Rozdział dziewiąty
Szkoła skandalu




- Przychodzą?

Ron spoglądał na list z niedowierzaniem. Harry i Hermiona sami byli nieco zdezorientowani.

- Nie wiedziałem, że można składać wizyty - powiedział Harry, marszcząc czoło.

- Też nigdy o tym nie słyszałam - dodała Hermiona.

- Cóż, tego pewnie nie ma w Historii Hogwartu, co? - warknął Ron, rzucając list na bok i skupiając się na jajecznicy. - Ale oni nigdy nie robią tego, co normalni ludzie. Doprawdy, wreszcie trochę się tu uciszyło i uspokoiło, a Fred i George mówią, że właśnie postanowili "wpaść"...

- Cóż, ja się cieszę, że ich zobaczę - powiedziała Ginny. - Aż do Hallowe'en nie możemy wybrać się do Hogsmeade, a chcę dowiedzieć się, jak sobie radzą ze sklepem!

- Mogą napisać list!

Hermiona zamrugała, sprawiając wrażenie zdziwionej.

- To tylko jedno popołudnie, Ron - zwróciła uwagę. - Przecież to twoi bracia. Znaczy się... wydajesz się...

- Dlaczego się wściekasz? - wtrącił Harry. Ron rzeczywiście wyglądał na zbyt wkurzonego jak na kogoś, kto właśnie dowiedział się, że na kilka godzin wpadną do niego bracia. - Założę się, że cieszą się na spotkanie z tobą, a ty...

- Nie przychodzą zobaczyć się ze mną, prawda? - spytał Ron cierpko. - A przynajmniej tak nie twierdzą. - Pomachał listem. - Napisali całą masę bzdur, że przychodzą zobaczyć się z tobą. - I podstawił list Harry'emu prosto pod oczy.

Harry zaczerwienił się i poczuł skurcz żołądka.

- Och, nie znów! - powiedziała oburzona Ginny. - Naprawdę, czy oni się nie nauczą? Chcą przyjść, by znów zawracać głowę Harry'emu swoją głupią...

- Jestem pewna, że to nic nie znaczy - przerwała Hermiona. - Założę się, że po prostu chcą ci dokuczyć, Ron, naprawdę. Wiesz, jacy są, życie jest wielkim dowcipem... prawda, Harry?

- Ha ha - zgodził się słabo Harry. Miał nadzieję, że Hermiona ma rację, ponieważ zabawa, jaką mieli Fred i George... I prawdopodobnie prawie na pewno żartowali, gdy robili i mówili mu to wszystko... Ale i tak było to dość, by wprawić kogoś w zakłopotanie.

Potrząsnął głową. Oczywiście, że to był żart. Dla Freda i George'a wszystko było zabawą i było jego własną głupią winą, że tak się odkrył, prosząc o tamten pocałunek. Będzie za to płacił przez resztę życia.

- Hermiona ma rację - powiedział. - Po prostu sobie żartują. Jestem tego pewien. - Prawie. - Wiesz, że przychodzą, by zobaczyć się z nami. Zwłaszcza z tobą i Ginny.

- Chcesz przeczytać list? - warknął Ron, ale rumieniec zniknął z jego policzków.

- Chyba nie dam rady - odpowiedział Harry, spoglądając na zwinięty w kulkę pergamin. - Słuchaj, po południu nie będzie mnie nawet w pobliżu, wiesz? Mam trening i masę pracy domowej. Zmyję się.

- Nie musisz tego robić! - powiedziała Ginny z konsternacją. Popatrzyła wściekle na Rona. - Widzisz, co zrobiłeś. Powiedz mu... Harry, nie bądź niemądry, nie musisz chować się przed Fredem i George'em!

Pod wpływem połączonych spojrzeń Hermiony i Ginny Ron zaczynał sprawiać wrażenie winnego.

- Yy, wiesz, że nie to miałem na myśli, Harry...

- Wiem, że nie - powiedział Harry tak dyplomatycznie, jak potrafił. - Ale to prawda, mam trening. Pewnie nie dam rady spotkać się z nimi dłużej niż na kilka minut.

Spojrzenia dziewcząt znów się spotkały i Ron powiedział:

- Wiesz, że chcą zobaczyć się ze wszystkimi, po prostu tacy są... Hej, Dean - zawołał wzdłuż stołu z lekką desperacją. - Zgadnij co. Fred i George wpadają dziś po południu z wizytą!

W kilka minut przyciągnął uwagę wszystkich przy stole Gryffindoru, którzy słyszeli o niesławnych bliźniakach Weasley - czyli wszystkich poza pierwszoklasistami, a nawet kilkorga z nich. Kilka dziewcząt z siódmego roku zagruchało z podekscytowaniem i zaczęło się wachlować. Seamus i Dean spytali Rona, czy da radę szybko napisać do bliźniaków i poprosić, by przynieśli ze sobą trochę rzeczy ze sklepu. Harry był pewien, że Fred i George nie potrzebują takich ponagleń, ale zatrzymał tę myśl dla siebie.

To było dla niego pomyślne - teraz każdy chciał zmonopolizować dwóch popularnych chłopców i Harry nie musiał martwić się, że zdarzy się coś żenującego... O ile, oczywiście, nie postanowią wprawić go w zażenowanie przy wszystkich Gryfonach. Zbladł. To by było do nich podobne, prawda?

Może jednak się ulotni.

* * *

Prawie się udało.

Fred i George napisali w liście, że nie przyjdą z Hogsmeade przed trzecią, czyli dokładnie wtedy, gdy Harry miał trening quidditcha, który Imogena pozwoliłaby zakłócić równie chętnie jak Oliver Wood onegdaj. Zabawa trwała do piątej, po czym Harry wziął szybki prysznic, który niezupełnie usunął cały ból po intensywnym treningu - tym razem naprawdę intensywnym: niemal został strącony z miotły przez zbyt zapaloną rezerwową napastniczkę. Imogena powiedziała, że to "zbuduje jego charakter", i poradziła mu, by "przez to przeszedł" - ciekawe wyrażenie dla kogoś, kto został zraniony dwadzieścia pięć stóp nad ziemią. Z pewnym więc kłuciem w boku Harry szedł korytarzem prowadzącym do wieży Gryffindoru.

Powiedział sobie stanowczo, że nie unika Freda i George'a. Naprawdę. W końcu trening quidditcha to nie jego wina, no i miał dużo zadań domowych do odrobienia. Po prostu zobaczy się z nimi na następnej wycieczce do Hogsmeade. Najlepiej bez świadków nieuniknionych żartów (i prawdopodobnie obmacywania), które będzie musiał przetrwać, zanim powie im, by się odczepili. Będzie dobrze.

Ale gdy przechodził obok bardzo zardzewiałej i jakby żyjącej zbroi, znikąd wyskoczyły dwie bardzo czerwone głowy z iście diabelskimi uśmiechami na twarzach, co dało mu w całkowicie pewny sposób do zrozumienia, że przypadkowe spotkania mają zwyczaj dziać się celowo. Harry próbował nie podskoczyć.

- Harry! - powiedział radośnie Fred.

- Długo się nie widzieliśmy - dodał George.

- Gdzie się podziewałeś? - spytali chórem.

Potokowi słów towarzyszyło nagłe poruszenie, gdy otoczyli go, obdarzyli szybkimi, wprawiającymi w dezorientację uściskami, raczej zbyt mocno potargali włosy i poklepali po plecach. Harry pomyślał paranoicznie, by otrzepać się, na wypadek gdyby w międzyczasie przyczepili mu jakąś psotną rzecz, i prędko tak zrobił.

- Hej, to było miłe - powiedział Fred z oburzeniem. Mała bomba purporo-dymu spadła z koszuli Harry'ego. - Ups, jak to się mogło stać - dodał, rumieniąc się lekko i podnosząc ją z podłogi.

- Nie mam pojęcia - odrzekł Harry sucho. - Cześć wam.

- Cześć - odpowiedzieli.

I stali tak przez kilka chwil w pustym korytarzu, patrząc tylko na siebie, co było z niewyjaśnionych przyczyn niezręczne. Harry odchrząknął.

- Ee. Przepraszam, że się z wami nie spotkałem.

- Gdzie byłeś? - spytał z ciekawością George.

- Och. Quidditch - powiedział Harry, czując w żołądku ukłucie winy. Unikał ich celowo, a oni byli jego przyjaciółmi...

- Ale chciałeś nas złapać, zanim wyszliśmy, prawda? - spytał przebiegle Fred.

Wina nie urosła jakoś znacznie.

- Jasne - skłamał Harry. - Cieszę się, że mnie znaleźliście.

Cóż, to nie było zupełnie kłamstwo. Uśmiechnęli się najbardziej zaraźliwymi uśmiechami i po prostu promieniowali dobrym humorem, który rozjaśniał kamienny hol.

- My też - powiedział gwałtownie Fred. - Jak ci mija semestr? Radzicie sobie jakoś bez swoich najlepszych pałkarzy?

- Ee - odrzekł Harry i potarł nieświadomie obity bok. - Czasem. Jest kilku rezerwowych w tym roku. - Uśmiechnął się smutno. - Imogena robi, co w jej mocy, ale szkoda, że nie mamy was.

Rozjaśnili się, jakby potwierdziły się ich przypuszczenia.

- Miło, gdy komuś cię brakuje - westchnął z tęsknotą George.

- Was brakuje - zapewnił ich Harry. - Upewniliście się, że z Ronem i Ginny wszystko okej?

Fred machnął ręką od niechcenia.

- Jasne, że tak. Przyzwoici starsi bracia i takie tam. - Uśmiechnął się. - Dowiedzieliśmy się kilku rzeczy. Ron mówi, że w tym roku regularnie zakuwasz.

Harry zaczerwienił się mocno.

- Ja, um, ee.

- Dużo czytasz, co? - dodał George, unosząc brwi, i Harry nagle poczuł się bardzo zdenerwowany. O Boże, zaczyna się. - Coś szczególnie pouczającego? Oczywiście, wciąż to masz...

Podręcznik! Zapomniał o nim zupełnie.

- Jasne - powiedział szybko Harry. - Przepraszam, chciałem go oddać. Skończyłem. Był naprawdę dobry. Znaczy się, przydatny. Znaczy się, zamierzałem oddać go wam przy okazji następnego wypadu do Hogsmeade... - Zaczynał papleć, więc zamilkł na chwilę. - Pobiegnę do wieży i przyniosę go. Dzięki, że mi...

- Hej, nie ma pośpiechu, Harry - powiedział Fred, jego głos opadł do szeptu i Harry'emu nagle ścierpła skóra. Wówczas poczuł, że dłoń o długich palcach ciągnie lekko za brzeg jego rękawa. - Trzymaj go tak długo, jak zechcesz.

- Wykorzystaj swój czas, by... przyswoić treść - dodał George, przysuwając się do Harry'ego z drugiej strony i drażniąco wodząc palcem po jego policzku.

Harry szybko odchylił głowę, zdobywając się na nerwowy uśmiech.

- Jasne, no... Myślę, że muszę przerobić teorię, zanim wezmę się za praktykę... - Ty kłamco, Potter, ty żałosny kłamco.

- Och, nie wiem - wymruczał Fred, przesuwając palec na kark Harry'ego i przyprawiając go o drżenie. I o złość - nikt poza Severusem nie miał prawa dotykać tego miejsca, nikt poza Severusem nie powinien wiedzieć, jak przyprawić go o takie drżenie... - Co za pożytek z wiedzy jedynie książkowej? Najlepiej brać sprawy w ręce, tak ja uważam.

- Ty owszem - powiedział Harry opryskliwie, ponownie odsuwając głowę i wyszarpując rękaw z uścisku George'a. Żaden z nich nie wydawał się szczególnie zniechęcony, ku jego rozpaczy. - Jak idzie w sklepie?

- Dużo roboty - zaczął Fred.

- Ale uwielbiamy to - skończył George.

- Musisz przyjść i nas odwiedzić, Harry - dodał Fred, znów przysuwając się bliżej. - Dokonaliśmy pełno ulepszeń.

- Pan Zonko jest naprawdę dumny...

- A mieszkanie nad sklepem jest wystarczająco duże dla nas dwóch...

- ...a może i trzech. Jeśli się ściśniemy.

- Posłuchajcie - powiedział Harry z irytacją, porzucając wreszcie minę dobrego nastroju. - Cieszę się, że w sklepie wszystko dobrze, ale przestańcie żartować z... tym. - Dość to dość. Nie lubił być obłapiany w korytarzach, nawet w żartach.

Potem jego oczy rozszerzyły się ze zdumienia, gdy spojrzał w twarz wyjątkowo poważnie wyglądającego George'a, podczas gdy Fred, ten drań, stanął jeszcze bliżej.

- Kto powiedział, że żartujemy, Harry? - spytał cicho George.

- Nie żartujemy - dodał Fred. - W każdym razie nie z tymi rzeczami.

- Choć ty być może - powiedział George, marszcząc czoło. - Pamiętasz ubiegły rok? W ubikacji...

- Oczywiście, że pamiętam - warknął Harry z płonącą twarzą, głosem ostrzejszym, niż się spodziewał w związku z nagłym zażenowaniem. - Pamiętam również, że mówiłem wam, że jestem tylko ciekawy. Więc może byście...

- Już nie jesteś ciekawy? - wyszeptał Fred w jego ucho. - Harry, Bóg wie, że nigdy byśmy na ciebie nie naciskali, ale...

- Och, nie? A całe cholerne lato, kiedy nie miałem chwili dla siebie? Spadaj, Fred - powiedział Harry ze złością i przy pomocy łokci uwolnił się od bliźniaków na tyle, że wreszcie mógł odetchnąć. - Słuchajcie, nie chcę być gnojem, ale powiedziałem, że nie...

- Co tu się dzieje? - spytał cichy, morderczy głos skądś za nimi. Harry zamarł, otwierając szeroko oczy, gdy on, Fred i George podnieśli wzrok i ujrzeli groźną osobę Snape'a kroczącego korytarzem. Harry przełknął.

Snape był zły. Oczywiście, zawsze wydawał się być zły z jakiegoś powodu, ale to przekraczało jego zwykłe niezadowolenie. Czarne oczy, tak rzadko ciepłe, były teraz lodowate i błyszczały czymś, co wyglądało bardzo niebezpiecznie. Te oczy utkwione były na Fredzie i George'u, nieruchome jak u węża. Czy tak patrzył Snape na Neville'a w ubiegłym tygodniu? Boże, nic dziwnego, że Neville wpadł w histerię.

Ale Fred i George wykonani byli z mocniejszego materiału.

- Cześć, Snape, staruszku - zawołał George pogodnie, choć Harry definitywnie widział w jego oczach złość. Jego żołądek przekręcił się. Proszę, nie powiedz niczego głupiego. Proszę, nie... - Trochę czasu minęło, prawda?

Twarz Snape'a mówiła wyraźnie, że nie było to ani trochę dość.

- Weasley i Weasley - warknął. - Co tu robicie?

- Przyszliśmy z wizytą - powiedział Fred z nonszalancją. - Co cię to obchodzi?

- Myślę, że powinno mnie obchodzić - powiedział cicho Snape - gdy dwóch nicponi i łotrów bierze się za molestowanie ucznia w korytarzu Hogwartu.

Twarze bliźniaków poczerwieniały, a żołądek Harry'ego ścisnął się jeszcze bardziej, niż uważał to za możliwe. Otworzył usta, by powiedzieć: Oni tego nie robili, nawet jeśli nie było to zupełnie zgodne z prawdą, gdy George warknął:

- Co? Ty masz na to monopol, stary tłusty draniu?

Harry'emu opadła szczęka i popatrzył na George'a z przerażeniem. Snape wyprostował się, aż wydawało się, że jego plecy są proste jak kij od szczotki, a usta zacisnęły się w najcieńszą linię.

- Uważaj na słowa - powiedział cichym głosem, który dla każdego oznaczał kłopoty. - Uważajcie obaj, wy wstrętne małe urwisy, i wynoście się stąd natychmiast.

Ale może Fred i George nie kwalifikowali się jako "każdy", gdyż nie zrozumieli aluzji. Sparaliżowany Harry mógł tylko stać i patrzeć bezradnie, jak Fred mówi:

- Wiesz co? Skończyliśmy szkołę rok temu, stuknięty draniu. Już nie przyjmujemy rozkazów od złośliwych lizusów, jeśli tak się nam podoba.

- Fred - wtrącił Harry ponaglająco, otrząsając się z odrętwienia. - George, nie, myślę, że powinniście...

- To prawda - powiedział jedwabiście Snape, a jego oczy nagle zaświeciły w sposób, który był dość przerażający. - Skończyliście. Jakkolwiek przykry to komentarz dla naszego systemu nauczania, oznacza to również, że już dłużej nie podlegacie ochronie udzielanej uczniom tej szkoły. - I nagle w jego ręce znalazła się różdżka. - Jaka... szkoda.

Harry'emu zrobiło się zimno, jego oczy utkwione na różdżce. Nie, nie, nie mógłby, nawet on nie mógłby... Kolory powoli znikały z twarzy Freda i George'a, ale nie poruszyli się.

- Wynoście się - szepnął znów Snape.

Fred przełknął ze słyszalnym odgłosem.

- Nie - wykrztusił, choć jego głos właściwie drżał. - Nie. Nie zostawimy cię tu samego z Harrym.

Harry gwałtownie nabrał powietrza, zanim zdołał się powstrzymać, a Snape, jeśli to możliwe, z wściekłości pobladł jeszcze bardziej.

- Idź, Harry - powiedział ponaglająco George. - Popatrz na niego, to wariat, próbuje nas zabić, idź komuś powiedz, zatrzymamy go...

Dłoń Snape'a zacisnęła się na różdżce. Fred i George już mieli sięgnąć po swoje własne, gdy nagle wizja katastrofy błysnęła przed oczami Harry'ego i zakrzyknął: "Nie!", i wskoczył między nich. To było jedyne, co mógł wymyślić, i podziałało: trzej mężczyźni zatrzymali się w pół kroku.

Snape spojrzał na niego z wcale niemałym gniewem, ale nie poruszył się. Fred i George spoglądali na niego i Snape'a, bladzi i niezdecydowani, z dłońmi wciąż nad kieszeniami różdżek.

- Naprawdę, to pomyłka - Harry usłyszał swój własny głos. - Panie profesorze, oni nic mi nie robili, tylko żartowali sobie jak zawsze, wie pan, jak oni zawsze się zachowują. Nie mogliby... - I wnioskując z ich opiekuńczego zachowania, może rzeczywiście nie. Było to właściwie pewną ulgą. Snape chyba jednak tego nie kupił, oceniając po morderczym spojrzeniu, jakie posłał bliźniakom. - Fred, George, naprawdę, profesor Snape nie zrobi mi krzywdy. Jest... jest nauczycielem! I... no, nie zrobi - skończył raczej nieprzekonująco. - Proszę. Nie róbcie tego. Idźcie już.

Oczy George'a zwęziły się. Fred spojrzał na Snape'a, potem na Harry'ego, potem znów na Snape'a.

- Harry - zaczął powoli.

- Idźcie! - zawołał Harry, zdumiewając nawet siebie swą gwałtownością. - Wszystko jest w porządku. Ja... zobaczę się z wami niedługo. Dobra? Obiecuję.

Snape wymamrotał coś, co brzmiało jak "do diabła", ale ponieważ wyszło jako syk między zębami, ciężko było ocenić. Harry skrzywił się, oczekując nowej fali protestów ze strony bliźniaków albo gorzej, rozgrywki między nimi a Snape'em. Ale ku jego pełnemu ulgi zaskoczeniu Fred tylko obdarzył go długim spojrzeniem, a George takie samo skierował na Snape'a. Potem popatrzyli po sobie, unieśli brwi i skinęli stanowczo.

- Dobrze - powiedział George, choć w jego głosie wciąż brzmiało napięcie, gdy znów spojrzał na Snape'a. - Skoro tak mówisz.

- Tak - rzucił szybko Harry. - Nic mi nie będzie.

Fred skinął.

- Cóż. Do zobaczenia więc w Hogsmeade. - Po czym on i George odwrócili się do Snape'a ze zmrużonymi oczami i powiedzieli wspólnie: - Do potem - po czym odeszli bez jednego słowa.

Szczęka Snape'a zacisnęła się jak cała reszta, ale na szczęście milczał. On i Harry obserwowali, jak bliźniacy odchodzą korytarzem, aż znaleźli się poza zasięgiem wzroku, a żołądek Harry'ego skręcał się z obawy. Co miał teraz powiedzieć?

Kroki bliźniaków wreszcie umilkły i powoli odwrócił się do Snape'a, przełykając ciężko na surowe spojrzenie ciemnych oczu.

- Ee - powiedział.

Snape nic nie mówił.

- Nie robili tego - spróbował Harry i znów umilkł.

Snape wciąż nic nie mówił.

- Przepraszam - powiedział Harry cicho. - Przepraszam, że byli... tacy dla ciebie.

Wreszcie Snape odezwał się:

- Nie jesteś w stanie kontrolować słów swoich kolegów - oznajmił ostrym tonem. - Nie bardziej niż możesz, najwyraźniej, kontrolować ich poczynania.

- Nie zrobiliby tego, naprawdę - odrzekł błagalnie Harry. - Um... to znaczy, nie zrobiliby... tego, o czym mówiłeś...

- Stąd wyglądało to dokładnie w taki sposób - oznajmił chłodno Snape. - Chyba że, oczywiście, źle zinterpretowałem twoje "Spadaj" i raczej bezowocne próby odzyskania wolności?

- Nie! Znaczy się, tak, źle zinterpretowałeś... - Harry zmarszczył nos, próbując powstrzymać zbliżający się ból głowy. - Nawet gdyby - oznajmił wreszcie - czego oczywiście by nie zrobili, poradziłbym sobie. Poradziłbym sobie! - dodał z oburzeniem, gdy brwi Snape'a uniosły się.

- Było ich dwóch, więksi i starsi od ciebie - zauważył Snape. - W twoim wieku to raczej jest różnica. Nawet jeśli jest się słynnym Harrym Potterem - dodał sardonicznie.

- Nienawidzę tego wyrażenia - warknął Harry. - A... a co tak w ogóle chciałeś zrobić? Rzucić na nich jakiś urok, tutaj w holu?

- Na początek - stwierdził Snape, a chłodny wyraz wrócił do jego oczu.

Harry zadrżał.

- Nie dla mnie - powiedział cicho. - Proszę, proszę, nie rób takich rzeczy, nie z mojego powodu. Ktoś mógł przyjść i cię zobaczyć!

- Moje działania były wybitnie uzasadnione - oznajmił Snape mrocznym głosem. - I mam nadzieję, że nie zamierzasz usłyszeć, że mi ich żal albo że pożałowałbym ich, gdybym został zmuszony posunąć się dalej. Na Merlina, Harry - warknął, wreszcie tracąc kontrolę nad sobą, gdy Harry otworzył usta, by zaprotestować - jeśli brak ci rozsądku, przynajmniej obiecaj mi, że nie zostaniesz z nimi sam na sam, albo nie ręczę za swoje czyny. "Spadaj, Fred", rzeczywiście... Pamiętam, gdzie już to słyszałem. - Jego oczy zwęziły się w szpary płonących węgli. - Tego lata spędziłeś u nich kilka tygodni. A oni najwyraźniej cię budzili. Zastanawiam się, naprawdę.

Harry'emu opadła szczęka.

- Zastanawiasz się nad czym? Tylko żartowali...

- Nie wydaje mi się, by żartowali - warknął Snape. - Trzymali na tobie ręce... - Jego własne dłonie zacisnęły się, gdy wsuwał różdżkę do kieszeni.

Przez minutę Harry nie był w stanie nic wymyślić i tylko patrzyli na siebie w pustym korytarzu. Dobrze, że nikogo tu nie ma, pomyślał Harry na pół histerycznie, musiałby udawać, że jest na mnie zły, tyle że tym razem nie UDAWAŁBY...

- Nie pozwolę im się dotknąć - wyrzucił wreszcie. - Nie chcę tego. - Ciemne oczy przeszyły go, aż zabrakło mu oddechu. - Nie chcę... - Szybko się powstrzymał.

Ale Snape nie zamierzał mu darować.

- Nie chcesz czego? - spytał cicho.

Usta Harry'ego poruszały się przez minutę, aż wreszcie usłyszał, że mówi bez udziału świadomości:

- Nikt poza tobą... - Umilkł i poczuł, że wraca przeklęty rumieniec.

Z drugiej jednak strony... Było warto, jeśli dzięki temu wypchnie Severusa z jego szału pod tytułem "zabić bliźniaków Weasley". I sądząc po kolorze barwiącym ziemiste policzki, to mogło się udać.

Snape odchrząknął.

- Rozumiem. Cóż. - Rozejrzał się. - To nieodpowiednie miejsce.

Teraz facet wreszcie raczył zauważyć, że są w publicznym korytarzu. Można się było spodziewać.

- Wiem - powiedział Harry, czując, że okropnie brak mu słów. - Chciałem tylko... żebyś wiedział... On dotknął mojej szyi - dodał w nagłej inspiracji - i go strąciłem, bo nie może dotykać mojej szyi, wiesz? Nie... lubię, gdy wielu ludzi mnie dotyka. - Tylko ty. Tylko ty.

Oczy Snape'a przeszły z chłodu w ogień w fascynująco krótkim odstępie czasu, zauważył Harry z uczuciem wyraźnego podniecenia w żołądku.

- Rozumiem - stwierdził ochryple jego kochanek. - Pan Potter... niezupełnie-dotykalny. Kto by pomyślał?

Zajęło Harry'emu minutę, by przypomnieć sobie, co oznacza dotykalny.

- Cóż, być może, trochę - przyznał i odważył się na bezczelny uśmiech w nadziei, że Snape - Severus tutaj? - złagodniał wystarczająco, by to docenić. - Z pewnymi ludźmi.

Ciemne oczy znów zapłonęły i w o wiele przyjemniejszy, o wiele mniej morderczy sposób. Harry poczuł - znowu! - dziwne ciepło w swoim wnętrzu. Nie, nie patrzyłby na mnie, jak patrzył na nich. On... troszczy się o mnie. Chce mnie chronić.

- Pewni ludzie? - powtórzył Severus powoli, z najlżejszym cieniem uśmiechu. W ciemnym korytarzu mógł on być wzięty za złudzenie.

- Pewna osoba, być może - sprecyzował Harry, zanim uderzyło go z całą siłą, że stoi w korytarzu i nie tyle rozmawia, co flirtuje z Severusem Snape'em, w najbardziej swobodny sposób. To było naprawdę dziwne uczucie. Nie byli... przecież ludźmi skłonnymi do flirtowania, prawda? I tuż za tą świadomością przyszła myśl, że - o ile można było oceniać po błysku w oczach Severusa - Harry był o wiele lepszym flirciarzem niż Ron. Oczy Hermiony z pewnością nigdy nie błyszczały w taki sposób. Próbował nie puchnąć z dumy.

- Pewna osoba - powiedział Severus, unosząc brew.

- Tak - oznajmił Harry, czując, że rumieniec podkrada się wyżej. - Tylko jedna... Ale wydaje mi się, że mogę sobie powetować. Wiesz, ee, dać tej pewnej osobie dużo... um, swobody.

Wtedy, ku przyjemnemu zaskoczeniu Harry'ego, Severus spłonął rumieńcem i długim palcem pociągnął za kołnierzyk. Jeszcze raz rozejrzał się po korytarzu, jego napięcie wreszcie jakoś się zmniejszyło.

- Jakkolwiek fascynująca ta rozmowa by nie była, panie Potter - wycedził, przyprawiając Harry'ego o dreszcz pełnią swego głosu - nie mam w tej chwili czasu. Będziemy musieli skończyć gdzie indziej. - Uniósł elegancko brew. Harry był bardzo wdzięczny za swe luźne szaty, gdyż połączenie resztek adrenaliny i bliskości kochanka doprowadziły go do paskudnej erekcji. Wtedy Severus powiedział: - Być może nieco później wieczorem?

I Harry chciał skinąć z gorączkowym "tak, kiedykolwiek", gdy uderzyła go kolejna świadomość.

- Nie mogę - powiedział żałośnie. - Ja, uh. - Jego głos załamał się na sekundę, zanim wziął się w garść. - Pomagam Neville'owi. - A trochę sarkazmu, które mogło umieścić go w Slytherinie, kazało mu dodać: - W moim własnym zakresie, wiesz. Obiecałem. To trochę zajmie.

Brwi Snape'a ściągnęły się buntowniczo, ale była to tylko irytacja, nie prawdziwy gniew.

- Więc moje własne słowa wracają, by mnie prześladować - wymruczał. - Dobrze. Ale jutro jest piątek i wiem, że trening quidditcha Gryfonów został przesunięty na sobotnie popołudnie... - Na wyraz zaskoczenia na twarzy Harry'ego dodał cierpko: - Ważne jest w interesie pewnej osoby, by wiedzieć takie rzeczy, prawda? Nie masz żadnych przeszkód. Oczekuję cię jutrzejszego wieczoru. - Tym razem bez zwykłego "jeśli dasz radę" czy nawet "jeśli chcesz". Bo po co? Oczy Snape'a płonęły tak samo jak wnętrzności Harry'ego, i obaj o tym wiedzieli.

- Będę - obiecał, sięgając i chwytając szybko dłoń swego kochanka, by przypieczętować umowę, a potem popędził korytarzem, zanim zdążyli popełnić kolejną niedyskrecję.

Nigdy nie żałował obietnicy, by pomóc Neville'owi, choć była dobra, tak mocno jak w tej chwili. Prawie dwa dni, a był tak podniecony...

Cóż, może czas, by trochę poćwiczyć się w "cierpliwości", którą starał się rozwijać. Coś jak... test przetrwania. Tak, to było to.

Mimo to nie był w stanie powstrzymać cichego, pełnego tęsknoty szeptu w swoim wnętrzu, który nieustannie powtarzał Jutrzejszego wieczoru. Jutrzejszego wieczoru.

Jutrzejszy wieczór, niestety, miał inne plany.

* * *

Nauka z Neville'em trwała do wczesnych godzin porannych i było dopiero wpół do czwartej, gdy Harry uznał, że zrobili wystarczające postępy, by iść spać. Neville i tak zasnął nad podręcznikiem. Zajęcia, jak Harry wiedział, stały się jeszcze cięższe dla jego pechowego przyjaciela: Draco, bez wątpienia podejrzewający, że Snape naprawdę chce, by obaj wylecieli w powietrze, wyładowywał gniew, dręcząc Neville'a okrutnie, a Snape nic w tej sprawie nie robił. Jeśli chodzi o Harry'ego, to był teraz w parze z Pansy Parkinson, która wydawała się być z tego jeszcze mniej zadowolona niż on i marszczyła swój nos jak mops, kiedy tylko na niego patrzyła. Rona i Hermionę też rozdzielono - Ron siedział ze Ślizgonem o imieniu Adrian Nott, a biedna Hermiona została doczepiona do Goyle'a - i spędzali teraz nadmierną ilość czasu, gapiąc się na siebie przez szerokość klasy, co kosztowało Gryffindor sporo punktów. Zaskakujące było, że pary były w większości Gryfon-Ślizgon, i Harry zastanawiał się, co Snape zamierzał przez to osiągnąć, zanim wreszcie się poddał i uznał, że mogła to być po prostu złośliwość losu.

Przynajmniej stopnie Harry'ego były wciąż tak samo dobre. Pansy mogła nawet nie podnieść swego wymalowanego palca, by mu pomóc, ale nie wchodziła mu w drogę, najwyraźniej szczęśliwa, że dostaje pozytywne oceny bez najmniejszego wysiłku.

W każdym razie Neville potrzebował dodatkowej pomocy bardziej niż kiedykolwiek i Harry, uważając, że nowy układ jest jego winą - przynajmniej częściowo - czuł się do niej zobligowany. Ten wieczór był wyjątkowo wyczerpujący. Neville za nic nie mógł uchwycić zasad działania naparu snu-bez-snów. W końcu dali sobie spokój, gdy Neville udowodnił, że przynajmniej dobrze zapamiętał listę składników, choć Harry był pewien, że jutro Draco wypędzi mu tę wiedzę z głowy. Powlekli się na górę do dormitorium, życzyli dobrej nocy sobie nawzajem i Seamusowi (który wciąż odrabiał pracę domową z numerologii), a potem Harry rzucił się na łóżko po najkrótszym z możliwych oporządzeniu. Był tak zmęczony, że nie potrzebował naparu - jeśli śnił, nic nie pamiętał.

Ranek, jak myślał później, był jak wszystkie inne. Jego zaspani koledzy kręcili się pod prysznicami, potem wskakiwali w szkolne stroje i szaty, przeczesywali rozczochrane włosy - w przypadku Harry'ego zawsze beznadziejna praktyka - i czyścili zęby. Harry z powodu ostatniej nocy robił to wszystko wolniej i rozkoszował się długim, ciepłym prysznicem z nadzieją, że się obudzi. Zanim się umył i ubrał, wszyscy już zeszli na dół.

Wciąż ziewając pomimo prysznica, Harry zarzucił torbę na ramię i zszedł schodami do wspólnego pokoju. Burczało mu w brzuchu. Miał nadzieję, że na śniadanie będą te małe kiełbaski. To pewnie ten młodzieńczy metabolizm: jakby minęły dni, odkąd jadł po raz ostatni...

Pokój wspólny był nadzwyczaj zaludniony, gdy wszedł. Był również nadzwyczaj cichy, a kiedy przestąpił próg, wszystkie oczy zwróciły się na niego, od pierwszo- do siódmoklasistów. Ron i Hermiona wydawali się być w centrum uwagi, siedząc na jednej z czerwonych kanap, ściskając gazetę i patrząc na niego pobladli.

Żołądek Harry'ego zmienił się w kamień, a apetyt momentalnie się ulotnił.

- O co chodzi? - wyrzucił. Nikt nie odpowiedział. - O co chodzi? Czy coś się stało? Co...?

Wreszcie Ron wydał się odzyskać głos.

- Harry - powiedział drżącym głosem, który najpewniej miał być uspokajający - wiemy, że to nieprawda. Wiemy. Uspokój się. - Ronowi się to zupełnie nie udawało. - To... to w gazecie...

Harry czuł, że porusza się na drżących nogach, a Gryfoni rozstępowali się przed nim.

- Co jest w tej cholernej gazecie?

- Pamiętaj - powiedziała szybko Hermiona - nikt o zdrowych zmysłach nie uwierzy, że to prawda...

- Racja - dodał Dean Thomas. - Jesteśmy z tobą, Harry, dowiemy się, kto to zrobił...

Żołądek Harry'ego przemienił się z kamienia w tysiące wijących robaków. Wyciągnął drżącą dłoń, na pół przerażony, że wie, co zobaczy.

- Pokaż. - Przestańcie trzymać w niepewności, przestańcie...

Hermiona zagryzła wargi i wręczyła mu egzemplarz Proroka Codziennego.

- Zeszłam na dół wcześniej - wyszeptała - i wszyscy nauczyciele szeptali, a to leżało na stołach... setki egzemplarzy... Nie mam pojęcia, kto...

Ale Harry ledwo jej słuchał. Jego wzrok przykuł ogromny nagłówek na pierwszej stronie.


CHŁOPIEC, KTÓRY PRZEŻYŁ PRZYŁAPANY NA SCHADZCE Z PROFESOREM/BYŁYM ŚMIERCIOŻERCĄ!



Mimo że w dołku na pół oczekiwał czegoś takiego, usiadł twardo na ziemi z opadniętą szczęką. Udawaj zaskoczenie, bełkotał jego mózg, udawaj szok... udawaj gniew... Nie powinno być trudno, czuł to wszystko...

Zerknął linijkę niżej. Rita Skeeter, Reporter Dochodzeniowy.

Żółć podpłynęła mu do gardła i podniósł przerażony wzrok na Hermionę. Wydawało się, że dziewczyna walczy ze łzami.

- Wróciła - wyszeptała niepotrzebnie. - To było... Powiedziałam jej, że tylko rok, powinnam była... Tak mi przykro, Harry! Nigdy nie pomyślałam... i że napisze coś takiego...

Wciąż nie będąc w stanie nic powiedzieć, Harry wrócił oczyma do artykułu, ale mógł wyłowić tylko pojedyncze słowa i wyrażenia. "Harry Potter... bohater czarodziejskiego świata od wczesnego dzieciństwa... mistrz eliksirów Severus Snape... niegdyś sprzymierzeniec Sami-Wiecie-Kogo, ale oczyszczony przez ministerstwo... ironia... Albus Dumbledore, dyrektor Hogwartu, był nieosiągalny dla komentarza..."

Gazeta wypadła z bezwładnej dłoni Harry'ego.

Jak? W jaki sposób mogła? Miała jakiś dowód, miała...?

- Harry? Harry - zawołał ponaglająco Ron. - W porządku. No, nie - dodał, gdy wszyscy popatrzyli na niego z niedowierzaniem - oczywiście nie jest w porządku, ale wiesz, że nikt przy zdrowych zmysłach w to nie uwierzy. Ta krowa Skeeter po prostu chce ci się odpłacić za to, jak jej dołożyłeś w czwartej klasie!

Wszyscy we wspólnym pokoju wybuchli hałaśliwym chórem potwierdzenia i zapewnień, które byłyby pożądane, gdyby Harry nie czuł, że ma ochotę wymiotować.

Jednak zamiast tego, apatycznie pokiwał głową.

- Ale dlaczego on? - spytał cicho, kółeczka w jego mózgu zatrzymały się. - Dlaczego Snape?

Hermiona mrugnęła.

- Nie czytałeś artykułu?

- Mógł być trochę rozkojarzony - powiedział z sarkazmem Seamus Finnigan. - Nie co dzień ktoś oskarża cię przed całym czarodziejskim światem o posuwanie najwstrętniejszego faceta na ziemi, nie?

Harry zamknął oczy.

- Niedobrze mi - wymamrotał.

- No pewnie - powiedział natychmiast Ron. - Hej, wy wszyscy, idźcie stąd... Dajcie mu oddychać...

Powoli mózg Harry'ego zaczął się organizować. Ratunek. Musiał się ratować. Musiał sięgnąć po każdą zdolność kłamania i kręcenia, jaką wypracował do tej pory. Gdzieś ze swego wnętrza wygrzebał słaby śmiech i podniósł gazetę.

- Snape. Mój Boże, ja i Snape. Ze wszystkich... - cudownych rzeczy, jakie miałem przez krótką chwilę...

Ron też się zaśmiał, choć równie drżąco i ze wstrętem.

- Wiem. Co za chory umysł...

- O Boże - wybuchnął nagle Dean Thomas. - Za pół godziny mamy z nim lekcję!

I przez chwilę Harry był absolutnie pewien, że jednak zwymiotuje, tyle że drzwi do wspólnego pokoju otworzyły się i wkroczyła prefekt naczelna Rosemary Wilkinson.

- Dyrektor chce zamienić z tobą słowo, Harry - powiedziała stłumionym głosem.

Harry przestał czuć się źle. Nie mógł wymiotować, bo nagle zniknęły jego wewnętrzne organy.

- Co? - wychrypiał.

- Uspokój się, Harry - powiedziała natychmiast Hermiona. - Na pewno chce się upewnić, że z tobą wszystko w porządku... No i prawdopodobnie jest zobowiązany porozmawiać z uczniami, gdy stanie się coś takiego, nieważne jak by nie było głupie...

Jakoś - później nie mógł sobie przypomnieć jak - Harry stanął na nogach, nie trzęsąc się. Umyślnie zacisnął pięści, skinął wszystkim, usłyszał, jak mówi: "Wszystko będzie dobrze", i wyszedł za Rosemary.

* * *

Był w połowie drogi do gabinetu dyrektora, idąc za Rosemary, gdy spadła na niego prawda.

MALFOY.

To musiał być Malfoy. To nie mógł być nikt inny: Draco był jedynym, który kiedykolwiek widział go całującego się ze Snape'em (choć Harry w dalszym ciągu nie wiedział, jak mu się to udało), a ze swą świeżo odkrytą motywacją do zemsty na nich obu... Harry przeklął siebie otwarcie, że nie pomyślał o tym od razu, i przeklął spotkanie z Dumbledore'em, że uniemożliwia mu ściganie małego drania ze Slytherinu po całym Hogwarcie i skopanie mu tyłka.

Myśli o ukaraniu Draco skupiły jego uwagę na resztę spaceru, toteż tylko na pół zauważył, jak inni uczniowie wskazują na niego palcem i szepcą. Ze swego transu ocknął się dopiero, gdy Rosemary powiedziała: "Żelki" do kamiennej chimery, i nagle wjeżdżał po schodach do biura Dumbledore'a. Cała jego nerwowość wróciła z pełną siłą i musiał użyć całej swej odwagi, by nie trząść znów kolanami. Wiedział, że jest blady, i spróbował zetrzeć każdy wyraz przerażenia ze swej twarzy.

Dumbledore. Dobry Boże. Będzie musiał kłamać Dumbledore'owi - coś, czego Harry naprawdę, naprawdę nie chciał.

Rosemary mocno zapukała do drzwi, po czym odwróciła się i obrzuciła Harry'ego życzliwym spojrzeniem.

- Nie martw się - powiedziała cicho. - Naprawdę, wiesz, jaki jest miły, a nikt nie myśli, że to w ogóle...

- Dzięki - przerwał Harry, kiwając głową stanowczo, jakby miało to jakoś zakomunikować o jego szczerości.

Prawdopodobnie żaden z jego kolegów nie jest w stanie uwierzyć, że on i Snape mogliby kiedykolwiek... robić to, co robili. Miał po prostu nadzieję, że Albus Dumbledore również. W tym momencie wydawało mu się, że ma nadzieję na dośc sporo.

Drzwi stanęły otworem. Harry'emu świat rozmył się przed oczami. Usłyszał, jak Rosemary mówi: "Już tu jest, panie profesorze", a potem znikła z jego widoku tak szybko, jakby się deportowała. Łagodny głos Dumbledore'a zawołał: "Wejdź, Harry" - i szedł do przodu, jakby jego nogi miały własną wolę. W następnej chwili siedział przed biurkiem i patrzył na Dumbledore'a oszołomiony. Nagle przyszło mu na myśl, że powinien bardzo, bardzo się cieszyć, że nie ma tu Snape'a. Potem przyszło mu na myśl, by zastanowić się, dlaczego nie ma tu Snape'a, i poczuł nowy przypływ paniki.

- Podejrzewam, że wiesz, dlaczego tu jesteś, Harry - powiedział uprzejmie Dumbledore i świat znów nabrał ostrości. Harry odkrył, że stoi przed tym przenikliwym błękitnym spojrzeniem, przed tą lśniącą, srebrną brodą, i zdał sobie sprawę, że nie ma pojęcia, co powiedzieć. Pokiwał głową bez słowa.

- Więc - kontynuował Dumbledore, podnosząc egzemplarz Proroka Codziennego, na który Harry bezskutecznie próbował się nie krzywić - oczywiście, musimy się do tego odnieść. Nie możemy pozwolić, by mówiono, że nasz personel zachowuje się w ten sposób w stosunku do naszych uczniów.

Harry zebrał swą odwagę najlepiej, jak mógł. Więc jednak. Miał skłamać prosto w oczy Dumbledore'owi, a to było coś, czego nie mógł cofnąć, musiał przez to przejść. Otworzył usta, by powiedzieć - nie wiedział co, jakieś zaprzeczenie - Profesor Snape nigdy nie zachowywał się w stosunku do mnie w ten sposób, sir..

...kiedy Dumbledore kontynuował, wciąż tym miłym głosem:

- Chcę, byś się uspokoił, Harry. Ten nonsens zostanie zduszony w zarodku, zapewniam cię. Mam nadzieję, że za kilka tygodni będziesz mógł popatrzeć na to i się śmiać... - Spojrzał Harry'emu prosto w oczy. - Ty i profesor Snape, w rzeczy samej.

Skóra Harry'ego obróciła się w lód, gdy siedział, patrząc na dyrektora.

On wie.

Dumbledore wiedział. Zupełnie nagle Harry był tego pewien, tak jak był pewien własnego imienia. Dumbledore wiedział wszystko i Harry wiedział, że on wie, a Dumbledore prawdopodobnie wiedział, że Harry wie, że on... Harry powstrzymał się, by nie kręcić głową w przerażającym niedowierzaniu. Co on sobie myślał? Oczywiście, że Dumbledore wiedział. Wiedział o wszystkim, co działo się w Hogwarcie. Harry był po stokroć idiotą, skoro myślał, że może tu przyjść i kłamać dyrektorowi - a jednak... Dumbledore zachowywał się, jakby automatycznie uznawał wszystko, co mówiła gazeta, za kłamstwo. Dlaczego?

Harry z pewnością nie miał na tyle odwagi, by spytać.

Zamiast tego zdobył się na słaby uśmiech.

- Tak. Ee.

- Czytałeś już artykuł? - spytał Dumbledore uprzejmie.

- Eem... Przeleciałem wzrokiem... Był nieco... - przyprawiający o mdłości - zaskakujący.

- Wyobrażam sobie. - Dyrektor uśmiechnął się i wręczył Harry'emu gazetę. - Sugeruję, byś przeczytał go dokładnie. Myślę, że w takich przypadkach najlepiej jest wiedzieć, co mówią.

Harry przełknął ciężko i zmusił się, by skoncentrować na kolumnach tekstu, jakie miał przed oczami. Z jednej strony artykułu było jego zdjęcie sprzed przynajmniej dwóch lat, chudego i z wielkimi oczami, a z drugiej - zdjęcie skrzywionego i burczącego Snape'a. W kontekście fotografii dużo młodszego Harry'ego, wyglądał w każdym calu jak zły drapieżnik seksualny. Harry zagryzł wargi i zmusił się do czytania.

Nie było miłe. Pomimo wymuszonej przez Hermionę przerwy Rita Skeeter wydawała się nie stracić nic ze swego talentu do insynuacji, podtekstów i naprawdę wstrętnej twórczości. Najwyraźniej, według "ucznia Hogwartu, który pragnie pozostać anonimowy" - założę się, pomyślał Harry ostro - "młody bohater czarodziejskiego świata" został omamiony i wpadł w szpony Severusa Snape'a, "niegdyś śmierciożercy", który później "stwierdził", że szpiegował dla Albusa Dumbledore'a. Niemniej jednak "jego działalność kryminalna jako sługi Sami-Wiecie-Kogo bez wątpienia znajduje się w aktach ministerstwa, które odmówiło komentarza". Dom Snape'a został spalony tego lata i choć władze nazwały to "przypadkowym zaprószeniem ognia", reporter nie byłby zdumiony, gdyby było to działanie celowe, "być może kogoś ze zrozumiałą urazą". Dlaczego tak niebezpiecznemu, niemoralnemu człowiekowi zezwolono chodzić na wolności, nie mówiąc o nauczaniu w Hogwarcie, pozostaje nieznane. Profesor Dumbledore był nieosiągalny dla komentarza. Rita Skeeter oklaskuje anonimowego ucznia, który odważył się ujawnić taką aferę w murach Hogwartu. Zobacz zdjęcie na stronie trzeciej.

Serce Harry'ego zamarło. Zdjęcie?

Rozdarł gazetę na stronie trzeciej i wybałuszył oczy. Była to fotografia jego i Snape'a, w porządku - nieruchoma fotografia w stylu mugoli, na której stali w jakimś ciemnym zaułku, a Snape obejmował ramieniem plecy Harry'ego. Harry nie wiedział, skąd pochodziło zdjęcie Snape'a, ale rozpoznał obraz samego siebie, gdy Hermiona zrobiła je rok temu któregoś dnia w Hogsmeade. Tydzień później jej aparat został skradziony, a Crabbe i Goyle wyglądali na nieznośnie zadowolonych przez następne dni. Światłocienie na fotografii były zupełnie do kitu: Harry wyglądał, jakby stał w blasku słońca - dziwne jak na zdjęcie zrobione w ciemnym korytarzu - podczas gdy twarz Snape'a była tak zamazana, że ledwo rozpoznawalna. Poza tym to było mugolskie zdjęcie!

Na swój sposób było to prawie ulgą. Harry spojrzał na Dumbledore'a, śmiejąc się wbrew sobie. Dumbledore nie odpowiedział śmiechem, za to popatrzył bardzo poważnie. Wesołość Harry'ego zmalała.

- To... to zdjęcie... to podróbka - wyjąkał.

- Najwyraźniej - powiedział Dumbledore.

- Tak, najwyraźniej! - zawołał Harry z nową nadzieją. - Znaczy się, każdy to powie! Nawet się nie rusza! Nikt w to nie uwierzy!

Dumbledore westchnął ciężko i oparł ręce o biurko.

- Przykro mi to mówić, Harry - powiedział powoli - ale jest bardzo wielu ludzi, którzy uwierzą w bardzo wiele rzeczy. Twoi koledzy raczej nie - choć kilku może ci dokuczyć - ale na każdą osobę, która widziała animozję między tobą a profesorem Snape'em, jest przynajmniej tuzin takich, które nie widziały. - Zmarszczył czoło. - Szczerze mówiąc, oczekuję lada moment deszczu sów, żądających natychmiastowego zwolnienia profesora Snape'a.

Zwolnienia? Harry poczuł dreszcz. Ludzie chcą, by Snape został... zwolniony?

- No ale Hagrid nie musiał odejść, prawda - odważył się - te dwa lata temu? Kiedy napisała o nim te wstrętne rzeczy?

Dumbledore westchnął.

- Hagrid nigdy nie był śmierciożercą, Harry, ani nie był oskarżony o faktyczną zbrodnię. I mogę się założyć, że poprzednie generacje wychowanków Hogwartu mają o wiele lepszy pogląd na niego niż na profesora Snape'a.

Harry'ego żołądek skręcił się.

- Pan... naprawdę zamierza go wyrzucić? - wypalił. Snape? Wyrzucony? I to za żadne przestępstwo, a za romans z uczniem? Oznaczałoby to, że nie może pozostać w Hogwarcie w żadnym aspekcie, będzie musiał odejść...

Nie będzie nigdzie bezpieczny. Znajdą go, Voldemort i śmierciożercy. Już spalili jego dom, tego lata nie był w stanie nawet opuścić szkoły, a teraz... O, Boże, dlaczego Harry nie pomyślał o tym? Dlaczego nie zdał sobie sprawy, jakie to niebezpieczne dla Snape'a? Był taki głupi. Był tak bezmyślny!

Ja... Ja pójdę z nim. To wszystko moja wina. Pójdę... możemy... na siebie uważać. Wciąż może mnie uczyć. Jego myśli były teraz niemal czystym bełkotem. Nie pozwolę mu iść samemu!

Ale Dumbledore powiedział:

- Uspokój się, Harry. Nie jest polityką Hogwartu karać ludzi za zbrodnie, których nie popełnili.

Odpowiedź, która nie była odpowiedzią, stwierdził Harry, i pomimo niemal osłabiającej fali ulgi zakręciło mu się w głowie. Pewnie, było prawdopodobnie ogólną polityką Hogwartu, że niewinni nie byli karani, ale on i Snape nie byli niewinni, i Dumbledore oczywiście o tym wiedział. Jaki motyw mógł mieć dyrektor, by to maskować? Czy nie był wściekły na Snape'a i Harry'ego?

Cóż, Harry niezupełnie mógł o to spytać, prawda? Przełknął więc tylko i skinął głową.

- Um... ee... Więc co powinniśmy zrobić? - Natchnienie uderzyło. - Powinienem napisać list do Proroka albo coś takiego? Albo, um - jak to było - wydać oświadczenie? - Wydać oświadczenie, to brzmiało dobrze. Rodzina królewska zawsze robiła coś takiego w telewizji. Ciotka Petunia oglądała to cały czas.

Usta Dumbledore'a zadrżały.

- Myślę, że list to świetny pomysł, Harry - powiedział. - Mam nadzieję, że przyjdziesz do mnie, jeśli będziesz potrzebował jakiejkolwiek pomocy.

Rozpoznawszy w tym zawoalowane polecenie, Harry skinął głową.

- Będę, ee, bardzo wdzięczny, jeśli przejrzy go pan, sir. Ja, uh, napiszę go tak szybko, jak mogę. Dziś wieczorem. Dzisiaj. - Schylił się i zaczął grzebać w torbie. - Właściwie mam ze sobą trochę pergaminu, jeśli chce pan, bym...

Ale Dumbledore potrząsnął głową ze słabym uśmiechem.

- Napisz i wyślij go wieczorem, Harry. Jeśli wyślesz to teraz, ukazałby się tylko w Proroku Wieczornym, a obawiam się, że wychodzi on tylko w połowie nakładu Codziennego.

Harry skinął. Siedział tak bezczynnie pod wzrokiem Dumbledore'a. Wreszcie dyrektor powiedział cicho:

- Chciałbyś mnie o coś spytać?

Przełknął.

- Czy... wie pan, czy będzie jakieś... dochodzenie? - Bo gdyby było... jedna kropla eliksiru prawdy i nieważne, co zrobi Dumbledore, będzie po tajemnicy.

Dumbledore obrzucił go długim spojrzeniem.

- Nie wydaje mi się to konieczne, a tobie?

- Nie - powiedział Harry z ulgą, lekko się trzęsąc. - Nie, w ogóle. Oczywiście, że nie. Eem. Czy... rozmawiał pan z profesorem Snape'em?

Dumbledore potrząsnął głową.

- Dałem mu rano znać, że oczekuję go punktualnie o dziewiątej. - Spojrzał na zegar na ścianie: był jeszcze kwadrans. - Uważam, ee, że powinieneś lepiej iść, zanim przyjdzie...

Harry skinął. Nie był jeszcze w stanie spojrzeć Snape'owi w twarz, na pewno nie przed dyrektorem. Muszą jakoś porozmawiać sami. Harry musiał wytłumaczyć, przeprosić, że nie brał pod uwagę bezpieczeństwa Snape'a, obiecać dyskrecję, cierpliwość. Choć był zupełnie pewien, że nie będzie bezpieczne próbować spotkać się ze Snape'em sam na sam przez jakiś czas - może nawet przez kilka dni. Wszyscy będą ich przecież obserwować. A Snape nie będzie w najlepszym nastroju, tego był pewien. Harry stłumił drżenie.

To było takie nierzeczywiste. Zaledwie wczoraj stali na korytarzu i...

Dumbledore odchrząknął, ściągając uwagę Harry'ego.

- Myślę, że to wszystko. Bądź cierpliwy i staraj się znieść to najlepiej, jak potrafisz. Masz oczywiście nasze pełne poparcie. - Zmęczone oczy mrugnęły łagodnie. - To też minie, Harry.

Harry pokiwał głową, nagle czując się wyczerpany.

- Eem... Czy lekcja eliksirów odbędzie się, skoro on tu przyjdzie, czy może powinienem...

- Powinieneś potraktować ten dzień jak każdy inny - powiedział stanowczo Dumbledore. - Idź na zajęcia. Zorganizowałem zastępstwo na czas rozmowy. Głowa do góry. - Niebieskie oczy zdawały się patrzeć bardziej przenikliwie niż kiedykolwiek. - Przecież nie zrobiłeś niczego, czego powinieneś się wstydzić.

Słowa te skrzesały ciepły płomień gdzieś głęboko w przemarzniętym wnętrzu Harry'ego. Dumbledore wiedział i było dobrze - wszystko będzie dobrze, w swoim czasie. Napisze list do Proroka. Snape'a nie wyrzucą. Na pewno wkrótce wszystko ucichnie.

Z dużą ulgą Harry wyszedł z biura, na pół unikając Snape'a, na pół mając nadzieję, że się spotkają na schodach i być może zamienią dwa słowa. Ale przez całą drogę nie zobaczył mistrza eliksirów choćby przelotnie. Zanim doszedł do lochów, jego umysł znów wirował z niepokoju. Co Snape powie Dumbledore'owi? Nie przyzna się, prawda? Wtedy dyrektor nie będzie miał wyboru i go wyleje - ale nie, prawdopodobnie tego nie zrobi, nie, jeśli Dumbledore potraktuje go w ten sam sposób co Harry'ego. Albo - może Snape już wie, że Dumbledore wie o nich? I nie potępia tego (Bóg jeden wie, z jakiego powodu)? Ale czy nie powiedziałby Harry'emu, gdyby tak było?

Dlaczego Dumbledore nie potępia? Jak Harry miał porozmawiać ze Snape'em? Jaki list powinien napisać do Proroka? Pytania - wydawało się, że są ich tysiące - brzęczały w jego głowie, aż otworzył drzwi do sali eliksirów.

Ku jego zdziwieniu za biurkiem Snape'a siedziała Fleur Delacour i coś czytała, podczas gdy reszta klasy skrobała na pergaminie i wyglądała na zajętych. Wszystkie kociołki i składniki leżały na półkach. Jednak gdy Harry wszedł, każda jedna głowa podniosła się i Harry poczuł, że się czerwieni. Machinalnie zwrócił płonącą twarz ku Delacour, która obdarzyła go uprzejmym uśmiechem.

- Wejdź, 'Arry - powiedziała. - Profesor Dumbli-dorr przislal wiadomość, że się spóźnisz. Zastępuję dzisiaj profesora Snape'a. Zrób notatki z Rozdzialu piątego ze swojego podręcznika.

Już zrobił notatki z Rozdziału piątego - latem. Dużo. Cóż, przynajmniej nie musiał się na tym koncentrować, bo nie był w stanie.

Skierował się do stołu, który dzielił z Pansy, wysyłając po drodze przyjaciołom z Gryffindoru spojrzenia, które - miał nadzieję - były uspokajające. Ha, ha, wszystko w porządku, co za głupia sprawa, Snape - ze wszystkich ludzi, tak, tak...

Jednak gdy przechodził obok stołu, który Draco dzielił z Neville'em, usłyszał najcichszy szept:

- Przykre, Potter. Mam cię.

Harry niemal zamarł. Niemal sięgnął po różdżkę i zaczarował Draco na miejscu. Jednak coś we środku zmusiło go, by szedł dalej, choć wydawało mu się, że jego wnętrzności płoną z wściekłości. Zmusiło go, by podszedł do stołu, usiadł i otworzył książkę, nie dając po sobie poznać, że cokolwiek słyszał. Mimo to nawet gdy sięgnął po pióro, jego umysł szeptał uważnie, Przykre, Potter... Przykre, Potter...

Może teraz. Ale któregoś dnia będzie przykre dla Draco. Naprawdę przykre. Harry dostanie go za to, nawet jeśli to będzie ostatnia rzecz, jaką zrobi. I będzie to powolne i bolesne, i straszne, i...

Obok niego Pansy pociągnęła nosem.

- Co, Potter - wymruczała, delikatnie zanurzając stalówkę pióra w kałamarzu (choć Harry zauważył, że na jej pergaminie notatek było bardzo niewiele) - postawiłeś na swoim, prawda? Podejrzewam, że jesteś teraz szczęśliwy, że zrujnowałeś reputację Slytherinu. Jakby ktoś taki jak profesor Snape w ogóle brał pod uwagę kogoś takiego jak ty... - Gdy Harry z płonącymi uszami wpatrywał się w swój pergamin, ciągnęła: - Chociaż... profesor Snape naprawdę nie jest sobą w tym roku, nie? Jest po prostu koszmarny dla biednego Draco. - Znów pociągnęła nosem. - Może i dobrze się stało... Może teraz przypomni sobie, że Malfoyów trzeba traktować z szacunkiem, na jaki zasługują. - Brzmiało to jak dobrze przećwiczona fraza. - Gdy już twój plan zwrócenia na siebie uwagi ucichnie, jestem pewna, że wszystko będzie, jak zawsze było. Jak powinno być...

Harry uniósł głowę i obrócił się, by na nią spojrzeć, bardzo powoli. Nie wiedział, jaki ma wyraz na twarzy, ale musiał być on bardzo przerażający, gdyż Pansy zbladła, a jej oczy rozszerzyły się.

Nie wymówił ani słowa. Patrzył na nią tylko.

Wreszcie powiedział bardzo cicho:

- Na co się gapisz, Parkinson? Nie pracowałaś, gdy przyszedłem?

Ku jego umiarkowanej satysfakcji natychmiast spojrzała na pergamin i zaczęła notować. Obserwował ją jeszcze przez kilka chwil, aż wrócił do własnej pracy, a jego myśli natychmiast się oderwały.

Więc to tak. Pansy nie wiedziała, że "pogłoska" była prawdą, i najwidoczniej nie wiedziała, że to Draco ją rozniósł, choć Harry nie był pewny co do tego ostatniego. "Traktować Malfoyów z respektem", istotnie - ale nawet Draco nie byłby na tyle głupi, by rozpowiadać ludziom, że to on sypnął Prorokowi. Nie, jeśli tak zależało mu na zachowaniu anonimowości. A Harry i tak nie uważał, by Pansy była na tyle dobrą aktorką.

Był tak pochłonięty myślami o zemście na Draco - Wrzący olej? Cruciatus? - że ledwo zauważył, że kopiuje cały rozdział, zamiast robić notatki. Ledwo zauważył ponawiane wysiłki Rona, by ściągnąć jego uwagę i wesprzeć go drżącym uśmiechem. W rzeczywistości ledwo zauważał cokolwiek, aż drzwi do klasy otwarły się z trzaskiem...

...i wkroczył Snape.

Żołądek Harry'ego znalazł się w okolicy jego stóp. Czuł, że cała klasa obraca się w spojrzeniach między nim i mistrzem eliksirów, i skupił się stanowczo na pergaminie przed sobą, świadom, że jego policzki są czerwone, a usta zaciśnięte w cienką linię. To dobrze... Pomyślą, że jestem po prostu wściekły... To dobrze...

Słyszał zgrzyt krzesła, gdy profesor Delacour wstała.

- Ach, professair - powiedziała, a po pełnym obawy tonie jej głosu Harry mógł odgadnąć wyraz twarzy Snape'a. - Wrócil pan... Czi coś mogę... - Przerwa. - Miślę, że już pójdę.

- Dziękuję - głos Snape'a był bardzo, bardzo cichy i bardzo, bardzo chłodny. Harry powstrzymał się, by nie zagryzać warg jeszcze mocniej, ale nie był w stanie uspokoić żałosnego skręcania żołądka. O Boże, chciał być gdziekolwiek indziej. Nawet pokój u Dursleyów nagle wydał się atrakcyjny.

Kroki Delacour podeszły do drzwi, które następnie zatrzasnęły się. Z kolei w pomieszczeniu zapadła śmiertelna cisza. Harry był pewien, że wszyscy patrzą na niego.

Cisza zdawała się ciągnąć i ciągnąć, a Harry nawet nie zauważył, że przestał przepisywać, choć nie oderwał wzroku od pergaminu. Był zupełnie skupiony na wysłuchiwaniu odgłosów z przodu sali. Po chwili wieczności nadeszły - w formie ostrych, stukających kroków kierujących się do stołu jego i Pansy.

- Większość poranka już straciliście - syknął Snape, sunąc naprzód, i Harry, wciąż uparcie wpatrując się w stół, skrzywił się. Było kilka okazji, gdy słyszał ten poziom ukrytej wściekłości w głosie Snape'a, i miał nadzieję, że już nigdy więcej. - Jest za późno, by teraz zaczynać eliksir, ale bądźcie pewni, że nadrobicie to we środę.

Teraz stał dokładnie przed ich stolikiem. Kącikiem oka Harry zobaczył, że Pansy spogląda na mistrza eliksirów z obawą.

- Potter! - warknął Snape.

To nic. Harry przełknął ciężko i podniósł wzrok. Twarz Snape'a patrzyła na niego dokładnie tak, jak w ciągu ostatnich pięciu lat: pełnią nienawiści i pogardy. Jego oczy były zimne i twarde jak szkło. Harry spróbował powstrzymać się od drżenia i myślał sobie: To nieprawda, to tylko na pokaz, to nieprawda, to tylko...

- Podejrzewam, że pomyślałeś sobie - powiedział Snape złowrogim szeptem, a cała klasa wytężyła słuch - że ta mała gra, którą prowadzisz, jakoś uwolni cię od pracy? - Spojrzał znacząco na pióro Harry'ego, tkwiące nieruchomo w jego zamarłej dłoni.

Ta mała-co? Harry zamrugał przerażony, nagle przypominając sobie, co powiedziała Pansy. Czy to krążyło w lochach Slytherinu - że Harry sam wymyślił tę pogłoskę? Ale Snape naprawdę nigdy by w to nie uwierzył. Nie, oczywiście, że nie.

- Nie powinienem być zaskoczony. Powoli zrozumiałem, że jest w tobie bardzo niewiele poza wiecznym poszukiwaniem uwagi.

Harry zacisnął szczęki i zmusił się, by pojrzeć w te nieczułe oczy. Pansy siedziała obok niego bez ruchu. Nie ma tego na myśli. Tak naprawdę mnie nie nienawidzi. Dba o mnie. On...

- Ktoś mógłby powiedzieć - dodał Snape jadowicie - że takie zachowanie jest zupełnie naturalne w przypadku osieroconego, młodego człowieka. Dla mnie świadczy jedynie o tym, że odziedziczyłeś głupotę swoich rodziców.

...On tego nie powiedział.

Gdzieś zza jego pleców dobiegło sapnięcie. Pomyślał, że to Hermiona, podczas gdy stłumiony okrzyk brzmiał jak Ron. Musisz coś na to odpowiedzieć, szeptała mała, działająca część jego mózgu, wszyscy oczekują, że coś powiesz...

- Nie zrobiłem tego - wychrypiał i nie potrafił powstrzymać szybkiego spojrzenia ku Draco, który zaledwie uniósł kpiąco brew. Wściekłość znów zakipiała i rozmroziła jego język. - Zwariowałeś, nigdy bym...

- Minus trzydzieści punktów dla Gryffindoru! - syknął Snape, a jego oczy zaczęły błyszczeć niepokojąco. - Ty bezczelny, mały... - Potem wydawało się, że się opanował, i obrzucił zmrużonymi oczyma całą klasę. - Na co się patrzycie? - warknął i wszyscy natychmiast pospuszczali głowy, i kontynuowali skrobanie na pergaminach... Choć Harry raczej pomyślał, że uchwycił kątem oka Rona posyłającego Snape'owi prawdziwie wściekłe spojrzenie.

- Jeśli chodzi o ciebie, Potter - ciągnął Snape, a jego głos wbijał lodowe igły w skórę Harry'ego - przepiszesz ten rozdział słowo po słowie i wręczysz mi przed końcem zajęć. Za każdą stronę, o którą będzie krótsze, pozbawisz swój dom punktu. - Kiedy Harry po prostu gapił się na niego z przerażeniem, ryknął: - Chyba że chcesz, by było to pełne pięćdziesiąt! Rusz się, chłopcze!

I odszedł, sunąc do biurka, a Harry odkrył, że gapi się w pustą przestrzeń. Jego dłoń mechanicznie ujęła pióro i schylił się nad książką, zmuszając się, by nie myśleć o tym, przypominając sobie, że Dumbledore wie i ochroni ich obu, i że wszystko będzie dobrze, naprawdę. On i Snape porozmawiają później. To wszystko było na pokaz. Musiał się tylko pozbierać. Dobrze, że już przedtem kopiował ten rozdział...

Przez chwilę rozważał pomysł przemycenia Snape'owi małej notki wraz z kopiowanym rozdziałem. Ale nie miał pojęcia, co powiedzieć, a Snape na pewno miał zamiar zrealizować groźbę o obcinaniu punktów za stronę. I... i nastrój, w jakim Snape był obecnie... Może lepiej nie.

Będzie lepiej, wyszeptał jego mózg i Harry modlił się, by to była prawda.

Starał się, ale jego koncentracja była roztrzaskana i pod koniec zajęć zostało mu dziesięć i pół strony. Snape zaokrąglił to do jedenastu punktów, a w jego oczach był jedynie lód, gdy klasa rzuciła się do drzwi. Nawet Ślizgoni wydawali się przestraszeni - za wyjątkiem Draco, który poruszał się ze swobodnym, niespiesznym wdziękiem, a chłodny uśmieszek nie znikał z jego twarzy. Harry znów musiał zacisnąć pięści, by nie sięgnąć po różdżkę.

Była pora lunchu. Harry i Ron zawsze narzekali, że muszą babrać się ze wstrętnymi składnikami eliksirów zaraz po śniadaniu i zaraz przed lunchem, ale dziś Harry'emu było niedobrze z zupełnie innej przyczyny. Wszystkie te oczy, wszystkie na nim. I Snape tam będzie. Nie był w stanie tego zrobić, nie mógł stawić im czoła - ale musiał. Będzie wyglądało, jakby czuł się winny, gdyby zwiał. Wyglądałoby, że się boi.

I czuł się winny, i bał się, ale nie wolno mu było popełnić choćby jednego błędu. Nie w tej sprawie.

Ron i Hermiona otoczyli go w geście ochrony w drodze na lunch, głośno rozmawiając i odwracając jego uwagę od spojrzeń szeroko otwartych oczu i plotkarskich szeptów, które ciągnęły się za nim korytarzem. Neville robił co w jego mocy, zamykając pochód - za całą dodatkową pomoc, jakiej Harry mu udzielił, najwidoczniej uznał go za swego świętego patrona. W którymś momencie Ron klepnął Harry'ego uspokajająco po plecach i powiedział:

- Nie pozwól, by cię dostali. Żaden z nich. Nikt cię nie wini za te punkty, gdy wyrwą się słowa...

- Naprawdę nie wydaje mi się, by to była odpowiednia chwila, by mówić o punktach, Ron - przerwała ostro Hermiona, a jej odznaka prefekta zamigotała w świetle.

Ron westchnął ciężko, ale Harry zgodził się. W tym momencie nie przejąłby się, gdyby Gryffindor stracił sto punktów. Chciał po prostu wiedzieć, na czym stoi.

A następną rzeczą, o której wiedział, było, że przybyli do Wielkiej Sali, wypełnionej hałasem i światłem, i zapachem jedzenia, i mieszaniną ciał, przepychających się na swe miejsca. Czy mu się wydawało, czy hałas jeszcze się wzmógł po jego wejściu? Pewnie nie, zdecydował ponuro. Ku swej konsternacji zauważył, że kilka egzemplarzy Proroka Codziennego wciąż leży wokół - cóż, Hermiona mówiła, że rano były "setki"...

Draco prawdopodobnie złożył specjalne zamówienie, pomyślał Harry wściekle, i zwalczył nowy przypływ gniewu.

Zajął swe miejsce z przyjaciółmi, świadom wszystkich szeptów wokół i głosów mówiących: "chyba jest w szoku!" i "nie martw się, Harry", i "ten oślizgły drań". Był mgliście świadomy pełnych troski spojrzeń, jakie rzucała mu Ginny. Wówczas pojawił się przed nim talerz wypełniony smakowicie wyglądającym jedzeniem, ale nawet się do niego nie zabrał.

- Daj spokój, Harry - ponagliła go łagodnie Hermiona. - Wiem, że Snape był absolutnie wstrętny, ale poczujesz się lepiej, jak już coś zjesz...

Poczuję się lepiej, jak już rozgniotę twarz Malfoya. Ale zanim zdążył to powiedzieć, w pomieszczeniu zapadła cisza. Czując się lekko paranoicznie, Harry podniósł wzrok znad talerza z oczekiwaniem, że wszyscy się na niego gapią - ale wszystkie oczy skierowane były na Dumbledore'a, który wstał ze swego miejsca przy stole nauczycielskim. Harry również wbił wzrok w dyrektora, umyślnie nie patrząc na Snape'a, który siedział przy końcu stołu z kamienną twarzą.

- Jeśli mogę prosić o uwagę - powiedział Dumbledore, zarówno poważnie, jak i niepotrzebnie. Każda twarz już i tak skupiła się na nim, za wyjątkiem kilku patrzących na Snape'a i Harry'ego. - Jestem pewien, że wszyscy czytaliście ten niefortunny artykuł dzisiejszego ranka. - Podniósł się cichy szmer i Dumbledore natychmiast uniósł dłoń. - Proszę o ciszę! - powiedział, nieco ostrzej niż zazwyczaj, i Harry poczuł ukłucie winy w dodatku do wszystkich innych nieprzyjemnych wrażeń. Dumbledore miał już tyle do załatwienia... To był kolejna rzecz złożona na jego barki. Kolejny stres. Może mógłbym jakoś zapłacić mu, by pojechał latem na Riwierę, pomyślał Harry na pół histerycznie, zanim Dumbledore znów się odezwał.

- Skontaktowałem się z Prorokiem Codziennym w tej pożałowania godnej sprawie - ciągnął Dumbledore. Jego oczy, stalowo-błękitne, przesunęły się po zgromadzeniu i każdy poczuł, że jest oceniany na wskroś. - Powiedziałem im to, co powiem teraz wam: nie jest polityką Hogwartu, nigdy nie było i nigdy nie będzie, karać kogoś, kto nie zrobił niczego złego. - Szepty podniosły się. - Cisza! - krzyknął Dumbledore.

Szepty przemieniły się w pełne szoku milczenie. Harry nie ośmielił się spojrzeć na Snape'a, ale był zupełnie pewien, że mistrz eliksirów jest tak samo oszołomiony jak wszyscy. Dumbledore rzadko podnosił głos, a Harry nigdy nie słyszał, by krzyczał.

- Według artykułu - kontynuował chłodno Dumbledore w ciszy - to uczeń rozpuścił tę niefortunną plotkę. Jeśli i kiedy poznamy imię tego ucznia, możecie być pewni, że on lub ona zostanie natychmiast usunięty ze szkoły. - I wtedy, Harry był pewien, jego wzrok zatrzymał się na krótko na Draco Malfoyu, zanim przesunął się, by objąć całą salę. Ale Draco nie sprawiał wrażenia, jakby go to choć trochę zmieszało - zaledwie się uśmiechnął.

Jednak Harry poczuł się trochę lepiej. Draco mógł być wystarczająco arogancki, by wierzyć, że on - albo jego ojciec - mogą przechytrzyć Dumbledore'a, ale Harry wiedział lepiej. Jeśli Dumbledore podejrzewał Draco, cóż, to na pewno rzeczy miały się dobrze, prawda?

A potem przypomniał sobie swoją ciężką lekcję: Dumbledore nie był w stanie załatwić wszystkiego. Nie mieli żadnego dowodu na winę Draco, a nawet gdyby mieli, Draco mógł wziąć odwet, wnosząc przeciw Snape'owi otwarty zarzut i... Harry nieco zmarkotniał, ale szybko pocieszył myślą, że przynajmniej Dumbledore wie, kto jest za to odpowiedzialny i nie cieszy się z tego. Może mógł coś zrobić.

Ale nie mogli na to liczyć, pomyślał ponuro, odwracając się i patrząc w swój talerz wypełniony kotletami i warzywami. Dumbledore usiadł i znów wyglądał pogodnie, posuwając sól w stronę Snape'a, którego własna twarz była wciąż jak z kamienia.

Nie. To do Harry'ego i Snape'a ostatecznie należało, by wszystko naprawić. Teraz muszą odegrać małe przedstawienie, tak jak dziś rano. Harry uciszył zdradziecki głos we wnętrzu, który mówił, że to nie wyglądało jak przedstawienie. To konieczne, by zachować pozory. Każdy będzie oczekiwał, że będą się teraz zachowywać z jeszcze większą nienawiścią względem siebie, i po prostu musieli się wpasować. A potem, gdy będzie już po wszystkim...

Tak sobie pomyślał, aż wreszcie poczuł się na tyle dobrze, by skubnąć kotlet, choć lunch już prawie dobiegł końca. Mieli teraz półgodzinną przerwę przed wróżbiarstwem i opieką nad magicznymi stworzeniami. Potem przyjdzie weekend, przynosząc z sobą aż za dużo czasu na myślenie - choć może, Harry miał nadzieję, również czas na rozmowę.

Przyjaciele zgromadzili się wokół niego, oddzielając od tłumów - szczególnie drwiących Ślizgonów - zanim wybuchła jakaś potyczka. A potem nagle wiedział, że siedzi zdezorientowany w pokoju wspólnym Gryffindoru, otoczony ochronną barierą złożoną z Rona, Hermiony, Ginny, Neville'a, Deana i Seamusa. Ich wściekłe spojrzenia trzymały pozostałych członków domu na dystans.

- Co za stek obleśnych kłamstw - powiedział zapalczywie Dean. - Naprawdę, nie wiem, jak pozwalają komuś jak ta Skeeter pracować w gazecie!

- Och, pozwolą jej pracować - odrzekła Hermiona ze specjalną dawką goryczy w głosie. - Gazety nie dbają o prawdę, nie bardziej niż ministerstwo! Zwiększenie sprzedaży, tylko o to im chodzi!

- Założę się, że mogliby być mili i też się dobrze sprzedawać - stwierdziła ponuro Ginny. Potem, gdy Ron rzucił jej wściekłe spojrzenie, dodała szybko: - Ale naprawdę, Harry, oni mają rację. Nikt w to nie uwierzy. Znaczy się... Ty i Snape?

- Harry - wymamrotał z wahaniem Neville.

- Racja - mruknął Harry, gapiąc się w czerwony dywan i znów pragnąc zniknąć.

- Nie tylko o to chodzi - powiedział Ron z irytacją. - Nie było cię z nami na eliksirach, Ginny... Nie widziałaś, jakim Snape jest kompletnym draniem. Zamierza zmienić życie Harry'ego w piekło.

- Harry - powtórzył Neville.

- Chcę to zobaczyć - rzucił buntowniczo Seamus. - Jesteś wart dziesięciu takich Snape'ów, Harry, nie? Wiemy to. Przyjmiesz wszystko, co z siebie wyrzuci! - Harry niemal zakrztusił się na to.

- Harry... - znów spróbował Neville z uporem.

- Ale Snape jest profesorem - spierała się Hermiona. - Naprawdę, Harry jest bardzo ograniczony w działaniach, chyba że będzie tak źle, że będziemy się mogli poskarżyć Dumbledore'owi...

- Harry, co Malfoy miał na myśli, kiedy dziś na zajęciach powiedział: "Przykre"? - wypalił Neville.

Wszyscy ucichli i popatrzyli na Harry'ego.

- Malfoy coś ci powiedział? - spytał Ron, marszcząc czoło.

- Tak - mruknął Harry, zdobywając się na wysiłek, by spojrzeć im w oczy. Musiał pokazać, że ma trochę oleju w głowie, nie mógł wciąż "być w szoku". Nawet jeśli tak naprawdę chciał usiąść na łóżku, zasunąć kotary i pobyć przez chwilę sam. - Tylko to... "Przykre, Potter".

- Um. Wydaje mi się, że powiedział też: "Mam cię" - dodał Neville, jakby zaniepokojony, że przekracza swoje granice.

Jak na sygnał wszystkim opadły szczęki.

- "Mam cię"? - powtórzył Ron z niedowierzaniem. - Malfoy powiedział...?

- Tak - odparł cicho Harry. - Teraz, gdy o tym wspominasz, wydaje mi się, że tak...

Ginny sapnęła.

- Więc... więc to on, prawda? - zapytała, patrząc na wszystkich oczyma szeroko otwartymi i pewnymi. - Nie uważacie? On musi być tym anonimowym uczniem!

- Ale dlaczego miałby to zrobić? - spytał Seamus, marszcząc brwi.

- Snape był dla niego paskudny - przypomniała im wszystkim Hermiona, być może wspominając prywatną rozmowę, którą ona, Harry i Ron odbyli wcześniej. - To jak upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu, prawda?

Ginny zadrżała.

- Wstrętne! Och, Harry, tak mi przykro z twojego powodu...

- Ee. Tak - powiedział Harry, nagle bardziej niż kiedykolwiek pragnąc kilku minut dla siebie przed wróżbiarstwem. Nie chciał spotykać się z Trelawney właśnie teraz. Przy jego usposobieniu prawdopodobnie zaczaruje starego nietoperza i wyrzuci za okno, jeśli będzie robić jakieś aluzje...

- Przepraszam! - przerwał znów Neville głosem tak piskliwym, że wszyscy przestali gadać i obrócili się, by na niego spojrzeć. Wyciągnął pierwszą stronę Proroka z kieszeni swej szaty i pomachał nią. - Czy nie... nie uważacie... że wszyscy powinniśmy zadać sobie inne pytanie? Dlaczego Malfoy i Snape mieliby się nienawidzić, skoro obaj są śmierciożercami?

Cisza zapadła w całym pokoju tak jak i żołądek Harry'ego. Zastanawiał się, ile czasu minie, zanim ktoś podniesie tę kwestię. Idąc za bardziej drastycznymi aspektami, miał nadzieję - głupio - że może nikt po prostu nie... zauważy.

Boże, ależ był idiotą!

Po kolejnej chwili ciszy Dean wymamrotał:

- Muszę powiedzieć, że nie jestem szczególnie zaskoczony...

- Ja też nie - dodał Seamus. - On po prostu... pasuje, nie?

- Nie - powiedział natychmiast Harry, zanim zdążył się powstrzymać. Wszyscy obrócili się do niego i gorączkowo zapragnął, by trzymał język za zębami... Tyle że nie mógł im pozwolić mówić takie rzeczy, nie o Snapie, po prostu nie mógł. - To znaczy - powiedział bez przekonania - ona nie ma żadnego dowodu. Na nic. Znaczy się, nie żebyśmy lubili Snape'a czy coś takiego, ale dlaczego mielibyśmy wierzyć w to bardziej, niż wierzymy... w co innego? - No, to nie brzmiało źle... - A poza tym... naprawdę wydaje wam się, że Dumbledore pozwoliłby śmierciożercy uczyć w Hogwarcie? Ja... ja w to nie wierzę.

Ron zagryzł wargi, najwyraźniej pragnąc ujawnić to, co widział w czwartej klasie w skrzydle szpitalnym, ale został powstrzymany przez ostrzegawczą dłoń Hermiony na ramieniu. Spojrzenie, które rzucił Harry'emu, wyraźnie mówiło: "Dlaczego chronisz drania?", a Harry miał nadzieję, że wyjdzie z tego z kolejnym, kiepskim: "Bo Dumbledore tego chce". Jednak w międzyczasie Seamus, Dean i Ginny pokiwali niechętnie głowami.

- O tym nie pomyślałem - przyznał Dean. - To znaczy... masz rację, jest skończonym gnojem i nienawidzę go, ale podejrzewam, że Dumbledore nigdy by...

- Mógłby!

Po raz drugi oczy wszystkich zwróciły się na Neville'a Longbottoma, który tymczasem przybrał dość niepokojący odcień czerwieni. Jego szare oczy były podejrzanie jasne.

- Neville? - spytał zdumiony Ron.

- Dumbledore może się mylić! - rzucił Neville i zadrżał. - Może... I to wszystko ma sens... Oczywiście, że Snape jest śmierciożercą, każdy widzi, jak to mogło być...

Harry nagle poczuł się bardzo zdenerwowany.

- Neville - powiedziała ostrożnie Hermiona - myślę, że możesz być nieco przemęczony...

- Nienawidzę go! - krzyknął Neville, nagle rzucając gazetę na podłogę i wstając. Skupiał teraz na sobie uwagę wszystkich w pokoju wspólnym, nawet tych, którzy udawali, że czytają albo patrzą przez okno. - Jest ZŁY! Nie widzicie? Był śmierciożercą, a oni zabili moich rodziców!

Przez pokój przebiegło nagłe westchnięcie. Harry'emu opadła szczęka i złapał się na moment przed tym, jak chciał stwierdzić, że rodzice Neville'a są w Świętym Mungo, nie w grobie. Nie powinien tego wiedzieć. Ale dlaczego Neville mówił...?

- Ś-Śmierciożercy zabili twoich rodziców? - spytał przerażony Ron.

- Tak - powiedział chrapliwie Neville. - Tak. O-oni nie żyją. - Zagryzł dolną wargę i nie patrzył nikomu w oczy. - Zginęli, kiedy byłem dzieckiem. Ja... ja nigdy ich nie znałem.

- Och, Neville - wyszeptała Hermiona. - Tak mi przykro... Nie wiedzieliśmy...

- Nie chcę o tym mówić! - krzyknął Neville, machając gazetą, a jego policzki znów się zaczerwieniły. - Ale wy... Jak możecie tu siedzieć i go usprawiedliwiać, kiedy możemy się go pozbyć? Jest wstrętny, jest pełen nienawiści, on... nienawidzi mnie i założę się, że nienawidził moich rodziców, założę się, że pomógł zabić moich rodziców! Założę się, że...

Wszędzie wokół nich pobladłe twarze zaczęły przytakiwać i Harry zobaczył, że sytuacja wymyka się spod kontroli na jego oczach. Musiał to powiedzieć. Musiał.

- Neville, on tego nie zrobił!

Wszyscy popatrzyli na niego. Ron westchnął ciężko, a Hermiona wyglądała nieswojo, gdy wzrokiem poprosił ich o wsparcie.

- Znaczy się tego wszystkiego - rzucił szybko Harry, wskazując na gazetę. - Ze mną. Wiecie, że... tego nie zrobił. I, i naprawdę bardzo mi przykro, Neville, ale nie chcę, by ludzie myśleli, że zrobił. Rozumiesz? Prawda? A-a jeśli chodzi o twoich rodziców - dodał ze znacznie mniejszym wahaniem. - To... przykro mi. Ale.. ale... - Przełknął ciężko. - Przykro mi, Neville. - Czy mógł powiedzieć coś więcej? Musiał. - Jeśli to prawda, że Snape był śmierciożercą, to muszą być jakieś akta, nie? - Których nie było. Snape nigdy nie został postawiony przed sądem, na ile wiedział Harry, prawdopodobnie w nagrodę za szpiegowanie dla Dumbledore'a. - I... wszystko wyjdzie na jaw. Jestem tego pewien. - Zagryzł wargi. - Znacie Ritę Skeeter.

Neville patrzył na Harry'ego, a jego oczy wciąż były pełne wściekłości i bólu, ale skinął głową w milczeniu i usiadł na podłodze. Harry niezręcznie poklepał go po ramieniu.

- Wszystko będzie dobrze - wyszeptał, by przekonać tak innych, jak i siebie.

- Oczywiście, że tak! - powiedział żywo Ron. - Nic nie wiem o tej sprawie ze śmierciożercą - on i Hermiona spojrzeli po sobie niepewnie - ale ta cała afera z tobą, Harry, musi się szybko skończyć.

- Jasne - oznajmił cicho Harry. - Dumbledore powiedział... że wieczorem powinienem napisać list. Wysłać do gazety i w ogóle.

- Oczywiście, że powinieneś - zawołała Hermiona. - Właściwie...

- Wszyscy napiszemy - wtrąciła stanowczo Ginny, sięgając i klepiąc Neville'a po ramieniu, gdy Harry zatrzymał się. Pucołowaty chłopiec patrzył w dywan i nic nie mówił. - Jeden głupi "anonimowy uczeń" nie poradzi sobie z wieloma uczniami z imieniem i nazwiskiem, prawda?

- Racja - powiedział Seamus, brzmiąc nagle marzycielsko, najwyraźniej już układał list w głowie. - Drogi Proroku Codzienny, chciałem, byś wiedział, że jestem z Harrym w dormitorium od pierwszej klasy i wiem, że to chłopak o dobrym smaku i nigdy nie brałby pod uwagę spania z chodzącym workiem szlamu. - Harry zmusił się, by się nie kulić. - Albo z sadystycznym tłuściochem. Albo z głupim sukinsynem. Albo...

Ron spoglądał z wielkim entuzjazmem.

- Jasne - stwierdził, szeroko otwierając oczy. - Tylko pomyślcie... Okazja, by obrazić Snape'a w każdy sposób, jaki wymyślimy, przed całym czarodziejskim światem... a wszystko, jakbyśmy go bronili! - Rzucił szybkie, pełne winy spojrzenie Neville'owi. - Nie że tak robimy, oczywiście, wściekły drań - dodał szybko. - Byłoby miło, gdyby został wyrzucony, ale jestem z tobą, Harry... Nie chcę, by wszyscy myśleli, że to "dlatego, że z nim spałem". - Zatrząsł się. - Fuj!

Harry gwałtownie wstał.

- Ja... racja. Dzięki wam wszystkim. Um... potrzebuję tylko... - wskazał w kierunku schodów.

- Minutki dla siebie - powiedziała życzliwie Hermiona i gdyby Harry'emu nie było tak niedobrze, byłby wdzięczny. - Idź więc... Masz piętnaście minut do następnej lekcji...

- Zacznij układać list, Harry! - zawołał za nim wesoło Ron. - Wszystkie te obelgi... będą niezłą terapią, wiecie!

Wydawało się, że wieczność zajmie mu wejście na górę do dormitorium, ale wreszcie mu się udało. Harry zataczając się podszedł do łóżka, życząc sobie, by przede wszystkim nigdy z niego nie wstał - by dzisiejszy dzień w ogóle nigdy się nie wydarzył. Odsunął zasłonki, klapnął na łóżko i zasunął za sobą, a potem zwinął się w kłębek na materacu, zaciskając zęby i oczy, próbując bardzo mocno nie myśleć w ogóle o niczym.

* * *

Reszta dnia upłynęła Harry'emu w oszołomieniu. Profesor Trelawney, jedyna w całej szkole, wydawała się w ogóle nie słyszeć o skandalicznej wiadomości - Harry pomyślał, że prawdopodobnie przez cały dzień nawet nie wychodziła ze swej wieży, i po raz pierwszy w życiu był wdzięczny za jej dziwne zwyczaje. Lekcja minęła normalnie, wszyscy gapili się ślepo w filiżanki, a koledzy zrobili jeden czy dwa żarty, że znajdzie sobie "nową miłość", które Harry uznał za bardzo w złym guście. Ron wreszcie warknął na wszystkich i kazał im się zamknąć.

- Snape - wymruczał i znów się wzdrygnął. - Nawet nie ma z czego żartować, nie?

- Nie, nie ma - zgodził się Harry, wpatrując się w swoją filiżankę i starając się nie myśleć o smaku mięty. - Pomówmy o czymś innym... Jak tam sprawy z Hermioną? - Jakby codziennie nie widział ich razem. Ale Ron oczywiście nie miał nic przeciwko i zagadał Harry'ego o ich sprzeczce, którą mieli ostatniej nocy. Posłużyło to za odpowiednie odwrócenie uwagi.

Następna była opieka nad magicznymi zwierzętami i Harry cierpiał, gdyż Hagrid niezgrabnie próbował go pocieszyć, ucząc karmić dronta. Pod koniec zajęć był szczęśliwy, że może uciec bynajmniej nie subtelnemu, zachęcającemu uśmiechowi. Jak zawsze Hagrid chciał dobrze, ale teraz Harry nie był w stanie tego znieść. Nie mógł o tym myśleć.

Tego wieczoru nie było quidditcha, nie było latania, na które można by się cieszyć, aż do następnego dnia. Mógł sam przelecieć kilka okrążeń, by oczyścić myśli, jak często robił w przeszłości, ale pogoda i tak była do kitu - silny wiatr i szybko spadająca temperatura. Harry nie był pewien, czy potrafiłby się skoncentrować choćby na tyle, by utrzymać się na miotle, tym bardziej radzić sobie ze zdradzieckimi podmuchami. Koniec końców przewlókł się przez to popołudnie, przetrwał szyderstwa Ślizgonów, mniej złośliwe żarty Puchonów i Krukonów, i czynione w dobrej wierze wsparcie własnego domu. Czuł, jakby ten przeklęty dzień nigdy nie miał dobiec końca.

Ale jednak dobiegł - jak wszystkie inne dni - i Harry nagle wieczorem mył twarz, układając w głowie list do Proroka. Dean z wielką radością już się do tego wziął - w poprzednim tygodniu oblał test z eliksirów i cieszył się, że odpłaci pięknym za nadobne. Drogi Proroku Codzienny - czy tak można zacząć? - Chciałem powiedzieć, że... nie, nie, czuję potrzebę, by poinformować... Chciałbym zapytać... Chcę, żebyście to odwołali, wy przeklęte, durne dranie, byłem szczęśliwy, a wtedy wy musieliście przyjść i...

Harry umył zęby i poszedł do łóżka, gdzie zostawił książki, pergamin i pióro. Miał nadzieję, że jakoś to wszystko się ułoży, gdy już zacznie pisać - chciał napisać to dziś wieczorem, by z samego rana pokazać Dumbledore'owi.

Zasunął zasłony swojego łóżka różdżką, wyszeptał: "Lumos" i usadowił się wygodnie we wnętrzu swego oświetlonego kokonu, by pisać. Przesunął książkę do eliksirów, by zrobić sobie miejsce - i stłumił gwałtowne westchnienie.

Z samej góry wyglądała wiadomość.

Jego serce zaczęło walić dwukrotnie szybciej, gdy drżącymi palcami otworzył podręcznik i wyciągnął kawałek pergaminu. Snape znów jakoś to zrobił. Może powie mu, jak mogą porozmawiać, albo przynajmniej kiedy będzie bezpiecznie, by mogli porozmawiać i ustalić wreszcie, co zamierzają teraz robić i gdzie następnym razem...

Świstek zawierał dwa słowa skreślone dokładnym pismem Snape'a.

Nigdy więcej.

Harry patrzył na nie ślepo przez całe dwie minuty, po czym w końcu zwinął się na boku, wciąż ściskając notkę, ale teraz patrząc w przestrzeń, choć wciąż widział słowa przelatujące przed jego oczami, bo odcisnęły się w jego mózgu.

Nigdy więcej.

Cóż. To brzmiało... ostatecznie...

Zamknął oczy, wymyślając i pozbywając się setek różnych planów. Żaden z nich się teraz nie liczył. Nie, jeśli Snape... odwoływał to. Wszystko. Wszystko.

Naprawdę chciałem z nim porozmawiać.

nigdy więcej

Ja... lubiłem z nim rozmawiać.

nigdy więcej

Chciałem odejść, by z nim być, gdybym musiał... To moja wina, odszedłbym... Zrobiłbym wszystko, by był bezpieczny...

nigdy więcej

...i wciąż... mogę.

Harry usiadł, przełykając grudę w gardle, choć nie mógł pozbyć się ciężaru w piersi. Więc... więc to koniec. Dobrze. To nie mogło trwać. Oczywiście, że nie mogło. Harry powinien był wiedzieć lepiej. Nic dobrego nie trwa wiecznie - nie, kiedy na świecie byli Voldemort i Malfoyowie. Ale Harry miał swe zobowiązania. Względem Sever... względem Snape'a. Snape'a.

Zagryzł wargi tak mocno, że poczuł smak krwi. A potem wyciągnął arkusz pergaminu i pióro, i zaczął kreślić słowa, skupiając się, by jego dłoń pisała równo.

Drogi Proroku Codzienny, napisał, a słowa pojawiły się przed nim, jakby nie miał z ich powstaniem nic wspólnego. Chcę poinformować, że absolutnie nic nie ma między profesorem Snape'em a mną...

Powiedział sobie, że to lepiej, że nie musi kłamać.



rozdział 8 | główna | rozdział 10