Następny dzień był tak słoneczny jak wszystkie wcześniejsze, a po ulewie nie było ani śladu. Kałuże zdążyły przez noc wyschnąć do końca, a powietrze było rześkie, choć nie ulegało wątpliwości, że już wkrótce zrobi się upalnie. Choć astronomiczne lato miało się dopiero zacząć, pogoda panowała letnia przynajmniej od miesiąca. Liście drzew już dawno straciły wiosenną jaskrawość i teraz ich zieleń była wyzłocona słońcem. Rosnące wzdłuż głównej alei kampusu lipy pokryte były kwieciem, a ich słodki zapach przepełniał powietrze, gdy spacerowali z Alainem w stronę bramy. Pudełko z przyborami Josh wręczył – jako większemu i silniejszemu – Alainowi, a sam niósł pod pachą blok. Na szczęście udało mu się pożyczyć w internacie, bo jego własny po wczorajszych przygodach nie nadawał się do użytku. Kiedy wracał myślą do poprzedniego dnia, ciężko mu było właściwie ogarnąć, co się stało. To było tak, jakby napięcie między nim a Alainem – a w każdym razie jego napięcie – sięgnęło zenitu, a burza je rozładowała. Był tak pochłonięty tym, co powinien zrobić, czego nie powinien robić, jaką drogę obrać, a z jakiej się wycofać… Był tak skupiony na pozwalaniu odejść temu, co było dla niego najważniejsze… że gdzieś między tym wszystkim niemal zatracił samego siebie. Stracił równowagę. Teraz miał wrażenie, że udało mu się odzyskać tę radość, która cechowała go wcześniej – ten optymizm, że wszystko będzie dobrze. Może znów zakładał sobie klapki na oczy – ale tak naprawdę nie chciał się nad tym zastanawiać. Tu i teraz, na dziś dzień był w stanie wierzyć, że będzie miał swoje szczęście. Sama idea, że miałby pożegnać Alaina, wydawała się całkowicie pozbawiona sensu. Zwłaszcza że dzisiaj Alain wydawał się bardziej obecny niż kiedykolwiek wcześniej. Kiedy po wyjściu z kampusu skręcili w inną stronę niż zazwyczaj i szli obok siebie w stronę południowych dzielnic, Josh był całkowicie świadomy wysokiej sylwetki przy swoim boku. Zupełnie jakby Alain wysyłał mu jakiś sygnał, informację, że jest właśnie tam. Josh miał nadzieję, że uda mu się przeżyć ten dzień w pełni władz cielesnych i umysłowych… bo już teraz miał wrażenie, że pożądanie rozsadzi go na kawałki. Będzie musiał bardziej niż zwykle kontrolować się, by Alain się nie zorientował. Choć… Gdzieś w jego głowie cichy, ale uporczywy głosik szeptał mu, że przeciwnie – powinien jak najbardziej pozwolić Alainowi się zorientować. Co ma być, to będzie, postanowił i poprawił blok pod pachą. Im dalej szli, tym zabudowania były rzadsze – jedno- i dwurodzinne domy otoczone ogródkami, w których rosły kwiaty. Za domami zwykle znajdowały się sady z jabłoniami, gruszami i śliwami, pod którymi rosły krzewy porzeczek. Tu i ówdzie między drzewami migotał hamak, a dzieciarnia bawiła się w chowanego bądź urządzała w gałęziach dzikiego bzu domki. Atmosfera była sielska i Josh pomyślał, że radość, którą promieniuje natura, doskonale komponuje się z jego własną. Z trudem powstrzymywał się, by nie tańczyć na drodze, śmiać się głośno czy w inny sposób wyrażać przepełniający go entuzjazm. Wydawało mu się, że w dzień taki jak dziś jest w stanie prosić i mieć nadzieję na spełnienie wszystkich marzeń. Zerknął na Alaina i być może była to tylko jego wyobraźnia, ale i czwartoklasista wydawał się dzisiaj bardziej odprężony niż zazwyczaj. Szedł wyprostowany, a jego krok był bardziej sprężysty – zupełnie jakby zmniejszył się ciężar, który przygniatał jego barki. Josh obawiał się, że po wczorajszym Alain może czuć się w jakiś sposób skrępowany tym, że okazał przy nim słabość – byłoby to całkowicie naturalne i zrozumiałe – jednak wyglądało na to, że ten epizod bardziej ich do siebie zbliżył, niż rozdzielił. Josha zalewała czułość, kiedykolwiek wracał myślą do sytuacji, której był świadkiem i uczestnikiem. Miał okazję zobaczyć tę część Alaina, której ów na co dzień nie pokazywał – i napełniało go to poczuciem, że znów poznał go trochę lepiej. Wczoraj w ciemnej bramie Alain był biedny i zagubiony, jednak dzisiaj – w pełnym blasku dnia – znów prezentował się oszałamiająco, przynajmniej w oczach Josha. Słońce migotało na jego brązowych włosach i w zielonych oczach. Karnację miał w natury raczej jasną, na pewno jaśniejszą od Josha, jednak po tak słonecznej wiośnie jego skóra zdążyła już nabawić się lekkiej opalenizny, z którą mu było bardzo do twarzy i którą podkreślała biel koszuli. Tę miał jak zawsze rozpiętą pod szyją, a rękawy podwinięte. Josh jakoś do tej pory nie zwrócił uwagi na to, że Alain podczas spotkań z nim zawsze ma na sobie "porządne" ubranie. Może to wynikało z faktu, że Josh sam lubił zakładać koszulę bez szczególnych okazji, a Alain po prostu, być może nieświadomie, to przejął? Josh nie miał nic przeciwko zwykłym ubraniom, jednak musiał przyznać, że elegancki styl szkolny bardzo mu odpowiada – a na Alainie jeszcze bardziej. Choć, jeśli miał być szczery, najbardziej odpowiadałoby mu, gdyby mógł zobaczyć Alaina bez ubrania. Przełknął i skupił wzrok na drodze przed sobą. Lepiej było zostawić takie myśli na później, zdecydował. Od opuszczenia kampusu nie zamienili ze sobą ani słowa, a jednak atmosfera między nimi była niezwykle naturalna. Josh czuł, że może po raz pierwszy jest w stanie naprawdę zrozumieć, dlaczego Alain lubi ciszę i czuje się w niej dobrze. Chyba naprawdę dorósł. Wkrótce doszli na obrzeża miasta, gdzie krajobraz był już wyjątkowo wiejski. Tu i ówdzie widniały maleńkie gospodarstwa, a teren łagodnie falował, pokryty wyzłoconą od słońca trawą i polnymi kwiatami. Pojedyncze drzewa kusiły chłodem cienia i właśnie w stronę jednego z nich, rosnącego na szczycie niewielkiego pagórka, udali się teraz, opuszczając piaszczystą drogę. Ziemia miękko uginała się pod ich stopami, maki i chabry bujały się, trącane przez ich kolana. Motyle i pszczoły dopełniały obrazu idealnej natury. Ktoś mógłby powiedzieć, że szkoda było marnować takie miejsce na rysowanie portretu, ale Josh wiedział swoje. Dla niego ten zachwycający krajobraz mógł działać tylko jako tło dla Alaina – a przecież i tak nie zamierzał sobie nim zawracać głowy. Pora była brać się do dzieła – przynajmniej tego, którego miał możliwość. Przez chwilę oceniał pozycję słońca, marszcząc brwi i zastanawiając się, które miejsce najlepiej nadawało się do pracy. Wreszcie posadził Alaina w wysokiej trawie, a sam usiadł w cieniu, opierając się plecami o pień drzewa. – Hej, dlaczego ja mam siedzieć na słońcu, a ty w cieniu? – zawołał Alain, najwyraźniej nie do końca rad takiej dystrybucji. Josh podniósł oczy znad bloku i popatrzył na niego. – Przecież nie możesz siedzieć w cieniu, bo nic nie będę widział – odparł nie bez racji. – A tak przynajmniej nie będziesz mnie za bardzo widzieć, więc nie musisz się krępować – dodał przymilnym tonem, na który Alain jednak nie dał się nabrać. – Wydaje mi się, że coś kręcisz… Josh machnął ręką, ponownie patrząc na kartkę, a potem zmarszczył brwi. – Jednak mam tu za ciemno – stwierdził, nie do końca zadowolony, i podniósł się na nogi. Wyszedł na słońce i przez chwilę obracał się niepewnie, aż w końcu klapnął między wysokie trawy pięć metrów od Alaina. Zaczynało się robić gorąco. Rozpiął jeszcze jeden guzik koszuli, odpędzając od siebie myśl, że z chęcią by ją zdjął… Elegancja elegancją, ale może powinien był jednak pomyśleć praktycznie i ubrać się odpowiednio do pogody. Podwinął rękawy jeszcze wyżej, po czym znów chwycił blok. – I co mam robić? – głos Alaina ponownie naruszył jego koncentrację i Josh popatrzył na niego, mrużąc oczy. – Nie wiem. Co chcesz. Opalać się. Pleść wianek – rzucił mechanicznie w tonacji: "nie zawracaj mi głowy". – Wianek? – Margerytki się dobrze nadają – odparł Josh w roztargnieniu, zastanawiając się, czy użyć większego czy mniejszego arkusza. – To te białe. – Dzięki, bo właśnie miałem pytać. Josh pokiwał głową, zatopiony w myślach, a w końcu zdecydował się na mniejszy arkusz. Nie czuł się na tyle pewnie, by tworzyć duży szkic. Poza tym mniejszy rysunek łatwiej i szybciej można było poprawić. – Hej, gdzie idziesz? – zawołał, podrywając głowę, kiedy ruch w kąciku oka powiedział mu, że Alain wstał. – Nazrywać kwiatków. Josh mrugnął. Alain chyba nie wziął na poważnie… Wyglądało jednak na to, że Alain jak najbardziej wziął na poważnie, bo po chwili kręcenia się tu i tam wrócił na miejsce z naręczem białych kwiatów na długich łodyżkach. Josh przyglądał mu się bez słowa i zastanawiał, czy Alain Corail kiedykolwiek przestanie go zaskakiwać. Alain tymczasem pochylił głowę i najwyraźniej wziął się za to, co Josh mu zasugerował. Josh gapił się przez chwilę, po czym potrząsnął głową i sięgnął po ołówek. Grunt to koncentracja. Skoro onegdaj udało mu się skupić na nauce analizy, matematycznej mając Alaina za nauczyciela, rysunek powinien być dla niego kaszką z mlekiem. Planował najpierw sporządzić szkic, a potem poprawić i wypełnić kontur węglem. Nie był wystarczająco mocny z barw, dlatego nie zdecydował się na pastele, ale z węglem mogło mu się udać. Byle tylko szkic mu wyszedł… Alain siedział z lekko pochyloną głową, twarz miał w większości w cieniu. Josh przesunął się trochę w bok, by uchwycić jego lewy półprofil. Hmm… Tak, to było to. Z tej perspektywy Alain wyglądał najlepiej… I to lewe ucho… Josh przełknął i niepewnie przyłożył ołówek do papieru. Dopiero po chwili udało mu się opanować drżenie ręki na tyle, by móc rysować. Szybko okazało się, że koncentracja może być pojęciem bardzo względnym i zależnym od sytuacji. Jeśli Alain był zniecierpliwiony powolnym tempem, w jakim posuwała się praca Josha, nie dał mu tego w żaden sposób odczuć. Praca natomiast posuwała się wolnym tempie nie tylko z powodu niepewności Josha dla jego zdolności plastycznych, ale również dlatego, że większość czasu spędzał, przyglądając się Alainowi. Rzadko przecież miewał takie okazje. Wiedział, że Alaina krępuje, gdy ktoś na niego dłużej patrzy, więc na co dzień starał się tego unikać. Właściwie jedynymi sytuacjami, w których gapienie się można by usprawiedliwić, była rozmowa – jednak w ich przypadku nawet z tym był problem. Josh był dobrym słuchaczem, a to zakładało patrzenie na osobę, która do niego mówiła. I tutaj pojawiała się trudność: z nich dwóch to przeważnie on mówił, a Alain milczał, więc nawet ta ewentualność odpadała. (Nawet Josh, przy całym samozaparciu, nie był w stanie nieprzerwanie patrzeć na rozmówcę, samemu mówiąc). Jeśli zaś chodziło o inne… Cóż, nie spotykali się po to, by się na siebie gapić. Teraz jednak było inaczej i Josh odkrył, że ciężko mu od Alaina oderwać wzrok. No, jasne, kiedy jesteś w kimś zakochany, pewnie to naturalne… Chłonął każdy szczegół, choć przecież znał je wszystkie. Twarz, lekko pociągła, zwłaszcza w tym ujęciu… Szczupła, co uwydatniały cienie. Brązowe włosy miękko opadające na czoło i odsłaniające to niezwykle pociągające lewe ucho… W rozpięciu koszuli Josh widział obojczyki i co chwilę musiał przełykać na myśl, co chętnie zrobiłby z nimi… Alain podniósł głowę i spojrzał w jego stronę, więc Josh szybko skupił wzrok na rysunku, udając bardzo zaangażowanego w pracę i mając nadzieję, że jego rumieniec nie jest z tej odległości widoczny. Gdyby ktoś mu powiedział, że w południe czerwcowego dnia, w pełnym blasku słońca, na ukwieconej łące jest w stanie umierać z pożądania, nie uwierzyłby. Zawsze wydawało mu się, że do tego potrzebne są bardziej kameralne warunki: cień wieczoru, światło zachodu, jakieś bardziej przytulne miejsce… Och, jakże się mylił. Rysunek powstawał powoli. Co jakiś czas Josh poprawiał linie, jednak generalnie był całkiem zadowolony ze swojego dzieła. Albo mu się zdawało, albo twarz na papierze rzeczywiście przypominała Alaina. Udało mu się nanieść wszystkie światłocienie i powoli mógł się zabrać za wypełnianie węglem. Przetarł twarz wierzchem dłoni, odsuwając na bok włosy, które kleiły mu się do czoła. Ugh, powinien był wziąć spinki… Mrużąc oczy, popatrzył w niebo, którego lazur rozciągał się od horyzontu po horyzont. Ani jednej chmurki… Zdecydowanie, była najwyższa pora na chwilę przerwy. Butelka z wodą była już w połowie pusta – i w sumie zrobił się trochę głodny. Prowiantu mieli całe dwie bułki, dwa jabłka i garść herbatników, które Josh zgarnął rano ze stołówki. Nie zamierzał spędzać tutaj całego dnia, więc nie było sensu brać dużo jedzenia. Wrócił pod drzewo, wziął sobie bułkę i zawołał do Alaina, by też coś zjadł. Alain podniósł wzrok i odwrócił się w jego stronę, a potem wstał i podszedł. Wianek w jego ręce wyglądał na skończony. – Bardzo ładny – pochwalił Josh, wskazując na plecionkę. Alain spojrzał na swoje dzieło… po czym bez ostrzeżenia założył wianek Joshowi na głowę i usiadł obok. Josh zdębiał i dopiero po chwili przypomniał sobie, żeby przełknąć kęs, który miał w ustach. A potem zastanowił się, czy jego rumieniec da się wytłumaczyć gorącem. – Dz-dziękuję – wyjąkał, poprawiając kwiaty, bo zsuwały mu się na lewe ucho. – Teraz musisz zrobić jeszcze dla siebie – dodał w nagłej inspiracji. – Te niebieskie będą ci pasować. Cykorie – powiedział z lekkim oszołomieniem. – Jak idzie rysowanie? – spytał Alain, napiwszy się wody. – A całkiem nieźle. Myślę, że szkic jest gotowy. Możesz popatrzeć – to mówiąc, Josh podał mu kartkę. Alain przez chwilę przyglądał się rysunkowi, po czym oddał mu z bardzo wymownym spojrzeniem. Josh zaniepokoił się. – Coś jest… nie tak? – spytał, zastanawiając się gorączkowo, co też mogło Alainowi nie przypaść do gustu. Alain jednak tylko wzruszył ramionami i pokręcił głową w sposób dość nieokreślony. – Wiesz, to na razie tylko szkic. Właściwy rysunek będzie inny – Josh usiłował się usprawiedliwiać, choć nie bardzo wiedział dlaczego. Ale naprawdę nie miałby nic przeciwko, gdyby Alain wyraził aprobatę dla owoców jego pracy. Z drugiej strony… Josh nie uważał się za wybitnie utalentowanego plastycznie, więc może nie powinien liczyć na żadne pochwały. No i ten rysunek tak naprawdę rysował dla siebie – żeby zawsze móc popatrzeć na Alaina, gdy najdzie go za nim tęsknota… Ale o tym nie chciał teraz myśleć. Zjadł bułkę do końca, wypił jeszcze trochę wody i wziął się za przeglądanie węgli. Chyba najlepiej zacząć od cienkiego i powoli przejść do grubszego… – Wiem, że jest gorąco, ale posiedzisz jeszcze trochę? – poprosił. – Mam co prawda światłocień naniesiony, ale wolałbym cię jeszcze widzieć… Alain rzucił mu kolejne bardzo sugestywne spojrzenie, którego Josh nie potrafił zinterpretować, po czym podniósł się… i poszedł zbierać niebieskie kwiatki. – Te? – zawołał w stronę Josha, pokazując mu cykorie. – Tak – odparł Josh słabo, zastanawiając się, czy przeżyje widok Alaina w błękitnym wianku. Wrócił na swoje miejsce na ugniecionej trawie, z roztargnieniem konstatując, że siłę jego woli złamie chyba dopiero udar słoneczny. Ale, poprawił się, Alain miał tak samo źle, a nie narzekał. Prawdę powiedziawszy, Alain nigdy na nic nie narzekał… Podniósł wzrok i popatrzył na czwartoklasistę, który zajął wcześniejszą pozycję i bez słowa wziął się za kolejną plecionkę. – A tak właściwie to… kto cię nauczył je robić? – zapytał, wypróbowując cienki węgiel na drugiej kartce. – Grace… Miała zwyczaj pleść dla każdego z nas. – Mhm. – Więc ścigaliśmy się, kto pierwszy uplecie dla niej. – I co? Zakładała wianek zwycięzcy? – Nie… Josh uniósł głowę. – Nie? – Zakładała wszystkie cztery – odparł Alain z uśmiechem, który napełniał Josha ciepłem. Josh pokiwał głową, wracając spojrzeniem do rysunku i ostrożnie przykładając węgiel do szkicu. Jakoś potrafił sobie to wyobrazić… Grace wyglądała na taką osobę. – Potem Laurent i Louis zrezygnowali, ale… Robert i ja zawsze walczyliśmy do końca – mówił Alain dalej, a Josh odsunął dłoń od kartki. – Byłeś zakochany w Grace? – zapytał, bo wydawało mu się to najbardziej naturalną rzeczą pod słońcem. Alain nie podniósł głowy, ale oceniając po ruchu jego ramion, zaprzestał plecenia. – Chyba… tak – powiedział po chwili cichym głosem, a świat nie przestał istnieć. Josh ponownie przyłożył węgiel do kartki i powoli zaczął poprawiać nim ołówkowe linie. Był w stanie zapytać o coś takiego, a Alain był w stanie odpowiedzieć. Zastanawiało go to. Może to przez tę odległość…? Może potrzebowali dystansu, by mówić ze sobą tak otwarcie? Ale nie zmieniało to faktu, że dwa miesiące wcześniej coś takiego byłoby zupełnie nie do pomyślenia. Najwyraźniej Alain nauczył się mu ufać… A on sam? Czy ufał Alainowi? Chyba nie, odpowiedział sobie po chwili. Nie na tyle, by w jego ręce złożyć swoją przyszłość. Albo odwrotnie: nie przypuszczał, by istniała jakaś przyszłość, gdyby był z Alainem szczery… Potrząsnął głową. Zastanawiał się nad tym przez ostatnie kilkanaście dni – i do żadnych wniosków nie doszedł. Wszystkie rozwiązania, jakie podsuwał mu rozum, były złe… Może naprawdę powinien kierować się sercem? – A teraz? – spytał. – Wciąż ją kochasz? Teraz Alaina podniósł oczy i chwilę na niego patrzył. – Teraz jestem w stanie pójść na jej grób i wiedzieć, że już nigdy nie wróci – odparł w końcu. Josh kiwnął głową. Z jakiegoś powodu ta odpowiedź go satysfakcjonowała. – Pamiętasz, jak kiedyś rozmawialiśmy o szczęściu? – zapytał, zmieniając węgiel na grubszy. – Czy… wierzysz, że kiedyś je znajdziesz? Alain ściągnął brwi, a potem spuścił głowę. Wreszcie potrząsnął nią w sposób, który świadczył, że wciąż nie wie, co odpowiedzieć. Josh poczuł się nieswojo. Zadawał takie pytania, a jakie miał odpowiedzi dla samego siebie? Miał wrażenie, że nie jest szczery. I szybko miało to wyjść na jaw, bo w następnej chwili Alain spytał: – A… ty? – i w jego głosie była jak zawsze ta swoista niepewność. – Ja… nie mogę na nic narzekać – odrzekł Josh, uważnie wypełniając rysunek. – Mówiłem ci: uczę się w dobrej szkole, mam przyjaciół, zdrowie dopisuje… – jednak dzisiaj, mówiąc to, czuł się, jakby recytował wyuczoną formułkę. – Ale… chciałbym mieć przy sobie kogoś bliskiego… tylko dla siebie – dodał, zniżając głos. – Wiesz, prawie całe życie musiałem sobie radzić sam… Ma to swoje dobre strony, ale… Z czasem ludzie zaczynają brać za pewnik, że sobie poradzisz w pojedynkę, niezależnie od sytuacji. A to wcale nie jest tak… Podniósł głowę i popatrzył na Alaina. Teraz… teraz byłby w stanie mu powiedzieć… – Cenię sobie twoją… przyjaźń, Alain – oznajmił. – Naprawdę dużo dla mnie znaczy, że… zadajesz się z takim… smarkaczem jak ja. Alain znów zmarszczył czoło, patrząc na niego. To była jedna z tych rzadkich ostatnio chwil, kiedy patrzyli sobie w oczy. Odległość naprawdę robiła swoje. – Daj spokój. Nigdy… nie myślałem w ten sposób – powiedział. – To… No tak, nigdy nie dałeś do zrozumienia – przyznał Josh. – Myślę, że… za bardzo się tym przejmujesz – dodał Alain, mrugając. – Pewnie masz rację… W każdym razie bardzo się cieszę, że cię poznałem, zanim… skończyłeś szkołę. Alain patrzył na niego bez słowa i sprawiał wrażenie, jakby coś sobie uświadomił. A Josh nagle nie był w stanie dalej mówić, bo jego gardło zacisnęło się, kiedy znów uderzyła go myśl o nieuniknionym – choć jeszcze chwilę temu wydawało mu się, że zdołał ją od siebie odsunąć. – Alain, ja… – zdołał wydusić… i na tym się skończyło. Jednak nie był w stanie tego powiedzieć. Najwyraźniej musiał pogodzić się z tym, że jego uczucia pozostaną tylko jego i nigdy nie będzie w stanie ich wyrazić słowami. Jakże żałośnie… Nie zmieniało to faktu, że miał za sobą dwa najpiękniejsze miesiące swojego życia. Kiedy już mógł widzieć wyraźnie, skupił wzrok na rysunku. Musi go dokończyć, żeby mieć jakiś ślad. Nawet jeśli za każdym razem, kiedy na niego spojrzy, będzie go ściskać w gardle. Jak teraz. Wziął grubszy węgiel i kiedy był pewien, że ręka mu nie zadrży, zaczął nanosić pojedyncze cienie na częściowo już wypełniony czernią szkic. Skupił się na rysowaniu, ponieważ wiedział, że w ten sposób może uda mu się odpędzić myśli. A sam rysunek wymagał skupienia, inaczej się nie uda… Miał co prawda gąbki do wycierania, jednak wiedział, że po każdej źle postawionej linii zostaje ślad, którego nie jest się w stanie całkowicie usunąć. Nie potrafił podzielić się z ukochanym człowiekiem swoimi uczuciami – a to mówiło samo za siebie. Dlaczego to musiało być tak trudne? Wrażenie, że jest zupełnie sam, nie chciało odejść. Znacznie gorsza była świadomość, że sam do tego doprowadził. Bolało nieznośnie. Rysunek był skończony, zanim się zorientował. Kiedy teraz na niego patrzył, mrugając oczami, wydawało mu się, że widzi go pierwszy raz w życiu. Jakby nagle pojawił się przed nim – stał się z marzenia rzeczywistością. Otarł twarz rękawem, a potem popatrzył na Alaina, próbując się uśmiechnąć i całkowicie w tym zawodząc. – Skończyłem – powiedział cicho, w zamierzeniu wesołym tonem. – Chodź zobaczyć. Alain podniósł się z wysokiej trawy i podszedł, zatrzymując się nad nim. – Podoba mi się – uznał po chwili. – Dobrze rysujesz. Josh kiwnął głową, choć nie podzielał opinii o swoim talencie. – Dziękuję. Zobaczymy… co powie profesor. – Nie po to pozowałem dla ciebie pół dnia w upale i słońcu, żeby miał cię oblać – stwierdził Alain, bardzo jak na niego kategorycznie. Tym razem Josh się uśmiechnął. – To była tylko godzina… No, może półtorej – dodał, patrząc na zegarek. – Dzięki. Cieszę się… że się zgodziłeś – powiedział cicho, podnosząc na niego wzrok. Alain stał obok i przyglądał się wiankowi, przez chwilę obracając go w dłoni. Potem znów popatrzył na Josha i z błyskiem zdecydowania w oczach założył sobie na głowę. Josh nie był w stanie powstrzymać cichego śmiechu. – Pasuje ci – powiedział. Wstał i lekko drżącą dłonią poprawił plecionkę na włosach Alaina. Alain mrugnął, spuszczając wzrok, a Josh cofnął rękę. Im bardziej zdawał sobie sprawę, że Alain nigdy nie będzie jego, tym bardziej go pragnął. Z każdą chwilą bardziej. Jakże chciał przytulić się do jego wysokiej sylwetki i oprzeć głowę na jego piersi. I nigdy nie odchodzić. – Woda się skończyła – powiedział głosem wypranym z emocji, odwracając się. – Ale tam chyba płynie strumień – zauważył, wskazując na drugą stronę wzgórza – więc możemy nabrać. Alain kiwnął głową. Josh ostrożnie umieścił rysunek w bloku, przykrywając bibułą, by nie rozmazać, i zebrał przybory. Zaniósł wszystko pod drzewo i rozejrzał się po okolicy. Po drugiej stronie wzgórza rosła kępa wierzb, wskazująca na potok. Jego srebrzysta nitka tu i ówdzie lśniła między wysoką trawą. Alain wziął obie butelki i zeszli nad wodę. Światło migotało wesoło na powierzchni, załamując się w miejscach, gdzie rzeczka płynęła bardziej wartko. Przezroczysta woda ukazywała piaszczyste dno. W tym akurat miejscu tworzyła się przy brzegu mała zatoczka. Gałęzie wierzby odbijały się w gładkiej tafli. Alain nabrał wody i podał mu butelkę. Josh pił przez chwilę – zdziwiony, że jest w stanie przełykać przez zaciśnięte gardło. Kiedy zaspokoił pragnienie, przykucnął na brzegu i patrzył na czystą wodę. Tańczyła wesoło, przelewając się w niewielkim korytku. Jej falowanie jakoś go uspokajało. Wziął kilka głębokich oddechów – w piersi już prawie nie bolało – a potem spojrzał na swoje odbicie w wodzie. Jasny owal twarzy w otoczeniu ciemnej chmury włosów. Na ich tle białe kwiaty były wyraźnie widoczne. Zastanowił się, czy gdyby nachylił się bardziej, zdołałby zobaczyć kolor swoich oczu… Wianek zsunął się z jego włosów i w następnej sekundzie był już poza zasięgiem jego ręki, pociągnięty przez nurt. Josh zerwał się i ruszył wzdłuż brzegu. Nie mógł go stracić! To był wianek, który zrobił dla niego Alain…! Na pewno zatrzyma się na tamtych kamieniach, wtedy będzie łatwiej go złapać. Ale nie, zręcznie ominął głazy i pomknął dalej. Josh przyspieszył, wypatrując miejsca, w którym mógłby zejść do potoku. Tam! Kolejne kamienie wystawały ponad powierzchnię, z nich będzie łatwo sięgnąć… Wskoczył na porośnięty mchem otoczak… W następnej chwili leżał na dnie strumienia, usiłując odzyskać kontrolę nad sytuacją. Jakąkolwiek kontrolę… I zorientować się, co się w ogóle stało. – Joshua…! – głos Alaina dochodził jakby z oddali. Świat znów zaistniał, a wraz z nim cała gama doznań – bardzo nieprzyjemnych. Josh jęknął. Prawa kostka pulsowała bólem, od którego do oczu napłynęły mu łzy. Bolał także prawy bark, jednak to uczucie było bardziej tępe, przytłumione i dopiero po chwili zdał sobie z niego sprawę. Usiadł, oszołomiony. Alain był już przy nim, stał w wodzie i pomagał wstać. Josh jęknął ponownie, głośniej, i Alain znieruchomiał – jednak trzymał go mocno. Josh oparł się o niego lewym bokiem i chwilę stał, ciężko oddychając, z zamkniętymi oczami. Wreszcie spojrzał – na miejsce, w którym daleko poza jego zasięgiem znikał kołyszący się na wodzie wianek. – Co sobie zrobiłeś? – zapytał Alain cicho. – Kostka… Chyba ją skręciłem – odpowiedział równie cicho Josh. – Boli mnie. I bark. – Dasz radę wyjść na brzeg? Josh kiwnął głową, choć wcale nie był tego pewien. Jednak musiał, nie mógł przecież zostać w strumieniu – nawet jeśli wydawało się, że tak byłoby najlepiej: nie ruszać się i mieć przy sobie Alaina. Alain zresztą wrócił na trawę – a Josh starał się zachować równowagę, stojąc na jednej nodze, pozbawiony jego wsparcia – i podał mu rękę. Joshowi jakoś udało się wyjść ze strumienia i usiąść na ziemi, choć wciąż zdawało mu się, że z bólu zaraz straci przytomność. Musiał być mężczyzną. Z płynących mu z oczu łez zdał sobie sprawę dopiero wtedy, gdy Alain szybkim ruchem otarł mu je z twarzy – jak dziecku. Mrugnął. Przez chwilę wydawało mu się, że wciąż czuje dotyk dłoni na policzkach – a może to było tylko wspomnienie rzeczy, która się nie wydarzyła? – Zabiorę cię do szpitala – powiedział Alain. Josh przez chwilę przetrawiał te słowa, a wreszcie popatrzył na Alaina z pytaniem w oczach. Nie mógł go widzieć wyraźnie, wszystko jakoś się rozmazywało. – Jak…? – wyszeptał. – Na plecach. Josh mrugnął i zagryzł wargi. Nie rozpłacze się. Nie rozpłacze się. Propozycja brzmiała fantastycznie. I dopiero po chwili uświadomił sobie, że nie może jej przyjąć. Popatrzył na taflę strumienia. Nareszcie przestawało mu się kręcić w głowie – miał jednak wrażenie, że spada głębiej i głębiej. Po raz pierwszy w życiu żałował, że nie jest dziewczyną. Gdyby Alain niósł go na plecach, zupełnie jasne stałoby się dla niego, jak działa na Josha jego bliskość. O ile Josh się orientował, u dziewczyn nie było to tak ewidentne. Pomyślał, że musi naprawdę go kochać, skoro nawet w takiej sytuacji, walcząc z bólem i utratą przytomności, jest w stanie myśleć tylko o tym, że niczego bardziej nie pragnie, jak… Otarł oczy rękawem, co niewiele dało, skoro był cały przemoczony. Potrząsnął lekko głową. – Jestem za ciężki – powiedział cicho. Alain rzucił mu spojrzenie, które mówiło wyraźnie, że jest innego zdania. No tak, Josh przy nim wydawał się chucherkiem. – To zabrzmiało, jakbyś uważał mnie za cherlaka – stwierdził z błyskiem w oku. Josh poczuł, że unoszą się kąciki jego ust. – Pomyśl, jak by to wyglądało. Co sobie ludzie pomyślą? – rzucił. – Od kiedy przejmuję się tym, co sobie ludzie pomyślą? Josh uśmiechnął się szerzej. – Ramię mnie za bardzo boli. Nie dam rady się ciebie trzymać – powiedział. – Przepraszam… – Za co? Josh lekko potrząsnął głową. – Chciałeś mi pomóc… Alain przez chwilę patrzył na niego bez słowa, a potem wyciągnął telefon. Josh usiłował zebrać myśli. Miał wrażenie, że lada chwila odpłynie. Okolica przed jego oczami wydawała się spowita welonem. Jak przez mgłę słyszał, jak Alain dzwoni po pogotowie… Kiedy się ocknął, siedział oparty o Alaina. Wszystko wydawało się snem, z którego nie chciał się obudzić. Kiedy się nie ruszał, prawie nie czuł bólu – czuł przede wszystkim ciepło, jakim promieniował Alain. Ubranie miejscami już wyschło. Nawet żal, że nie może pozwolić Alainowi pomóc mu tak, jak by tego chciał, odsunął się gdzieś na dalszy plan. Czuł jednak słabą – może zupełnie nieadekwatną do sytuacji – radość, że Alain coś takiego zaproponował – maleńki powód, by być szczęśliwym w całym tym nieszczęściu. – Jestem taki niezdarny – wyszeptał. – Wcale nie jesteś niezdarny… – odpowiedział równie cicho Alain. – Co najwyżej narwany. Josh uśmiechnął się lekko, nie otwierając oczu. – To był wianek od ciebie… – Mój też gdzieś przepadł. Josh nabrał powietrza. Ból w barku znów się odezwał. – Alain, ja… – Chyba przyjechali. Czekaj, dam im znać, że tu jesteśmy. Alain wstał i podpora Josha zniknęła. Pochylił się do przodu. Za chwilę samochód podjechał bliżej i zatrzymał się obok. Lekarz tylko na niego popatrzył i zadecydował, że jadą do szpitala – jak tylko zaaplikuje mu zastrzyk przeciwbólowy. Kiedy pielęgniarze pomagali mu wsiąść do karetki, Josh odwrócił się do Alaina. – Rysunek… Zabierz go. Alain kiwnął głową. Jego twarz znów rozmazywała się Joshowi przed oczami. Kiedy zamknęły się za nim drzwi samochodu, poczuł, że odpływa w ciemność. Ból w sercu był bardziej dokuczliwy. Widocznie był na niego skazany. Obudził się w szpitalnej sali, kiedy na dworze zapadał zmrok. Firanka lekko falowała w otwartym oknie, pozostałe łóżka były puste. Ból ustąpił niemal zupełnie. W pomieszczeniu była tylko pielęgniarka. Widząc, że Josh się przebudził, zawołała lekarza, który chwilę potem pojawił się przy łóżku. – Jak się czujesz? – zapytał. – O wiele lepiej – odparł Josh zgodnie z prawdą. Przynajmniej fizycznie czuł się lepiej. Lekarz pokiwał głową. – Nie kręci ci się w głowie? Nie masz problemów z widzeniem? Czy poza nogą i barkiem coś ci dokucza? Nie? Dobrze. Lekarz kazał mu usiąść i zbadał ruchliwość ramion. Prawego Josh był w stanie używać w bardzo ograniczonym stopniu, jednak lekarz był zadowolony, że bez problemu rusza palcami. – To tylko lekkie stłuczenie – powiedział. – Zagoi się samo w ciągu kilku dni. Jeśli chodzi o nogę… Odsunął przykrycie z urażonej kończyny. Kostka była usztywniona i obandażowana, a stopa spuchnięta. Na polecenie lekarza Josh poruszał palcami, co wywołało ból w stawie. – Nie ma żadnego złamania, a skręcenie jest na szczęście łagodne – wyjaśnił mężczyzna. – Przez tydzień będziesz musiał ją oszczędzać, więc najlepiej zostań w łóżku. Usztywnienie pomoże szybciej wyleczyć uraz, więc go nie zdejmuj – zastrzegł. – Na opuchliznę stosuj okłady z lodu. Środki przeciwbólowe trzy razy dziennie, chyba że będzie mocno boleć, wtedy weź więcej. Zmniejszą także stan zapalny. – To samo mówił doktor, kiedy byłem przeziębiony – powiedział cicho Josh. Lekarz pokiwał głową, najwyraźniej usatysfakcjonowany wiedzą Josha. – Jeśli będziesz dbać o siebie, szybko wrócisz do zdrowia – zapewnił. – W piątek przyjedziemy na kontrolę. Całkiem możliwe, że będziesz już mógł trochę chodzić. Poinformowaliśmy opiekuna internatu, że dzisiaj możesz wrócić do domu. Powiedział, że po ciebie przyjedzie, kiedy się obudzisz. Masz jakieś pytania? Josh oblizał spierzchnięte wargi. – Mój… kolega. Był tutaj? – spytał. Dyskomfortem napełniała go myśl, że Alain wrócił do domu. – Wyszedł na chwilę – poinformowała pielęgniarka. – Zdaje się, że już wraca – dodała, spoglądając na korytarz. I rzeczywiście, Alain pojawił się w drzwiach. Pierwsze, co rzuciło się Joshowi w oczy, to maleńka plamka błękitu nad jego lewą skronią – zaplątany między włosami płatek cykorii. Jego serce wypełniła czułość. Lekarz pożegnał się i wyszedł, a pielęgniarka za nim. Alain zbliżył się do łóżka. Josh uśmiechnął się nieśmiało. – Zaledwie dwa miesiące, a już drugi raz widzisz mnie złożonego chorobą – powiedział, starając się zabrzmieć ironicznie. – Nie przejmuj się tym – odparł Alain, siadając na krześle. – Zawsze się dużo ruszałem, dziadek miał ze mną skaranie boskie – wyjaśnił Josh, czując, że już mu się poprawia samopoczucie. – Cóż, to… zdrowo – stwierdził Alain. – Oj, chyba nie bardzo – odrzekł Josh kwaśno, a potem obaj wybuchnęli śmiechem. Alain pochylił głowę, a potem spojrzał na Josha spod grzywki. – Nic ci nie jest? Josh pokręcił głową. – Lekarz powiedział, że to nic poważnego. Za tydzień pewnie będę już mógł chodzić. Wydawało mu się, że Alain odetchnął z ulgą. – To dobrze. Bałem się, że… – Urwał. – Tak? – spytał łagodnie Josh. Wyglądało na to, że Alain chciał coś powiedzieć… coś, co Josh nagle zapragnął usłyszeć. – Już kiedyś… Naraziłem kogoś na niebezpieczeństwo – wyznał cicho Alain, nie patrząc mu w oczy. – Nie chciałbym… Nie zniósłbym… Josh poczuł, że przenikające go ciepło rozchodzi się coraz szerzej po jego ciele. – Nic mi nie jest – odparł. – Naprawdę, nic mi nie jest. A to… nie była twoja wina – dodał. – To ja jestem niezdarny. I, jak to powiedziałeś, narwany. – Uśmiechnął się. Alain przez chwilę patrzył na niego, wyraźnie zatroskany, a potem jego twarz wygładził nieśmiały uśmiech. – Dziękuję – dodał Josh. – Że byłeś tam ze mną… Przez chwilę wydawało mi się, że wszystko zniknęło i że nie dam sobie rady. Alain kiwnął głową. – A wianek… naprawdę mi się podobał – stwierdził Josh i wyszczerzył się. – Możesz kiedyś upleść mi nowy. – Chyba mam dość wianków na jakiś czas – odrzekł Alain, rozchmurzając się. Josh wybuchnął śmiechem – i zaraz syknął z bólu, który przeszył jego bark. Może miało mu to przypomnieć, że w życiu jest równie dużo bólu, co radości? "Oda do radości", Friedrich Schiller / Ludwig van Beethoven
|