Joshowi urządzono tymczasowy pokój na parterze, dostał też kule, z pomocą których mógł odbywać niezbędne spacery do toalety do czasu, aż kostka się zagoi. Jako chłopak bystry i zaradny nie czuł się szczególnie pokrzywdzony przez los, jeśli tylko mógł zaspokoić najpilniejsze potrzeby. Jedzenie mu przynoszono, lód zmieniano kilka razy dziennie, środków przeciwbólowych miał wystarczająco i nie było dnia, by ktoś go nie odwiedził. Jedynym zgrzytem w tej sielance – o ile leczenie skręcenia kostki można uznać za sielankę – była nieobecność Alaina. Zaraz w niedzielę Alain przyszedł mu powiedzieć, że musi wyjechać na kilka dni z Idealo. Ponoć jego matka miała jakąś pilną sprawę, do której Alain był jej nieodzowny – jakieś papiery, urzędy, Bóg wie co. Alain planował wrócić w piątek, by zdążyć na sobotnie zakończenie roku czwartoklasistów. Josh nie dał po sobie poznać, jak bardzo zabolała go ta wiadomość – przecież miał to być, według wszelkich przesłanek, jego ostatni tydzień z Alainem… Co jednak mógł poradzić? W poniedziałek odwiedził go – ze wszystkich ludzi – Robert Jade. Zwrócił ostatnie "poradniki", które Josh schował pod poduszkę. Długo nie posiedział. W gruncie rzeczy poza dwoma pierwszymi ich późniejsze spotkania ograniczyły się do wymiany książek – Josh był zbyt zajęty Alainem i nauką, a poza tym nie miał więcej ochoty dowiadywać się od Jade'a na temat Alaina. Z drugiej zaś strony nie chciał też słuchać coraz bogatszych w szczegóły opowieści na temat Jade'a pożycia intymnego z Georgesem Saphirem. Miał wrażenie, że Jade się przechwala, a to było dla niego za wiele. No dobrze, Jade wcale nie mówił o tym, co z Georgesem robili, ale książki oddawał z miną bardzo zadowoloną i wymowną. Josh miał wielką ochotę oświadczyć mu, że zamierza stracić dziewictwo znacznie wcześniej niż on – osiemnastolatek! – jednak, ponieważ nie miał na to szczególnych perspektyw, wolał się nie wygłupiać i zachował milczenie, choć czuł się przy tym jak oferma. Następnego dnia pojawił się Erwin, któremu Josh przekazał wiadomość przez Jade'a: że leży przykuty do łóżka i pilnie potrzebuje jego towarzystwa. Erwin przybiegł już w czasie przerwy na lunch, co było Joshowi bardzo na rękę. Obdarzył przyjaciela wiadomym rysunkiem i poleceniem, by jak najszybciej zaniósł go profesorowi sztuki, a potem wrócił i powiedział, jak było. Erwin wrócił i opowiadał. – Na początku musiałem przysiąc na grób swojej matki, że to twoja praca – zaczął. – Przecież twoja matka żyje – zauważył Josh nie bez racji. – To trzeba mi było wręczyć list poręczający – odciął się Erwin. – Bo kiedy wyłuszczyłem twój problem, profesor spytał: "Kim ty właściwie jesteś?". – Bo ty chyba na zajęcia ze sztuki chodziłeś wyrywkowo? – Bardziej mi ta pora pasowała na inne… sztuki – odparł Erwin, rumieniąc się lekko. – Taa… Cecile kończyła akurat wtedy? – domyślił się Josh. – No, ale jednak się udało? Co powiedział? Podniesie mi ocenę? – Poczekaj. – Erwin uniósł ręce w uspokajającym geście. – Rysunek bardzo mu się podobał. Powiedział: "Interesująca technika. Przeważnie węgiel dodaje gwałtowności, jednak ta praca tchnie spokojem". A potem spytał: "Kim jest ten młody człowiek na portrecie?", więc odpowiedziałem: "Alain Corail z czwartej B". – Czwartej A – poprawił Josh cichym głosem. – Profesor w każdym razie rzekł: "Corail? Nie przypominam sobie…", a potem dalej komplementował rysunek: "Ta praca ma duszę. Nie podejrzewałem Ora o taki talent. Wydawało mi się, że idzie raczej w stronę abstrakcji". Josh machnął ręką. W tej chwili naprawdę nie interesowały go gatunki sztuki i jego w nich zdolności. – No, to gdzie on jest? – spytał. – Profesor go zatrzymał. – Co??! – Powiedział, że chce go komuś pokazać i zatrzyma do przyszłego tygodnia. I poradził, że powinieneś się poważnie zastanowić nad wyborem kierunku studiów. Josh opadł na poduszki, zrezygnowany i nie wierząc w to, co właśnie usłyszał. – A niech to! – Co? – zdziwił się Erwin. – A ty myślałeś, że ten rysunek to mi na zajęcia potrzebny? – ofuknął go Josh. – Dwa miesiące chodziłem za Alainem, żeby pozwolił mi się narysować. Taką cenę musiałem zapłacić, żeby go mieć – to mówiąc, wskazał na prawą nogę. Erwin mrugnął. – Nie mogliście sobie zrobić zdjęcia? – spytał w końcu. – Taki jesteś mądry. Przecież nie mam aparatu i w ogóle… Nie było okazji – odparł markotnie Josh. – Ten rysunek to jedyne, co po nim mam. – Ej, ej, nie podoba mi się to, co mówisz – stwierdził Erwin, ściągając brwi. Josh znów machnął ręką. – Nie przejmuj się… – Przecież wiesz, że się przejmuję. I w ogóle nie powiedziałeś mi jeszcze, co się stało – zauważył Erwin. Josh popatrzył na niego i westchnął. A potem streścił sobotnie wydarzenia w plenerze. Kiedy skończył, Erwin przez chwilę siedział w milczeniu, ze zmarszczonym czołem. – Wygląda na to – odezwał się wreszcie – że naprawdę się do siebie… zbliżyliście. Z tego, co mówisz, on nie jest osobą, która ot tak otwiera się przed każdym. Tymczasem mam wrażenie, że z tobą… No, spędza z tobą czas, pozuje ci do portretu, i co tam jeszcze… – Wianki Josh przezornie przemilczał. – W każdym razie… Wciąż mu nie powiedziałeś? Josh pokręcił głową. – Mówiłem ci, że nie mogę… – odparł. Ale miał przy tym wrażenie, że powtarza wyuczoną formułkę, w którą dawno przestał wierzyć. Dlaczego nie mógł? Czy naprawdę nie mógł? Wydawało się, że już nie zna odpowiedzi na te pytania. Chyba koniec końców rozchodziło się rzeczywiście o jego tchórzostwo. Erwin westchnął. – Zrobisz, co będziesz uważał za słuszne. Pamiętaj tylko jedno: żebyś do końca życia nie żałował swoich decyzji. No, ja muszę lecieć! – Wstał. – Lekcji właściwie już nie mamy, rozmawiamy z nauczycielami o tym i tamtym i wcześniej kończymy. Jest strasznie nudno, więc nic nie tracisz – pocieszył. – Widzimy się najpóźniej za tydzień na zakończeniu! – zapowiedział i zniknął. Josh położył się i popatrzył w sufit. Kiedy myślał o sobocie, wydawała mu się czymś nieprawdopodobnym. Wciąż nie do końca ogarnął, co się właściwie stało. W jednej chwili był szczęśliwy, radosny, zadowolony… a potem wszystko obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni. Nawet uważając się za bystrą osobę, trudno mu było to pojąć. Tamte kilka godzin na łące było jak marzenie. Sam na sam z Alainem, ciepło, słonecznie, wysoka trawa i kwiaty… Mógł patrzeć na Alaina, mógł cieszyć się jego obecnością… Było im tak dobrze. Alain był rozluźniony – i był tam tylko dla niego. I rozmawiali. Kto wie, do czego by doszło później… gdyby Josh nie popsuł wszystkiego swoją niezdarnością. Wciąż odczuwał frustrację na myśl, jak głupio się zachował. Miał za swoje: leżał tutaj, ledwo mógł się ruszać – wszyscy mogli się z niego śmiać, że na progu wakacji zaległ w łóżku. Jednak… kiedy o tym myślał… spomiędzy całego tego cierpienia, zniechęcenia i złości na samego siebie potrafił wyłowić pojedyncze uczucie… szczęścia. Niewiele pamiętał z tego, co wydarzyło się po tym niefortunnym upadku do strumienia, a przed przyjazdem karetki – wspomnienia były zamazane bólem i bardzo niepełne – miał jednak wrażenie czegoś ciepłego i miękkiego. Wrażenie, że – paradoksalnie – było mu dobrze. Jak powiedział Alainowi: cieszył się, że Alain wtedy tam był, z nim, obok niego… Troszczył się o niego. Został przy nim i chciał mu pomóc. Josh miał niejasne poczucie, że przez tamte kilka chwil łączyło ich coś większego i głębszego niż relacja, jaką mieli na co dzień. Nie potrafił sobie przypomnieć, o czym rozmawiali ani co Alain robił – jednak pozostało mu wrażenie takiej… przytulności… jakby Alain trzymał go w ramionach. Bezpieczeństwo. Opieka. Czułość. Tego zawsze pragnął. I potem, kiedy rozmawiali w szpitalu… Alain był wyraźnie zatroskany, zmartwiony… niemalże wyprowadzony z równowagi tym, co się stało. Josh musiał zapewnić go, że to nie była jego wina – bo przecież nie była, pod żadnym względem. Teraz przypomniał sobie, co Alain powiedział wcześniej, jakoś na wiosnę, kiedy rozmawiali o szczęściu. Że dla niego szczęściem jest już nigdy nie stracić drogiej mu osoby. Zamrugał. Czy był w stanie uwierzyć, że stał się dla Alaina kimś wyjątkowym? Kimś bliskim? Alain rzeczywiście spędzał z nim obecnie tyle czasu, ile nie spędzał z nikim innym. Gdyby nie lubił jego towarzystwa, nie wchodziłoby to w rachubę. To prawda, wiele nie rozmawiali – bo Josh obawiał się, że Alain może tego nie lubić – ale zdarzały się im chwile, jak wtedy na łące, kiedy Alain dzielił się z tym, co miał w środku. Jakby mu ufał. Usiłował przypomnieć sobie, jak to było przed dwoma miesiącami. Alain – zamknięty w sobie, zatopiony w myślach, zwrócony do swego wnętrza. I on, Josh, który robił wszystko, by go z tego wnętrza wyłuskać. Robił wszystko, by Alain spojrzał na niego – i go zobaczył. Wydawało mu się, że przez te dwa miesiące udało mu się. Owszem, Alain wciąż bywał pogrążony w swoich myślach, jednak Josh nie miał już ani przez chwilę wrażenia, że jest dla niego nieznajomą osobą. Może można to już było nazwać przyjaźnią? Czy jednak było czymś więcej? Jeśli chodziło o jego uczucia, to z każdym dniem kochał Alaina bardziej. Tę jego powagę, nieśmiałość, zamknięcie w sobie. A także jego swoistą dojrzałość, uśmiechy i chwile, w których się odprężał. Wszystkie cechy, które sprawiały, że ciężko się było do niego zbliżyć – a także te, dla których było warto podejmować wysiłek. Alain nie zdawał sobie sprawy z własnej wartości, ale w oczach Josha był najwspanialszą istotą pod słońcem – ze swoimi wadami i zaletami. Josh wierzył, że poznał i zaakceptował je wszystkie. I chciałby – och, jakże chciałby – by Alain był z nimi szczęśliwy. To były jednak zaledwie jego wyobrażenia i marzenia – natomiast fakty były twarde. Za kilka dni Alain skończy tę szkołę i równie dobrze może zniknąć z życia Josha. Patrząc przez pryzmat ostatnich wydarzeń, Josh zaczynał żywić nieśmiałą nadzieję na to, że jest dla Alaina kimś istotnym – o kim się nie zapomina – jednak była to nadzieja, nie pewność. Czy jeśli więc istniała szansa, że będą mogli przyjaźń kontynuować – przez następne tygodnie, miesiące i lata – Josh powinien ją niszczyć, wyznając Alainowi, że jego uczucia nie są całkowicie i wyłącznie przyjacielskie? Rozsądek mówił, że lepiej byłoby odłożyć takie wyznania na bliżej nieokreśloną przyszłość. Bywały co prawda chwile – zwłaszcza w ostatnich dniach – w których Joshowi wydawało się, że… Alain nie miałby nic przeciwko… że pozwoliłby Joshowi zrobić ze sobą wszystko. Tak, właśnie w takim określeniu. W tych chwilach wydawał się patrzeć na Josha tak, jakby poza Joshem nie istniało na świecie nic innego. Josh był prawie pewien, że gdyby w tych momentach Alain czuł się niekomfortowo, odepchnąłby go, w ten czy inny sposób dał do zrozumienia, że sobie tego nie życzy – a tak nie było. Josh jednak zastanawiał się, na ile to wszystko jest rzeczywistością, a na ile wytworem jego pobudzonej wyobraźni. Ale wciąż, wciąż nie wiedział, co powinien zrobić. I złościło go to, bo nie był konsekwentny w swoich uczuciach. Z jednej strony chciałby, żeby ktoś mu w problemie pomógł, żeby nie musiał wszystkich decyzji podejmować sam. Jak powiedział Alainowi: kiedy ludzie wokół przyzwyczają się, że potrafisz sobie ze wszystkim poradzić, zostajesz z problemami sam. Z drugiej zaś strony… Przecież Erwin cały czas usiłował go wspierać i wskazywać rozwiązania – tylko że Josh głupio uparł się, że nie może zrobić tak, jak mu Erwin sugeruje. No i złość wynikała jeszcze z tego, że cały czas w duchu nad tym marudził, zamiast wreszcie coś zrobić. Joshua Or nie był typem, który marudzi. Uważał się za osobę, która działa. Dlaczego, och, dlaczego to wszystko musiało być takie skomplikowane? Czasami w desperacji marzył, by nie musiał się tak nad wszystkim zastanawiać. Analizować każdej chwili, każdej myśli, każdego uczucia – i każdego zachowania. Żeby potrafił działać spontanicznie… Ale takie marzenia były czczymi mrzonkami, bo przecież nie potrafił nagle wyłączyć swojego umysłu i działać zupełnie na żywioł, tak samo jak nie potrafił przestać oddychać. Nie, nie, pod żadnym pozorem. Nawet sobie nie wyobrażał czegoś takiego. Widać był więc skazany na takie tortury. Gdzieś w tym wszystkim tłukła się niespokojna myśl, że zupełnie wyłącza Alaina z decyzji. Było tak, jakby to on wszystko postanowił, zaplanował i zadecydował. Miał pod kontrolą. I sam sobie wykopał dołek, bo decyzja Alaina musiała przyjść prędzej czy później – czy tego chciał, czy nie. I właśnie od niej wszystko zależało. Pewnie dlatego odwlekał ją najbardziej, jak było to możliwe. Nie wierzył w to, że decyzja Alaina może być dla niego dobra. Nie ufał Alainowi. Zakrył twarz ramieniem. Chciał… Jakże chciał mu ufać! Miał jednak wrażenie, że samo chcenie nie wystarcza, a to, co czuje głęboko w sobie… nie jest od niego zależne. Nie miał nad tym kontroli. Świadomie biegł w stronę Alaina, podświadomie… wycofywał się? Czyżby strach, że znów zostanie odrzucony, był silniejszy od miłości, do której się przyznawał? Czyżby tak mocno wierzył, że… to się po prostu nie uda? I to kierowało jego… poczynaniami? Kierowało jego życiem? Miał ochotę rwać włosy z głowy. Sytuacji nie poprawiało poczucie, że następne kilka dni spędzi na myśleniu dokładnie o tym samym. W piątek lekarz ocenił, że opuchlizna zeszła, a uraz goi się prawidłowo. Można było usunąć usztywnienie, a Josh dostał pozwolenie na lekkie obciążanie stopy – czyli mógł wrócić do swojego pokoju. Ból ustąpił niemal całkowicie. Josh w pierwszej kolejności poszedł pod prysznic, ponieważ po tygodniu mycia zdecydowanie kociego miał wrażenie, że cuchnie. W sumie może i dobrze się stało, że Alain nie widział go w takim stanie – a teraz Josh mógł go spotkać świeży, czysty i pachnący. Alain zaszedł, kiedy zapadł już wieczór – wrócił dopiero co, był zmęczony i zamierzał iść spać. Josh przełknął rozczarowanie i postanowił docenić to, że Alain w ogóle go odwiedził. Potem długo nie mógł zasnąć – wiedząc, że jest to ostatnia noc przed… wielkim niewiadomym. Może ostatnia noc, o której może powiedzieć, że wciąż jest z Alainem. Bał się, że jutrzejsza będzie pierwszą, którą znaczyć będzie poczucie, że znów jest sam. Sobota nadeszła słoneczna i radosna – odpowiednio na uroczystość pożegnania absolwentów. Na szkolnym dziedzińcu ustawiono chyba wszystkie krzesła, jakie znalazły się w szkole – dla uczniów klas od pierwszej do trzeciej, dla bohaterów dnia, a także dla gości, czyli przede wszystkim rodzin. Zajmując miejsce, Josh widział wzruszone matki i ojców, którzy przyszli patrzeć, jak ich dzieci odbierają końcowe świadectwo, z którym mogą wkroczyć w dorosłość. Odepchnął myśl, że za dwa lata jego nikt nie będzie w taki sposób oklaskiwał, ani mu winszował, ani mówił, że jest z niego dumny… Takie myśli nie miały sensu, zwłaszcza że humoru i tak nie miał dobrego. Uroczystość zaczęła się punktualnie o jedenastej i trwała dobre dwie godziny. Przemawiali kolejno: dyrektor, wychowawcy klas, ksiądz, przewodniczący samorządu szkolnego i przedstawiciele rodziców. Pojawił się nawet hrabia Argent, którego z dyrektorem najwyraźniej łączyły bardzo przyjacielskie stosunki i którego syn chodził do tego samego liceum, bodaj do klasy Jade'a i Saphira. Josh słuchał jednym uchem, nie mogąc się doczekać części właściwej, a więc rozdania świadectw – względem czego miał uczucia słodko-gorzkie. Po to tu przecież przyszedł: żeby zobaczyć, jak Alain odbiera dyplom – i może upewnić się ostatecznie, że nic więcej go ze szkołą nie będzie już łączyć. Być świadkiem tego. Chyba był masochistą. Kiedy nadszedł czas, absolwenci jeden po drugim podchodzili do dyrektora, wyczytywani przez jego zastępcę. Śnieżny papier świadectwa, uścisk ręki, gratulacje. Uśmiechy. Wzruszenie. Podziękowania. Szkolna orkiestra grała cicho w tle, rzewne smyczki śpiewały pochwałę lata. Kolej na Alaina przyszła szybko. Śledząc jego lekko zgarbioną sylwetkę, Josh nie mógł powstrzymać uśmiechu czułości. Domyślał się, że jest jedyną osobą, która zjawiła się tutaj właśnie dla Alaina – jedyną osobą, która tego dnia mogła być z niego dumna i radować się jego sukcesem. I naprawdę czuł, że te emocje wypełniają jego serce, które znów szybko biło. Ze swej strony, Alain wcale nie wyglądał, jakby rozpierała go duma z powodu ukończenia szkoły – sprawiał raczej wrażenie zmieszanego i zdziwionego, że znalazł się w tej sytuacji. Cały on. Choć raz zawiązał wstążkę. Odebrał dyplom, wysłuchał w milczeniu gratulacji i wrócił na miejsce, na nikogo nie patrząc. (Josh miał próżną nadzieję, że Alain choćby zerknie w jego kierunku – ale Alain pewnie nawet nie wiedział, gdzie mógłby go wypatrywać). Ktoś mógłby odebrać jego zachowanie jako lekceważenie innych, ale Josh znał go lepiej. Alain z pewnością nie czuł się komfortowo podczas takiej ceremonii, nawet jeśli została zorganizowana na jego cześć. Dla porównania przewodniczący samorządu, który wystąpił wkrótce po nim, najwyraźniej uważał się za największą gwiazdę i skorzystał z okazji, by wygłosić nadprogramowe przemówienie, z którego – przynajmniej w uszach Josha – wynikało, że szkoła bardzo wiele traci z powodu jego odejścia z jej szeregów. Zarozumiały dupek. Jeśli o niego chodziło, Josh miał szczerą nadzieję, że już nigdy nie będzie musiał oglądać jego gęby. Obserwował Alaina w kontekście jego kolegów z klasy. Wcześniej nie miał po temu wielu okazji. Wyglądało na to, że Alain rzeczywiście nie ma żadnych znajomych, z którymi mógłby zamienić choćby dwa słowa. Było tak, jak zasugerował kiedyś Erwin. Ostatnią klasę powtarzał, więc możliwe, że wszyscy znajomi zniknęli z jego pola widzenia rok temu. Z nową grupą najwyraźniej nie zadzierzgnął więzów przyjaźni – a inna sprawa, że przez większość czasu był tak pochłonięty… czymkolwiek był pochłonięty, że nie odczuwał szczególnie braku rówieśników. Przez ostatnie dwa miesiące Josh starał mu się ich zastąpić. A może Alain nie miał w ogóle potrzeby bliskich związków? O tym Josh jakoś do tej pory nie pomyślał. Otoczony był ludźmi, dla których miłość wydawała się esencją życia – Erwin, Cecile, Georges Saphir i Robert Jade… I on sam. Może jednak istnieli ludzie, którzy nie mieli takich pragnień? Zadowalali się obecnością kogoś obok, ale nie mieli wobec nich oczekiwań. Dobrze radzili sobie w pojedynkę, niewiele zastanawiając się nad sobą i innymi. Płynęli z nurtem życia. Jednak nawet jeśli tacy ludzie istnieli, to coś w Joshu – może jego rozpaczliwe pragnienie – odmawiało uznania Alaina Coraila za jednego z nich. Uroczystość dobiegała końca. Chór wykonał hymn szkolny, dyrektor zaprosił absolwentów na poczęstunek, a potem wszyscy zaczęli się rozchodzić. Josh chciał pobiec do Alaina i pogratulować mu, jednak coś trzymało go w miejscu. Wytłumaczył sobie, że nierozsądnie byłoby się przepychać z tym tłumie, gdy wciąż leczył skręcenie kostki i zaledwie wczoraj zaczął na nowo się ruszać. Zdawało mu się jednak, że chodzi o coś innego… Nie miał odwagi stanąć przed Alainem i usłyszeć od niego: "No to cześć, fajnie było, ale teraz nic mnie tu nie trzyma". – Coś taki markotny? – dobiegł zza jego pleców znajomy głos, a w następnej chwili Erwin klepnął go po ramieniu. Odwrócił się, usiłując się uśmiechnąć. Erwin zajął puste krzesło obok. – Myślałem, że cię nie ma – odparł Josh. – Nigdzie cię nie widziałem. – Byłem na zakończeniu roku w szkole Cecile – powiedział Erwin półgłosem. – Tutaj dotarłem w połowie. Nie mówiłem ci? Racja, Erwin wspominał, że w sobotę widzi się z Cecile. Joshowi jakoś to umknęło. Nagle dotarło do niego, nad czym wcześniej się nie zastanawiał: że obaj mają starszych partnerów. No, w jego przypadku można było raczej mówić o obiekcie uczuć, bo do partnerstwa jemu i Alainowi było daleko… – Hej, strasznie jesteś zamyślony. – Erwin zajrzał mu głęboko w oczy, marszcząc brwi. Josh potrząsnął głową – ale nie był w stanie wykrzesać z siebie zwyczajowej iskry entuzjazmu. – Po prostu… – zaczął i urwał. Nie wiedział, co tak naprawdę chce powiedzieć. – Jakoś mi… smutno, Erwin – wyznał szczerze. – Wiesz, to miał być radosny dzień – zauważył Erwin. – Ale wiem, o co ci chodzi. Nigdy nie lubiłeś zmian. – Tak? – zdziwił się Josh. Erwin pokiwał głową. – Dobrze sobie z nimi radzisz, ale to nie znaczy, że są ci miłe. – Może masz rację. Nie lubię, kiedy znikają ludzie z mojego otoczenia – przyznał Josh. – A to kolejna sprawa, na którą nie masz wpływu – dopowiedział mądrze Erwin. Josh spuścił wzrok. – Nie podoba mi się, że są rzeczy, na które nie mam wpływu – powiedział cicho. – Dlatego zawsze starasz się nad wszystkim panować. Choć, oczywiście, to niemożliwe. Josh uśmiechnął się. – Znasz mnie lepiej niż ja sam. – Och, wątpię w to – odparł Erwin, choć wyglądał na zadowolonego. – Jak… – Jak tam Cecile? – wszedł mu w słowo Josh, bo nie chciał prowadzić tej rozmowy, kiedy Erwin był tak spostrzegawczy. – Kwitnąca jak zawsze. – Erwin rozpromienił się. – Ma mi potem pokazać świadectwo. Właśnie, zaraz idę do nich na uroczysty obiad. – Pozdrów wszystkich ode mnie – rzucił mechanicznie Josh. – Tak zrobię. A jak twoja noga? – spytał Erwin. – Widzę, że już chodzisz. – Na razie widzisz, że siedzę – odparł Josh z przekąsem. – O wiele lepiej. Od czasu do czasu boli, ale zostało mi jeszcze trochę tabletek. W przyszłym tygodniu pewnie pojawię się w szkole. – Dbaj o siebie – powiedział z troską Erwin, a potem się zawahał. Najwyraźniej miał ochotę coś dodać – i Josh domyślał się co – jednak koniec końców tylko pokręcił głową i wstał. Położył Joshowi rękę na ramieniu w geście wsparcia i pożegnał się ze słowami: – Widzimy się w poniedziałek – i już go nie było. Po odejściu Erwina Josh został na placu niemal zupełnie sam. Tu i ówdzie stały jeszcze grupki zaprzyjaźnionych rodziców, wykorzystujących okazję, by porozmawiać o osiągnięciach synów. Szkolna orkiestra zbierała instrumenty. Pierwszoklasiści zaczęli już odnosić krzesła. Powlókł się na obiad, który raczej rozgrzebał, niż zjadł. Przeważnie nie narzekał na brak apetytu, jednak dzisiaj miał wrażenie, że jedzenie w ogóle nie ma smaku. Wreszcie zostawił na pół zjedzony posiłek na talerzu i powoli poszedł do pokoju. Zegar właśnie wybił trzecią i Josh zastanawiał się, jak sprawić, żeby ten dzień już dobiegł końca. Przechodząc przez hol, czuł się najbardziej nieszczęśliwą i opuszczoną istotą na świecie. Miał ochotę uciec, schować się gdzieś i nigdy nie wychodzić. Wydawało mu się, że nie zniesie tego więcej. – Joshua…? Podniósł głowę z uczuciem, że się przesłyszał. Że udręczony umysł płata mu figle, przywołując ukochany głos do jego percepcji. Odwrócił się, będąc pewnym, że za sobą zobaczy puste pomieszczenie. Jednak Alain tam stał. W wejściu do budynku. W białej koszuli. Bez wstążki. Oblany słonecznym światłem. Z nieśmiałym spojrzeniem. Serce Josha od dobrych kilku chwil biło szybkim rytmem, jedynie uwydatniając ten nieznośny ból w klatce piersiowej. – Alain… – Jak… twoja noga? – spytał Alain, nie ruszając się z miejsca. Josh podszedł w jego kierunku. – Lepiej. Mogę już trochę chodzić – odparł. Alain kiwnął głową, po czym odgarnął włosy z czoła. – Dasz radę się przejść… do miasta? Moglibyśmy iść… na sernik – zaproponował Alain z wahaniem. Josh przez chwilę tylko na niego patrzył. Z jakiegoś powodu dzisiaj nawet wizja sernika z Alainem nie wywoływała radości. Był pewien, że nie przełknie ani kęsa… – Na sernik pójdę nawet bez nogi – odpowiedział, starając się uśmiechnąć. Alain mrugnął i niepewnie odwzajemnił uśmiech. – Ale będziemy szli powoli – dodał Josh, stając obok niego. Alain kiwnął głową. Nawet jeśli brak entuzjazmu Josha wydał mu się dziwnym, nie skomentował tego w żaden sposób. Podczas spaceru nie odzywali się do siebie. Alain nie miał w zwyczaju, a Josh czuł, że dzisiaj nie jest w stanie przywołać żadnej radosnej myśli. A swojego smutku nie chciał rozsiewać wokół – zwłaszcza że dla Alaina był to szczęśliwy dzień. Alain co prawda nie sprawiał wrażenia szczególnie radosnego, ale po nim generalnie ciężko było poznać. Nawet jeśli się było Joshuą Orem – co dzisiaj wydawało się zupełnie pozbawione znaczenia. Muszelka była tak zatłoczona, że z trudem udało im się znaleźć wolny stolik. Atmosfera nie nastrajała do intymnej rozmowy, więc wciąż milczeli – i dzisiaj cisza ta zalegała między nimi ciężarem, a przynajmniej tak się Joshowi wydawało. Na domiar złego jego ulubionego sernika już nie było, więc musiał się zadowolić czekoladowym – a to jednak nie było to. Z drugiej strony… Jeśli jego ostatnie wspomnienie o Alainie miało się łączyć z pobytem w cukierni, to nawet lepiej, że tak wyszło: inaczej mógłby na zawsze znienawidzić swój ulubiony przysmak. Alain popijał kawę, a Josh dziobał widelczykiem ciasto i jadł po małym kawałku, zupełnie nie czując smaku. Zewsząd dobiegało ożywienie, śmiech, fragmenty rozmów o świadectwach, wakacjach, planach… Młodzież – przeważnie z miejskich szkół, ale dostrzegł też kilka znajomych twarzy ze Świętego Grollo – przyszła tutaj w zupełnie innym nastroju niż on, który miał wrażenie, że już nigdy nie będzie w stanie się uśmiechnąć. Nie potrafił spojrzeć Alainowi w oczy, chciał schować się za grzywką, a potem zniknąć zupełnie. Żeby już było po wszystkim. Czas jednak wlókł się niemiłosiernie, każda minuta przeciągała się w nieskończoność – i już sam nie wiedział, czy pragnie odwlec czy przyspieszyć moment pożegnania. Nienawidził tego poczucia: tej niepewności i świadomości, że nie jest w stanie dokonać wyboru. Był żałosny. Posiedzieli jakieś pół godziny, a potem wyszli – cały czas w milczeniu. – Pomyślałem, że… możemy trochę poświętować – odezwał się nagle Alain z wahaniem, kiedy powoli szli ulicą. – Świetny pomysł – odparł Josh bezbarwnym głosem, nie mając pojęcia, o czym Alain mówi. – Pójdziemy do parku – kontynuował Alain, zatrzymując się nagle przed witryną jakiegoś sklepu. – Czekaj, zrobię małe zakupy. Josh bez zainteresowania przyjrzał się zawartości wystawy. Butelki, butelki i butelki. W sumie… czemu nie? Ludzie chyba wiązali świętowanie z alkoholem. Może powinno go to niepokoić, ale w obecnym stanie ducha nie zwracał uwagi na takie rzeczy. Nagle coś sobie przypomniał i przez chwilę uspokajał serce, które znów podjęło szybki rytm – jakby ożywając. Erwin, zobaczymy, czy miałeś rację. Jon and Vangelis, "Friends of Mr. Cairo"
|