Generalnie Harry cieszył się, że nie jest w tym roku kapitanem drużyny Gryfonów, choć miał taką możliwość. Był zbyt zajęty. Stanowisko zostało sprawnie objęte przez spadkobierczynię Angeliny Johnson, dużą, atletycznie zbudowaną siódmoklasistkę Imogenę Winterbury, która była wielką faworytką pani Hooch. Może za rok, pomyślał Harry, choć wiedział, że w normalnych okolicznościach byłby raczej zawiedziony, że nie może przewodzić drużynie jak niegdyś jego ojciec. Ale okoliczności były dalekie od normalnych. W dodatku do zwykłej porcji zajęć, treningów quidditcha i spotkań z przyjaciółmi Harry był obciążony ekstra nauką, by utrzymać swe stopnie z eliksirów, i ekstra zręcznością, by utrzymać swój romans z mistrzem eliksirów. W połowie września Harry zdumiał się, jak bardzo jest wykończony. Trzymanie sekretów było męczącą sprawą. Ogólnie rzecz biorąc, raczej sprzyjało mu szczęście, choć był jeden zły moment, kiedy przekradłszy się z lochów do dormitorium, natknął się na Rona, który obudził się, by skorzystać z toalety, i zauważył, że Harry'ego nie ma. Błogość po współżyciu zdawała się zwykle przytłumiać inteligencję Harry'ego, ale strach wystarczająco go orzeźwił, by ukuć wytłumaczenie, że czasem potrzebuje samotnego spaceru nocą, by pomyśleć. Ron kupił to i nie bez przyczyny. Harry nie był jedyną zajętą osobą na świecie. Voldemort we własnej osobie działał i niemal każdego tygodnia w Proroku Codziennym pojawiała się nowa historia, tym razem o zniknięciu przedstawiciela ministerstwa, innym - o spaleniu kolejnego domu. Artykuły nigdy bezpośrednio nie wiązały ataków z Czarnym Panem, słaby Korneliusz Knot publicznie ogłaszał, że to zaledwie okropne zbiegi okoliczności, a ciemne kręgi pod oczami Dumbledore'a stawały się jeszcze większe. Harry miał dobre powody, by się martwić jak wszyscy inni. Tamtej nocy on i Ron nie wrócili do łóżek, tylko usiedli we wspólnym pokoju i aż do rana rozmawiali przyciszonymi głosami. Harry był głęboko wdzięczny, że nie mają tego dnia eliksirów, gdyż zataczał się po bezsennej nocy, ale było warto, by tak długo rozmawiać z Ronem. Jego wymówka była kłamstwem, temat ich rozmowy był ponury - ale przez kilka wspaniałych godzin miał najlepszego przyjaciela znów dla siebie i to było coś. Jako dodatkowy bonus miał wytłumaczenie, jeśli znów zostanie przyłapany - Ron uważał za naturalne, że Harry potrzebuje trochę samotności, by pomyśleć, a teraz, gdy był z Hermioną, mógł sobie pozwolić na wspaniałomyślność. Niemniej jednak Harry miał świadomość, że nie może się to zdarzać zbyt często. Nie był w stanie wszystkiego przewidzieć, ale on i Snape byli tak ostrożni, jak tylko mogli. Kilka razy, gdy ktoś w pokoju miał problemy ze snem, Harry musiał zacisnąć zęby i zostać w łóżku, zamiast iść na dół, jak planował. Innym razem znajdował małe, nie podpisane notki wsunięte do książki czy szaty z ostrzeżeniem, by tego wieczora się nie pokazywał. A nawet jeśli udało mu się zejść na dół, program nie zawsze obejmował wieczorny seks. Snape też był wykończony. Nie szpiegował już śmierciożerców, ale jego zajęcia, nie wspominając obowiązków nauczyciela eliksirów i opiekuna Slytherinu, pochłaniały sporo czasu - Harry często zastanawiał się, jak Snape wcześniej znajdował w swym rozkładzie czas na działalność szpiegowską. Nieraz, kiedy przekradał się do lochów po długim dniu zajęć i quidditcha, zdarzało się, że on i Snape ze zmęczenia mogli ledwo patrzeć na siebie ponad stołem, pijąc herbatę i rozmawiając. Dlaczego wtedy schodzę na dół? Harry zastanowił się po jednej z takich nocy? On potrzebuje snu. Ja potrzebuję snu. Dlaczego nie pozwolić mu się przespać, skoro i tak nic nie robimy? Ale głosik w jego wnętrzu szeptał, że jednak coś robią. Nawet jeśli nie rozmawiali o niczym naprawdę ważnym - strzępy wydarzeń dnia pomiędzy długimi porcjami zmęczonego milczenia - spędzali ze sobą czas. Kilka razy nawet grali w szachy, wiedząc, że potem nie będzie - jak przedtem - czasu na kochanie. Harry'ego niezupełnie to entuzjazmowało - miał szesnaście lat i był nienasycony. Ale bardziej niż to, lubił tam być. Nieważne, co robili albo czego nie robili - czas, który spędzał w lochach, zawsze był cenny. Częściej jednak kochali się, niż tego nie robili, co - w połączeniu ze sporadycznymi pocałunkami po lekcji lub odpowiednio wykorzystanymi szlabanami - wystarczało, by Harry był dość zadowolony. Wciąż czuł się winny, że ma sekrety przed Ronem i Hermioną, ale kiedy widział ich razem, czuł również głęboką, niegodną satysfakcję: Ja też coś mam. Poszedłem dalej niż wy. Pomijając dziwne szlabany, które Snape mógł dać Harry'emu z najbardziej niedorzecznych powodów (co zawsze doprowadzało przyjaciół Harry'ego do szału z powodu generalnej niesprawiedliwości), eliksiry szły jak po maśle. Harry czasem zastanawiał się, czy nie uczy się przez osmozę - jakby zrozumienie tego przedmiotu przenikało jakoś przez skórę kochanka do jego własnej. Nigdy nie przyszło mu na myśl, że myli swój świeżo odkryty entuzjazm dla Severusa Snape'a z entuzjazmem dla przedmiotu, którego ów nauczał. Neville również zaraził się nową pewnością siebie. Jako że Snape wciąż był niezwykle nieprzyjemny dla Draco i jego kumpli - choć wciąż odrażająco stronniczy dla reszty swego domu - a Harry ciągle przyrządzał przyzwoite eliksiry, Neville odkrył, że jest mniej przerażony na eliksirach, niż był kiedykolwiek przedtem. Przestał nawet pocić się na początku każdych zajęć, jego ręce trzęsły się mniej, gdy mieszał lub siekał (jedynie na to mu pozwolono), i zaczął myśleć, że może jednak nie jest aż tak beznadziejny. Co oczywiście doprowadziło do katastrofy. Był piątek i nastroje panowały podniosłe - po południu Ravenclaw grał ze Slytherinem pierwszy mecz sezonu. Harry z zapałem oczekiwał gry i modlił się, choć nigdy nie powiedziałby tego swemu kochankowi, by Ravenclaw sprawił rywalom lanie. Z Cho Chang jako kapitanem mieli duże szanse. ...Cho. Harry wciąż miał zamęt w głowie, gdy szło o śliczną szukającą Krukonów. Większość ubiegłego roku spędziła z samą sobą, najwyraźniej opłakując Cedrika Diggory'ego, i nie mógł się przemóc, by stawić jej czoło. Jej przyjaciółki otoczyły go któregoś razu i powiedziały wprost, że nie wini go za to, co się stało - ale ona najwyraźniej nie była w stanie oznajmić mu tego osobiście. Pod koniec roku zaczęła wychodzić ze swej skorupy, uśmiechać się i znów udzielać towarzysko. A wtedy Harry był tak gruntownie zakręcony, jeśli chodzi o Snape'a, że nie zwracał na to dużej uwagi - choć cieszył się, że zaczyna być szczęśliwa. W tym roku nie był w stanie nie zauważać nieśmiałych uśmiechów, jakimi obdarzała go przy tych rzadkich okazjach, gdy mijali się na korytarzu. To sprawiało, że czuł się... Źle. To było dla niego zagadką. W czwartej klasie oddałby wszystko za jeden taki uśmiech. Nawet rok temu, tak zmieszany i winny, jak się czuł, prawdopodobnie przyprawiłoby go to o drżenie albo przynajmniej zapewniło, że go nie nienawidzi. Teraz nie wiedział, co z tym zrobić. Wciąż była bystrą, śliczną dziewczyną i każdy chłopak byłby zaszczycony, że się nim interesuje. Ale teraz, ze Snape'em... Harry powiedział sobie, że przesadza. W końcu jedynie się do niego uśmiechała. A gdyby jakimś przypadkiem dała mu do zrozumienia, że jest zainteresowana, by robić coś więcej, niż uśmiechać się, cóż, wtedy po prostu powiedziałby jej... powiedziałby... nie miał pojęcia, co mógłby powiedzieć. Dość rzec, że tego ranka umysł Harry'ego nie pracował, jak powinien. Dobrze, że zapamiętał ten konkretny eliksir, Ognisty Wywar, latem - w podręczniku wielokrotnie dawano go jako przykład, gdyż wykorzystywano w nim wiele różnych składników i technik. Nie było wątpliwości, dlaczego Snape go nauczał. W związku z tym wszystkim część jego umysłu utknęła na Cho, druga na quidditchu, i warzył eliksir zaledwie jedną trzecią swego mózgu. - Harry - spytał cicho i niepewnie Neville. - Wszystko w porządku? Harry drgnął i popatrzył na niego zaskoczony, choć nie przerwał powolnego, regularnego mieszania. - Co? Tak, jasne, Neville, nic mi nie jest. O co pytałeś? - Och... po prostu wyglądałeś na trochę roztargnionego... eem. Nieważne. Czy... czy coś mogę zrobić? - spytał Neville z kolejnym niespokojnym spojrzeniem na Snape'a, który właśnie pomagał Millicencie Bulstrode z wyraźnie większą uprzejmością, niż kiedykolwiek okazałby Gryfonowi. - M-mógłbym dodać teraz pieprzokwiat... - Sięgnął po nasiona na stole. - Już prawie czas, prawda? Uczyłem się ciężko w nocy... - Pamiętam - powiedział Harry, uśmiechając się do Neville'a. - Dużo pracujesz. Tylko, eem, nie pomieszaj pieprzokwiatu i ogniobaka. Pamiętasz, który jest który? - Ponieważ wtedy byłoby wyjątkowo nieciekawie. Neville był naprawdę dobry z zielarstwa, nasion i tych spraw, ale nasiona wyglądały niepokojąco podobnie, a koncentracja Neville'a wykazywała tendencje do kurczenia się w pobliżu Snape'a. - Hm? Och, w porządku - odparł Neville, znów zerkając nerwowo na Snape'a i chyba nie bardzo słysząc, co powiedział Harry. Snape uderzał paznokciami o brzeg kociołka Millicenty, ruchami powolnymi i groźnymi jak zawsze, a jego palce wyglądały jak pajęcze nogi i Neville zadrżał. Harry westchnął, szybko ściągając na siebie uwagę partnera. - Przepraszam, Harry, coś mówiłeś... - Nieważne - stwierdził Harry, pragnąc, by Neville aż tak nie bał się Snape'a. Wszystko byłoby łatwiejsze, gdyby nie musiał się martwić, że jego partner zaraz wpadnie w załamanie nerwowe. - Myślę, że już, myślę, że wszystko... - Harry spojrzał do kociołka, potem do książki i cicho zaklął. - Prawie zapomniałem powoju. Poczekaj, zostawiłem w przyborniku pod stołem... Wrzuć dwa nasiona pieprzokwiatu, możesz? Kucnął pod stołem i zaczął grzebać w zestawie, otwarcie siebie przeklinając, aż wreszcie jego palce zacisnęły się na powoju. Gdyby Neville nie obudził go ze snów na jawie, zapomniałby o tym zupełnie, cały eliksir byłby diabła warty i wyglądałoby, jakby nie miał o niczym pojęcia pomimo całej swej nauki. Absolutnie nie miał zamiaru do tego dopuścić. Wypełzł spod stołu i wyprostował się... ...w sam raz, by zobaczyć, jak Neville, ze wzrokiem pewnie utkwionym w plecach Snape'a, drżącymi palcami wrzuca dwa nasiona ogniobaka do wrzącego kociołka. Wszystko jakby spowolniało - Harry czuł, jakby obserwował swe własne poczynania z punktu widzenia kogoś innego. Jakby z dystansu widział, jak eliksir gwałtownie zmienia kolor we wściekłą żółć. Widział, jak zaczyna alarmująco się pienić, gdy kociołek nabrzmiał i jęknął. Słyszał swój własny głos wrzeszczący "Neville, NIE!". Zobaczył, jak Snape obraca się, by na nich spojrzeć, a jego oczy rozszerzają się. Słyszał przerażony krzyk Hermiony. Bez namysłu, wiedząc, co się stanie, Harry rzucił się na skamieniałe ciało Neville'a, tuż zanim kociołek eksplodował. Harry podniósł ramię, by zakryć swą własną głowę. Nanosekundy później uderzyło w nie coś gorącego i twardego. Czuł, że pęka kość i słyszał, jak znów krzyczy. Przez mgłę bólu słyszał krzyki kolegów i czuł spanikowany oddech Neville'a pod sobą, słyszał głos Snape'a ryczącego o zachowanie porządku. Potem ciecz, nieznośnie gorąca ciecz uderzyła go w plecy, przepalając jego szaty, i Harry znów krzyknął. Był to oczywiście eliksir, kociołek wybuchł i teraz eliksir leciał wszędzie i o Boże podpalił go, czuł palącą się tkaninę i skórę, i to tak bolało... Głos Snape'a znów coś wrzasnął i ogień zgasł, a gorący płyn zniknął. Harry rozluźnił się z ulgą, choć ramię wciąż bolało go jak diabli, a plecy wciąż skwierczały z efektu eliksiru. Czuł spalone, przypieczone mięso. A z oddali, przez szum we własnych uszach, słyszał, że Neville coś piszczy, a Hermiona zawodzi: - Harry! Harry! Wszystko w porządku? O mój Boże, Ron, czy Harry, czy Harry...? Nabrawszy głęboki oddech, Harry otworzył oczy, choć wszystko falowało przy ostrych dźgnięciach w złamanym ramieniu. Kawały gwałtownie topiącego się, parującego kociołka leżały wszędzie wokół, choć eliksir wydawał się w tajemniczy sposób zniknąć - och, racja, Snape rzucił jakieś zaklęcie... Jakby umysł Harry'ego je wywołał, dwa ciemne, lśniące buty pojawiły się dokładnie w polu jego widzenia. Harry słyszał przerażony pisk Neville'a, po czym ostry głos, brzmiący dość chrapliwie, warknął: - Potter! Ostrożnie uniósł głowę, zagryzając wargi z bólu w ramieniu i plecach, i ujrzał Severusa Snape'a górującego nad nim, jego czarne szaty falowały, a twarz była biała jak kreda. Ciemne oczy były szeroko otwarte i gwałtownie mrugały z emocji - prawdopodobnie gniewu, pomyślał Harry mgliście, tym razem naprawdę wszystko spaprał. Oparł się na zdrowym ramieniu i powoli, z bólem zaczął podnosić się z Neville'a, który wyczołgał się spod niego, bełkocząc przeprosiny i próbując pomóc, a przy okazji uderzył jego zranione ramię. Wbrew jego woli Harry'emu wyrwał się okrzyk bólu. - Nie dotykaj go, ty... - zaczął Snape, a Harry znów spojrzał w górę, gdy wreszcie uniósł się na kolana, i zobaczył, że mistrz eliksirów rzuca Neville'owi spojrzenie czystej nienawiści. - Panna Zabini! Proszę natychmiast odprowadzić Pottera do skrzydła szpitalnego. Potter, możesz iść? Ron rzucił się do przodu i podniósł Harry'ego za zdrowe ramię, aż Harry stał na swych własnych nogach. - Ja go mogę zaprowadzić, sir... - zaczął Ron. - Wrócisz na swoje miejsce, Weasley, i zrobisz, co ci się mówi - warknął Snape. - Potter, spytałem, czy możesz iść. Mogę sprowadzić nosze... Harry zrobił kilka kroków na próbę. - Nie - powiedział - Poradzę sobie. Nic mi nie jest. Chociaż ból ramienia i pleców wciąż doprowadzał go do szału. Widział, jak Hermiona chwyta się z ulgą za serce i wzdycha, a na bladej twarzy Rona wykwita słaby uśmiech. Snape wciąż wyglądał, jakby chciał kogoś zabić, i Harry miał mglistą nadzieję, że nie będzie to on. Snape obrócił się i podszedł do szafki, skąd przyniósł butelkę ciemnoniebieskiego eliksiru. - Wypij to - nakazał. - Przytłumi ból, póki się tam nie dostaniesz. Zabini! Czy ty bujasz w obłokach... - Jestem, sir - pisnęła dziewczyna nieśmiało, pojawiając się, gdy Snape wcisnął butelkę w zdrową rękę Harry'ego. Harry wypił eliksir z wdzięcznością, nie dbając o ostry smak, gdyż momentalnie zmniejszyło się płonące doznanie w jego plecach i ból w ramieniu. - Chodź - powiedziała Blaise, biorąc go za zdrowy łokieć i prowadząc do drzwi. - Zaraz wrócę, panie profesorze. - Dopilnuj, żeby tak było i że nie zboczysz z drogi - warknął Snape, machając znów różdżką, dzięki czemu zniknęły nieszczęsne pozostałości kociołka. Ostatnią rzeczą, jaką Harry słyszał, opuszczając salę, był najbardziej chłodny głos Snape'a, mówiący: - A więc, panie Longbottom... Nie brzmiało to dobrze, stwierdził Harry. Ale eliksir, który Snape mu dał, przytłumił myśli równie dobrze jak ból i jego umysł pozostał w raczej przyjemnym otumanieniu, aż dotarli do skrzydła szpitalnego, gdzie Blaise Zabini przekazała go w ręce pani Pomfrey. Miał mglistą świadomość, że Draco Malfoy obserwuje jego wyjście bystrym spojrzeniem, ale nie był w stanie zbyt się tym przejmować. Pani Pomfrey sprawnie wyleczyła jego ramię (Harry był bardzo wdzięczny, że nie potrzebował Szkiele-Wzro), ale oparzenie na jego plecach wymagało zastosowania szczególnego balsamu, który szczypał, nawet jeśli leczył. Dała mu lekki środek uspokajający, by mógł dzięki niemu odpocząć, co - w połączeniu z eliksirem Snape'a - zwaliło go z nóg na bite dwie godziny. Spał na brzuchu. Kiedy się obudził, odkrył z zażenowaniem, że zaślinił poduszkę i że Ron i Hermiona siedzą zaniepokojeni przy jego łóżku. Ocierając usta, Harry wymamrotał: "Cześć" i usiadł, zauważając z przyjemnością, że jego ramię jest jak nowe, a plecy tylko trochę pieką. - W końcu się obudziłeś - oznajmił Ron z ulgą, a Hermiona zawołała panią Pomfrey, która zakrzątnęła się wokół. - No, niech spojrzę - powiedziała i ostrożnie odwinęła lepkie bandaże z pleców Harry'ego. - Pięknie! Prawie jak nowe, choć wciąż będzie trochę bolało. To było paskudne oparzenie... Przy pomocy ciepłej wody i bardzo miękkiej szmatki zmyła resztki balsamu, a Harry próbował nie kręcić się z zawstydzenia, że traktuje się go jak dziecko przy jego przyjaciołach. - Wszystko dobrze? - spytał z niepokojem Ron, gdy Harry był myty. - Nic mi nie jest - stwierdził Harry uspokajająco. - Ale prawie... - wtrąciła Hermiona niemal zapłakana. - Och, Harry... Gdybyś nie podniósł ręki... Widziałam wszystko z mojego miejsca, ten kawałek kociołka prawie uderzył cię w głowę...! - Zakryła dłonią usta i zaczęła gwałtownie mrugać. - Gdyby... gdyby to się stało... - No ale się nie stało - powiedział szorstko Ron. - Wszystko z nim w porządku. Prawda, Harry? - Powiedziałem, że nic mi nie jest - powtórzył Harry. - Która godzina? Przegapiłem mecz? - Coś ty, jest dopiero po lunchu - odparł Ron. - Przyszliśmy cię zobaczyć najszybciej, jak się dało. Może iść, prawda? - dodał z zaniepokojeniem, spoglądając na panią Pomfrey, która uśmiechnęła się i cmoknęła z pobłażaniem. - Nie widzę powodu, dlaczego nie miałby. Tak długo, jak będzie uważał, o co się opiera plecami. I nie przeciążaj ramienia! - dodała bardziej stanowczo. - W porządku - zgodził się Harry, zadowolony, że nic nie stracił. Chciał zapytać o opiekę nad magicznymi stworzeniami, gdy Hermiona zwróciła się do pani Pomfrey ze zmartwieniem w głosie: - Co z Neville'em? Usta pielęgniarki zacisnęły się. - Wciąż śpi, biedactwo - powiedziała. Harry mrugnął. - Neville? Przecież nie został zraniony, prawda? Po raz pierwszy Ron spojrzał na Harry'ego z irytacją. - Nie. Ty przecież rzuciłeś się i zasłoniłeś go, nie? Ani zadraśnięcia. To Snape go tu wysłał. - Sna...? - Głos Harry'ego zamarł na wspomnienie bladej twarzy Snape'a i wściekłego spojrzenia, jakim obrzucił Neville'a. Przez zwariowaną chwilę zastanawiał się, czy Snape przypadkiem nie zaatakował jego nieszczęsnego kolegi. - Co... co się stało? - Nigdy czegoś takiego nie widziałam! - zawołała z oburzeniem pani Pomfrey. - Naprawdę, mam nadzieję, że profesor Dumbledore porozmawia sobie z tym człowiekiem... Wyobraź sobie, wysyłać własnego ucznia do szpitala, co za wstrętny... - Potem chyba przypomniała sobie, że mówi o koledze przy uczniach, i zacisnęła usta. Harry niemal skręcał się z ciekawości, ale Ron i Hermiona nie odzywali się, aż odeszła, niosąc z brudne bandaże. - Co się stało? - powtórzył natychmiast Harry, pochylając się w przód. Hermiona znów popatrzyła płaczliwie. - Och Harry, co on powiedział - wyszeptała. - Po twoim wyjściu... pochylił się nad Neville'em i... mój Boże... Ron skinął głową. - Wiedziałem, że Snape może być wstrętny, ale nigdy nie słyszałem, by mówił coś takiego. - Jego głos przycichł, aż stał się dobrą imitacją mrocznego tonu Snape'a. - "Panie Longbottom, mogę śmiało powiedzieć, że przez wszystkie lata nauczania nigdy nie widziałem tak bezsensownego zmarnowania materii ludzkiej jak pan", i coś jeszcze, coś w stylu: "Mam nadzieję, że kiedy następnym razem zdecyduje się pan bezmyślnie komuś zagrozić, narazi pan na niebezpieczeństwo swoje własne życie, i, dla dobra ludzkiej rasy, mam nadzieję, że je pan straci", czy coś takiego, a potem mnóstwo o tym, jaki Neville jest głupi, beznadziejny i... - Twarz Rona zaczerwieniła się, gdy Harry mu się przyglądał. - Ja też byłem wściekły na Neville'a, prawie cię zabił, ale pod koniec czułem, że mi go żal... - Pod koniec, Ron - wtrąciła Hermiona z irytacją - Neville płakał tak mocno, że nie mógł oddychać i musiał znaleźć się tutaj! Dlatego śpi - dodała. - Pani Pomfrey powiedziała, że musiała dać mu lek uspokajający. - Potrząsnęła głową z oburzeniem. - Mam nadzieję, że profesor Dumbledore naprawdę coś powie Snape'owi. Neville już się czuł okropnie przez to, co się stało, to było oczywiste, nie miał prawa, by mówić to wszystko! To znaczy Snape nie miał, nie Neville... - No - odrzekł Harry nieobecnie, sam raczej blady. Niemal słyszał w myśli głos Snape'a przecinający ze złością powietrze, mówiący najbardziej jadowite rzeczy... - Nie obraź się, Harry - powiedział w zamyśleniu Ron - ale zastanawiam się, dlaczego Snape tak się wściekł o ciebie? Wydawać by się mogło, że nie posiada się z radości, że niemal wyleciałeś w powietrze. - Ron! - warknęła Hermiona. - Co, to prawda - bronił się Ron. - Nie ma co udawać, że nas nie nienawidzi, skoro tak jest, szczególnie Harry'ego... - Cóż, Neville'a też nienawidzi - powiedział szybko Harry. - I podejrzewam, że musiałby się mocno tłumaczyć, gdyby ktoś zginął na jego zajęciach czy coś. - Czy to wystarczy? Modlił się, by wystarczyło... Chyba tak, bo oboje pokiwali głowami. - Szczególnie ty - wymruczała Hermiona, a jej oczy rozjaśniły się. - To znaczy, szczerze, Harry, jesteś taki sławny... Wiem, że nie lubisz o tym mówić, ale naprawdę, wyobraź sobie, ile ludzi by na niego polowało, gdyby coś ci się stało na jego lekcji! - Ee. Tak - powiedział Harry niewyraźnie. Ron, najwyraźniej wcale nie szczęśliwszy od Harry'ego, rozmawiając na temat jego sławy, spojrzał na zegarek. - Za dwadzieścia minut mecz. Możesz iść, prawda, Harry? - E? Och. Idźcie przodem - rzucił Harry. Gdy popatrzyli na niego z niedowierzaniem, dodał: - Chcę zostać i porozmawiać z Neville'em, gdy się obudzi. Powiedzieć mu, że to nie jego wina, wiecie, takie tam. Wyraz twarzy Rona wyraźnie mówił, że to była wina Neville'a i gdy Harry to odgadł, poczuł się strasznie z powodu Neville'a. I odpowiedzialny także, w pewien sposób, choć oczywiście nie miał żadnej władzy nad tym, co Snape robi czy mówi, szczególnie na zajęciach. Ale mimo to... czuł, że musi coś powiedzieć. W końcu cała ta awantura była przez niego. Więc po kilku pobieżnych protestach Ron i Hermiona wyszli, by zająć miejsca na meczu, obiecując, że i dla niego zarezerwują, a Harry przeszedł się po skrzydle szpitalnym, aż wpadł na panią Pomfrey. - Boże drogi! Wciąż tu jesteś? - spytała. - Chciałem porozmawiać z Neville'em - oznajmił Harry. - Czy już się obudził? - To miło z twojej strony, kochanie - odrzekła - ale nie jestem pewna, czy to dobry pomysł... To może go przygnębić. Harry zamrugał. - Nie pomyślałem o tym - wymruczał. - Chciałem tylko, by zobaczył, że nic mi nie jest, powiedzieć, że to nie jego wina. Pani Pomfrey była dobrą duszą. Te słowa najwidoczniej do niej przemówiły. Zawahała się. - Może jeśli go obudzę i powiem, że tu jesteś... - Jestem pewien, że to by pomogło - zachęcił ją Harry, wyglądając przez okno. Może gdyby mógł teraz porozmawiać z Neville'em, nie straciłby całego meczu? Skinęła głową i Harry podążył za nią przez salę, aż doszli do zasłoniętego parawanem łóżka. Słyszał ciche chrapanie dochodzące zza zasłony i przez chwilę poczuł się lekko winny. - Powinniśmy poczekać, aż się obudzi? - Jestem pewna, że jest teraz spokojniejszy - powiedziała cicho. - A poza tym, jeśli prześpi całe popołudnie, nie zaśnie w nocy. Weszli za parawan, gdzie Neville leżał zwinięty w pozycji embrionalnej pod świeżym, białym prześcieradłem, ściskając poduszkę serdelkowatymi palcami, z twarzą wciąż zaczerwienioną i splamioną od łez. Był to tak wzruszający widok, że Harry poczuł szybkie ukłucie żalu, a zaraz potem gniew na Snape'a. - W jakim był stanie, gdy przyszedł? - wyszeptał. - Nigdy przedtem go takim nie widziałam - odpowiedziała, wyciągając dłoń, by potrząsnąć Neville'a za ramię. - Biedactwo, a jest taki pobudliwy. Mów do niego łagodnie. - Będę - zapewnił ją Harry, gdy oczy Neville'a gwałtownie się otwarły i niewyraźnie ujrzał panią Pomfrey. - Witaj, kochanie - powiedziała, obdarzając go łagodnym uśmiechem. - Jak się czujesz? Neville potarł oczy. - Le-lepiej - odrzekł głosem drżącym i grubym od snu i łez. Oczy sennie przesunęły się na Harry'ego, a następnie rozszerzyły. Pisnął. Harry próbował uśmiechnąć się zachęcająco. - Cześć, Neville - zawołał. Usta Neville ułożyły się w podkówkę i przez moment Harry bał się, że to wstęp do płaczu. - Cicho - powiedziała szybko pani Pomfrey - nic ci nie jest. Harry przyszedł cię odwiedzić. Potrzebujesz jeszcze leku? Coś do picia? Patrząc na Harry'ego z oczywistym strachem, Neville bezgłośnie potrząsnął głową. Harry poczuł skurcz żołądka: Neville patrzył na niego niemal z tak wielkim przerażeniem, jak patrzył na Snape'a! Cóż, nie ma powodu, powiedział sobie Harry. Powiem mu po prostu... Powiem... Pani Pomfrey odeszła, zostawiając ich samych, i Harry odkrył, że nie ma w ogóle pojęcia, co powiedzieć. Opadł na krzesło przy łóżku, zdając sobie sprawę, że zachęcający uśmiech zniknął z jego twarzy, więc przykleił go ponownie. - Um. Cześć - rzekł. Neville patrzył na niego przez kilka chwil, po czym usiadł i rzucił się w kierunku Harry'ego ze szlochem. Nieruchomy z szoku Harry mógł tylko siedzieć, podczas gdy dwa grube ramiona owinęły się wokół jego szyi i Neville zaczął beczeć w jego koszulę. - Harry! Przykro mi! Tak bardzo mi przykro! Nie chciałem cię zabić! Tak się cieszę, że nic ci nie jest... och, babcia będzie na mnie wściekła... Przepraszam, Harry... - Neville! - powiedział Harry zaniepokojony, niezręcznie klepiąc drugiego chłopca po plecach, choć próbował wysunąć się z kurczowego uścisku, od którego znów bolały go plecy. Neville musiał być jeszcze bardziej roztrzęsiony, niż opisali to Ron i Hermiona, by reagować w taki sposób. - Neville! Nic mi nie jest! Nic mi nie jest. Naprawdę. Wszystko w porządku... urgh, um, nie mogę oddychać... Neville uwolnił go tak gwałtownie, jak go złapał, i cofnął się na materac. - Przepraszam - wyszeptał znów. Harry patrzył na niego, lekko osłupiały. - Um. Nie zamierzałem, ee, przeszkadzać ci... Chciałem tylko upewnić się, że, no wiesz, nic ci nie jest... Ku jego przerażeniu Neville wyglądał, jakby znów miał się rozpłakać. - Czy nic mi nie jest? Czy ktokolwiek przejmuje się, czy nic mi nie jest? To przecież ciebie prawie zabiłem! - Nie zabiłeś mnie prawie, Neville - powiedział Harry, próbując powstrzymać irytację, która niczego by nie poprawiła. - To był wypadek. Neville pochylił głowę i popatrzył na prześcieradła na łóżku. - Wiem - wyszeptał. - Bo byłem taki niezdarny i głupi... Harry czuł, że jego policzki czerwienieją. - To ci powiedział Snape? - Neville znów spojrzał na niego z niepokojem. - Ron i Hermiona powiedzieli, że był dla ciebie naprawdę wstrętny - dodał Harry. - Przykro mi, Neville... - Miał rację - stwierdził ponuro Neville. - Miał rację we wszystkim. Jestem beznadziejny z eliksirów. - Zaśmiał się krótkim, gorzkim śmiechem, który był raczej alarmujący w porównaniu ze łzami sprzed kilku chwil. - Jestem beznadziejny we wszystkim. - Nie jesteś - powiedział z przekorą Harry. - Naprawdę, Neville, w tym roku idzie ci o wiele lepiej, prawda? To był jeden raz i to się już nie powtórzy, nie? I nie zapominaj, że jesteś świetny z zielarstwa... - To właśnie wszyscy mi mówią - oznajmił smutno Neville. - "Znów oblałeś eliksiry, Neville? Cóż, przynajmniej jesteś dobry z zielarstwa." "Znów spadłeś z miotły, Neville? Nie przejmuj się, jesteś dobry z zielarstwa." "Nie możesz się umówić na randkę, Neville? Cóż, przynajmniej możesz..." - Zaczerwienił się i zamilkł. Harry przełknął ciężko. - Cóż, dla mnie zielarstwo jest naprawdę ciężkie - spróbował, świadom, że było to żałośnie nędzne jak na pociechę. - Dla ciebie nic nie jest ciężkie - odpowiedział Neville, patrząc na Harry'ego wyraziście. - Znaczy się, może nie jesteś jak Hermiona, ale... ale w tym roku jesteś dobry z eliksirów. - Bo uczyłem się przez całe lato - powiedział stanowczo Harry. - Nie martw się, Neville. Pomogę ci pouczyć się w weekend i we środę pokażemy Snape'owi, że umiesz... - Nie pozwoli mi więcej ci partnerować - stwierdził płaczliwie Neville. - On... tak powiedział... tak myślę. N-nie pamiętam wszystkiego, co powiedział. Ale... ale zanim stał się tak... - głos Neville'a zachrypł - zanim stał się taki straszny, powiedział... och, Harry. Przykro mi, naprawdę wplątałem w to też ciebie, dał nam obu szlabany... Harry poczuł, że podnoszą się jego włosy na karku. Szlaban, ech? - Naprawdę - rzucił ponuro. - T-tak - powiedział posępnie Neville. - Ja muszę wysprzątać wszystkie kociołki podczas meczu quidditcha. Ty masz zejść na dół wieczorem, ale nie powiedział, co będziesz robić. Założę się, że nie. - Mecz quidditcha? - powtórzył Harry. - Tak - westchnął Neville i wyjrzał przez okno. Jego oczy się rozszerzyły. - O kurczę! Któ-która jest godzina? - Myślę, że mecz zaraz się zacznie - odparł z niechęcią Harry. - Ale posłuchaj, Neville, porozmawiaj z panią Pomfrey, jestem pewien, że nie chce, byś zszedł z powrotem na dół po tym, jak miałeś taki przykry... Ale Neville już wygrzebał się z łóżka i szybko poprawiał szaty. - N-nie, pój... pójdę. Może i się go b-boję, ale nie zamierzam ukrywać się w skrzydle szpitalnym. - Zadrżał. - Wszystko to się zdarzyło przede wszystkim dlatego, że się go b-boję. On lubi, kiedy się go boję... Nie chcę, by wygrał. Zawsze wygrywa. - Neville wyglądał jeszcze bardziej nieszczęśliwie. - Poza tym jeśli nie przyjdę, potem będzie dla mnie jeszcze gorszy. Neville miał prawdopodobnie rację, stwierdził Harry, spoglądając na pucołowatego chłopca z nowym szacunkiem. - Hej... Niech nikt się nie waży powiedzieć ci, że nie jesteś Gryfonem, Neville - oznajmił z bladym uśmiechem. Neville popatrzył na Harry'ego ze zbolałą miną, zanim zdał sobie sprawę, że Harry mówił poważnie. Zaczerwienił się. - Och... - I naprawdę tak uważam - ciągnął Harry szczerze. - To był wypadek. To nie była twoja wina. Neville mocno zagryzł wargi, potem skinął i wybiegł. Przez kilka chwil Harry siedział sam w skrzydle szpitalnym, rozmyślając, po czym wreszcie wstał i postanowił dołączyć do przyjaciół na meczu. Równie dobrze mógł mieć kilka godzin relaksu, zanim pójdzie odbyć szlaban. Zacisnął usta. Dziś wieczorem definitywnie ma kilka rzeczy do powiedzenia profesorowi Snape'owi. Dobrze, że już mieli pierwszą sprzeczkę. Miał uczucie, że druga będzie nadzwyczajna. Miło było nie musieć używać peleryny-niewidki czy martwic się, że Filch, Irytek czy jakiś przypadkowy Ślizgon przyłapią go w drodze do biura Snape'a. Zwykle Harry doceniał tę wymówkę, jaką był szlaban, ale dziś czuł się bardzo ponuro. Nie uważał, że będzie szczególnie miło. Fakt, iż Slytherin przegrał po południu mecz, prawdopodobnie też nie pomoże - przynajmniej nie wtedy, gdy brało się pod uwagę humor Severusa. Harry zastukał mocno w drzwi gabinetu. - Tu Harry Potter, sir - zawołał i drzwi się otworzyły. Harry ponuro zauważył brak jakichkolwiek wyczekujących uczuć w piersi. Ani żadnej innej części ciała. Wszedł do środka. Jak zwykle Severusa nie było w samym gabinecie, ale Harry słyszał odgłosy krzątaniny dochodzące z osobistych pomieszczeń. Zamknął drzwi za sobą i wyprostował ramiona, kierując się do drugich. Wydawało się tu być ciemniej niż zazwyczaj - ogień przygasał na palenisku, a pokój był chłodny, jednak Severus wydawał się tego nie zauważać. Harry po wejściu do pokoju ujrzał, jak jego kochanek, nauczyciel i przeciwnik krząta się po całym miejscu, dzwoniąc słojami i przeglądając szafki oraz szuflady, mrucząc do siebie ze złością. Wydawał się niezwykle poruszony. Harry zastanowił się przez chwilę, czy Dumbledore rzeczywiście rozmawiał z nim na temat Neville'a. Miał taką nadzieję. To by na swój sposób wybawiło Harry'ego z kłopotu. Ale jak się dowiedzieć? Severus spojrzał na Harry'ego, po czym przeszedł na drugą stronę pokoju, by spojrzeć na półkę ponad kominkiem. - Witaj - powiedział krótko, a jego oczy przeglądały zakurzoną, drewnianą powierzchnię. Jego twarz była bledsza niż zazwyczaj i wydawało się Harry'emu, że oczy błyszczą dziwnie. - Um... cześć - odpowiedział Harry, lekko skonsternowany. Severus... nie zachowywał się jak Severus. Jego ruchy nigdy nie były takie - nie było na to innego słowa - nerwowe. - Usiądź przy stoliku - nakazał nagle Severus. Potem wymruczał, wyglądając na zirytowanego - Uwarzyłem go... Teraz gdzie, do diabła, go dałem... Zdezorientowany Harry usiadł. Przesunął językiem po wysuszonych wargach, a potem zagryzł dolną, zastanawiając się, jak poruszyć temat dzisiejszych wydarzeń. Nie chcę, pomyślał, naprawdę nie chcę... ale Neville... Próbował uzbroić się wspomnieniem wzruszającej, zmoczonej łzami twarzy Neville'a, wspomnieniem głosu Neville'a szepcącego: "Lubi, kiedy się go boję". To było straszne. Nie mógł tak tu siedzieć i nic nie mówić, kiedy Snape w ten sposób znęcał się nad Neville'em, nie kiedy przez to doszło do tak okropnych rzeczy. A poza tym to był jego interes. Jako Gryfona i przyjaciela Neville'a to był praktycznie jego obowiązek... ...Co, na Boga, robi Severus? Przed skonsternowanym spojrzeniem Harry'ego Severus wreszcie chyba znalazł to, czego szukał: mały słoik jasnej maści stojący dokładnie przez Harrym na stoliku. Nieprzyjemnie przypominał on Harry'emu veritaserum. Na jego widok Severus mruknął cicho i podszedł, podnosząc go i mocno ściskając. - Och, na Merlina... - Potem po raz pierwszy spojrzał dokładnie na Harry'ego. - Jak twoje zranienia? - spytał. Harry na moment oniemiał, patrząc na tę twarz. Usta mistrza eliksirów były mocno zaciśnięte, a pod lewym okiem drgał tik. Same oczy płonęły z niepokojącą intensywnością - a biorąc pod uwagę, jak intensywne było zwykle spojrzenie Severusa, to o czymś świadczyło. Harry przełknął. - Eem... w porządku... Pani Pomfrey... - Zdejmij koszulę. - Co? - Powiedziałem, żebyś zdjął koszulę! Długie palce Severusa zaczęły niezdarnie gmerać przy zatyczce słoja. Oczy Harry'ego rozszerzyły się. Severus nigdy nie był niezdarny. W niczym. Ta dziwna niezręczność tak zaskoczyła Harry'ego, że jego palce były na guzikach koszuli, zanim sobie to uświadomił i powstrzymał je. - Po... co? Zakrętka wyskoczyła z cichym "pop" i upadła na podłogę. Severus nawet nie próbował jej łapać. - Bym mógł obejrzeć twoje ramię i plecy, idioto - ale słowa te zostały wypowiedziane bez zwykłego ostrza sarkazmu czy choćby wywracania oczami. Harry zamarł. - Mówiłem, że nic mi nie jest. Pani Pomfrey wszystko poskładała... - Najbardziej interesują mnie twoje plecy. Widziałem zwęgloną skórę. To - Severus wskazał na butelkę - jest maść na oparzenia. - Już trochę jej nałożyła - powiedział Harry z irytacją. - Ma maść na oparzenia... - Oczywiście, że ma. Sam ją robię. Pracowałem ten wieczór nad ulepszeniem formuły. Teraz zdejmij tę przeklętą koszulę, bym mógł popatrzeć... - Długie palce drgały, jakby grożąc, że same zerwą koszulę, jeśli Harry się za to nie weźmie. Harry mrugnął i poczuł, jak wzbiera w nim obawa - tym razem nie o Neville'a, ale o swego kochanka. Co, na niebiosa, było nie tak? - W porządku - powiedział cicho, przesuwając palce do guzików, decydując, że dyskrecja może być lepszą częścią odwagi, przynajmniej teraz. - Ale... uspokój się, dobrze? - Jestem najzupełniej spokojny - warknął Severus, nie odrywając wzroku od klatki piersiowej Harry'ego, gdy koszula została zdjęta. - Odwróć się. Marszcząc czoło, Harry odwrócił się, zastanawiając, co się, do diabła, dzieje i jak ma zacząć temat Neville'a. Teraz nie wydawało się być dogodnym momentem, gdy Severus zachowywał się tak... dziwnie. Jego kochanek wydał ciche: "hmmm", a delikatne palce przejechały po jego zranionym barku, a następnie w dół pleców. Harry był zszokowany, czując, że się trzęsą, zanim się nie odsunęły, a jego oczy rozszerzyły się jeszcze bardziej. Oczywiście. To tłumaczyło prawie wszystko. Chciał odwrócić się i spojrzeć na Severusa. Chciał zobaczyć wyraz strachu, którego był pewien, na twarzy mistrza eliksirów. Bo wiedział teraz... to było takie oczywiste... Severus się bał. O Harry'ego. Palce wróciły z najlżejszym, najdelikatniejszym dotykiem, i tym razem pokryte chłodną maścią, która uśmierzyła ostatni ból, jaki pozostał w plecach. Głowa Harry'ego opadła na jego pierś: było to duża poprawa po tym piekącym środku, którego użyła pani Pomfrey. A Severus tak po prostu go teraz uwarzył? - Dlaczego wcześniej nie ulepszyłeś formuły? - spytał cicho. Palce znieruchomiały, po czym na nowo zaczęły wcierać maść w jego ciało. - Nie ruszaj się - powiedział Severus równie cicho. Harry nie ruszał się, choć kręciło mu się w głowie. Teraz to miało więcej sensu. Wnioskując z własnych doświadczeń, Harry wiedział, że Severus zawsze zachowuje się jak kompletny dureń, kiedy się boi. Więc dlatego... Biedny Neville. Znów poczuł się winny. Było łatwiej, gdy mógł uznać, że Severus po prostu jest draniem dla kogoś, kogo nie lubi. Powinien był wiedzieć lepiej. Sprawy nigdy nie przedstawiały się tak jasno. Severus bywał niezaprzeczalnie okrutny - częściowo dlatego, że taka była jego natura, ale także dlatego, że bał się o Harry'ego. I nie taka znów mała część Harry'ego była z tego zadowolona. Dzięki czemu poczuł się jeszcze bardziej winny. - Działa - wymruczał, nie będąc w stanie wymyślić nic innego. - Twoje plecy już były prawie wygojone - powiedział Severus. - Tak, ale jednak trochę dokuczały. Teraz jest lepiej. - Odwrócił się, ale twarz mistrza eliksirów w międzyczasie odzyskała swój zwykły wyraz, choć oczy wciąż niepokojąco błyszczały. Harry przełknął ciężko. Teraz kiedy zrozumiał, gdy cały gniew wyparował, słowa przychodziły jeszcze trudniej. - Uh... Neville - zaczął. Twarz Severusa stała się jeszcze bardziej zamknięta i surowa, ale nic nie powiedział. Harry desperacko szukał słów, które nie zdenerwują zbytnio jego kochanka. Severus nie wydawał się zupełnie gotów na racjonalną dyskusję. - Widziałem go w skrzydle szpitalnym. Powiedział, że nie pozwolisz nam więcej razem pracować... - Zgadza się - oznajmił Severus ostrym głosem. - Od następnej środy cała klasa zostanie podzielona na pary według mojego własnego uznania. Oczy Harry'ego rozszerzyły się. - Dobierzesz nam partnerów? - wyrzucił. - Co? Ale... ale kto...? - Pan Longbottom - powiedział Severus ze zdecydowanie złowrogim błyskiem w oku - do końca roku będzie partnerował panu Malfoyowi. Co do reszty jeszcze nie zdecydowałem. Małe zadanie na weekend. - Malfoy! - zawołał Harry z przerażeniem. To było okropne. Neville bał się Draco prawie tak samo jak Snape'a. - Dlaczego? - Bo kiedy następnym razem kogoś wysadzi, nie będzie... - Severus zatrzymał się. Ja. Nie będę to ja. - Malfoy będzie dla niego straszny - stwierdził cicho Harry. - Niczego się nie nauczy. Zarobił za to pełne niedowierzania spojrzenie. - Cóż, komuś nie podobałoby się zrywać z rutyną - powiedział Severus w drwiącym zdumieniu. - Ale ja mogę mu pomóc - zaprotestował Harry. - Daj mi tylko jeszcze jedną szansę. Nie radzi sobie źle, kiedy jest ze mną, przez większość czasu i... i to była częściowo moja wina - przyznał. - Prawie zapomniałem o powoju, więc zacząłem go szukać i się zagapiłem... Gdybym bardziej uważał, nie... - Gdyby był choć w połowie kompetentny - warknął Severus - nie potrzebowałby, byś ty, panna Granger albo ktokolwiek inny trzymał go za rączkę i zmieniał mu pieluszki. Nie do ciebie należy upewnić się, że Neville Longbottom, żałosne stworzenie jakim jest, jest przyzwoicie kształcony z eliksirów. Niestety przypada to mnie. Tak samo nie należy do ciebie - dodał ostro, gdy Harry otworzył usta, by znów zaprotestować - mówić mi, jak mam prowadzić lekcje. - Nie zamierzałem - odpowiedział gwałtownie Harry. - Chcę tylko pomóc Neville'owi, to wszystko! - Więc rób to w swoim zakresie - odparł Severus głosem, który wskazywał, że temat jest na zawsze zamknięty. Harry próbował nie burczeć buntowniczo, ale gniew znów szczypał go pod skórą. Nabrał głęboko powietrza i zamknął oczy. Wiedział, nawet jeśli mu się to nie podobało, że kłótnie donikąd ich nie zaprowadzą. A jeśli... jeśli chcieli być szczęśliwi, musieli być w tym pokoju tylko oni. Nie było tu Neville'a ani Draco, ani Rona czy Hermiony, ani Syriusza, ani rodziców Harry'ego, ani nikogo innego. Jakoś musieli zupełnie oddzielić to, co działo się tam pomiędzy Potterem i profesorem Snape'em, od tego, co działo się tutaj między Harrym a Severusem. Przez minutę czysta niemożność tego tkwiła w żołądku Harry'ego jak kamień, aż umyślnie ją odprawił. Wymyślanie kłopotów nie miało sensu. Uporali się ze sprawami, gdy się pojawiły. Ciężko westchnął, pragnąc z tym oddechem usunąć swe wątpliwości i obawy. Potem znów otworzył oczy i zobaczył, że Snape bacznie mu się przygląda, z obawą ściągając brwi. - Nic mi nie jest - powiedział, wiedząc, że wszystko szło o to. - Przyrzekam, że nic mi nie jest. - Bardzo się z tego cieszę - odrzekł Severus stanowczo. - Mimo to nie partnerujesz już Neville'owi Longbottomowi. Nigdy. Wszystko było nie tak. Neville był jego przyjacielem. Słysząc to, Harry nie czuł się dobrze. Był prawie dorosłym mężczyzną. Nie potrzebował, by ktoś chronił go na śmierć i życie, ale... Podobało mu się, że Severus dba o niego - przynajmniej dba o to, czy żyje czy nie. Czy to było złe? Harry spytał siebie buntowniczo. - Wiem - oznajmił. Severus mrugnął zdziwiony i spojrzał, jakby trochę mu ulżyło, jakby oczekiwał większej walki. A potem uniósł drugą dłoń, tę nie pokrytą balsamem, by lekko dotknąć ramienia Harry'ego, wypatrując drgnięcia lub skrzywienia. Harry zamknął oczy, czując ciepło koniuszków palców. - Ja... - powiedział Severus, a potem - Ty... A potem zacisnął usta, po czym pochylił się do pocałunku. Nie naciskał bardziej, tylko dotknięcie ciepłych, suchych warg. Harry siedział nieruchomo przez chwilę, po czym oddał pocałunek i lekko uchylił usta. To było zabawne: ze wszystkich tych rzeczy, jakie robili, aż wydawał się zwariowanym na punkcie seksu nastolatkiem, chyba wciąż najbardziej lubił całowanie. Chociaż na dobrą sprawę nie powinien teraz całować Severusa. Powinien bronić Neville'a... powinien... Ręka ścisnęła jego ramię mocniej, a kiedy stało się oczywiste, że Harry'ego nic nie boli, przyciągnęła ich bliżej do siebie. Po chwili śliska od balsamu dłoń zaczęła błądzić w górę i w dół kręgosłupa Harry'ego, zostawiając chłodne, miłe ślady. Nie, teraz nie mógł nic zrobić. Za wyjątkiem... Harry oderwał się od pocałunku, słuchając, jak dźwięk chrapliwego oddechu odbija się od ścian. Dzikie spojrzenie wróciło do oczu Severusa i nieco wytrącało z równowagi. - Co się dzieje? - spytał Severus, ściągając brwi. - Jesteś...? Harry musnął ustami blady, zdumiewająco gładki policzek - Severus prawie nigdy nie miał zarostu - i znów wymruczał: - Nic mi nie jest. - Po czym cofnął się, łapiąc Severusa za rękę i powstrzymując dalsze głaskanie jego pleców. - Ale nie... - Przez chwilę bał się, że słowa go zawiodą, po czym usłyszał, jak mówi: - Nie przyszedłem tu... po to. Wiesz to. - Cisza. - Wiesz to, prawda? Snape spojrzał prosto na niego. - Z jakiego innego powodu miałbyś tu przychodzić? By grać w szachy? Po czym znów pocałował Harry'ego. Tak naprawdę to nie była odpowiedź, pomyślał Harry. Tylko kolejne pytanie. Ale powiedział, co miał do powiedzenia. To, czy Severus uwierzył mu czy nie, było poza jego zasięgiem. Westchnął i zrezygnował z Neville'a, zrezygnował z zapewnień, zrezygnował po raz enty, obejmując ramionami barki swego kochanka i przyciągając go do siebie.
|