Harry wkrótce zdziwił się, jak niewiele snu potrzebuje, by normalnie funkcjonować. Dni niewiele się różniły, ale noce uległy zmianie: teraz, gdy tylko nie mógł iść do Severusa do lochu, niezmiennie czekał, aż wszyscy zasną, wykradał się do biblioteki i wślizgiwał do działu Ksiąg Zakazanych z dziwną mieszaniną podniecenia i poczucia celu. Kompletnie pochłonięty czytaniem zostawał tam godzinami, wreszcie zaczynając rozumieć, dlaczego Hermiona tak lubiła książki. Było w nich tak wiele. Nie mógł nie zastanawiać się, ile tak naprawdę wyniesie z tych ponadprogramowych studiów. W końcu fałszywy Moody, w czwartej klasie, ostrzegł ich, że zaklęcia muszą być użyte z siłą. Teoretycznie Harry mógłby rzucić nawet Avada kedavra - ale co mówił Crouch-Moody? Że nie spowodowałby nawet krwotoku z nosa. Jaki był pożytek z uczenia się wszystkich tych mrocznych, dziwnych, cudownych zaklęć, jeśli nie potrafiłby ich rzucić? Nie mógł nawet ćwiczyć - Harry był najzupełniej pewien, że Dumbledore dowiedziałby się, gdyby Harry chodził nocą po szkole i praktykował czarną magię, i choć mógł tolerować romans z nauczycielem (z jakichkolwiek powodów), prawdopodobnie nie byłby zbyt wyrozumiały w tej sprawie. Cóż. Harry postanowił kontynuować swe studia i zobaczyć, co z tego wyjdzie. Musi nadejść czas, kiedy będzie mógł rozwinąć skrzydła i przekonać się, czy to wszystko naprawdę działa i czy sprosta wymaganiom. Może mógłby nawet użyć którejś poznanej rzeczy, gdy przyjdzie czas zdawania owutemów? McGonagall poprosi go, by przemienił coś naprawdę skomplikowanego, na przykład prosiaka w jedwabną torebkę lub odwrotnie, a on wykona to trudne zaklęcie Transformatis, którego nauczył się ubiegłej nocy. I będzie zdumiona, i taka dumna, i powie: Doprawdy, panie Potter, przegapiliśmy pana prawdziwe zdolności - jest pan dobry nie tylko w quidditchu... Skąd pan zna to zaklęcie? I znakomicie zda również swoje egzaminy z eliksirów, i Severus będzie pod wrażeniem, czy tego chce czy nie... Wreszcie zobaczy, że Harry ... naprawdę potrafi. Ale myślał o tym jedynie po wyjściu z biblioteki: gdy był w niej, kompletnie pochłaniały go inkantacje, zaklęcia i przepisy eliksirów. Niezmiennie podnosił wzrok, gdy blask zaklęcia Lumos zaczynał przygasać, przyćmiewany przez słabe światło poranka wkradające się przez wielkie okna. Przeklinał kolejną noc pozbawioną snu i spieszył do własnego łóżka po jedną czy dwie godziny odpoczynku - a czasem wstawał i przez cały dzień chodził jak błędny, tłumacząc, że miał zły sen albo nie mógł zasnąć, czy coś. Ale więcej niż raz wstawał po tej godzinie czy dwóch, czując się z niewyjaśnionych przyczyn wypoczętym. Nie potrafił tego wytłumaczyć. Jakby jego ciało jakoś się dostrajało, przyzwyczajając do coraz mniejszej ilości snu. Może taka dziwna rzecz dzieje się z młodymi czarodziejami, kiedy dorastają? W końcu Severus też nie wydawał się potrzebować dużo snu, szczególnie gdy byli razem. Mógłby nawet zrozumieć pragnienie nauki czarnej magii - Syriusz powiedział kiedyś, że przecież Severus wiedział o tym w szkole piekielnie dużo. I miło by było pogadać z kimś o tym wszystkim. Harry czasem postanawiał porozmawiać z nim, ale kiedykolwiek schodził do lochów, zapominał. Ciężko było skoncentrować się na dziwnych czy niepokojących rzeczach, gdy zajmował się byciem szczęśliwym. Właśnie zaczynał na nowo przyzwyczajać się do tego uczucia - po pustce, gniewie i smutku, które wydawały się trwać wieczność, choć było to zaledwie kilka miesięcy. Bycie szczęśliwym z Severusem było dziwną sprawą. Dziwne było być szczęśliwym z kimś, kto rzadko mówi o czymś czy o kimś przyjemnie. Dziwne - znajdować zadowolenie z osobą, która wydaje się nie wiedzieć, czym zadowolenie jest naprawdę. Ale Harry był. Szczęśliwy. Zadowolony. Z profesorem Snape'em. Odczuwał to inaczej niż przedtem: teraz Harry wiedział, jakim problemom musieli stawiać czoło, ale wiedział również, jak by odczuwał, gdyby znów ich rozdzielono. Między pierwszym a drugim meczem quidditcha też jest różnica: do pierwszego podchodzisz z zapałem, do drugiego - z większą rozwagą, nawet jeśli wciąż pełen entuzjazmu. Bo wiesz teraz, jak to jest. Wiesz, jak daleko jest z twojej miotły do ziemi. Więc gdy nocami zajęty był nauką lub miłością, dni jego wypełniali przyjaciele, zajęcia, quidditch, jak zawsze - ale miały teraz dla niego inny aromat. Nie podchodził do każdego dnia jak do przeszkody do pokonania przed kolejnym, a potem kolejnym. Czuł raczej, jakby obudził się z długiego snu. Quidditch nie pochłaniał już wszystkiego innego jak przedtem, ale wciąż było tak radosne, wciąż tak cudowne przecinać powietrze, by łapać znicz, by wygrywać. Nawet zajęcia zdawały się bardziej ciekawe. Nie uczyły go, czego naprawdę chciał wiedzieć - tego sam szukał w ciemnościach - niemniej jednak mógł się z nich tak wiele nauczyć. A dużo z tych skomplikowanych zaklęć w książkach zakazanych wydawało się rozbudowywać prostsze formy zaklęć i uroków, które poznawał na lekcjach. Jeśli naprawdę chciał je kiedyś wykonywać, lepiej teraz przykładać wagę - było to trudne, gdy tak naprawdę chciał każdy moment spędzać na myślach o Severusie, ale próbował. I udawało mu się. Nauczyciele zaczęli zauważać: McGonagall któregoś dnia po lekcji właściwie komplementem nagrodziła jego zwiększone zaangażowanie i wyraziła ubolewanie, że nie zaczął wcześniej, bo mógłby zostać prefektem naczelnym. Ale cieszyła się, że wreszcie poszedł w ślady ojca - przynajmniej jeśli chodzi o sprawy nie-kłopotliwe. Delacour zaczęła uśmiechać się do niego, gdy mijali się na korytarzach. Flitwick sprawiał wrażenie rozanielonego, kiedykolwiek Harry dobrze radził sobie na zaklęciach, no ale Flitwick większość czasu spędzał wyglądając na rozanielonego. Nie wszystkie zajęcia były podobnym pasmem sukcesów. Już przedtem ciężko uczył się eliksirów, a Severus zawsze udawał, że tego nie dostrzega, choć Harry podejrzewał, że w głębi duszy jest mu przyjemnie. Wciąż ciężko było wykrzesać entuzjazm dla opieki nad magicznymi stworzeniami, ale Harry pospołu z Ronem i Hermioną odważnie udawali. To chyba wystarczało, by zadowolić Hagrida, jak zwykle. A wróżbiarstwo zawsze będzie kompletną porażką. Z powodów, których nie potrafił wytłumaczyć, Harry czuł się inaczej. Czuł, że żyje. Po raz pierwszy od dawna. Może po raz pierwszy z życiu. Czuł, jakby... ciężko to było wytłumaczyć... jakby wreszcie stawał się osobą, którą zawsze chciał być, którą zawsze powinien być. To było fantastyczne. Nauczyciele nie byli jedynymi, którzy zauważyli. Rona i Hermionę oboje zaskoczyło nagłe zainteresowanie Harry'ego książkami: wystarczyło to nawet, by wytrząsnąć ich ze świata, który coraz bardziej wydawali się zamieszkiwać; świata, w którym byli jedynymi ludźmi. Harry jednak z większą teraz skłonnością im to wybaczał. Gdy nocami był z Severusem, czasem odczuwał coś podobnego - że za drzwiami sypialni nie istnieje nic, i tak było najlepiej. Naprawdę nie mógł winić Rona i Hermiony za takie odczucia. Hermiona, jak Harry oczekiwał, bardzo pochwalała jego postępowanie. Może myślała, że Harry po prostu odkrył wreszcie radość z książek? Ron był bardziej podejrzliwy. - Słuchaj - powiedział do Harry'ego któregoś dnia na początku lutego. - Muszę spytać: czemu ostatnio jesteś taki szczęśliwy? Kręcili się po korytarzu po lekcji zaklęć w oczekiwaniu na Hermionę, która wypytywała Flitwicka o ewentualne dodatkowe zadanie. Harry rzucił: - Co złego w tym, że jestem szczęśliwy? - Nic! Jeśli chcesz wiedzieć, martwimy się z Hermioną, ostatnio byłeś taki przygnębiony... To tak okropnie nagłe. No i jeszcze ta nauka - dodał Ron z obrzydzeniem. - Nigdy przedtem tego nie robiłeś! A przynajmniej nie, gdy nie było testu. A czasem nawet gdy był - dodał z nostalgią. - We czwartek mamy test z zaklęć - podsunął słabo Harry, ale Ron tego nie kupił. - Więc czemu uczysz się też transmutacji? Nie mamy niczego do marca. Nie możesz się martwić marcem! - Ron wydawał się zgorszony samym pomysłem, że ktokolwiek poza Hermioną może przygotowywać się do testu z miesięcznym wyprzedzeniem. - Owszem, uczysz się eliksirów cały rok, Bóg wie po co, ale to? Pamiętam, co powiedziałeś wtedy w bibliotece... że, jak to było, że nie wiesz wystarczająco dużo? Słuchaj... O co chodzi? - O nic, Ron - Harry próbował tłumaczyć tak szczerze, jak potrafił. - Po prostu... przyszedłem do siebie, to wszystko. Myślę, że materiał, którego się uczę, jest ciekawy. Uderzyło mnie jakoś, że są rzeczy, które, no, powinienem wiedzieć. A lubię transmutację, obronę i zaklęcia. To wszystko jest jak zabawa. - Zabawa? - Ron był jawnie przerażony. - No, na swój sposób - bronił się Harry. - Daj spokój, Ron. To nic nie szkodzi. I wciąż nie uczę się tak jak Hermiona. Nie jestem jak... jak Percy czy coś. - I lepiej nie bądź - powiedział Ron, ściągając srogo brwi. - Jeśli któregoś dnia zaczniesz gadać o spodach od kociołków, Harry, zbiorę chłopaków i... - Urwał i zachichotał. Harry wyszczerzył się. Nie przypuszczał, by kiedykolwiek zainteresowały go spody od kociołków. - Cieszę się, że lepiej się czujesz - przyznał Ron. - Czy to, ach... - zdawał się wahać - ma coś wspólnego z George'em? Harry przez minutę patrzył bez wyrazu. - Z George'em? Och! Eee... Co masz na myśli? - Nie udawaj durnia - rzucił Ron z irytacją. - Zaczynacie na poważnie albo nie wiem? Kiedy go ostatni raz widziałem, powiedział, że wy dwaj wciąż "macie zabawę" albo cokolwiek mówicie ludziom, ale chciałem po prostu spytać, bo... - Och, Ron, nie, przysięgam... - Bo - dokończył Ron uparcie - jeśli naprawdę zaczynacie na poważnie... cóż... to w porządku, tak myślę. Chciałem to powiedzieć. Patrzyli na siebie bez słowa przez kolejną minutę, każdy z nich zaczerwieniony. - No... ee... nie - oznajmił wreszcie Harry - ale... ee... dzięki. Ron skinął głową, choć nie wyglądał na przekonanego. - Tak tylko mówię. To wszystko. Na szczęście w tym momencie nadeszła Hermiona i uratowała Harry'ego, odwracając uwagę Rona przerzuceniem włosów przez ramię. Ron chyba lubił, gdy tak robiła. Ale chwila wytchnienia nie trwała długo: temat George'a Weasleya wrócił zaledwie dziesięć minut później, gdy podczas lunchu profesor Delacour wstała, by coś oznajmić. - Proszę o uwagę! - zawołała uprzejmie. Harry spojrzał na stół nauczycielski z uczuciem zdenerwowania w brzuchu, którego nie potrafił wyjaśnić. Zostało uzasadnione zaledwie chwilę później, gdy kontynuowała: - Dziękuję! Ufam, że wszisci pamiętają ogloszenie, jakie profesor Dumbli-dorr skierowal do was przed feriami świątecznimi w sprawie Balu Walentinkowego? - Na jej słowa wybuchło podekscytowane trajkotanie. Zmarszczyła czoło i władczo klasnęła w dłonie, ale dopiero Dumbledore uciszył wszystkich, stukając łyżką w puchar. Delacour nie wyglądała na bardzo zmartwioną: raczej cieszyła się, że jej słowa wzbudziły taką sensację. - Cieszę się, że nie zapomnieliście. Profesor McGonagall i ja bardzo ciężko pracujemi w wolnim czasie, bi zorganizować coś, co sprawi przijemność wam wszistkim! Ron i Harry popatrzyli po sobie w przerażeniu. Cokolwiek wymyśliła Delacour, Harry był zupełnie pewien, że jemu to przyjemności nie sprawi - przynajmniej nie, jeśli oceniać po ostatnim balu. Spojrzał na McGonagall. Również nie wydawała się bardzo szczęśliwa: jej usta znów były zaciśnięte, jakby ssała cytrynę, a jej policzki dziwnie zaczerwienione. Spojrzał znów na Rona, który z wyrazem najgłębszej rozpaczy wyszeptał: "O nie" do Harry'ego. Hermiona patrzyła znudzona, ale słuchała uważnie. - Niektórzi z was pamiętają cudowni Bal Bożonarodzeniowi sprzed dwóch lat - ciągnęła Delacour. - Z pewnością ucieszi was wiadomość, że tim razem nie będzie ograniczenia wieku. - Piskliwy okrzyk ze strony młodszych uczniów. Harry zerknął na Severusa i zobaczył, że wygląda jeszcze bardziej ponuro niż zwykle. - Niemniej jednak zwikle reguli są ocziwiście utrzimane. - Surowo zmarszczyła czoło. - Godzina wieczorna zostanie przedlużona, ale oczekuje się, że zastosujecie się do niej. W międziczasie - macie dwa tigodnie, bi postarać się o osobi towarziszące i zaprosić je najlepiej, jak potraficie! Na to rozległo się jeszcze więcej szczebiotów. Delacour machnęła ręką. - Ocziwiście osoba towarzisząca nie jest żądana - dodała i uśmiechnęła się życzliwie do kilku pobladłych pierwszoklasistów. Harry zazdrościł im. Ku jego przerażeniu, kontynuowała: - Ocziwiście, kilkoro z was ma, aa, specjalnich przijaciól spoza 'Ogwartu. W dniu Świętego Walentego nie możecie się rozdzielić z waszimi belle amie... Po prostu porozmawiajcie z profesor McGonagall lub ze mną i ustalimi, czi można to zalatwić. Och, George'owi z pewnością pozwolą. Przez chwilę Harry rozważał, czy po prostu nie pójść bez towarzystwa, co wydawało się mniej skomplikowane, ale wyglądałoby dziwnie, gdyby nawet nie poprosił chłopaka, który rzekomo był dla niego kimś szczególnym. A znając George'a, chciałby przyjść. Choćby po to, by sprowokować kłopoty i zdumione spojrzenia. Może nie będzie tak źle? Harry już nie miał tego niewyraźnie mdlącego uczucia w żołądku, gdy przychodziło do Freda i George'a. Może dlatego, że skoro sam był szczęśliwy, mógł być bardziej wspaniałomyślny dla innych? Może dlatego, że nie pozwalał sobie myśleć o tym albo zastanawiać się, jak z kolei Fred i George mogą postrzegać Harry'ego związek z Severusem. Jakkolwiek było, jego sporadyczne "randki" z George'em były o wiele łatwiejsze, jeśli tylko udało mu się zapomnieć, dlaczego tam są, i próbować przyjemnie spędzać czas. Przyjemne spędzanie czasu było proste z George'em. Pod tym względem bal nie powinien być wielkim problemem. O ile - Harry przełknął - George nie zechce tańczyć czy coś równie okropnego... Cóż, powie po prostu George'owi, że nie będzie żadnych tańców i tyle, postanowił Harry i odwrócił się, by znów spojrzeć na Rona. Ron wciąż sprawiał wrażenie, jakby cierpiał z powodu jakiejś dolegliwości brzusznej. - Cóż - powiedziała Hermiona rzeczowym tonem. - Zupełnie zapomniałam o balu... W weekend będę musiała postarać się o nową szatę w Hogsmeade i trochę więcej tej "Ulizanny". Zapytam Ginny, czy się ze mną wybierze. Ron zamrugał, a jego wyraz dolegliwości zniknął. Teraz wyglądał jak ktoś, kto dopiero co obudził się z długiego snu. - O-och tak - wyjąkał. Kiedy Hermiona spojrzała na niego zabawnie, dodał: - Znaczy się, jestem pewien, że będzie zachwycona, kocha dziewczyńskie bajery, Ginny znaczy się. Ale po lunchu Ron odciągnął Harry'ego na bok. - Zapomniałem, jak ładnie wyglądała na ostatnim balu - powiedział, z mniejszą niechęcią zapatrując się na perspektywę pójścia. - Ciekawe, skąd dziewczyny wiedzą, jak to robić? - Pociągnął z obrzydzeniem za rudą grzywkę. - Wiesz, nieważne, co zrobię, ja nie będę wyglądał inaczej, to pewne. - Teraz nie brzmi tak źle, nie? - spytał Harry z uśmiechem. - Myślę, że nie - przyznał Ron. - Co zrobił Krum, kiedy wtedy szli na bal? Dał jej kwiaty czy coś? - Ron wyglądał na zaniepokojonego. - Na wiele nie mogę sobie pozwolić. Lepiej zapytam Ginny, co o tym myśli. - Możesz dać jej książkę - podsunął Harry, jedynie na pół żartując. - No tak... Ale ona już wszystko przeczytała. Ron rzeczywiście poprosił Ginny o radę. Zachichotała, po czym spojrzała na Harry'ego i oblała się rumieńcem. Harry nigdy przedtem nie odczuł takiej ulgi, widząc Ginny zarumienioną - to chyba był znak, że wreszcie wszystko powoli wraca do normy, a przynajmniej że mu wybaczyła. Ginny poradziła Ronowi, by dał Hermionie korsaż. - Kwiaty, które nosi się przy tańczeniu - wyjaśniła. - A potem może rzucić na nie zaklęcie konserwujące i zatrzymać na zawsze, jeśli zechce. Ron zrobiłby wszystko, co Ginny zasugerowałaby mu w tym momencie, włączając, Harry podejrzewał, obdarzenie Hermiony zdechłym gumochłonem. W najbliższy weekend zaciągnął Harry'ego do kwiaciarni w Hogsmeade, podczas gdy Hermiona wyszła z Ginny. Zmarszczył czoło na widok kwiatów. - Czerwone? Może białe? Albo jedno i drugie - różowe? Czy ona lubi różowy? - Ron wyglądał na zakłopotanego. - Dlaczego ja nie wiem, czy ona lubi różowy? - Możesz ją zapytać - podsunął Harry, próbując się nie śmiać. On nie musiał dawać niczego George'owi, tego był raczej pewien. Był absolutnie pewien, że Severus nie będzie chciał robić nic w związku ze świętem. Tak jak i Harry. No, może za wyjątkiem seksu. Ale to robili i tak. - Tak, ale Ginny mówiła, że lepiej zrobić niespodziankę - rzucił Ron z ponurym spojrzeniem. Popatrzył z ukosa na Harry'ego, jakby nagle poczuł się niekomfortowo. - A jak ty myślisz? Znaczy się... wiesz... - Jego głos opadł do szeptu. - To prawda? Że... geje... wiedzą wszystko o kwiatach i kolorach, i w ogóle? Harry zamrugał. - Nie - odpowiedział pewnie. Ale, nie chcąc być nieprzydatnym, dodał: - Dla mnie wszystkie wyglądają ładnie. Po prostu wybierz jakieś. Spodoba jej się. - Liczy się pomysł? - spytał słabo Ron, znów spoglądając na kwiaty z wielką obawą. Harry obejrzał się przez ramię i ku swej konsternacji zobaczył sprzedawczynię, zmierzającą w ich kierunku z wyrazem skąpstwa na twarzy. - Idzie ekspedientka - syknął. - Bierz cokolwiek... Szybko! Wyraz twarzy Rona zmienił się z obawy w przerażenie i sięgnął na ślepo, chwytając przypadkowy korsaż. Miał kwiaty kremowej barwy i różową wstążkę. Harry stwierdził, że jest równie dobry jak wszystkie pozostałe. Pobiegli do lady, gdzie pękaty czarodziej sprzedał Ronowi kwiaty bez żadnego komentarza czy pytań - ku uldze Rona. - Cały galeon - westchnął Ron, gdy wyszli. - Lepiej niech się jej podobają. - Założę się - zapewnił Harry. - Wpadniemy do Zonka? Spytam George'a, czy chce przyjść. Ron prychnął. - Czy chce przyjść? Spróbuj tylko go powstrzymać... Prawdziwą sztuką będzie odradzić Fredowi wproszenie się. - Haha - stwierdził Harry, ale nie pomyślał wcześniej o Fredzie, który bez wątpienia nie będzie uszczęśliwiony perspektywą spędzenia walentynek samemu. Ale to była jedna z tych rzeczy, nad którymi się nie zastanawiał, jeśli nie musiał. Gdy Harry wszedł, George doglądał lady, otoczonej wrzaskliwym tłumem trzecioklasistów, którzy próbowali namówić go, by sprzedał im fajerwerki dozwolone dopiero od szóstego roku w górę. Przegnał ich, spoglądając na Harry'ego i Rona z wyrazem głębokiej wdzięczności. - Kilka lat temu to byliśmy ja i Fred - powiedział, patrząc na oddalające się plecy przybitych uczniów. - Zrobilibyśmy wszystko, by coś kupić... A teraz po prostu chcę wykopać stąd większość z nich. - Jak interes? - spytał Ron. - Ożywiony - odparł George, patrząc z większym entuzjazmem. - Fred pojechał do Londynu z panem Zonko. Zostawili mnie samego na cały weekend! Nie mogę więc długo rozmawiać... - Do sklepu weszła hałaśliwa grupka czwartoklasistów ze Slytherinu. - Hej - zawołał - odłóż to! Jeśli zepsujesz, będziesz musiał zapłacić... - Dobrze ci tak - dociął mu Ron, uśmiechając się szeroko - po tych wszystkich sztuczkach. - Zamknij się, Ron - rzucił szczerze George. - Co u ciebie, Harry? - Sięgnął i uścisnął szybko Harry'ego za rękę, aż Ron się zaczerwienił, a Ślizgoni zagwizdali. - W porządku - odparł Harry, samemu się czerwieniąc i uwalniając dłoń tak prędko, jak pozwalała na to uprzejmość. - Ee... widzę, że jesteś zajęty... Chcę cię tylko zapytać... W Hogwarcie ma być ten bal na walentynki i chciałem dowiedzieć się, czy zechciałbyś przyjść, jeśli się zgodzą... Znaczy się, jestem pewien, że się zgodzą... Dziś wieczorem zapytam McGonagall... - Brzmi nieźle - stwierdził z roztargnieniem George, znów patrząc złowrogo na Ślizgonów. - Powiem wam, co mówiłem poprzedniej grupie - zawołał do nich. - Nie możecie tego kupić, póki nie skończycie szesnastu lat! - Ach... ee... racja. Zaczyna się o ósmej w walentynki. To będzie sobota. Strój wieczorowy. Myślę, że będzie też obiad. Pojawisz się? - Jasne, pewnie, będzie dużo zabawy - oznajmił George i obdarzył Harry'ego tym nieodpartym uśmiechem. - Będziemy najlepiej wyglądającą męską parą. - Nie rób niczego prostackiego - rzucił Ron. Popatrzyli na niego i oblał się rumieńcem. - Znaczy się... Przepraszam. - Ron, uroczyście obiecuję ci, że nie zrobię z Harrym niczego, czego ty byś nie zrobił z Hermioną - powiedział poważnie George, a Ron zaczerwienił się jeszcze bardziej. Harry próbował się nie śmiać. To tyle jeśli chodzi o nie-martwienie się Rona, czy sprawa jest poważna między nim a George'em. Zamiast tego spytał, formułując w taki sposób, by Ron się nie zorientował: - Pracujesz tego wieczora? Ee... Fred może się ciebie pozbyć? George spojrzał na niego zaskoczony. - Sklep jest zamknięty w walentynkowy wieczór - odpowiedział zdumiewająco łagodnym głosem. - A przecież nie spędzę całej nocy na balu, prawda? Ale dzięki, że pytasz. - Tym razem uśmiech sięgnął oczu. Harry poczuł się nieswojo - bardzo nieswojo. Nie chciał, by George błędnie uznał, że Harry pochwala jego i Freda... Cóż, podejrzewał, że teraz już za późno. To była umowa. Nic więcej. Co wyprawiali Fred i George nie było jego sprawą, powiedział sobie znowu, gdy on i Ron wyszli ze sklepu, a George poszedł krzywić się na Ślizgonów. - Mam kwiaty - stwierdził Ron, spoglądając zmrużonymi oczyma w dal, gdy głośno upewniał się w sytuacji. - Mama znów wydłużyła moją szatę wyjściową... Myślę, że to wszystko, nie? - Chyba tak - zgodził się Harry. - Może nie będzie tak źle? - rzucił Ron, brzmiąc odrobinę bardziej radośnie. - Znaczy się... nie mam nic przeciwko tańcom. Jeśli ona zechce. - Rumieniec powrócił. Harry zastanawiał się, jak daleko posunęli się Ron i Hermiona - co robili, gdy byli sami? I jak to w ogóle było z dziewczynami? Ale nie chciał wiedzieć wystarczająco mocno, by pytać. W każdym razie Ron wydawał się być bardzo szczęśliwy. - Myślisz, że George będzie chciał tańczyć? - spytał z wahaniem. - No wiesz... Ja nie lubię tańców. Ron wzruszył ramieniem, wyraźnie zagłębiony w myślach o Hermionie. Nie żeby to było coś nowego, pomyślał Harry z pewną irytacją. - To George - odparł Ron na kształt wyjaśnienia. - Jeśli nie chcesz, po prostu każ mu się odpieprzyć. - Mm - stwierdził Harry, podejrzewając, że ten pomysł coś w sobie ma. - Robią niezły interes w tej kwiaciarni - dodał, zmieniając temat. - Nic dziwnego - powiedział Ron. - Wszyscy się tym podniecają. Słyszałem, że Dean zabiera Lavender. Nie wiem, jak Seamus. - Co z Neville'em? - spytał Harry ciekawie. Przyszło mu do głowy, że może to miłość była przyczyną zgryzot Neville'a, Harry wiedział aż za dobrze, jak to działa. Czy z tego powodu Draco mu dokuczał, może naśmiewał się z niego? Może Neville wciąż coś czuł do Hermiony? Harry nie uważał, by było dobrym pomysłem wspominać to teraz. Ron parsknął z pogardą. - Neville? Nie ma z kim iść. Kto by chciał? Nie mam nic przeciwko niemu - dodał pospiesznie - zupełnie fajny facet... ale, no, wiesz, jaki on jest, Harry. - Więc... ee... Ginny nie... idzie z nim? - Słyszałem co innego - powiedział Ron, a potem się nachmurzył. - Hermiona powiedziała, ze Ginny ma parę, ale nie chce mi powiedzieć, kto to... Cóż, żadna z nich nie chce. Niech on lepiej nie próbuje niczego dowcipnego, kimkolwiek jest. Tego wieczora nie dowiedzieli się, kim jest tajemniczy partner Ginny. Zaczerwieniła się i odrzekła, że to dżentelmen (kimkolwiek "on" był) i by pilnował własnego nosa (mając na myśli Rona). A Harry, który nie był aż tak zainteresowany, zapomniał o wszystkim w łóżku z Severusem. Oczywiście, odkrył, że kiedy byli w łóżku, i tak zapominał niemal o wszystkim, co działo się poza drzwiami sypialni. Tej nocy, po powzięciu świadomej decyzji i pełnego koncentracji wysiłku, Harry przełknął. Severus, najwyraźniej wyczuwając jego zamiary, sapnął, jeszcze bardziej stwardniał i słabo próbował odsunąć głowę Harry'ego ze swych lędźwi. Ale Harry do tej pory był już dość wprawiony i nie wydawało się fair, że Severus zawsze to robi jemu, a nie vice versa. Zacisnął więc tylko oczy, odtrącił ręce Severusa, nie ustąpił i połknął wszystko. Smakowało okropnie, szczypało go w nosie, a część ściekła po brodzie, ale miał nadzieję, że - jak na debiut - nie było aż tak źle. I cieszył się, że już wcześniej doszedł, bo to nie sprzyjało podnieceniu, nawet przy naprawdę budzącym respekt jęku Severusa. Zbyt się bał, żeby go dobrze odczytać. Ciało Severusa rozluźniło się nagle i zelżał też uścisk na włosach Harry'ego, gdy opadł na materac. Pociągnął słabo ramię Harry'ego i Harry, uznając, że byłoby niegrzecznie pluć na łóżko czy choćby na podłogę, przełknął ostatnią porcję, po czym podpełzł na łóżku i pocałował Severusa, który delikatnie przylgnął do jego ust, smakując samego siebie, a jego palce przebiegały w dół i w górę kręgosłupa Harry'ego. Harry pofolgował sobie, kładąc głowę na piersi Severusa. Lubił to, a Severus nigdy nie wydawał się mieć coś przeciwko, oceniając po sposobie, w jaki zawsze głaskał włosy Harry'ego. - Więc? Co cię do tego przywiodło? - spytał figlarnym tonem Severus, gdy już odzyskał oddech. - Nie wydaje się w porządku - ziewnął Harry i pokręcił głową pod palcami Severusa, aż zaczęły drapać w jego włosach, jak najbardziej lubił. - Ty zawsze to robisz. - Mm. - Było dobrze? - spytał Harry z niepokojem. - Tak, dziękuję. Tobie chyba nie sprawiło wielkiej przyjemności. Harry poczuł niejasną winę. - Po prostu muszę się przyzwyczaić, to wszystko. - Ale Severusowi, jeśli osądzać po wyrazie odprężenia na jego twarzy, najwidoczniej się podobało. Harry'emu ulżyło. - Nie smakujesz zbyt przyjemnie - dodał żartobliwie, czując, że bezpiecznie może kontynuować. - To przez te wszystkie straszne eliksiry. Severus wywrócił oczami. - Posłuchaj sam siebie. Można by pomyśleć, że spędzam dziesięć godzin dziennie, nie robiąc nic innego, tylko pijąc niezdrowe mikstury. Zapewniam cię, że nie próbuję osobiście każdej mieszanki, jaką przyrządzam... - Jasne, pewnie, w porządku... - ...szczególnie nie tych toksycznych. - Hmm - westchnął Harry i pocałował pierś Severusa, by go ułagodzić. Palce znów zaczęły go głaskać. - Założę się, że ja smakuję dobrze. Od całego piwa kremowego i soku z dyni. - Nie cierpię piwa kremowego i soku z dyni. - Jak niektórzy - Harry ziewnął. Teraz, gdy jego zdenerwowanie minęło, czuł wyraźnie, że coś osiągnął, nawet jeśli wciąż w ustach miał nieprzyjemny smak. Potem przypomniał sobie jedną rzecz i cały się napiął, a błogość nagle zniknęła. - Och. - Co och? - spytał Severus, brzmiąc, jakby sam już w połowie spał. - To, ee... ten Bal Walentynkowy. Severus też nieco zesztywniał, może na ton głosu Harry'ego, i rozwarł jedno oko. - Mu... muszę zabrać George'a Weasleya. - Harry zagryzł wargę. - Więc, eee, nie denerwuj się. - Nie denerwuję się - powiedział Severus tonem zbyt gładkim. Jego palce przestały poruszać się we włosach Harry'ego. - Och - stwierdził cichutko Harry, zupełnie pewien, że zaraz zostanie wykopany z łóżka. Od tamtej świątecznej nocy unikali rozmów o Harry'ego układzie z George'em i teraz Harry pamiętał dlaczego: bo Severus był w tej kwestii absolutnie niemożliwy. - W końcu - kontynuował Severus, brzmiąc, jakby zaciskał zęby - choć raz wasze małe spotkanie odbędzie się w dobrze strzeżonym otoczeniu i najlepiej powiedz swemu wstrętnemu Lothario, że jeśli zamierza spróbować jakichś amatorskich wygłupów, z którymi mógł ujść, będąc uczniem... - Nie zrobi tego - Harry zapewnił Severusa z większym przekonaniem, niż naprawdę czuł. Cóż, George bez wątpienia pamięta tę straszną konfrontację ze Snape'em we wrześniu... Może posłucha Harry'ego, przynajmniej ten jeden raz? - Co to Lothario? - Poszukaj sobie, Potter - burknął Severus, wciskając Harry'ego w zagłębienie ramienia i zamykając oczy. Harry wiedział, że nie zamierza zasnąć, ale nie chce też mówić już nic na ten temat. Westchnął i wyszeptał: - Obudź mnie, kiedy będzie trzeba - powiedział i pozwolił opaść powiekom, wiedząc, że w tej chwili nic nie może zrobić. Trzy dni przed balem Ron napotkał drobny problem w swych starannych przygotowaniach. Hermiona przez ostatni tydzień była w złym nastroju. Z początku Harry i Ron sądzili, że ma to związek z faktem, że zarobiła jedynie 98% na teście z zaklęć: najmniej w historii. Ale kiedy zaczęła dogryzać Ronowi w szczególności, wiedzieli, że chodzi o coś innego. - Pewnie myśli, że niczego nie przygotowałem na bal - domyślał się Ron, mrugając do Harry'ego. - Cóż... będzie miała niespodziankę! - Może powinieneś powiedzieć jej teraz? - zasugerował Harry. - Teraz? Zamierzałem powiedzieć jej w noc balu, głupolu... znaczy się... Dziewczyna pomyśli, że to romantyczne. Prawda? - Ron nagle się zaniepokoił. - Może powinieneś powiedzieć jej teraz - powtórzył pewnie Harry. - Zanim ci zrobi o to awanturę i się pożrecie. On sam w sprawie balu nie zrobił w ogóle nic, jedynie upewnił się, że jego szata wyjściowa nie ma tym razem żadnych zmarszczek, i ułożył niepewny, pełen nadziei plan, że zejdzie do lochów, gdy cała ta gehenna dobiegnie końca, i wtedy będzie miał trochę prawdziwej zabawy. - Jasne, chyba tak. - Ron wyglądał na zniechęconego. - Ginny powiedziała, że lepiej byłoby ją zaskoczyć i w ogóle, ale myślę, że masz rację: Hermiona nie lubi być zaskakiwana za bardzo. Znaleźli ją po lunchu w bibliotece, gdzie siedziała razem z Ginny. Hermiona, co było do przewidzenia, robiła dodatkowe zadanie, by poprawić swe nędzne stopnie z zaklęć, a Ginny czytała jakiś romans dla czarownic: kobieta na okładce oddychała bardzo głęboko i wydawało się, że zaraz wyskoczy ze swej ciasno zasznurowanej sukienki. Gdy Ginny zobaczyła, że Harry i Ron się zbliżają, poczerwieniała i położyła książkę na kolanach. - Cześć, Hermiona - rzucił Ron pogodnie, choć odpowiednio cicho, opadając na krzesło obok niej. - Cześć, Ron - odpowiedziała głosem wyraźnie chłodnym, z oczami utkwionymi na zadaniu. Ron przeszedł prosto do sprawy. - Słuchaj... Nie musisz się martwić... Wszystkim się zająłem. Spojrzała na niego znad pergaminu, marszcząc czoło. - Czym? - Balem Walentynkowym - powiedział Ron z pewną irytacją. - A czym innym? Pewnie myślałaś, że zapomniałem - dodał z uśmiechem - ale nie martw się... Moje szaty są gotowe, mam dla ciebie kwiaty i... - oblał się szkarłatem - pomyślałem nawet, że moglibyśmy się przejść po ogrodzie, jeśli pogoda dopisze... Mam kilka butelek piwa kremowego i mogę zwędzić z kuchni parę tych eleganckich kielichów... Całkiem nieźle brzmiało to wszystko dla Harry'ego, który próbował nie parskać na pomysł spaceru w świetle księżyca z George'em. Albo z Severusem, jeśli o to chodzi. Który nie znosił piwa kremowego... Ta myśl groziła, że porwie go w zwykłe sny na jawie, ale ostry głos Hermiony gwałtownie ściągnął go do rzeczywistości. - Więc o wszystkim pomyślałeś, tak? - spytała cicho i złowieszczo, co właściwie bardziej przypominało Harry'emu Severusa. Ron, wyraźnie wyczuwając, że wpadł w tarapaty, zerknął na Harry'ego i Ginny z prośbą o pomoc, ale wyglądali na tak samo zakłopotanych jak i on. - O czymś zapomniałem? - spytał obronnie. - Ty się zajęłaś swoim strojem i w ogóle, więc ja zdobyłem kwiaty, i nie powinienem wyglądać zbyt źle, nawet przy tobie, dzięki wielkie, i pomyślałem, że spodoba ci się przechadzka po ogrodzie... - Ronaldzie Weasley, zapomniałeś ZAPROSIĆ MNIE NA BAL! Cisza zapadła przy najbliższych stołach, gdy wszyscy przestali się uczyć, by posłuchać. Pani Pince spojrzała w ich stronę, sprawiając wrażenie nieco zaszokowanej pod zmarszczonymi brwiami: Hermiona nigdy przedtem nie podnosiła głosu w bibliotece. Ginny opadła szczęka. Tak jak i Ronowi, ale wyglądał na mniej przerażonego, a bardziej na osłupiałego. - Zaprosić cię? - powtórzył słabo. - Tak! Zaprosić mnie! "Hermiona, chcesz iść na bal?" Wiesz, coś w tym stylu! Musiało ci to umknąć! - Ale... ale... - Ron spojrzał na Ginny błagalnie. - Nie mówiłaś... - Nie zaprosiłeś jej? - zapytała Ginny z przerażeniem. - Ale ona... Hermiona, jesteś moją dziewczyną! - syknął Ron z czerwieniejącymi uszami, w pełni świadom wszystkich zainteresowanych słuchaczy, z których kilkoro zaczęło chichotać. - Z kim innym miałabyś iść? Hermiona jednak nie wydawała się dbać o słuchaczy. - Och, i to znaczy, że można mnie zaniedbać, tak? - spytała. - Że jestem pewnikiem? Że nie spodobałoby mi się miłe zaproszenie? - Ja... ale... proszę, Harry - błagał Ron - pomóż mi... - Tak, doskonały przykład - rzuciła cierpko Hermiona. - Harry zaprosił George'a i się spotykają, prawda? - Mnie do tego nie mieszajcie - wtrącił natychmiast Harry. Osobiście nie mógł pojąć, o co Hermiona robi tyle zamieszania, ale nie zamierzał tego mówić. Ron, wyglądając na upokorzonego i zagniewanego, powiedział: - Przykro mi, że nie potrafię zrobić niczego właściwie... Pewnie nie chcesz iść z takim nędznym chłopakiem... Szkoda, że Neville'a nie ma tym razem, albo Kruma... - Nie będziemy znów o tym rozmawiać - warknęła Hermiona, wstała z krzesła i wybiegła z biblioteki. Ron chyba nawet nie zauważył, że odgarnęła włosy. Harry, patrząc z otwartymi ustami na Ginny, która odpowiedziała spojrzeniem, zastanowił się, kiedy, dlaczego i jak często Ron i Hermiona kłócili się z powodu Kruma. Albo Neville'a. Albo obu. Ron w bardzo nieprzyjemny sposób popatrzył na stoły wokół, których użytkownicy przyglądali się teraz otwarcie. - Na co się gapicie? - spytał wściekle. Kiedy popatrzyli gdzie indziej, znów chichocząc, spojrzał na Harry'ego i Ginny z wyrazem głębokiego cierpienia. - Nie mówiłaś, że mam ją zaprosić! - oskarżył Ginny. - Myślałam, że tyle wymyślisz sam! - powiedziała. - Tak? - spytał Ron ze złością. - A twój tajemniczy partner zaprosił cię na kolanach z czekoladkami i kwiatami, i innymi bzdurami? "Stuprocentowy dżentelmen", tak? - Tak - rzuciła porywczo Ginny. - Justin był bardzo uprzejmy i powiedział... - Zacisnęła usta i znów zaczerwieniła się jak burak. Ronowi opadła szczęka. - Justin? Finch-Fletchley? Z Hufflepuffu? Ginny pokiwała głową bez słowa. Harry miał powiedzieć coś w stylu: "miły gość", kiedy Ron kontynuował: - Jak dobrze go znasz? Czy to porządny facet? Czy, no wiesz, próbował czegoś? Jak długo... - Ron! - pisnęła oburzona Ginny. - Jest bardzo miły, pomógł mi z dodatkowym zadaniem z numerologii... Jest o rok wyżej, więc powiedział, że z przyjemnością będzie mi pomagał, a potem zaprosił mnie na bal i był bardzo miły! - Oczywiście, że był miły - dobiegł leniwy, przeciągły głos zza ich stolika, na dźwięk którego plecy Harry'ego natychmiast się wyprostowały. - Wyczuł bratnią duszę, prawda? Harry odwrócił się z warknięciem na ustach i zobaczył Draco Malfoya uśmiechającego się pod nosem na nich wszystkich - z wyglądającym na nadzwyczaj zdenerwowanego Neville'em Longbottomem stojącym za nim i ściskającym trzy ciężkie książki. Własne dłonie Malfoya tkwiły w kieszeniach. Daleko od różdżki, szepnął dziwny głos w głowie Harry'ego. Nieostrożnie. Nieostrożnie. A ty nawet nie słyszałeś, jak podchodzi cię od tyłu. Też nieostrożnie. - Kto cię pytał o zdanie, Malfoy? - rzucił Ron. - O czym w ogóle mówisz? - Cóż, Weasley, ciężko było nie słyszeć waszej miłosnej sprzeczki - powiedział Malfoy wciąż z tym uśmieszkiem, za który miało się ochotę go spoliczkować, i wskazał na stoły z przysłuchującymi się uczniami. - A potem ta sprawa z Finch-Fletchleyem... Cóż, szlamy najwyraźniej wiedzą, dokąd się udać, jeśli potrzebują towarzystwa. - Uniósł jasną brew i uśmiechnął się szyderczo do Ginny, która sapnęła, i znów spojrzał na Rona. - Choć najwidoczniej nawet ta nieznośna Granger uważa, że zasługuje na coś lepszego niż ty... Ron zerwał się z krzesła, sięgając po różdżkę, a wokoło rozbrzmiały podekscytowane szczebioty, ale nagle z drugiego końca biblioteki dobiegło głośne BANG: pani Pince uniosła w powietrze swą różdżkę - po raz pierwszy Harry w ogóle widział, jak jej używa - z której strzelały wściekłe, czerwone iskry. - Wynosić się! - warknęła. - Wynosić się natychmiast, zanim doniosę dyrektorowi! - Nie warto, Ron - powstrzymał Harry, kładąc dłoń na ramieniu Rona. Poza tym... Ja się nim później zajmę. Malfoy pożałuje każdej obelgi, jaką kiedykolwiek rzucił, któregoś dnia. Wkrótce. - Chodźmy - szepnęła Ginny, wyglądając na zawstydzoną, i wybiegła z biblioteki, ściskając swój romans i nie oglądając się za siebie. Malfoy nie wydawał się ani trochę zmieszany. - Masz te książki, Longbottom? - spytał, nie odwracając się. - T-tak - wydusił Neville. - Chyba nie jesteśmy tu mile widziani - powiedział Malfoy, zerkając z drwiącym uśmiechem na zirytowaną bibliotekarkę. - Chodź. Odwrócił się i odszedł. Neville chciał pójść za nim, ale Harry złapał go za ramię. - Co się dzieje? - spytał. - Dlaczego nosisz Malfoyowi książki? - Tak sobie - wymamrotał Neville, nie patrząc na niego, a raczej na oddalające się plecy Malfoya. - My... robimy dodatkowe zadanie, z eliksirów. Jesteśmy partnerami. Wiesz. Muszę iść, Harry... - To są książki historyczne - powiedział Harry, marszcząc brwi na widok grubych woluminów w ramionach Neville'a. - To historyczny projekt z eliksirów! - odparł Neville, podnosząc głos do pisku, na który wszyscy się skrzywili. - Słuchaj... po prostu... Po prostu zajmij się choć raz własnymi sprawami! - Wyszarpnął ramię z uścisku Harry'ego i wybiegł z pomieszczenia za Malfoyem. - Ze wszystkich - zaczął Ron, ale chyba zdał sobie sprawę, że pani Pince jest już prawie przy nich. Szybko wyprowadził Harry'ego z biblioteki, ignorując parsknięcia i spojrzenia, jakie im towarzyszyły. - Ze wszystkich tych wariactw - skończył cichym głosem, gdy byli już na korytarzu. - To znaczy, Snape jest surowy dla nich obu... Myślę, że mogą potrzebować dodatkowego zadania - powiedział z powątpiewaniem. - No - odparł Harry, postanawiając zapytać o to Severusa przy najbliższej okazji. Czyli dzisiejszego wieczora. - Może ludzie zapamiętają to, a nie sprawę z Hermioną - dodał z nadzieją. Ron nie wydawał się wielce pocieszony. - Dodatkowe zadanie? - Severus zmarszczył czoło nad szachownicą. Harry wzruszył ramionami, rozważając następne posunięcie. Dziś nie był tak ostrożny, pewnie dzięki swemu zaciekawieniu odnośnie Malfoya i Neville'a. - Tak mi powiedział Neville. - Harry, kiedy, podczas tych wszystkich lat, które spędziłeś na moich lekcjach, poznałeś mnie jako osobę, która daje dodatkowe zadania jakiegokolwiek rodzaju? - Żadnemu z nas nigdy - przyznał Harry. - Ludzie zawsze myśleli, że dajesz je po kryjomu Ślizgonom. - Ruszył się pionem. - Nie dałbym Draco Malfoyowi dodatkowego zadania - powiedział Severus surowo, ale Harry nie mógł nie zauważyć, że niezupełnie zaprzeczył oskarżeniu. - I nie zrobiłem tego. Cokolwiek planują Malfoy i ograniczony Longbottom, nie ma to nic wspólnego ze mną. - Ruszył się wieżą. - Jeśli masz trochę rozumu, ty też się w to nie mieszaj. Harry zmarszczył czoło nad szachownicą. Wiedział, że przegra tę partię. - Ale Neville zachowuje się ostatnio tak dziwnie. I złapałem Malfoya, jak, nie wiem, groził mu czy coś w korytarzu... Wiem, że coś się szykuje... - Nie wtrącaj się do tego - powiedział ostro Severus. - Draco Malfoy może być młody, ale wybitnie potrafi powodować więcej kłopotów, niż jest wart. A co do Longbottoma, pozwól mu choć raz ponieść konsekwencje własnych czynów, zamiast wciąż wyskakiwać w jego obronie. - Kiedy Harry spojrzał na niego złowrogo, dodał odrobinę łagodniej - Nie jesteś odpowiedzialny za szczęście każdego ucznia Gryffindoru. - Wiem - odparł Harry, patrząc na szachownicę i ruszając się bez przekonania królową. Severus zbił ją tak szybko, że Harry skrzywił się. - Szach. I gdybym myślał, że naprawdę wiesz, byłbym o wiele spokojniejszy. Sam Harry nie był bardzo uspokojony słowami Severusa, ale wydarzenia dnia następnego - na dwa dni przed Balem Walentynkowym - przepędziły Neville'a i Malfoya z jego głowy. Przyszedł kolejny list od Syriusza. Ron i Hermiona na tyle zapomnieli o swojej kłótni, że pochylili się niecierpliwie nad stołem, gdy Harry czytał list przy śniadaniu. Drogi Harry. Nie mogę pisać długo ani zdradzić zbyt wiele - oczy są wszędzie - ale moja misja powoli dobiega końca. Mam nadzieję, że w ciągu miesiąca usłyszysz o niej, w taki czy inny sposób. Jeśli wszystko zakończy się pomyślnie, wiem, że będziesz tak zadowolony jak i ja, jeśli nie bardziej. Mam nadzieję, że u ciebie wszystko w porządku. Nie odpisuj, nawet używając szkolnej sowy. Już prawie walentynki, prawda? Twój ojciec chrzestny obiecuje ci pudełko czekoladek z Miodowego Królestwa, gdy wróci do domu - rodzice zawsze dawali mi je na walentynki. Pozdrów ode mnie Rona i Hermionę. Syriusz Zanim skończył czytać list, Harry praktycznie wiercił się z ciekawości. Co to była za "misja" Syriusza? Ron i Hermiona sprawiali wrażenie równie zdenerwowanych. - Brzmi groźnie - stwierdziła Hermiona zmartwiona i Harry poczuł nieprzyjemny skurcz żołądka. - Przestań - powiedział ze złością Ron. - Pisze, że wszystko dobrze, prawda? Sy... Wąchacz wie, co robi. Nic mu nie będzie. Prawda, Harry? - Mam nadzieję - mruknął Harry, wsuwając list do kieszeni. Ron spojrzał na Hermionę z wściekłością. - Dlaczego musiałaś to powiedzieć? Wąchaczowi nic nie będzie. - Nie powiedziałam, że będzie - rzuciła porywczo. - Powiedziałam tylko, że to brzmi groźnie! Ale jestem pewna, że wie, jak poradzić sobie w niebezpiecznych sytuacjach... Jestem pewna, że będzie bardzo ostrożny! - Spojrzała na Harry'ego. - Nie miałam na myśli... Harry spróbował się uśmiechnąć. - Wiem. Jestem pewien, że masz rację. Nic mu nie będzie. - Zobacz, co narobiłaś - powiedział nachmurzony Ron. - Wiesz, że martwi się o niego... Dlaczego musiałaś... Hermiona zaczerwieniła się, a jej oczy zabłysły. Odeszła od stołu bez słowa. Ron spojrzał żałośnie na talerz i popchnął śledzia widelcem. Harry westchnął z irytacją. Nie chciał męczyć się jeszcze z tym.. - Wciąż wścieka się z powodu balu? - No - odparł przygnębiony Ron. - Zaprosiłem ją. Z kim innym mogłaby iść? - I tak powinieneś przeprosić - podsunął Harry, który z doświadczenia wiedział, ile dobra może to uczynić, nawet jeśli naprawdę nie masz tego na myśli. Szczególnie jeśli twój kochanek ma tendencje być trochę... irytującym. Albo łatwo wpada w irytację. Albo jedno i drugie. Ron spojrzał z oburzeniem. - Przeprosić? Nie mogę, Harry! Chodzi o zasady! - Świetnie - powiedział sucho Harry. - Baw się dobrze ze swoimi zasadami, kiedy będziesz w sobotę tańczył ze szklaneczką ponczu. Ron przestał się oburzać i znów wrócił do żałosnego patrzenia, ale wydawało się Harry'emu przynajmniej, że zaczyna nad tą radą porządnie myśleć. Biorąc pod uwagę fakt, że w piątek po południu Ron i Hermiona znów byli w zupełnie dobrych stosunkach, Harry uznał, że Ron musiał pomyśleć więcej. I dobrze. Nie miał ochoty patrzeć, jak docinają sobie przez całą uroczystość, w której w ogóle nie chciał brać udziału. Wyglądało, jakby wszyscy w szkole byli niesamowicie podnieceni: nawet Flitwick poświęcił lekcję zaklęć na robienie śpiewających kwiatów do dekoracji stołów, co zirytowało Harry'ego niepomiernie. Cieszył się na lekcję o różnych rodzajach unieruchamiających zaklęć i klątw, co mogło okazać się nadzwyczaj przydatne dla jego nocnych studiów. Ale Flitwick był niepoprawnym romantykiem, jak wyjaśnił klasie, czarując bukiet tuzina róż, by śpiewał: "Un bel di verdino" przyjemnym sopranem jego żony. Ron zaczarował swój bukiet goździków, by śpiewał popularną balladę Kołyszących Czarnoksiężników, i okazało się, że Hermiona zrobiła dokładnie to samo. Czerwieniąc się i śmiejąc jedno do drugiego, wymienili kwiaty przy oklaskach i docinkach reszty klasy. Wydawało się, że Ron nie ma już nic przeciwko, by ludzie "gadali" o ich małym romansie. Harry westchnął ciężko. Jeszcze rok temu o tej porze Ron zgodziłby się z nim, że to straszne ćwiczenia z ckliwości. Jeśli chodziło o Harry'ego, jedyna piosenka miłosna, jaką znał, to ta, do której tańczyli wuj Vernon i ciotka Petunia, gdy Dudley spał na górze, a Harry w swojej komórce nie mógł spać z powodu hałasu. Nie zamierzał jej wybrać. Z irytacją zdecydował się na "Jingle Bells". Przynajmniej Boże Narodzenie było porządnym świętem. Severus, oczywiście, nie zezwolił na takie nonsensy na jego porannej lekcji - znów pracowali nad cuchnącym eliksirem przeciw toksynom żmii, który miał na celu powstrzymanie jadu przed wędrówką prosto do serca. Harry zrozumiał ironię (i był pewien, że była w pełni zamierzona), ale wątpił, by ktokolwiek inny ją zauważył, skoro wszyscy omdlewali, wybałuszając oczy. Dzień wydawał się ciągnąć w nieskończoność. Nawet w bibliotece było głośniej: pani Pince chyba dała sobie spokój z utrzymywaniem w ryzach trajkocących uczniów, którzy polowali na ostatnie zaklęcia oczarowujące i dozwolone odmiany eliksirów miłosnych. Chyba każda pierwszoklasistka w szkole ubrana była na różowo. Harry uciekł na boisko quidditcha, gdzie schroniła się również Imogena, i spędził przyjemne dwie godziny, ćwicząc z kaflem. Miło było choć raz spróbować czegoś poza szukaniem. - Cóż, nie masz ciała na ścigającego - powiedziała Imogena z właściwą sobie bezceremonialnością i dobrym humorem. - Ale nieźle, Potter, naprawdę. Myślę jednak, że zatrzymam cię jako szukającego. - Dzięki - wyszczerzył się Harry. To było zabawne... ale nie potrafił nawet wyobrazić sobie gry w quidditcha i nie szukania Złotego Znicza. To było jego częścią. Ale czy naprawdę chciał takim pozostać? Czy nie uczył się, by być czymś więcej niż graczem quidditcha, kopią swego ojca, chłopcem z blizną? Potrząsnął głową, kierując się do swego dormitorium i mając nadzieję, że na godzinę czy dwie ucieknie przed zgiełkiem. Takie myśli przyprawiały go o ból głowy. Miał jeszcze rok, zanim będzie musiał podjąć jakąś trwałą decyzję - nie ma sensu niczego przyspieszać. George miał przyjść o wpół do ósmej, więc równie dobrze mógł poszukać trochę ciszy i spokoju. Miał szczęście: dormitorium było puste i mógł porządnie spędzić czas z ostatnią książką, jaką czytali na obronie przed czarną magią, Okryta cieniem przeszłość, niepewna przyszłość: Co starożytne Mroczne Rytuały oznaczają w teraźniejszości? Była interesująca, ale ku jego frustracji nie zawierała konkretnych informacji, jak się te rytuały dokładnie przeprowadzało. Miała jednak przyzwoitą bibliografię i wiele wymienionych w niej książek znajdowało się w dziale Ksiąg Zakazanych. To był uśmiech losu. Będzie musiał niedługo do nich zajrzeć. O siódmej zmuszony był odłożyć książkę na bok, gdy do dormitorium wpadli pozostali chłopcy. - To dom wariatów! - sapnął Dean, padając na łóżko. - Przez cały dzień nie mogłem porozmawiać z Lavender, z całym tym stadem gęgającym wokół niej! - Sprytnie zrobiłeś, Harry, zostając tutaj - zgodził się Seamus. - Hermiona i Ginny poszły się przygotować dwie godziny temu - powiedział Ron z nutą zdumienia w głosie. - Widział ktoś Neville'a? - Nie, przez cały dzień - odparł Dean. Seamus wskoczył w swoją szatę wyjściową i przejechał grzebieniem przez włosy. - Myślę, że to tyle, jeśli chodzi o mnie - wyszczerzył się. - Ktoś ma ochotę na eksplodującego durnia? Czwórka chłopców zasiadła do gry, która trwała do czasu, aż Ron spojrzał na zegar na nocnej szafce Deana i zaklął. - Wpół do ósmej - stwierdził. - George będzie czekał. Zapytałeś McGonagall o niego, prawda, Harry? - Tak - odparł Harry, narzucając własną szatę, tym razem starannie wyprasowaną, i wsuwając stopy w buty ze smoczej skóry. - Powiedziała, że w porządku. Właściwie nieco się zarumieniła i prawie uśmiechnęła. Ron wywrócił oczami. - Fredowi i George'owi zawsze wszystko uchodziło płazem, nawet z nią - powiedział. - Mogą cię zaklęciem pozbawić ubrania na plecach. - Uważaj na to, Harry - Dean uśmiechnął się lubieżnie. Seamus zachichotał nerwowo i odwrócił wzrok. Wciąż nie czuł się swobodnie ze świadomością, że jeden z jego kolegów z pokoju umawia się z mężczyzną. - Nie ma obawy - rzucił sucho Harry i zbiegł po schodach. Właściwie nie rozmawiał z George'em, odkąd go zaprosił na bal - miał nadzieję, że George pamięta. Ale kiedy przybył do holu, czekał na niego bardzo znajomy uśmiech w otoczeniu płonących czerwienią włosów. Ludzie odwrócili się, by na nich spojrzeć, gdy spotkali się w centrum sali, co zirytowało Harry'ego. Czy nie dość było ich w cholernych artykułach w Proroku, czy nie spotykali się wystarczająco często w Hogsmeade, by ludzie przestali się tak dziwić? George powiedział mu nawet kiedyś, że znalazł reportera czającego się za pojemnikami na śmieci za sklepem Zonka w nadziei, że złapie Harry'ego wpadającego z wizytą. Dlaczego ludzi tak bardzo to obchodziło? Harry wiedział, że ich obchodzi, i mógł to wykorzystać - ale wciąż nie mógł pojąć, co było takiego interesującego w fakcie, że umawia się z George'em Weasleyem. George, mając na względzie zasady przyzwoitości (nie wspominając o groźbach Harry'ego, że rzuci na niego urok), pochylił się i złożył na policzku Harry'ego najzupełniej cnotliwy pocałunek. Świadom wszystkich tych oczu, Harry zaczerwienił się i tak, i miał nadzieję, że Severusa nie ma nigdzie w pobliżu ani że o tym nie usłyszy. Podniosło się kilka wiwatów i oklasków. Ignorując je, Harry wyprostował się, próbując odegnać rumieniec, i powiedział: - Cześć, George. - Cześć i ty - odparł George, wciąż się uśmiechając. Rozglądał się wokół holu, będąc najwyraźniej pod wrażeniem: ktokolwiek był odpowiedzialny za dekoracje - Harry raczej podejrzewał rękę profesor Delacour - przeszedł sam siebie. Wielkie wieńce prawdziwych róż wisiały na krokwiach nad ich głowami, i pachniały słodko, ale nie mdło. Girlandy innych kwiatów dekorowały wszystkie wielkie okna, a olbrzymia, lodowa figura kupidyna stała przy wejściu do Wielkiej Sali, gdzie ludzie już się kręcili. - Nieźle, Harry, nieźle! - Ee, no - stwierdził Harry nieco zakłopotany. Uczta nie rozpocznie się przez najbliższe... spojrzał na zegarek... dwadzieścia pięć minut. - Ron wciąż jest na górze... Chcesz się z nim przywitać? George otworzył usta, najwyraźniej chcąc powiedzieć: "tak", ale nie dobyło się żadne słowo. Zamiast tego jego wargi ułożyły się w literę O i ciut pobladł, spoglądając ponad ramieniem Harry'ego. Harry skrzywił się i poczuł, że jego serce wpada do żołądka. Czuł mrowienie na karku. Co mogło oznaczać tylko jedno. Odrwócił się i zobaczył Severusa Snape'a, zbliżającego się do nich z twarzą niczym chmura gradowa. Uczniowie wokół albo patrzyli ze współczuciem, albo prychali. Co do Harry'ego, nie mógł nie zauważyć, że Severus znów ma na sobie tę cudownie miękką szatę wyjściową. Jego serce zaczęło tłuc się dziko, zarówno z obawy, jak i... cóż. Ale co, na niebiosa, opętało Severusa, by publicznie stanąć przed nim i George'em? - Eee - powiedział zmieszany, gdy Severus zatrzymał się przed George'em. Ale mistrz eliksirów nawet na niego nie spojrzał. - Opróżnij kieszenie, Weasley - warknął. - W tej chwili. George spojrzał z oburzeniem, a jego bladość przeszła w rumieniec. - Co? Oczy Severusa zwęziły się, gdy obnażył zęby w bardzo paskudnym uśmiechu. - Reguły, Weasley, choć zdaję sobie sprawę, że to pojęcie może być ci cokolwiek obce. W związku z ostatnimi wydarzeniami dotyczącymi Czarnego Pana - może o nim słyszałeś? - wszystkie osoby postronne zaproszone na bal muszą udowodnić, że nie mają z sobą żadnych niebezpiecznych rzeczy, jeśli się tego wymaga. Ja wymagam. - George patrzył na niego z otwartymi ustami, a Snape znów podniósł głos. - No? Jesteś głuchy, chłopcze? George zacisnął szczęki i wybałuszył oczy z gniewu, ale wywrócił kieszenie, by pokazać kilka brązowych knutów i kłębek płótna. Harry stał bez ruchu i modlił się, by nie zdarzyło się nic gorszego niż to. - Bardzo dobrze - warknął Snape, jakby rozczarowany faktem, że kieszenie George'a nie zawierają niczego obciążającego. - Zapamiętaj to sobie, Weasley... Może i opuściłeś tę szkołę, ale mogę diabelnie dobrze ukarać Pottera za każde małe pogwałcenie regulaminu, na jakie przyjdzie ci ochota. - Uśmiechnął się uśmieszkiem, ale jego oczy były chłodne i twarde jak szkło. - Jestem pewien, że nie zamierzasz narazić swego ukochanego na taki ból i niedogodność. Harry postarał się nie wywracać oczami, ani trochę nie martwiąc się perspektywą jeszcze jednego szlabanu w lochach. - Też się cieszę, że pana widzę, sir - powiedział George cicho, choć przez zaciśnięte zęby. - Mam nadzieję, że będzie się pan bawił równie dobrze, jak ja planuję. Harry zamknął oczy z przerażenia. Otworzyły się znów, gdy usłyszał, jak głos Snape'a opada do cichego, złowieszczego szeptu: - Weasley, znam zaklęcie, które łamie człowiekowi nogi na setki kawałków. Tak żebyś wiedział. Uroczego wieczoru. - Odwrócił się, by spojrzeć na Harry'ego, który gapił się na nich obu, i powiedział głośniej. - Przy okazji, Potter, goście nie mają prawa przebywać poza holem i Wielką Salą. Pomyślałem, że powinieneś wiedzieć. Komuś mogłoby się bardzo nie spodobać, gdybyś znów znalazł się w kłopotach. - Po czym odszedł w wirze czerni. Po jego odejściu Harry znów uświadomił sobie, że tłum się na nich patrzy. Szybko pociągnął George'a w stronę bardziej pustej części holu, mrucząc: - Chodź. Gdy stali razem pod ścianą, pozornie pochłonięci sobą i strzegąc się nasłuchujących uszu, George wymamrotał: - Niezłą pułapkę zastawił. - Zamknij się. To przez to ostatnie spotkanie, w holu - warknął Harry. - Wiesz przecież. W ogóle, po co to powiedziałeś? O dobrej zabawie? - Zamierzam się dziś dobrze bawić. Tyle że nie - George zniżył głos jeszcze bardziej - z tobą. Cóż, oczekuję, że będę się dobrze bawił z tobą, ale nie jak... Słuchaj... On zawsze jest taki? Jakby był twoim cholernym dozorcą? Znaczy się... - Nie - skłamał Harry, bo nie podobał mu się kierunek, jaki obierała ta rozmowa. Cóż, Severus był zaborczy. Tak jak i Harry, ale George nie zrozumiałby tego. Harry'emu nie podobał się pomysł, że ktoś robi takie insynuacje względem Severusa... Niech lepiej nikt nie robi takich insynuacji! I może nie byłoby takie złe mieć kogoś, kto chciał go dozorować. Choć raz. - Są! Harry i George spojrzeli w górę i zobaczyli Rona, Deana i Seamusa schodzących do nich, wszyscy wystrojeni w wyjściowe szaty. To był pierwszy raz, kiedy Harry widział Rona w szacie wizytowej od czwartej klasy, gdy poprosił bliźniaków, by znaleźli bratu jakąś nową. Ta była ciemnoniebieska, o wiele lepsza niż tamta bordowa. W tym momencie szeroki uśmiech doskonale do niej pasował. - Hej, nie poradziliśmy sobie źle, prawda? - Niektórzy z nas nawet lepiej - powiedział z zadowoleniem Dean, odłączając się od grupy, by podejść do Lavender, która rumieniła się i chichotała z Parvati i Padmą Patil. - Nie w moim guście - burknął Ron, odrywając oczy od dziewcząt. - Nie widziałeś jeszcze Hermiony, co, Harry? - Nie, jeszcze nie - odparł Harry. - Cześć, Ron - wtrącił George. - Proszę, uspokój się. Zawstydzasz mnie. Nie widzieliśmy się zaledwie kilka tygodni. - Zamknij się, George - rzucił Ron przyjaźnie. - Co u Freda? - W porządku, gdy ostatni raz sprawdzałem - powiedział George. - Siedzi w domu, próbując opracować nową petardę eksplodującą koniczyną przed Dniem Świętego Patryka. - Serio? - spytał Seamus z zainteresowaniem. - No. Podejrzewam, że zwerbuje mnie, gdy wrócę... Nigdy nie może znaleźć porządnego zapachu, gdy wybuchają. - Więc nie zatrzymali cię przy wejściu, co? - spytał z uśmiechem Ron. Harry skrzywił się, a George zachmurzył, zerkając złowrogo w kierunku Wielkiej Sali, do której odszedł Severus. - Zabawne, że o tym wspominasz - rzucił George. - Stary, dobry Snape najwyraźniej mnie pamięta. Kazał mi wywrócić kieszenie w momencie, gdy przekroczyłem próg. Ron i Seamus nie byli odpowiednio współczujący, w zamian woląc ryknąć śmiechem. George nachmurzył się jeszcze bardziej. - To nie jest śmieszne! Co, gdybym miał coś ze sobą? Jeden z moich nowych wynalazków? - Cieszyłbym się, że musiałeś się go pozbyć, zanim zdążyłeś na mnie zastosować - odparł Ron. - Mogło być gorzej. Przynajmniej możesz zostać. - Z jednym zastrzeżeniem - powiedział George. - Z czym? - Jeśli on złamie reguły, ja dostanę szlaban - wtrącił Harry. - Nie spodziewam się, żeby go to powstrzymało. - Hej! - George położył dłoń na sercu i przybrał zraniony wyraz twarzy. - Jak możesz sugerować takie rzeczy, Harry? Jak możesz wierzyć, ze zdradziłbym w taki sposób najprawdziwszą miłość mego serca? - Złapał jedną dłoń Harry'ego i przyciągnął do swej piersi, by przykryć własną. - To święto miłości! Czy... czegoś. Ale naprawdę, jestem twoim pokornym sługą. Harry zaczerwienił się, podobnie jak Ron, który wymruczał: - Daj spokój, przestań, George... - Och, patrzcie - powiedział szybko Seamus z wielką ulgą - to Hermiona, Ron! ...Wow. Głowa Rona podskoczyła jak na sznurku. Schodami z wieży Gryffindoru, ramię w ramię, schodziły Hermiona i Ginny, śmiejąc się, gawędząc i nie sprawiając wrażenia ani trochę zdenerwowanych - jeśli nie liczyć rumieńca na policzkach Ginny. Wyglądały absolutnie wspaniale. Ron zdawał się oszołomiony. Harry szturchnął go ostro w plecy i wtedy jego przyjaciel wrócił do życia, wspinając się na schody, by zaoferować Hermionie ramię. Ginny spojrzała na niego z aprobatą i Harry przypuszczał, że znów dawała mu korepetycje. - W-wyglądasz bardzo ładnie, Hermiona - wyjąkał Ron. Hermiona obdarzyła go wyjątkowo ślicznym uśmiechem. - Dziękuję, Ron. Ty też. Ron rozjaśnił się. Ginny zmarszczyła czoło. - Gdzie są kwiaty, Ron? Uśmiech Rona zniknął, zastąpiony przez rumieniec i szeroko otwarte oczy. - Zapomniałem o nich! - sapnął i mijając dziewczęta, popędził schodami do wieży. Obok Harry'ego George zwijał się w bezgłośnym śmiechu. Ginny westchnęła ciężko, ale Hermiona uśmiechnęła się jedynie i, Harry zauważył, zaczerwieniła się. Ron pojawił się po kilku minutach, dysząc odrobinę i ściskając pudełko. - Proszę - wysapał, popychając je kierunku Hermiony z niewielką ilością wypracowanej uprzejmości, którą prezentował wcześniej. Potem cofnął pudełko. - Nie, czekaj, przypnę je... Oboje byli teraz bardzo czerwoni, ale najwidoczniej nieświadomi wielu oczu, gdy Ron drżącymi palcami przypiął korsaż na talii Hermiony, z największą ostrożnością zawiązując delikatną satynową wstążkę, wyraźnie przerażony, że upuści kwiaty. Hermiona również promieniała. - Są urocze, Ron. - Cieszę się, że ci się podobają - wymamrotał Ron. W tym momencie uderzyło to Harry'ego tak wyraźnie, jakby ktoś włączył światło: On naprawdę ją kocha. A ona kocha jego. Zaraz potem w jego brzuchu pojawiło się dziwne uczucie. Nie była to zupełnie zazdrość i nie było to zupełnie szczęście, żadne z nich - albo oba. Ale przez moment Harry pragnął - tak mocno, że sprawiało mu to ból - by mógł w taki sposób patrzeć na Severusa publicznie i by nikt nie miał nic przeciwko. Może nawet Severus odwzajemniłby spojrzenie? Oczywiście nie byłoby żadnych kwiatów. Poczuł na ramieniu dotyk dłoni i podniósł głowę, by zobaczyć George'a, patrzącego na niego ze współczuciem. - Ciężko, prawda? - spytał. Harry odwrócił wzrok. Właśnie wtedy usłyszał głos Ginny, mówiący cokolwiek bez tchu: - Och... cześć, Justin. Harry zerknął i zobaczył, że Ron odrywa zahipnotyzowany Hermioną wzrok i spogląda na Puchona, który wyglądał bardzo elegancko i uśmiechał się nieśmiało, wręczając Ginny korsaż z czerwonych kwiatów. - Finch-Fletchley - powiedział Ron zwięźle. - Hm? Och, cześć, Ron - przywitał się Justin, odrywając wzrok od Ginny z takim samym tępym wyrazem twarzy, jaki Ron nosił dopiero co. - Co u ciebie? Cześć, Hermiona, Harry... Och, George Weasley, Ginny mówiła, że będziesz... - Cześć - rzucił George z promiennym uśmiechem. - Zachowuj się przy mojej siostrze albo oberwę ci jaja. Ginny pisnęła i spojrzała przerażona. Justin mrugnął. - I podwójnie ode mnie - warknął Ron. - Och, Ron - zawołała Hermiona z wyrzutem. - Jestem pewna, że Justin będzie stuprocentowym dżentelmenem. Posłuchajcie, wołają ludzi... Czas na ucztę! Harry pomyślał, że Justin wygląda na raczej zadowolonego, mogąc oddalić się z Ginny, co było zrozumiałe, skoro George mówił do Rona: - Słuchaj, nie może być podwójnie od ciebie, bo ma tylko dwa, i do czasu, gdy ja się uporam... - Och, zamknij się, George! Tak jak podczas Balu Bożonarodzeniowego dwa lata temu pięć stołów zostało przysuniętych do ścian tak blisko, jak było to możliwe, by dać ludziom miejsce do tańczenia bez ściskania ich. Podłoga w centrum nie była już kamieniem, ale lśniącym parkietem. Długie ławki przy stołach zastąpiono pięknie rzeźbionymi krzesłami, wyścielonymi pluszem, przez co wszyscy czuli się naprawdę jak dorośli. Na zewnątrz panował niezwykle piękny wieczór, a gwiazdy na sklepieniu migotały jasno i chłodno, który to widok okazjonalnie przesłaniały wielkie girlandy róż, bluszczu i gipsówki. Harry'emu ulżyło, gdy zobaczył, że nie ma śpiewających skrzatów czy jardów różowego tiulu jak podczas tych strasznych walentynek w drugiej klasie. Zasłony zostały zastąpione długimi sztukami aksamitu w kolorze burgunda, a białe świece jarzyły się łagodnie we wszystkich kandelabrach, nawet się nie topiąc. Harry zauważył ze smutkiem, że śpiewające ozdoby znajdują się na każdym stole. Na szczęście ta najbliżej jego i George'a śpiewała przyjemnym tenorem jakąś piosenkę francuską. Ku zaskoczeniu Harry'ego, i cokolwiek ku jego zażenowaniu, George odsunął dla niego krzesło i obdarzył go swym najbardziej czarującym uśmiechem, gdy siadał, sięgając, by uścisnąć jego dłoń. - Po prostu dobrze się bawmy - powiedział George cichym głosem - dobrze? - a wyraz jego twarzy był tak pełen nadziei i życzliwy, że Harry nie mógł nie odpowiedzieć: "Dobrze", choć szczerze bał się tego wieczora. - Nie tańczę - dodał. - Jasne, jasne - zgodził się George i nalał Harry'emu do szklanki trochę wody z najbliższego kryształowego dzbana. - Ja cię kręcę - powiedział nagle Seamus, ze wzrokiem wbitym w stół nauczycielski. Wszyscy już siedzieli i patrzyli, jak profesor Delacour wstaje ze swego krzesła, by zwrócić się do nich wszystkich. Jeśli wyglądała pięknie na Boże Narodzenie, na walentynki przeszła samą siebie - jej włosy opadały kaskadami na plecy i na miękką białą szatę haftowaną srebrem. Pozbyła się tiary, przez co jej oczy wyglądały na jeszcze większe. Obok niej, po prawej ręce Dumbledore'a, McGonagall wpatrywała się w nią raczej bez wyrazu. Severus, jak zauważył Harry, siedział po lewej stronie Dumbledore'a zamiast w swym zwykłym miejscu przy końcu stołu, które teraz zajęte było przez profesor Sinistrę. Wyglądała, jakby z jakiegoś powodu była w złym humorze. - Witajcie, witajcie! - zawołała Delacour, a jej uśmiech rozjaśnił całą salę. - Witajcie, uczniowie, naucziciele i goście! Jak widzicie, pracowaliśmi bardzo ciężko, bi dostarczić wam tę uroczistość. Nagrodźmi brawami profesor McGonagall, która bardzo mi pomogla, i pana Filcha, któri rozlożil dekoracje. I, ocziwiście, profesora Dumbledore'a, że zezwolil nam na to przijęcie! - Zaśmiała się i całe pomieszczenie rozbrzmiało aplauzem. McGonagall zacisnęła usta. Dumbledore, samemu śmiejąc się, wstał. - Dziękuję, profesor Delacour - powiedział i Delacour usiadła. - Ufam - oświadczył Dumbledore, zwracając się teraz do uczniów - że docenicie ciężką pracę, jaką profesor Delacour, profesor McGonagall i pan Filch włożyli, byście wszyscy dobrze się bawili na tej uroczystości. Jestem pewien, że odpłacicie im najlepszym zachowaniem przez cały wieczór, a być może ustanowimy je nową tradycją w Hogwarcie! Delacour wyglądała na bardzo rozradowaną. Reszta personelu wydawała się siedzieć z przyklejonymi uśmiechami. Dumbledore życzliwie rozłożył ręce. - No, dość tej rzewnej zadumy. Rosnące ciała potrzebują pożywienia, by tańczyć całą noc. Niech rozpocznie się uczta! W magiczny sposób jedzenie pojawiło się na talerzach. Nie było takiego menu jak na Balu Bożonarodzeniowym: Harry podejrzewał, że po prostu tym razem nie trzeba było zaspokajać żadnych obcych podniebień, za wyjątkiem może samej profesor Delacour. Z entuzjazmem napełnił talerz kurczakiem, ziemniakami i zieloną sałatą. - Brakowało mi tego - powiedział tęsknie George obok, wyciągając z kosza z pieczywem dużą bułkę. - Nigdzie nie ma takich uczt jak w Hogwarcie... Puszki fasoli w mieszkaniu to nie to samo. Przypominając sobie o manierach, Harry nalał George'owi porządną szklankę soku z dyni. - Cóż, jedzmy więc - rzucił pogodnie, a jego humor polepszył się z zapachem przepysznych potraw. Nie zdawał sobie sprawy, jak był głodny. O wiele łatwiej być optymistą w sprawie wieczoru o pełnym żołądku. Jedzenie było tak doskonałe jak zawsze. Rozglądając się wokół stołu, Harry uznał, że prawie wszyscy wspaniale się bawią. Ron i Hermiona szeptali do siebie pomiędzy kęsami. Dean szczerzył się do Lavender, która chichotała. Dalej, przy stole Hufflepuffu, Ginny siedziała obok Justina i nieustannie się rumieniła. Czubki uszu Justina były czerwone, a na twarzy miał głupawy uśmiech. Przy szczycie stołu Gryffindoru Imogena siedziała dość blisko z - Harry musiał spojrzeć dwa razy - Ellen Beers i wyglądało, że jest im bardzo przyjemnie. Jedyną osobą, która wydawała się kiepsko bawić, był Neville, siedzący przy końcu stołu z młodszymi Gryfonami, którzy nie mieli partnerów. Gapił się w swój talerz i dziobał jedzenie, i nie chciał nawet rozmawiać z przyjaciółmi, którzy wołali do niego i zapraszali, by się do nich przyłączył. - Co napadło Neville'a? - spytał ciekawie George, wspaniałomyślnie proponując Harry'emu ostatnią bułeczkę z koszyka. Harry wzruszył ramionami i podziękował. - Ostatnio jest w podłym nastroju. Nikt nie wie, o co chodzi. - Huh - podsumował George i najwyraźniej stracił zainteresowanie, odgryzając kawałek bułki. - Więc... O co zakład, że mój młodszy braciszek co najmniej dwa razy nadepnie Hermionie na palce? - Myślę, że możemy liczyć na więcej - wyszczerzył się Harry. - Mam nadzieję, że zostanie im dość kości na spacer po ogrodzie - dodał, tłumiąc słabe ukłucie zazdrości. Całe te ckliwe bzdury były okropne, ale przechadzka z ukochaną osobą brzmiała miło. Oczy George'a zabłysły dziwnym blaskiem. - Spacer po ogrodzie? - spytał z zamyśleniem. - No... no. - Ale kiedy Harry go o to naciskał, nie powiedział nic więcej. Obiad zbliżał się do końca. Przy końcu sali, na platformie koło podwójnych drzwi, zespół zaczynał zajmować miejsca: Delacour najęła grupę wiedźm o nazwie Córy Nocy, które ostatnio najwyraźniej były bardzo popularne w Sieci Rozgłośni Czarodziejskich. Oczy George'a niepokojąco się zaokrągliły. - Córy Nocy? - sapnął. - Uwielbiam je... Słyszałeś ich ostatni "Oko za... - Nie - odparł szybko Harry. - Pamiętaj: żadnych tańców. Zabrzmiała muzyka. Była bardzo... głośna. I, Harry musiał to przyznać, raczej wpadała w ucho. Uczniowie małymi grupkami nieśmiało wchodzili na parkiet, najwyraźniej bojąc się być pierwszymi, ale gdy Córy Nocy skończyły pierwszą piosenkę i przeszły do drugiej - która, oceniając po oklaskach, jakie się podniosły, była wielkim przebojem - pary wylały się na środek. Hermiona pociągnęła Rona. Nie wydawał się bardzo opierać i wkrótce rozpłynęli się w tłumie. George musiał mówić głośno, by było go słychać ponad muzyką. - Więc czemu nie lubisz tańczyć? Harry opuścił ramiona. - Nie jestem w tym dobry - powiedział. - Czuję się jak idiota. - Czemu? - zapytał rozsądnie George. - Przecież nikt się na ciebie nie gapi. - Gapili się - przypomniał mu Harry z irytacją. - Na Balu Bożonarodzeniowym? - Ach. Byłeś przerażony na śmierć, prawda? No ale to nie jest Bal Bożonarodzeniowy - uświadomił mu George. - Ups - dodał, gdy entuzjastyczna para Puchonów zatańczyła tak blisko nich, że niemal wpadli im na kolana. - Chodźmy tam, pod ścianę... On i Harry szybko zwolnili krzesła i przedostali się na bezpieczniejsze pozycje, gdzie w spokoju mogli obserwować wirujące pary i słuchać muzyki. George zaczął przytupywać nogą do taktu i wkrótce całe jego ciało poruszało się subtelnie. - Taniec jest zabawny - powiedział trochę tęsknie. - Nie wiem, dlaczego uważasz, że kiepsko tańczysz, Harry, ale założę się, że się mylisz: masz wrodzony wdzięk. Nawet na ziemi. - Mrugnął. - Nie bardzo - mruknął Harry. - Na pewno masz. Widywałem cię wystarczająco często, nie? Nie udawaj, że nie potrafisz dotrzymać mi kroku, znam cię lepiej... - Nie. Znaczy się, prawdopodobnie mógłbym za tobą nadążyć, ale nie... - Naprawdę? - George zrobił prosty krok. - Nie umiesz zrobić czterech kroków? Taki gracz quidditcha. - No, podejrzewam, że to mógłbym zrobić, ale nie widzę... - No to dalej! Tu przy ścianie, to nie prawdziwy taniec. - W porządku... Jeśli przez to się zamkniesz... - Nieźle. Zrób to ze mną. Widzisz? Praktycznie tańczymy, nie? A większość muzyki nawet nie potrzebuje konkretnych kroków, po prostu ruszasz się, jak ci się podoba. Popatrz na tych wszystkich ludzi, a zrozumiesz, co mam na myśli. - No... - Spróbuj jeszcze raz, świetnie ci idzie. - George... - Tak, o to chodzi, świetna robota, Harry. Szkoda, że nie chcesz tańczyć, niewiele ci brakuje. Na przykład, jeśli położę jedną rękę tutaj, a drugą tutaj, a ty położysz swoje dłonie tu i tu, wtedy powiedziałbym... ruszamy! - George! - pisnął Harry, ale było za późno. Jego partner już wciągnął go na parkiet i zostali otoczeni tłumem poruszających się ciał. George miał rację co do jednego: to w ogóle nie było jak Bal Bożonarodzeniowy. Ludzie wydawali się poruszać, jak tylko chcieli, i nikt nawet nie patrzył na innych, i Parvati Patil nie kierowała nim niczym statkiem. George prowadził łagodnie, nie odrywając wzroku od twarzy Harry'ego, powtarzając wciąż: - Właśnie tak! Idzie ci świetnie, Harry! Wiedziałem, że będziesz dobrym tancerzem! - Nie chciałem tańczyć! - sapnął Harry. - Wiem... Ale nie jest tak źle, prawda? - George obdarzył go zawadiackim uśmiechem, któremu nawet teraz Harry nie potrafił się oprzeć. - Chyba nie - przyznał Harry - Ale powinieneś był powiedzieć. - Może. Ale wtedy nie zatańczyłbym z tobą. Poza tym lepiej się tym nacieszę, zanim on połamie mi nogi swoim podłym zaklęciem. George popatrzył w dal ponad ramieniem Harry'ego. Obrócił Harry'ego i Harry zobaczył Severusa, patrzącego od stołu nauczycielskiego, przypatrującego się im obu przez tłum z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Westchnął. - Po prostu lubisz wywoływać kłopoty - zarzucił mu, gdy George znów go obrócił. - To smak życia! - powtórzył George radośnie. - N-nie wydaje mi się, by naprawdę połamał ci nogi - powiedział z wahaniem Harry. - W każdym razie nie publicznie. - Najlepiej gdybym się po wszystkim ulotnił, co? - George mrugnął. - Co powiesz na miłą shimmy? Tak żebyś się dobrze bawił? Nie pozwólmy, by brał cię za pewnik. - Ee... nie, dzięki - powiedział Harry. Nie podobał mu się pomysł robienia jakiejkolwiek "shimmy" z George'em Weasleyem, cokolwiek by to nie było, i był nieco niespokojny, w jak swobodny sposób George odnosi się do całej sprawy z Severusem. Jakby nie uważał, że to coś haniebnego czy choćby dziwnego. Cóż, jeśli sypiasz z własnym bliźniakiem... Harry uciekł szybko od tej myśli. - Możemy się zatrzymać? Pić mi się chce - skłamał. George wyglądał na nieco rozczarowanego, ale się zgodził i skierowali się do misy z ponczem. Harry próbował nie patrzeć na Severusa, ale nie mógł się powstrzymać. Oczy jego kochanka wciąż utkwione były w nim, co wyprowadzało go z równowagi, ale na spojrzenie Harry'ego odwrócił wzrok. Harry próbował się nie krzywić. Chciałby móc... móc mrugnąć do Severusa albo coś. Może George miał rację? Nie było dobrze być tak zaborczym, nie? Severus musiał wiedzieć, że Harry nie jest naprawdę zainteresowany George'em. Prawda? Nie może myśleć, że tańczenie z kimś innym to zbrodnia. Prawda, że nie mógł? Szybka piosenka dobiegła końca i Córy Nocy przeszły w wolną balladę. Kilka par opuściło parkiet, wyglądając na zakłopotane, tak jak i ludzie, którzy tańczyli w grupach, a nie w parach. Popijając poncz, Harry zauważył z pewnym rozbawieniem, jak Dumbledore podnosi się z krzesła i podaje rękę McGonagall, prowadząc ją na parkiet, a uczniowie rozstępują się między nimi niczym Morze Czerwone, gdy zaczęli tańczyć walca w swobodnych, eleganckich kołach. Najwyraźniej wielokrotnie już ze sobą tańczyli. Pozostali uczniowie zaczęli tańczyć z partnerami, starając się nie potknąć, obserwując Dumbledore'a i McGonagall z pewną zazdrością. Kilkoro ludzi zabiło brawo, przede wszystkim Hagrid, który nie ruszył się od stołu i miał przed sobą dość dużo wina. Harry nie mógł się nie wyszczerzyć, gdy zauważył, że Ron i Hermiona wciąż tam są, raczej niezdarnie przestępując z nogi na nogę i wyglądając na mocno zażenowanych. - O, wow - powiedział nagle George - popatrz na to! Harry, sądząc, że także obserwuje Dumbledore'a i McGonagall, spojrzał na George'a - i zobaczył, że jego oczy utkwione są w stole nauczycielskim, gdzie Severus Snape kłania się sztywno profesor Delacour i podsuwa jej dłoń. Uśmiechnęła się do niego czarująco, choć wyglądała na zaskoczoną, i wstała z gracją, przyjmując jego dłoń. Harry mrugnął. Uczniowie wokół szeptali i wskazywali na nich, ale Severus i Delacour wydawali się być tego nieświadomi, gdy wkroczyli pomiędzy tańczący tłum, tańcząc walca tak samo jak Dumbledore i McGonagall, nawet jeśli ciut bardziej oficjalnie. Odstęp między ich ciałami był całkowicie stosowny. Dłoń Severusa spoczywała w absolutnie poprawnej pozycji na talii Delacour. Harry zdał sobie sprawę, jak bardzo się mylił. Oczywiście, że taniec z kimś innym jest zbrodnią. Tańczyć... rozmawiać i niemal się uśmiechać... dotykać... George wbił mu łokieć w bok. - Gapisz się - wymamrotał. Harry oderwał wzrok i popatrzył ślepo w swój poncz, świadom, że serce tłucze się w jego piersi, a jego dłonie zaciskają się na szklance. Delacour była pełna wdzięku i piękna, i miała prawo tańczyć z Severusem na oczach wszystkich i nikt nie miał nic przeciwko, nawet jeśli uważano to za dziwne. A Severus także tańczył z gracją. Harry zastanowił się, dlaczego tak go to zaskoczyło. - Zazdrosny potwór, co? - spytał porozumiewawczo George. - Co powiesz, byśmy się stąd wynieśli i... - Nie - warknął Harry. - Nie chcę... grać w gierki. - Nie z Severusem. To tylko taniec. Nic innego. Nie było potrzeby, by się tak czuł. Nie było potrzeby, by czuł, jakby ktoś wbijał w jego ciało gorące szpilki, a jego serce tęskniło i ciążyło w piersi. Tylko taniec. - Wiesz, powinniśmy zatańczyć jeden wolny taniec - powiedział z ożywieniem George. - Inaczej będzie dziwnie wyglądać. Obiecuję, że będę się zachowywał. - W porządku - odparł Harry przez zęby. - Ale nie teraz. - Nie zamierzał, by go widziano wirującego jak dureń na tym samym parkiecie co Severus i Delacour. Próbując o tym nie myśleć, popatrzył na inne pary. Ron i Hermiona wciąż pracowali nad swoim niezgrabnym tańcem w dwóch krokach, ale sprawiali wrażenie, jakby było im teraz łatwiej. Ginny i Justin tańczyli na skraju tłumu, patrząc sobie w twarze, Justin wciąż uśmiechał się nieśmiało, a Ginny wciąż się rumieniła. Malfoy tańczył z Pansy Parkinson, jego kroki sztywne i poprawne, a wyraz jego twarzy wyjątkowo znudzony. Pansy też nie wyglądała na bardzo szczęśliwą, ale na jak najbardziej zdeterminowaną. Szkoda, że nie wykazywała tego, gdy partnerowała Harry'emu na eliksirach. McGonagall i Dumbledore również przyglądali się Severusowi i Delacour. Wyraz twarzy McGonagall był raczej zszokowany, a Dumbledore spoglądał z odrobiną rozbawienia. W którymś momencie Harry zauważył, że Delacour popatrzyła na McGonagall i obdarzyła ją anielskim uśmiechem. Zerkając na stół Gryffindoru, Harry zobaczył Neville'a siedzącego samotnie i nieświadomego obecności Deana i Lavender zaledwie kilka krzeseł dalej. Wydawał się przyglądać Adrianowi Nottowi tańczącemu z Blaise Zabini. Uznając, że jest to dobry powód do odwrócenia uwagi, Harry trącił George'a i powiedział: - Chodźmy rozweselić Neville'a. - Dobra - zgodził się George. Zaczęli przesuwać się do stołu wokół obrzeży parkietu, próbując nikogo nie potrącić. Neville jednak podniósł wzrok i zobaczył, że nadchodzą. Wstał szybko i opuścił Wielką Salę, do nikogo się nie odzywając. George zatrzymał się, marszcząc czoło. - To było dziwne - stwierdził. - Mówiłem ci - rzucił Harry z rezygnacją. - Już prawie z nikim nie rozmawia. Od - zmarszczył brwi - od tego artykułu o mnie w Proroku Codziennym, we wrześniu. - Co, teraz gdy o tym myślał, wydawało się dziwne. Przynajmniej powiedziane na głos. - Neville zawsze był obcym ptakiem - powiedział niedbale George, siadając na pustym krześle. - Nawet gdybyśmy z Fredem nie zmienili go w kanarka. - Och, tak - przyznał Harry, szczerząc się na wspomnienie. - To było zabawne... Następne kilka minut upłynęło na rozmowie. Kiedy wolna piosenka wreszcie dobiegła końca, co trwało jak wieczność, Harry czujnie przyglądał się Snape'owi i Delacour, gdy opuszczali parkiet. Snape znów się jej ukłonił, odprowadził do jej krzesła, po czym zajął własne bez słowa. Była zarumieniona od tańca, ale pogodna. Harry znów próbował opanować bicie serca i słuchać, co mówi George na temat ewentualnego wejścia w spółkę z Miodowym Królestwem i rzucenia na rynek gigantojęzycznych toffi. Zdołał odważnie wytrwać przez dwie następne piosenki, które były nieco szybsze i powodowały ludzi do kilku bardzo zabawnych ruchów na parkiecie. Ron podskakiwał niczym marionetka. Hermiona wyglądała, jakby starała się nie śmiać, a Harry i George musieli kilka razy przerwać rozmowę, by nieźle pochichotać kosztem Rona. Harry poczuł się trochę lepiej i gdy zaczęła się kolejna piosenka - kolejna wolna - jego żołądek był bardziej spokojny. George wstał. - Równie dobrze może być ten - powiedział. - Okej - zgodził się Harry i podążył za nim na parkiet. George położył rękę na ramieniu Harry'ego, a drugą na jego talii, tak jak przedtem, ale w jakiś sposób było to teraz bardziej intymne. Prawdopodobnie dlatego, że poruszali się o wiele wolniej. - Stań trochę bliżej - poradził George. - Nie za blisko, jeśli nie chcesz. Teraz nie musimy nawet robić kroków, możemy po prostu obracać się, jak ci się podoba. Podobało się to bardziej Harry'emu, nawet jeśli czuł się znudzony i przestraszony naraz. Na karku znów go mrowiło i wiedział, że Severus ich obserwuje. Postanowił nie patrzeć na stół nauczycielski - ktoś mógł przyłapać ich, jak się na siebie gapią, a poza tym lepiej być zupełnie pochłoniętym własnym partnerem. Jednocześnie czuł się trochę niezręcznie, patrząc prosto w twarz George'a, jedynie kilka cali od jego własnej. Może w zamian mógłby gapić się w George'a ramię? Po kilku minutach zaczął się odprężać. Trzy kobiety na scenie z pewnością wiedziały, co robić ze swoimi instrumentami, a wokalistka miała uroczy głos. Może powinien słuchać radia częściej? Przestał zwracać uwagę na taniec, na ramię George'a, na kłucie na karku i zanurzył się w muzyce. Dwie strony monety Dwie strony słońca Nie znasz zwycięzcy Aż skończy się wyścig Dwie strony w ciemność Dwie strony w twą twarz Chyba kiedyś cię znałam W szczęśliwszym miejscu - O tej ci mówiłem - szepnął George. - Grają ją ciągle w radio. Myślę, że cię odnajdę I myślę, że przegrasz Złego dokonasz wyboru Gdy wreszcie wybierzesz Uważaj, najdroższy Uważaj, kochany Oko za oko - Umrzesz ze słońcem Harry poczuł dreszcz przebiegający przez jego ciało. - Jest straszna - stwierdził. - Tak, ale jest super - powiedział George. - Fred kocha tę melodię, wciąż ją nuci. - Rzeczywiście jest super - przyznał Harry, ale znów się zatrząsł. Może zmarzł, mimo że w sali było dość ciepło. Przysunął się trochę bliżej do George'a, czerpiąc otuchę z bliskości drugiej osoby, nawet jeśli pragnął, by był to Severus. ...Prawda? Harry pomyślał przez chwilę, patrząc wokół na tańczące pary. Hermiona położyła głowę na ramieniu Rona, a oczy Rona były prawie zamknięte. Zobaczył Imogenę i Ellen tańczące po raz pierwszy, patrzące sobie w oczy i z wyrazem wielkiej ckliwości na twarzach, czego nigdy nie widział na boisku. Wszyscy tańczyli otwarcie, wszyscy dobrze się bawili. Uświadomił sobie z szokiem, że nawet on dobrze się bawi, za wyjątkiem tego momentu zazdrości. George był zabawny, miły i... i normalny. Wiedział, jak rozmawiać z ludźmi, jak dokuczać, jak się śmiać. Nie miał tajemniczej, mrocznej przeszłości pełnej bólu. Nie spędzili lat, nienawidząc się nawzajem. Harry nie musiał dobierać słów, rozmawiając z George'em, w obawie, że go urazi, nie musiał przejmować się, że cała szkoła widzi ich tańczących ze sobą, patrzących na siebie. Czy tak właśnie wyglądał normalny związek? W którym mógłby być po prostu sobą i nie martwić się ukrywaniem czegoś? Próbował zignorować tę myśl, czując się lekko nielojalnym w stosunku do Severusa za samo zastanawianie się nad tym, ale odczucie nie chciało odejść: odczucie, że choć raz może robić coś jak inni ludzie... - O czym myślisz? - spytał cicho George. Harry poderwał się i zobaczył, że George patrzy na niego z wyrazem łagodnym i niezwykle poważnym. Była to taka odmiana po jego zwykłej figlarności, że Harry bez wahania wyrzucił z siebie prawdę. - Jakie byłoby życie... gdyby wszystko było jak teraz - wyjąkał. - Otwarte, znaczy się. Gdybyśmy nie musieli się obawiać. - Ja też - powiedział George. Harry patrzył na niego, zastanawiając się, czy dobrze usłyszał. - Ja też - powtórzył George, wyglądając bardziej poważnie niż kiedykolwiek. - Czuję się okropnie, nawet o tym myśląc. Ale wiesz, ile czasu minęło, odkąd tak dobrze się bawiłem, po prostu z kimś tańcząc? To znaczy... Mógłbym pocałować cię publicznie i nikogo by to nie obeszło. Może poza mamą, która powiedziałaby, że to nie po dżentelmeńsku. - No - wyszeptał Harry. - I...i... na Merlina. Naprawdę cię lubię, Harry. Lubię cię okropnie mocno. Nie czuję do ciebie tego, co do Freda, ani trochę, ale czasem w środku nocy... budzę się i nie mogę przestać myśleć o tych wszystkich ludziach, którzy mogą chodzić ulicami, trzymając się za ręce... - Wiem - powiedział Harry, znów czując ciężar na sercu. - Albo... albo tańczyć. George przełknął ciężko - I wtedy łapię się na myśli... nie złość się, proszę, Harry... że zasługujesz na coś więcej, niż masz. Nie tylko... jego, ale ogólnie, i chciałbym coś dla ciebie zrobić, a przecież jest Fred i uświadamiam sobie, o czym myślę, i czuję się okropnie. Harry też przełknął i znów zaczął się patrzeć na ramię George'a, jakąś częścią siebie rejestrując ponowne mrowienie na karku. - Lepiej więc o tym nie myślmy - wymamrotał. Ale jak często sam myślał o tym samym? Że George był takim fajnym facetem i mógłby - powinien - robić coś lepszego niż rżnąć własnego brata bliźniaka? Dlaczego George miałby myśleć co innego o Harrym? Wiemy, jak to jest, kochać kogoś, kogo się nie powinno. Harry westchnął ciężko. Wszystko sprowadzało się do tego, prawda? Mogli sobie życzyć czegokolwiek, ale na koniec i tak wszystko będzie, jak było. - Pewnie masz rację - stwierdził George, wytrącając Harry'ego z jego zadumy. Piosenka zbliżała się do końca. Więc uważaj, co myślisz, kochanie I uważaj na to, co mówisz Oko za oko Któregoś dnia i dla ciebie Długi, rzewny riff rozciął powietrze, a głos wokalistki wzniósł się do crescendo przy ostatnim słowie. Gdy piosenka dobiegła końca, tłum zaczął bić brawo, a tancerze rozdzielili się. Harry rozejrzał się i zobaczył, że Ron szepce coś Hermionie. Uśmiechnęła się do niego i zeszli z parkietu raczej ukradkowo. - No no - powiedział George, brzmiąc bardziej po swojemu, gdy obserwował ich wyjście. - I dokąd to się wybierają? - Spacer po ogrodzie? - podsunął Harry z roztargnieniem, gdy kierowali się na bok. - Może o to chodzi. - Może. - Błysk pojawił się w oczach George'a, błysk, który Harry znał aż za dobrze. - Ogrody są miłe o tej porze, prawda? - O czym myślisz? - spytał Harry podejrzliwie. George chyba naprawdę był w o wiele lepszym nastroju, gdy odwrócił się tak, by stać tyłem do stołu nauczycielskiego. Podwinął luźny mankiet lewego rękawa i pokazał Harry'emu ukrytą tam kieszeń. - Nie opróżniłem wszystkich kieszeni przy Snapie - powiedział z uśmieszkiem. - Ron bał się, że wypróbuję na nim mój najnowszy wynalazek. Bardzo bystry chłopak. Pomożesz mi uczynić walentynki mojego brata pamiętnymi? - Koszmarnymi, chciałeś powiedzieć - wtrącił Harry. - Daj im spokój. George potrząsnął głową. - Przykro mi, Harry, ale nawet prawdziwa miłość nie może mnie powstrzymać - ogłosił uroczyście. Harry wywrócił oczami. - Powinność brata jest najważniejsza. Wchodzisz czy nie? - Co zamierzasz zrobić? - To ja wiem, a ty się dowiesz. - Wobec tego odpadam - powiedział Harry. - Kiedy Ron się na mnie rzuci, chcę móc mu powiedzieć, że nie miałem z tym nic wspólnego. - Ja mu nawet powiem, że próbowałeś mnie powstrzymać - zapewnił George. - Oczywiście nie udało ci się. Napij się ponczu. Zaraz wracam! Harry obserwował jego odejście z mieszaniną obawy i rozbawienia. Cóż... Może jednak "normalny" było zbyt silnym określeniem na George'a. Ale szklaneczka ponczu nie wydawała się złym pomysłem. Przemykając wzdłuż ściany, by uniknąć wpadania na ludzi, i myśląc, że może znajdzie Seamusa, Harry skierował się do stolika z ponczem. Wtedy, gdy opuścił bezpieczne schronienie ściany i przechodził obok jednych z bocznych drzwi Wielkiej Sali, jego ramię złapała dłoń i zanim zdążył choćby pomyśleć o krzyku, Harry poczuł, że coś ciągnie go przez drzwi do małego korytarza. Zadziałał bez świadomej myśli. Nie krzyknął, co prawdopodobnie byłoby rozsądną rzeczą, ale różdżka była w jego ręce, zanim to sobie uprzytomnił. Wtedy jednak jego mózg zaskoczył i zobaczył, że dłoń na jego ramieniu należy do Severusa. Co on, na niebiosa, robi, porywając Harry'ego z balu, gdy każdy mógł ich widzieć - gdy, z tego, co Harry'emu się wydawało, każdy widział... Drzwi otworzyły się i zamknęły, zanim Harry zdał sobie sprawę, że Severus zaciągnął go do małego, pustego pomieszczenia, które wypełniały przede wszystkim wazony najróżniejszych rozmiarów. Harry na krótko i nieledwie z histerią wrócił do opowieści Dumbledore'a o tajemniczym pokoju z nocnikami, po czym odwrócił się do Severusa, który stał, plecami opierając się o drzwi, i przyglądał się mu. Przez chwilę panowała cisza, gdy Harry wsuwał różdżkę z powrotem w szaty, ciężko oddychając. - Dobrze się bawimy, prawda? - wychrypiał Severus. Och, więc tak? Oczy Harry'ego zwęziły się, gdy przypomniał sobie, jak Severus tańczył walca z profesor Delacour w dokładnych, pełnych wdzięku kołach. - Tak - odparł. - Ty też, sądząc po pozorach. - Jest za blisko ciebie - powiedział Severus, podchodząc o krok - kiedy stoi... kiedy tańczy... - Przynajmniej mam powód, by z nim tańczyć - warknął Harry, samemu podchodząc bliżej - przynajmniej mam wymówkę... - Wymówkę - rzucił Severus. - Wszystkie te uroczyste zapewnienia "tylko przyjaciele" w Proroku... Wszystkie te cnotliwe pocałunki w policzek... Całe to gadanie, jak to nie lubisz tańczyć, i ty masz wymówkę, masz "powód"? - Nie wierzę! - stwierdził Harry, a wizja Severusa i Delacour bezustannie wirowała w jego głowie, nie chcąc odejść. - Nie wierzę. Wciągasz mnie tu, gdy wszyscy mogą widzieć, i krzyczysz na mnie, a ty, ty tańczyłeś z nią, z NIĄ... - Delacour, elegancką i doskonałą jak wila, i wystarczająco dorosłą... Bez ostrzeżenia Harry rzucił się na Severusa, który zatoczył się na drzwi. Burknął coś, ale Harry nie zauważył, gdyż był zbyt zajęty zgniataniem warg Severusa swoimi własnymi, nie zważając na technikę i chcąc tylko odcisnąć siebie, uświadomić Severusowi, że tam jest, i że to on, on. Mój, pomyślał, gdy Severus warknął i oddał pożądliwie pocałunek, jesteś mój - jesteś MÓJ! Nikt inny nie liczył się w tym momencie, nikt z nich, ani Delacour, ani George, ani Ron, ani Hermiona, ani Malfoy. Był tylko Severus, którego dłonie zaciskały się mocno na pośladkach Harry'ego, którego usta całowały Harry'ego tak gwałtownie, że Harry wiedział, że zostaną ślady. A Harry oddawał pocałunek tak mocno, jak sam dostawał. Oderwał się. - Żadnych więcej tańców z nią - zarządził, nie będąc pewnym, z jakiego źródła wypływa ten zazdrosny gniew, ale unosząc się na nim. - Ani z nikim innym. Nie! - Więc ty też nie - odrzekł Severus - z nim. - I była kolej Harry'ego, by zostać przyciśniętym do drzwi, gdy Severus znów całował go gorączkowo. Harry czuł, że jego członek nabrzmiewa, i jęknął. Och, jak pragnął. Ale nie mogli, nie tutaj. Severus chyba też to sobie uświadomił, gdyż oderwał usta z jękiem. Gwałtownie łapiąc powietrze, Harry oparł głowę na ramieniu Severusa, czując, że wściekłość wypływa z niego tak szybko, jak wezbrała. Trząsł się. Severus również. - Obiecujesz? - szepnął, słysząc, jak drży jego głos. - Ja... tak. Tak. A ty? - Uścisk Severusa na ramionach Harry'ego był brutalnie mocny. Harry skinął głową i uścisk zelżał... trochę. Wróciło wspomnienie rozmowy z George'em i musiał stłumić drwiące parsknięcie. Nie, chyba jednak nie był stworzony do normalnych związków. To tego pragnął. I musiał to mieć. Nie mogą mu tego znów odebrać albo... albo byłoby to straszne. Tyle że mogłoby się stać i to bardzo szybko, gdyby ktoś wszedł do tego pomieszczenia. Niechętnie odsunął się i spojrzał w oczy Severusa, zamglone, głodne, płonące. Harry'emu zaschło w ustach i musiał przełknąć kilka razy, zanim był w stanie mówić. - Mam dziś przyjść? - Ta... och. Podejrzewam, że będę zajęty. - Severus wydawał się odzyskiwać kontrolę nad sobą i Harry zazdrościł mu łatwości, z jaką to czynił. On trząsł się cały. - Ten przeklęty bal... Durne dzieciaki, które myślą, że mogą całą noc wszędzie łazić... Pewnie nawet nie wrócę do mieszkania przed... Serce Harry'ego opadło i on i Severus patrzyli na siebie z frustracją. Harry powiedział sobie stanowczo, że skoro nie było bezpiecznie się tu nawet całować, to z pewnością nie było bezpiecznie robić inne rzeczy. Nawet jeśli naprawdę chciał. - Mógłbyś na mnie zaczekać - powiedział Severus, a jego oczy tliły się niczym węgle. Harry zamrugał. - W moim mieszkaniu - dodał Severus, jakby nie było to jasne. - Przekradnij się na dół i poczekaj na mnie. W końcu tam dotrę. - Nabrał głęboko powietrza. - Hasło brzmi: "zaduma". W którymś zakątku umysłu Harry zdał sobie sprawę, że powierzono mu coś ważnego. Severus ot tak sobie nie dawał ludziom hasła do swych prywatnych pokoi, nawet swemu kochankowi. Może Harry powinien coś na ten temat powiedzieć? Ale wciąż czuł się nieco oszołomiony, zamiast więc wspominać o tym, jedynie pokiwał głową i wskazał bez słowa na swe usta. Severus westchnął i uderzył czubkiem różdżki wargi Harry'ego, mrucząc: "Reduceron danosi". Do tej pory było ono już tak znajome jak zaklęcie Abstersius. - Idź pierwszy. Harry skinął, wziął głęboki oddech, jeszcze raz popatrzył na Severusa i cicho wyśliznął się przez drzwi. Następną rzeczą, o której wiedział, było, że stoi przy misie z ponczem, jakby to, co się właśnie stało, było najkrótszym, najbardziej błahym zejściem z głównej drogi, i patrzył, jak jedna jego ręka mocno trzyma szklaneczkę, a druga nalewa do niej jasnoróżowego ponczu z kilkoma kostkami lodu. Wpadając, zabrzęczały cicho i rozprysły się. Jak długo go nie było? Gdzie jest George? Odpowiedź na pytanie przyszła po niecałych pięciu sekundach, gdy znajomy głos powiedział mu prosto w ucho: - Ale było zabawy. Podniósł wzrok i zobaczył George'a szczerzącego się do niego. - Och - stwierdził raczej głupawo, czekając, aż jego mózg znów zacznie działać. - Zrobione? Uśmiech George'a zastąpiło zaintrygowane zmarszczenie brwi. - Tak - odparł. - Wszystko w porządku? Wyglądasz trochę... - George urwał i spojrzał gdzieś poza Harrym. - Och - powiedział. - Rozumiem. - Co? - spytał Harry, próbując brzmieć na zaciekawionego, choć wiedział, że George musi patrzeć na Severusa, który prawdopodobnie właśnie przechodził przez drzwi. George spojrzał na niego i Harry poczuł, że się czerwieni. - Przynajmniej wiecie, jak się doprowadzić do porządku - przyznał George z bladym uśmiechem, który wyglądał nieco smutno. - Gdyby nie ten wyraz rozmarzenia na twojej twarzy, nigdy bym nie odgadł. - Zawadiacki uśmiech powrócił, choć brakowało mu zasadniczej iskry. - Dobrze, wszyscy pomyślą, że to przeze mnie. - George... - Choć muszę powiedzieć, że on wygląda tak samo jak zawsze - jakby cierpiał na zaparcie... - George - rzekł stanowczo Harry, czując się bardziej pewny siebie. - Co zrobiłeś Ronowi i Hermionie? George obdarzył go krzywym uśmiechem, najwyraźniej chętny, by zmienić temat. - Och, to było straszne - stwierdził beztrosko. - Rzuciłem na nich te nowe kulki, które wymyśliliśmy z Fredem, i one wybuchły nad ich głowami. Naprawdę powinieneś tam być... Deszcz ropuch, traszek, pająków... - Nie zrobiłeś tego! - zawołał Harry z przerażeniem. To brzmiało nawet gorzej niż to, co normalnie wymyślali Fred i George. Ron nigdy nie wybaczy Harry'emu, że pozwolił na coś takiego. - Ja... - zaczął George, ale właśnie wtedy Harry zobaczył Rona i Hermionę wracających do Wielkiej Sali. Wydawali się być pokryci jakąś błyszczącą, iskrzącą substancją oraz płatkami kwiatów. Oboje się śmiali. Ron pomagał Hermionie wyczesać iskry z włosów, a każde z nich niosło wyszukany puchar piwa kremowego. Harry spojrzał na George'a, unosząc brew. - Cóż - powiedział George z uśmiechem - może niedokładnie deszcz pająków. Harry nie był w stanie powstrzymać uśmiechu. Harry'emu niemal było przykro, gdy bal zbliżał się do końca: zanim George obdarzył go szelmowskim pocałunkiem na dobranoc w policzek, bawił się przyzwoicie. Ale gdy siedział w mrocznej ciszy lochu, czekając na Severusa w łóżku, cieszył się, że jest już po wszystkim. Było po północy. Drzwi otworzyły się cicho i bezszelestnie, gdy Harry spod peleryny-niewidki wyszeptał: "zaduma". Dziwne było iść do znajomego mieszkania i wiedzieć, że nie ma tam Severusa, być tam samemu po raz pierwszy, jakby miał prawo tam być. Mimo to Harry miał nadzieję, że Severus szybko przyjdzie. Pozostawiono go bez nadzoru, ale nie wydawało mu się, by Severusowi podobał się pomysł, że Harry myszkuje w jego rzeczach, nawet tych niewinnych, jak książki. Harry mrugnął. Książki. Severus miał bardzo dużo książek. Niektóre z nich były bez wątpienia poświęcone czarnej magii. Może nawet nie było ich w dziale Ksiąg Zakazanych. W końcu Severus chciał posady od czarnej magii. Harry spytał go raz o to. Nie przyznał tego, ale w jego oczach nie było zaprzeczenia. Harry wiedział, że naprawdę powinien powiedzieć Severusowi o tym... wewnętrznym przymusie, by studiować czarną magię. Severus mógł naprawdę zrozumieć. A w międzyczasie... z pewnością nie zaszkodziłoby szybko rzucić okiem na półki... Od drzwi doszedł go hałas. Harry natychmiast zapomniał o książkach i usiadł na łóżku tak cicho, jak to było możliwe, na wszelki wypadek naciągając na siebie pelerynę. Z bawialni dobiegł krótki, szeleszczący dźwięk, a potem Severus wkroczył przez otwarte drzwi do sypialni, z bladą twarzą, ale dwiema plamami koloru na policzkach. Wciąż miał na sobie szatę wyjściową. Harry przełknął cichy jęk. Severus skierował wzrok do krzesła w kącie, gdzie Harry zostawił ubranie i buty, a potem rozejrzał się po sypialni, unosząc brew. Harry przypomniał sobie nagle, że pod peleryną wciąż ma na sobie slipki: nie chciał zupełnie się rozbierać, ale raczej podobał mu się pomysł, by zaczekać na Severusa nago albo prawie. Nie mógł powstrzymać słabego uśmiechu na widok zaintrygowanego, lekko zirytowanego wyrazu na twarzy Severusa i cicho odchrząknął. Severus niezupełnie podskoczył na ten dźwięk, ale jego oczy zwróciły się w stronę łóżka. Harry pozostał pod peleryną, czując, że jego zdenerwowanie przeradza się w wyczekiwanie. - Zdejmij tę przeklętą rzecz - polecił Severus, podchodząc do łóżka i rozpinając szatę pod szyją. Harry zakrył usta dłonią, ale i tak wymknął mu się cichy chichot. Severus zatrzymał się, a jego niecierpliwość powoli przemieniła się w groźny uśmieszek. - Chcesz się zabawić, tak? - spytał cicho, a na dźwięk jego głosu wnętrzności Harry'ego skręciły się. - Wydaje ci się, że po dzisiejszym wieczorze jestem w nastroju do gierek? Potem wszystko rozmyło się w nagłym ruchu i zanim Harry zdążył zareagować, ciało Severusa uderzyło o łóżko niczym Hogwart Ekspres, przyspieszający do pełnej prędkości, rzucając Harry'ego w tył i przyciskając go w dół, aż gwałtownie złapał powietrze, a łóżko się zakołysało. Dreszcz przeleciał przez ciało Harry'ego, od stóp po koniuszki palców. - Proszę, proszę... Co ja tu mam? - szepnął Severus, szybko poklepując niewidzialne ciało przed sobą i tak się układając, że ramiona Harry'ego były pod jego dłońmi, a biodra Harry'ego pewnie uwięzione między jego kolanami. - Czy to nieznośny mały złośliwiec? Czy sprawiający kłopoty smarkacz? Mięśnie jego ud napięły się, mocno trzymając Harry'ego na miejscu, a jego uścisk na ramionach Harry'ego był gwałtowny i niemal brutalny. Harry widział obnażone zęby, a w oczach znów było to dzikie spojrzenie, i nagle uświadomił sobie, że Severus tak naprawdę nie uspokoił się tam, w tym małym pokoju, a tylko przywdział kostium, gdy wciąż byli w miejscu publicznym - gniew i obawa wciąż w nim płonęły, a pod lewym okiem drgał tik... Policzki Severusa były czerwone. Harry uniósł drżącą, okrytą w pelerynę dłoń, by dotknąć lewego, bardzo delikatnie. Severus zamarł na tę niewidzialną pieszczotę. Harry przesunął knykciami po ostrej kości policzkowej, po jasnej skórze w jej zagłębieniu, raz i drugi, czując, że podnieca się od ciepłego ciężaru Severusa, i po prostu zagłębił się w tym: złożonej prostocie twarzy swego kochanka. Gdy tak głaskał, obserwował w zdumieniu, jak szaleństwo w oczach Severusa gaśnie, zastąpione przez coś głębszego, bezkresnego, a jego uścisk na ciele Harry'ego rozluźnia się. Rumieniec na jego policzkach zblakł pod dotykiem opuszek palców Harry'ego. - Wciąż mogę cię słyszeć - wyszeptał Severus i Harry przypuszczał, że to prawda: w końcu oddychał ciężko. Łagodny dotyk na policzku Severusa przeszedł w niecierpliwe pociągnięcie jego szyi, gdy Harry przybliżył go w dół, tak kierując jego twarzą, by Severus mógł pocałować, czego nie widział. Oczy Severusa zamknęły się, a jego uścisk na ramionach Harry'ego zupełnie zniknął, i położył się na Harrym, wciąż całując, wsparty na łokciach. Harry jęknął i przesunął biodra, zadowolony, że już zdjął większość ubrań. Objął mocno Severusa, pozwalając dłoniom przesunąć się po miękkiej, śliskiej tkaninie jego szaty wieczorowej. Wtedy, znów bez ostrzeżenia, Severus zamruczał i obrócił ich, mocno ściskając Harry'ego, aż leżał na spodzie, tuląc Harry'ego na swej piersi i wciąż go całując. - Z zamkniętymi oczami - wymruczał Severus w jego usta - ciężko jest odróżnić. Harry uśmiechnął się, wiedząc, że Severus to czuje, ale nic nie mówił, nic chcąc przerywać tej dziwnej intymności płynącej z bycia cichym, niewidzialnym i wciąż pożądanym. Severus mruczał cicho, przesuwając się, by pocałować szyję Harry'ego i ostrożnie szukając wzdłuż brzegów kaptura, aż napotkał oprawkę okularów Harry'ego. Zdjął je i położył na stoliku przy łóżku. Potem wsunął dłoń pod fałdy peleryny, by dotknąć skóry Harry'ego. Wydał mrukliwe westchnienie, które przeszło w jęk, gdy przejechał palcami w górę i w dół boku Harry'ego. Potem napotkał bawełnianą lamówkę bokserek Harry'ego i otworzył oczy, spoglądając w niewidzialną twarz, chronioną kapturem płaszcza. - Wydawało mi się, że nie widzę bielizny na tej stercie ubrań - mruknął. - Co ty na to, by następnym razem, gdy zdecydujesz się na tę małą sztuczkę, poczekać na mnie nago, hmm? Harry przycisnął twarz do szyi Severusa, by jego kochanek mógł poczuć wargi układające się w uśmiech, by mógł poczuć gwałtowne trzepotanie rzęs w mrugnięciu. Severus westchnął znów i pociągnął niecierpliwie za bokserki Harry'ego, aż Harry zgodził się z nich wysunąć, wyrzucając je spod peleryny i poza łóżko. - Dziwne widzieć, jak twoje majtki pojawiają się w taki sposób w powietrzu - zadumał się Severus. - I równie dziwne dotykać niewidzialnej osoby. Interesujący eksperyment, ale nalegam, byś teraz to zdjął, chcę zobaczyć... Jego dłoń zawisła nad miejscem, gdzie powinien być kaptur, ale Harry chwycił ją delikatnie, pocałował koniuszki palców, po czym sam ściągnął kaptur i uśmiechnął się do Severusa. Który zadrżał. - Jeśli wydawało mi się niepokojącym rozmawianie z twoją fruwającą głową, jest jeszcze gorzej kochać się z nią. Harry zaśmiał się teraz, przerywając swe milczenie, i ściągnął pelerynę, pozwalając jej ułożyć się w srebrzystych fałdach w nogach łóżka. Może tak było najlepiej - w końcu to rzecz jego ojca. Jeśli Severusa zniechęcała idea spania z Harrym noszącym sweter Weasleyów, było cudem, że na widok Harry'ego w płaszczu Jamesa Pottera nie ucieka z krzykiem. Harry postanowił, że zatrzyma tę uwagę dla siebie. - Cóż - powiedział towarzyskim tonem, wijąc się na miękkiej tkaninie szaty Severusa i czując, jak prześlizguje się rozkosznie po jego członku. Byłoby miło rozładować się w ten sposób, gdyby Severus pozwolił. - Jestem. Cieszył się, że musieli dziś trochę poczekać. Dało mu to czas na uspokojenie, na kilka głębokich oddechów. Wściekła zazdrość zniknęła razem z gniewem i po prostu był zadowolony, że znów tu jest. Oczy Severusa również były teraz bardziej spokojne - niemal figlarne. - Jesteś - zgodził się Severus i znów ich obrócił, tak że leżeli teraz bok przy boku. - Możesz zacząć z moimi guzikami - powiedział i sięgnął do szat, by wyciągnąć różdżkę. Harry mrugnął zaskoczony, a zdumiał się podwójnie, gdy Severus machnął różdżką w stronę drzwi do łazienki i je otworzył. Coraz ciekawiej. Harry posłusznie zaczął odpinać małe guziczki, tak szybko, jak mógł znaleźć ich dziurki. Jeśli dobrze pamiętał od świąt, nie będzie musiał odpinać dużo, by móc zdjąć szatę. - Znów się będziemy kąpać? - spytał. Nie miał nic przeciwko, chociaż łóżko było okropnie wygodne, teraz gdy w nim byli. - Nie dziś - powiedział Severus - ale być może innym razem, jeśli chcesz. Accio maść Lód-Żar. Przez powietrze przeleciała ze świstem buteleczka i wylądowała zgrabnie na wyciągniętej dłoni Severusa. Harry rozpoznał w niej fioletowo-niebieski balsam, którym Severus miesiące temu dręczył go w kąpieli. Zaczerwienił się na wspomnienie i szybko wrócił do guzików. - C-co zamierzasz z tym robić? - spytał z nadzieją, że nie brzmi na zdenerwowanego. - Robić? - spytał Severus głosem o wiele za niewinnym. - Za kogo ty mnie bierzesz? Jest tu na wypadek, gdybyśmy zechcieli jej użyć. Po czym położył butelkę na materacu z wyraźną nonszalancją. - Na wypadek - zaczął Harry, ale Severus znów go pocałował i wkrótce pozbyli się jego szat. Harry jęknął, przypomniawszy sobie, dlaczego lubi dotyk nagiej skóry jeszcze bardziej niż atłas wymyślnych szat czy aksamitny materiał jego peleryny na swym ciele. Czy kiedyś przestanie odczuwać to jak coś nowego? Czy kiedykolwiek choćby najlżejsze otarcie skóry o jego skórę przestanie posyłać iskry pomiędzy jego nogi? Składał drobne pocałunki na ramieniu Severusa, pozwalając dłoniom wędrować w górę i w dół pleców kochanka, nad jego pośladkami, owijając nogi wokół talii Severusa i pocierając. Severus pozwolił mu na moment, po czym powstrzymał go z jękiem, szepcąc: - Poczekaj. Harry jęknął. Severus pocałował go, a jedna z jego rąk sięgnęła gdzieś za głowę Harry'ego. Harry usłyszał cichy odgłos, jakby korek wyskoczył z butelki, ale Severus wciąż go całował, a to czyniło myślenie okropnie ciężkim. Wtedy, właśnie wtedy mrowiące doznanie wystrzeliło z jego lewego sutka. Otworzył oczy i zobaczył Severusa uśmiechającego się do niego uśmieszkiem. Palce jego kochanka pokryte były fioletowo-niebieską mazią i w tym momencie pocierał nimi brodawkę Harry'ego, odnawiając raczej gruntownie Harry'ego znajomość z tym zdumiewającym zimno-gorącym uczuciem, jakie maść wywoływała. Głowa Harry'ego opadła do tyłu i gwałtownie zaczerpnął powietrza. - Więc wciąż to lubisz - zamruczał Severus, opuszczając głowę, by skubnąć szyję Harry'ego. Pokryta balsamem dłoń przebiegła tors Harry'ego, zostawiając mrowiące ślady po drodze, by spocząć łagodnie na jego udzie. Harry wygiął błagalnie biodra, przypominając sobie, jaki był w dotyku ten balsam na jego członku, pragnąc znów to poczuć. - Nie zamierzam cię dotknąć - wyszeptał Severus w ucho Harry'ego, a Harry, już niemal w innym świecie, zamrugał w zakłopotaniu. Severus go dotykał, ale Harry chciał... och, Severus miał na myśli... och nie! - Proszę - błagał, sięgając w dół i chwytając dłoń Severusa, i ciągnąc ją do swego członka. Severus odsunął dłoń i Harry odkrył, że jego własne palce musnęły jego erekcję. Sapnął na dotknięcie - nie tego dokładnie chciał, ale lepiej niż nic, ale nie, nie mógł, nie na oczach... Oczy Severusa otworzyły się szeroko i spojrzał na Harry'ego. - Nie przestawaj - wymruczał, a kolor wrócił na jego policzki. - Jeśli chcesz tego, musisz mi pokazać jak. Harry był pewien, że chce się sprzeciwić, ale jego palce zadrżały, znów muskając członek, i zamiast protestować, pisnął cicho, a jego biodra szarpnęły się. Ogień zapłonął w oczach Severusa i zanim Harry zorientował się, co robi, już owinął dłoń wokół swego członka, tak jak robił to, gdy był sam (choć teraz niezbyt często), i to było takie przyjemne - jego głowa znów opadła w tył i dyszał, czując żar zawstydzenia i pobudzenia jednocześnie... Zamknął oczy i pod powiekami rozbłysła czerwień. Słyszał, jak gwałtownie łapie powietrze, łącząc się w tym z Severusem, gdy dłoń jego kochanka zaczęła głaskać i przesuwać się wzdłuż jego ugiętych nóg, drażniąc wewnętrzną stronę jego ud, przesuwając się między jego nogi, by delikatnie nacisnąć miękki mięsień za jego jądrami. Harry krzyknął cicho, poruszając ręką szybciej, jego dłoń zaczęła pokrywać się potem od gorąca jego własnej erekcji, a biodra zaczęły wyginać się w powietrze. - Tak - szepnął Severus bardzo napiętym głosem - tak, doskonale, dokładnie tak. Dokładnie tak, rób to, tak - a ta zachęta doprowadzała go do szaleństwa: że ktoś obserwuje, jak on to robi; że ktoś chce, by robił coś tak przyjemnego... A potem to poczuł, łaskoczące, szybsze niż protest: jeden szczupły, dobrze naoliwiony koniuszek palca musnął delikatnie jego odbyt, po czym nacisnął i wsunął do środka, przynosząc i rozlewając gorąco-chłodne mrowienie balsamu, i zanim pomyślał, że to nieznośne, rozkoszny żar sięgnął jego serca. Gwałtownie wciągnął powietrze w ciszy, która zapadła, i otworzył oczy. Severus pochylał się nad Harrym i patrzył na niego, jego twarz była czerwona, a jego oczy błyszczały chciwością, wchłaniając każdą jedną reakcję Harry'ego. Potem, nie mówiąc ani słowa, zgiął palec wewnątrz Harry'ego i opuszka musnęła... o coś... och... - Och! - jęknął Harry, szarpnąwszy się we własnej dłoni. - Zrób to znów...! - Skradający się, przebiegły drań, a to było takie przyjemne... Severus zrobił to znów. I wkrótce robił to razem z własnym głaskaniem Harry'ego, i nie mogło to trwać o wiele dłużej, i przed zamglonymi, pragnącymi oczyma Harry'ego coś... się zdarzyło. Nie potrafił tego wyjaśnić. Wiedział tylko, że w jednej minucie tego nie było, a w następnej owszem - jakby zniknęła jakaś "klapka" na jego umyśle. Zupełnie nagle Harry poczuł, zobaczył, ciepłe macki magii owijające ich obu na łóżku: czuł magię Severusa łączącą się z jego własną, rozbłyskującą jasnymi i pięknymi płomieniami w miejscach, gdzie stykały się ich ciała. Wywoływało to iskry głęboko w nim, ostrzejsze i czystsze niż głaskanie palca Severusa, pędzące przez jego krew z nagłym napływem mocy i radości, płonąc wokół ich ciał. Jego dłoń znieruchomiała na członku. Jego plecy wygięły się w łuk i zastygły, oddech dochodził w krótkich dyszeniach. Severus też przestał się ruszać. - Co... Harry patrzył na niego, nie widząc jego twarzy. Jesteś taki piękny, pomyślał, wierząc w to każdą częścią siebie, i bez kolejnego dotknięcia doszedł, spowity i otoczony magią, unosząc się na niej, nieprzerwanie, pragnąc czuć to przez resztę życia. Wydawało się to najłatwiejszą pracą, by sięgnąć swą własną magią, dotknąć nią umyślnie aury Severusa, pragnąc dzielić z nim to uczucie, i oczy Severusa rozszerzyły się, i zadrżał, i zakrzyknął w nagłym orgazmie. Wydawało się, że trwa i trwa, ale to nigdy nie może trwać wystarczająco długo i kiedy wreszcie go uwolniło, Harry poczuł, że jego kości zmieniają się w wodę. Severus upadł na niego, pozbawiając ich obu powietrza, po czym przewrócił się na bok, rzężąc przeprosiny i wysunął palec. Harry gapił się w sufit, wciąż oszołomiony, wiedząc, że na całej twarzy ma głupi uśmiech. - O wow - wydusił w końcu. - Dokładnie - wymamrotał Severus w poduszkę. - Sam się dziwię. Zazwyczaj wymaga przynajmniej dotknięcia. - Harry znalazł siłę, by odwrócić głowę i popatrzeć na Severusa, który spoglądał smutno. - Chodź nie mogę zaprzeczyć, że podnieca oglądanie, jak dotykasz siebie. - Wyraz jego oczu był dziwną mieszaniną nasycenia i wahania. - Zastanawiałem się... jak wyglądasz, gdy to robisz. Harry mrugnął. - Ale miałem na myśli... Nie czułeś tego? - Czego? - Kiedy ja... wiesz... - Harry'emu brakowało słów. Czuł, jakby w jakiś sposób dotknął Severusa o wiele bardziej intymnie niż zwykłe dotknięcie ciała o ciało. Czy jego kochanek nie zauważył? - Ja... mogłem cię czuć... - A. - Harry pomyślał, że Severus wygląda, jakby się obawiał. - Nie zrobiłem ci krzywdy? - N-nie... - Severus myślał, że chodzi mu o palec, zdał sobie sprawę Harry. Może nie zauważył. - Ale... był ten blask... Severus wyglądał na nieznośnie zadowolonego z siebie. - Wiedziałem, że ci się spodoba. Całkiem żywo reagujesz, kiedy tylko dotykam cię w pobliżu twojego tyłka, wiesz. - Cóż, nie, znaczy się... co? Nieprawda - zawołał Harry z oburzeniem. Severus uniósł brew i wytarł pokrytą maścią dłoń o róg prześcieradła, po czym sięgnął i wziął Harry'ego w ramiona. - Skoro tak mówisz - powiedział z zadowoleniem. Harry mrugnął, czując się nieco zagubionym i zakłopotanym. Zmrużył oczy, próbując wykryć ślady magicznego blasku, który czuł tak wyraźnie zaledwie chwilę temu. Gdzie się podział? Czy w ogóle był? Może... może wyobraził sobie? Ludzie widzą gwiazdy podczas orgazmu i takie tam. A jeśli Severus nie zauważył, to może... - Naprawdę było przyjemne - przyznał niechętnie. Severus nie odpowiedział, tylko westchnął, co prawdopodobnie oznaczało, że jest wykończony. Cóż, to był długi wieczór. - Chyba powinieneś już iść - powiedział, brzmiąc niemal z żalem. Harry pragnął jedynie skulić się i spać przez tydzień, ale wiedział, ze Severus ma rację: w noc wielkiej uroczystości było prawdopodobne, że Filch będzie grasował po korytarzach o wiele później niż zwykle i więcej nauczycieli będzie uważało na uczniów łamiących dozwoloną godzinę. Im szybciej wróci do pokoju, tym lepiej. Westchnął, pocałował Severusa i zwlókł lepkie, spocone kończyny z łóżka. Ten orgazm naprawdę musiał go zmaltretować, cokolwiek to było. Był tak wyczerpany, że ledwo zauważył, że Severus wykonuje na nim zaklęcie Abstersius, zanim wciągnął na siebie ubrania. Udało mu się zmęczonym uśmiechem obdarzyć kochanka, który leżał w łóżku i obserwował z przymkniętymi oczyma, jak się ubiera. - Przynajmniej wieczór nie był kompletną porażką - zażartował. - Szczególnie podobał mi się koniec. Severus zacisnął wargi. - Koniec był przyjemny - burknął - ale bardzo niewiele odnośnie tego balu mógłbym nazwać lepiej niż kompletną stratą czasu. Nawet moje zwykłe miejsce przy stole nawiedził pech. Jakiś dureń zaczarował bukiet przy moim krześle, by śpiewał głupie melodie bożonarodzeniowe. - Nachmurzył się. Harry mrugnął. - Na szczęście - dodał Severus tonem złośliwej satysfakcji - podwędziłem miejsce Sinistrze, zanim przyszła. - Dobra robota - stwierdził Harry, schylając się, by zawiązać buty, żeby Severus nie mógł zobaczyć jego uśmiechu. - Zobaczymy się jutro czy pojutrze? - Masz test z eliksirów we środę - przypomniał mu Severus, marszcząc czoło. - Wolałbym, byś zajął się nauką... - Więc jutro, jeśli mi się uda - oznajmił Harry, szczerząc się bez skruchy. Poradzi sobie na teście, oceniając po jego postawie na zajęciach, i Severus wie o tym. Schylił się po jeszcze jeden krótki pocałunek, po czym zebrał z łóżka pelerynę-niewidkę i jeszcze raz ją przywdział. - Dziękuję za podanie mi hasła. Twarz Severusa była nieodgadniona. - Nie nadużywaj przywileju. - Nie będę - zapewnił cicho Harry. - I nie zakładaj, że go nie zmienię. - Też bym tego nie robił - powiedział Harry, wciąż się szczerząc i pocałował go jeszcze raz.
|