Harry po raz czwarty przyłapał się na gapieniu w okno i otrząsnął się z zamyślenia. Naprawdę, już wystarczy chodzenia jak we śnie, wspominania i zastanawiania się. Już za kilka godzin uczniowie przyjadą Ekspresem i do tego czasu musiał wysprzątać swoją część pokoju. Mniej więcej już wszystkim się zajął, ale zostawały drobiazgi na ostatnią chwilę, o których musiał pamiętać. Takie jak ukrycie peleryny-niewidki pod materacem zamiast w kufrze, by później mieć do niej łatwiejszy dostęp. Ale co zrobić z Podręcznikiem dla czarodziejów? Gdyby inni go zobaczyli, nie byłoby końca rozmowom na ten temat - a poza tym nie był pewien, czy czuliby się z tym swobodnie. Na początek wszyscy uznaliby go za geja, którym nie był, niezupełnie. Prawda? Cóż, w każdym razie on tak nie uważał. Przynajmniej nie był pewien. W jego głowie było zbyt wiele pytań, a nie miał na nie odpowiedzi. On po prostu... Severus był po prostu... Arrgh. Harry chwycił się za głowę i postanowił pomyśleć o tym później. Zdecydował się użyć zaklęcia kurczącego i wepchnął książkę na samo dno kufra z nadzieją, że bez problemów uda się ją roz-kurczyć, gdy przyjdzie czas, by zwrócić ją Fredowi i George'owi. Spróbuje przemycić ją do Hogsmeade w pierwszy weekend. Miejmy nadzieję, że nie będzie jej więcej potrzebował... Severus wydawał się bardzo dobrze wiedzieć, co robić, a jeśli chodzi o niego, Harry i tak wszystko zapamiętał. Już. To chyba wszystko. Usiadł na podłodze i popatrzył na kufer, który wciąż był w większości pusty i czekał na resztę rzeczy, które przybędą z Ronem i Ginny i go wypełnią. Wszystko zrobione... Teraz nic do roboty, tylko czekać. Z braku innego zajęcia, wpatrując się w niemal pusty kufer, jego niesforny umysł zarzucił dyscyplinę i znów sobie powędrował, wracając do bardzo wczesnego poranka. Severus obudził go o trzeciej, wcześniej nawet niż zazwyczaj i zaledwie dwie godziny po tym, jak Harry wreszcie zasnął. Oczywiście Harry tak naprawdę nie miał nic przeciwko, gdyż został zbudzony serią długich, powolnych pocałunków, które o wiele delikatniej i przyjemniej wyciągnęły go ze snu niż zwykłe Severusowe potrząsanie za ramię. Nie wspominając ciepłej dłoni, która owinęła się pewnie wokół jego erekcji i zaczęła głaskać. Zanim wrócił do pełni świadomości, Harry był już na granicy orgazmu. Obudził się w gorących ustach pokrywających jego własne, z biodrami drgającymi w ekstazie i kilka sekund później z cichym jękiem rozlał się na dłoniach swego kochanka. Oszołomiony i zdezorientowany spojrzał na Severusa, który - dziwnym trafem - umył go ciepłą szmatką zamiast użyć różdżki, doprowadzając Harry'ego do mimowolnego mruczenia. "Trochę minie, zanim znów to zrobimy", mruknął Severus na kształt wyjaśnienia. Harry powrócił do chwili obecnej, świadom, że jego członek - żadna niespodzianka - zaczyna drżeć. Siedzenie na podłodze i podniecanie się myślą o tym, czego nie może mieć, nie było zupełnie produktywnym sposobem na spędzenie czasu. Podniósł się nieco niezgrabnie i celowo zaczął wspominać sklątki tylnowybuchowe, aż jego erekcja odeszła, po czym zdecydował się zejść na dół i zobaczyć, czy nie może z czymś pomóc. Spędził już ranek z Hagridem, wyciągając ze schowka wszystkie sztandary i świece, i byłoby miło przygotować Wielką Salę na ucztę rozpoczynającą rok szkolny. Z tą myślą Harry skierował się w dół schodami i wyszedł ze wspólnego pokoju. Im więcej znajdzie rzeczy, by zająć umysł, tym lepiej. Jeśli nie, zacznie się niepokoić, myśląc znów o Ronie i Hermionie, nie wspominając Ginny, no i oczywiście był jeszcze Severus... Zajmij umysł. Racja. Zajęty zajmowaniem umysłu myślami o wszystkim poza życiem osobistym, nie słyszał głosów, zanim prawie okrążył róg holu. Gdy je zarejestrował, zatrzymał się z ciekawością, by posłuchać. To były Fl... profesor Delacour i profesor McGonagall. - ...widzę, co jest nie tak - mówiła profesor Delacour. - Kompletny brak profesjonalizmu, ot co - warknęła profesor McGonagall. - Doprawdy. Mamy szkołę pełną naładowanych hormonami nastolatków, a ty nosisz... coś takiego? Harry nagle bardzo zapragnął zobaczyć, co też nosi profesor Delacour, ale pozostał w korytarzu. - W Beauxbatons to nie problem - odpowiedziała z oburzeniem profesor Delacour. - Cali czas to tam noszę! A nie wszisci w 'Ogwarcie ubierają się tak... surowo jak ti, Minerwo. Harry niemal słyszał, jak profesor McGonagall prostuje plecy. - Słucham? - spytała twardo. W melodyjnym głosie Delacour momentalnie zabrzmiała skrucha. - Nie mialam tego na miśli, ocziwiście - przeprosiła. - Ale... może gdibiś ubierala się w jaśniejsze barwy albo trochę rozpuścila włosi... Masz takie cudowne czarne wlosi... Harry skrzywił się. Nie chciał nawet wyobrażać sobie wyrazu twarzy McGonagall w tej chwili. - Tak się składa - wyrzuciła McGonagall przez zaciśnięte zęby - że podoba mi się moja fryzura. - Co? - rozmiar niedowierzania w tonie Delacour niezupełnie można było nazwać pochlebnym. - Znaczi się... lubisz je... taki? - Dokładnie taki - wyrzuciła McGonagall, a następnie Harry usłyszał, jak zirytowana czarownica oddala się. Nabrał głęboki oddech i skierował się do holu, cicho pogwizdując i sprawiając wrażenie, jakby bynajmniej nie podsłuchiwał. Ku jego rozczarowaniu profesor Delacour nie miała na sobie nic oburzającego, tylko jasnoniebieską satynową szatę, którą nosiła na co dzień. Wciąż stała nieruchomo, z jedną dłonią nieco uniesioną, spoglądając w korytarz, którym przypuszczalnie odeszła McGonagall. Nie chcąc być niegrzecznym, Harry odchrząknął. Podskoczyła. - 'Arry! - sapnęła, kładąc szczupłą dłoń na sercu. - Wistraszileś mnie! Jak... jak dlugo tu jesteś? - dodała z lekką trwogą. Harry przybrał odpowiednio obojętny wyraz twarzy. - Dopiero przyszedłem. Chciałem zobaczyć, czy mogę w czymś pomóc przy uczcie. Czy coś nie w porządku? Profesor Delacour spojrzała raz jeszcze w korytarz. - Ach... nie. Ocziwiście, że nie! Ale, ach... uczta. Tak. Miślę, że będzie dużo zabawi, prawda? Wciąż wyraźnie roztargniona przerzuciła lśniące włosy przez ramię i obróciła się, by obdarzyć Harry'ego promiennym uśmiechem, od którego na minutę zakręciło mu się w głowie. - Um. Tak. Zabawa - zaczął. - Ee, wie pani, czy mogę w czymś... Spojrzała na wielki zegar na ścianie. - Och! Zobacz, która godzina! Muszę iść, 'Arry... Zobaczimi się na uczcie, prawda? Taka... taka zabawa! A potem, zanim zdążył odpowiedzieć, odwróciła się i szybko odeszła korytarzem, którym dopiero co przyszedł. Harry patrzył za nią przez chwilę, po czym podrapał się po głowie. Resztę popołudnia, ku swemu obrzydzeniu, spędził z Filchem, sprzątając Wielką Salę. Okazało się to bardzo nieprzyjemne, bo Pani Norris ciągle plątała się pod nogami i Harry bał się na śmierć, że na nią nadepnie albo popełni jakikolwiek błąd. Zanim nadeszła pora przyjazdu uczniów, był o wiele mniej zdenerwowany, niż sobie wyobrażał - a bardziej rozentuzjazmowany, gdy uciekł z sali i pobiegł, by spotkać przyjaciół. Wszyscy już wytaszczyli się z powozów, gdy zeskoczył z głównych schodów Hogwartu i znalazł się w falującym tłumie. Nie tak daleko wypatrzył Rona, Hermionę i Ginny. Ron dostrzegł go jako pierwszy i szeroko się uśmiechnął. Pomimo własnego, uporczywego zdenerwowania z powodu tego, co go czekało, Harry poczuł, jak uśmiech wpływa na jego twarz, a ciepło wypełnia wnętrze. Jego przyjaciele. Pierwsi ludzie w jego pamięci, którzy się o niego zatroszczyli. Nieważne, co się stanie, nic tego nie zmieni - i z tą wiedzą niczym talizmanem pospieszył w ich kierunku. Wyglądało, jakby Ron, pomimo uśmiechu, miał przewrócić się pod stertą bagaży. Jego twarz była niepokojąco czerwona. Z ukłuciem sumienia Harry rozpoznał swoje własne walizki, obecnie zaangażowane w niebezpieczne balansowanie z Ronowymi. Rzucił się naprzód, unikając zderzenia z kolegami i wołając pobieżne: "cześć", aż dobiegł do przyjaciół. - Cześć, Harry! - powiedziała podekscytowana Ginny. Hermiona, która z pewną troską obserwowała postępy Rona, odwróciła się i obdarzyła go powitalnym uśmiechem. Pani Pomfrey naprawdę poprawiła jej zęby, pomyślał z roztargnieniem Harry, sięgając po swe bagaże od przeciążonego Rona. - Nie... jest okej - wyrzęził Ron i lekko się zachwiał. - Nic mi nie jest, Harry, mam je. - Harry gapił się na niego z niedowierzaniem, aż spostrzegł, że oczy Rona wciąż zezują w kierunku Hermiony, która właśnie wyładowywała z powozu własny bagaż. - Nie ma problemu... Mogę to zrobić... Harry wywrócił oczami, po czym pochylił się i wysyczał: - Wiesz, możesz jej zaimponować, nie zabijając się. - Potem stanowczo wziął swoje torby, głośno mówiąc: - Dzięki, Ron, przepraszam za cały kłopot. Ron poczerwieniał jeszcze bardziej, ale uśmiechnął się ze zmieszaniem do Harry'ego. - Żaden problem. - Dobrze znów cię widzieć - powiedziała Hermiona, energicznie ściskając swój bagaż i ignorując wysiłki Rona, by jej pomóc. Harry raczej nie wyobraził sobie spojrzenia ulgi, jakim go obdarzyła, gdy podniósł swe torby. - Jak minął tydzień? - Co?... Och. W porządku - rzucił Harry z roztargnieniem, stękając trochę, gdy wchodzili po schodach na górę. Rzucił szybkie spojrzenie na Rona i dodał: - Wow, to jest naprawdę ciężkie. Jeszcze raz dzięki. Ron znów się do niego wyszczerzył, tym razem z wdzięcznością. - Chodźmy do dormitorium - powiedział, wyglądając na dość zdyszanego. - Umieram z głodu. Jeśli chodzi o rozpoczynające rok uczty, stwierdził później Harry, tegoroczna była naprawdę pamiętna. - O mój Boże - szepnął Ron, wgapiając się w stół nauczycielski. - Czy to ktoś, o kim myślę? Gapił się oczywiście na profesor Delacour, oszałamiającą w swej błękitnej szacie i lekko zarumienioną w blasku świec - wyglądającą bardziej wilowato niż kiedykolwiek. Ron nie był jedyną ofiarą: prawie wszyscy chłopcy w Wielkiej Sali sprawiali wrażenie sparaliżowanych, podobnie jak kilka dziewcząt. Jeśli o nią chodziło, Hermiona wyglądała na wręcz zagniewaną. - Yep - rzucił Harry w odpowiedzi, raczej czerpiąc przyjemność z całej tej sytuacji. Ron odwrócił się do niego z zaczerwienioną twarzą i rozszerzonymi oczami. - Dlaczego nam nie powiedziałeś? - jęknął. - Musiałeś wiedzieć... Dlaczego nie powiedziałeś... - Próbowałem - bronił się Harry, gdy kilka par oczu oderwało się od profesor Delacour i popatrzyło na niego. - Ale za każdym razem, gdy zacząłem, przerywano mi, aż w końcu zapomniałem... - Zapomniałeś? - spytała z niedowierzaniem Ginny ze swego miejsca kilka krzeseł dalej. Hermiona nachmurzyła się. - Ona będzie nowym profesorem od obrony - zawołała głosem całkowicie oburzonym. - Co za dowcip! Czego ona chce nas nauczyć? Jak się bronić, by nam włosy nie słabły? - Jakbyś ty musiała się o to martwić - powiedział bezmyślnie Ron, wciąż gapiąc się na stół. Na to Hermiona wybałuszyła oczy i zaczęła puchnąć niczym rozwścieczona ropucha. Harry zamknął oczy. - Ronie Weasley... Co to miało znaczyć... Ron wrócił do rzeczywistości, oceniając po wyrazie twarzy Hermiony, że właśnie popełnił jakieś przewinienie, i powiedział tępo: - Nic, po prostu twoje włosy są gęste i... Rzucając ukradkowe spojrzenie, Harry zobaczył, że Ginny też zamknęła oczy. Siedzący naprzeciwko Dean Thomas wydawał się walczyć ze śmiechem. Zanim jednak Hermiona zdążyła wybuchnąć, do Wielkiej Sali, przechodząc przez drzwi dokładnie za stołem nauczycielskim, wkroczył Severus Snape i zajął swe miejsce. Oczy Harry'ego pobiegły do niego, zanim zdołał się powstrzymać, a potem, równie szybko, do stołu Slytherinu, momentalnie zapominając o pobliskiej sprzeczce. Draco Malfoy, jak zawsze w otoczeniu kumpli, patrzył na stół nauczycielski z pobladłą twarzą i zaciśniętymi ustami. Nie wyglądał na zaskoczonego, ale na jak najbardziej przestraszonego. Znów spoglądając na Sever... na Snape'a, Harry zobaczył, jak umyślnie spoziera na Draco, jego twarz zamknięta i surowa. Spojrzenie mężczyzny spotkało się ze spojrzeniem chłopca i chłopiec, bledszy niż zazwyczaj, szybko odwrócił wzrok - prosto na Harry'ego. Jego oczy zwęziły się. Harry nie powstrzymał się, by nie rzucić mu szybkiego uśmieszku, zanim sam odwrócił wzrok. Już nie jesteś ulubionym uczniem, prawda, Malfoy? Wiedząc, że prawdopodobnie złym pomysłem byłoby patrzenie na Snape'a, wrócił uwagą do własnego stołu - tylko po to, by odkryć, że obiekt jego myśli jest mniej więcej przedmiotem dyskusji. - Patrzcie, kogo tu mamy - powiedział ze wstrętem Ron. Najwyraźniej uwaga Hermiony została pomyślnie oderwana przybyciem Snape'a. - Wygląda, że jednak przeżył lato. Szkoda, że nie było go w domu, kiedy go podpalili... Kimkolwiek byli... Dłonie Harry'ego zacisnęły się pod stołem. - Ron! - zawołała z wyrzutem Hermiona. - To obrzydliwe. - Z-zastanawiam się, co on myśli o niej - wyjąkał Neville, spoglądając znów na profesor Delacour. Harry tylko pokiwał głową. On też się nad tym zastanawiał, wiele razy. Nigdy jednak nie zdobył się na odwagę, by spytać Snape'a z obawy, że tak wcześnie może dojść między nimi do różnicy poglądów albo, jeszcze gorzej, że będzie świadkiem długiej tyrady przeciw Delacour. Teraz jednak wydawało się zupełnie naturalne, że był ciekawy. Popatrzył na stół jak wszyscy inni, ale Snape nie patrzył na profesor Delacour. Jego mroczne spojrzenie wędrowało po sali niemal leniwie, wciąż wracając do stołu Slytherinu - zanim nagle poderwało się, by spocząć na Harrym i jego kolegach z Gryffindoru. Czarne oczy zapłonęły. Harry znów szybko odwrócił wzrok i wbił go w stół, świadomy, że jego przyjaciele robią to samo, choć Ron pozwolił sobie gapić się buntowniczo przez kilka sekund. Kiedyś Harry też tak mógł. Nie teraz. Zbyt ryzykowne - nie wolno mu zrobić nic, co wyjawi ich grę. Mile widziane oderwanie uwagi dobiegło w formie drzwi do Wielkiej Sali, które rozsunęły się, i profesor McGonagall wprowadzającej pierwszoklasistów. Czy oni ich co roku kurczą czy jak, zastanawiał się Harry. On nie był taki mały, prawda? Nie... prawdopodobnie mniejszy, stwierdził ze złością. Karzełek w okularach. Hermiona była od niego wyższa nawet teraz. Był tak cholernie mały, że nawet jego kochanek bał się wsadzić palec w... Poczuł, że jego twarz nagle zaczyna płonąć, i zdecydowanie wyrzucił tę myśl z głowy. Nie teraz! Pierwszoklasiści stłoczyli się przez stołkiem, na którym spoczywała Tiara Przydziału. Otwarła swe usta i Harry pochylił się do przodu, by lepiej słyszeć. Witajcie, witajcie, dzieci, W najwspanialszej ze szkół. Jam Tiara Przydziału, widzicie, I Przydzielę was w mig tu. Robię swoje już od kiedy Drogi Godryk Gryffindor Ściągnął z głowy mnie i krzyknął "Słuchajcież, troje przyjaciół! Czas nasz długi, rzec to trza, Lecz wszak kiedyś skończy się. Jak nasz Hogwart będzie działał? Jak podzielić uczniów więc? Proponuję (z waszą zgodą) Kompromis między magami: Włożymy myśli w tę tiarę! Niech widzi naszymi oczami!" Pierwsza przystała nań Hufflepuff, Nagradzając pracę ciężką. Potem oczywiście Ravenclaw Tych, co za wiedzą tęsknią. Gryffindor ocenił odwagę Wyżej niż erudycję. Ostatni się zgodził Slytherin, Co czystą kochał ambicję. Bez lęku więc. Ja się nie mylę I nigdy nie dam się zwieść. Powstańcie i mnie załóżcie na gorliwe główki swe!" Pieśń dobiegła końca i zerwały się burzliwe oklaski. McGonagall energicznie rozwinęła długi zwój pergaminu i zaczęła wyczytywać imiona: - Abernathy, Lilith! I tak się zaczęło. Harry siedział z przyjaciółmi i bił brawo, kiedy tylko Gryffindor zyskiwał nowego ucznia, i przyłączał się do obowiązkowego gwizdu, gdy zdobywał go Slytherin, choć w tym roku zupełnie nie mając do tego serca. Gdy odczytywanie listy zakończyło się wraz z: "Xander, Northrop!", nowo mianowanym Krukonem, McGonagall zwinęła zwój i tradycyjnie zajęła swe miejsce po prawej ręce Dumbledore'a - wcześniej jednak, jak zauważył Harry, rzuciwszy mroźne spojrzenie Delacour. Profesor Dumbledore wstał. W sali zapadła cisza. - Witam! - zawołał dyrektor, rozkładając ramiona. - Witam z powrotem w Hogwarcie! Jego głos był tak radosny jak zawsze, jego twarz tak samo łagodna - gdyby Harry nie widział na własne oczy, mógłby zapomnieć o zmęczeniu, jakie przez cały tydzień zdawało się chodzić za Dumbledore'em. Starszy profesor większość czasu spędzał w swoim biurze, na posiłkach w Wielkiej Sali pojawiając się sporadycznie, i Harry wiedział, że nie tylko on obserwuje Dumbledore'a z niepokojem. Teraz jednak, gdy dyrektor przemawiał, wszystko było tak naturalne, jak być powinno. - Jak zawsze przed rozpoczęciem naszej wspaniałej uczty mam kilka komunikatów do wygłoszenia. Pierwszy już wszyscy bez wątpienia zauważyliście. - Na chwilę powrócił dawny błysk. - Pozwólcie mi przedstawić naszego nowego nauczyciela od obrony przed czarną magią, profesor Fleur Delacour, świeżo upieczoną absolwentkę Beauxbatons. Męska połowa sali (i część żeńskiej) wybuchnęła aplauzem. Hermiona odchyliła się ma krześle i nachmurzyła. Harry pozwolił swemu spojrzeniu powędrować do Snape'a - widząc, że Dean i Neville robią to samo - by rozeznać się w reakcji kochanka na nową koleżankę. Snape niezmiennie miał pewną, pełną nienawiści minę zarezerwowaną szczególnie dla tych, którzy przyjmowali posadę od obrony. Ale wyraz jego twarzy, gdy patrzył, jak Fleur Delacour wstaje i kłania się sali, był czysto neutralny. To McGonagall była o wiele bardziej skrzywiona. Dziwne, pomyślał Harry, odwracając wzrok, zanim ktoś go przyłapie. O ile, oczywiście... Myśl skręciła jego żołądek z zaskakującą siłą. O ile, oczywiście, Snape nie uważa Delacour za tak atrakcyjną jak wszyscy inni. Świetnie, Potter, pomyślał żałośnie Harry. Jakbyś już wystarczająco nie zakręcił się z Malfoyem. A tamto było zupełnie bezpodstawne. To też. Co za absurd. A nawet jeśli Snape uważał, że profesor Delacour jest piękna, cóż... w końcu była. Żaden problem, racja? Racja. Harry wziął głęboki oddech i ulżyło mu, gdy aplauz ucichł i profesor Delacour zajęła swe miejsce. Hermiona nawet nie klasnęła, dłonie Rona z kolei były wręcz czerwone. Dumbledore wyglądał teraz bardziej uroczyście i Harry poczuł, że nieruchomieje. - Na bardziej poważną nutę - ciągnął Dumbledore - wielu z was bez wątpienia słyszało tego lata o atakach na różne domostwa. Harry nie potrafił się powstrzymać, by znów nie spojrzeć na Snape'a, ale w porządku, bo wszyscy patrzyli. Snape oblał się czerwienią, a jego dłonie zacisnęły się na nóżce kielicha, choć jego oczy pewnie patrzyły na Dumbledore'a. Harry znów spojrzał na Draco, czując jakby nabawił się już urazu kręgosłupa szyjnego, i zobaczył, że Malfoy próbuje ukryć uśmieszek. Wściekłość zagotowała się w jego wnętrzu, gorąca, krwawa i nieprzyjemna. Kiedyś cię za to dorwę, poprzysiągł sobie, wracając uwagą do Dumbledore'a. Dostaniesz za swoje, Malfoy. Obiecuję ci. - Jestem równie pewny, że wiecie, kto za tym stoi - powiedział Dumbledore i po raz pierwszy w jego głosie zabrzmiała nuta zmęczenia, i Harry wymienił z przyjaciółmi zaniepokojone spojrzenia. - Teraz, bardziej niż kiedykolwiek, jest ważne, byśmy pozostali zjednoczeni, zarówno w tej szkole, jak i całym czarodziejskim świecie. Obecność profesor Delacour - uprzejmy uśmiech w stronę półkrwi wili profesor - świadczy o powadze tego - i o przyjemności. - No! Jestem pewien, że zanudzałem was wystarczająco długo. - Dumbledore klasnął w dłonie. - Niech zacznie się uczta! Talerze natychmiast napełniły się jedzeniem. Gdy doleciały do niego smakowite zapachy pieczeni, ziemniaków, gotowanych warzyw i wszystkich innych potraw, Harry nagle zdał sobie sprawę, że od lunchu minęło dużo czasu, i zabrał się do jedzenia z ochotą. Wkrótce szmer plotkowania przeszedł w żucie i chrupanie dobywające się z zajętych, młodzieńczych ust, próbujących odżywić ciała pomiędzy strzępami konwersacji. Wydawało się, że deser został sprzątnięty w jedną chwilkę, i wreszcie Harry odchylił się na krześle, tak pełen, że obawiał się, że pęknie. Dean Thomas bohatersko próbował wepchnąć sobie do ust ostatni kęs ciasta truskawkowego, Neville wyglądał, jakby zasypiał. Harry spojrzał na Rona i Hermionę i zauważył z pewną dezorientacją, że Ron najwyraźniej zapomniał o profesor Delacour i gapił się na Hermionę z żenująco nieprzytomnym wyrazem twarzy. Uśmiechała się w odpowiedzi. Ginny stłumiła chichot serwetką, po czym podniosła wzrok na Harry'ego i zaczerwieniła się. Po porywającym wykonaniu szkolnej pieśni, które nigdy nie przestawało szokować pierwszoklasistów, nadszedł czas, by iść. Harry wstał od stołu i poszedł za przyjaciółmi, uparcie nie patrząc na Snape'a, choć uniesienie włosów na karku powiedziało mu, że mistrz eliksirów go obserwuje. Przyprawiło go to o pewien przewrotny dreszcz. Ron i Hermiona rozmawiali przez chwilę, po czym Hermiona musiała pomóc odprowadzić pierwszoklasistki. Ich dłonie czasem się dotykały, ale nigdy nie złapały, a kark Rona płonął. Jak zawsze wspólny pokój Gryffindoru wkrótce pękał od uczniów, zarówno starych, jak i nowych, skupionych w grupkach i gadających z entuzjazmem, podczas gdy prefekci próbowali, z niewielkim skutkiem, zaprowadzić jakiś porządek. Oczywiście Hermiona też była prefektem i sama spędziła kilka minut, próbując uspokoić wszystkich i porozmawiać z pierwszoklasistami, aż dała za wygraną i wróciła do Rona i Harry'ego. Minęła jakaś godzina ożywionej konwersacji, gdy wszyscy w pokoju naraz mówili o swoich wakacjach, rozkładzie zajęć i wypadach do Hogsmeade. Podniósł się wreszcie taki hałas, że prefekt naczelna, Rosemary Wilkinson, kazała wszystkim przestać i iść do łóżek, zanim pojawi się profesor McGonagall. Ta groźba poskutkowała i Hermiona odprowadziła tłumek nieśmiałych, ale podekscytowanych pierwszoklasistek do sypialni dziewcząt, a reszta Gryfonek poszła za nią. Ona i Ron wydawali rozstawać się z żalem. Harry podejrzewał, że jako dobry przyjaciel powinien wypytać Rona, co zaszło tego lata, ale tak naprawdę nie był pewien, czy chce wiedzieć - szczególnie, że nie mógł mówić o własnych wakacjach w podobnie szczerych detalach. Schody do dormitorium wydawały się dłuższe niż zazwyczaj, stwierdził Harry, prawdopodobnie z powodu jedzenia w żołądku i nagłego wyczerpania ciągnącego go w dół. Zajęcia zaczynały się jutro - przynajmniej w tym roku nie mieli eliksirów aż do środy, co dawało mu dwa dni, by się do wszystkiego przyzwyczaić - i nagle poczuł się bardzo, bardzo zmęczony. A dziś nie mógł iść do Snape'a. Nie będzie kochania się i ciepłego ciała, do którego można się później przytulić. Harry poczuł, że jego ramiona garbią się i szybko je wyprostował, zanim ktoś zauważy ten przejaw melancholii. Na szczęście byli zbyt zajęci gadaniem, by zwracać na niego uwagę, a Ron, jedyna osoba, która mogła zwrócić uwagę, spoglądał w przestrzeń. Cóż. Wygląda, że Harry jednak będzie musiał zapytać. Doszli do dormitorium, gdzie rozległ się stopniowy szelest ubrań i piżam, gdy chłopcy przebierali się do spania. Ron rzucał Harry'emu ukradkowe, błagalne spojrzenia i Harry westchnął w duchu. Skończywszy zakładać piżamę, usiadł na skraju łóżka i cicho powiedział: - W porządku. Gadaj. Ron zaczerwienił się. - Um. Nie tutaj. Harry czuł, że jeden kącik jego ust unosi się w górę. Nieobecnie pomyślał, że Snape chyba to lubi. - Tak? Zaraz wybuchniesz. Kiedy więc? Ron obejrzał się przez ramię i zobaczył, że Dean i Seamus drażnią się o coś z Neville'em. Wtedy pochylił się, wciąż czerwony, i wyszeptał: - My... my chodzimy ze sobą. Jakby to miało być szokiem. Harry wywrócił oczami. - Tyle sam się domyśliłem. Ron spojrzał na niego zaskakująco zaniepokojony. - Serio? Myślisz, że ktoś jeszcze? Harry patrzył na niego z niedowierzaniem. - Nie chcesz, by ludzie wiedzieli? Ron miał związek, którym bez obawy mógł się ze wszystkimi dzielić, i chciał to trzymać w sekrecie? Harry nie mógł tego pojąć. - Nie! Nie, to nie tak - powiedział szybko Ron. - Znaczy się... To jest takie nowe, nie? Nie chcę, żeby ludzie... gadali. Harry zastanowił się, czy powiedzieć Ronowi, że zakłady na temat jego i Hermiony szły od Balu Bożonarodzeniowego w czwartej klasie. Rozważnie zdecydował, że lepiej nie. - Cóż... Jak uważasz. - Ron chyba oczekiwał czegoś więcej, sądząc po wyrazie jego twarzy i zagryzieniu warg, więc Harry dodał ostrożnie - Um... więc. Jesteś szczęśliwy? Dawno nie widział, by Ron tak się uśmiechał. - Jest naprawdę świetna, Harry - powiedział szczerze jego najlepszy przyjaciel. - Chcę tylko wiedzieć, czy to okej z tobą, no wiesz. Rozmawialiśmy o tym... Nie chcemy, byś czuł się pomijany... - Na to trochę za późno, pomyślał gorzko Harry. - To znaczy, to takie dziwne - dodał Ron, jego uśmiech odrobinę się zmniejszył, a twarz przybrała zagadkowy wyraz. - Pamiętasz pierwszy rok? Pamiętasz, jak nie mogłem jej znieść? ... Nigdy nie myślałem. A teraz, teraz... - Urwał. - Wiem, co masz na myśli - odparł cicho Harry, patrząc na swoje kolana. - Serio? - spytał Ron, marszcząc brwi. - Um - odrzekł Harry szybko - to znaczy, potrafię sobie wyobrazić. Ty i Hermiona nigdy się za dobrze nie dogadywaliście... Teraz rozmowa wróciła do Hermiony, co całkiem miło odwróciło uwagę Rona. - Wiem - odrzekł marzycielsko. - I wiesz co? Czasem dalej tak jest. Jakbyśmy ciągle walczyli. Zawsze się o coś kłócimy. W domu wszyscy się z nas nabijali - dodał ponuro. - Ale tacy po prostu jesteśmy. Tęsknota skręciła wnętrzności Harry'ego, gdy spojrzał na przyjaciela. Tacy jesteśmy. Było, jakby Ron nie był już Ronem Weasleyem, którego Harry znał. Był teraz połową Rona-i-Hermiony, nieważne, jak uparcie by temu zaprzeczał. Harry nie myślał o sobie i Snapie w ten sposób - nie wyobrażał sobie myślenia o nich dwóch w ten sposób. W każdym razie jeszcze nie. Nie teraz. To było za wcześnie - choć z pewnością nie zajęło Ronowi wiele czasu, by wszystko zrozumieć. Jakiś diabełek we środku podkusił go, by spytać: - Co z profesor Delacour? Zarobił najlepsze, wściekłe spojrzenie Rona. - Boże, Harry - syknął rudzielec. - Zapomniałeś nam powiedzieć? Naprawdę zapomniałeś? - Naprawdę - powiedział szczerze Harry. - Przykro mi. Ron poruszył się nerwowo. - Dobra, wiem. W porządku. Ale - koniuszki jego uszu zaczerwieniły się. - O Boże... Pamiętasz, jak zaprosiłem ja na Bal Bożonarodzeniowy? A teraz jest profesorem. Chyba tego nie pamięta, co? - dodał z obawą. - Nie... nie mógłbym spojrzeć jej w twarz... - Założę się, że przez myśl jej to nie przeszło - rzekł gładko Harry. - Jestem pewien, że będzie bardzo... profesjonalna. - No... tak - dodał Ron, mrugając. - Lekcje obrony będą o wiele ciekawsze, niż były z Worthiem, co? - Tak myślę - powiedział sucho Harry. - Szczególnie jeśli Hermiona przyłapie cię na gapieniu się. Ron zastygł. - Daj spokój - bronił się - nie jesteśmy małżeństwem ani nic takiego. Wciąż mogę patrzeć. Nie bardzo możemy coś na to poradzić - przypomniał Harry'emu. - To praktycznie... stan medyczny. Sam mówiłeś, że ona jest w części wilą. - Tak - zgodził się Harry, przypominając sobie teraz, że choć była piękna, Fleur Delacour nigdy go szczególnie nie pociągała. Nie w ten sposób jak Rona, Deana i całą resztę. Wzbraniając się przed tą myślą, zauważył, że Ron niespokojnie poruszył się na łóżku. - Poza tym - dodał jego przyjaciel niezręcznie - to znaczy, jest naprawdę wspaniała i w ogóle, ale nie mógłbym z nią być. Nawet jeśli nie byłaby nauczycielką. Nie wiedziałbym, jak z nią rozmawiać. Założę się, że bałbym się nawet ją dotknąć. - Wyraz jego twarzy znów się oddalił. - Hermiona taka nie jest. Jesteśmy też przyjaciółmi, wiesz? - Jasne, że wiem - odparł Harry, dochodząc do wniosku, że on i Snape nigdy nawet w najmniejszym stopniu przyjaciółmi nie byli. Potem przypomniał sobie długie, czerwcowe popołudnia spędzone na rozmowach przy łóżku Snape'a, partie szachów i przekomarzanie się jako coś tak naturalnego jak oddychanie. Snape się starał, uświadomił sobie. Obaj się starali. To sprawiło, że poczuł się lepiej. Wrócił do chwili obecnej i zobaczył, że Ron pochyla się do przodu, rzuciwszy ostatnie zaniepokojone spojrzenie przez ramię, by upewnić się, że Neville, Seamus i Dean są wciąż zajęci. - Harry - powiedział cicho, nagląco, a jego twarz stała się jeszcze bardziej czerwona, niż Harry myślał, że to możliwe. Nieokreślony niepokój zaczął wirować w żołądku Harry'ego, choć nie był pewien dlaczego. - Co? - odszepnął. - Myślę... myślę... - Ron przełknął ciężko. - To znaczy, nie jestem pewien. Nie żebym miał jakieś doświadczenie, ale myślę, że mogę być w niej trochę zakochany. Zakochany. Siła tego słowa uderzyła Harry'ego w brzuch mocniej niż tłuczek i stracił oddech, i gwałtownie przestał czuć się lepiej. To tak, jakby Ron nagle zaczął mówić w obcym języku. Miłość? Ron używał takich słów? Widywał się z Hermioną dopiero kilka miesięcy i mógł używać tego słowa, jakby był do tego przyzwyczajony, jakby nie było niczym przerażającym czy obcym? Cóż, by być sprawiedliwym, Ron wyglądał na wyraźnie przestraszonego. Harry również przełknął. - To wspaniale - zapewnił, zdobywając się na słaby uśmiech. - Cieszę się z twojego powodu, Ron. Naprawdę. Własny uśmiech Rona nieco drżał. - Ja też - powiedział. - To znaczy, boję się jak diabli, ale cieszę się. Mam tylko nadzieję, że nie namieszam, wiesz? - Nie namieszasz - odparł automatycznie Harry, wracając myślą do Snape'a, który czaił się w jego świadomości, odkąd zaczęła się ta rozmowa. Kochać. Nie. Nie potrafił sobie nawet wyobrazić użycia tego słowa - jeszcze mniej potrafił sobie wyobrazić, by ktoś, ktokolwiek, użył go w odniesieniu do niego. Nawet Syriusz nigdy nie powiedział, że kocha Harry'ego. Dumbledore mówił mu, że rodzice go kochali, ale to się tak naprawdę nie liczyło. Nawet tego nie pamiętał. A nawet gdyby Harry kąpał się w tym słowie każdego dnia swego życia, nie potrafił sobie wyobrazić Snape'a używającego go. Był zaskoczony uczuciem ulgi, jakie pojawiło się na tę myśl. Nie, między nim a Snape'em nie będzie żadnych tych niezręcznych słów, których nie lubili i nie wiedzieli, jak poprawnie stosować. Był tego najzupełniej pewien. W porządku. Był bezpieczny. Świece w pokoju zaczęły się wypalać. Ron spojrzał, jakby chciał powiedzieć coś jeszcze, a potem ziewnął potężnie. Harry wykorzystał okazję i rzucił: - Jestem wykończony. Pogadamy rano? - ponieważ tego wieczora naprawdę nie chciał więcej o tym myśleć. Ron nie obraził się, sam wyglądał na dość zmęczonego. On i Harry życzyli kumplom dobrej nocy i Harry z wdzięcznością schował się za ciemnymi zasłonami, które otaczały jego łóżko. Leżał nieruchomo w mrocznej ciszy, słuchając, jak oddechy przyjaciół zwalniają i wyrównują się we śnie. Nie skłamał: był zmęczony. Ale jego myśli rozbrzmiewały wydarzeniami ubiegłego tygodnia, dnia dzisiejszego i wszystkich dni, które nadejdą. Jego ciało odczuwało ból z samotności. Jakoś przez ostatni tydzień przyzwyczaił się do zasypiania przy kimś innym. Po prostu udawaj, powiedział sobie surowo. Udawaj, że wróciłeś z lochów i zasypiasz, zanim znów będziesz musiał wstać. Ale zawsze kiedy wracał z lochów, był już przyjemnie zmęczony, nasycony i odrobinę obolały. Dziś był cały napięty. Musiał się rozluźnić. Zajęcia zaczynają się o ósmej i dobrze, jeśli Harry będzie tak gotowy, jak to możliwe. Powiedz mi, jak bardzo to lubisz. Harry drgnął lekko na wspomnienie głębokiego głosu Snape'a, który nagle wdarł się w jego myśli. I przyprowadził przyjaciół. Myślę, że trochę cię ostatniej nocy rozpuściliśmy, nie uważasz? Dziś w nocy osiągniesz to kilka razy. Obiecuję ci. Tak reagujący... Zastanawiałem się, czy... Harry mimowolnie zadrżał w łóżku, wdzięczny, że skrywa go ciemność, gdy jego członek zaczął nabrzmiewać. Zastanawiałem się, czy... Czy Severus - z pewnością w bezpiecznej ciemności mógł o nim tak myśleć - czy Severus też myśli teraz o Harrym? Czy też żałuje, że muszą dziś spać osobno? Czy może jest zajęty, utrzymując porządek w Slytherinie, wydając polecenia - może napędzając stracha Draco Malfoyowi? Myśl ta przywołała na twarz Harry'ego uśmiech, ale obraz Snape'a jako dominującej osoby nie zmniejszył jego erekcji ni o jotę. No cóż. Wszyscy już chyba i tak spali. Harry pozwolił swym dłoniom ześliznąć się pod elastyczny pasek spodni od piżamy, a potem objąć i głaskać członek. Zamknął oczy, pogrążając się w nowym rodzaju ciemności, który pozwolił, by obrazy przepływały przez jego umysł. Ściana w łazience Severusa, rozmywająca się przed jego oczami, gdy gładkie, zdolne dłonie dostarczały jego ciału przyjemności. Severus, ciemne włosy opadające miękko na jego twarz, gdy pochylał się nad Harrym, z twarzą lśniąca od potu i oczami błyszczącymi podnieceniem. Severus, szepcący w ucho Harry'ego niewypowiedziane rzeczy tym niesamowitym głosem. Severus, z otwartą twarzą i gwałtownie łapiący powietrze w drgawkach orgazmu. Severus tej pierwszej nocy... klęczący przez Harrym, czarne włosy rozrzucone na białych udach Harry'ego, ssący i klęczący... Severus Snape klęczący przed Harrym... Plecy Harry'ego wygięły się w łuk i zagryzł mocno wargi, dochodząc. Potem przez kilka długich chwil leżał na materacu, aż wreszcie powoli wysunął lepkie palce z piżamy. Próbując cicho łapać powietrze, znów znieruchomiał, by posłuchać. Wciąż wszyscy wydawali się spać, a on mocno próbował być bardzo cicho, w przeciwieństwie do nocy z Severusem. Ukradkiem sięgnął pod poduszkę czystą ręką, owinął palce wokół wypolerowanego drewna różdżki i wyciągnął ją, by wyszeptać zaklęcie Abstersius - tak cicho, że sam ledwo słyszał własne słowa. Nigdy tego nie robił, ale zadziałało bardzo dobrze i był wdzięczny, że nie będzie się musiał martwić z zawstydzenia, że skrzaty czyszczą jego zniszczoną piżamę. Sam widok twarzy Zgredka... Czując się o wiele bardziej odprężonym - choć wciąż brakowało mu ciepłego ciała, przy którym mógłby się skulić - Harry ziewnął i przewrócił się na bok, przypominając sobie w samą porę, by rzucić na siebie zaklęcie od mówienia przez sen, po czym zasnął.
|