Odwrócił się do Alaina i otworzył usta – jednak jedno spojrzenie na twarz czwartoklasisty zniweczyło jego zamiar. Zrobiło mu się znacznie zimniej niż do tej pory, bo nigdy nie widział Alaina w takim stanie. Alain był zupełnie blady, oczy miał szeroko otwarte i oddychał szybko. Palce zaciskał na ramionach tak mocno, że Josh widział pobielałe knykcie. Drżał na całym ciele. Wydawało się, że w ogóle nie jest świadomy obecności Josha.

Kolejny piorun uderzył całkiem blisko, wypełniając uszy Josha hukiem. Źrenice Alaina rozszerzyły się i znów zwęziły. Było oczywiste, że czuje się bardzo źle.

– Alain…? – szepnął Josh, ale równie dobrze mógłby mówić do obrazu.

Alain przynajmniej mrugnął, co mogło oznaczać, że go słyszał. Josh z wahaniem wyciągnął rękę i położył ją na jego ramieniu. Alain drgnął pod jego palcami, jednak w żaden inny sposób nie zareagował. Josha ogarnęła rozpacz. Co mógł zrobić? Jak mógł mu pomóc?

– Wszystko będzie dobrze – powiedział, ale jego słowa zagłuszył kolejny grzmot.

Alain przykucnął, skulił się i zakrył twarz dłońmi. Nie przestawał się trząść. Josh kucnął obok niego i otoczył ramieniem jego barki. Zupełnie wyleciało mu z głowy, że jeszcze chwilę temu pragnął, by Alain zrobił z nim to samo. To nie miało znaczenia.

– Wszystko będzie dobrze – powtórzył szeptem.

Pioruny uderzały wokół nich, kiedy tkwili tam skuleni, za zasłoną deszczu. Starszy, przerażony, w ramionach młodszego, który usiłował otoczyć go swoim poczuciem bezpieczeństwa. Woda kapała z ich włosów i ubrań, tworząc wokół małe jeziorka. Zapach mokrego kamienia zmieszany z wonią pleśni przybierał na sile. Z okienka piwnicznego dobiegło ciche popiskiwanie kociąt. Może to była pierwsza burza w ich życiu? Pierwsza burza tego lata, które się dopiero zaczynało…

Josh przysunął się jeszcze bliżej Alaina, przeklinając swój wzrost i swoje krótkie ramiona – bo nie mógł nimi sięgnąć tak bardzo, jak by chciał. Chciałby móc zamknąć się wszędzie wokół Alaina, odgrodzić go od zagrożenia, które – nawet jeśli, obiektywnie patrząc, nie istniało – było dla niego jak najbardziej realne. Na bok odpychał myśli o tym, jak bardzo jest wstrząśnięty. Nie spodziewał się czegoś takiego… W jego pojęciu Alain był zawsze starszy i silniejszy, i pewniejszy… Imię Alain oznaczało skałę – i Josh jakoś zawsze o tym pamiętał, sugerował się, wierzył. Tak widział Alaina – a teraz uświadamiał sobie, że było to tylko jego wyobrażenie, ideał, który z prawdą… nie miał nic wspólnego? Przełknął rozczarowanie – bynajmniej nie Alainem, ale samym sobą. Choć może… nie było niczego złego w takim dążeniu, by być koło kogoś, kto mógłby się nim zaopiekować? Bo przecież zawsze dążył, pragnąc, by ktoś zamknął go w swoich dużych dłoniach.

Jednak nawet mężczyźni o dużych dłoniach nie byli herosami, na których barki można bezwarunkowo składać przyszłość świata. Albo swoją własną. Nawet oni mogą potrzebować opieki i… Nie było to takie złe. Nie było to wcale a wcale takie złe.

Josh nie wiedział, jak długo tak siedzieli – wystarczająco, by zdrętwiała mu ręka, ale wcale się tym nie przejmował. Gdzieś w jego wnętrzu zapalił się płomień, który powoli odganiał wcześniejszy chłód. Był w stanie się uśmiechnąć. Kiedy minął pierwszy szok, kiedy poczuł, że jest w stanie panować nad sytuacją… zaczął czerpać z niej radość – choć dla Alaina była tak trudna. Nigdy wcześniej… nie podejrzewał nawet, że tak wspaniałą rzeczą będzie trzymać Alaina w objęciach – jak teraz. Wyobrażał sobie, że zawsze w grę będą wchodzić pożądanie i namiętność, dzikie pragnienie, by oddać się drugiemu człowiekowi i zatracić się w ogniu fizycznej rozkoszy… Uczucia, które w nim teraz wzbierały, nie miały z tym nic wspólnego. Przepełniała go czułość i pragnienie opieki, troska i współczucie. Zupełnie zapomniał o wcześniejszych niepokojach. Tutaj nie było na nie miejsca.

Ktoś kiedyś powiedział, że kiedy ideały upadną, na ich gruzach można budować prawdziwe życie. Josh miał wrażenie, jakby nagle sporo dorósł.

Wreszcie burza odeszła. Deszcz powoli ustawał i powróciły dźwięki świata, wcześniej przez niego zagłuszone. Jeszcze chwila i świergot ptaków zabrzmiał radośnie w rześkim powietrzu. Zegar na wieży kościelnej wybił wpół do szóstej. Spędzili tu pół godziny, które wydawało się jednocześnie mgnieniem oka i wiecznością – a przede wszystkim czymś, co zdarza się być może raz w ciągu całego życia.

Nie oddałby tego za żadne skarby świata.

Josh zdał sobie sprawę, że w którymś momencie Alain przestał drżeć. Nie zwalniał uścisku. Kiedy pierwsze promienie słońca odbiły się w oknach kamienicy naprzeciwko, Alain podniósł głowę i dopiero wtedy Josh cofnął ramię. Przez chwilę Alain tylko mrugał, a potem popatrzył na niego. I znów Josh miał wrażenie, jakby Alain widział go po raz pierwszy w życiu – jednak tym razem nie odwrócił wzroku.

– Już w porządku? – spytał cicho i zdziwił się, jak zachrypnięty jest jego głos.

Alain znów mrugnął, a potem podniósł się.

– Ja… nie lubię… burzy – odparł z trudem, tak cicho, że ledwo go było słychać.

"No, nie lubię to łagodne określenie", pomyślał Josh, ale był zbyt roztrzęsiony, by to jakoś skomentować. Również wstał, usiłując się nie chwiać na zdrętwiałych nogach. Mokre ubranie oblepiało go z każdej strony.

– Jestem pewien, że dałeś z siebie wszystko – powiedział.

Alain zaczesał włosy w tył. Widać było, że jeszcze nie doszedł do siebie. Josh cierpliwie czekał, usiłując uspokoić bicie serca. W międzyczasie rozczesywał palcami włosy, splątane po ulewie. Z pewnością nie wyglądał pociągająco, ale też nie czuł, że musi. Jego dłonie wciąż czuły drżenie mięśni Alaina. To się liczyło, nie jakieś czcze mrzonki o fizycznych przyjemnościach.

Wreszcie Alain kiwnął głową i wyszli na ulicę. Promienie słońca migotały w kałużach, które już zaczęły parować. Znów robiło się ciepło, a miasto ponownie zapełniało się ludźmi, którzy chcieli odetchnąć odświeżonym przez nawałnicę powietrzem. Wiosna przechodziła w lato, popołudnie przechodziło w wieczór – takie chwile trwały krótko i zawsze warte były przeżycia. Ostatnie barwy rozpiętej nad miastem tęczy też szybko zniknęły.

Szli powolnym krokiem ku kampusowi, nie odzywając się do siebie – jak wiele razy przedtem. Josh jednak czuł, że coś się między nimi zmieniło – a może to była tylko jego wyobraźnia? Nie pamiętał już swoich uczuć sprzed godziny – tych, którymi żegnał się z Alainem. Z jakiegoś powodu nie czuł potrzeby przypominać ich sobie. Uczuciem, które w nim trwało, było pragnienie, by jeszcze raz trzymać Alaina w ramionach.

Po burzy zawsze jest piękniej niż przed.

Kiedy dochodzili do bramy kampusu, Alain zatrzymał się. Josh popatrzył na niego, również stając. Alain jeszcze raz przejechał dłońmi przez wilgotne włosy, odgarniając je w tył. Przez chwilę wyglądał, jakby zbierał się na odwagę, usiłując popatrzeć Joshowi w oczy – i w końcu mu się to udało. Josh czekał.

– Dziękuję – powiedział Alain cicho, mrugając.

Josh kiwnął lekko głową, uśmiechając się.

– Nie ma za co – odparł.

Alain próbował odwzajemnić uśmiech, jednak był zbyt przytłoczony. Josh uśmiechnął się szerzej, podejmując na nowo krok.

W tamtym momencie był pewien, że jego uśmiechu wystarczy dla nich dwóch.




Marillion, "The Invisible Man"



rozdział 15 | główna | rozdział 17