Rozdział piętnasty
Krzywa wiedzy




Ostatni tydzień ferii zlał się Harry'emu w przyjemną plamę. Dnie wypełniły mu latanie, czytanie nowej książki od Hermiony, gra w eksplodującego durnia z Worthingtonem - gdy był we wspaniałomyślnym nastroju - i jedna czy dwie wizyty u Hagrida. Noce spędzał w lochach i znów przyzwyczajał się do cudownej rutyny wracania chwiejnie do wieży Gryffindoru o wpół do czwartej nad ranem, czując się lekko obolałym i bardzo, bardzo szczęśliwym. Uważał raczej, że usposobienie Severusa też się poprawiło - choć ciężko było powiedzieć na pewno. Wciąż nie pojawiał się na wielu posiłkach, spędzając dnie na pracy nad eliksirem Dumbledore'a, ale cienie pod jego oczami znikały - Harry nie wiedział, jak to się dzieje, skoro żaden z nich nie spał zbyt wiele - a linie wokół ust wydawały się mniej wyraźne. Severus nigdy nie sprawiał wrażenia po prostu szczęśliwego, to było normą, ale wyglądał mniej ponuro. Harry przypuszczał, że to o czymś świadczy.

Nie trenował quidditcha od dnia przed wigilią Bożego Narodzenia i wiedział, że Imogena nie będzie zadowolona, gdy po powrocie zastanie go bez formy. Cała drużyna wiedziała, że zostaje na ferie, a Imogena swym donośnym głosem ogłosiła, że uznaje za pewnik, że Harry da im wszystkim dobry przykład, w pełni wykorzystując okazję, że ma dla siebie boisko i nikogo z innych drużyn. Harry ochoczo przyrzekł, że tak będzie - trenowanie quidditcha nigdy nie było czymś ciężkim - ale raczej ociągał się z wypełnianiem obietnicy. Zaraz więc po świętach otworzył kufer, nie mogąc doczekać się wyjścia na zewnątrz, gdzie pogoda była wreszcie piękna po kilku pochmurnych dniach.

Niemal natychmiast zauważył, że z jego Błyskawicą coś jest nie tak. Na moment wpadł w panikę. Czyżby usunięto z niej zaklęcia? Nie - czuł raczej, jakby coś zostało dodane do nich. Ktoś więc przy niej majstrował. Ale kto? Nikogo tu nie było! O ile ta dziewczyna ze Slytherinu nie wkradła się i jakoś dostała do jego rzeczy, nie miał pojęcia, co mogło się stać.

Harry z pewnym trudem pohamował swój gniew. Zobaczymy, czy samemu potrafi dowiedzieć się, co jest grane, a jeśli nie, weźmie ją prosto do pani Hooch. Nie, nie było jej... No to pójdzie do McGonagall. Ale najpierw... Położył miotłę na kolanach, przesunął dłonie po trzonku i skoncentrował się...

...Jego oczy rozszerzyły się. Kiedy... kiedy się skoncentrował, mógł wyczuć...

Mógł wyczuć magię, iskrzącą się w całej jego ukochanej miotle. Wiedział to, jak wiedział o swych własnych rękach: podświadomie. Proszę, tu było zaklęcie hamujące, drżąc i dodając otuchy w jego zmysłach... i inne zaklęcia ochronne rzucone przez Hooch i Dumbledore'a, a także...

...Co to było? Na Błyskawicy było jeszcze jedno zaklęcie, którego nie było przedtem, a kiedy Harry "zajrzał" bliżej, czuł moc okrywającą miotłę - okrywającą jego. To musiało być coś innego, o to właśnie chodziło. Bardzo potężne zaklęcie, które zostało dostrojone, by reagować właśnie na Harry'ego: brzdąkało przez miotłę, przez jego różdżkę, dłonie, ramiona, przez całe jego ciało aż do głowy.

Harry wypuścił powietrze ze świstem. Przepływająca przez niego moc zaklęcia sprawiła, że poczuł, jakby był owinięty ciepłym kocem albo wpuszczony w bańkę, czy coś takiego - to nie było nieprzyjemne, czuł się w jakiś sposób... amortyzowany. I wreszcie zaskoczył. Zaklęcie ochronne. Jedno z najsilniejszych, z jakimi kiedykolwiek miał styczność.

Myśl Harry'ego natychmiast pofrunęła do dyrektora, ale jakoś nie czuł tego zaklęcia dyrektorem. Było w nim coś znajomego, lecz nie wiedział co. Jeszcze nie. Miał pełen zamiar dowiedzieć się. Czuł, że zaklęcie łagodnie go oplata, otula go, i spróbował "sięgnąć" po nie swą własną mocą, tak jak zrobił to wtedy z Ronem na zajęciach. Znów nie potrafił wytłumaczyć, jak to robi. Po prostu zrobił. Zaklęcie zasyczało na obrzeżach jego umysłu i wydało mu się, że słyszy bardzo znajomy, głęboki głos mruczący inkantacje, że czuje ostry zapach eliksirów i chłodny, wilgotny kamień, że czuje na twarzy zimny powiew powietrza z lochów.

Severus! To była magia Severusa! Oczywiście - to miało sens, pomyślał Harry z zachwytem, pozwalając, by zaklęcie łagodnie wokół niego falowało. Na urodziny zrobił dla niego eliksir, a na gwiazdkę obdarował zaklęciem. Mógł nie mieć dostępu do swej skrytki u Gringotta, ale był zdecydowanie twórczy. Harry przez kilka chwil siedział tylko nieruchomo, trzymając miotłę i czując przyjemny śpiew magii, pochodzącej od tak bardzo kochanej osoby. Potem nabrał głęboko powietrza i odciął ją: zaklęcie wciąż było aktywne, czuł je "wewnątrz" miotły, ale jego obecność już go nie rozpraszała.

Harry wstał, niecierpliwie chcąc polatać i upewnić się, że zaklęcie, jakkolwiek pomyślane w dobrej wierze, nie będzie zakłócać jego występów. Będzie musiał zapytać o zaklęcia ochronne Hermionę, gdy wróci. W międzyczasie trochę poeksperymentuje praktycznie. Obrócił się z miotłą w dłoniach i zobaczył notkę na poduszce.

Uśmiechnął się i podniósł ją.


Jeśli czytasz tę wiadomość, to jakoś zebrałeś rozum do kupy, by znaleźć swój prezent gwiazdkowy. Gratulacje. Powinien się przydać komuś, kto ma takie skłonności do samobójstwa przy pomocy miotły.


Samo... to dureń, pomyślał Harry czule, gniotąc notkę i paląc ją. Był nadzwyczaj zadowolony, gdy odkrył na próbnej przejażdżce, że Błyskawica sprawuje się tak idealnie jak zawsze. Spróbował nawet kilku bardzo ryzykownych manewrów, choć robił je blisko ziemi, i czuł, że zaklęcie praktycznie odrywa się od miotły i mocno go trzyma. Harry miał przeczucie, że nawet jeśli upadnie, nie zrani się zbyt poważnie. Co za prezent! Harry był zadowolony, że działa lepiej niż somniesperus, i wziąwszy wszystko pod uwagę, było dość niezwykłe, że Severus dał mu taką przewagę w quidditchu.

Harry opadł na ziemię i zeskoczył z miotły. Gdy to robił, poczuł bardzo wyraźne szczypnięcie w tyłek. Jego oczy rozszerzyły się i obrócił się, ale nikogo nie było. Spojrzał na zaczarowaną miotłę.

- Nie musisz być bezczelna - oświadczył jej. Błyskawica milczała.

Tego wieczora, gdy siedzieli przy szachownicy, Harry podziękował Severusowi za prezent.

- To jak... jakbym był owinięty czymś bardzo wygodnym - powiedział, próbując opisać uczucie.

Severus najwyraźniej próbował nie wyglądać na zbyt zadowolonego, gdy przesuwał swego czarnego gońca.

- Nie ma cię to zachęcać do większej nieostrożności - przypomniał Harry'emu ostro. - Jeśli podczas następnego meczu zobaczę jakieś szczególnie zwariowane wyczyny, zdejmę je natychmiast.

Jasne, pomyślał Harry, ale nie powiedział tego na głos.

- Będę tak ostrożny jak zawsze - zapewnił i obdarzył Severusa najbardziej promiennym uśmiechem. Severus uśmiechnął się drwiąco. - Dlaczego dzisiaj naszła cię ochota na szachy? - spytał Harry z ciekawością. Nie miał nic przeciwko, ale było to dość zaskakujące: nie grali w szachy od miesięcy, a zupełnie ostatnio byli o wiele bardziej zainteresowani innymi zajęciami, ale dziś Severus zaproponował je niemal natychmiast, gdy Harry wszedł do pokoju.

- Popatrz, w co jesteś ubrany - odparł Severus.

Zmieszany Harry popatrzył po sobie. Nosił swój nowy sweter Weasleyów, zielony jak zawsze, z wielkim, złotym H na przodzie. Poklepał go.

- No... Pani Weasley robi mi jeden co roku - stwierdził. - I?

- I odmawiam rozprawiczania cię, kiedy masz go na sobie, ot co. Mam swoje granice.

- Można go zdjąć - powiedział sucho Harry.

- Więc go zdejmij i rusz się, zanim umrę ze starości. - Severus wskazał niecierpliwie na szachownicę, gdzie Harry uparcie stawiał swego skoczka w bardzo niepewnym położeniu.

- Myślałem, że się czegoś nauczysz - powiedział Severus, zbijając skoczka.

- Uczę się - odpowiedział Harry i zbił gońca.

* * *

Zaklęcie na Błyskawicy bardzo się przydało podczas następnego meczu Gryfonów przeciw Puchonom, który miał miejsce w pochmurny dzień w połowie stycznia. Ellen, rezerwowy pałkarz, rozwinęła cały swój niebezpieczny potencjał i walnęła prosto w Harry'ego, z nadmiernym entuzjazmem wybijając tłuczek. Harry, wypatrując bystrym okiem znicza i próbując usunąć się z drogi trójce ścigających, którzy pędzili prosto ku niemu, był na coś takiego najmniej przygotowany i nagle odkrył, że kręci się do góry nogami, słyszał krzyk Ellen, czuł że jego nogi i palce zaczynają rozluźniać się wokół miotły. Spadał i było to bardzo paskudne...

I wtedy Błyskawica go złapała, ściągając z powrotem tak szybko, że trudno było zauważyć. Nikt nie mógł powiedzieć, że to była magia: pomyślą po prostu, że nadzwyczaj dobrze odzyskał równowagę (i rozum). Harry był zdumiony, ale nie tak zdumiony, by nie zauważyć pojawienia się znicza i nie pędzić ku niemu na złamanie karku, łatwo zostawiając w tyle szukającego Puchonów.

Uniósł go w górę przy umiarkowanym aplauzie. Ostatnio mecze z Puchonami rzadko były ekscytujące i nigdy nie udawało im się wygrać. Jakby cała wola walki zniknęła wraz ze śmiercią Cedrika Diggory'ego ponad rok temu. Wydawało się nietaktowne napawać zwycięstwem prosto w ich twarze i drużyna szybko opadła na ziemię.

Przez cały ubiegły rok Harry, po meczach z Puchonami, był głęboko świadom swych przepełnionych winą uczuć i straconych szans. Cedrik powinien być tutaj, by wraz ze swym domem prowadzić wyrównaną walkę. Tak wiele rzeczy powinno być inaczej. Ale po tym szczególnym meczu Harry'emu było zbyt dobrze dzięki owijającej go ochronnie magii Snape'a, by czuć się winnym. Przez długi czas opłakiwał Cedrika i zrobił wszystko, co było w jego mocy, by zabrać go z tamtego piekielnego cmentarza. I po tym, jak przez ponad rok powtarzał to sobie, może wreszcie zacznie w to wierzyć. Ciekaw był, czy Cho również odczuwała coś takiego.

Harry trzymał swą miotłę nieco bliżej siebie niż zazwyczaj, gdy odbierał gratulacje od przyjaciół i kolegów. Wydawała się lubić tę dodatkową uwagę i czuł magię śpiewającą w nim. To było cudowne. Zerknął na trybuny Slytherinu, w sam raz by zobaczyć, jak Snape wychodzi. Niewielu Ślizgonów przybyło na mecz, poza kilkoma zatwardzialcami, którzy mieli wymuszoną nadzieję, że Gryfoni przegrają. Harry przypuszczał, że Snape'a można do nich zaliczyć bez problemu, gdyby ktoś zastanawiał się, co on tu robi. Zastanawiał się, czy Snape czuł zaklęcie, gdy było uaktywnione. Jeśli tak, bez wątpienia później nasłucha się co nieco na temat swojego rozumu.

Jeśli chodzi o samo zaklęcie, Harry był teraz wprost okrutnie ciekawy. Próbował pytać o nie Snape'a, ale jego kochanek powiedział mu stanowczo, by poszedł do biblioteki i dla odmiany sam czegoś poszukał. Więc Harry postanowił, że tak zrobi. Oczywiście z pomocą Hermiony.

- Zaklęcia ochronne? - spytała, marszcząc brwi, gdy przedstawił jej swoje plany następnego dnia po lunchu. - Po co? Za dwa tygodnie mamy test z zaklęć, lepiej poucz się do niego.

Harry bardzo lubił Hermionę jako przyjaciółkę, ale cieszył się, że to nie on z nią chodzi.

- Uczę się - skłamał. - Słuchaj, pomyślałem... pomyślałem, że może się nam przydać na następny egzamin z obrony - skończył w chwili natchnienia. Ron popatrzył na niego, jakby stracił zmysły.

Hermiona spojrzała z zamyśleniem.

- Masz rację - powiedziała ku wielkiej uldze Harry'ego. - Znaczy się, większość zaklęć ochronnych wiąże się z tym, co teraz robimy... zaawansowane wersje zaklęć blokujących, większość teorii jest taka sama, szczególnie gdy...

- Właśnie - rzucił pewnie Harry i skierował się do biblioteki.

Hermiona pobiegła za nim, myśląc na głos, jakich książek mogą potrzebować, a Ron ciągnął za nimi wolniej, z rękami w kieszeniach.

Najwyraźniej zachwycona entuzjazmem Harry'ego, Hermiona wyciągnęła masę ksiąg na temat zaklęć ochronnych. W rzeczywistości tak wiele, że ledwo zmieściły się na stole. Harry desperacko zastanawiał się, jak zawęzić poszukiwania, nie wyjawiając, że szuka czegoś konkretnego.

- Wiesz - powiedział z nadzieją, że brzmi obojętnie - założę się, że naprawdę interesujące byłyby zaklęcia ochronne, których można użyć w quidditchu.

Na słowo "quidditch" Ron ożywił się, jedynie by się przekonać, że to wciąż odnosi się do ich ponadprogramowych studiów. Potem znów oklapł.

- Nie łapię, dlaczego tak nagle się tym zainteresowałeś - oznajmił Harry'emu.

- Och, Ron! - wykrzyknęła Hermiona, szeroko otwierając oczy. - Przecież to oczywiste. Harry, powinieneś był powiedzieć. Wtedy nie musiałabym wyciągać wszystkich tych książek!

- Ee... co jest oczywiste? - spytał Harry nerwowo.

- Widzieliśmy, jak Ellen Beers niemal zrzuciła cię wczoraj z miotły - wyjaśniła cierpliwie Hermiona. - To naturalne, że chcesz czegoś, by czuć się bezpieczniej.

Harry najeżył się.

- Czuję się zupełnie bezpieczny! - Bynajmniej nie z powodu tego zaklęcia ochronnego, ale w ogóle. Nie chciał, by myślano, że jest dzieckiem, które boi się wysokości. - Jestem tylko.. zainteresowany, i tyle. Ja... myślę o zaprojektowaniu w przyszłości nowej miotły - wypalił z kolejnym przypływem natchnienia. - Zainteresowały mnie zaklęcia i uroki na nich, po... po przeczytaniu książki, którą dałaś mi na gwiazdkę! I pomyślałem...

- Nowa miotła? - włączył się Ron, wreszcie wyglądając na zaciekawionego. - No, dlaczego nie powiedziałeś? Założę się, że coś tutaj jest... zaklęcia antygrawitacyjne, wiesz, takie tam... Hej, Harry, będę ci mógł pomóc w projekcie, co?

- Jasne, oczywiście - odparł Harry z roztargnieniem, gdy zaczęli segregować książki, odkładając te, z których nie mieliby pożytku.

- Myślałam, że chodzi o nasz egzamin z obrony - powiedziała Hermiona surowo, choć położyła na kolanach ciężką książkę o magii latania.

- Nasz co? Och, oczywiście, że tak - rzucił szybko Harry. - Dwie pieczenie przy jednym ogniu. Dokładnie.

Hermiona nie wyglądała na przekonaną, ale każde badanie akademickie musiało ściągnąć jej uwagę. Z pełną motywacją trio zaczęło wertować ciężkie, zakurzone tomiska.

Godzinę później Harry zaczynał popadać we frustrację. Ron wyglądał na znudzonego. Hermiona dopiero zaczynała się rozgrzewać. Harry chciał w jakiś sposób powiedzieć, o jakie konkretnie zaklęcie mu chodzi, nie zdradzając tajemnicy. Hermiona mogła o nim słyszeć. Prawdopodobnie słyszała, znając ją.

Może... może jednak był sposób.

- Wiecie, co to by mogło być? - spytał, próbując spoglądać z zamyśleniem i ostrożnie dobierając słowa. - Chciałbym, by to było naprawdę silne zaklęcie ochronne, które można by... dopasować do gracza. Indywidualnie. Coś, co nawet mogłoby zapobiec upadkowi. Czy to nie byłoby dobre?

Oczy Hermiony rozszerzyły się baaardzo i Harry próbował stłumić uczucie triumfu.

- Ja... chyba słyszałam o takim zaklęciu - powiedziała. - Widziałam je... to było w książce o magii mioteł w dziale quidditcha. Znalazłam je w pierwszej klasie, pamiętasz, gdy baliśmy się, że Snape spróbuje cię zabić podczas meczu. Ale było dla mnie zbyt zaawansowane, by wtedy je rzucić, bo inaczej bym to zrobiła. Zupełnie o nim zapomniałam...

Harry czuł, że jego serce zaczyna szybciej bić, mając nadzieję, że nie zapomniała zupełnie. Mało prawdopodobne, znając Hermionę.

- Może teraz nie byłoby zbyt zaawansowane - podsunął. - Pamiętasz książkę?

- Tak mi się wydaje - odparła, marszcząc czoło. - Była w dziale sportu i gier, i pamiętam, że była bardzo duża - chociaż wtedy oczywiście byłam mniejsza - czerwona okładka, żółte napisy...

- Wiem, o którą ci chodzi! - zawołał Harry i zeskoczył z krzesła, zanim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć. Po kilku minutach wrócił, taszcząc książkę z pytaniem - To ta? - Z pewnością wystarczająco często bywał w tamtej części biblioteki, by rozpoznać opis, choć tej jeszcze nie czytał.

- Chyba tak - powiedziała Hermiona. - Chociaż naprawdę trudne zaklęcie jak to prawdopodobnie jest wspomniane w kilku z tych, o ile dobrze pamiętam.

Ron spojrzał na góry książek, jakie ich otaczały.

- Ee, dobrze więc, że znaleźliśmy tę jedną.

Harry otworzył książkę, niecierpliwie przelatując przez spis treści, aż doszedł do rozdziału o zaklęciach i urokach. Przekartkował książkę - proszę. Jest. Opis zaklęcia dokładnie pokrywał się z tym, jak odczuwał zaklęcie Snape'a.

Gdy czytał, ignorując podniecone pytania Hermiony, Harry poczuł, że jego oczy robią się wielkie. To było naprawdę ciężkie zaklęcie. Nic dziwnego, że większość mioteł nie miała go na sobie. Pochłaniało bardzo wiele czasu, a niektóre inkantacje były w języku, którego nigdy nie słyszał, i nawet jakiś paskudny eliksir czy dwa, i - niemal sapnął - upuszczanie krwi. Rzucającego zaklęcie.

Hermiona zniecierpliwiła się i z chrząknięciem wzięła ciężką księgę z jego zmartwiałych dłoni.

- Rety, jest - zawołała, brzmiąc na zadowoloną, a Ron wyciągnął szyję, by popatrzeć. - Boże, no to jest odpowiednie zaklęcie!

- Wygląda okropnie - stwierdził Ron i zadrżał. - Na twoim miejscu, Harry, trzymałbym się od tego z daleka.

Hermiona pokiwała głową, spoglądając niechętnie.

- Prawdopodobnie nie jesteśmy jeszcze na nie gotowi... Część z tego to niemal czarna magia, i powinno się je rzucać na przedmioty, nie ludzi... Ale ten kawałek o upuszczaniu krwi rzucającego zaklęcie brzmi wiarygodnie, najpotężniejsza ochrona zawsze pochodzi z poświęcenia... - Umilkła, a jej oczy jakby automatycznie powędrowały do blizny na czole Harry'ego.

Harry nagle poczuł ból w piersi, a oczy zaczęły go niebezpiecznie szczypać. Zagryzając wargi, odebrał książkę i znów popatrzył na zaklęcie. Severus potrafił rzucić tego potwora? Harry był przestraszony od samego patrzenia. Nigdy nie byłby w stanie zrobić czegoś takiego - nie mógłby zrobić niczego w tym stylu, by chronić w zamian Severusa, czy Rona i Hermionę, czy... czy kogokolwiek.

Hermiona prawdopodobnie potrafiłaby, gdyby dać jej dość czasu, nieważne, co twierdziła, pomyślał smutno. Od tak dawna ciężko pracowała i w wolnym czasie czytała wszystko. Na miłość boską, w drugiej klasie pomyślnie przyrządziła porcję eliksiru wielosokowego. Dlaczego on tak nie robił? Gdzieś tam był Voldemort, zabijając ludzi i paląc domy, a Harry tracił czas na quidditcha! Uczył się dobrze, gdy się przyłożył, ale nigdy się tak naprawdę nie przykładał. A Severus był zamknięty w tym zamku, gdyż nie było nikogo, kto mógłby się niego zatroszczyć, gdyby odszedł. I był jeszcze Syriusz, gdzieś w ukryciu, robiąc Bóg wie co i w wielkiej potrzebie takiej ochrony... a Harry...

- Nie wiem niczego! - wypalił w nagłej frustracji, aż Ron i Hermiona popatrzyli na niego zszokowani, a pani Pince, bibliotekarka, spojrzała złowrogo. - Wszystkie te zaklęcia... cała ta magia, cała ta moc, po prostu siedzą w tych książkach, a ja nigdy nawet do nich nie zajrzałem!

Ronowi opadła szczęka. Nawet Hermiona patrzyła zdumiona, choć z aprobatą.

- Cóż, Harry, nigdy nie jest za późno, by się uczyć - przypomniała mu. - Gdybyś tylko pracował trochę mocniej, jestem pewna, że mógłbyś...

- Będę - powiedział Harry, tak cicho, że musieli wytężyć słuch, by go usłyszeć. - Zobaczycie. Tak wiele muszę się nauczyć. Zrobię to!

Pani Pince syknęła ma nich. Zrozumieli aluzję i opuścili bibliotekę. Harry'emu kręciło się w głowie z wiedzy o własnych brakach.

- Harry, co cię napadło? - zapytał Ron.

- Och... nic - wydusił Harry, nie będąc w stanie wyjaśnić, co się stało, nawet sobie samemu. - Ja tylko...

Hermiona zatrzymała się i chłopcy wpadli na nią.

- Czy to nie Neville rozmawia tam z Malfoyem? - spytała z niedowierzaniem.

Na to wyglądało. W ocienionym kącie dwaj chłopcy stali obok posągu Mamrobolda Nienawistnego i bardzo tajemniczo rozmawiali. Jeden szczupły, jasny i groźny, drugi niski, okrągły i drżący - to musieli być Neville i Malfoy.

- Chodźcie - powiedział ponuro Harry, a Ron i Hermiona sformowali szereg, maszerując ku nieoczekiwanej parze.

Gdy się zbliżyli, Draco wyprostował się i odszedł na krok od Neville'a, wychodząc z cienia. Neville odwrócił się i zobaczył ich, a jego twarz stała się kredowobiała.

- O-och - wyjąkał.

- Co robisz, Malfoy? - spytał Ron. - Gdzie twoi wielcy, paskudni kumple? Nie wiedziałem, że możesz chodzić bez nich.

- To musi być słynny dowcip Weasleyów, o którym tyle słyszałem - odezwał się Draco. - Szkoda, że jesteście tak cholernie biedni. Inaczej moglibyście nająć kogoś, by spisywał wasze żarty.

Ron zesztywniał, a Hermiona położyła dłoń na jego ramieniu. Widząc to, Draco zaśmiał się. Harry już słyszał nadchodzący żart o szlamach i powiedział ostrzegawczym tonem:

- Spływaj, Malfoy. Już.

Oczekiwał, że Draco rzuci kolejną złośliwą uwagę czy nawet mu pogrozi - nawet powitałby to z przyjemnością - ale Draco zaledwie uśmiechnął się szyderczo, odwrócił, ukłonił kpiąco Neville'owi i powiedział:

- Zobaczymy się później, Longbottom. Pamiętaj o naszej rozmowie. - Po czym odszedł.

- Palant - warknął Ron. - Zbyt się boi zadzierać z nami wszystkimi bez swoich zbirów... Wszystko w porządku, Neville? Co ci powiedział?

Ku zaskoczeniu Harry'ego Neville wyprostował się.

- N-nic - odparł lekko piskliwym głosem. - P-po prostu rozmawialiśmy.

Hermiona podeszła bliżej.

- W porządku, Neville - zapewniła. - Możesz nam powiedzieć... Nie ujdzie mu to na sucho, cokolwiek to jest...

- Niczego takiego nie zrobił! - zawołał Neville ostro i odszedł od posągu w kierunku najbliższego korytarza. - Po prostu rozmawialiśmy! Czy człowiek nie może mieć własnych spraw? Nie musicie mnie chronić! - Po czym odwrócił się i pospieszył korytarzem, zostawiając Harry'ego, Rona i Hermionę gapiących się za nim.

- Świetnie! - powiedziała Hermiona po chwili.

- Co z nim jest? - spytał Ron ze wstrętem. - Jakbyśmy nie chcieli mu pomóc! A Neville potrzebuje najwięcej pomocy, ile może dostać, to oczywiste... - Spojrzał na Harry'ego. - Wygląda, że nie tobie jednemu coś dziś gryzie tyłek.

- Och, Ron - rzuciła Hermiona z wyrzutem, ale nie zaprzeczyła mu.

Harry wciąż patrzył się w kierunku, gdzie poszedł Malfoy. Co ten drań teraz planował? Krew w nim zawrzała na myśl, że Malfoy może skrzywdzić jednego z jego przyjaciół. Och nie - nie znów, nie uda mu się. Niech tylko wysunie się na jeden palec przy Harrym...

Mógł się założyć, że w bibliotece są jakieś naprawdę dobre zaklęcia, by radzić sobie z takimi rzeczami. Zaklęcia, które pokażą Malfoyowi, gdzie jego miejsce, i to na dobre.

- Harry? - szturchnął go Ron.

Harry wzdrygnął się.

- Co?

- Gdzie byłeś? Najpierw wariujesz w bibliotece, a teraz tylko się gapisz... - Ron wyszczerzył się. - Myślisz, żeby dopaść Malfoya?

- Tak - odpowiedział Harry bez namysłu.

- Harry - rzuciła Hermiona ostrzegawczo - to nie jest dobry pomysł.

- Dopaść Malfoya zawsze jest dobrym pomysłem - poprawił Ron. - Teraz kiedy Harry jest z George'em, mamy dostęp do całego ich materiału... Może zrobią dla nas coś, dzięki czemu Malfoy będzie rzygał cały dzień, albo zrobi się niebieski...

Albo martwy. Harry miał dość rozsądku, by nie mówić tej myśli na głos.

Nie mógł się jednak jej pozbyć.

* * *

Harry właściwie cieszył się, że tego wieczora nie idzie do Severusa. Wciąż był zły i rozproszony, i nie mógł wytłumaczyć z jakiego powodu. To spotkanie z Malfoyem nie mogło go tak zdenerwować, prawda? W przeszłości Malfoy robił i mówił rzeczy o wiele bardziej przykre i Harry zazwyczaj był w stanie dość szybko o nich zapomnieć.

Ale tym razem, z jakiejś przyczyny, wszystko wirowało w jego umyśle, złoszcząc go jeszcze bardziej, jeszcze bardziej denerwując i nie dając mu zasnąć. Leżał w łóżku i gapił się w sufit. Może seks pomógłby, a Severus mógłby nawet zrozumieć, jak czuje się Harry - jeśli ktoś wiedział, jak to jest żywić urazę, był to Snape, a między nimi dwoma nie było miłości dla Draco Malfoya. Ale Harry mógłby mieć kłopot z wytłumaczeniem głębi swego niepokoju i gniewu. Wydawało się to sięgać poza Malfoya, poza te wstrętne słowa w korytarzu, i nie mógł tego w ogóle zrozumieć. A jeśli on nie mógł zrozumieć, to jak mógł oczekiwać, że kto inny potrafi?

Gdyby tylko wiedział, co z tym zrobić. Gdyby tylko wiedział więcej.

Harry przewracał się na łóżku, uderzając z niezadowoleniem poduszkę. Nie mógł spać. Wiedział z wcześniejszego doświadczenia, że prawdopodobnie nie zaśnie. Słyszał spokojny oddech Rona i głośne chrapanie Deana, konkurujące dziś z Neville'owym.

Neville. To było dziwne. Kolejna zagadka, którą Harry nie chciał się w tej chwili zajmować - kolejna rozterka nie dająca mu zasnąć. Może powinien szybko machnąć zaklęcie Lumos i poczytać trochę, by zmęczyć się wystarczająco... Coś naprawdę nudnego, jak historia magii albo eliksiry... Albo weźmie pelerynę i przekradnie się do kuchni po jakieś ciepłe picie i coś na ząb...

Ale wtedy myśl o czytaniu i myśl o pelerynie-niewidce w połączeniu z jego własną frustracją zaowocowały najbardziej nieoczekiwanym pomysłem. Jeśli chce się gdzieś wymknąć - dlaczego nie do biblioteki? Właśnie, dlaczego nie? Czy zaledwie tego popołudnia nie myślał, jakim jest ignorantem, jak jest bezużyteczny, dopóki się nie poprawi? Czy nie myślał, jak łatwo byłoby sprać któregoś dnia Malfoya, gdyby znał trochę więcej magii?

Harry czuł, że jego ciało porusza się niemal bez jego świadomej woli: nasłuchując szybko odgłosów przyjaciół, a potem ukradkowo wyciągając pelerynę spod materaca. Połowa jego była zdumiona, że zamierza użyć peleryny i złamać przepisy, by iść się uczyć. Druga połowa, gdzieś na dnie umysłu, wydawała się szeptać cicho i zachęcająco, by poszedł, poszedł...

Tak wiele musiał się nauczyć. Nie miał dużo czasu. Będzie musiał uczyć się bardzo mocno, bardzo szybko. To jedyny sposób.

Owinięty peleryną, wsunąwszy stopy w kapcie, Harry wyśliznął się do biblioteki tak cicho jak duch - albo jeszcze ciszej, jeśli brać pod uwagę rechoczącego Irytka, którego minął o włos w korytarzu.

Bezpieczny już pomiędzy regałami, Harry wziął głęboki oddech i rozejrzał się, wspominając pierwszą klasę, gdy przekradł się tutaj, by znaleźć informacje o Nicolasie Flamelu. Miał nadzieję, że obraz biblioteki jako przerażającego miejsca jakoś od tamtego czasu zbladł, ale nie - pozbawiona ludzi, z cieniami wyzierającymi ze wszystkich stron z olbrzymich półek i w ciszy wielkiej niczym troll, biblioteka nocą była zdecydowanie straszna.

Harry przełknął ciężko, wyciągnął różdżkę i wyszeptał: "Lumos". Słaby blask pomógł nieco, choć musiał być ostrożny, by nie złapał go Filch. Znów się rozejrzał, zastanawiając, skąd zacząć, skoro już tu był. Przez chwilę ogrom zadania przygniótł go: nie był w stanie nauczyć się wszystkiego, co było w bibliotece, nawet gdyby żył dłużej niż Dumbledore, który wydawał się wiedzieć wszystko.

Może powinien przejrzeć któreś z tych książek o zaklęciach ochronnych, które znalazła Hermiona. Mógłby spróbować rzucić jedno z nich na Severusa i może na Syriusza także, gdy następnym razem się z nim zobaczy. Nie wydawało się to złym pomysłem.

...Tyle że nagle się wydało.

Poczuł, jakby czarna chmura opadła na jego umysł, zimna i przepełniona zamiarem. Zaklęcia ochronne? Nie, nie potrzebuje ich. Nie zamierza rzucić zaklęcia ochronnego na Malfoya, prawda? Raczej nie chciał też chronić od krzywdy Voldemorta. Nie. Czego potrzebuje to magia ofensywna. Coś, czym można zadawać ludziom ból. Coś, co sprawi, że ludzie pomyślą dwa razy, zanim znów go skrzywdzą. Zabierze się za to powoli i będzie się wspinał, oto klucz. Wkrótce będzie wiedział dość, by być naprawdę potężnym czarodziejem, tak potężnym, za jakiego wszyscy go mają, potężnym wystarczająco, by nikogo więcej nie zawieść.

I było jedno miejsce, gdzie mógł nauczyć się czegoś tak ważnego.

Cichy głos wydawał się szeptać pochwałę w jego uszy. Stopy Harry'ego obróciły go - powoli, ale pewnie - w kierunku działu Ksiąg Zakazanych.



rozdział 14 | główna | rozdział 16